niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział LIV: Niepamięć


Dzisiejszy odcinek będzie bardzo krótki, a to z jakże prostego i oczywistego powodu – nic się właściwie nie dzieje. Rozdział można podsumować dwoma zdaniami. Żywicielka porwanej Uzdrowicielki budzi się. Wraca Kyle w wersji hardcore OOC. Tego ostatniego mamy na szczęście/niestety jedynie próbkę. Ale nie martwicie się, Kyle nas wkrótce zaskoczy solidną serią jasnych paszczy.



Wandzia stara się obudzić kobietę, pytając o jej imię, a raczej wymieniając wszystkie imiona, jakie zna, licząc, że wreszcie trafi. Niestety nieprzytomna nie reaguje w żaden sposób na bodźce. Statyści już dawno się zmyli, został jedynie Doktor, który śpi w najlepsze.



Wszyscy prócz Doktora, pochrapującego cicho na łóżku w najbardziej zacienionym kącie szpitala, dawno już poszli. Niektórzy po to, by pochować utracone ciało. Otrząsnęłam się na wspomnienie pytającej twarzy, z której po chwili prysnęło nagle całe życie.
„Dlaczego?” – zapytał.
Bardzo żałowałam, że nie dał mi szansy, że nie mogłam chociaż spróbować mu wszystkiego wyjaśnić. Bo, koniec końców, czy istniało coś ważniejszego niż miłość? Czy nie była to dla duszy rzecz absolutnie nadrzędna? I właśnie miłość byłaby moją odpowiedzią na jego pytanie.
Gdyby poczekał, może dostrzegłby prawdziwość mojego rozumowania. Gdyby zrozumiał, na pewno nie uśmierciłby żywiciela.
Taka prośba mogłaby mu się jednak wydać dziwna. To było jego ciało, a nie żaden osobny byt. Samobójstwo traktował jak samobójstwo i nic więcej, na pewno nie jak morderstwo. Wierzył, że kończy w ten sposób tylko jedno życie. I może miał słuszność.



Adolf approves : 66

To było jego ciało? Bullshit nad bullshity. To nigdy nie było jego ciało, ale przecież duszki nie mają dla swych mundurków krztyny szacunku i współczucia. Następny dowód kompletnego egoizmu dusz i ich strasznej hipokryzji. To tylko samobójstwo, nie morderstwo, wszak skoro żywiciel siedzi cicho jak mysz pod miotłą, to na pewno go nie ma. Także wszystko cacy.  Zresztą ludzie to i tak potwory, więc nawet jakby ktoś tam jeszcze był, mała strata. 

Aha, no i żywiciel Uzdrowiciela został zamordowany, ale ameba, która go zabiła, ma się całkiem nieźle i niedługo zostanie wysłana na super wakacje na innej planecie. Oczywiście.



Przynajmniej jego udało się uratować. Kapsuła, do której go włożyliśmy, stała obok kapsuły Uzdrowicielki, a lampka na pokrywie świeciła tą samą bladą czerwienią. Moi człowieczy przyjaciele ocalili mu życie. Trudno o bardziej dobitny dowód lojalności.



Ludzie mają więcej moralności niż sparklące bezkręgowce, lojalność, czy też nie. Wandzia jakoś tego nie dostrzega.



Duszka próbuje z innymi imionami, ale kobieta na żadne nie odpowiada. Wandzia boi się, że żywicielka zupełnie zniknęła i mimo że ciało cały czas oddycha, a serce pracuje normalnie, to kobieta jest już martwa. Wandzia martwi się, że co prawda z Lacey się udało, to na tym się skończy, a mniej walecznych żywicieli nie da się odzyskać. Duszka nie jest nawet pewna, że z Melą się uda (my jesteśmy pewni, bo znamy Stefcię). Dziewczyna też się denerwuje, ale zapewnia Wandzię, że nigdzie się nie wybiera.



Wandzia wraca więc do przekonywania nieprzytomnej kobiety, żeby wróciła do świata żywych.



– Ani trochę mi nie pomagasz – wymamrotałam. Wzięłam jej dłoń w ręce i delikatnie potarłam. – Byłabym ci wdzięczna, gdybyś chociaż spróbowała. Moi przyjaciele mają dość zmartwień. Czekają na jakąś dobrą wiadomość. A ponieważ Kyle ciągle nie wraca... W razie ewakuacji trzeba cię będzie dźwigać. Wiem, że chcesz nam pomóc. To twoja rodzina, wiesz przecież. To ludzie, tacy jak ty. Są bardzo sympatyczni. Przynajmniej większość. Polubisz ich.



Nie wiem, jak takie argumenty mają pomóc kobitce po sporej traumie bycia zasiedloną przez obcą amebę, no ale przynajmniej Wandzia próbuje.



W międzyczasie duszka rozmyśla o Kyle’u. Właściwie to Wandzia cieszy się, że BSZ poleciał ratować lubą jak legendarny bohater. Nie ze względu na Kyle’a, jego dziewuchę lub ich wielkie uczucie. Nie, nieobecność BSZ-a powoduje, że ludzie w jaskini będą potrzebować dodatkowej pomocy duszy, więc Wandzia na razie może odłożyć popełnienie seppuku.



Ciekawe, co zrobią, jeżeli Kyle nie wróci. Jak długo będą się ukrywać? Czy będą musieli znaleźć sobie nowe schronienie? Tylu ich jest... To może być trudne. Chciałabym móc im jakoś pomóc, ale nawet gdybym mogła zostać z nimi dłużej, i tak nie wiedziałabym, co zrobić.
Może uda im się tu pozostać... jakimś trafem. Może Kyle jednak wszystkiego nie zepsuje. – Zaśmiałam się ponuro na myśl, jakie są na to szanse. Kyle nie słynął z rozwagi. Dopóki jednak sytuacja pozostawała niejasna, byłam potrzebna. Mogli potrzebować moich srebrnych oczu, w razie gdyby na pustyni zjawili się Łowcy. Mogło to trochę potrwać i ta świadomość ogrzewała mnie bardziej niż promienie słońca. Byłam Kyle’owi wdzięczna za jego egoizm i popędliwość.



Prawda, że Wandzia wcale nie jest egoistką?

Ciekawe, jak tu jest zimą. Już prawie zapomniałam, jak to jest marznąć. A kiedy spada deszcz? Musi tu przecież czasem padać, prawda? Pewnie przez te wszystkie dziury w suficie wlewa się mnóstwo wody. Ciekawe, gdzie wtedy wszyscy śpią. – Westchnęłam. – Może się dowiem. Ale raczej nie powinnam się nastawiać. Nie jesteś ciekawa? Gdybyś się obudziła, mogłabyś się wszystkiego dowiedzieć. Ja tam jestem ciekawa. Może zapytam Iana. Próbuję sobie wyobrazić, jak to miejsce się zmienia... Lato nie może przecież trwać wiecznie.
Palce kobiety drgnęły mi w dłoni.



Oho, Wandzia wreszcie trafiła. Tylko za bardzo nie wie, z czym. Duszka drąży dalej. Czy chodzi o deszcz, zmiany? Nie.



– A więc nie obchodzą cię zmiany. Nie żebym miała ci to za złe. Ja też nie chcę zmiany. Jesteś taka jak ja? Chciałabyś, żeby lato trwało wiecznie?
Gdybym nie przyglądała się bacznie jej twarzy, pewnie nie dostrzegłabym nikłego drgnienia powiek.
– Lubisz lato? – zapytałam z nadzieją w głosie. Ruszyła nieznacznie ustami.
– Lato?
Drgnęła jej ręka.
– Tak masz na imię! Summer? Summer? Ładnie.



Wandzia budzi Doktora i wraca do cucenia kobiety. Reaguje ona żywiołowo na imię Summer, ale z zupełnie innego powodu, niż można się było spodziewać.



– Nie, nie, nie! – krzyczała. – Tylko nie znowu.
– Doktorze!
Stał już po drugiej stronie łóżka, tak jak wcześniej w trakcie operacji.
– Proszę się nie bać – uspokajał. – Nikt pani tutaj nie skrzywdzi. Kobieta zacisnęła mocno powieki i przylgnęła panicznie do cienkiego materaca.
– Chyba na imię jej Summer.
Posłała mi nerwowe spojrzenie i skrzywiła twarz.
– Wando, oczy – szepnął Doktor.
Mrugnęłam i uprzytomniłam sobie, że promienie słońca padają mi na twarz.
– Ach. – Puściłam dłoń kobiety.
– Proszę, nie – błagała. – Tylko nie to.
– Cii – szepnął Doktor. – Summer? Mówią mi Doktor. Nikt nie zrobi pani krzywdy. Jest pani bezpieczna.
Odsunęłam się trochę od łóżka i schowałam twarz w cieniu.
– Ja się tak nie nazywam! – załkała kobieta. – To jej imię! Jej! Nie mówcie tak do mnie!
Odgadłam nie to imię, co trzeba.



Kobieta, co zrozumiałe, dostaje histerii na wspomnienie imienia jej pasożyta. Niestety, swojego imienia nie pamięta. Widocznie zaczęła już znikać na dobre. Może nawet uratowali ją w ostatnim momencie. Kobieta źle reaguje na Wandzię i jej srebrne oczy, ale, co dziwne, na Doktora też. Dlaczego?



– Mówią mi Doktor. Jestem człowiekiem, takim samym jak pani. Widzi pani? – Przysunął twarz do światła i zamrugał. – Jestem sobą i pani też jest sobą. Mieszka tu mnóstwo ludzi. Ucieszą się, gdy panią zobaczą.
Znowu drgnęła.
– Ludzie! Boję się ludzi!
– Wcale nie. To ta... osoba, którą pani nosiła w ciele, bała się ludzi. Była duszą, pamięta pani? A pani przedtem była człowiekiem i teraz znowu nim jest. Pamięta pani?
– Nie pamiętam swojego imienia – odparła histerycznym głosem.
– Wiem. Przypomni pani sobie.
– Jest pan lekarzem?

– Tak.
– Ja... to znaczy ona też była lekarzem. Kimś podobnym... Uzdrowicielem. Nazywała się Śpiewne Lato. A ja?
– Dowiemy się. Daję pani słowo.

Zaczęłam powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Przydałaby się tu Trudy albo Heidi. Ktoś, kto by ją uspokoił. Kobieta zauważyła mój ruch.
– To nie jest człowiek! – szepnęła nerwowym głosem w stronę Doktora.
– Jest naszym przyjacielem, proszę się nie bać. Pomagała mi panią ocucić.
– Gdzie jest Śpiewne Lato? Bała się. Widziała ludzi...

Wykorzystałam chwilę nieuwagi i wyśliznęłam się z pomieszczenia. Słyszałam jeszcze, jak Doktor jej odpowiada.
– Leci na inną planetę. Pamięta pani, gdzie była, zanim przyleciała na Ziemię?
Domyślałam się po imieniu.

– Była... Nietoperzem? Umiała latać... I śpiewać... Pamiętam... Ale to... nie było tutaj. Gdzie jestem?



Czyli nasza nieznajoma jest zupełnie zdezorientowana. Miesza jej się to, kim była ona, a kim była jej ameba. To jest akurat ciekawy wątek, który warto rozwinąć. I łatwiej można uwierzyć w takie wybudzenie, a nie wersję a la zblazowana Lacey i jej „O, jak dobrze, no wreszcie, co wam tak długo zajęło, motherfuckers?”



Wandzia rusza przez tunele w poszukiwaniu ludzi, którzy mogliby pomóc w uspokojeniu kobiety, ale nikogo nie ma. Duszka wpada w panikę. Czyżby w międzyczasie jaskinię zaatakowali Łowcy? Czyżby ludzie uciekli bez Wandzi i Doktora? Mela przekonuje duszkę, że to bzdura. Jared, Jamie i Ian nie zostawiliby WandzioMeli, a pozostali ludzie nie daliby nogi bez Doktora.



„Co, jeśli... jeśli nie zdążyłyśmy się ewakuować na czas?”
„Nie!” – odparła Mel. „Niemożliwe, coś byśmy usłyszały. Ktoś by... albo byłoby... Ciągle by tu byli i nas szukali. Nie odpuściliby, nie przeszukawszy wszystkich jaskiń. To odpada.”
„No, chyba że właśnie nas szukają.”
Obróciłam się na pięcie i wpatrzyłam w ciemne wyjście.
Musiałam ostrzec Doktora. Jeżeli zostaliśmy sami we dwójkę, trzeba się było stąd niezwłocznie wynosić.
„Nie! Nie mogli nas zostawić! Jamie, Jared...” Widziałam wyraźnie ich twarze, jakbym miała je wyryte na wewnętrznej stronie powiek.
I jeszcze twarz Iana – dodałam ją od siebie. Jeb, Trudy, Lily, Heath, Geoffrey. “Uwolnimy ich, obiecałam sobie. Znajdziemy wszystkich po kolei i odzyskamy! Nie pozwolę im ukraść mi rodziny!”
Gdybym miała jeszcze jakieś wątpliwości, po czyjej stronie stoję, prysnęłyby teraz w mgnieniu oka. Nigdy w żadnym życiu nie byłam w tak bojowym nastroju. Zęby zacisnęły mi się ze szczękiem.


Na szczęście Wandzia nie musi przywdziewać lśniącej zbroi i lecieć na pomoc. Szkoda, mogłoby być naprawdę zabawnie.



I wtedy z drugiego końca tunelu dobiegł mnie upragniony odgłos rozmów. Wstrzymałam oddech i schowałam się w cieniu pod ścianą, nasłuchując.
„Duża jaskinia. Echo niesie się tunelem.”
„Brzmi jak duża grupa.”
„Tak. Ale twoich czy moich?”
„Naszych czy tamtych,” poprawiła mnie.



No popatrz, Mela uważa Wandzię za naszą (bleh), ale duszka nie bardzo. W takich właśnie sytuacjach  podświadomie wyłazi z Wandzi brak poczucia przynależności do ludzi. Także wmawiaj, słonko, wszystkim dalej, jak to jesteś po naszej stronie. Zależy ci na kilku osobach, a tak naprawdę dużo się nie zmieniłaś.



Cóż się takiego stało, że przegnało ludzi w jedno miejsce? Ano, OOC Kyle wrócił na łono jaskini. Pierwszą myślą duszki jest naturalnie to, że teraz musi zbierać się z tego świata.



„Ciągle jesteś potrzebna, Wando. Dużo bardziej niż ja.”
„Nie wątpię, że potrafiłabyś w nieskończoność wynajdywać różne preteksty. Zawsze będzie jakiś powód.”
„Więc zostań.”
„A ty nadal będziesz moim więźniem?”



Możemy już przestać to wałkować? Wiemy, jakie to wszystko idiotyczne i wiemy, że wszystko i tak się skończy pomyślnie dla całego pogrzanego czworokąta, więc skończcie z łaski swojej.



WandzioMela dopada do zbiegowiska.



Kyle rzeczywiście wrócił – rzucał się w oczy najbardziej z całego zbiorowiska, gdyż górował nad resztą wzrostem i jako jedyny był zwrócony w moją stronę. Stał pod przeciwległą ścianą, osaczony przez tłum. Był niewątpliwie przyczyną hałasu, ale nie jego źródłem. Minę miał potulną pojednawczą; ramiona rozpostarte i lekko cofnięte, jakby próbował chronić kogoś za plecami.
– Tylko spokojnie, dobra? – Jego głęboki głos przebijał się przez kakofonię krzyków. – Odsuń się, Jared, nie widzisz, że się boi?
Za jego łokciem mignęły mi czarne włosy – jakaś obca twarz spoglądała wystraszonymi oczami w stronę tłumu.
Najbliżej Kyle’a stał Jared. Spostrzegłam, że kark mocno mu się czerwieni. Jamie trzymał się kurczowo jego ramienia i odciągał go do tyłu. Ian stał po drugiej stronie z rękoma skrzyżowanymi przed sobą. Widziałam, jak napina mięśnie ramion. Za nimi w gniewnym tłumie kłębiła się cała reszta, z wyjątkiem Doktora i Jeba, zadając głośno pytania.
– Co ty sobie myślałeś?
– Jak śmiesz!
– Czego tu jeszcze szukasz?
Jeb stał w kącie i tylko się wszystkiemu przyglądał.
Mój wzrok przykuła jaskrawa fryzura Sharon. Zdziwiłam się, widząc ją oraz Maggie w samym środku tłumu. Odkąd z pomocą Doktora uzdrowiłam Jamiego, obie trzymały się na uboczu, nigdy w sercu zdarzeń.
"Ciągnie je do konfliktu", domyślała się Mel. "Nie trawią spokoju i szczęścia. Co innego strach i gniew – w to im graj."
Miała chyba rację. Jakie to... przykre.
Usłyszałam w gąszczu wściekłych pytań czyjś przenikliwy głos i uświadomiłam sobie nagle, że Lacey też tam jest.
– Wanda? – Głos Kyle’a znowu wzniósł się ponad harmider.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że utkwił we mnie błękitne oczy.

– No, nareszcie jesteś! Możesz tu podejść i mi pomóc?


O jasna paszcza!: 15

What? Czy nasz kochany BSZ właśnie poprosił Wandzię o pomoc? Wydaje się nawet, że bardzo czekał na jej przybycie. Paradne. 

No i o co w ogóle chodzi w tej scenie?

O jasna paszcza!: 16

Można się domyślić, że Kyle przytaszczył swoją ukochaną w duszkowej formie, przez co ludzie z jakiegoś powodu się wściekli. Dlaczego są tacy źli, skoro nie sprowadził przy okazji ze sobą setki Łowców, tylko następną porwaną duszę do zabiegu? Żadna nowość. Cóż, odpowiedzi na to pytanie nie poznamy dzisiaj, bo to już koniec rozdziału. Nie martwcie się jednak, OOC Kyle i mnogość jasnych paszczy przed nami. A póki co



Witaj, Morfeuszu : 18

za straszliwie nudny rozdział. Trzymajcie się.


Statystyka:


Adolf approves : 66
Bellanda Wandella van der Mellen : 84
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 65
Mea culpa: 34
Mój ssskarb: 25
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 16
Świat według Terencjusza: 94
Welcome to Bedrock: 73
Witaj, Morfeuszu : 18


Obsydianowy Trawnik





niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział LIII – Przeznaczenie


Okazuje się, że żywicielka CŁ, Lacey, jest niezwykle gadatliwą i dosyć marudną postacią – przeszkadza jej brud, mało luksusowe warunki w kryjówce i konieczność pracy na rzecz kolektywu. Cóż, powie ktoś, tacy ludzie też się zdarzają. To prawda, ale mimo wszystko chciałabym, abyście zerknęli na kompilację poniższych cytatów:

Lacey była tak samo głośna jak Łowczyni – i nie mniej marudna.
Musicie mi wybaczyć, że tyle gadam – stwierdziła, nie dopuszczając innej możliwości. – Wydzierałam się tam w środku tyle czasu i nikt mnie nie słyszał. Mam sporo do powiedzenia, nazbierało się tego przez te wszystkie lata.
A to pech. Zaczęłam dostrzegać zalety faktu, że opuszczam to miejsce.
(…)
Odpowiadając na wcześniejsze pytanie, które sobie zadawałam: nie, twarz Łowczyni nie wydawała mi się teraz mniej odpychająca. Okazało się, że zamieszkiwał ją bardzo podobny umysł.
(…)
Ale dlaczego ona [Mel] lubi ciebie [Wandę]?
Z tego samego powodu.”
Mówi, że z tego samego powodu.
Lacey prychnęła.
Zrobiłaś jej pranie mózgu, co?
Ta jest jeszcze gorsza.”
Rzeczywiście”, przyznałam. “Teraz już rozumiem, dlaczego Łowczyni była taka niemożliwa. Wyobrażasz sobie słuchać tego jazgotu bez przerwy?”

Kochani, pomińmy na chwilę wybitną empatię W&M, które lepiej niż ktokolwiek inny powinny sobie zdawać sprawę co oznacza dzielić z kimś umysł i dać Lacey przepracować swoją traumę, pozwalając jej gadać, ile wlezie. Pomińmy też fakt, iż Lacey musi być osobą o stalowym charakterze, skoro, jak się zaraz przekonamy, zdołała przezwyciężyć samego Łowcę, podgatunek zorientowany specjalnie na podbijanie innych planet i usuwanie zawadzających osobników. Wiecie, co właśnie przekazała nam Meyer?

Psychoza i mordercze zachowania CŁ to wina jej mundurka.

Naprawdę. Nie da się tego zinterpretować w inny sposób: gdyby tylko Lacey zachowała się jak na typowego człowieka przystało i bez szemrania pozwoliła zagarnąć swoje ciało tasiemcowi z innej planety, CŁ byłaby znacznie sympatyczniejszą postacią. To wina tej nieokrzesanej, hałaśliwej żywicielki, że CŁ dążyła do wytępienia całej ludzkości i zastrzeliła Wesa – gdyby tylko włożono duszkę do cichszego gospodarza, byłaby znacznie przyjemniejsza w obyciu.

Szczerze mówiąc, taki tok rozumowania u Stefy już nawet mnie nie zaskakuje. Mówimy o tej samej kobiecie, która stwierdziła całkowicie serio, że Cullenowie mają pełne prawo zabijać ludzi, bo w porównaniu z nimi jesteśmy zaledwie małymi robaczkami które wkrótce tak czy inaczej wyzioną ducha (dla zainteresowanych całą wypowiedzią: wpiszcie sobie w Google “Personal correspondence 12 – Twilight Lexicon”. Uczciwie radzę nie jeść i nie pić przy lekturze, grozi uduszeniem). Z drugiej jednak strony – do tej pory Meyer przynajmniej próbowała zachować pozory i udawać, że nie jest całkowicie przeciwko naszej rasie. Cóż, najwyraźniej znudziło jej się ukrywanie prawdziwych poglądów.

Kochani, pomyślcie tylko, co to oznacza. Jak do tej pory, do grona antagonistów mogliśmy zaliczyć: Maggie i Sharon, Kyle'a (przeszedł reformację i zaczął uwielbiać Wagabundę jak na brata tru loffa przystało) i CŁ. Troje ludzi, jedna dusza. Ale nie – okazuje się, iż w przypadku CŁ co złego, to jej mieszkanko. Wniosek?

WSZYSTKIE dusze – nawet te należące do Łowców - są dobre i prawe. Bez żadnego wyjątku. Wszelakie wypaczenia, paskudne myśli, niehonorowe postępowanie, za wszystko to należy winić wadliwego żywiciela.

Ale co tam, będziemy hojni i przyznamy Stefie, że wspomniała o tym wszystkim już na samym początku książki. Niestety, to nadal nie jest żadne usprawiedliwienie, albowiem zgodnie z kanonem, Łowcy NIE SĄ jak inne dusze – potrafią zatem kłamać i mordować i nie mogą zrzucić winy za swoje negatywne emocje na mundurki.

Czytelnicy, zupełnie jak w przypadku Zmierzchu, mają zamknąć oczy na fakty i biernie zaakceptować to, co mówi autorka: że dusze to najwspanialsze istoty we wszechświecie, całkowicie pozbawione wad i ułomności.

Przykro mi, Stefa, nic z tego. Za długo już baruję się z twoją twórczością, aby potulnie łykać kłamstwa, którymi usiłujesz mnie nakarmić.

Ludzkość ssie: 63
Świat według Terencjusza: 89

Jak jednak wyglądał związek między CŁ i Lacey?

Kiedy się zorientowała, że Melanie do ciebie mówi, tak jak ja do niej, zaczęła się bać, że możesz się czegoś domyślić. Byłam jej mrocznym sekretem. – Zaśmiała się chrapliwie. – Nie mogła sprawić, żebym się zamknęła. Dlatego została Łowczynią. Miała nadzieję, że dowie się, jak sobie radzić z opornym żywicielem. A potem poprosiła o twoją sprawę, bo chciała zobaczyć, jak ty to robisz. Zazdrościła ci – czy to nie żałosne? Chciała być silna jak ty.

To pasjonująca historia, jednakże mam z nią pewien problem.

Meyer, jakim cudem CŁ została Łowczynią PO wsadzeniu w mundurek?

Przez cały czas akcji „Intruza” tłumaczono nam, że Łowcy to kosmiczna siła specjalna, która przybywa na daną planetę, by przygotować ją do całkowitej kolonizacji. Jeśli CŁ była Łowczynią, to jej Powołanie nie mogło narodzić się dopiero po spotkaniu Lacey – było jej integralną częścią już od dobrych kilkuset lat. I nie, do Łowców nie można sobie ot tak dołączyć, bowiem zgodnie z kanonem jest to oddzielna grupa dusz, jako jedyna zdolna do użycia fizycznej przemocy (chociaż, patrząc na poprzedni akapit...).

I jeszcze jedno:

Miała nadzieję, że dowie się, jak sobie radzić z opornym żywicielem.

Dusze doskonale wiedzą, jak radzić sobie z opornym żywicielem. Mało tego, my także wiemy to już od rozdziału trzeciego i historii Kevina – po prostu wyjmują amebę z niegrzecznego mundurka i przeszczepiają ją gdzie indziej, albowiem nie wszystkie ludzkie ciała są zdolne poddać się duszkowej penetracji. Ot, zagadka rozwiązana.

Wiecie co? Trochę szkoda mi Stefy. Zbliżamy się do końca książki i widać, że próbuje zasypać nas wyjaśnieniami dotychczasowych dziur fabularnych, ale najzwyczajniej w świecie jej to nie wychodzi, bo każde kolejne tłumaczenie jest głupsze i bardziej na bakier z kanonem od poprzedniego.

O jasna paszcza!: 12
Świat według Terencjusza: 90

Niezależnie od jej parszywego charakteru, mieszkańcy jaskini lubią Lacey, albowiem jest ona dla nich żywym dowodem na to, że ludzkość ma jeszcze szansę na ratunek.

Rozmowy z Ianem i Jamiem o tym, co się stało, okazały się łatwiejsze i mniej bolesne, niż sobie wyobrażałam.
Obaj bowiem, choć każdy z innych powodów, niczego się nie domyślali. Nie rozumieli, że ten przełom oznacza, iż będę musiała odejść.

Wcielę się w adwokata diabła i stwierdzę autorytarnie, iż nawet niezbyt lotni O'Shea i Stryder nie byliby w stanie wymyślić tak durnego konceptu jak twój, nie dziwota zatem, iż nie przychodzi im do głowy, że możesz chcieć wprowadzić w życie tak idiotyczny plan.

Z Jamiem sprawa była jasna. Jak nikt inny akceptował mnie i Mel jako coś nierozłącznego. Jego młody, otwarty umysł potrafił ogarnąć naszą dwoistość. Traktował nas jak dwie osoby. Mel była dla niego kimś prawdziwym, stale obecnym. Zupełnie jak dla mnie. Nie tęsknił za nią, ponieważ miał ją na co dzień. Nie widział potrzeby, żeby nas rozdzielać.

Coś tu się wyklucza. To w końcu Jamie „traktuje je jak dwie osoby” czy „ma Melę na co dzień”? Bo w tym drugim przypadku musi ją jednak brać w pełnym pakiecie z Wagabundą.

Natomiast nie bardzo wiedziałam, dlaczego Ian niczego się nie domyśla. Może za bardzo pochłaniały go inne potencjalne skutki tego odkrycia? Jego doniosłe znaczenie dla całej wspólnoty?

Nie, po prostu nie ma specjalnego związku między uratowaniem Lacey i waszym planem co zrobić z CŁ - amebą, a twoim niezrozumiałym dążeniem do samozagłady. To i podejrzewam, że Ian już dawno położył kreskę na Melanie, bowiem pamiętanie o jej istnieniu mogłoby negatywnie wpłynąć na jego libido.

A może po prostu nie zdążył tego przemyśleć do końca, dostrzec jedynego możliwego finału, gdyż rozproszyło go co innego. Rozproszyło i rozwścieczyło.
Powinienem go dawno zabić – utyskiwał, gdy szykowaliśmy rzeczy niezbędne do kolejnej wyprawy. Mojej ostatniej. Starałam się o tym nie myśleć. – Co ja mówię, matka powinna go utopić zaraz po urodzeniu.

Cóż, nie mogę się z tobą nie zgodzić, kochasiu. Co się jednak wydarzyło?

Wszyscy byli wściekli na Kyle’a. Jared zaciskał gniewnie usta, a Jeb częściej niż zwykle gładził strzelbę.
(…)
Wszyscy wiedzieliśmy, gdzie się podział Kyle. Kiedy tylko dowiedział się o magicznej przemianie Łowczyni, czyli robala, w Lacey, czyli człowieka, wykradł się z jaskiń tylnym wyjściem. Spodziewałam się, że będzie przewodził grupie domagającej się zabicia Łowczyni (nosiłam kapsułę wszędzie ze sobą, a w nocy miałam czujny sen i nie zdejmowałam z niej ręki); tymczasem przepadł bez śladu, a Jeb z łatwością stłumił protesty.
Jared był tym, który odkrył, że zniknął jeep. A Ian połączył oba zniknięcia ze sobą.
Pojechał po Jodi – sarkał. – Co jeszcze?
Nadzieja i rozpacz. Ja dałam im to pierwsze, Kyle drugie. Czy wyda ich teraz, zanim zdążą z tej nadziei skorzystać?

O nie. O, nie.

Nadchodzi kolejny fabularny kretynizm.

Kiedy ogłosiłyśmy z Beige że dodamy nową kategorię, kilka osób zapytało się nas, czy dodamy punkty za poprzednie rozdziały. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie, albowiem „O jasna paszcza!” od początku została zaplanowana na odcinki 48 +. Chcecie jednak wiedzieć, co w największym stopniu skłoniło mnie do utworzenia tej kategorii?

OOC Kyle.

Wątek niekanonicznego Kyle'a, który rozpoczyna się w tym odcinku, jest jedną z najbardziej kuriozalnych rzeczy na przestrzeni całej książki i właściwie można by go podsumować za pomocą jednego gifu:



Dziś, na szczęście, nie usłyszymy na ten temat za wiele, ale lada moment będziemy musieli się przebijać przez najbardziej niewytłumaczalną zmianę w charakterze postaci w historii całego Meyerlandu. Co najciekawsze, Stefa nigdy nie będzie próbowała wyjaśnić owego fenomenu: Kyle stanie się zupełnie innym człowiekiem nie tylko bez żadnego konkretnego powodu, ale bez żadnego jasnego celu. Ja naprawdę nie mam pojęcia, o co chodzi z tym konkretnym wątkiem: co gorsza, podejrzewam, iż nie rozumie tego nawet sama Meyer.

Na razie skupmy się jednak na powyższym cytacie. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, skąd bierze się ból dupy wszystkich mieszkańców jaskini?

Niby dlaczego BSZ miałby ich zdradzić? Sądząc po ostatnich kilkunastu rozdziałach, psychotropy działają jak ta lala, nie powinien zatem dostać ataku furii w połowie drogi. Ian sam powiedział: jego brat dał w długą, żeby odnaleźć ukochaną i wyjąć z niej amebę. Gdzie w tym jakakolwiek wola skrzywdzenia przyjaciół? Jestem pierwsza osobą, która przyzna, iż Kyle nie jest wzorem psychicznej równowagi, ale rozdział czterdziesty siódmy wyraźnie pokazał, że starszy O'Shea jest całkiem porządnym strategiem, wątpliwe zatem, aby zaczął wyciągać robaka z właścicielki na środku zatłoczonego parku. Niezależnie, czy spróbuje uratować ukochaną samodzielnie, czy przywiezie ją do jaskini jego jedynym celem jest odzyskanie ważnej dla niego osoby. Skąd więc ta powszechna panika?

O jasna paszcza!: 13

Ale zostawmy na razie BSZ i jego misję ratunkową; nasi protagoniści mają póki co inny problem na głowie, a konkretnie – co tu zrobić z CŁ w galaretowatej formie.

Im dłużej trzymałam tu Łowczynię, tym większe było ryzyko, że ktoś ją w końcu zabije.

Spytacie może po jaką choinkę ktokolwiek miałby zabijać CŁ, skoro obecnie nie jest w stanie nikomu zaszkodzić. Cóż, jak się zaraz przekonamy, zabójstwo byłoby tu wcale rozsądną opcją, ale nie w tym rzecz; wszyscy przecież wiemy, że ludzie zatłukliby CŁ papuciami, bo są z natury źli i okrutni.

Ludzkość ssie: 64

Poznawszy Lacey, zaczęłam Łowczyni współczuć. Zasłużyła na spokojne, przyjemne życie wśród Kwiatów.

Po pierwsze:

Ludzkość ssie: 65

A po drugie...och, z drugim musimy się jeszcze chwilkę wstrzymać. Z góry radzę przygotować sobie coś do wyładowania frustracji.

Wiedziałam, że mogę mu [Ianowi] powierzyć bezpieczeństwo Łowczyni jak nikomu innemu. Tylko jemu pozwalałam trzymać kapsułę, gdy potrzebowałam rąk. Tylko on widział w tym niedużym zbiorniku życie, które należało chronić. Potrafił o nim myśleć jak o przyjacielu, o czymś, co można pokochać.

...Stefa, czy ty celowo kreujesz Wandę na kompletną kretynkę? Z jakiej racji O'Shea ma myśleć z czułością o istocie, która przewodziła atakowi na Ziemię i doprowadziła (bezpośrednio lub nie) do zgładzenia tylu żyć, zapewne włącznie z panem i panią O'Shea?
Cóż, wszyscy wiemy, z jakiej: tak bowiem prezentuje się w swej prawdziwej formie jego lachon. Tu nie chodzi o żadną wewnętrzną przemianę: Ian podnieca się błyszczącym kawałkiem galarety z wiciami, bo tylko w ten sposób może wejść w łaski swej wybranki. Ale żeby Wagabunda była aż tak naiwna by sądzić, że to wszystko z dobrego serca?

Bellanda Wandella van der Mellen : 82


No dobrze, właściwą akcję czas zacząć. Wandzia wraz z tru loffami wybiera się do Phoenix. Ich wyprawa ma podwójny cel: Po pierwsze, chcą złapać jakiegoś Uzdrowiciela i zawieść go do jaskini, liczą bowiem, iż mózg mundurka zdołał zapamiętać informacje zgromadzone przez duszę w czasie okupacji i będą mogły zostać wykorzystane już po uzdrowieniu. Jeśli zastanawiacie się, od kiedy to porozumienie na linii człowiek-dusza działa i w drugą stronę, nie martwcie się: prawdziwy fail jeszcze przed nami.

Po drugie, postanawiają się pozbyć CŁ...wysyłając ją duszkowym odrzutowcem na inną planetę.


Taaak.


No to co, może wkleimy kilka cytatów?

Otoczyłam lotnisko, trzymając się z dala od tętniącego życiem terminalu. Wielkie, wymuskane białe statki międzyplanetarne same rzucały się w oczy. Nie odlatywały z taką częstotliwością jak mniejsze wahadłowce. Wszystkie, które widziałam, były zadokowane, żaden nie szykował się jeszcze do startu.
Wszystko jest oznaczone – poinformowałam siedzących po ciemku pozostałych. – Jedna ważna sprawa. Unikajcie statków lecących do Nietoperzy, a już szczególnie do Wodorostów. Wodorosty są w sąsiedniej galaktyce, podróż w tę i z powrotem zajmuje tylko dziesięć lat. To zdecydowanie za mało. Najdalej są Kwiaty. Do Delfinów, Niedźwiedzi i Pająków też leci się przynajmniej sto lat w jedną stronę. Nie wysyłajcie kapsuł nigdzie indziej.
(…)
Przygotujcie się – szepnęłam, wjeżdżając w cień rzucany przez ogromne, walcowate skrzydło sąsiedniego wahadłowca. Od ciężarówki z kapsułami dzieliło nas już tylko kilka metrów. Przy dziobie statku lecącego na Planetę Kwiatów pracowało kilku techników, widziałam też paru jeszcze dalej, na starym pasie startowym. Nie czułam się zagrożona, wiedziałam, że będę wyglądać jak jeden z wielu pracowników portu.
Wyłączyłam silnik i zeskoczyłam z fotela kierowcy – starałam się nie rzucać w oczy, udawać, że robię tylko, co do mnie należy. Poszłam na tyły furgonetki i uchyliłam drzwi. Kapsuła czekała na mnie na samym brzegu, lampka na pokrywie świeciła bladą czerwienią, co oznaczało, że w środku znajduje się dusza. Ostrożnie podniosłam kapsułę i zamknęłam drzwi.
(…)
Postawiłam kapsułę delikatnie na pierwszej z brzegu kolumnie wewnątrz ciężarówki. Nikt nie miał prawa zwrócić na nią uwagi, podobnych były setki.
Żegnaj – szepnęłam. – Obyś miała tym razem więcej szczęścia.

W takich chwilach cieszę się, że zdarza mi się poruszać pewne kwestie na zaś; udaje mi się dzięki temu oszczędzić sobie nerwów podczas pisania kolejnych analiz.

Tak naprawdę powiedziałam już wszystko na ten temat dwa tygodnie temu. Teraz macie po prostu naoczny dowód na to, że nie kłamałam:Wagabunda niczego się nie nauczyła.

Każda powieść powinna mieć jakiś punkt kulminacyjny, morał pokazujący, jak w bohaterze dokonuje się moralna przemiana lub który umożliwia mu stanie się dojrzalszą postacią. „Intruz” tego nie ma. Niemal pięćset stron dalej znajdujemy się w tym samym punkcie, co na początku książki, bowiem nasza narratorka i protagonistka nie zmieniła się w najmniejszym stopniu, nie licząc może odkrycia swej bardziej seksualnej strony.

Wandzia nadal nie widzi nic złego w kolonizacji planet. Przeszkadza jej tylko, gdy ktoś atakuje świat zamieszkany przez jej tru loffa.

Ta historia nie zbliża się do końca; ona zatacza koło. CŁ, było nie było antagonistka, wciąż jest żywa i nastawiona przeciwko uciekinierom; w dodatku Wanda nie zrobiła NIC, aby ją powstrzymać.

Spójrzcie jeszcze raz na ten fragment:

Najdalej są Kwiaty. Do Delfinów, Niedźwiedzi i Pająków też leci się przynajmniej sto lat w jedną stronę. Nie wysyłajcie kapsuł nigdzie indziej.

Jeśli przyjmiemy, iż duszka mówi tu o ludzkich latach, to istnieje całkiem realna szansa iż CŁ (a także wszystkie inne dusze, które zostaną odesłane w przyszłości) wrócą na Ziemię mniej więcej za dwa pokolenia.

Pomyślcie tylko. Te istoty mają setki tysięcy lat, wiek w jedną czy drugą stronę nie robi im najmniejszej różnicy. Z tego, co widzieliśmy do tej pory, duszom podoba się na Ziemi...A Wanda i spółka nie zamierzają przekonać żadnej z nich po dobroci, aby opuściły tę planetę i wskazać im alternatywne miejsce zamieszkania. Nie, uciekinierzy najzwyczajniej w świecie wyjmują tasiemce bez ich zgody i wysyłają je w przestrzeń. Po takim numerze wróciłabym z powrotem na błękitną planetę z czystej złośliwości.

Ale furda ze standardowymi duszami, może polubią życie na Planecie Kwiotków (dla przypomnienia: to ta, na której praktykuje się kanibalizm na niewinnych, myślących stworzeniach). Wróćmy do CŁ; tej strasznej, strasznej Łowczyni która została wyciągnięta wbrew swej woli, nienawidzi ludzi i ma wszelkie możliwości, by pewnego dnia wrócić na Ziemię.

Co ją powstrzymuje? Odpowiedź jest prosta: absolutnie nic.

To trochę tak jak z „Przed Świtem” i radością Cullenów, którzy uradowani odejściem Volturi zapominają, iż od tej chwili już przez całą wieczność będą na celowniku włoskich wampirów. Być może minie i kilkadziesiąt lat, nim CŁ zdoła się z powrotem do nas doczłapać, ale biorąc pod uwagę jej determinację jest niemal pewne, iż natychmiast po dotarciu na Planetę Kwiotków zacznie załatwiać sobie bilet powrotny. Wróci. Znajdzie innych Łowców. I cały koszmar zacznie się od nowa. Wandy to jednak nie martwi – chcecie wiedzieć, czemu?

Ponieważ (i w jednym z następnych rozdziałów zostanie to powiedziane wprost) wówczas wszyscy, których kocha, będą już dawno martwi.

TO jest jedyna motywacja dla jej działań. Wagabundy absolutnie nie obchodzi ludzkość jako taka, nie ma najmniejszych problemów z przejmowaniem czyjegoś ciała i umysłu. Sami zresztą spójrzcie: oto, dając broń naszym, automatycznie skazuje Troskliwe Misie i Delfinoważki na koszmar powtórnej inwazji i nie ma z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia. Nawet jeśli uznamy, iż tamte istoty nie należą do myślących, wciąż pozostaje pierwszy argument: Wandzia nie robi tego wszystkiego, by pomóc ludziom. Robi to, by wywołać uśmiech na twarzy swego przybranego dziecka łamane przez brata i tru loffów. Tu nie ma żadnej wyższej idei, żadnego poświęcenia dla większej sprawy: gdyby Ian nie został obdarzony przez los przystojną facjatą, ludzkość lada dzień przestałaby istnieć.

Możemy śmiać się z idiotyzmów w „Zmierzchu”, ale trzeba uczciwie przyznać, iż Stefa nigdy nie udawała, że ta seria jest czymkolwiek więcej niż jej mokrym snem spisanym na papierze. „Intruz” miał być dojrzałą powieścią dla dorosłych z bezinteresowną protagonistką w roli głównej: efekt, jaki jest, każdy widzi. Z dwojga złego wybieram sagę: głupota równie wielka, ale niesmak jakby mniejszy.

Bellanda Wandella van der Mellen : 83
Mój ssskarb : 25
O jasna paszcza!:14


Wanda wraca do auta.

To było łatwe.
Trafiliśmy idealnie z czasem. Następnym razem możecie dłużej czekać na okazję.
Ian złapał mnie za dłoń.
Nie sądzę, przynosisz nam szczęście.
Nic nie odpowiedziałam.
Czujesz się lepiej teraz, gdy jest już bezpieczna?
Tak.

Uważaj, złotko, jak dalej będziesz się obmacywać z Milliganem pod nosem Jareda (nie wypowiedział jak do tej pory żadnej kwestii, ale nadal jest w samochodzie), to wkrótce możesz poczuć się znacznie gorzej.

Zobaczyłam, jak gwałtownie obraca głowę – wyczuł w moim głosie kłamstwo.

Świat według Terencjusza: 91

Czas na drugą część panu – porwanie Uzdrowiciela, a raczej pary Uzdrowicieli. O dziwo, wszystko idzie jak z płatka: pan i pani dusza akurat wychodzą ze szpitala po dyżurze, Wandzia kłamie, iż w furgonetce leży jej przyjaciel, który potrzebuje pomocy (jej dokładne słowa brzmią: „Nie wiem, co mu się stało”. Chyba nawet nie dam za to punktu; to akurat sama prawda, że Howe'a powinien zbadać jakiś psychiatra). Następnie panowie biorą się do dzieła:

Pospieszyłam na tyły auta, żeby otworzyć im drzwi, a oni tuż za mną. Jared czekał już po drugiej stronie z chloroformem. Odwróciłam wzrok.
Wszystko trwało zaledwie parę sekund. Jared wciągnął nieprzytomne ciała do samochodu, a Ian zatrzasnął drzwi.

...Meyer, to brzmi jak opis działań seryjnych gwałcicieli i morderców.

Welcome to Bedrock: 73

Nasi wracają do kryjówki; Wandzia prosi, żeby zatrzymali się w fast foodzie. Motywuje ją nie tyle głód, co chęć spędzenia jak największej ilości czasu ze swymi...ekhm...powiedzmy, że przyjaciółmi.

Zamieniliśmy się na parkingu miejscami, potem podjechałam do okienka, żeby złożyć zamówienie.
Co chcesz? – zapytałam Iana.
Nic. Wystarczy mi, że popatrzę, jak robisz coś tylko dla siebie. To chyba pierwszy raz.

Stefa, możesz mi wyjaśnić, co jest takiego godnego podziwu w bezcelowym samoumartwieniu się? Wagabunda naprawdę nie wydaje się być bardziej szlachetną postacią przez to, iż wiecznie umniejsza swoje potrzeby i życzenia.

Mea culpa: 34

Jared bierze to samo, co duszka, nasi wcinają, z jakiegoś powodu zostajemy uraczeni opisem Wandy moczącej frytki w shake'u i nakłaniającej do tego samego Howe'a:

- Melanie też uważa, że to obrzydliwe. – Właśnie to było powodem, dla którego w ogóle wyrobiłam sobie kiedyś ten zwyczaj. Uśmiechałam się teraz na myśl, jak bardzo potrafiłam sobie wtedy sama uprzykrzać życie, byle tylko zrobić jej na złość.

Jak na prawdziwą, altruistyczną duszę przystało, rzecz jasna. A tak w ogóle, to nie ma jak dojrzałość.

Bellanda Wandella van der Mellen : 84
Świat według Terencjusza: 92


Wracamy do jaskini:

Dojechaliśmy do domu bez przeszkód. Nie natknęliśmy się na żadne oznaki wzmożonej aktywności Łowców. Być może uznali w końcu, że był to zbieg okoliczności. Może doszli do wniosku, że taki finał był wręcz nieunikniony – kto zapuszcza się samotnie na pustynię, ten sam się prosi o nieszczęście. Mieliśmy podobne powiedzenie na Planecie Mgieł: kto chadza sam po śnieżnych polach, tego w końcu pożre szponowiec.

...Czy wy też siedzicie teraz, z szeroko otwartymi oczami podziwiając osławioną solidarność i współczucie dusz? Co do reszty cytatu, nie zamierzam się nawet powtarzać.

Adolf approves : 64
Świat według Terencjusza: 93

Nasi wchodzą do kryjówki, Wandzia cieszy się na widok przyjaciół i smuci, ponieważ Lacey trzyma na biodrze małego Freedoma (duszce nigdy nie pozwolono zbliżyć się do dziecka), po czym wraz z Jebem ruszają w stronę szpitala, by zanieść Doktorowi ciała Uzdrowicieli. Nadszedł bowiem czas, aby zaprezentować Carlisle'owi bis, jak wyciągnąć amebę z mundurka.

Przyrzekasz, Doktorze? Zgadzasz się na w s z y s t k i e moje warunki? Przysięgasz na własne życie?
Tak. Wszystkie twoje warunki zostaną spełnione, Wando. Przyrzekam.
Jared?
Tak. Nie będzie żadnego zabijania.
Ian?
Będę ich bronił własnym życiem.
Jeb?
To mój dom. Każdy, kto nie zechce uszanować tej umowy, będzie musiał się stąd wynosić.

Ja tu widzę dwie możliwości: albo uciekinierzy dotrzymają umowy i zdołają uratować góra kilka setek ludzi, albo jednak pragmatyzm weźmie górę i pokażą kolejnym uratowanym, jak to się robi, a wtedy istnieje spora szansa, że komuś jednak puszczą nerwy.

Wagabunda streszcza całą procedurę (rozetnij skórę na karku; znajdź trzy przednie czułki duszy; znajdź wici; zacznij ugniatać; poczekaj, aż wici się schowają; zacznij wyciągać amebę). Doktor spisuje się na medal, po czym podaje duszkę Ianowi, by móc zająć się raną na karku mundurka.

Ian przyglądał się trzymanej w dłoni srebrzystej wstążce nie ze wstrętem, lecz z zachwytem w oczach. Patrzyłam na jego reakcję i czułam ciepło w piersi.
Ładna – szepnął zaskoczony. Niezależnie od tego, co czuł do mnie, spodziewał się raczej pasożyta, stonogi, potwora. Sprzątanie okaleczonych ciał nie przygotowało go na tak piękny widok.

* wzdycha ciężko * Tak, Meyer, wiemy; nie ma takiej opcji, aby gatunek który uważasz za przodujący w stosunku do ludzkości był czymkolwiek innym niż skończoną perfekcją.

Jared pokazał mu, jak zamknąć pokrywę.
Odetchnęłam z ulgą.
Stało się. Nie mogłam już zmienić zdania. Wbrew moim przypuszczeniom nie było to wcale takie straszne uczucie. Miałam pewność, że tych czterech ludzi będzie o dusze dbać tak samo jak ja. Kiedy mnie już nie będzie.

Patrz mój komentarz nieco wyżej.

Wszystko ładnie pięknie...aż tu nagle!

Uwaga! – krzyknął nagle Jeb, unosząc strzelbę i mierząc gdzieś za nas.
Obróciliśmy się gwałtownie w stronę zagrożenia. Jared upuścił pustą kapsułę na ziemię i rzucił się ku Uzdrowicielowi, który podniósł się na kolana i spoglądał na nas w osłupieniu, Ian zachował przytomność umysłu i trzymał swoją kapsułę przy ciele.
Chloroform! – krzyknął Jared, przyciskając mężczyznę z powrotem do łóżka. Lecz było już za późno.
Uzdrowiciel patrzył na mnie wzrokiem zdumionego dziecka. Wiedziałam, dlaczego utkwił wzrok akurat we mnie – promienie lampy odbijały się nam obojgu od oczu, rzucając na ścianę diamentowe wzory.
Dlaczego? – zapytał.
Potem z twarzy zniknął mu wszelki wyraz, a ciało opadło bezwładnie na łóżko. Z nozdrzy popłynęły dwie strużki krwi.

A niech to, wygląda na to, iż dusza nr 2 zdążyła zamordować żywiciela przed operacją. To była z jej strony bardzo pokojowa decyzja.

Adolf approves : 65
Świat według Terencjusza: 94


Czy to wydarzenie będzie miało wpływ na dalsze akcje ratunkowe? Przekonamy się już za tydzień. Ale szczerze mówiąc, nie zawracajcie sobie tym zbytnio głowy, albowiem czeka nas znacznie smaczniejszy kąsek: Z wyprawy wróci Kyle. A przynajmniej ktoś noszący to samo imię, co nasz dotychczasowy (anty)bohater.

Statystyka:

Adolf approves : 65
Bellanda Wandella van der Mellen : 84
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 65
Mea culpa: 34
Mój ssskarb: 25
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 14
Świat według Terencjusza: 94
Welcome to Bedrock: 73
Witaj, Morfeuszu : 17

Maryboo