niedziela, 25 maja 2014

Rozdział XLIII : Gorączka


Moi drodzy, Jamie umiera.

...Tak, to był ten moment, w którym mieliście się przejąć.

Przed wejściem do naszego pokoju zgromadził się tłum ludzi. Jared, Kyle i Ian dopiero co wrócili z rozpaczliwego wypadu, niestety z pustymi rękoma. Przez trzy dni narażali życie, lecz jedyną rzeczą, jaką udało im się zdobyć, była przenośna lodówka wypełniona kostkami lodu. Trudy robiła teraz zimne kompresy i kładła je Jamiemu na czole i piersi, a także pod kark.

Aaach. A więc wreszcie dotarliśmy do TEGO momentu powieści. Pamiętacie, jak przy wątku Waltera obiecałam Wam, że w swoim czasie skupimy się na idiotyzmie związanym z brakiem medykamentów wśród uciekinierów? Cóż, właśnie nadeszła właściwa chwila. Od razu jednak mówię: tym razem nie będzie długiego wywodu na wzór moich narzekań o czworokącie miłosnym czy Jaredzie - troglodycie. Nie ma ku temu podstawy, bo owa kwestia nie jest niesmaczna czy oburzająca; jest po prostu...głupia.

To ja zmieniałabym mu okłady, gdyby nie to, że nie mogłam się ruszyć. Gdybym się ruszyła, rozpadłabym się na mikroskopijne kawałki.

Nie, nie pominęłam tu żadnej wzmianki o tym, że Wanda jest sparaliżowana/straciła władze w nogach i porusza się na wózku. To metafora na wzór słynnej Dziury pod Cyckiem z Nju Muna.

Przekładając z Meyerowego na nasze: Wagabunda jest zbyt pochłonięta angstowaniem, by ulżyć w cierpieniu swemu konającemu bratu.

Bellanda Wandella van der Mellen : 63

Nic? – wymamrotał Doktor. – A sprawdziliście...
We wszystkich miejscach, jakie nam tylko przyszły do głowy – przerwał mu Kyle. – Antybiotyki to nie środki przeciwbólowe ani narkotyki, ludzie nigdy nie mieli powodów, by trzymać je w ukryciu. Gdyby ciągle istniały, leżałyby na wierzchu. Ale już ich nie ma.

Jeszcze chwilka, jeszcze momencik...

Z Jamiem jest coraz gorzej, do tego stopnia, iż nie jest w stanie przełknąć wody, którą podsuwa mu Doktor.

Miałam wrażenie, że już nigdy nie będę w stanie się ruszyć. Że stanę się częścią skalnego muru. Pragnęłam być skałą.
Pomyślałam, że jeśli wykopią na pustyni dół dla Jamiego, będą mnie musieli zakopać razem z nim.

Skarbie, jeśli dorzucicie tam Howe'a i parę O'Sheów, to będzie to najpiękniejsze zakończenie książki, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia.
A tak w ogóle, z kim Wam się kojarzą te rozegzaltowane teksty?

Bellanda Wandella van der Mellen : 64

Mela, w przeciwieństwie do duszki, nie ma zamiaru bezczynnie patrzeć na umierającego brata:

Starali się.”
Samo staranie się niczego nie rozwiąże. Jamie n i e m o ż e umrzeć. Muszą szukać dalej.”
Po co? Nawet gdyby znaleźli te wasze stare antybiotyki, jakie są szanse, że będą wciąż dobre? Zresztą i tak miały niską skuteczność. Są niewiele warte. Jamie nie potrzebuje waszych lekarstw. Potrzeba mu czegoś więcej. Czegoś, co naprawdę działa...”
Nagle mnie olśniło. Oddech mi przyspieszył, stał się głębszy.
Potrzeba mu moich lekarstw”, uświadomiłam sobie.

To naprawdę smutne, kiedy najinteligentniejszą jednostką wśród uciekinierów okazuje się być galaretopodobny twór.

Otworzyłam skamieniałe usta.
Jamie potrzebuje prawdziwych lekarstw. Takich, jakich używają dusze. Musimy je zdobyć.
Doktor zmarszczył brwi.
Nie wiemy nawet, jak działają.
Czy to ważne? – Mój głos przechodził powoli gniewem Melanie. – Najważniejsze, że działają. Mogą uratować mu życie.

Dla was może nie bardzo, dla mnie i czytelników – wprost przeciwnie. Meyer, to doskonałe pytanie: JAK działają lekarstwa dusz?

Pomyślcie tylko. Kosmici sami w sobie nie chorują, nie potrzebują więc żadnych farmaceutyków. Z leków nie korzystała żadna z dotychczas skolonizowanych ras. Ludzie to jedyny gatunek, który wytwarza lekarstwa, ale ponieważ dusze gardzą naszymi dokonaniami w tej dziedzinie, kompletnie nie interesuje ich działanie ziemskich antybiotyków i produkują własny towar...Z czego? W jaki sposób? Jakim cudem wiedzą, czego potrzebuje ludzki mundurek? Skąd biorą surowce?

Stefciu, to, ze piszesz sci-fi nie oznacza, że możesz machnąć ręką na powyższe pytania i stwierdzić, że to obca technologia. Ja muszę ZNAĆ ową technologię, muszę wiedzieć, jakim cudem duszki wynalazły idealne panaceum na wszelakie możliwe bolączki. Dopóki mi tego nie wyjaśnisz – sorry, ale znajdujesz się mniej więcej na tym samym poziomie co niżej podpisana, która w wieku dwunastu lat wymyśliła Mary Sujkę obdarzoną nieograniczoną mocą magiczną. Nie trzeba chyba mówić, że ktoś, kto nazywa siebie pisarzem powinien prezentować nieco wyższy poziom warsztatu.

Nie mamy jak ich zdobyć – odezwał się Jeb zrezygnowanym tonem, jakby już się poddał. – Możemy się zapuszczać tylko tam, gdzie nikogo nie ma. W szpitalach zawsze ktoś jest. Przez całą dobę. Nie sposób przejść niezauważonym. Nie pomożemy Jamiemu, dając się złapać.
(…)
Musi być jakiś sposób.
Jared przytaknął, kiwając głową.
Może jakieś małe miejsce. Strzelba narobiłaby zbyt wiele hałasu, ale gdyby było nas dużo, moglibyśmy użyć noży.
(…)
Nie ma na to szans, chłopcze. Ktoś by od razu dał cynk Łowcom. Nawet gdyby udało nam się prysnąć, nie daliby nam po czymś takim spokoju. A trudno byłoby w ogóle się stamtąd wydostać. No i ruszyliby za nami w pościg.

No i dotarliśmy do celu.

Kochani, przeczytajcie powyższe cytaty, a później przypomnijcie sobie, czym „zawodowo” zajmuje się męska część populacji zamieszkującej jaskinię.

Tak. Jared, Kyle i reszta ferajny przysługują się reszcie komuny regularnie wypuszczając się na włam do duszkowych miast i wsi. Ostatnio byli tam kilka dni temu po lód dla Jamiego.

I nikt z nich ani razu nie wpadł na to, żeby zwędzić jakieś leki.

To nie jest wpadka w rodzaju tych, które wpędzają mnie w czarną rozpacz albo w szał. Ja jestem po prostu...zdumiona. To zdecydowanie najgłupsza z fabularnych dziur z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia w dziełach Meyer, a przecież przerabiałam śmierć przez głuchy telefon w Nju Munie. Wszystkie z przytoczonych powyżej argumentów są absolutnie bez sensu.

Owszem, w dużych szpitalach zapewne nie ma chwili spokoju, ale co z mniejszymi, prywatnymi klinikami? Dusze nie mają ochrony, nie jest im do niczego potrzebna. Dlaczego Howe i spółka nie włamią się do przychodni lub w ostateczności do prywatnego domu jakiegoś Uzdrowiciela, który powinien mieć (małe, ale jednak) własne zapasy?

Po co kogokolwiek zabijać (tak, wiem, to dusze, powyższe pytanie jest inwalidą)? Chloroform, gaz usypiający – kilka sekund i wszyscy smacznie chrapią. Wchodzimy, wynosimy lekarstwa, duszki budzą się po jakimś czasie i nawet nie wiedzą, co zaszło. 1:0 dla naszych.

Nie, nie byłoby wam się trudno wydostać – dusze (przynajmniej w teorii) nie są zdolne do agresji. Nikt nawet nie próbowałby was zatrzymać. Kosmici mogliby wezwać Łowców, ale istnieje spora szansa, że zanim kawaleria zjawiłaby się na miejscu, bylibyście już w połowie drogi do kryjówki (ostatecznie nagłe wezwania nie są czymś powszechnym w Duszkolandii).

Naprawdę, cały ten konflikt nie ma najmniejszego sensu, ponieważ tu najzwyczajniej w świecie NIE MA żadnego konfliktu. Mamy bandę pokojowo nastawionych, naiwnych dusz w starciu ze zdeterminowanymi i zaprawionymi w bojach ludźmi – szanse przegranej Howe'a i spółki to mniej więcej 1 do 10000.

A więc – spytacie – po co ta cała drama?

Musimy go uratować – powiedziałam, tym razem głośniej.
Jeb spojrzał na mnie.
Skarbie, nie możemy tak po prostu tam wejść i poprosić o pomoc.
Wtedy dotarła do mnie kolejna prosta i oczywista prawda.
Wy nie. Ale ja tak.

Ta daam! Oczywista – chodzi o awatara Stefy. Widzicie, z twórczością Meyer jest ten problem, że autorka desperacko stara się wykreować każdego ze swych self-insertów na heroinę, która w kryzysowym momencie ratuje sytuację. Ponieważ jednak owe self-inserty są, delikatnie mówiąc, dosyć niezaradne życiowo i cokolwiek przygłupie, Stefcia daje im możliwość wykazania się poprzez drastyczne obniżenie IQ u całej reszty bohaterów. Gdyby Jared i reszta zebrali się do kupy i najechali na pierwszą lepszą aptekę, Wagabunda nie miałaby się czym wykazać, wobec czego Meyer tymczasowo czyni z panów naiwne strachajły – i Voilà! Nasz specjalny płatek śniegu jako jedyny ma w sobie dosyć męstwa, by stawić czoło zagrożeniu. Zupełnie jak u Belli, jej odwaga bazuje tylko i li na bezmyślności tych wokół niej (Alice i Jasper chowający się w hotelu, podczas gdy James przeglądał kolekcję VHS w Swan Manor, anyone?).

Bellanda Wandella van der Mellen : 65

Tak, moi drodzy – śmierć Waltera i choroba Jamiego, dwa (było nie było) potężne wątki fabularne istnieją tylko po to, by Stefa mogła masturbować się do wspaniałości swojego awatara. Och, w tym drugim przypadku będziemy mieli do czynienia z odrobiną rozwoju na tle psychologicznym, ale nie zmienia to faktu, iż cel wprowadzenia owych wydarzeń był jasny – dać Wandzi szansę na udowodnienie swej zajefajności.

Aha, mam tu jeszcze jeden smakowity cytat:

Ja też nie chcę, żeby chłopak umarł, ale nie możemy dla jednej osoby ryzykować życia nas wszystkich – stwierdził Kyle. – Ludzie umierają, zdarza się. Nie dajmy się zwariować z powodu jednego dziecka.
Miałam ochotę go udusić, odciąć mu dopływ powietrza, by zatrzymać ten chłodny potok słów. Ja – nie Melanie, To j a chciałam sprawić, żeby posiniał na twarzy. Melanie czuła podobnie, ale wiedziałam, jaka część tej agresji pochodzi bezpośrednio ode mnie.

To by było na tyle, w kwestii dobrej i pokojowej natury dusz. Ale nie martwcie się, największy fail tej powieści ciągle przed nami.

Świat według Terencjusza: 68

Wróćmy do głównego wątku. Plan Wandy okazuje się być...

...no cóż.

...Wiecie co? To chyba pierwszy raz, kiedy Meyer tak uroczo wpadła w sidła zastawione przez swoje własne niedbalstwo i brak poszanowania dla kanonu. Naprawdę, kiedy zdałam sobie z tego sprawę przy czytaniu, na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha. Uwaga, będzie dłuższy cytat, ale proszę: zapoznajcie się z nim dokładnie.

Dusze nie są ani trochę podejrzliwe. Wcale nie muszę umieć dobrze kłamać, i tak niczego się nie domyślą. Do głowy im nie przyjdzie, że coś przed nimi kryję. Oczywiście, że nie. Jestem jedną z nich. Zrobią wszystko, żeby mi pomóc. Mogę im powiedzieć, że zrobiłam sobie krzywdę, chodząc po górach, albo coś w tym rodzaju... Potem postaram się zostać na chwilę sama i zabiorę tyle lekarstw, ile dam radę schować. Pomyślcie tylko! Mogę zabrać tyle, by starczyło wam na długie lata. I Jamie będzie zdrowy! Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam? Może nawet Waltera dałoby się uratować.
Dopiero teraz podniosłam wzrok i rozejrzałam się błyszczącymi oczami po pokoju. Co za doskonały plan!
Tak doskonały, tak nieskazitelnie słuszny, tak w moim mniemaniu oczywisty, że minęło pół wieczności, zanim zrozumiałam ich miny. Gdyby nie złowieszczy grymas Kyle’a, pewnie zajęłoby mi to jeszcze więcej czasu.
Nienawiść. Podejrzliwość. Strach.
Nawet pokerowa twarz Jeba na niewiele się tym razem zdała. W jego przymrużonych oczach widniało niedowierzanie.
Każda z tych twarzy mówiła „nie“.

Jak się zaraz przekonamy, celem tej konfrontacji jest pokazanie, jak to złe, złe człowieki nie ufają naszemu robaczkowi o złotym serduszku. W tym momencie mamy znielubić całą ludzkość (tak, Jeba też to dotyczy), która woli zaryzykować życie Jamiego, niż uwierzyć na słowo zapewnieniom Wandzi, że chce im pomóc.

Z ową sceną wiążą się dwa problemy: nie mam pojęcia, czy Stefcia była świadoma istnienia pierwszego; jestem absolutnie pewna, iż nie zdaje sobie sprawy z istnienia drugiego.

Problem nr 1: Biorąc pod uwagę wydarzenia z rozdziałów 40-41, uciekinierzy nie mają żadnego powodu, by ufać Wagabundzie.

Przypomnijcie sobie tylko scenę, jaką urządziła kosmitka, jej spazmy i określanie mieszkańców jaskini mianem morderców. Wszystko to miało miejsce zaledwie kilka dni wcześniej. Czy naprawdę można się dziwić Jebowi i spółce, iż podejrzewają Wandę o chęć doniesienia swoim na „zabójców”? Dziewczyna wykrzyczała im w twarz, że uważa ich za bezduszne monstra, które czerpią radość z beznamiętnego zabijania niemowląt. Wniosek nasuwa się sam – duszka utraciła resztki sympatii do naszych i desperacko szuka okazji, by uciec do przedstawicieli swojego gatunku. Naprawdę, Doktor, Jared i nawet Kyle nie wetują propozycji Wandzi z małpiej złośliwości: na ten moment jest to po prostu jedyne logiczne wytłumaczenie jej zachowania.

Problem 2: Ktoś tu złapał się w zastawione przez siebie wnyki.

Czy ktoś z Was dostrzegł już drobny problem w rozumowaniu Wandy? Jeśli nie, pozwólcie, że dam Wam wskazówkę:

Dusze nie są ani trochę podejrzliwe. Wcale nie muszę umieć dobrze kłamać, i tak niczego się nie domyślą. Do głowy im nie przyjdzie, że coś przed nimi kryję.

Wagabundo?

TY jesteś duszą.

W tej jednej wypowiedzi zaprzeczyłaś sama sobie. Jeśli jesteś w stanie wykoncypować, jak z premedytacją oszukać swoich krajan, to znaczy, że leży to w twojej naturze, a zatem pojęcie matactwa znajduje się w słowniku przeciętnej duszy – ergo, nie jesteście tak niewinni, jak lubicie to wmawiać światu.

Ale niech tam, załóżmy, że tylko nasz płatek śniegu jest w stanie zniżyć się do czegoś tak strasznego i ludzkiego, jak kłamstwo.

Mogę im powiedzieć, że zrobiłam sobie krzywdę, chodząc po górach, albo coś w tym rodzaju...

Innymi słowy, skłamiesz. Przekonująco czy nie, to nie ma większego znaczenia – grunt, że powiesz komuś w oczy nieprawdę.

Czego oficjalnie nie jesteś w stanie uczynić.

Wagabunda właśnie przyznała, że powszechna wiedza o prawdomówności dusz to bujda. Przyznała, że kosmici są w stanie skłamać – a przynajmniej, że ona jest w stanie to uczynić.

Pamiętajcie, my jako czytelnicy wiemy od początku, iż z ust robaczka zazwyczaj wylewa się potok blag, ale mieszkańcy jaskini nie są tego świadomi – często żartują, że Wandzia kłamie, by kogoś obronić, ale oficjalnie tego rodzaju zachowanie nie jest możliwe.

O ile ich informacje o duszach nie są mylne...Lub Wagabunda nie jest Łowcą.

Tak czy inaczej – brawo, robaczku. Właśnie osobiście wcisnęłaś ludziom broń do ręki, oznajmiając, iż przez cały ten czas kłamałaś w kwestii kłamstw i/lub swej prawdziwej natury. Naprawdę, nie mam pojęcia, dlaczego w takiej sytuacji wszyscy zbiorowo nie rzucają się gratulować ci wspaniałego pomysłu.

Świat według Terencjusza: 69

Czy oni są nienormalni? Nie widzą, jak bardzo wszyscy byśmy na tym skorzystali?”
Nie ufają mi. Myślą, że chcę ich wydać, że chcę wydać Jamiego!”

Cóż, lepiej dmuchać na zimne. Oczywiście, śmierć niewinnego chłopaka jest czymś tragicznym, ale niestety, Brat Samo Zło ma nieco racji: w czasach walki o przetrwanie narażanie dobra ogółu dla jednostki zazwyczaj prowadzi do katastrofy, niezależnie od tego, jak bardzo krajałoby nam się serce.

Rzecz jasna, serca i ludzkie bezpieczeństwo mogłyby pozostać w stanie nienaruszonym, gdyby panowie, miast załamywać rączki, zrobili krótki i efektowny napad z bronią w ręku. To naprawdę nie jest patowa sytuacja, niezależnie od tego, co próbuje nam wmówić autorka.

Cierpliwa bestia, co? – fuknął Kyle. – Długo czekała na dogodny moment, trzeba jej to przyznać.
Znów musiałam się powstrzymywać, żeby nie rzucić mu się do gardła.

Meyer, chcę się poznęcać nad „niewinnością” Wagabundy w bardzo konkretnym momencie powieści, nie psuj mi zabawy przez tego rodzaju wstawki.

Świat według Terencjusza: 70

Doktorze? – odezwałam się błagalnym głosem.
Nie spojrzał mi w oczy.
Nawet gdybyśmy mogli cię wypuścić na zewnątrz, Wando... I tak nie mógłbym zaufać lekom, o których nie mam żadnego pojęcia.

Och, nie martw się, Doktorku: to towar importowany z Meyerlandu, jest go w stanie zaaplikować nawet pięciolatek i leczy wszystko, od grzybicy stóp po AIDS.

Nie, to powyżej to nie była ironia. Ale wszystko w swoim czasie.

Niestety, ostatnia nadzieja Wandzi w postaci Iana i Jareda także głosuje na „nie” w sprawie wycieczki.

Poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Upadłam przed siebie, wyrywając dłoń z uścisku Iana, gdy ten próbował mnie podnieść. Doczołgałam się do Jamiego i odtrąciłam Trudy na bok łokciem. Wszyscy przyglądali się w milczeniu. Zdjęłam mu kompres z głowy i nałożyłam świeży lód. Ani razu nie spojrzałam w żadne z utkwionych we mnie oczu. I tak nic nie widziałam przez łzy.
Jamie, Jamie, Jamie – zawodziłam. – Jamie, Jamie, Jamie.

A teraz każdy z nas poświęca minutę na wyimaginowanie sobie powyższej sceny.


Meyer, wydaje mi się, że gromki wybuch śmiechu to nie rezultat, jaki chciałaś osiągnąć tym opisem. Ale cóż, tradycja bohaterek które omdlewają pod wpływem stresu trzyma się u ciebie silnie od lat.

Bellanda Wandella van der Mellen : 66

Kiedy pokój prawie całkiem opustoszał, Ian uklęknął przy mnie.
Wiem, że chcesz dobrze... ale Wando, oni cię zabiją, jeżeli spróbujesz – szeptał. – Po tym, co się stało... w szpitalu. Boją się, że masz teraz powód, żeby nas zdradzić...

A, czyli Stefa jednak zdaje sobie sprawę z Problemu nr 1. Cóż, dobre i to.

Przykro mi, złotko – mruknął Jeb, wychodząc za nim.

A tak swoją drogą – Jeb jest stryjem Jamiego. Gdyby ktoś zapomniał, w jaskini mieszkają jeszcze inni członkowie klanu Stryder. Gdzie się podziewają Maggie z Sharon? Można by pomyśleć, że sztandarowe Scary Sues nie przepuszczą żadnej okazji, by zmieszać Wandzię z błotem.

Wagabunda zostaje sama w pomieszczeniu, nie licząc drzemiącego Doktora (nawiasem mówiąc, poza osobami wymienionymi w cytatach przy łóżku Jamiego znajdował się jeszcze cały tłum statystów, diabli wiedzą, po co) i spędza bezsenną noc zmieniając nie-bratu opatrunki i zastanawiając się, ile jeszcze zostało mu czasu, nim nieuchronnie pożegna się z tym światem. Jej przemyślenia są wypełnione górnolotnym angstem, ale z racji specjalnych okoliczności wyjątkowo jestem w stanie przymknąć na to oko.

Aż tu nagle!

Nagle Doktor krzyknął. Był to dziwny, przytłumiony odgłos, jak gdyby usta miał przyciśnięte do poduszki.
Ujrzałam w ciemnościach ruchome kształty. W pierwszej chwili zdawały się nie mieć sensu. Doktor dziwnie podrygiwał. Zrobił się duży – jakby miał zbyt wiele rąk. Byłam przerażona. Nachyliłam się nad nieruchomą figurą Jamiego, chcąc go ochronić przed niebezpieczeństwem, jakiekolwiek ono było. Nie mogłam uciec, gdy tak leżał bezbronny. Serce tłukło mi o żebra.
Po chwili Doktor przestał wymachiwać rękoma. Znowu rozległo się chrapanie, tym razem cięższe i głośniejsze. Osunął się z powrotem na ziemię i ujrzałam, jak wyłania się z niego drugi cień. Ktoś przede mną stał.

Kochani, powiedzcie, ale tak szczerze: czy wy też patrząc na ten głupawy opis macie wrażenie, że Doktora zaatakowało coś w rodzaju Latającego Potwora Spaghetti?

...Cóż, prawda jest jednocześnie mniej zabawna i dużo bardziej przerażająca:

Chodźmy – szepnął Jared. – Nie ma czasu do stracenia.
Serce prawie mi wybuchło.
Wierzy.
Zerwałam się na nogi, siłą woli prostując zdrętwiałe kolana.
Co zrobiłeś Doktorowi?
Chloroform. Długo nie potrzyma.

Chloroform. Długo nie potrzyma.”

Chloroform. Długo nie potrzyma.”

Chloroform”

CHLOROFORM”





Meyer? Nie. Nie chcę czytać o kombinacji Jared + chloroform, niezależnie od okoliczności. Pewne obrazy są nawet ponad moją wytrzymałość.

Jared wyprowadza duszkę do ogrodu, gdzie przewiązuje jej oczka. Następnie mamy ciągnący się przez tysiąc stron akapit traktujący o podróży po ciemku przez jaskinię (nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Stefcia najzwyczajniej w świecie skopiowała wcześniejsze ustępy dotyczące Wagabundzinej podróży po kryjówce). Następnie docierają na pustynię, skąd muszą się dostać do jeepa. Jest pewna trudność: czas nas goni i trzeba zejść z oczu naszym (jak nasi mają ich wyniuchać na pustyni, Meyer niestety nie wyjaśniła), więc po pierwszym potknięciu dziewczyny Howe zdejmuje jej opaskę i każde biec najszybciej, jak potrafi.

Biegliśmy mniej więcej godzinę

Biegli godzinę bez przerwy.

Szybkim tempem.

Po pustyni (choćby i z ubitym piachem).

Aha.

Autorko, zdajesz sobie sprawę, że taki wyczyn wymaga nie lada treningu kondycyjnego i mało prawdopodobnym jest by W&M, które od miesięcy kiszą się w jaskini, były w stanie dokonać czegoś podobnego, prawda?

Docieramy do kolejnej jaskini z autami...

...Chwila, moment. Garaż znajduje się godzinę szybkiego biegu od kryjówki?

Czy Stefa poświęca bodaj minutę na przemyślenie tego, co radośnie wystukuje na klawiaturze w twórczym szale? Jak to niby ma wyglądać z logistycznego punktu widzenia? Panowie targają kilka godzin towary na plecach niczym muły? A może podjeżdżają pod jaskinię nr 1, po czym odstawiają auta pod jaskinię nr 2, zostawiając za sobą malownicze ślady? Zresztą, furda ślady – co w przypadku nagłej ewakuacji?

Że tak posłużę się gifem wykonanym kiedyś przez jedną z naszych czytelniczek:



Para wsiada do autka:

Przestraszył mnie warkot silnika. Wydawał się bardzo głośny. Tylu ludzi nas teraz szukało.

Skarbie, jesteś godzinę biegu od kryjówki. O ile Jared nie wmontował silnika od odrzutowca ośmielam się twierdzić, iż nic wam nie grozi.

Howe oznajmia, że wybierają się do Tucson.

Ale nie Saint Mary’s?
Wyczuł niepokój w moim głosie.
Nie, dlaczego?
Znam tam kogoś.
Milczał przez parę chwil.
Poznają cię?
Nie. Moja twarz nie będzie nikomu nic mówić. My nie mamy... listów gończych.

To każe mi się zastanawiać, jakim cudem Łowcy zdołali przez tyle lat utrzymać w garści swoją fuchę. Serio – jeśli nikomu nie zależy na schwytaniu wywrotowych jednostek, to jaka jest gwarancja, że cały system prędzej czy później nie trafi szlag? No i w końcu – co z osobnikami, które najzwyczajniej w świecie zaginęły? Przecież według oficjalnej wersji wydarzeń Wandzia rozbiła się na środku pustyni!

Jared testuje lojalność duszki, wciskając jej w rękę truciznę i tłumacząc, że jeśli ktoś ją złapie, ma natychmiast zażyć kapsułkę, by nie dopuścić do przejęcia ciała Mel przez kolejną duszę.
Wanda wybucha śmiechem, Howe chce wiedzieć, o co biega:

Nie rozumiesz? Nie chciałam oddać życia dla milionów dusz. Dla własnych... dzieci. Bałam się umrzeć na zawsze. A teraz jestem gotowa to zrobić dla jednego obcego dziecka. – Znowu się zaśmiałam. – To absurdalne. Ale nie martw się. Jeśli będzie trzeba, umrę, żeby chronić Jamiego.

Ojej, Wagabunda jest gotowa oddać życie dla swojego maluszka!

Bellanda Wandella van der Mellen : 67

Który nie jest maluszkiem od dobrych ośmiu lat!

Nie ma jak u mamy: 26

Ale swoją drogą straszny z niej samolub – żeby nie chcieć dać się rozerwać na miliony kawałków tylko po to, by stworzyć kolejne pokolenie dusz, których i tak jest już zbyt wiele?

Mea culpa: 31

Jared odjeżdża kilka kilometrów dalej, po czym zatrzymuje auto i podaje Wandzie nowe, czyściutkie ubranka, coby swą aparycją nie wzbudzała zdziwienia wśród szpitalnych dusz.

Włóż.
Wahałam się przez chwilę, podczas gdy on zastanawiał się, na co czekam. Zarumieniłam się i obróciłam do niego plecami. Zdjęłam przez głowę zniszczoną koszulę, po czym ubrałam się najspieszniej, jak mogłam.
Jared odchrząknął.
A. To ja... pójdę do auta. – Usłyszałam, jak się oddala.

A gdzie Mela? Można by pomyśleć, że w takiej sytuacji dostanie regularnego napadu histerii („Rozbierasz się przy nim! Jared, dlaczego się gapisz?! Jared, dlaczego się nie gapisz?!”).

Usłyszałam, jak Jared zapala inny samochód, cichszy niż jeep. Obróciłam się i zobaczyłam, jak z głębokiego cienia skały wynurza się skromny sedan. Po chwili Jared wysiadł i przeczepił podarte płachty z jeepa na tylni zderzak auta. Następnie podjechał nim bliżej. Ujrzałam, jak ciężkie płachty zacierają ślad opon i zrozumiałam, do czego służą.

Mamy więc do czynienia z garażem nr 3. Nie do końca wiem, jak pragnienie wtopienia się w tłum przekłada się na ciągnięcie za sobą połaci materiału, no, ale ja nie jestem Pierwszym Włamywaczem Duszkolandii.

Jedźmy.
Poczekaj – powiedziałam.
Zniżyłam się, by przejrzeć się w bocznym lusterku.
Niedobrze. Zaczesałam sięgające mi do brody włosy na policzek, ale to nie wystarczyło. Dotknęłam go zmartwiona, zagryzając wargę.
Jared, nie mogę tam wejść z taką twarzą. – Wskazałam palcem długą, nierówną szramę.
Słucham?
Żadna dusza nie przyszłaby do szpitala z zabliźnioną raną. Takie rzeczy leczy się od razu. Zaczną się zastanawiać, gdzie byłam. Będą zadawać pytania.

Eee...jak sama stwierdziłaś kilka godzin temu, możesz powiedzieć, że wybrałaś się na kilkutygodniową górską wycieczkę i zrobiłaś sobie kuku. Co w tym takiego skomplikowanego?

Jednak nie martwmy się – nasza heroina znalazła inne, równie inteligentne rozwiązanie:

Potrzebuję kamienia. – Westchnęłam. – Będziesz musiał mnie uderzyć.


Czy Jared skorzysta z propozycji, która jest niczym syreni śpiew dla jego najgłębszych, instynktownych potrzeb? Czy podstęp się uda? Przekonamy się już za tydzień.


Statystyka:

Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 67
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 27
Ludzkość ssie: 55
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 22
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 70
Welcome to Bedrock: 64
Witaj, Morfeuszu : 16

Maryboo