Pomijając
odcinek 59, ów rozdział jest tym, co całkowicie i nieodwołalnie
przekreśla szanse “Intruza” na otrzymanie tytułu dobrej
powieści. Na pozór nie wydarzy się tu nic wielkiego, ot jeden z
wielu przypadków, kiedy Stefa zapomina o własnym kanonie, ale w
praktyce...Sami zobaczycie. Mam do dodania jeszcze tylko jedno:
Meyer? Jeśli chciałaś, aby czytelnicy stracili resztki ciepłych
uczuć do Wagabundy, to wreszcie udało ci się dopiąć swego.
Jak
Wandzia mówi, że coś zrobi, to mówi, w związku z czym prędko
tupta do pokoju Jareda i Jamiego i prosi tego pierwszego o pomoc.
Wyjawia mu, że zamierza udać się na włam i będzie potrzebowała
silnego męskiego ramienia, ale nie chce wyjaśniać przy Jamiem, co
konkretnie będą kraść.
– Mogę jechać z wami?– Nie! – odparliśmy naraz Jared i ja.Jamie zmarszczył brwi, puścił mnie, usiadł gwałtownie na materacu i skrzyżował nogi, chowając obrażoną twarz w dłoniach.
A
zrobił przy tym buzię w ciup?
Wagabunda
wyprowadza Jareda od tyłu, południowym tunelem, albowiem nie ma
ochoty wpaść na stróżujących Brandta i Aarona (nie, żeby
komukolwiek cokolwiek to mówiło, zważywszy, iż nadal nie wiemy,
jak to przeklęte miejsce w ogóle wygląda).
– Wiesz, gdzie jest Lily? Chyba nie powinna być sama. Wygląda na...– Ian jest przy niej.– O, jak dobrze.Wiedziałam, że Ian się nią zaopiekuje – właśnie kogoś takiego teraz potrzebowała.
Nawet
nie dziwi mnie nagły przypływ samarytańskich uczuć u Milligana.
Jeśli Howe'a podnieca fizyczna przemoc, to O'Shea roznamiętnia się
w obliczu kobiecego cierpienia już po dokonaniu napaści. Lily,
lepiej zaopatrz się w gaz łzawiący.
Kto zaopiekuje się Ianem, gdy?... Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się tej myśli.
Kochani,
od dzisiejszego odcinka aż do rozdziału 57 w moich analizach pojawi
się pewna innowacja. Od czasu do pory przy niektórych cytatach będę
rozdawać punkciki w kategorii „Bellanda...”, nie będę ich
jednak komentować. Z ostateczną oceną wstrzymam się do epizodu
57. Jestem pewna, iż większość z Was i tak domyśla się, o czym
będę perorować za kilka tygodni, ale zrozumcie – to zbyt ważna
kwestia, by traktować ją po łebkach.
Bellanda
Wandella van der Mellen :
78
Wagabunda
wreszcie wyjawia towarzyszowi, iż udają się po kapsuły.
– Gdzie można je zdobyć?– Puste zbiorniki są wystawiane na zewnątrz szpitali. Mniej dusz odlatuje, niż przylatuje, dlatego na pewno mają ich więcej, niż potrzebują. Będą stały niestrzeżone, nikt nie zauważy zniknięcia kilku.
Ja
tam się nie znam, ale biorąc pod uwagę, iż owe kapsuły są
duszkowym odpowiednikiem inkubatorów i statków kosmicznych w
jednym, można by pomyśleć, iż ameby będą traktować tak ważne
ustrojstwo z nieco większym nabożeństwem. Nad dysproporcją między
imigrantami i emigrantami pochylimy się za chwilę.
– Jesteś pewna? Skąd masz te informacje?– Widziałam je w Chicago, całe stosy. Nawet ta mała przychodnia w Tucson miała ich trochę, stały w skrzyniach obok magazynów.
Swoją
drogą, to ciekawe. O ile całkiem logicznym wydaje się fakt, że
kapsuły będą znajdować się w punktach medycznych (bo to przecież
tam robaczki przeszczepiane są do żywicieli), o tyle nieco dziwnym
jest, że ową procedurą zajmują się WSZYSTKIE punkty, łącznie z
małą, lokalną przychodnią. Powiem więcej – z logistycznego
punktu widzenia nie ma to najmniejszego sensu. Jeżeli każdy szpital
w byle pipidówku może zajmować się przyjmowaniem nowych dusz, to
jakim cudem ameby utrzymują kontrolę nad liczebnością
przedstawicieli swojej rasy na Ziemi? Czy mają specjalny urząd,
będący połączeniem naszego MSZ i USC, do którego każda dusza
musi udać się w celu rejestracji niezwłocznie po
zaaklimatyzowaniu się w swoim mundurku? Miałoby to sens, niestety,
ów koncept jest sprzeczny z kanonem. Jak pamiętamy, Wandzia
zatrzymywała się podczas włamań w najróżniejszych hotelach, za
każdym razem podając inne dane osobowe; dusze nie tylko nie
wymagały od niej żadnego ludzkiego dowodu tożsamości (chociażby
prawa jazdy – jej lub jej mundurka), ale w dodatku nic nie wskazuje
na to, by były w posiadaniu jakiejkolwiek bazy danych zawierającej
imiona robaczków obecnie przebywających na naszej planecie –
Wagabunda wszak wymyślała coraz to inne poetyckie nazwy przy każdym
postoju, ani przez chwilę nie zastanawiając się, czy przypadkiem
nie używa czyjegoś faktycznego imienia, a recepcjoniści brali jej
słowo za dobrą monetę. Wniosek z tego taki, iż pod rządami
duszek panuje wolna amerykanka – nikt nie kontroluje liczby
przylatujących i wylatujących i nikogo nie obchodzi ilość
osobników mieszkających w danym momencie na naszej planecie.
Stefciu,
przykro mi, ale to nie ma prawa działać.
Po
prostu – ni da się. Człowiek (a także pseudo człowiek) musi być
w jakiś sposób zakorzeniony w społeczeństwie, aby móc w nim
normalnie funkcjonować. W jaki sposób dusze rozwiązały chociażby
kwestię bezdomności? Duszkom, które zamieszkały w mniej
szczęśliwych przedstawicielach społeczeństwa trzeba wszak
zapewnić środki na nowy start w Nowym, Wspaniałym Świecie
pozbawionym biedy – jak to uczynić, skoro nie wiadomo, ile z nich
potrzebuje pomocy materialnej? Jak przewidzieć, czy lada moment w
danym miasteczku nie pojawi się olbrzymi ekonomiczny kryzys, bo np.
będzie w nim pięćdziesiąt dusz-ogrodników, ale ani jednego
piekarza? I jakim cudem to wszystko jeszcze się nie rypło, skoro
wśród dusz nie ma absolutnie żadnej władzy – ani ustawodawczej,
ani wykonawczej (sądownicza im niepotrzebna)?
W
końcu – JAK ta rasa w ogóle jest się w stanie zorganizować i
podbić nowe tereny, skoro jej członkowie najwyraźniej nie mają
pojęcia, ilu ich suma summarum jest i nie mają kontroli nad tym,
ile dusz baluje na konkretnych planetach? Skąd mieszkańcy Planety
Kwiotków wiedzą, iż pojawiła się nowa promocyjna oferta
dotycząca wakacji w Kalifornii? Łowcy rozmieszczają olbrzymie
bannery reklamowe? Jak wygląda rekrutacja? „Wszyscy, którzy mają
ochotę na przeprowadzkę, płetwy i łapy w górę! Wodorosty mogą
zacząć gwałtowniej się kołysać”.
To
jest właśnie jeden z większych problemów „Intruza”. Meyer
wymyśliła sobie błyszczące kosmiczne ameby, dodała kilka
głupawych planet w stylu Krainy Tęczowych Misiów i Lądu
Delfinoważek, ale kompletnie nie miała pojęcia, jak połączyć to
wszystko w całość, więc po prostu tego nie zrobiła. W efekcie
otrzymujemy bzdurne, kompletnie nielogiczne uniwersum, które po
bliższym przyjrzeniu się sypie się jak domek z kart.
O
jasna paszcza!: 8
Czy Doktor dotrzyma słowa, kiedy mnie już nie będzie? Na pewno będzie próbował. Wierzyłam w to. Musiałam w to wierzyć. Ale sam nic nie zdziała. A kto mu pomoże?
Meyer,
nie prowokuj mnie.
Nasza
parka wychodzi na powierzchnię i biegiem kontynuuje podróż w
kierunku kryjówki z jeepem. Wandzia umila sobie trasę
filozoficznymi przemyśleniami.
Zdrajczyni. Nie odmieniec, nie wagabunda. Po prostu zdrajczyni. Oddawałam los braci i sióstr w ręce przybranej ludzkiej rodziny, zapalczywej i gotowej na wszystko.
Ludzkość
ssie: 61
Meyer,
przestań. Po prostu przestań. Pomijając już fakt, iż 99%
czytelników (reszta to fanki tego dzieła) na obecnym etapie życzy
duszom konania w męczarniach i niewiele ich obchodzi dalszy los
kosmicznych ameb, wandzine roztkliwianie się nad sobą jest na poły
żałosne, na poły irytujące. Jeśli na Ziemi utrzyma się status
quo, ameby mają jak w banku, iż nasi dalej będą próbować
siłowo pozbyć się najeźdźców. Wytłumaczenie ludziom jak
pokojowo wyjąć dusze z właścicieli ma zaś same plusy – nie
tylko człowieki będą miały szansę na odzyskanie swoich bliskich,
przyjaciół i życia jako takiego, ale w dodatku robaczki nie
odniosą żadnych obrażeń. Z czym ta marudna pluskwa znów ma
problem?
Ludzie, wśród których żyłam, mieli pełne prawo nienawidzić dusz. Toczyli wojnę. A ja dawałam im broń pozwalającą bezkarnie zabijać.
Ludzkość
ssie: 62
Ludzie
zabijają duszki TERAZ, ponieważ nie wiedzą, jak się z nimi
obchodzić. Owszem, zawsze istnieje szansa, iż jakiś
zgorzkniały ocalony w akcie zemsty rozdepcze wyjętą duszę na
cienki placek, ale obecnie masz całkowitą pewność, iż
twoi bracia i siostry będą krojeni na kawałki przez zdesperowanych
uciekinierów. To bardzo prosta matematyka, nawet ty, Wandziu, nie
powinnaś mieć z nią najmniejszych problemów – 50% szans brzmi
znaczniej lepiej, niż zero.
...A
swoją drogą, to zabawne – Wagabunda zdaje się zupełnie nie brać
pod uwagę możliwości, iż jeśli ludzie nie odkryją pokojowego
sposobu pozbycia się dusz, to w akcie desperacji mogą zechcieć
rozprawić się z nimi gołymi rękami. Pomyślcie tylko: naszych
jest już tylko garstka, starsi osobnicy w rodzaju Jeba i Maggie
niedługo zejdą z tego padołu. Widząc, że rasa ludzka kurczy się
w oczach taki Kyle może najzwyczajniej w świecie stracić resztki
rozumu i ruszyć z kałachem na skupiska dusz. Ostatecznie, martwy
mundurek + brak możliwości natychmiastowej hibernacji = martwa
dusza.
Nie
trzeba zresztą posuwać się do tak dramatycznych scenariuszy, bo
najzwyklejsza logika wskazuje na to, iż dusze prędzej czy później
będą zmuszone opuścić Ziemię. Jak wiemy z odcinka 47, ludzkie
dzieci w zasadzie już się nie rodzą, a mundurek starzeje się
niezależnie od tasiemca. Kiedy człowiek jest na skraju naturalnej
śmierci, dusza przenosi się do nowego ciała. Świetnie, jest tylko
jeden problem: skoro Ziemia jest niemal całkowicie skolonizowana, a
dusze nie palą się do wyjazdów, to w niedługim czasie „goła”
dusza nie będzie miała możliwości znalezienia sobie nowego
mieszkania (szczerze mówiąc, już na obecnym etapie nie powinno to
być możliwe). A to oznacza, że za plus minus pół wieku wymrze
cała rasa ludzka, wraz z nią zaś te z dusz, które nie zdołają
ewakuować się na inne planety. Innymi słowy: albo przymusowa
wyprowadzka teraz, albo wątpliwe szanse na zmianę lokum za
pięćdziesiąt lat. Patrząc z perspektywy istot żyjących od kilku
tysięcy lat, różnica staje się dosyć znaczna.
Aha,
jeszcze jedno – nie toczylibyśmy z wami żadnej wojny, gdybyście
nie najechali bez pytania na nasze ziemie.
Adolf
approves : 59
Patrząc na moją decyzję z tej strony – nie jak na ofiarny gest, lecz jak na wzmocnienie ludzi w zamian za życie Łowczyni – nie miałam wątpliwości, że postępuję źle. I gdybym rzeczywiście próbowała ocalić jedynie Łowczynię, zmieniłabym teraz zdanie i zawróciła. Nie warto było dla niej zaprzedać całej reszty. Nawet ona sama by to przyznała.A może nie? Ogarnęło mnie nagle zwątpienie. Nie sprawiała wrażenia równie... Jakiego słowa użył Jared? A l t r u i z m. Równie altruistycznej jak pozostałe dusze. Kto wie, może ceniła swoje życie bardziej niż życie innych.
Ale...ale
jaki altruizm? Przecież tłumaczę ci jak krowie na rowie, że...
...A,
chrzanić to, do tej płastugi i tak nic nie dotrze. Łapcie, dla
poprawy nastroju jeden z mniej znanych faktów na temat SPN:
Ale było już za późno na zmianę zdania. Dobrze wszystko przemyślałam. Nic chodziło mi przecież tylko o ratowanie Łowczyni. Po pierwsze, taka sytuacja prędzej czy później by się powtórzyła. Ludzie zabijaliby kolejne dusze, dopóki nie uświadomiłabym im, że istnieje inne rozwiązanie.
No
być nie może! Czyżby nasz robal powoli zaczynał zagłębiać
arkany zaginionej nauki zwanej logiką?
Dusze źle zrobiły, zajmując ten świat. Ludzie na niego zasługiwali.
Wiecie,
czym jest ten cytat? To moment Moralnej Przemiany naszej bohaterki.
Nie żartuję. Te dwa zdanka to niemal całość przemyśleń Wandy
na temat procesu kolonizacji.
Wagabunda
jest – powiedzmy to wprost – dosyć odrzucającą postacią. Ale
nawet owa mamejowata kopia Belli Swan miała szansę stać się
porządną bohaterką, gdyby Meyer pod koniec książki pozwoliła
jej uświadomić sobie, jak okrutnych czynów dokonuje jej rasa pod
płaszczykiem powszechnej dobroci i miłości.
Wandzia,
żyjąc kilka miesięcy wśród ludzi poznała wszelkie aspekty
człowieczeństwa: zarówno te najgorsze, jak i najlepsze strony
ludzkości. Zobaczyła, czym jest miłość do partnera, rodzeństwa
czy dziecka, lojalność, przyjaźń (przynajmniej deklaratywnie, ale
nie czepiajmy się zbyt mocno). Mogła zestawić nasze intensywne
uczucia z uprzejmością dusz, która jest naturalna i powszechna,
ale zarazem pozbawiona jakiejkolwiek spontaniczności czy głębi.
Zrozumiała, że ludzkość jest czymś bardzo cennym sama w sobie,
nawet, jeśli ma w sobie mnóstwo wad i odcieni szarości.
Dam
Wam pewien przykład, osadzony – a jakże - w realiach SPN. Mamy
ostatni odcinek czwartego sezonu, anioły chcą nakłonić Deana, aby
został mundurkiem archanioła Michała i stoczył ostateczną walkę
z Lucyferem, w wyniku której wszelkie życie zostanie zmiecione z
powierzchni Ziemi. Czasu jest mało, Dean przywołuje na pomoc
Castiela, który niedawno został „zreformowany” przez swoich
szefów za okazywanie zbytniej sympatii Winchesterowi i ludzkości
jako takiej.
CASTIELWe've been through much together, you and I. And I just wanted to say, I'm sorry it ended like this.
DEAN"Sorry"?(he punches CASTIEL, who hardly flinches. DEAN flexes his hand in pain.)It's Armageddon, Cas. You need a bigger word than "sorry."
CASTIELTry to understand -- this is long foretold. This is your...
DEANDestiny? Don't give me that "holy" crap. Destiny, God's plan... It's all a bunch of lies, you poor, stupid son of a bitch! It's just a way for your bosses to keep me and keep you in line! You know what's real? People, families -- that's real. And you're gonna watch them all burn?
CASTIELWhat is so worth saving? I see nothing but pain here. I see inside you. I see your guilt, your anger, confusion. In paradise, all is forgiven. You'll be at peace. Even with Sam.
DEANYou can take your peace... and shove it up your lily-white ass. 'Cause I'll take the pain and the guilt. I'll even take Sam as he is. It's a lot better than being some Stepford bitch in paradise. This is simple, Cas! No more crap about being a good soldier. There is a right and there is a wrong here, and you know it.(CASTIEL turns away)Look at me!(DEAN grabs CASTIEL’s shoulder and turns CASTIEL back to face him)You know it! You were gonna help me once, weren't you? You were gonna warn me about all this, before they dragged you back to Bible camp. Help me -- now. Please.
Chcecie
wiedzieć, co robi Cas? Po pewnym czasie przyznaje rację przyjacielowi, wyciąga go z anielskiej poczekalni, teleportuje do brata w celu powstrzymania Sama przed wypuszczeniem na świat Lucyfera i kupuje chłopakom czas, blokując drogę najwyższym niebiańskim szychom, które siedzą im na ogonie – mimo iż
doskonale wie, że takie starcie może się dla niego skończyć
tylko w jeden sposób.
TO
jest właściwy sposób na pokazanie, iż bohater przeciwstawia się
dotychczasowemu światopoglądowi i swojej rasie i staje po stronie,
którą uważa za właściwą.
A
Wagabunda? Cóż, Wagabunda stwierdza, że to trochę nieładnie ze
strony dusz, iż zagarnęły czyjeś istnienia i przewróciły
planetę do góry nogami z powodu swojego widzimisię. Naprawdę,
powinny się wstydzić.
Ktoś
może powiedzieć, że Wandzia ostatecznie tłumaczy naszym, jak
pozbyć się pasożytów. Owszem, ale jak widzieliśmy powyżej nie
robi tego dla ludzkości – ROBI
TO DLA DUSZ, obawia
się bowiem, iż w przeciwnym razie dalej będziemy je kroić na
kawałeczki.
To
nie jest oznaka rozwoju postaci, Meyer. Wanda się nie zmienia –
ona wciąż trzyma ze swoimi i wciąż, jak się niedługo
przekonamy, nie ma nic przeciwko kolonizacji jako takiej. Zależy jej
na Ziemi tylko dlatego, iż akurat tu raczył narodzić się jej tru
loff; gdyby nie to, nie miałaby żadnych obiekcji przeciwko dalszemu
używaniu ludzi w charakterze wyjściowych ciuchów.
O
jasna paszcza!: 9
Zastanawiało mnie, ile ocalę ludzkich istnień. Ile – być może – ocalę dusz. Nie mogłam tylko ocalić siebie samej.
Bellanda
Wandella van der Mellen : 79
Wiecie,
jak trudno mi tak po prostu zostawiać te brednie bez komentarza?
Nasza
parka dobiega do auta i wyrusza w trasę.
– Widziałem tę twoją Łowczynię – powiedział, badając moją reakcję. – Jest... żywiołowa.Kiwnęłam głową.– I hałaśliwa.Uśmiechnął się i przewrócił oczami.– Chyba nie jest zadowolona z warunków.Spuściłam oczy.– Mogła mieć gorzej – mruknęłam. Przez mój głos przebijało rozżalenie, choć wcale tego nie chciałam.– To prawda – przyznał cicho.– Dlaczego są dla niej tacy dobrzy? – szepnęłam. – Zabiła Wesa.– Hm, to twoja wina.
Oho,
czas na pokaz rozumowania naszego troglodyty. Uwaga, będzie bolało.
Podniosłam wzrok, by spojrzeć mu w twarz, i ze zdziwieniem spostrzegłam, że uniósł lekko kąciki ust. Żartował.– Moja?Niewyraźny uśmiech zgasł.– Nie chcieli znowu czuć się potworami. To takie... zadośćuczynienie za to, co było wcześniej, tylko że trochę nie w porę – i niewłaściwej duszy. Nie sądziłem, że... to cię zaboli. Myślałem, że będziesz zadowolona.
-
Nie mam najmniejszego zamiaru kiedykolwiek zadośćuczynić tobie za
całą psychiczną i fizyczną przemoc, na jaką narażałem cię
dzień po dniu. Zamiast tego będę zachowywał się z kurtuazją
wobec Łowczyni, która zamordowała twojego rzekomego przyjaciela.
Dlaczego się nie cieszysz? Ciesz się, do diabła! Nie widzisz, jak
się dla ciebie poświęcam?!
Welcome
to Bedrock: 71
Żeby
nie było: to bardzo miło, że Howe postanowił zachowywać
się jak na przedstawiciela homo
sapiens przystało.
Żałuję tylko, iż zajęło mu tak koszmarnie długą ilość
czasu.
– To nie jest miłe uczucie: wiedzieć, że zasługujesz na miano p o t w o r a. Lepiej już być dobrym niż mieć wyrzuty sumienia. – Uśmiechnął się ponownie, po czym ziewnął.
...Aha.
Innymi słowy, nie zamierzasz czynić dobra dlatego, iż jest to po
prostu moralnie właściwe i słuszne; robisz to, żeby nie
ucierpiała twoja samoocena oraz ego.
Nasz
rycerz w lśniącej zbroi, panie i panowie.
Welcome
to Bedrock: 72
Nasze
aniołeczki postanawiają się przekimać póki słonko nie zniknie
za horyzontem, a następnie kontynuują podróż do Phoenix.
Docierają do szpitala i odnajdują magazyn, w okolicy którego kręcą
się ciężarówki dostawcze. Wandzia dostrzega skrzynie z lekami i
postanawia zgarnąć kilka egzemplarzy na zaś.
Cieszyło mnie, że wszystkie leki były oznaczone i niepilnowane. Moja rodzina poradzi sobie, kiedy mnie już nie będzie. Kiedy mnie już nie będzie. Te słowa towarzyszyły teraz niemal każdej myśli.
Bellanda
Wandella van der Mellen :
80
Wanda
i Jared objeżdżają szpitalny kompleks, aż w końcu dostrzegają
dusze rozładowujące jakiś towar:
Moją uwagę zwróciła precyzja ich ruchów. Nie obchodziły się ze skrzynkami niedbale; przeciwnie, układały je na betonowym podwyższeniu z wielką ostrożnością.
Wybacz,
Wandziu, nadal obstaję przy swoim: to bardzo, bardzo kiepskie
traktowanie tak cennego sprzętu.
Jared
stwierdza, iż muszą poczekać aż dusze-technicy skończą robotę
i postanawia umilić czytelnikom czas oczekiwania rozmową z
Wagabundą.
– Wiesz, jak wyjąć duszę bez szkody dla ciała?Serce uderzyło mi z wielką silą. Musiałam przełknąć ślinę, żeby móc odpowiedzieć.– Tak. Robiłam to już kiedyś. Nic tutaj. To był nagły wypadek.
No
i dotarliśmy do celu.
…
Mam
nadzieję, iż doceniacie fakt, że dla Was przedzieram się przez to
po raz drugi.
Historia
jest długa, streszczę Wam więc jej zarys nim skupimy się na
naprawdę ważnym elemencie. Wagabunda (nazywana wtedy Mieszkanką
Gwiazd) mieszkała na Planecie Mgieł, okupując ciało Troskliwego
Misia. Pewnego dnia wybrała się na wycieczkę krajoznawczą (cel:
kryształowe miasto. Nie, nie zmyślam) z kolegą, Rzęsistym
Blaskiem i przewodnikiem. Aż tu wtem! Zaatakował ich podstępny
szponowiec o wielkości wieloryba który, tak się nieszczęśliwie
składa, najwyraźniej ma w zwyczaju polować na niedźwiadki.
Przewodnik wdał się z nim w walkę, by kupić czas naszym
bohaterom, ale niestety-niestety: Rzęsisty Blask został śmiertelnie
ranny. Wandzia stanęła przed dramatycznym wyborem, który tak
często muszą podejmować lekarze z Leśnej Góry i ekipa doktora
House'a: machnąć ręką na osobnika stojącego nad grobem, czy też
spróbować go ratować mimo niemal zerowych szans na poprawę? Wanda
wybrała opcję nr dwa i odłączyła amebę od niedźwiedzia,
następnie chowając ją w kangurzej kieszeni na jaja (pamiętajcie,
Troskliwe Misie są u Stefy cokolwiek zdeformowane). Niestety, to nie
koniec problemów – ostatecznie, dusza bez żywiciela jest w stanie
wytrzymać góra kilka minut, a nasi bohaterowie znajdowali się na
kompletnym pustkowiu.
Co
zatem zrobiła nasza miłująca pokój, brzydząca się przemocą,
nie będąca w stanie utrzymać w łapach broni palnej heroina (z
góry przepraszam za długi cytat, ale po prostu nie da się
inaczej)?
– Nie miałam dla Rzęsistego Blasku ciała Niedźwiedzia. Nie mogłam oddać mu swojego. Przewodnik albo był martwy, albo uciekł. Ale było jeszcze jedno ciało. To był całkiem wariacki plan, ale myślałam wtedy tylko o Rzęsistym Blasku. Nie byliśmy nawet bliskimi przyjaciółmi, ale co z tego. Umierał powoli między moimi sercami. Nie mogłam się z tym pogodzić. Usłyszałam ryk szponowca i ruszyłam biegiem w jego stronę. Po chwili ukazało mi się grube, białe futro. Biegłam prosto na jego trzecią lewą nogę, wskoczyłam najwyżej, jak mogłam, a byłam w tym dobra. Używałam ostrzy wszystkich sześciu rąk, żeby wspiąć się potworowi na grzbiet. Ryczał i kręcił się w miejscu, ale niewiele tym zdziałał. Wyobraź sobie psa goniącego swój ogon. Szponowce mają bardzo małe mózgi.Wdrapałam się w końcu na grzbiet i puściłam pędem wzdłuż podwójnego kręgosłupa, zaczepiając się ostrzami, żeby mnie nie zrzucił.Po paru sekundach byłam już przy samej głowie. Ale dopiero tu zaczęły się prawdziwe trudności. Moje ostrza były krótkie... może mniej więcej długości ludzkiego przedramienia. Skóra tej bestii była dwa razy grubsza. Zamachnęłam się najmocniej, jak umiałam, i przebiłam pierwszą warstwę futra i błony. Szponowiec wrzasnął i stanął na ostatniej parze nóg. O mały włos nie spadłam. Utkwiłam w nim cztery ostrza. Rzucał się i ryczał. Pozostałymi dwoma na zmianę powiększałam dziurę. Miał tak twardą skórę, że do końca nie wiedziałam, czy uda mi się przez nią przedostać.Potwór wpadł w dziki szał. Wierzgał tak mocno, że przez chwilę starałam się tylko nie spaść. Ale Rzęsisty Blask miał coraz mniej czasu. Wetknęłam ręce w dziurę i spróbowałam ją rozpruć.Wtedy szponowiec rzucił się grzbietem na lód.Gdyby nie to, że pod nami był dół, który sam wykopał, żeby się na nas zaczaić, pewnie by mnie zmiażdżyło. A tak, chociaż uderzyłam się mocno w głowę, upadek tylko mi pomógł. Tkwiłam już ostrzami w jego szyi. Kiedy uderzyłam o ziemię, ciężar bestii sprawił, że wbiły się jeszcze głębiej. Nawet głębiej, niż potrzebowałam.Oboje byliśmy ogłuszeni, potwór mnie przygniatał. Wiedziałam, że muszę coś szybko zrobić, ale nie pamiętałam, co to było. Zamroczony szponowiec zaczął się przewracać. Świeże powietrze rozjaśniło mi w głowie i przypomniałam sobie o Rzęsistym Blasku.Wyjęłam go z kieszeni na jaja, osłaniając przed zimnem miękką stroną dłoni, i włożyłam bestii do szyi.
Tak.
Brutalnie zaatakowała inne stworzenie, rozryła mu skórę i
pośrednio pozbawiła je życia.
Pomińmy
już fakt, że jak na „zwykłą” duszkę Wandzia okazuje się być
zdolna do czynów, które wywróciłby na drugą stronę żołądek
co niektórych miłośników horroru – i że nie może się
tłumaczyć instynktem opiekuńczym, bowiem jak sama przyznaje, drugi
niedźwiadek nie był jej bliskim przyjacielem. Wiecie, co jest
prawdziwym problemem?
Jeśli
ta historia nie jest zmyślona, to wszystko, co robiła i mówiła
Wagabunda do tej pory było kłamstwem i grą.
Jej
cierpiętnicza postawa? Jej podkreślanie, że nie jest w stanie
skazać na śmierć nawet człowieka, który chciał ją utopić? Jej
przerażenie na widok byle kosy? Nic z tego nie było prawdziwe.
Oczywiście,
gdyby tę książkę napisał ktoś inny, mógłby to być
fascynujący zwrot akcji. Nagle okazuje się, iż nasza
protagonistka, która w dodatku pełniła rolę narratora, okłamywała
czytelników od samego początku. W zależności od kaprysu twórcy
Wagabunda mogłaby zwodzić nas i pozostałych bohaterów „Intruza”
świadomie (w takim wypadku owa historia byłaby momentem, w którym
Wagabunda zrzuca maskę dobrej dziewczynki i brutalnie odpłaca
Jaredowi za dotychczasowe krzywdy) bądź też nie zdawać sobie
sprawy z tego, iż właśnie odkryła wszystkie karty (w tym
przypadku ofiarą starcia stałaby się duszka, przemieniona w paletę
malarską przez zdradzonego i upokorzonego Howe'a, który
uświadomiłby sobie, że dał się podejść jak dziecko, mimo iż
od początku miał rację co do jej podstępnej natury).
Ale
nie. Meyer nie ma pojęcia, co napisała. Nie tylko najwyraźniej nie
zdaje sobie sprawy, że za pomocą owego fragmentu uczyniła z Wandy
hipokrytkę, która pozuje na świętoszkę mimo iż w rzeczywistości
jest w stanie bez większych problemów przerobić kogoś na miazgę,
ale w dodatku ostatecznie podkopuje swój własny kanon.
Dusze
SĄ zdolne do przemocy. Nie tylko Łowcy i Łowczynie –
WSZYSTKIE z nich.
Tym
samym raz na zawsze upada argument, iż robaczki miały prawo
skolonizować naszą planetę, bowiem jako pokojowa rasa uczyniły z
niej pogodne i bezpieczne miejsce. Nie. Dusze są najwyraźniej takie
same jak my – odczuwają cały wachlarz emocji i nie mają problemu
z krzywdzeniem bliźnich, muszą tylko znaleźć właściwą
motywację. Mało tego – duszom IMPONUJE barbarzyństwo.
Chcecie dowodu? Oto zakończenie wagabundzinej historii:
Musiałam potem na nim jechać – i zatykać mu otwartą ranę na szyi – aż do kryształowego miasta. Zrobiło się o tym głośno. Przez jakiś czas nazywano mnie Ujeżdżaczką Bestii. Nie lubiłam tego imienia. Kazałam im używać starego.
Ameby
UPAMIĘTNIŁY to wydarzenie poprzez nadanie Wandzi nowego
imienia. Żadnego potępienia, szoku, oburzenia, smutku – jedynie
zachwyt nad umiejętnym pozbawieniem wolnej woli przedstawiciela
kolejnego gatunku.
Brawo,
Stefa. Trochę to trwało, ale nareszcie zdołałaś uczynić z
Wandzi i błyszczących stonóg prawdziwe potwory. Kwestią
dyskusyjną jest tylko czy zajęło ci to więcej, czy mniej czasu
niż w przypadku Belli i Cullenów.
Adolf
approves : 60
Bellanda
Wandella van der Mellen : 81
O
jasna paszcza!: 10
Świat
według Terencjusza: 86
Opowiadałam to wszystko, siedząc nieruchomo, zapatrzona w światła szpitala i przemykające przed nimi sylwetki dusz. Dopiero gdy skończyłam, po raz pierwszy spojrzałam na Jareda. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, usta miał rozdziawione z wrażenia.
Gdybym
to ja była autorką tej książki, Jared właśnie sięgałby za
pazuchę po broń – nie wiem jeszcze tylko, czy w samoobronie, czy
też w celu dokończenia dzieła rozpoczętego kilka miesięcy temu.
O tak, to była jedna z moich najlepszych historii.
...Stefa?
Jestem tylko marnym, prymitywnym człowiekiem, ale gdyby zdarzyło mi
się kogoś zamordować, choćby tylko w obronie własnej lub kogoś
bliskiego, nie uznałabym owego wydarzenia za odpowiedni materiał na
opowieść, a co dopiero na najwspanialszą historię z mojego życia.
I po raz kolejny – dobrze widzieć, jak bardzo nasza delikatna
duszka brzydzi się wszelaką przemocą.
Adolf
approves : 61
Świat
według Terencjusza: 87
– Pewnie już skończyli rozładunek, nie uważasz? – powiedziałam szybko. – Miejmy to z głowy i wracajmy do domu.Spoglądał na mnie jeszcze przez chwilę, po czym z wolna pokiwał głową– Tak, miejmy to z głowy, Wagabundo, Mieszkanko Gwiazd, Ujeżdżaczko Bestii. Co jak co, ale ukraść kilka niepilnowanych skrzynek to dla ciebie pestka.
-
To niesamowite, z jaką finezją jesteś w stanie pozbawić życia
inną istotę! Najwyraźniej muszę się jeszcze wiele nauczyć. Czy
zostaniesz moim duchowym przewodnikiem?
Adolf
approves : 62
I
to już wszystko na dziś. A za tydzień: wreszcie przekonamy się,
co należy uczynić, aby wyciągnąć duszę z mundurka. Jeśli
sądziliście, że ta książka nie może być jeszcze głupsza...no
cóż.
Statystyka:
Adolf
approves : 62
Bellanda Wandella van der Mellen : 81
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 62
Mea culpa: 33
Mój ssskarb : 24
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 10
Świat według Terencjusza: 87
Welcome to Bedrock: 72
Witaj, Morfeuszu : 17
Bellanda Wandella van der Mellen : 81
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 62
Mea culpa: 33
Mój ssskarb : 24
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 10
Świat według Terencjusza: 87
Welcome to Bedrock: 72
Witaj, Morfeuszu : 17
Maryboo
Tyle analiz za mną, a ja dalej nie wiem, o co chodzi w tej książce. Postacie są tak płaskie, że zlewają mi się nie tylko statyści, ale i główni bohaterowie - nie umiem odróżnić Jareda od Iana i podczas czytania posiłkuję się Wikipedią D: Podziwiam analizatorki za brnięcie przez ten twór i umiejętność logicznego obalania meyerowych rewelacji :)
OdpowiedzUsuńMarta
Czy zostaniesz moim duchowym przewodnikiem?
OdpowiedzUsuńOd razu skojarzył mi się ten fajny odcinek Pingwinów z Madagaskaru i... A zresztą nieważne. Analiza przepyszna, naprawdę. Nie mam wręcz nic do dodania, bo ujęłaś wszystko tak dobrze, że nie ma nawet słówka, które bym chciała dopowiedzieć. Great job! I szkoda, że to nie ty pisałaś Intruza, taki plottwist byłby miodem na moje skąpane w bezmyślności serduszko.
Popo
Jaki "fajny odcinek Pinwinów z Madagaskaru"? Poproszę o link tudzież tytuł, chętnie zgłębię temat. :D
UsuńDziękuję Wam za kolejną analizę :D Poprawia nastrój z rana jak dobra kawa :D Czekam na kolejne ^^
OdpowiedzUsuńBiedny szponowiec.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że dzieci się rodzą, tylko od razu są zamieniane w spódniczki w rozmiarze XS. Co jednak nie zmienia faktu, że wkrótce duszki staną przed poważnym problemem mieszkaniowym - chyba, że produkują dzieci jak Voldzio córki. Co w sumie nie jest wykluczone, w końcu jakaś dusza na początku mówiła, że chuć jest całkiem nowym, fajnym gadżetem, a jakoś niedawno Wanda wspominała, że dzieć zainfekowany duszą jest "miniaturowym dorosłym" (w przeciwieństwie do tego "bezdusznego", co to, jak normalny dzieć, machał raczkami i gaworzył) więc "wychowanie" wymaga znacznie mniejszych nakładów pracy. No, ale to chyba i tak nie całkiem przemyślany plan zasiedlania planety...
Nie ogarniam tego, że wszyscy tak na luzie podchodzą do niusa Wandzi. O, umiesz wyciągać robale bez szkody dla człowieka i robala? Łał, to czad :) Widzisz jak się uśmiecham radośnie i krzepiąco? I bardzo starannie omijam myśl o tym, jaką suką jesteś?
Ja tam wybaczam temu fragmentowi o przeszczepie - zawiera więcej akcji niż wszystkie dotychczasowe rozdziały razem wzięte.
OdpowiedzUsuńNie miałam dla Rzęsistego Blasku ciała Niedźwiedzia. Nie mogłam oddać mu swojego. Przewodnik albo był martwy, albo uciekł. Ale było jeszcze jedno ciało.
OdpowiedzUsuńCzy powinnam rozumieć, że Wanda rozważała zapakowanie Rzęsistego Blasku w przewodnika?
Lena
Tak wynika z narracji, choć jest to bezsensowne - ciało przewodnika jest już okupowane przez inną duszę.
UsuńMaryboo
ludzkie ciała z duszami-pasożytami starzają się normalnie, czy tak? w sumie dwie dusze mogą sobie zrobić dwoje dzieci pod swoje przyszłe mundurki, na czas jak się zestarzeją i te stare będą zbyt zniszczone. cool <3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTak bardzo creepy. Gdybym pisała horror, perfidnie ukradłabym ten pomysł...
UsuńPopo