sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział LI – Przygotowania


Pomijając odcinek 59, ów rozdział jest tym, co całkowicie i nieodwołalnie przekreśla szanse “Intruza” na otrzymanie tytułu dobrej powieści. Na pozór nie wydarzy się tu nic wielkiego, ot jeden z wielu przypadków, kiedy Stefa zapomina o własnym kanonie, ale w praktyce...Sami zobaczycie. Mam do dodania jeszcze tylko jedno: Meyer? Jeśli chciałaś, aby czytelnicy stracili resztki ciepłych uczuć do Wagabundy, to wreszcie udało ci się dopiąć swego.


Jak Wandzia mówi, że coś zrobi, to mówi, w związku z czym prędko tupta do pokoju Jareda i Jamiego i prosi tego pierwszego o pomoc. Wyjawia mu, że zamierza udać się na włam i będzie potrzebowała silnego męskiego ramienia, ale nie chce wyjaśniać przy Jamiem, co konkretnie będą kraść.

Mogę jechać z wami?
Nie! – odparliśmy naraz Jared i ja.
Jamie zmarszczył brwi, puścił mnie, usiadł gwałtownie na materacu i skrzyżował nogi, chowając obrażoną twarz w dłoniach.

A zrobił przy tym buzię w ciup?

Wagabunda wyprowadza Jareda od tyłu, południowym tunelem, albowiem nie ma ochoty wpaść na stróżujących Brandta i Aarona (nie, żeby komukolwiek cokolwiek to mówiło, zważywszy, iż nadal nie wiemy, jak to przeklęte miejsce w ogóle wygląda).

Wiesz, gdzie jest Lily? Chyba nie powinna być sama. Wygląda na...
Ian jest przy niej.
O, jak dobrze.
Wiedziałam, że Ian się nią zaopiekuje – właśnie kogoś takiego teraz potrzebowała.

Nawet nie dziwi mnie nagły przypływ samarytańskich uczuć u Milligana. Jeśli Howe'a podnieca fizyczna przemoc, to O'Shea roznamiętnia się w obliczu kobiecego cierpienia już po dokonaniu napaści. Lily, lepiej zaopatrz się w gaz łzawiący.

Kto zaopiekuje się Ianem, gdy?... Potrząsnęłam głową, próbując pozbyć się tej myśli.

Kochani, od dzisiejszego odcinka aż do rozdziału 57 w moich analizach pojawi się pewna innowacja. Od czasu do pory przy niektórych cytatach będę rozdawać punkciki w kategorii „Bellanda...”, nie będę ich jednak komentować. Z ostateczną oceną wstrzymam się do epizodu 57. Jestem pewna, iż większość z Was i tak domyśla się, o czym będę perorować za kilka tygodni, ale zrozumcie – to zbyt ważna kwestia, by traktować ją po łebkach.

Bellanda Wandella van der Mellen : 78

Wagabunda wreszcie wyjawia towarzyszowi, iż udają się po kapsuły.

Gdzie można je zdobyć?
Puste zbiorniki są wystawiane na zewnątrz szpitali. Mniej dusz odlatuje, niż przylatuje, dlatego na pewno mają ich więcej, niż potrzebują. Będą stały niestrzeżone, nikt nie zauważy zniknięcia kilku.

Ja tam się nie znam, ale biorąc pod uwagę, iż owe kapsuły są duszkowym odpowiednikiem inkubatorów i statków kosmicznych w jednym, można by pomyśleć, iż ameby będą traktować tak ważne ustrojstwo z nieco większym nabożeństwem. Nad dysproporcją między imigrantami i emigrantami pochylimy się za chwilę.

Jesteś pewna? Skąd masz te informacje?
Widziałam je w Chicago, całe stosy. Nawet ta mała przychodnia w Tucson miała ich trochę, stały w skrzyniach obok magazynów.

Swoją drogą, to ciekawe. O ile całkiem logicznym wydaje się fakt, że kapsuły będą znajdować się w punktach medycznych (bo to przecież tam robaczki przeszczepiane są do żywicieli), o tyle nieco dziwnym jest, że ową procedurą zajmują się WSZYSTKIE punkty, łącznie z małą, lokalną przychodnią. Powiem więcej – z logistycznego punktu widzenia nie ma to najmniejszego sensu. Jeżeli każdy szpital w byle pipidówku może zajmować się przyjmowaniem nowych dusz, to jakim cudem ameby utrzymują kontrolę nad liczebnością przedstawicieli swojej rasy na Ziemi? Czy mają specjalny urząd, będący połączeniem naszego MSZ i USC, do którego każda dusza musi udać się w celu rejestracji niezwłocznie po zaaklimatyzowaniu się w swoim mundurku? Miałoby to sens, niestety, ów koncept jest sprzeczny z kanonem. Jak pamiętamy, Wandzia zatrzymywała się podczas włamań w najróżniejszych hotelach, za każdym razem podając inne dane osobowe; dusze nie tylko nie wymagały od niej żadnego ludzkiego dowodu tożsamości (chociażby prawa jazdy – jej lub jej mundurka), ale w dodatku nic nie wskazuje na to, by były w posiadaniu jakiejkolwiek bazy danych zawierającej imiona robaczków obecnie przebywających na naszej planecie – Wagabunda wszak wymyślała coraz to inne poetyckie nazwy przy każdym postoju, ani przez chwilę nie zastanawiając się, czy przypadkiem nie używa czyjegoś faktycznego imienia, a recepcjoniści brali jej słowo za dobrą monetę. Wniosek z tego taki, iż pod rządami duszek panuje wolna amerykanka – nikt nie kontroluje liczby przylatujących i wylatujących i nikogo nie obchodzi ilość osobników mieszkających w danym momencie na naszej planecie.

Stefciu, przykro mi, ale to nie ma prawa działać.

Po prostu – ni da się. Człowiek (a także pseudo człowiek) musi być w jakiś sposób zakorzeniony w społeczeństwie, aby móc w nim normalnie funkcjonować. W jaki sposób dusze rozwiązały chociażby kwestię bezdomności? Duszkom, które zamieszkały w mniej szczęśliwych przedstawicielach społeczeństwa trzeba wszak zapewnić środki na nowy start w Nowym, Wspaniałym Świecie pozbawionym biedy – jak to uczynić, skoro nie wiadomo, ile z nich potrzebuje pomocy materialnej? Jak przewidzieć, czy lada moment w danym miasteczku nie pojawi się olbrzymi ekonomiczny kryzys, bo np. będzie w nim pięćdziesiąt dusz-ogrodników, ale ani jednego piekarza? I jakim cudem to wszystko jeszcze się nie rypło, skoro wśród dusz nie ma absolutnie żadnej władzy – ani ustawodawczej, ani wykonawczej (sądownicza im niepotrzebna)?

W końcu – JAK ta rasa w ogóle jest się w stanie zorganizować i podbić nowe tereny, skoro jej członkowie najwyraźniej nie mają pojęcia, ilu ich suma summarum jest i nie mają kontroli nad tym, ile dusz baluje na konkretnych planetach? Skąd mieszkańcy Planety Kwiotków wiedzą, iż pojawiła się nowa promocyjna oferta dotycząca wakacji w Kalifornii? Łowcy rozmieszczają olbrzymie bannery reklamowe? Jak wygląda rekrutacja? „Wszyscy, którzy mają ochotę na przeprowadzkę, płetwy i łapy w górę! Wodorosty mogą zacząć gwałtowniej się kołysać”.

To jest właśnie jeden z większych problemów „Intruza”. Meyer wymyśliła sobie błyszczące kosmiczne ameby, dodała kilka głupawych planet w stylu Krainy Tęczowych Misiów i Lądu Delfinoważek, ale kompletnie nie miała pojęcia, jak połączyć to wszystko w całość, więc po prostu tego nie zrobiła. W efekcie otrzymujemy bzdurne, kompletnie nielogiczne uniwersum, które po bliższym przyjrzeniu się sypie się jak domek z kart.

O jasna paszcza!: 8

Czy Doktor dotrzyma słowa, kiedy mnie już nie będzie? Na pewno będzie próbował. Wierzyłam w to. Musiałam w to wierzyć. Ale sam nic nie zdziała. A kto mu pomoże?

Meyer, nie prowokuj mnie.

Nasza parka wychodzi na powierzchnię i biegiem kontynuuje podróż w kierunku kryjówki z jeepem. Wandzia umila sobie trasę filozoficznymi przemyśleniami.

Zdrajczyni. Nie odmieniec, nie wagabunda. Po prostu zdrajczyni. Oddawałam los braci i sióstr w ręce przybranej ludzkiej rodziny, zapalczywej i gotowej na wszystko.

Ludzkość ssie: 61

Meyer, przestań. Po prostu przestań. Pomijając już fakt, iż 99% czytelników (reszta to fanki tego dzieła) na obecnym etapie życzy duszom konania w męczarniach i niewiele ich obchodzi dalszy los kosmicznych ameb, wandzine roztkliwianie się nad sobą jest na poły żałosne, na poły irytujące. Jeśli na Ziemi utrzyma się status quo, ameby mają jak w banku, iż nasi dalej będą próbować siłowo pozbyć się najeźdźców. Wytłumaczenie ludziom jak pokojowo wyjąć dusze z właścicieli ma zaś same plusy – nie tylko człowieki będą miały szansę na odzyskanie swoich bliskich, przyjaciół i życia jako takiego, ale w dodatku robaczki nie odniosą żadnych obrażeń. Z czym ta marudna pluskwa znów ma problem?

Ludzie, wśród których żyłam, mieli pełne prawo nienawidzić dusz. Toczyli wojnę. A ja dawałam im broń pozwalającą bezkarnie zabijać.

Ludzkość ssie: 62

Ludzie zabijają duszki TERAZ, ponieważ nie wiedzą, jak się z nimi obchodzić. Owszem, zawsze istnieje szansa, iż jakiś zgorzkniały ocalony w akcie zemsty rozdepcze wyjętą duszę na cienki placek, ale obecnie masz całkowitą pewność, iż twoi bracia i siostry będą krojeni na kawałki przez zdesperowanych uciekinierów. To bardzo prosta matematyka, nawet ty, Wandziu, nie powinnaś mieć z nią najmniejszych problemów – 50% szans brzmi znaczniej lepiej, niż zero.

...A swoją drogą, to zabawne – Wagabunda zdaje się zupełnie nie brać pod uwagę możliwości, iż jeśli ludzie nie odkryją pokojowego sposobu pozbycia się dusz, to w akcie desperacji mogą zechcieć rozprawić się z nimi gołymi rękami. Pomyślcie tylko: naszych jest już tylko garstka, starsi osobnicy w rodzaju Jeba i Maggie niedługo zejdą z tego padołu. Widząc, że rasa ludzka kurczy się w oczach taki Kyle może najzwyczajniej w świecie stracić resztki rozumu i ruszyć z kałachem na skupiska dusz. Ostatecznie, martwy mundurek + brak możliwości natychmiastowej hibernacji = martwa dusza.

Nie trzeba zresztą posuwać się do tak dramatycznych scenariuszy, bo najzwyklejsza logika wskazuje na to, iż dusze prędzej czy później będą zmuszone opuścić Ziemię. Jak wiemy z odcinka 47, ludzkie dzieci w zasadzie już się nie rodzą, a mundurek starzeje się niezależnie od tasiemca. Kiedy człowiek jest na skraju naturalnej śmierci, dusza przenosi się do nowego ciała. Świetnie, jest tylko jeden problem: skoro Ziemia jest niemal całkowicie skolonizowana, a dusze nie palą się do wyjazdów, to w niedługim czasie „goła” dusza nie będzie miała możliwości znalezienia sobie nowego mieszkania (szczerze mówiąc, już na obecnym etapie nie powinno to być możliwe). A to oznacza, że za plus minus pół wieku wymrze cała rasa ludzka, wraz z nią zaś te z dusz, które nie zdołają ewakuować się na inne planety. Innymi słowy: albo przymusowa wyprowadzka teraz, albo wątpliwe szanse na zmianę lokum za pięćdziesiąt lat. Patrząc z perspektywy istot żyjących od kilku tysięcy lat, różnica staje się dosyć znaczna.

Aha, jeszcze jedno – nie toczylibyśmy z wami żadnej wojny, gdybyście nie najechali bez pytania na nasze ziemie.

Adolf approves : 59

Patrząc na moją decyzję z tej strony – nie jak na ofiarny gest, lecz jak na wzmocnienie ludzi w zamian za życie Łowczyni – nie miałam wątpliwości, że postępuję źle. I gdybym rzeczywiście próbowała ocalić jedynie Łowczynię, zmieniłabym teraz zdanie i zawróciła. Nie warto było dla niej zaprzedać całej reszty. Nawet ona sama by to przyznała.
A może nie? Ogarnęło mnie nagle zwątpienie. Nie sprawiała wrażenia równie... Jakiego słowa użył Jared? A l t r u i z m. Równie altruistycznej jak pozostałe dusze. Kto wie, może ceniła swoje życie bardziej niż życie innych.

Ale...ale jaki altruizm? Przecież tłumaczę ci jak krowie na rowie, że...

...A, chrzanić to, do tej płastugi i tak nic nie dotrze. Łapcie, dla poprawy nastroju jeden z mniej znanych faktów na temat SPN:



Ale było już za późno na zmianę zdania. Dobrze wszystko przemyślałam. Nic chodziło mi przecież tylko o ratowanie Łowczyni. Po pierwsze, taka sytuacja prędzej czy później by się powtórzyła. Ludzie zabijaliby kolejne dusze, dopóki nie uświadomiłabym im, że istnieje inne rozwiązanie.

No być nie może! Czyżby nasz robal powoli zaczynał zagłębiać arkany zaginionej nauki zwanej logiką?

Dusze źle zrobiły, zajmując ten świat. Ludzie na niego zasługiwali.

Wiecie, czym jest ten cytat? To moment Moralnej Przemiany naszej bohaterki. Nie żartuję. Te dwa zdanka to niemal całość przemyśleń Wandy na temat procesu kolonizacji.

Wagabunda jest – powiedzmy to wprost – dosyć odrzucającą postacią. Ale nawet owa mamejowata kopia Belli Swan miała szansę stać się porządną bohaterką, gdyby Meyer pod koniec książki pozwoliła jej uświadomić sobie, jak okrutnych czynów dokonuje jej rasa pod płaszczykiem powszechnej dobroci i miłości.

Wandzia, żyjąc kilka miesięcy wśród ludzi poznała wszelkie aspekty człowieczeństwa: zarówno te najgorsze, jak i najlepsze strony ludzkości. Zobaczyła, czym jest miłość do partnera, rodzeństwa czy dziecka, lojalność, przyjaźń (przynajmniej deklaratywnie, ale nie czepiajmy się zbyt mocno). Mogła zestawić nasze intensywne uczucia z uprzejmością dusz, która jest naturalna i powszechna, ale zarazem pozbawiona jakiejkolwiek spontaniczności czy głębi. Zrozumiała, że ludzkość jest czymś bardzo cennym sama w sobie, nawet, jeśli ma w sobie mnóstwo wad i odcieni szarości.

Dam Wam pewien przykład, osadzony – a jakże - w realiach SPN. Mamy ostatni odcinek czwartego sezonu, anioły chcą nakłonić Deana, aby został mundurkiem archanioła Michała i stoczył ostateczną walkę z Lucyferem, w wyniku której wszelkie życie zostanie zmiecione z powierzchni Ziemi. Czasu jest mało, Dean przywołuje na pomoc Castiela, który niedawno został „zreformowany” przez swoich szefów za okazywanie zbytniej sympatii Winchesterowi i ludzkości jako takiej.

CASTIEL
We've been through much together, you and I. And I just wanted to say, I'm sorry it ended like this.

DEAN
"Sorry"?
(he punches CASTIEL, who hardly flinches. DEAN flexes his hand in pain.)
It's Armageddon, Cas. You need a bigger word than "sorry."

CASTIEL
Try to understand -- this is long foretold. This is your...

DEAN
Destiny? Don't give me that "holy" crap. Destiny, God's plan... It's all a bunch of lies, you poor, stupid son of a bitch! It's just a way for your bosses to keep me and keep you in line! You know what's real? People, families -- that's real. And you're gonna watch them all burn?

CASTIEL
What is so worth saving? I see nothing but pain here. I see inside you. I see your guilt, your anger, confusion. In paradise, all is forgiven. You'll be at peace. Even with Sam.

DEAN
You can take your peace... and shove it up your lily-white ass. 'Cause I'll take the pain and the guilt. I'll even take Sam as he is. It's a lot better than being some Stepford bitch in paradise. This is simple, Cas! No more crap about being a good soldier. There is a right and there is a wrong here, and you know it.
(CASTIEL turns away)
Look at me!
(DEAN grabs CASTIEL’s shoulder and turns CASTIEL back to face him)
You know it! You were gonna help me once, weren't you? You were gonna warn me about all this, before they dragged you back to Bible camp. Help me -- now. Please.


TO jest właściwy sposób na pokazanie, iż bohater przeciwstawia się dotychczasowemu światopoglądowi i swojej rasie i staje po stronie, którą uważa za właściwą.

A Wagabunda? Cóż, Wagabunda stwierdza, że to trochę nieładnie ze strony dusz, iż zagarnęły czyjeś istnienia i przewróciły planetę do góry nogami z powodu swojego widzimisię. Naprawdę, powinny się wstydzić.

Ktoś może powiedzieć, że Wandzia ostatecznie tłumaczy naszym, jak pozbyć się pasożytów. Owszem, ale jak widzieliśmy powyżej nie robi tego dla ludzkości – ROBI TO DLA DUSZ, obawia się bowiem, iż w przeciwnym razie dalej będziemy je kroić na kawałeczki.

To nie jest oznaka rozwoju postaci, Meyer. Wanda się nie zmienia – ona wciąż trzyma ze swoimi i wciąż, jak się niedługo przekonamy, nie ma nic przeciwko kolonizacji jako takiej. Zależy jej na Ziemi tylko dlatego, iż akurat tu raczył narodzić się jej tru loff; gdyby nie to, nie miałaby żadnych obiekcji przeciwko dalszemu używaniu ludzi w charakterze wyjściowych ciuchów.

O jasna paszcza!: 9

Zastanawiało mnie, ile ocalę ludzkich istnień. Ile – być może – ocalę dusz. Nie mogłam tylko ocalić siebie samej.

Bellanda Wandella van der Mellen : 79

Wiecie, jak trudno mi tak po prostu zostawiać te brednie bez komentarza?


Nasza parka dobiega do auta i wyrusza w trasę.

Widziałem tę twoją Łowczynię – powiedział, badając moją reakcję. – Jest... żywiołowa.
Kiwnęłam głową.
I hałaśliwa.
Uśmiechnął się i przewrócił oczami.
Chyba nie jest zadowolona z warunków.
Spuściłam oczy.
Mogła mieć gorzej – mruknęłam. Przez mój głos przebijało rozżalenie, choć wcale tego nie chciałam.
To prawda – przyznał cicho.
Dlaczego są dla niej tacy dobrzy? – szepnęłam. – Zabiła Wesa.
Hm, to twoja wina.

Oho, czas na pokaz rozumowania naszego troglodyty. Uwaga, będzie bolało.

Podniosłam wzrok, by spojrzeć mu w twarz, i ze zdziwieniem spostrzegłam, że uniósł lekko kąciki ust. Żartował.
Moja?
Niewyraźny uśmiech zgasł.
Nie chcieli znowu czuć się potworami. To takie... zadośćuczynienie za to, co było wcześniej, tylko że trochę nie w porę – i niewłaściwej duszy. Nie sądziłem, że... to cię zaboli. Myślałem, że będziesz zadowolona.

- Nie mam najmniejszego zamiaru kiedykolwiek zadośćuczynić tobie za całą psychiczną i fizyczną przemoc, na jaką narażałem cię dzień po dniu. Zamiast tego będę zachowywał się z kurtuazją wobec Łowczyni, która zamordowała twojego rzekomego przyjaciela. Dlaczego się nie cieszysz? Ciesz się, do diabła! Nie widzisz, jak się dla ciebie poświęcam?!

Welcome to Bedrock: 71

Żeby nie było: to bardzo miło, że Howe postanowił zachowywać się jak na przedstawiciela homo sapiens przystało. Żałuję tylko, iż zajęło mu tak koszmarnie długą ilość czasu.

To nie jest miłe uczucie: wiedzieć, że zasługujesz na miano p o t w o r a. Lepiej już być dobrym niż mieć wyrzuty sumienia. – Uśmiechnął się ponownie, po czym ziewnął.

...Aha. Innymi słowy, nie zamierzasz czynić dobra dlatego, iż jest to po prostu moralnie właściwe i słuszne; robisz to, żeby nie ucierpiała twoja samoocena oraz ego.

Nasz rycerz w lśniącej zbroi, panie i panowie.

Welcome to Bedrock: 72

Nasze aniołeczki postanawiają się przekimać póki słonko nie zniknie za horyzontem, a następnie kontynuują podróż do Phoenix. Docierają do szpitala i odnajdują magazyn, w okolicy którego kręcą się ciężarówki dostawcze. Wandzia dostrzega skrzynie z lekami i postanawia zgarnąć kilka egzemplarzy na zaś.

Cieszyło mnie, że wszystkie leki były oznaczone i niepilnowane. Moja rodzina poradzi sobie, kiedy mnie już nie będzie. Kiedy mnie już nie będzie. Te słowa towarzyszyły teraz niemal każdej myśli.

Bellanda Wandella van der Mellen : 80

Wanda i Jared objeżdżają szpitalny kompleks, aż w końcu dostrzegają dusze rozładowujące jakiś towar:

Moją uwagę zwróciła precyzja ich ruchów. Nie obchodziły się ze skrzynkami niedbale; przeciwnie, układały je na betonowym podwyższeniu z wielką ostrożnością.

Wybacz, Wandziu, nadal obstaję przy swoim: to bardzo, bardzo kiepskie traktowanie tak cennego sprzętu.

Jared stwierdza, iż muszą poczekać aż dusze-technicy skończą robotę i postanawia umilić czytelnikom czas oczekiwania rozmową z Wagabundą.

Wiesz, jak wyjąć duszę bez szkody dla ciała?
Serce uderzyło mi z wielką silą. Musiałam przełknąć ślinę, żeby móc odpowiedzieć.
Tak. Robiłam to już kiedyś. Nic tutaj. To był nagły wypadek.

No i dotarliśmy do celu.


Mam nadzieję, iż doceniacie fakt, że dla Was przedzieram się przez to po raz drugi.

Historia jest długa, streszczę Wam więc jej zarys nim skupimy się na naprawdę ważnym elemencie. Wagabunda (nazywana wtedy Mieszkanką Gwiazd) mieszkała na Planecie Mgieł, okupując ciało Troskliwego Misia. Pewnego dnia wybrała się na wycieczkę krajoznawczą (cel: kryształowe miasto. Nie, nie zmyślam) z kolegą, Rzęsistym Blaskiem i przewodnikiem. Aż tu wtem! Zaatakował ich podstępny szponowiec o wielkości wieloryba który, tak się nieszczęśliwie składa, najwyraźniej ma w zwyczaju polować na niedźwiadki. Przewodnik wdał się z nim w walkę, by kupić czas naszym bohaterom, ale niestety-niestety: Rzęsisty Blask został śmiertelnie ranny. Wandzia stanęła przed dramatycznym wyborem, który tak często muszą podejmować lekarze z Leśnej Góry i ekipa doktora House'a: machnąć ręką na osobnika stojącego nad grobem, czy też spróbować go ratować mimo niemal zerowych szans na poprawę? Wanda wybrała opcję nr dwa i odłączyła amebę od niedźwiedzia, następnie chowając ją w kangurzej kieszeni na jaja (pamiętajcie, Troskliwe Misie są u Stefy cokolwiek zdeformowane). Niestety, to nie koniec problemów – ostatecznie, dusza bez żywiciela jest w stanie wytrzymać góra kilka minut, a nasi bohaterowie znajdowali się na kompletnym pustkowiu.

Co zatem zrobiła nasza miłująca pokój, brzydząca się przemocą, nie będąca w stanie utrzymać w łapach broni palnej heroina (z góry przepraszam za długi cytat, ale po prostu nie da się inaczej)?

Nie miałam dla Rzęsistego Blasku ciała Niedźwiedzia. Nie mogłam oddać mu swojego. Przewodnik albo był martwy, albo uciekł. Ale było jeszcze jedno ciało. To był całkiem wariacki plan, ale myślałam wtedy tylko o Rzęsistym Blasku. Nie byliśmy nawet bliskimi przyjaciółmi, ale co z tego. Umierał powoli między moimi sercami. Nie mogłam się z tym pogodzić. Usłyszałam ryk szponowca i ruszyłam biegiem w jego stronę. Po chwili ukazało mi się grube, białe futro. Biegłam prosto na jego trzecią lewą nogę, wskoczyłam najwyżej, jak mogłam, a byłam w tym dobra. Używałam ostrzy wszystkich sześciu rąk, żeby wspiąć się potworowi na grzbiet. Ryczał i kręcił się w miejscu, ale niewiele tym zdziałał. Wyobraź sobie psa goniącego swój ogon. Szponowce mają bardzo małe mózgi.
Wdrapałam się w końcu na grzbiet i puściłam pędem wzdłuż podwójnego kręgosłupa, zaczepiając się ostrzami, żeby mnie nie zrzucił.
Po paru sekundach byłam już przy samej głowie. Ale dopiero tu zaczęły się prawdziwe trudności. Moje ostrza były krótkie... może mniej więcej długości ludzkiego przedramienia. Skóra tej bestii była dwa razy grubsza. Zamachnęłam się najmocniej, jak umiałam, i przebiłam pierwszą warstwę futra i błony. Szponowiec wrzasnął i stanął na ostatniej parze nóg. O mały włos nie spadłam. Utkwiłam w nim cztery ostrza. Rzucał się i ryczał. Pozostałymi dwoma na zmianę powiększałam dziurę. Miał tak twardą skórę, że do końca nie wiedziałam, czy uda mi się przez nią przedostać.
Potwór wpadł w dziki szał. Wierzgał tak mocno, że przez chwilę starałam się tylko nie spaść. Ale Rzęsisty Blask miał coraz mniej czasu. Wetknęłam ręce w dziurę i spróbowałam ją rozpruć.
Wtedy szponowiec rzucił się grzbietem na lód.
Gdyby nie to, że pod nami był dół, który sam wykopał, żeby się na nas zaczaić, pewnie by mnie zmiażdżyło. A tak, chociaż uderzyłam się mocno w głowę, upadek tylko mi pomógł. Tkwiłam już ostrzami w jego szyi. Kiedy uderzyłam o ziemię, ciężar bestii sprawił, że wbiły się jeszcze głębiej. Nawet głębiej, niż potrzebowałam.
Oboje byliśmy ogłuszeni, potwór mnie przygniatał. Wiedziałam, że muszę coś szybko zrobić, ale nie pamiętałam, co to było. Zamroczony szponowiec zaczął się przewracać. Świeże powietrze rozjaśniło mi w głowie i przypomniałam sobie o Rzęsistym Blasku.
Wyjęłam go z kieszeni na jaja, osłaniając przed zimnem miękką stroną dłoni, i włożyłam bestii do szyi.

Tak. Brutalnie zaatakowała inne stworzenie, rozryła mu skórę i pośrednio pozbawiła je życia.

Pomińmy już fakt, że jak na „zwykłą” duszkę Wandzia okazuje się być zdolna do czynów, które wywróciłby na drugą stronę żołądek co niektórych miłośników horroru – i że nie może się tłumaczyć instynktem opiekuńczym, bowiem jak sama przyznaje, drugi niedźwiadek nie był jej bliskim przyjacielem. Wiecie, co jest prawdziwym problemem?

Jeśli ta historia nie jest zmyślona, to wszystko, co robiła i mówiła Wagabunda do tej pory było kłamstwem i grą.

Jej cierpiętnicza postawa? Jej podkreślanie, że nie jest w stanie skazać na śmierć nawet człowieka, który chciał ją utopić? Jej przerażenie na widok byle kosy? Nic z tego nie było prawdziwe.

Oczywiście, gdyby tę książkę napisał ktoś inny, mógłby to być fascynujący zwrot akcji. Nagle okazuje się, iż nasza protagonistka, która w dodatku pełniła rolę narratora, okłamywała czytelników od samego początku. W zależności od kaprysu twórcy Wagabunda mogłaby zwodzić nas i pozostałych bohaterów „Intruza” świadomie (w takim wypadku owa historia byłaby momentem, w którym Wagabunda zrzuca maskę dobrej dziewczynki i brutalnie odpłaca Jaredowi za dotychczasowe krzywdy) bądź też nie zdawać sobie sprawy z tego, iż właśnie odkryła wszystkie karty (w tym przypadku ofiarą starcia stałaby się duszka, przemieniona w paletę malarską przez zdradzonego i upokorzonego Howe'a, który uświadomiłby sobie, że dał się podejść jak dziecko, mimo iż od początku miał rację co do jej podstępnej natury).

Ale nie. Meyer nie ma pojęcia, co napisała. Nie tylko najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że za pomocą owego fragmentu uczyniła z Wandy hipokrytkę, która pozuje na świętoszkę mimo iż w rzeczywistości jest w stanie bez większych problemów przerobić kogoś na miazgę, ale w dodatku ostatecznie podkopuje swój własny kanon.

Dusze zdolne do przemocy. Nie tylko Łowcy i Łowczynie – WSZYSTKIE z nich.

Tym samym raz na zawsze upada argument, iż robaczki miały prawo skolonizować naszą planetę, bowiem jako pokojowa rasa uczyniły z niej pogodne i bezpieczne miejsce. Nie. Dusze są najwyraźniej takie same jak my – odczuwają cały wachlarz emocji i nie mają problemu z krzywdzeniem bliźnich, muszą tylko znaleźć właściwą motywację. Mało tego – duszom IMPONUJE barbarzyństwo. Chcecie dowodu? Oto zakończenie wagabundzinej historii:

Musiałam potem na nim jechać – i zatykać mu otwartą ranę na szyi – aż do kryształowego miasta. Zrobiło się o tym głośno. Przez jakiś czas nazywano mnie Ujeżdżaczką Bestii. Nie lubiłam tego imienia. Kazałam im używać starego.

Ameby UPAMIĘTNIŁY to wydarzenie poprzez nadanie Wandzi nowego imienia. Żadnego potępienia, szoku, oburzenia, smutku – jedynie zachwyt nad umiejętnym pozbawieniem wolnej woli przedstawiciela kolejnego gatunku.

Brawo, Stefa. Trochę to trwało, ale nareszcie zdołałaś uczynić z Wandzi i błyszczących stonóg prawdziwe potwory. Kwestią dyskusyjną jest tylko czy zajęło ci to więcej, czy mniej czasu niż w przypadku Belli i Cullenów.

Adolf approves : 60
Bellanda Wandella van der Mellen : 81
O jasna paszcza!: 10
Świat według Terencjusza: 86

Opowiadałam to wszystko, siedząc nieruchomo, zapatrzona w światła szpitala i przemykające przed nimi sylwetki dusz. Dopiero gdy skończyłam, po raz pierwszy spojrzałam na Jareda. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, usta miał rozdziawione z wrażenia.

Gdybym to ja była autorką tej książki, Jared właśnie sięgałby za pazuchę po broń – nie wiem jeszcze tylko, czy w samoobronie, czy też w celu dokończenia dzieła rozpoczętego kilka miesięcy temu.

O tak, to była jedna z moich najlepszych historii.



...Stefa? Jestem tylko marnym, prymitywnym człowiekiem, ale gdyby zdarzyło mi się kogoś zamordować, choćby tylko w obronie własnej lub kogoś bliskiego, nie uznałabym owego wydarzenia za odpowiedni materiał na opowieść, a co dopiero na najwspanialszą historię z mojego życia. I po raz kolejny – dobrze widzieć, jak bardzo nasza delikatna duszka brzydzi się wszelaką przemocą.

Adolf approves : 61
Świat według Terencjusza: 87

Pewnie już skończyli rozładunek, nie uważasz? – powiedziałam szybko. – Miejmy to z głowy i wracajmy do domu.
Spoglądał na mnie jeszcze przez chwilę, po czym z wolna pokiwał głową
Tak, miejmy to z głowy, Wagabundo, Mieszkanko Gwiazd, Ujeżdżaczko Bestii. Co jak co, ale ukraść kilka niepilnowanych skrzynek to dla ciebie pestka.

- To niesamowite, z jaką finezją jesteś w stanie pozbawić życia inną istotę! Najwyraźniej muszę się jeszcze wiele nauczyć. Czy zostaniesz moim duchowym przewodnikiem?

Adolf approves : 62


I to już wszystko na dziś. A za tydzień: wreszcie przekonamy się, co należy uczynić, aby wyciągnąć duszę z mundurka. Jeśli sądziliście, że ta książka nie może być jeszcze głupsza...no cóż.


Statystyka:

Adolf approves : 62
Bellanda Wandella van der Mellen : 81
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 62
Mea culpa: 33
Mój ssskarb : 24
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 10
Świat według Terencjusza: 87
Welcome to Bedrock: 72
Witaj, Morfeuszu : 17

Maryboo


11 komentarzy:

  1. Tyle analiz za mną, a ja dalej nie wiem, o co chodzi w tej książce. Postacie są tak płaskie, że zlewają mi się nie tylko statyści, ale i główni bohaterowie - nie umiem odróżnić Jareda od Iana i podczas czytania posiłkuję się Wikipedią D: Podziwiam analizatorki za brnięcie przez ten twór i umiejętność logicznego obalania meyerowych rewelacji :)
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy zostaniesz moim duchowym przewodnikiem?

    Od razu skojarzył mi się ten fajny odcinek Pingwinów z Madagaskaru i... A zresztą nieważne. Analiza przepyszna, naprawdę. Nie mam wręcz nic do dodania, bo ujęłaś wszystko tak dobrze, że nie ma nawet słówka, które bym chciała dopowiedzieć. Great job! I szkoda, że to nie ty pisałaś Intruza, taki plottwist byłby miodem na moje skąpane w bezmyślności serduszko.
    Popo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaki "fajny odcinek Pinwinów z Madagaskaru"? Poproszę o link tudzież tytuł, chętnie zgłębię temat. :D

      Usuń
  3. Dziękuję Wam za kolejną analizę :D Poprawia nastrój z rana jak dobra kawa :D Czekam na kolejne ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny szponowiec.

    Wydaje mi się, że dzieci się rodzą, tylko od razu są zamieniane w spódniczki w rozmiarze XS. Co jednak nie zmienia faktu, że wkrótce duszki staną przed poważnym problemem mieszkaniowym - chyba, że produkują dzieci jak Voldzio córki. Co w sumie nie jest wykluczone, w końcu jakaś dusza na początku mówiła, że chuć jest całkiem nowym, fajnym gadżetem, a jakoś niedawno Wanda wspominała, że dzieć zainfekowany duszą jest "miniaturowym dorosłym" (w przeciwieństwie do tego "bezdusznego", co to, jak normalny dzieć, machał raczkami i gaworzył) więc "wychowanie" wymaga znacznie mniejszych nakładów pracy. No, ale to chyba i tak nie całkiem przemyślany plan zasiedlania planety...

    Nie ogarniam tego, że wszyscy tak na luzie podchodzą do niusa Wandzi. O, umiesz wyciągać robale bez szkody dla człowieka i robala? Łał, to czad :) Widzisz jak się uśmiecham radośnie i krzepiąco? I bardzo starannie omijam myśl o tym, jaką suką jesteś?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tam wybaczam temu fragmentowi o przeszczepie - zawiera więcej akcji niż wszystkie dotychczasowe rozdziały razem wzięte.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie miałam dla Rzęsistego Blasku ciała Niedźwiedzia. Nie mogłam oddać mu swojego. Przewodnik albo był martwy, albo uciekł. Ale było jeszcze jedno ciało.


    Czy powinnam rozumieć, że Wanda rozważała zapakowanie Rzęsistego Blasku w przewodnika?

    Lena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wynika z narracji, choć jest to bezsensowne - ciało przewodnika jest już okupowane przez inną duszę.

      Maryboo

      Usuń
  7. ludzkie ciała z duszami-pasożytami starzają się normalnie, czy tak? w sumie dwie dusze mogą sobie zrobić dwoje dzieci pod swoje przyszłe mundurki, na czas jak się zestarzeją i te stare będą zbyt zniszczone. cool <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Tak bardzo creepy. Gdybym pisała horror, perfidnie ukradłabym ten pomysł...
      Popo

      Usuń