niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział XXII: Zgoda

Wujek Jeb nie jest idiotą. Mam nadzieję, że nikt się nie zdziwił. W dzisiejszym rozdziale Jeb udowodni, że domyśla się wielu rzeczy, więc WandzioMela mocno się przeliczyła, wymyślając cały genialny plan pt. „Nie mówimy im, że Melanie nie zniknęła”. Oh well.


– Dużo myślałem o tym, jak to jest – no wiesz, jak cię złapią. Nieraz już to widziałem na własne oczy, a parę razy niewiele brakowało, a i mnie by dopadli. Zastanawiałem się, jak by to było. Włożyliby mi coś do głowy – czy to by bolało? Widziałem, jak to robią.
Otworzyłam szeroko oczy z wrażenia, ale nie zauważył tego.
– Zdaje się, że używacie jakiegoś znieczulenia – to znaczy, mogę się tylko domyślać. Ale nikt się nie wydzierał z bólu ani nic z tych rzeczy, więc to nie mogła być żadna straszna tortura.
Zmarszczyłam nos. Tortury. O nie, to akurat nie nasza specjalność.

Ludzkość ssie: 24




– Strasznie ciekawe rzeczy opowiadałaś małemu.

Zesztywniałam, a wtedy zaśmiał się lekko.
– Tak, podsłuchiwałem. Przyznaję się. I nie żałuję – to były naprawdę niezłe opowieści, a ze mną byś tak nie porozmawiała. Słuchałem z wypiekami na twarzy. O tych wszystkich nietoperzach, roślinach, pająkach.


No fakt, stary, też bym miała wypieki na twarzy. Ze śmiechu.


Jeb opowiada, jak to on, a później również Jamie, czytał wiele książek scifi, więc kulawe opowiastki duszki bardzo go interesują. Wujcio uskutecznia klasyczne lizodupstwo, zapewniając Wandzię, że świetnie opowiada, aby skłonić ją do dalszej paplaniny na duszane tematy.



Nie podniosłam wzroku, ale czułam, że mięknę, daję się udobruchać. Udzieliła mi się ludzka słabość do pochlebstw.


Och, jakie to straszne.

Ludzkość ssie: 25


Jeb zaczyna zastanawiać się na głos, po co właściwie Wandzia przybyła do ludzi, jeśli nie po to, by doprowadzić do nich Łowców.



– No bo w jakim innym celu? – Nie dostrzegł mojego zdenerwowania, a może po prostu się nim nie przejął. – Ale oni myślą utartymi schematami. Tylko ja tu zadaję pytania... Na przykład: co to za plan, zabłądzić na pustyni i nie mieć jak wrócić? – Zachichotał. – Aż taką Wagabundą to chyba nie jesteś, co, Wando?



Nikt nie mówił, że jest mądra. Ale pytanie jak najbardziej na miejscu.






– O mały włos to by była udana próba samobójcza. Chyba się ze mną zgodzisz, że nie tak pracują Łowcy. Próbowałem to wszystko rozgryźć, No wiesz. Wziąć to na logikę.



Logika?! Jeb, daj buziaka!





- A więc, skoro nie miałaś wsparcia, a raczej nie miałaś, i nie miałaś jak wrócić, to musiałaś tu przyjść w jakimś innym celu. Od początku byłaś małomówna, nie licząc rozmów z małym, ale gdy już coś mówiłaś, uważnie cię słuchałem. No i wychodzi mi, że po prostu bardzo chciałaś odnaleźć Jamiego i Jareda, i to dla nich prawie postradałaś życie na pustyni.
Zamknęłam oczy.
– Tylko dlaczego c i na tym tak bardzo zależało? – rzekł Jeb, bardziej rozmyślając na głos niż zadając pytanie. – No więc oto jak ja to widzę: albo jesteś naprawdę niezłą aktorką, jakimś super-Łowcą, nową, przebieglejszą odmianą, i knujesz coś, czego nie rozumiem, albo nie udajesz. To pierwsze nijak nie tłumaczy niektórych twoich zachowań, więc raczej odpada. Ale skoro nie udajesz...
Zamilkł na chwilę.
– Długo się przyglądałem waszej rasie. Czekałem, aż zaczniecie się inaczej zachowywać – no wiesz, aż przestaniecie udawać, bo już nie będzie przed kim. Czekałem i czekałem, a wy ciągle zachowywaliście się jak ludzie. Żyliście w tych samych rodzinach co wcześniej, jeździliście w weekendy na pikniki, sadziliście kwiaty, malowaliście obrazy i tak dalej. W końcu zacząłem się zastanawiać, czy wy się przypadkiem nie zamieniacie w ludzi. Czy to nie jest tak, że jednak mamy na was jakiś wpływ.
Zamilkł w oczekiwaniu na odpowiedź, ale nie odezwałam się ani słowem.
– Parę lat temu zobaczyłem coś, co zapadło mi głęboko w pamięć. To była starsza para, mężczyzna i kobieta, to znaczy ciała mężczyzny i kobiety. Byli tak długo po ślubie, że mieli na skórze ślady obrączek. Trzymali się za dłonie, on pocałował ją w policzek, a ona cała się zarumieniła pod tymi wszystkimi zmarszczkami. I wtedy dotarło do mnie, że macie te same uczucia co my, bo jesteście nami, a nie tylko rękami w pacynkach.
– Tak – odszepnęłam. – Doznajemy tych samych uczuć. Ludzkich uczuć. Nadziei... bólu... miłości.
– A zatem, skoro nie udajesz... no to dałbym głowę, że ich kochasz. T y, Wanda – a nie tylko ciało Mel.



Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 12



Czyli wujcio Jeb rozkminił wszystko w trymiga. Jeden z głową na karku, no brawo. Czy tylko mi się wydaje, że Stryder nawet współczuje robalom z powodu tej całej dość makabrycznej transplantacji uczuć z mundurka na kosmitę?






– Tyle, jeśli chodzi o ciebie. Ale myślę też dużo o mojej bratanicy. Jakie to było dla niej przeżycie, jak by to było, gdyby to się przytrafiło mnie. Wkładają ci kogoś do głowy i co... znikasz? Nie ma cię? Jakbyś umarła? A może to bardziej jak sen? Może zdajesz sobie sprawę z tego, że ktoś tobą steruje? A ten ktoś zdaje sobie sprawę z twojego istnienia? I jesteś tam uwięziona, możesz tylko krzyczeć, ale nikt cię nie słyszy?
Siedziałam nieruchomo z kamienną twarzą, a przynajmniej taki był mój zamiar.
– Pewnie tracisz wtedy pamięć i kontrolę nad ciałem. Ale świadomość... Nie wydaje mi się, żeby wszyscy poddawali się bez walki. Ja tam bym się bronił – łatwo nie odpuszczam, każdy ci to powie. Walczę do końca. My wszyscy, którzy przetrwaliśmy, jesteśmy tacy. I wiesz, co ci powiem? Zdziwiłbym się, gdyby Mel była inna.






No łza się w oku kręci, jak to czytam. I nie jestem jedyną osobą pod wrażeniem.



„Skąd nam przyszło do głowy, że jest wariatem?” – zastanawiała się Mel. „On widzi wszystko jak na dłoni. To geniusz.”
„Geniusz i wariat.”
„Tak czy inaczej, może nie musimy już teraz milczeć. Skoro wie.” Wstąpiła w nią nadzieja. Ostatnio była bardzo wyciszona, wręcz nieobecna. Odkąd się uspokoiła, trudniej było jej się skoncentrować. Wygrała najważniejszą potyczkę. Przyprowadziła mnie w to miejsce. Jej sekrety były tutaj bezpieczne, wspomnienia nie mogły już nikomu zaszkodzić.



Boru, po prostu się przyznajcie, nic wam nie zrobi, przecież już to udowodnił. Zresztą milczenie Wandzi podczas wywodów Jeba jest już i tak dużą wskazówką.





„Jeb wie, owszem. Tylko czy to cokolwiek zmienia”
Przypomniała sobie, jak reszta spoglądała na Jeba. „No tak. Westchnęła. Ale Jamie chyba... to znaczy, nic nie wie ani się nie domyśla, ale wydaje się, że coś wyczuwa.”
„Być może. Czas pokaże, czy to dobrze. Dla niego, dla nas.”



Ale po co czekać? Jeb i tak się domyśla, więc dlaczego mu nie powiedzieć. Najlepiej z góry zakładać, że to nic nie zmieni. Nie to, żeby Jeb był jej wcześniej nieprzychylny, ale WandzioMela miałaby wreszcie prawdziwego sojusznika, w dodatku z CEB-em. No i Jamiemu też może spokojnie powiedzieć. Przecież widać, że to nie dziecko, traumy żadnej nie dostanie, wręcz przeciwnie, tym bardziej, że brat też już coś trybi. To jest komplikowanie sobie życia na siłę. Krycie się miało może miligram sensu, gdy była przekonana, że nikt jej nie uwierzy, choć i tak cały ten plan nie trzymał się kupy (patrz analiza rozdziału XIII). Ale tutaj ma dwóch ludzi, którzy są jak najbardziej w stanie przyjąć, że Mela jest cały czas obecna w swoim ciele i to ona przygnała Wandzię na pustkowie. Jakaś chora ambicja każe Stefci rozdmuchiwać maksymalnie każdy wątek, ale motywacje jej bohaterów są często cienkie jak rosół z paczki. To nie jest budowanie napięcia tylko irytacji u czytelnika.






Jako że Wandzia nie puszcza pary z gęby, Jeb wraca do tematu rozlicznych podróży duszki.

Wandzia odpowiada na pytania o poprzednie mundurki. Myślicie, że dowiemy się teraz czegoś ciekawego i istotnego na temat innych ras zamieszkujących mejerowską galaktykę? Takiego wała! Stefcia rzuca po dwa fakty na temat swych stworzonek, a resztę załatwia narracją pt. „a potem opowiedziałam mu pozostałe rzeczy”. Nie żartuję:



– Więc mówisz, że (pająki) mają trzy mózgi?

Przytaknęłam.
– A ile oczu?
– Dwanaście, po jednym na każdym styku nogi z ciałem. Zamiast powiek mieliśmy mnóstwo stalowych włókien.
Pokiwał głową, oczy mu lśniły.
– Były włochate, jak tarantule?
Oparłam się ciężko o ścianę. Zanosiło się na długą rozmowę.
I taka też była. Zadawał niezliczoną ilość pytań. Chciał znać szczegóły – jak wyglądały pająki, jak się zachowywały, co robiły na Ziemi. Nie wzdrygał się, słuchając o kolonizacji, przeciwnie, ciekawiło go to chyba najbardziej. Gdy tylko kończyłam mówić, od razu zadawał kolejne pytanie, po czym szeroko się uśmiechał. Kiedy wreszcie po paru godzinach wyczerpał temat Pająków, zaczął wypytywać o Kwiaty.
– Niewiele o nich opowiedziałaś – zauważył.

Zaczęłam więc mówić o najpiękniejszej i najspokojniejszej z planet. Niemal za każdym razem, gdy robiłam przerwę na oddech, wtrącał następne pytanie. Lubował się w zgadywaniu i wcale się nie przejmował, gdy musiałam go wyprowadzać z błędu.
– I co, żywiliście się muchami, jak muchołówki? Na pewno właśnie tak było – a może jedliście coś większego, może ptaki – albo pterodaktyle!
– Nie, czerpaliśmy pokarm ze światła słonecznego, tak jak większość roślin na Ziemi.
– Ee, szkoda, moja wersja była ciekawsza.



Lenistwo. ŚMIERDZĄCE LENISTWO!!!




Przechodziliśmy właśnie do Smoków, gdy nagle zjawił się Jamie z posiłkiem dla trzech osób.



Wara mi od smoków! Chociaż i tak pewnie wyglądają jak łasice.

Wandzia wypija zupę, którą przyniósł Jamie. Chłopak wypytuje ją o owe Smoki.


– No w sumie. Rozmawialiście o smokach?
– Tak – odparł entuzjastycznie Jeb – ale nie takich jaszczurowatych, tylko galaretowatych. Umieją latać, wyobraź sobie... no, w pewnym sensie. Powietrze jest tam gęstsze, też galaretowate. Więc trochę jakby w nim pływały. I zieją kwasem – to może nawet lepsze niż ogień, nie sądzisz?

Galareta w galarecie ziejąca kwasem. I to ma być smok?





Dobra, przestrzeliłam może trochę z tą łasicą, ale to nic, bo i tak pomysł Stefci jest jeszcze gorszy. Lame, sooo lame!!!



Naturalnie nie dowiemy się niczego więcej o tych stworzeniach.




– Czyli ten kwas...
Jamie nie był taki dociekliwy, poza tym odkąd się zjawił, odpowiadałam ostrożniej.


LENISTWO!!! ARGH!!! Ale co ja się dziwię. Oczywiście, że dostajemy tylko urywki ze stefciowego bestiariusza, bo pani Meyer się nie chciało wysilać, żeby stworzyć jakieś pełne i spójne światy oraz istoty mające choć odrobinę sensu. Ale to trzeba i trochę biologii postudiować i zastanowić się dłużej niż 3 minuty. Too much work! Po co, skoro można wsadzić bohaterkę w jakieś wodorosty czy galaretę rzygającą kwasem lub delfinoważki. Potencjał zmarnowany w zalążku. Straszne.



– Masz dar opowiadania, Wando – powiedział, gdy wszyscy troje skończyliśmy się przeciągać.



Again show, don’t tell!!! Skąd mam wiedzieć, że ona ma dar opowiadania, skoro nie mogę przeczytać jej opowieści, bo dostaję tylko „ a następnie odpowiedziałam na wszystkie ich pytania”!





– Na tym polegała moja praca. Byłam wykładowczynią na uniwersytecie w San Diego. Uczyłam historii.
– Wykładowczynią! – powtórzył Jeb podekscytowany. – No proszę, świetnie! Możesz nam się przydać. Mamy tu trójkę dzieci, uczy je Sharon, córka Mag, ale nie na wszystkim się zna. Najlepiej radzi sobie z matematyką i tym podobnymi. Ale historia...
– Uczyłam tylko n a s ze j historii – przerwałam mu w końcu. Od dłuższej chwili czekałam na próżno, aż zrobi pauzę, by zaczerpnąć powietrza. – Nie będzie tu ze mnie pożytku. Nie mam żadnego przygotowania.

Wandzia wykręca się, jak tylko może, że właściwie się na niczym nie zna (w to akurat uwierzę bez problemu) i prowadziła tylko pogadanki dla mniej obytych w galaktyce robali. Jeb daje jej więc spokój w tym temacie.



- Teraz lepiej powiedz, dlaczego nazwali cię Wagabunda. Słyszałem już kilka dziwacznych imion – Sucha Woda, Palce na Niebie, Szum Przestworzy – oczywiście wszystkie w połączeniu z całkiem normalnymi, jak Pam i Jim. Wierz mi, to jedna z tych zagadek, od których można umrzeć z ciekawości.



Sucha Woda? Palce na Niebie? Stefciu, błagam, odstaw te wszystkie narkotyki. To nie jest poezja, to jest heroina. (See, what I did there?;)





Teraz wreszcie dowiadujemy się, o co kaman z tą Wagabundą. Otóż Wandzia jest koszmarnie wybredna.



– No więc zwykle jest tak, że dusza próbuje życia na paru planetach, najczęściej na dwóch, a potem osiedla się na stałe na jednej z nich. Kiedy ciało jest już bliskie śmierci, przenosi się do nowego żywiciela tego samego gatunku. Przenosiny do ciała innego gatunku są dezorientujące, większość dusz bardzo tego nie lubi. Niektóre w ogóle nie opuszczają planety urodzenia. Czasem zdarzy się, że ktoś ma kłopot ze znalezieniem sobie odpowiedniego miejsca i zmienia planetę więcej niż raz. Poznałam kiedyś duszę, która była na pięciu, zanim zamieszkała wśród Nietoperzy. Mnie też się tam podobało – gdybym miała gdzieś zostać, to najprędzej właśnie tam. Gdyby nie to, że Nietoperze są ślepe...



Wiecznie jej coś nie pasuje, malkontentka chędożona. No i zwróćmy uwagę, jak łatwo nasze duszki zmieniają mundurki. Byle tylko w obrębie jednego gatunku, żeby nie było nieprzyjemnie. Tylko skoro zasiedliły już całą planetę, czyli jak rozumiem wszystkich mieszkańców, skąd biorą nowych żywicieli? Hodują ich jakoś? Może coś mi umknęło w tym natłoku bzdur, ale tu i tak nic się kupy nie trzyma. Tak czy owak:

Adolf approves: 24




– A ty na ilu byłaś planetach? – zapytał Jamie ściszonym głosem. Dopiero teraz spostrzegłam, że trzymam go za rękę.
– To moja dziewiąta – odparłam, delikatnie ściskając mu palce.
– Łał, dziewiąta!

Wow, you’re so special!


Bellanda Wandella van der Mellen : 24



– Dlatego chcieli, żebym prowadziła wykłady. Każdy może uczyć suchych liczb, ale nie każdy widział na własne oczy większość planet, które... przejęliśmy. – Zawahałam się przy ostatnim słowie, ale Jamie wcale się tym nie przejął. – Nie byłam tylko na trzech – no, teraz już czterech. Właśnie zaczęto zasiedlać kolejną.

Ja pierniczę, jeszcze tym robalom mało. No niech mi tylko Wandzia nie wmawia, że nie robią tego dla sportu.


Adolf approves : 25





Jeb pyta, czy Wandzia nie chciałaby zostać na Ziemi.


– Ziemia jest... bardzo ciekawa – wymamrotałam. – Trudniejsza niż wszystkie inne miejsca, w których byłam.
– Nawet to z mrozem i szponowcami?
– Na swój sposób tak. – Jak miałam mu wytłumaczyć, że na Planecie Mgieł niebezpieczeństwo groziło mi tylko i wyłącznie z zewnątrz? Że czymś o wiele gorszym jest atak od wewnątrz?
"Atak", prychnęła Melanie.
Ziewnęłam. "Nie myślałam akurat o tobie. Chodziło mi o gwałtowne uczucia, które ciągle mnie zdradzają. Ale ty też mnie atakowałaś. Wspomnieniami."


A ty się dalej o to ciskasz, jakby Mela nie miała powodu. Ech.




"Wyciągnęłam z tego naukę", zapewniła mnie oschle. Poczułam, że skupia się bardzo na dłoni, którą trzymam w ręku. Narastało w niej jakieś nienazwane uczucie. Coś przypominającego gniew, ale zaprawiony szczyptą tęsknoty i rozpaczy.
"Zazdrość", oświeciła mnie nagle.


Aha, czyli cały czas to uczucie było ci absolutnie obce? Nie kupuję tego, sorry mała.


Świat według Terencjusza: 32




Wandzia robi się śpiąca, więc Jeb proponuje, aby udali się na spoczynek. Jak na komendę zjawia się Doktor (ugh…), który ma pilnować duszki. Wandzia jak zwykle dostaje palpitacji na jego widok. Doktorek obiecuje, że nie zrobi duszyczce żadnej krzywdy. Jeb i Jamie odchodzą. Wandzia czeka, aż Doktor zaśnie.



WTEM!



Chrapanie Doktora mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Być może miało uśpić moją czujność, ale przynajmniej go słyszałam i wiedziałam, gdzie jest.
Niezależnie od tego, jaki los mnie czekał, pozostało mi położyć się spać. Byłam wypompowana, jak by to powiedziała Melanie. Materac był cudownie miękki. Ułożyłam się wygodnie, powoli się w niego zapadając...
Nagle usłyszałam ciche szuranie – rozległo się gdzieś w pokoju. Otworzyłam oczy i zobaczyłam pomiędzy sobą a księżycowym sufitem jakiś cień. Doktor wciąż chrapał na korytarzu.

DUN! DUN! DUN!



Któż to, ach któż to zbliża się do wrót siedziby naszej duszyczki? Dowiecie się za tydzień. Za brak interesujących opowieści o innych planetach wrzucę jeszcze małego Morfeuszka.

Witaj, Morfeuszu : 13


Teraz możecie spokojnie iść się najeść. Do zobaczenia i wszystkiego dobrego w Nowym Roku.


Statystyka:

Adolf approves : 25
Bellanda Wandella van der Mellen : 24
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 12
Ludzkość ssie: 25
Mea culpa: 4
Nie ma jak u mamy: 10
Świat według Terencjusza: 32
Welcome to Bedrock: 13
Witaj, Morfeuszu : 13



Beige


niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział XXI: Imię


Drużyna Pierścienia w składzie: nasz robal, Jeb z CEBem na ramieniu, zdziecinniały gimnazjalista, Adam Milligan z fałszywym ID i o-mój-losie-Meyer-w-tej-powieści-mamy-już-wystarczającą-liczbę-dewiantów kontynuuje zwiedzanie jaskini.

Nie mogłam się już skupić na spacerze. Ani na drugim ogrodzie – w gorącym blasku luster rosła tu sięgająca pasa kukurydza

Kukurydza, powiadasz?



Ciekawe, kiedy Ian zarzuci Wagabundzie, że ma go za głupiego dzikusa.

ani na szerokiej i niskiej grocie, którą nazwał „salą gier”.

Niestety, muszę Wam zepsuć niespodziankę – nie chodzi o automaty i cymbergaja. Mówimy o starym, dobrym boisku, na którym w swoim czasie rozegra się bodaj najbardziej kuriozalna scena „Intruza”.

Ta ostatnia znajdowała się głęboko pod ziemią, w zupełnych ciemnościach, ale – jak mi [Jeb] tłumaczył – kiedy mieli ochotę się wyluzować, przynosili ze sobą lampy. Słowo „wyluzować” jakoś mi nie pasowało do tej bandy gniewnych ludzi, ale nie wnikałam w szczegóły.

Cóż, Wagabundo, wszystko zależy od tego, jak pojemna jest twoja definicja luzu. Jestem przekonana, że Jared z Kylem upuszczają sobie pary dorabiając manekinom oczy z folii aluminiowej, a następnie torturując je na wszelkie możliwe sposoby.

A tak w ogóle, to nasza rasa jest ponura i nie wie co to prawdziwy fun.

Ludzkość ssie: 20

Jeb dalej przewodzi wyciecze krajoznawczej, Kosmitka zaś konstatuje, że Ian i Doktor zachowują się nadspodziewanie dobrze i nie wykazują najmniejszej chęci zaatakowania jej. Mimo tego ciemność panująca w tunelach nastraja dziewczynę pesymistycznie i każe jej wierzyć, że lada chwila skończy jako obiekt eksperymentalny dla Doktorka.

A właśnie – zauważyliście może, że ten zawód także jest pisany dużą literą, mimo tego, że tutejszy lekarz jest człowiekiem? Mało tego – nigdy nie poznajemy jego właściwego imienia (być może jest bardzo głupie i facet był z jego powodu szykanowany w szkole, więc woli używać zawodowego tytułu). Nie wiem, z czego to wynika, ale to nieistotne. Już dawno znalazłam idealny pseudonim dla pana znachora.

Brzmi on „Carlisle”.

Do tej pory Doktor był postacią dziesiątoplanową i nie poświęcałyśmy mu z Beige zbyt wiele uwagi; niestety, im dalej w las, tym większe znaczenie dla akcji będzie miała jego postać. Piszę „niestety”, albowiem uważam, że „Intruz” jest wypełniony psychopatami w stopniu większym niż wystarczający i naprawdę nie potrzeba nam do szczęścia kolejnego egzemplarza; w dodatku egzemplarza będącego dokładną kopią najbardziej przeze mnie znienawidzonego bohatera sagi Zmierzch.

Nie będę się na razie wdawać w szczegóły, ale wierzcie mi na słowo – w moim prywatnym rankingu nienawiści ten człowiek idzie łeb w łeb ze starszym O'Sheą, ustępując jedynie głównemu tru loffowi.

Wróćmy jednak do Wagabundy i jej obaw o swoje bezpieczeństwo:

Masz paranoję”, skwitowała Melanie.
Jeżeli to jedyny sposób na przeżycie, to czemu nie.”

Niestety, złotko, nawet największa ostrożność nie uchroni cię przed z góry przypieczętowanym losem; inna sprawa, że galopująca bezmyślność także nie uczyni większej różnicy twemu położeniu, ale o tym za momencik.

Szkoda, że nie słuchasz uważniej tego, co mówi wuj Jeb. To fascynujące.”

Pełna zgoda – ja tez wolałabym słuchać wywodów Jeba, choćby miały one dotyczyć historii powstawania kanalizacji na terenie Ohio, niż waszego jojczenia.

Rób co chcesz ze swoim własnym czasem.”
Widzę i słyszę tylko to co ty, Wagabundo.”

Ha! A zatem wyjaśniły się moje wątpliwości sprzed kilku rozdziałów; Wizja i fonia Melanie jest ograniczona do tego, co zdoła usłyszeć i zobaczyć jej najeźdźca.

I wiecie co? To jest absolutnie przerażający, ale przy tym fascynujący pomysł.

Większość ludzi szybko przegrywa walkę z duszami, nie mają zatem wątpliwej przyjemności sprawdzić jak to jest, gdy ktoś kieruje twoim ciałem wbrew twojej woli. Poddanie się bez walki nie jest zapewne zbyt honorowe, ale na dłuższą metę jest zdecydowanie lepszym wyjściem niż to, co zgotowała Meli Wagabunda.

Meyer od początku książki usilnie próbuje nas przekonać (głęboko w to zresztą wierząc), że dusze są milutkie i słodziutkie niczym Troskliwe Misie. My jednak potrafimy czytać i doskonale widzimy, że dusze do psychopaci, którzy traktują nas jak skafandry kosmiczne i za nic mają uczucia organizmów, które okupują.

A teraz wyobraźcie sobie, że jeden z tych potworów użył Was w roli swojego mundurka.

Od tej chwili jesteście zdani na jego łaskę i niełaskę. Nie możecie umrzeć – ponieważ technicznie rzecz biorąc nie istniejecie – i nie możecie w żaden sposób odciąć się od otaczającej Was rzeczywistości (pomijam tu całkowicie nielogiczną kwestię snów, albowiem Stefa nigdy nie precyzuje, czy Mela oddala się w objęcia Morfeusza niezależnie od zmęczenia kosmitki, czy też „wyłącza” się razem ze swoim-nie swoim ciałem). Mało tego – Wasza orientacja zależy od woli Waszego lokatora. Nienawidzicie oglądać horrorów? Ups – duszka je uwielbia (tak, wiem, że technicznie to niemożliwe, to jedynie przykład). Nie macie ochoty słuchać sąsiedzkich pogaduszek, traktujących o losie duszy nr 24436, która jeszcze niedawno była sympatycznym staruszkiem z mieszkania obok, codziennie wychodzącym na spacer ze swoim jamnikiem? Wasz problem. NAPRAWDĘ nie chcecie uprawiać seksu z tym facetem? Cóż, zagryźcie zęby i myślcie o Anglii. Od dziś, aż do końca życia okupującego Was robala jesteście niewolnikami jego kaprysów; w momencie zaś, gdy ów robal będzie zbliżał się do opuszczenia tego padołu łez, szybko wskoczy w kosmiczną kapsułę, która wyśle go na inną planetę, wy natomiast spędzicie swoje ostatnie chwile jako pozbawione świadomości kukły.

Stefcia nigdy nie patrzy na kwestię kolonizacji w ten sposób. Panna Stryder często i gęsto narzeka na swą sytuację, ale bądźmy szczerzy – jej marudzenie w większości przypadków brzmi tak, jakby w najgorszym przypadku musiała dzielić sypialnię z nielubianą współlokatorką. Żaden z jej monologów nie oddaje w pełni grozy sytuacji, w jakiej się znajduje, w związku z czym trudno winić przeciętną fankę twórczości Smeyer, że nie jest w stanie dostrzec, jak głęboko przerażającą książką jest „Intruz”.


Z powrotem do fabuły. Duet W&M komentuje, że Jamie jest jakiś niewyraźny i przydałby mu się rutinoscorbin (myśl kompletnie bez związku: o co chodzi z tymi imionami? Jamie, Jeb, Ian, Jared. Wygląda to tak, jakby podczas wyszukiwania nazw dla męskiej części obsady Stefci zawiesił się internet na wybranej podstronie „Behind the name”). Tymczasem okazuje się, że Jeb doprowadził duszkę na południowy skraj jaskini, gdzie znajduje się szpital.

-(...)To tu pracuje Doktor.
Krew zastygła mi w żyłach, stawy zlodowaciały. Zerkałam przestraszonymi oczami to na Jeba, to na Doktora.
A więc to wszystko podstęp? Poczekali, aż uparty Jared zniknie, żeby móc mnie tutaj sprowadzić? Nie mogłam uwierzyć, że przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Jaka ja byłam głupia!
Melanie również nie posiadała się ze zdumienia. „Mogłyśmy się jeszcze dla nich zapakować!”

Że tak użyję wyszukanej retoryki: WTF? Jak bardzo pokręconym torem idą myśli tej niewiasty? Przecież to nie ma najmniejszego sensu!

A więc to wszystko podstęp?

Wagabundo, odpowiedz mi na jedno proste pytanie. PO CO wuj Jeb miałby bawić się w podchody z wywabianiem cię z legowiska, następnie organizować paradę, w skład której wchodzą wszystkie liczące się w tej kryjówce persony minus Maggie i Sharon (nie żartuję; na tym etapie poznaliście już wszystkich istotnych bohaterów powieści, pomijając pewnego męża, który zaistnieje przez chwilę tylko po to, by podkreślić swoją osobą zajefajność naszego robaczka), po czym przyjacielsko zagadywać przez całą drogę, tylko po to, by w końcu oddać cię Doktorowi? Podstęp ma rację bytu tylko wtedy, gdy jest jedyną lub najbezpieczniejszą drogą ku osiągnięciu celu. Ty zaś jesteś samotna, nie posiadasz broni i ledwo zipiesz; wszystko, co musiałby zrobić Jeb, by pozbyć się ciebie raz na zawsze, to zastrzelić na miejscu lub przerzucić przez ramię i zanieść do szpitala. Skarbie, wiem, ze lubisz się czuć wyjątkowa, ale przyhamuj, proszę; tutejsza ludność naprawdę ma (a przynajmniej powinna mieć) ważniejsze rzeczy do roboty, niż łamać sobie głowy nad tym, jakby tu najsubtelniej pozbawić cię życia.

Bellanda Wandella van der Mellen : 23

Poczekali, aż uparty Jared zniknie, żeby móc mnie tutaj sprowadzić?

Zacznijmy od tego, że postać Jareda jest, delikatnie rzecz ujmując, bardzo niespójna w pewnych aspektach. Zakładam, że fakt, iż wciąż utrzymuje duszę przy życiu ma pokazać jego wewnętrzny konflikt i nadzieję na odzyskanie Melanie; problem polega na tym, że postępowanie pitekantropa od początku tej książki można by zawrzeć w jednej maksymie: „najpierw atakuj, później zadawaj pytania”. Nieważne, czy w grę wchodzi obcałowywanie obcych dziewczyn, czy też pierwsze spotkanie z dawno niewidzianą ukochaną – u Jareda czyny zawsze wyprzedzają pomyślunek. W związku z powyższym obawiam się, iż jedyną rozsądną odpowiedzią na pytanie: „Dlaczego Jared nadal nie poderżnął Wagabundzie gardła?” jest „Ponieważ Meyer nie zarobiłaby kolejnych milionów”.
Niezależnie od braku psychologicznego prawdopodobieństwa u Howe'a, fakt pozostaje faktem – to on ma, ekhm, „prawo do ciała”. Wiemy już, że księżniczka Jaredina dostaje ataku wścieklizny za każdym razem, gdy ktoś ośmieli się ją choćby upomnieć; jak sądzisz, Wagabundo, jak zareagowałby nie-twój tru loff na informację, że ktoś odstrzelił ci łeb bez jego pisemnego pozwolenia? Nie ma znaczenia, czy byłoby to po jego myśli, czy wręcz przeciwnie; Jared nienawidzi bycia lekceważonym. Nie sądzę, by ktokolwiek wśród uciekinierów miał wystarczająco mocne nerwy, by wytrzymać kilka tygodni jego ataków furii przeplatanych z histerią.

Nie mogłam uwierzyć, że przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Jaka ja byłam głupia!

Rozumiem czucie się głupio z powodu własnej naiwności i ułatwienia (domniemanemu) wrogowi zadania, ale poważnie: jaką miałaś alternatywę? Schować się pod łóżkiem? Spójrz prawdzie w oczy, skarbie, jesteś tu na przegranej pozycji.

Melanie również nie posiadała się ze zdumienia. „Mogłyśmy się jeszcze dla nich zapakować!”

A tu trochę z innej beczki. Melu, znasz swego wujka od dzieciństwa i wiesz, że cię uwielbiał, w dodatku zdaje się darzyć sympatią i samą Wagabundę. Naprawdę uważasz, że on – i Jamie! - radośnie maszerowaliby przez całą jaskinię, tylko po to, by zakończyć ten wesoły pochód egzekucją istoty zamieszkującej twoje ciało?


Doktor i Jeb nie wiedzą, o co chodzi naszej stonodze, ale Jamie prędko uspokaja Wagabundę, że nikt nie ma zamiaru zrobić jej krzywdy (co potwierdza sam właściciel kryjówki).

O czym wy mówicie? – mruknął za moimi plecami niezadowolony Ian.
(...)
Aha – odezwał się Ian, zrozumiawszy, o czym mowa, i roześmiał się. – Niczego sobie plan. Że też na to nie wpadłem.

Ian, bez obrazy, ale jesteś trochę głupi. Powyżej wykazałam, dlaczego tego rodzaju podchody byłyby bez sensu; nie wierzę, że to mówię, ale chyba powinieneś udać się do swojego brata na korepetycje jak szybko i skutecznie eliminować ewentualne zagrożenie.

Jeb tłumaczy, że szpital to raczej ambulatorium, bo w obecnych warunkach Doktorowi ciężko byłoby uleczyć jakiekolwiek poważniejsze schorzenie; dusze wyrzuciły wszystkie ludzkie lekarstwa i zastąpiły je swoimi.

Pytacie, w czym problem? Cóż...nie ma problemu. Stefa wprowadziła ten wątek tylko z jednego powodu – dla teh dramy! pod koniec książki, która ma ostatecznie gloryfikować Wagabundę na najwspanialszy wytwór Wszechświata od czasu internetu i wycisnąć nam łzy z oczu. Nie wyciska, bo ów twist fabularny jest tak durny, nielogiczny i szyty grubymi nićmi, ze będę miała wiele radości podczas rozszarpywania go na kawałki.

Co wiesz o waszej medycynie? – zapytał nagle Doktor, obracając głowę. Spoglądał mi w twarz z nieskrywaną ciekawością. Patrzyłam na niego oniemiała.

...No i macie uwerturę do psycho-działań Cullena bis. Meyer, przestań. Ta niezdrowa fascynacja twoich pacynek szeroko pojętą tematyką życia i śmierci jest co najmniej niepokojąca. Tu nie wygląda to jeszcze tak źle, ale im dalej w las...

Wagabunda kręci głową, chcąc przekazać, że nie wie nic, Ian źle odczytuje jej mowę ciała i zżyma się, że kosmitka nie chce podzielić się sekretami duszek w dziedzinie medycyny, wszyscy są zdezorientowani upartym milczeniem dziewczyny – sugeruję, żebyście przestali wgapiać się w nią jak sroka w gnat, mnie też byłoby nieprzyjemnie – Wagabunda zaś w końcu się łamie:

Nie jestem Uzdrowicielką. Nie wiem, jak działają te lekarstwa. Wiem jedynie, że
d z i a ł a j ą – nie tylko zwalczają objawy, ale naprawdę leczą. Są niezawodne. Dlatego wyrzucono wszystkie wasze leki.

Swoją drogą, czy to nie głupie – Wagabunda odwiedziła tysiąc pięćset sto dziewięćset planet, bijąc wszystkie rekordy w dziedzinie turystyki...i nigdy nie miała ochoty sprawdzić się w nowej roli czy zawodzie?

...Zaraz. Moment. Jaki zawód? Glony nie potrzebują Uzdrowiciela, delfiny i ważki takoż. Lekarze to ludzki wynalazek.
Skąd zatem, u czorta, biorą się kosmiczni Uzdrowiciele?

Ktoś powie – przejmują ciała ludzkich doktorów, a więc i ich pamięć. Byłoby to logiczne, gdyby nie fakt, że, jak przed chwilą oznajmiła nam Wagabunda, kosmiczna medycyna nie ma nic wspólnego z naszą. A więc...GDZIE wykształciły się te dusze?

Świat według Terencjusza: 31

(A tak swoją drogą, spoiler alert – w tym akurat wypadku studia nie byłyby koniecznością. Medycyna duszek jest tak banalna i deusexmachinowata, że w roli znachora poradziłby sobie nawet przedszkolak).

A teraz...och. OCH. To TEN cytat.

Tak naprawdę nie zmieniło się zbyt wiele – rzekł po chwili Jeb z zadumą. – Tylko sposoby leczenia, no i macie statki kosmiczne zamiast samolotów. Poza tym życie toczy się jak dawniej... przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nie chcemy zmieniać światów, tylko je przeżywać – odszepnęłam. – Zdrowie jest pewnym wyjątkiem od tej filozofii.



Meyer? Jeśli jeszcze raz zobaczę gdziekolwiek twoje brednie o złotych serduszkach dusz, kupię papierową kopię „Intruza” tylko po to, żeby porwać ją na kawałki i oddać przyjaciółce na opał do kominka.

Powtarzałam kilkakrotnie na przestrzeni naszych analiz, że Stefa jest swoją własną metą; nigdy wcześniej nie osiągnęła jednak takiego mistrzostwa w ukazywaniu, jak bardzo chorzy i pokręceni są jej protagoniści.

Pamiętacie bajeczki o uzdrawianiu przeżartych złem i nieszczęściem światów? Wiele osób wskazywało bezsens takiego rozumowania w przypadku chociażby planety wodorostów. Cóż, teraz oficjalnie możemy wyrzucić wszystkie wymówki za okno. Z ust samej duszki, kochani:

DUSZE PRZEJMUJĄ OBCE ŚWIATY, MORDUJĄ ICH MIESZKAŃCÓW I WYKORZYSTUJĄ DOTYCHCZASOWE DOKONANIA W DZIEDZINIE SZEROKO POJĘTEJ NAUKI I SZTUKI – NIE DOKŁADAJĄC W ZAMIAN NIC OD SIEBIE – PONIEWAŻ JE TO BAWI.

Moja teoria o hałaśliwym gościu na przyjęciu właśnie została poparta twardymi dowodami. Dusze to PASOŻYTY. Traktują kosmos jak wielki plac zabaw lub szwedzki stół, wybierając sobie przypadkową planetę do kolonizacji, po czym bez skrupułów pozbawiają życia rdzennych mieszkańców; a wszystko to bez żadnego konkretnego celu. Robale nie potrzebują Ziemi jako wojskowej bazy czy kopalni surowców; dla nich to taki Ciechocinek, do którego przylatują sobie na kilkadziesiąt lat, by zaznać przyjemności uczestniczenia w piknikach i chodzenia na długie spacery do lasu.

SPN-owskie anioły niewiele mają wspólnego z postaciami z sielskich obrazków; są zarozumiałe, przekonane o własnej wspaniałości i traktują ludzkość jak nieco bardziej rozwinięte małpy, które nadają się wyłącznie do przerobienia na vessele - ale nawet one nie przejmują kontroli nad czyimś ciałem dla zabawy.

Adolf approves : 22

Zamknęłam raptownie usta. Powinnam bardziej uważać. Ludzie raczej nie oczekiwali wykładów na temat filozofii dusz. Nigdy nie wiadomo, co ich rozzłości, kiedy puszczą im nerwy.

Cóż, na przykład brutalne przypomnienie nam, że ludzie stracili rodziny i przyjaciół na rzecz grupy stonóg, które miały ochotę zobaczyć, jak to jest robić zakupy w Walmarcie. Przyznaję, że trochę nas to drażni.

Adolf approves : 23
Ludzkość ssie: 21


Nasza grupa kontynuuje spacer; Wagabunda zwierza się czytelnikom, że nie może rozgryźć wuja Jeba i jego beztroskiego stosunku do świata. Bohaterowie dochodzą do kolejnego pola (tym razem marchewkowego), Jeb każe Ianowi i Doktorowi zająć się czymś pożytecznym – słuszny komentarz, biorąc pod uwagę, że ich obecność w pochodzie była całkowicie zbędna – po czym prowadzi Jamiego i Wagabundę z powrotem do nowego pokoju tej drugiej.

Mam trochę pracy, chłopcze – zwrócił się Jeb do Jamiego. – Jedzenie samo się nie zrobi, że tak powiem. Postoisz na straży?
Jasne – odparł Jamie z promiennym uśmiechem, nadymając chudą klatkę piersiową. Zobaczyłam, że Jeb podaje mu strzelbę, i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
Zwariowałeś?! – wykrzyknęłam tak głośno, że w pierwszej chwili nie poznałam własnego głosu.

O, nie. Znów ta sama śpiewka.

Niewiele brakowało, a chwyciłabym za lufę i wyrwała małemu strzelbę z dłoni. Powstrzymała mnie nie tyle świadomość, że przypłaciłabym to życiem, ile moja własna słabość. Nawet dla ratowania Jamiego nie potrafiłam się zmusić do złapania za broń.

Pamiętajcie – Wagabunda nie używa broni. Nigdy. Z wyjątkiem tych chwil, gdy Meyer postanowi wyrzucić kanon do kosza dla zwiększenia wypaśności swojego awatara.

Co ci strzeliło do głowy? Dawać broń dziecku? Przecież może się zabić!
Jamie to już mężczyzna. Jest młody, ale wiele przeżył. Zna się na rzeczy, potrafi obchodzić się z bronią.

Zauważyliście pewien interesujący szczegół? Osobą, która nie bierze udziału w tej wymianie zdań jest...sam Jamie.

Biedny, biedny chłopak. Wyobraźcie sobie – być do tego stopnia przyzwyczajonym do fetyszu siostry, by nawet nie protestować, gdy daje ci się do zrozumienia, że jesteś dzidzią, która nie powinna dotykać zabawek dla dużych chłopców.

Nie ma jak u mamy: 8

Wagabunda panikuje, że jeśli po nią przyjdą (niby kto? Jedyni damscy bokserzy w tej książce wyjechali w trasę), to bez wątpienia zaatakują Jamiego, by usunąć go z drogi; na zapewnienia Jeba, że nic w tym rodzaju nie będzie miało miejsca, dostaje ataku histerii:

Mój głos odbijał się echem od ścian korytarza – ktoś na pewno mnie usłyszał, ale mało mnie to obchodziło. Nawet lepiej, żeby przyszli, dopóki jest z nami Jeb. – Skoro nie mam czego się bać, to zostaw mnie tu samą. Niech się dzieje, co ma się dziać. Ale nie ryzykuj jego życia!
Boisz się o niego, czy może raczej jego? – zapytał Jeb niemalże ospale.

Po pierwsze: dziewczyno, łyknijże jakiś Persen. Jak już wspomniałam, jedyni troglodyci w tej jaskini są tymczasowo nieobecni; głęboko wierzę, że reszta mieszkańców ma wystarczająco dużo rozsądku i empatii, by w razie ataku na Wagabundę po prostu odsunąć smarkacza z drogi/pozbawić go tymczasowo przytomności (tak, wiem, że chłopak jest w posiadaniu CEBa. Ale CEB zyskuje magiczne właściwości jedynie w rękach prawowitego właściciela).

Po drugie: He he, ktoś tu chyba zapomniał, że Jamie nie ma robić za ochroniarza, ale za strażnika. Zaufanie zaufaniem, nikt cię, złotko, nie zostawi bez nadzoru.

Po trzecie: Odpowiedź Jeba jest wytrychem do kolejnego jakże subtelnego foreshadowingu:

Potrzebowałam chwili, żeby się pozbierać. Tymczasem twarz Jeba przybrała nowy wyraz. Oczy miał teraz skupione, usta zaciśnięte – jak gdyby miał lada chwila dopasować ostatni element frustrującej układanki.

Stefa, powtarzaj za mną: Nie. Piszesz. Scenariusza. Pierwszoosobowy narrator NIE MA prawa wiedzieć , że Jeb próbuje rozgryźć Wagabundę. Może się, oczywiście, domyślać tego faktu – ale na litość, trochę subtelności!

Duszka prosi, by wuj dał strzelbę komukolwiek innemu; Jeb uśmiecha się szeroko i oznajmia, że jest szefem wszystkich szefów to jego dom i to on ustala reguły, po czym odchodzi.

Kiedy zniknął, zwróciłam twarz w stronę Jamiego. Patrzył na mnie spochmurniały.
Nie jestem dzieckiem – odezwał się cicho głosem głębszym niż zwykle, wystawiając zadziornie podbródek. – A teraz lepiej wracaj... wracaj do pokoju.

* wzdycha * Jamie, doceniam starania, ale to bezcelowe. Meyer wciąż uważa, że byłbyś bardziej uroczy jako wyrośnięty sześciolatek; nie możesz wygrać tej bitwy, stary.

Wagabunda siada na rzyci (i na kamiennej podłodze) i planuje oddać się w ręce ewentualnych napastników, nim ci zdążą zaatakować młodego Strydera, który to plan aprobuje Melania. Tymczasem Jamiemu szybko nudzi się stróżowanie, toteż w końcu siada obok kosmitki i rozpoczyna rozmowę.

Ta planeta, na której byłaś wcześniej – odezwał się. – Jaka ona była? Taka jak ta?
Zaskoczył mnie wyborem tematu.
Nie – odparłam. Teraz, gdy byłam z nim sama, nie miałam oporów przed mówieniem normalnym głosem. – Nie, była zupełnie inna.
Opowiesz mi o niej? – zapytał, nadstawiając ucha, tak jak zwykł to robić, kiedy Melanie mówiła mu na dobranoc szczególnie ciekawą historię.

Aaa....

Stefciu, nie. To nie jest normalna reakcja człowieka rozmawiającego z mordercą ukochanej siostry. Nawet, jeśli założymy, że Jamie wciąż wierzy, iż Melanie jest ukryta gdzieś w środku, to pogawędki z Wagabundą nadal powinny być ostatnią rzeczą, na którą miałby ochotę. W ramach przypomnienia - ta dziewczyna reprezentuje tę samą rasę, która pozbawiła go rodziców i zmusiła do życia na gigancie od najmłodszych lat.

Opowiedziałam.
O Wodorostach i ich podwodnym świecie. O dwóch słońcach, orbicie w kształcie elipsy, szarych wodach, nieruchomych korzeniach, tysiącu oczu i wspaniałych widokach; o długich rozmowach pomiędzy milionem bezgłośnych istot.

Wiecie co? To przerażające, jak bardzo pozbawiona wyobraźni jest Stefa. Zacznijmy od samych określeń – Wodorosty, Pająki, Pędy. Zrozumiałabym, gdyby Wagabunda po prostu upraszczała terminy, aby Jamie mógł przyrównać obce formy życia do czegoś najbliżej je przypominającego na jego własnej planecie – ale my nigdy nie poznajemy oryginalnych nazw owych gatunków! Na litość, czy to naprawdę takie trudne zbić ze sobą kilka liter (nie proszę nawet, by było to poparte jakąkolwiek logiką, nie wymagajmy zbyt wiele)? Ale furda z nazwami – ten świat jest NUDNY. To po prostu korzenie z gałkami ocznymi na dnie oceanu, nad którym krążą dwa słońca. Fascynujące. Stefciu, co ty na to, żeby zamiast raczyć nas setnym opisem spaceru do toalety lub urody Jareda, opisać ze szczegółami którąkolwiek z owych planet? Wierz mi, twojemu dziełu wyjdzie to wyłącznie na dobre.

Są jeszcze jakieś planety? – odezwał się, gdy umilkłam. Usilnie zastanawiał się, o co by jeszcze zapytać. – Czy Wodorosty to jedyna obca rasa?
Zaśmiałam się.
O nie, wierz mi, że nie.
Opowiedz.
Więc opowiedziałam o Nietoperzach na Planecie Śpiewu – o tym, jak to jest żyć w zupełnych ciemnościach i fruwać wśród dźwięków muzyki. Później mówiłam o Planecie Mgieł – o tym, jak się czułam, mając grube białe futerko i cztery serca, dzięki którym było mi ciepło, i o tym, jak omijałam szerokim łukiem szponowce.

Znów to samo – planeta Batmana, na którą ktoś najwyraźniej postanowił podrzucić nasze nietoperki. Zaczynam wierzyć, że Wagabunda pobiła rekord odwiedzonych planet tylko dlatego, że reszta dusz zdała sobie sprawę, że mogą obejrzeć wszystkie te cuda nie ruszając się z Ziemi.
Ostatni ze światów pomijam celowo – zajmiemy się nim w swoim czasie.

A te zielone ludki z trójkątnymi głowami i wielkimi czarnymi oczami? No wiesz, te, co się kiedyś rozbiły w Roswell – to byliście wy?
Nie, to nie my.
Czyli to wszystko ściema?
Nie wiem, może tak, a może nie. Wszechświat jest duży i ma wielu mieszkańców.

Tłumacząc z meyerowego na nasze: Nie mam pojęcia, jak odnieść się do szeroko pojętej kultury UFO, więc zręcznie pominę ten temat. Macie, oto nowa porcja opisów złocistej opalenizny Jareda!

W takim razie, jak tu przylecieliście? Skoro nie byliście zielonymi ludkami, to kim? Musieliście mieć jakieś ciała, żeby móc się poruszać i w ogóle, prawda?

Uwaga, bajka będzie długa, więc polecimy streszczonkiem.

Pierwsze dusze przybyły na Ziemię w postaci Pająków. Pająki miały trzy supermózgi, które były tak super, że rozwiązywały za dusze wszelakie problemy, zanim te w ogóle się pojawiły (jak wiecie, mam skłonność do używania w swych analizach hiperboli, ale przyrzekam, że to bardzo akuratny przekaz tekstu źródłowego). Pająki w ogóle były super – nie przeszkadzała im obecność dusz, a wręcz były wdzięczne za towarzystwo, nie to, co te podłe człowieki.

Ludzkość ssie: 22

Nie, ja też nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, skoro w momencie przejęcia kontroli przez dusze pająk wewnątrz Pająka powinien zrobić kaput. Tak czy inaczej, Pajączki widziały wszystko w czerni i bieli (co, nawiasem mówiąc, było głównym powodem, dla którego Wagabunda opuściła ich planetę; biedaczce brakowało kolorów i uczuć), a każde kolejne pokolenie było mądrzejsze od poprzedniego, ponieważ automatycznie dziedziczyło wiedzę przodków i dokładało własną cegiełkę.

No dobrze, ale co z tą kolonizacją?

...Nie, nie jestem tego w stanie streścić. Musicie na własne oczy ujrzeć ten fragment, inaczej uznacie, że się upiłam.

Pająki były naszymi najlepszymi inżynierami – na zbudowanych przez nich statkach kosmicznych mogliśmy śmigać niezauważeni wśród gwiazd. Ciała Pająków były niemal tak użyteczne jak ich umysły: każdy segment poruszał się na czterech długich nogach – stąd właśnie taka ziemska nazwa tych istot – a każda noga była zakończona dwunastoma palcami. Palce miały po sześć stawów, były wąskie oraz mocne jak stal i można było nimi wykonywać zadania wymagające największej precyzji. Pająki ważyły mniej więcej tyle co krowa, ale były niskie i chude. Pierwsze wszczepienia przebiegły bezproblemowo. Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane...

Pająki-inżynierzy konstruujące najlepsze statki (kto robi te gorsze, Wodorosty czy tamte kwiotki od połykania ognia?). Pająki-mutanty o ciężarze krowy, które jakimś cudem przyleciały na Ziemię i zaczęły od tak łazić sobie między tłuszczą, wybierając ofiary (w tym momencie wizualizuje mi się scena najazdu kosmitów z „Kurczaka Małego”). Pająki-mutanty, które przybyły na naszą planetę...w sumie nie wiadomo jak i po co. Jeżeli mówimy tu o duszach, to dlaczego Wagabunda wciąż adresuje je jako odrębny gatunek? Nasza rasa jakoś nie doczekała się takiego przywileju. No i w ogóle skąd się nagle wzięła idea kolonizacji za pomocą statków kosmicznych? Do tej pory dusze podróżowały w kapsułach, co zresztą będzie mieć bardzo duże znaczenie w dalszej części książki. Nie słyszeliśmy ani słowa o UFO-podobnych sposobach. Ja rozumiem, że Stefa nagle odkryła, że zapędziła się w kozi róg z tą amebiastą formą dusz i musiała na chybcika wykombinować jakieś wyjaśnienie, ale...Krowopająki. To wszystko, co mam do powiedzenia. Krowopająki.


Opowieść zostaje brutalnie przerwana, gdy Wagabunda dostrzega samotną, kryształową łzę spływającą po policzku Jamiego:

Idiotka”, zganiła mnie Melanie. „Nie przyszło ci do głowy, jak się poczuje?”
A tobie nie przyszło do głowy ostrzec mnie wcześniej?”

Cóż, obie jesteście siebie warte. Melu – jako następczyni Superniani powinnaś uważniej kontrolować, czego słucha twój maluch brat. Wagabundo – wiem, że proszę o wiele, ale wystarczyło wykazać odrobinę zdrowego rozsądku oraz empatii, by oszczędzić chłopakowi przykrości.

Jamie tłumaczy, że nie ma żalu – w końcu sam zapytał. Nieszczęsna łza wciąż jednak spływa po policzku, więc Wagabunda, kierując się swym macierzyńskim instynktem (nie, nie poprawię tego stwierdzenia, to kanon; przepraszam, jeśli kogoś zniesmaczyłam) kładzie mu rękę na policzku. W odpowiedzi Stryder kompletnie się rozkleja i przytulając się do morderczyni swej siostry (za to NIE przeproszę) zaczyna gorzko płakać.

Nie były to łzy dziecka, lecz tym potężniejszą miały wymowę – to, że przy mnie płakał, świadczyło o ogromie bólu. Był to smutek mężczyzny stojącego nad grobem rodziny.

...Meyer, znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie mogę żądać cudów. Dlatego proszę: bądź chociaż konsekwentna w swoich fetyszach.

Przepraszam – powtórzyłam kilka razy. Przepraszałam za wszystko. Za to, że nasz gatunek znalazł tę planetę. Że wybrał ją do zasiedlenia. Że zabrałam ciało jego siostry. Że przyprowadziłam ją tutaj i ponownie go skrzywdziłam. Że sprawiłam mu przykrość, opowiadając te straszne historie.

Ohohohoho.

Za to, że nasz gatunek znalazł tę planetę. Że wybrał ją do zasiedlenia.

Uważasz, że jesteśmy bandą potworów i Ziemia stała się znacznie lepszym miejscem, odkąd zajęliście ją dla siebie. Przestań kłamać w żywe oczy.

Że zabrałam ciało jego siostry.

Nie zabrałaś. Wsadzili cię do środka bez twojej woli i świadomości, a opuszczenie Mel nie wchodziło w grę ze względu na Łowczynię.

Że przyprowadziłam ją tutaj i ponownie go skrzywdziłam.

Możesz łatwo naprawić szkodę i wyznać chłopakowi, że Melanie wciąż żyje; nie powstrzymuje cię nic poza Imperatywem z Rzyci.

Że sprawiłam mu przykrość, opowiadając te straszne historie.

Masz emocjonalną głębię tostera, ale cóż, nie twoja wina, że taką cię stworzyła natura.

Nie opuściłam rąk, nawet kiedy już się uspokoił. Nie chciałam go puszczać. Miałam wrażenie, że moje ciało czekało na to od samego początku, po prostu wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tajemnicza więź pomiędzy matką a dzieckiem – tak potężna na tej planecie – przestała być dla mnie zagadką.



Stefa? Zmieniłam zdanie. Żadnych fetyszy więcej.

Nie ma jak u mamy: 9

Nie było wspanialszej więzi nad tę, która kazała poświęcić życie dla drugiej osoby. Rozumiałam to już wcześniej, lecz do tej pory nie rozumiałam, d l a c z e g o tak jest. Teraz wiedziałam już, czemu matka jest gotowa oddać życie za dziecko, i to odkrycie miało na zawsze zmienić moje spojrzenie na wszechświat.

a) Osoba nie równa się dziecku.

b) Ja nadal nie wiem, dlaczego. To znaczy, wiem, ale nijak nie wynika to z treści tej książki. Jesteś gotowa oddać życie za Jamiego, bo tak pięknie wygląda, kiedy płacze?

Nie ma jak u mamy: 10


A kuku! Moment słabości naszych gołąbków przerywa powrót Jeba. Mężczyzna strofuje (aczkolwiek ewidentnie tylko dla zasady) Strydera, że musi byś twardy, a nie miętki i lepiej pilnować broni. Następnie...Jamie odkrywa, że nie zna imienia robala zamieszkującego jego siostrę (NIE przeproszę).
Wagabunda się przedstawia, a Jeb (już z CEBem w dłoni) dosiada się do naszej parki.

Ciekawe imię – stwierdził. Najwyraźniej wrócił mu rozmowny nastrój. – Może kiedyś opowiesz mi, skąd się wzięło. To musi być nie lada historia. Ale, ale, jest trochę długaśne – Wagabunda. Nie sądzisz?
Patrzyłam na niego z uwagą.
Co byś powiedziała, gdybym mówił na ciebie Wanda? Tak będzie wygodniej.

Tadaam! I tak oto Wagabunda zyskała zupełnie nowe imię. To wielki krok – jeżeli coś nazywamy, to się do tego przywiązujemy i okazujemy owemu czemuś sympatię, spytajcie tylko Deana Winchestera i do diabła, Smeyer, przestań zżynać z „Supernatural”, bo brakuje ci do tego talentu.
Wuj Jeb konstatuje zadowolony, że zwracanie się po imieniu to oznaka zażyłości, co prowadzi do takiego oto monologu wewnętrznego zamykającego ten rozdział:

Znów uśmiechnął się całą twarzą, szczerząc zęby. Odpowiedziałam smutnym uśmiechem. Dziwne, przecież Jeb powinien mnie traktować jak wroga. Co za szalony człowiek. Tak czy inaczej, był moim przyjacielem. Nie znaczyło to, że mnie nie zabije, gdy sprawy przybiorą zły obrót, ale uczyni to niechętnie. Czego więcej można było oczekiwać od przyjaciela, który jest człowiekiem?

Meyer?



Zamilcz wreszcie, proszę. Po prostu zamilcz.

Ludzkość ssie: 23


I to już wszystko na dziś. W następnym odcinku przekonamy się ostatecznie, co przez cały ten czas chodziło po głowie Jebowi. Do zobaczenia!


Statystyka:

Adolf approves : 23
Bellanda Wandella van der Mellen : 23
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 11
Ludzkość ssie: 23
Mea culpa: 4
Nie ma jak u mamy: 10
Świat według Terencjusza: 31
Welcome to Bedrock: 13
Witaj, Morfeuszu : 12

Maryboo

A ponieważ to ostatnia analiza przed świętami, życzymy Wam, kochani, radosnej Gwiazdki spędzonej w gronie najbliższych Wam osób, mnóstwa udanych prezentów oraz szalonego Sylwestra. Dziękujemy, że wspieracie naszą analizatorską działalność i w ramach świątecznego życzenia trzymamy kciuki, abyście kontynuowali z nami podróż poprzez otchłanie "Intruza"  także w przyszłym roku.


Beige & Maryboo