niedziela, 2 marca 2014

Rozdział XXXI: Zadanie


Jak dowiedzieliśmy się w zeszłym tygodniu, Wagabunda przybyła do szpitala by odwiedzić umierającego na raka Waltera, który, ogarnięty majakami, myli ją ze swoją dawno temu pojmaną żoną Gladys.

Muszę w tym miejscu powiedzieć, że postać Waltera jest najbardziej przekonującą w całym „Intruzie”, mało tego – to jedyny bohater, któremu na przestrzeni tej książki autentycznie współczułam. Stefa wcale zgrabnie oddaje zachowanie starszego człowieka przygniecionego chorobą, co jest szczególnie dobijające w obliczu tego, nad czym będę pastwić się w podsumowaniu.

Wanda jest przestraszona rolą, jaką nieświadomie przypisał jej Walter i nie ma pojęcia, jak zareagować na jego wynurzenia dotyczące raka i stanu zdrowia jego (już byłej) rodziny. Ostatecznie , ponaglana przez Iana, decyduje się chwycić staruszka za rękę.

Och, Gladdie, smutno mi było bez ciebie. To miłe miejsce, spodoba ci się, nawet gdy mnie już nie będzie. Jest tu z kim porozmawiać – wiem, jak bardzo tego potrzebujesz... – Przestałam go rozumieć, gdyż mówił zbyt cicho, ale nadal kierował słowa do żony. Nawet gdy zamknął oczy, a głowa osunęła mu się na bok, usta były w ciągłym ruchu.
Ian znalazł mokrą szmatkę i zaczął mu ocierać twarz.
Nie jestem dobra w... udawaniu – szepnęłam, zerkając na mamroczące usta Waltera, by mieć pewność, że mnie nie słyszy. – Wszystko popsuję.

To delikatnie powiedziane. Ty NIE JESTEŚ w stanie udawać, nie pozwala ci na to twoja natura i nawet, jeśli twoja twórczyni regularnie o tym zapomina, ja nadal pamiętam i zapewniam, że pamiętać nie przestanę.

Świat według Terencjusza: 36

Nie musisz nic mówić – uspokajał mnie Ian. – Jest ledwie przytomny.
Czy wyglądam jak jego żona?
Ani trochę, widziałem ją na zdjęciu. Była ruda i krępa.

Niby nie ma w tym zdaniu niczego upokarzającego, ot, podkreślenie że Gladys znacznie różniła się od Melanie, ale niestety: lata pracy w tej branży nauczyły mnie bezbłędnie odczytywać intencje Smeyer. Wobec tego pytam: czy naprawdę musimy używać zmarłej żony umierającego człowieka do podkreślenia, jaka zgrabna jest nasza protagonistka?

Wandzia zabiera Ianowi szmatkę i sama ochładza Waltera, za co ten, rzecz jasna, dziękuje swojej małżonce.

Nawet nie wiedziałam, kiedy ustało chrapanie. Usłyszałam nagle za plecami znajomy głos Doktora – zbyt łagodny, by mnie przestraszył.

Mnie tam nienaturalny spokój i opanowanie Doktora przeraża od samego początku. No, ale ja zawsze obawiałam się psychopatów.

Jak się czuje?
Majaczy – odszepnął Ian. – To od brandy czy z bólu?
Chyba raczej z bólu. Oddałbym prawą rękę za odrobinę morfiny.
Może Jared dokona kolejnego cudu.

Hehehe. Nie wiem, co bawi nie bardziej w tym fragmencie: troglodyta-cudotwórca czy fakt, iż wiem dokładnie, o jakim cudzie mowa – i jak się w swoim czasie przekonamy, by pomóc Walterowi nie potrzeba bynajmniej ingerencji sił nadprzyrodzonych.

Ocierałam machinalnie bladą twarz Waltera, przysłuchując się rozmowie, ale imię Jareda więcej nie padło.
Nie ma go”, szepnęła Melanie.
Pojechał po coś dla Waltera”, przytaknęłam.
Sam”, dodała.

Trzymajmy kciuki, może zeżrą go kojoty. Ale faktem jest, iż Jared nie pojawia się przez większość tego rozdziału.

Szczerze mówiąc, od tej chwili Jared będzie pojawiał się w „Intruzie” coraz rzadziej.

Pamiętny odcinek dwudziesty dziewiąty miał pewną zaletę: przy wszystkich swoich okropieństwach wyznaczał koniec pełnienia przez Howe'a pierwszoplanowej roli. Zużywszy cały arsenał patologii, ukochany Mel cokolwiek wypalił się jako postać literacka i od tej chwili zasuwać będzie na tyłach sceny. Nie znaczy to, rzecz jasna, że przestanie być ważny dla dalszej fabuły i nie będzie wchodził w interakcje z pozostałymi bohaterami – tak dobrze to nie ma – ale od teraz palmę pierwszeństwa będzie wiódł Ian i sytuacja ta potrwa mniej więcej do rozdziału czterdziestego siódmego.

Bądźmy wdzięczni losowi nawet za najdrobniejszy z jego uśmiechów.

Przypomniał mi się ostatni raz, kiedy się widzieliśmy – pocałunek, nadzieja... „Pewnie potrzebował trochę czasu dla siebie.”
Oby tylko nie po to, żeby przekonać samego siebie, że jesteś Łowcą z talentem aktorskim.”
To oczywiście możliwe.”
Melanie jęknęła cicho.

Jak już kiedyś udowadniałam, myślenie jest dla Jareda czynnością tak trudną i egzotyczną, że nie decyduje się na nią nawet nie mając żadnego alternatywnego sposobu zabicia czasu, więc na waszym miejscu nie martwiłabym się zanadto.

Co się stało Wandzie w twarz? – zapytał Doktor Iana, ale słyszałam go wyraźnie.
To co zwykle – odparł Ian surowym tonem.

...Meyer, czy ty NAPRAWDĘ nie widzisz, jak to wygląda?

Słowo daję, jeśli ktoś z Was zechce mi zrobić prezent na urodziny (13 marca) niech przerobi w programie graficznym ten plakat tak, by w miejscu kobiety i dziecka tkwiła Melania z Jamiem. Ów obrazek stanie się oficjalnym symbolem tego bloga i dzieła Stefy jako takiego.

Mea culpa: 20

Doktor wyraża żal, że Wagabunda nie jest Uzdrowicielem:

Przepraszam – wymamrotałam. To prawda, cieszyłam się doskonałym zdrowiem, nie zadając sobie trudu, by cokolwiek się na jego temat dowiedzieć. Była to pożałowania godna beztroska.

No...podobną beztroską wykazują się miliony osób na tej planecie, świadomie nie decydując się na studiowanie medycyny i jej pokrewnych kierunków. Czy mamy się wstydzić? Czy skoro konsultuję swoje wątpliwości w dziedzinie nauk ścisłych z Beige, moja pokuta może być o połowę mniejsza? Drogie Bravo, pomocy!

Mea culpa: 21

Ian wykazuje się minimum rozsądku i stwierdza, że nie ma powodu obwiniać się o brak konkretnych zainteresowań, Jamie rozwala się na łóżku (nawiasem mówiąc, to pierwsza wzmianka w tym rozdziale o jego obecności w szpitalu), Doktor doradza, by wszyscy udali się na spoczynek:

Idziesz sobie? – zaświszczał. – Musisz już iść?
Szybko chwyciłam go za dłoń.
Nie, nie muszę.
Uśmiechnął się i znowu zamknął oczy. Zacisnął też lekko palce wokół moich.

Widzicie, o czym mówię? To ładny fragment. Ten rozdział ma mnóstwo takich; naprawdę szkoda, że będę musiała tak czy inaczej wdeptać go w ziemię.

Ian westchnął.
Idźcie – powiedziałam. – Ja zostanę. Połóż Jamiego do łóżka.

- Nie zapomnij podać mu pluszowego misia, bez niego nie zaśnie.

Nie ma jak u mamy: 20

O'Shea, będąc dżentelmenem, nie godzi się z tym, by dama jego serca spędziła całą noc na stojąco, więc szybciutko podstawia drugie łóżko, by Wandzia mogła trzymać Waltera za rękę nawet przez sen.

Potem Ian podniósł mnie równie łatwo i posadził na dostawionym łóżku. Walter nawet nie zamrugał. Westchnęłam cicho, zaskoczona, że Ian nie miał żadnych oporów przed wzięciem mnie na ręce. Zupełnie jakbym była człowiekiem.

A mógł wziąć przykład z Howe'a i przy okazji przywalić ci jakąś puszką. Z drugiej strony, nie musiało wszak chodzić o ciebie; ostatecznie celem jest nieobudzenie staruszka, więc równie dobrze Ian mógł zrobić swoje, klnąc przy tym w duszy ile wlezie.

No to śpij dobrze. – Uśmiechnął się do mnie, po czym obrócił się i wziął Jamiego na ręce.



...Wagabunda przynajmniej okupuje siostrę Jamiego. Ian, zechcesz może wytłumaczyć czytelnikom, dlaczego niesiesz na rękach w pełni sprawnego czternastolatka?

Nie ma jak u mamy: 21

Idziemy, młody – zamamrotał, ruszając się z taką łatwością, jakby niósł niemowlę.

Meyer, skończ już z tym motywem, proszę. To się staje NAPRAWDĘ niezręczne.

Nie ma jak u mamy: 22

Doktor zabiera się za papierkową robotę (nie pytajcie, też nie wiem, o co chodzi; być może pragnie utrzymać pozory rutyny dnia codziennego, wobec czego każdy mieszkaniec jaskini musi mieć założoną kartę), a Wagabunda i Walter zasypiają. Rano dziewczyna zamierza oddalić się z Ianem, by odrobić pańszczyznę na polu kukurydzy, ale ruch budzi Waltera, który tym razem rozpoznaje duszkę.

Przyszłaś mnie odwiedzić. To miło. Teraz, jak tamci wrócili... pewnie nie jest ci lekko... Twoja twarz...
Miałam wrażenie, że z trudem rusza ustami, a oczy na przemian łapały i gubiły ostrość. Pierwsze słowa, którymi się do mnie odezwał, były słowami troski – taki właśnie był Walter.

Meyer, kiedy czytałam ten rozdział w wakacje, zdenerwowałam się tylko trochę mniej niż podczas epizodu sprzed dwóch tygodni. Dobrze ci radzę, nie dawaj mi broni do ręki, bo i tak zamierzam obsmarować ten rozdział – który, nawiasem mówiąc, byłby naprawdę niezły, gdyby nie pewne niuanse – pod koniec analizy.

Walter źle się czuje, więc Doktor pędzi znieczulić go za pomocą brandy; nie na wiele się to zdaje i chory traci przytomność z bólu.

Ścisnęło mnie w gardle.
Co mogę zrobić?
Obawiam się, że tyle co ja. Czyli nic. Jestem do niczego.

To prawda, choć z innych powodów, niż podejrzewasz.

Wanda zbiera się, by wyruszyć na pole, ale w tym momencie Walter odzyskuje przytomność i po raz kolejny nazywa robaczka imieniem żony:

Gladdie? Jesteś tu? – odezwał się błagalnym głosem.
Yyy... jestem – odparłam z wahaniem, pozwalając mu zacisnąć palce na mojej dłoni.
Ian wzruszył ramionami.
Przyniosę wam coś do jedzenia – szepnął i poszedł.

Zauważyliście pewien problem?

Gladdie? Jesteś tu?
Yyy... jestem”

Nie, Stefciu. Niestety. To było kłamstwo. A duszkowa natura nie toleruje kłamstwa w takim samym stopniu, co przemocy.

Świat według Terencjusza: 37

Wandzia wciąż trzyma za rękę majaczącego mężczyznę, mija pół godziny...aż tu wtem!

W końcu usłyszałam jakiś odgłos, lecz nie były to kroki.
Co to? – zapytałam szeptem. Walter chwilę wcześniej się uspokoił, może nawet zasnął. Nie chciałam go obudzić.
Doktor spojrzał na mnie i jednocześnie nadstawił ucha. Dobiegało nas dziwne dudnienie, ciche i szybkie. Przez chwilę miałam wrażenie, że się wzmogło, lecz potem znów jakby ucichło.
(…)
Nasłuchiwaliśmy uważnie, dlatego bardzo wcześnie usłyszeliśmy kroki. Nie był to równy chód, jakiego spodziewaliśmy się po Ianie. Ktoś biegł do nas, i to bardzo szybko. Doktor natychmiast zareagował, przeczuwając kłopoty, i myśląc, że to Ian, wyszedł naprzeciw.
(…)
Brandt? – odezwał się Doktor zdumionym głosem.
Gdzie on jest? G d z i e o n j e s t?! – wydyszał niespodziewany gość. Odgłosy kroków umilkły tylko na moment, po chwili znów zerwał się do biegu, choć nieco już wolniejszego.
Ale kto? – zapytał Doktor.
Pasożyt! – syknął Brandt, wpadając do środka.

Ta dam! Chcieliście akcji, macie akcji. Aha, ja też nie wiem, kim jest Brandt; najwyraźniej Stefa uznała, że w ramach zachowania równowagi w przypadku kryzysu ktoś musi zastąpić tymczasowo nieobecnego Jareda.

Nie był tak wielki jak Kyle czy Ian, przewyższał mnie ledwie o kilka centymetrów, ale miał budowę nosorożca.

Uff, upiekło ci się, chłopie; po tak niefortunnym opisie nie masz szans na rolę tru loffa.

Doktor chce dowiedzieć się, z jakiej przyczyny zgromadzenie uciekinierów wzbogaciło się o kolejnego histeryka, kiedy po raz kolejny przerywa im zagadkowy hałas:

Czy to... helikopter? – wyszeptał Doktor.
Uderzenia rozbrzmiewały jedno po drugim. W pewnym momencie zaczęło nawet drgać powietrze.
Tak – odszepnął Brandt. – To Łowca, ten sam co wtedy, ten co go szukał. – Wskazał brodą na mnie.

Dun dun dun! To Łowca! A raczej Łowczyni. Pamiętacie? To główny antagonista tej powieści!

...Pamiętacie, prawda?

Tak, moi drodzy; czarna, czarna niewiasta pojawiła się ponownie po krótkiej, trwającej zaledwie dwadzieścia trzy rozdziały przerwie. I to przerwie dosłownej; od czasu odcinka ósmego nie tylko nie widzieliśmy jej osobiście, ale za sprawą narracji Wagabundy zdołaliśmy w ogóle zapomnieć, że ktoś taki kiedykolwiek istniał. Nie żartuję. Od momentu pożegnania przed wyruszeniem na wyprawę Wanda właściwie wyrzuca Łowczynię z twardego dysku, poświęcając jej może ze dwie myśli. Nie rozważa obsesyjnie, co zrobi, jeśli zostanie złapana, nie zastanawia się, czy Jeb i reszta zatarli ślady jej wędrówki przez pustynię. Największym problemem ostatnich kilkunastu rozdziałów była kwestia podwójnej tożsamości W&M oraz konieczność przekonania Howe'a, iż Melania nadal żyje; postać Łowczyni spadła na plan tak daleki, że niemal nieistniejący.

Ponieważ jednak powyższe konflikty zostały rozwiązane, Stefcia stwierdziła, że czas wrócić na stare śmieci.

Meyer. Nie możesz prowadzić akcji w ten sposób. Nie możesz marginalizować roli przeciwnika do takiego stopnia, by czytelnik w ogóle zapomniał o jego istnieniu, po czym radośnie wprowadzać go z powrotem jak gdyby nigdy nic w środku powieści. Nawet Latający Cyrk Volturi odgrywał większą rolę w sadze. Nie twierdzę, że Łowczyni nie mogłaby działać z ukrycia; twierdzę, że nawet czając się na obrzeżach powinna sprawiać wrażenie autentycznego zagrożenia, a nie królika wyciągniętego ad hoc z kapelusza.

Nie. Proszę. Nie teraz.”
Czy ona jest nienormalna?” – warknęła Mel. „Nie może nas zostawić w spokoju?”

Ależ zostawiła, kwiatuszku. Szczerze mówiąc, Łowczyni zafundowała waszemu duetowi nadzwyczaj długie wakacje.

To zresztą kolejny powód, dla którego (kiepska) ekranizacja tego gniota wciąż jest lepsza od właściwego dzieła. W filmie postać Diane Kruger nie zaprzestaje starań mających na celu odnalezienie Wandzi; widzimy, jak spędza godziny przy biurku starając się rozgryźć mapę wuja Jeba, a następnie regularnie (a nie od wielkiego dzwonu) organizuje wyprawy poszukiwawcze w okolicach kryjówki - najpierw z pozostałymi Łowcami, a później (gdy zniechęceni koledzy przestają interesować się sprawą) na własną rękę. Filmowa Łowczyni nie odpuszcza i sprawia wrażenie autentycznego zagrożenia; książkowa...No, powiedzcie sami: ilu z Was w ogóle wyczekiwało jej powrotu na karty powieści?

Nie możemy pozwolić, żeby zrobiła im krzywdę!”
Jak chcesz ją powstrzymać?”
Nie wiem. To wszystko moja wina.”
Moja też, Wando. Nasza wspólna.”

No, skoro tak się upieracie:

Mea culpa: 23

S z u k a t u t a j? – W głosie Doktora pojawiła się nagle trwoga. Obrócił się na pięcie i spojrzał ku wyjściu. – Gdzie Sharon?

Co to za głupie pytanie? Przecież słyszysz helikopter, ośle; wiadomo, że jest gdzieś w okolicy.

Przeczesuje całą okolicę. Zaczyna w Picacho, leci w jednym kierunku, potem wraca i od nowa. Nie wygląda, jakby koncentrowała się na jednym miejscu. Zatoczyła parę kółek tam, gdzie zostawiliśmy auto.

Meyer, do tej pory wyraźnie sugerowałaś nam, że uciekinierzy SĄ w Picacho. Czy możesz łaskawie wyjaśnić, gdzie w końcu umiejscowiona jest kryjówka?

Aha, Brandt – nie chcę cię martwić, ale poszukiwania z definicji polegają na tym, że NIE koncentrujesz się na jednym miejscu.

Doktor chce wiedzieć, gdzie jego luba; okazuje się, że jak przystało na porządne patriarchalne społeczeństwo kobiety uspokajają dzieci, podczas gdy panowie pakują ekwipunek na wypadek konieczności ewakuacji.

Masz tu jakiś sznur? – zapytał [Brandt], po czym zaczął się przyglądać leżącemu na wolnym łóżku prześcieradłu i złapał je za brzeg.
Sznur? – powtórzył zdziwiony Doktor.
Żeby związać pasożyta. Kyle mnie po to przysłał.

Aaa, czyli mamy do czynienia z jednym z mitycznych przydupasów Brata Samo Zło. Sprawdźmy, czy uczeń zdoła doścignąć mistrza.

Przyszedłeś z w i ą z a ć Wandę? – Doktor znów przybrał srogi ton. – Skąd ten pomysł?
Daj spokój. Doktorze. Nie bądź głupi. Jest tu kilka otworów i mnóstwo błyszczącego metalu. – Wskazał na stojącą pod ścianą szafkę. – Spuścisz go na chwilę z oka i od razu zacznie puszczać sygnały temu Łowcy.

Wiecie co? To całkiem niegłupia myśl. W przeciwieństwie do Jareda, Kyle i reszta kompanii dokonującej włamów na okoliczne sklepy nie mają żadnego interesu w uwierzeniu Wandzi, a okoliczności świadczą na niekorzyść duszy: z zewnątrz wygląda to tak, jakby Wanda celowo uśpiła czujność uciekinierów, by móc wezwać pomoc gdy tylko nadarzy się okazja.

Byłam gotowa zakopać się pod wielkim głazem, byle tylko skryć się przed wytrzeszczonymi oczami Łowczyni, tymczasem on myślał, że pragnę ją tu sprowadzić. Żeby mogła zabić Jamiego, Jareda, Jeba, Iana... Miałam ochotę go wyśmiać.

Mam pewien pomysł. Co ty na to, by w ramach zagwarantowania, że nikt więcej nie oskarży cię o niecne zamiary głośno i wyraźnie opowiedzieć wszystkim swoją historię i oznajmić, że stoisz po stronie ludzi?

To takie proste. Brandt i pozostali nie wierzą duszce, bo i w sumie czemu? Póki co tylko cztery osoby wiedzą o obecności Meli, a sama Wandzia może i stara się integrować z naszą rasą, ale nie daje żadnego sygnału, iż w razie konfliktu stanie po stronie naszych. Niestety, opowieści o delfinoważkach to nieco za mało.

Możesz wracać, Brandt – odparł lodowato Doktor. – Będę jej pilnował.
Brandt uniósł brew.
Ludzie, co się z wami stało? Z tobą, Ianem, Trudy i resztą? Jesteście jak zahipnotyzowani. Gdyby nie to, że wasze oczy są w porządku, zacząłbym się zastanawiać...

Ale z drugiej strony, Wagabunda nie jest bynajmniej jedyną osobą winną takiego stanu rzeczy. Doktorze, Ian, rozliczni statyści – zamiast zżymać się na ekipę od importu dóbr, po prostu WYJAŚNIJCIE im, dlaczego robaczkowi można zaufać. Z jakiej racji mam postrzegać Brandta jako postać negatywną, skoro obiektywnie patrząc ma wszelkie powody, by być podejrzliwym? Panowie wyjechali wszak na kilka tygodni, tylko po to, by przekonać się po powrocie, iż z (uwaga, słowo klucz) niewyjaśnionego powodu dusza zmieniła się z wroga numer jeden w głównego barda jaskini. Jak mamę kocham, też zaczęłabym kwestionować poczytalność pobratymców, gdyby nagle zaczęli mi wmawiać, jak cudowną postacią jest przedstawicielka wrogiej rasy, nie popierając jednak tego argumentu żadnymi dowodami.

Doktor jest nieustępliwy, wobec czego Brandt decyduje się na alternatywę w postaci czuwania przy wejściu do szpitala.

Gladys – wymamrotał Walter, odzyskawszy przytomność. – Jesteś tu.
Byłam zbyt zdenerwowana obecnością Brandta, by się odezwać, więc tylko poklepałam go po dłoni. Przyglądał się mętnym wzrokiem mojej twarzy, dopatrując się w niej rysów żony.
Boli mnie, Gladdie. Boli jak cholera.
Wiem – szepnęłam. – Doktorze?

Nie, nie mam nic do tego fragmentu. Będę jednak wklejać tego rodzaju cytaty, albowiem musicie mieć pełen obraz by zrozumieć, co tak bardzo irytuje mnie w tym rozdziale.

Dzień w toku: helikopter wciąż krąży nad jaskinią; Ian przynosi Wandzi lunch i, poznawszy przyczynę obecności Brandta, wpieniony siada na jednym z łóżek, robiąc ze parawan między robaczkiem a przydupasem; Walter czuje się coraz gorzej.

Moim największym zmartwieniem nie był jednak ani helikopter, ani stały dozór. W zwykły dzień – o ile takie w ogóle jeszcze się zdarzały – każda z tych rzeczy zapewne nie dawałaby mi spokoju. Dziś jednak zdawały się czymś błahym.

Bellanda Wandella van der Mellen : 31

Żadnych wyjaśnień jeśli chodzi o tę kategorię; pojawią się one pod koniec analizy.

Przed południem Doktor podał Walterowi resztkę brandy. Miałam wrażenie, że nie minęło nawet dziesięć minut, a Walter znowu zaczął się skręcać i jęczeć. Z trudem łapał oddech. Jego palce obcierały mi skórę na dłoni, lecz gdy tylko próbowałam ją zabrać, jęki przeradzały się w przeraźliwy krzyk.

Bellanda Wandella van der Mellen : 32

Raz musiałam skorzystać z ubikacji. Brandt poszedł za mną, a więc także Ian. Kiedy wróciliśmy, pokonawszy niemal całą drogę biegiem, okrzyki Waltera brzmiały nieludzko. Doktor miał zapadniętą twarz, widać było, że bardzo to przeżywa. Walter uspokoił się, dopiero gdy się do niego odezwałam, ponownie odgrywając rolę żony.

Bellanda Wandella van der Mellen : 33

Okłamywałam go dla jego dobra, dlatego przychodziło mi to z pewną łatwością.



Świat według Terencjusza: 38

Brandt mruczał coś pod nosem, niezadowolony, ale wiedziałam, że nie ma racji. Teraz liczył się tylko Walter i jego cierpienie.

Bellanda Wandella van der Mellen : 34

Kiedy światło prześwitujące przez sufit zaczęło pomarańczowieć, zjawił się Jamie z jedzeniem dla czworga. Nie pozwoliłam mu zostać; nakłoniłam Iana, by odprowadził go z powrotem do kuchni, i kazałam mu obiecać, że będzie go pilnował całą noc, gdyż bałam się, że chłopiec spróbuje wrócić. Wcześniej Walter, poruszywszy złamaną nogą, wydał z siebie mrożący krew w żyłach wrzask. Nie chciałam, żeby ta noc wyryła się Jamiemu w pamięci, tak jak mnie i Doktorowi. Może również Brandtowi, choć ten robił, co mógł, by ignorować cierpienia Waltera; zatykał sobie uszy i nucił fałszywe melodie.

Bellanda Wandella van der Mellen : 35

Nie spodziewałam się ujrzeć tyle współczucia w człowieku, a tym bardziej w Doktorze. Odkąd zobaczyłam, jak przeżywa cierpienia Waltera, patrzyłam na niego zupełnie inaczej. Miał w sobie tyle empatii, że zdawał się krwawić w środku.

Ohohohoho. Meyer, czy mam po raz kolejny napisać, co myślę o empatii nie-Carlisle'a? Szczerze mówiąc, szkoda mi strzępić język; ciekawych mojej opinii na ten temat zapraszam tutaj.

Przestałam wierzyć w jego okrucieństwo, ten człowiek po prostu nie mógł być katem.

Ted Bundy też na pierwszy rzut oka nie sprawiał wrażenia seryjnego mordercy...

Tego koszmarnego dnia Doktor raz na zawsze zdobył moje zaufanie.

He. Hehe. Hehehehehe.

Wybaczcie; w przeciwieństwie do Wagabundy znam po prostu treść epilogu.

Nadchodzi noc: Brandt odnotowuje, że ucichł hałas z zewnątrz i konstatuje, że ciężko polować po ciemku – najwyraźniej Wydział Łowców miał ostatnio poważne cięcia w budżecie i nie stać ich na sprzęt do oświetlania – po czym zmywa się ze sceny.

Zrób coś, Gladdie, zrób coś! – błagał Walter, ściskając mnie za dłoń. Otarłam mu pot z twarzy.
Miałam wrażenie, że czas zwolnił, stanął w miejscu. Czarna noc zdawała się nie mieć końca. Walter krzyczał coraz częściej i coraz głośniej.
Melanie była nieobecna; zdawała sobie sprawę, że nic nie może zdziałać. Ja również najchętniej bym się ukryła, gdyby nie to, że Walter mnie potrzebował.

Bellanda Wandella van der Mellen : 36

Wanda siedzi przy chorym przez całą noc, najwyraźniej ani na chwilę nie zmrużywszy oka. A rano...zgadnijcie, kto wpadł w odwiedziny?

W ogóle nie usłyszałam nadejścia Jareda. Szemrałam coś bezładnie do Waltera, próbując go uspokoić.

A niech to. Nie, żebym życzyła źle Walterowi, ale czy samochód Howe'a nie mógł paść gdzieś na środku pustyni?

Jestem, jestem – wymamrotałam, gdy po raz kolejny wypowiedział imię żony. – Cii, już dobrze.

Świat według Terencjusza: 39

Moje słowa nie miały znaczenia, ale sam głos zdawał się działać na niego kojąco.

Bellanda Wandella van der Mellen : 37

Nie wiem, jak długo Jared nam się przyglądał, zanim go zauważyłam. Zapewne dłuższą chwilę. Co dziwne, nie zareagował gniewem. Głos miał spokojny.

No być nie może. I nawet nie zasunął lewym sierpowym na powitanie – zuch chłopak!

Welcome to Bedrock: 45

Jared stara się obudzić drzemiącego opodal Doktora, a Walter dostaje kolejnego ataku:

Gladdie! Nie odchodź! Proszę! – zaskrzeczał Walter, aż Doktor zerwał się z łóżka, omal go nie wywracając.
Obróciłam się z powrotem ku choremu i wsunęłam swoją obolałą dłoń między wyciągnięte palce.
Cii, cii! Już dobrze, Walter. Jestem. Nigdzie nie pójdę. Obiecuję.
Uspokoił się. Kwilił teraz jak małe dziecko. Otarłam mu czoło wilgotną szmatką i łkanie urwało się nagle, przechodząc w westchnienie.

Bellanda Wandella van der Mellen : 38
Świat według Terencjusza: 40

Co jest grane? – zapytał pod nosem Jared.
Ona jest najlepszym środkiem przeciwbólowym, jaki udało mi się znaleźć – odparł Doktor zmęczonym głosem.

Bellanda Wandella van der Mellen : 39

Mam dla ciebie coś lepszego niż oswojony Łowca.
Poczułam skurcz w żołądku, a Melanie syknęła wściekle.Boże, jaki on jest ślepy i uparty! Nie uwierzyłby ci nawet gdybyś mu powiedziała, że słońce wstaje na wschodzie.”

Nie. Meyer, proszę, nie rób tego. Już ustaliliśmy w ostatnim rozdziale, że Howe przekonał się do teorii o obecności Meli w środku. Wyznał swej lubej miłość, pamiętasz? Nie nakręcajmy z powrotem tej bezsensownej dramy. Jak mówiłam – Brandt i spółka mają powody do nieufności; Jared musi się w końcu zdecydować, po której stoi stronie.

Aha, nie cieszcie się zbytnio reakcją Melanii, to niestety chwilowe.

Ale Doktor był zbyt podekscytowany, by przejąć się wymierzoną we mnie obelgą.
Znalazłeś coś!
Morfinę. Nie za dużo. Byłbym wcześniej, ale wypatrzył mnie Łowca.
Doktor nie marnował ani chwili. Usłyszałam, jak wyciąga coś z szeleszczącego opakowania i wydaje okrzyk zachwytu.
Jared, jesteś cudotwórcą.

Jak już wspominałam, wątek szpitalny jest mi solą w oku. Z dwóch powodów. Jednym zajmiemy się dzisiaj; drugi jest, ujmijmy to, długofalowy. Ale zapewniam, że powyższy cytat to idealne podsumowanie wszystkiego, nad czym będę się znęcać gdy przyjdzie do rozszarpywania problemu nr 2.

Doktor szybko wstrzykuje choremu dawkę, Walter uspokaja się, ale Jared daleki jest od radości i oznajmia, że towaru starczy na góra cztery dni, co wielce zasmuca naszego znachora. Wandzia nie rozumie, co próbuje przekazać Howe, więc Mel usłużnie tłumaczy jej, że panowie chcą zaserwować staruszkowi tzw. „złoty strzał” i raz na zawsze uwolnić go od cierpienia.

Nie”, pomyślałam, „nie. Jeszcze nie. Nie.”
Wolisz, żeby umarł z bólu?”
Po prostu... przeraża mnie ta... ostateczność. To takie nieodwracalne. To mój przyjaciel. Nigdy więcej go nie zobaczę.”
A ilu przyjaciół poleciałaś odwiedzić na innych planetach?”
Jeszcze nigdy nie miałam takich przyjaciół jak tu.”

Primo: Stefa, po raz tysięczny proszę – daruj sobie poważne problemy etyczne w rodzaju eutanazji. Wzbudziłaś już wystarczające zamieszanie, nieumiejętnie wprowadzając kwestię aborcji w „Przed Świtem”. Nie potrafisz pisać o takich rzeczach; skup się lepiej na sprawdzonych schematach w rodzaju wielokątów miłosnych.

Secundo: Czy powyższe wyznanie ma mnie wzruszyć? Nie ma żadnego powodu, dla którego duszka nie mogła znaleźć sobie kumpli na Planecie Kwiotków czy Troskliwych Misiów. Napisałam o tym kiedyś i nadal będę trzymać się owego sądu, że jedynym sposobem, by taka wypowiedź wzbudziła w czytelnikach współczucie byłoby wykreowanie dusz na istoty z natury neutralne, które dopiero po przybyciu na Ziemię odkrywają, czym są ludzkie uczucia. W przypadku stefciowego kanonu wychodzi zaś na to, że do czasu spotkania naszych protagonistów (z tru loffem na czele) Wandzia była albo nadętym snobem, albo patologicznym nieśmiałkiem nie potrafiącym nawiązywać niędzydusznych relacji. Któż, ach któż zmagał się z podobnym problemem?

Bellanda Wandella van der Mellen : 40

Przyjaciele z poprzednich wcieleń zlewali mi się w głowie. Dusze były do siebie bardzo podobne, pod pewnymi względami wręcz identyczne. Walter był inny – nie dało się go nikim zastąpić.

...Że co?

Jak...Nie, Meyer. To nie jest kanon. Nigdzie do tej pory nie było zasugerowane, że dusze są robione na jedno kopyto. Mało tego: ta informacja nie będzie miała żadnego wpływu na dalszy przebieg powieści. Jest kompletnie od czapy, z którejkolwiek by strony nie spojrzeć.

Wandzia, przygnieciona ciężarem informacji, zaczyna opłakiwać swojego przyjaciela, Doktor radzi jej, by zrobiła sobie krótką przerwę i poszła się umyć, a ja mam pytanie.


Dlaczego Wagabundzie tak strasznie zależy na Walterze?

Do czasu jej przybycia do szpitala ci dwoje nie zamienili ze sobą ani jednego słowa. Sam Walter, nim zaczął majaczyć na skutek choroby, odezwał się w powieści jeden jedyny raz. Był po prostu jednym ze statystów przewijających się w tle.

Skąd ta rozpacz? Czy Wandzia opłakiwałaby równie gorzko Wesa lub Trudy? A może, nieobeznana wszak z ludzkim uczuciem rozpaczy, myli po prostu przyjaźń ze współczuciem, które narodziło się pod wpływem czuwania przy łóżku chorego?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta – Stefa sama nie ma pojęcia, skąd wziął się ów dziwny przypływ czułości u Wandy i wcale jej to nie obchodzi. W całym tym wątku nie chodzi bowiem ani o przyjaźń, ani tym bardziej o Waltera.

Jedynym bohaterem rozdziału trzydziestego pierwszego jest Wagabunda.

W „Intruzie” jest wiele tragicznie napisanych, obfitujących w niepokojące treści czy też nudnych rozdziałów, ale dzisiejszy przebija absolutnie wszystko. Jeszcze nigdy – a słowa te wychodzą spod palców osoby, która musiała analizować proces przemiany Belli w ucieleśnienie marysuizmu w „Przed Świtem” - Meyer nie była tak bezczelna i nachalna w promowaniu swego awatara.

Wróćcie na chwilę do cytatów opatrzonych kategorią „Bellanda...”. Przeczytajcie je uważnie. Widzicie coś ciekawego?

One nie dotyczą Waltera. Owszem, są poruszające – to z technicznego punktu widzenia bodaj najlepszy rozdział książki – ale tak naprawdę, to nie cierpienie starszego człowieka znajduje się w centrum wydarzeń. Tym, na czym koncentruje się autorka, jest anielskość i bezinteresowność Wagabundy, dzielnie czuwającej przy łożu konającego.

Zaraz” - powie ktoś. „Przecież to normalne, że w narracji pierwszoosobowej widzimy wydarzenia z perspektywy narratora”. To prawda. Problem jednak leży nie w reakcjach Wandy jako takich, a w przyczynie, dla której czytelnik w ogóle musi się z owymi reakcjami zmagać.

Wybaczcie spoiler, ale pewne rzeczy muszą zostać powiedziane z wyprzedzeniem. Wątek choroby Waltera (który będzie się ciągnął jeszcze przez kilka rozdziałów) jest całkowicie, absolutnie, stuprocentowo zbędny w świetle dalszej akcji powieści (no, pomijając pewien niezbyt subtelny foreshadowing, który zdaniem Stefci jest zapewne przykładem pisarskiego geniuszu). Nie żartuję. Gdybyśmy wycięli postać staruszka z „Intruza”, nie miałoby to żadnego wpływu na fabułę. To zwykły zapychacz stron, który mógłby przynajmniej zyskać miano wzruszającego zapychacza stron, gdyby nie powód, dla którego powstał.

Epizod chorobowy istnieje tylko i wyłącznie po to, by czytelnicy mogli rozpływać się nad dobrocią awatara Stefy.

Naprawdę. To już wszystko. Nie ma żadnego innego uzasadnienia dla istnienia tego (i kilku następujących po nim) rozdziału. Macie paść plackiem nad złotym sercem naszego robala, który jako jedyny dnie i noce tkwi przy łóżku umierającego, za nic mając własną wygodę i potrzeby fizjologiczne.
Istnieje taka pseudopisarska technika, która każe autorowi umniejszać intelekt i kręgosłup moralny postaci pobocznych, aby protagonista świecił na ich tle niczym ta gwiazda poranna. To samo możemy obserwować tutaj. Melanie? Nie ma pojęcia, dlaczego Wanda tak bardzo się przejmuje całą tą sytuacją. Jared? Proponuje Doktorowi, aby pomogli Walterowi pożegnać się z tym światem. Sam Doktor? Wprawdzie chce dobrze, ale jest bezużyteczny. Jeb, Maggie, Sharon, statyści? Nawet nie wpadają w odwiedziny, mimo tego, że w pewnym momencie mija zagrożenie związane z Łowczynią. Wszystko to jest konieczne, aby filowanie Wandzi przy chorym mogło zostać odebrane przez czytelnika jako akt wyjątkowej, wręcz niespotykanej dobroci i przywiązania.

Meyer napisała przekonujący i poruszający portret człowieka w ostatnim stadium niezwykle bolesnej choroby. I zrobiła to tylko i wyłącznie w celu podkreślenia niezwykłości swojego najnowszego self insertu.

Nie mam nic więcej do dodania.


Czy Walter będzie tu, kiedy wrócę? – wymamrotałam przez łzy.
Przymrużył oczy.
Chcesz tego?
Chciałabym się pożegnać. To mój przyjaciel.

Nieprawda.

Wiem, Wando, wiem. Ja też. Wcale mi się nie spieszy. Idź się przewietrzyć i wróć. Walter jeszcze trochę pośpi.
Jego zmęczona twarz miała szczery wyraz. Ufałam mu.

He. Hehe. Hehehehehe.

Przepraszam, już nie będę.

Wychodząc, musiałam jeszcze spojrzeć na Jareda – chcąc nie chcąc, byłam w nim zakochana. Mel pragnęła tego samego, najlepiej bez mojego udziału. Jak gdyby jedno nie wykluczało drugiego.
Jared patrzył na mnie. Odniosłam wrażenie, że już od dłuższego czasu. Twarz miał opanowaną, ale znów pojawił się na niej cień zdumienia i podejrzenia. Byłam już tym zmęczona. Nawet gdybym istotnie była dobrą aktorką, po co miałabym to wszystko przed nim odgrywać? Wiadome było, że Walter już nigdy nie stanie w mojej obronie. Po co miałabym go sobie „urabiać”?

Nie mam pojęcia. Co gorsza, autorka też nie zna odpowiedzi na te pytania, albowiem cokolwiek zakałapućkała się w meandrach psychiki Howe'a i nie bardzo wie, którędy do wyjścia.

Rozdział kończymy poetyckim:

Przez jedną długą sekundę spoglądałam Jaredowi w oczy, po czym obróciłam się i ruszyłam w głąb tunelu, czarnego jak smoła, a mimo to bardziej przyjaznego niż tamto srogie oblicze.

Welcome to Bedrock: 46


I to już wszystko na dziś. A za tydzień...Nie, nie zepsuję Wam niespodzianki. Ale obiecuję: po raz pierwszy od dawna będzie się działo.


Statystyka:

Adolf approves : 40
Bellanda Wandella van der Mellen : 40
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 23
Mój ssskarb : 8
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 40
Welcome to Bedrock: 46
Witaj, Morfeuszu : 14

Maryboo

30 komentarzy:

  1. Ten rozdział jest... po prostu okropny. Najgorsze jednak to, że jest tak potwornie zmarnowany, że nie da się nie próbować go przepisać. Książki nie czytałam, znam tylko analizy, jak zepsuję kanon to cóż, chyba nie bardziej niż Meyer sama to robi.



    – Gladdie? Jesteś tu? – odezwał się błagalnym głosem.
    Miałam wrażenie, że wszystko zamarło. Doktor, Walter, ja sama, nawet powietrze w pokoju.
    Gdybym była człowiekiem, znienawidziłabym własną naturę, przez którą nie mogłam go okłamać, przez którą nie mogłam oszukać go dla jego ulgi. Złapał go więc tylko za rękę, głaszcząc ją końcami palców i obserwując bezmyślnie jak drżą.
    Nie wiedziałam co czuję, co odbiera mi oddech i dławi w piersi. Nie mogłam nawet szukać pomocy we wspomnieniach Melanii, bo nigdy nie spotkało ją nic podobnego.
    Co czułam - co czuło moje ludzkie ciało? Współczucie, ten cudownie ludzki odruch, który pozwalał mi wykrzesać sympatię do obcej przecież osoby; może litość, nad starcem niezdolnym do normalnego życia, nad ciałem niezdolnym do dalszego działania, ciałem które mój gatunek po prostu by wyrzucił; a może nienawiść, wobec niego, za jego majaki, za jego chorobę, za to w jakiej postawił mnie sytuacji, o jaki mętlik myśli mnie przyprawił?
    Czułam żal, a przynajmniej tą wersję żalu, którą mogłam czuć jako dusza. Żałowałam życia, które gaśnie, życia które zaraz się skończy. Życia które nie jest już niczym prócz cierpienia, cierpienia któremu miałabym szanse ulżyć gdyby nie moja własna natura.
    Było mi żal siebie, żal mego gatunku, który nigdy nie miał szansy przekonać się czym są uczucia, czym jest życie wypełnione nimi po brzegi i cały czas zagrożone śmiercią; nigdy nie przekonamy się jak to jest żyć każdą sekundą jakby miała być ostatnią, bo dobrze wiemy, że naprawdę może się taką stać...
    "Zazdrościsz nam" Melanii brzmiała pewnie na bardziej zdziwioną niż miała zamiar.
    Nie mogłam się z nią nie zgodzić - ja, dusza, nieśmiertelny byt zazdrościłam ludziom ich ułomności i śmiertelności?
    Dokładnie tak.
    "Wasze życie ma wartość. Kiedy dobiegnie końca, więc robicie wszystko by przeżyć je najlepiej jak możecie. Nam nigdy nie będzie dana taka szansa. Zawsze możemy znaleźć nowe ciało, nowy świat, aż po kres czasu..." nawet w mojej głowie te słowa brzmiały żałośnie, były jednak prawdziwe.
    Zdradzałam swą rasę, mój własny gatunek, dla kilku impulsów nerwowych i reakcji fizjologicznych. Wiedziałam, że to żałosne, nie zmieniało to jednak faktu, że było prawdziwe...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. (ciąg dalszy, limit słów)
      Melanii ucichła. Walter zdołał znów przysnąć, płytkim i niespokojnym snem, wiercąc się lekko i co rusz zaciskając uścisk na mojej dłoni, po upewnieniu się, że wciąż jest pod jego palcami znów je rozluźniając. Mamrotał pod nosem, marszcząc brwi i zaciskając powieki z bólu. Nie słyszałam go, jednak jednego słowa mogłam być pewne: Gladdie, to mogłam zrozumieć nawet z ruchu jego warg. Gladdie mamrotane co rusz, powtarzane niczym martwa, wzywające zmarłą do konającego - byłam jednak tylko ja, czując się żałośnie słaba, bezbronna i nieudolna, potwornie miałka i zupełnie bez znaczenia.
      Chciałam mu pomóc. Czy to z ludzkich emocji, które narzucało mi ciało, czy z wrodzonej mi moralności, czy jakiegokolwiek innego powodu, chciała mu pomóc. Dać choćby najpodlejsze kłamstwo, jeśli tylko miałoby przynieść mu ulgę.
      Walter szarpnął się, poruszając złamaną nogą i niemal rozdzierając ciszę swym wrzaskiem. Rozejrzał się znów nieprzytomnie, mrużąc oczy gdy natrafił na mnie wzrokiem.
      - Gladdie...? Przyszłaś...? - Wychrypiał, a ja pierwszy raz poczułam na policzkach łzy i nie mogłam powiedzieć do kogo należały: do Melanii, do tego ludzkiego ciała, czy może do mnie. Czułam się niczym, nawet nie powietrzem, którego nikt nie zauważa, a ledwie jakimś zawartym w nim trującym gazem, które może tylko zaszkodzić; którego nikt nie chce i nie potrzebuje.
      Bo Walter nie chciał MNIE, nie potrzebował MNIE. Potrzebował pociechy, potrzebował miłości, potrzebował swojej żony. Potrzebował Gladdie i to ona tu z nim była, nie je. Ona trzymała go za rękę, nie ja. Ją widział, a nie... Zamarłam, wciągając ze świtem powietrze.
      Proste. Czy to mogłoby okazać się aż tak proste? Tak łatwe i oczywiste, że nawet tego nie rozważałam?
      Dopiero jęk Walter wyrwał mnie z zachwytów nad moim nagłym olśnieniem. Rozluźniłam szybko palce, które w szoku musiałam zacisnąć na jego dłoni.
      - Tak. - Uniosłam jego rękę, trzymając ja delikatnie w swoich i głaszcząc łagodnie. - Jestem tutaj, jestem... - Wyszeptałam, drżąc niczym w febrze i czując wciąż łzy na policzkach.
      Kłamałam. Kłamałam, świadomie i z własnej woli, bez najmniejszego wpływu woli Melanii. Okłamywałam Waltera, szepcząc wciąż wszystko co tylko mogłoby dać mu ulgę. Kłamałam, jednak z mojego punktu widzenia... wcale tego nie robiłam.
      Kiedy Walter znów przysnął, poczuł jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Odwróciłam się, uśmiechając ze zrozumieniem na widok miny Doktora.
      - Ludzki umysł jest tak wspaniały... - Powiedziałam cicho, głaszcząc wciąż dłoń Waltera, czując pod palcami wilgoć spoconej skóry, szorstkiej od plam starczych i chorobowych, niezdrowo szczupłej i bladej. - Ja nie mogę kłamać, dusze nie są wstanie tego zrobić. To jak rzucenie królika w przestworza i nakazanie mu pofrunąć... jednak skłamałam. - Uśmiechnęłam się do siebie. - Skłamałam, bo w tej chwili... w tej chwili, dla niego, to kłamstwo jest prawdą. Nie mnie widzi i nie mnie słyszy... nie wie nawet, że tu jestem. Może nawet nie pamięta w ogóle o moim istnieniu. Nie okłamuję go... bo w tej chwili jestem przecież Gladdie - jestem nią w jego oczach.

      Usuń
    2. To jest po prostu rewelacyjne. Hyakki, masa uznania, bo to co stworzylas jest o wiele lepszym i bardziej wzruszajacym fragmentem, niz rozdzial Stefy.

      Kolejna osoba pokazuje jak niewiele trzeba, by Intruz stal sie czyms lepszym.

      korano

      Usuń
    3. Hyakki, twoje dzieło wywołało we mnie ambiwalentne uczucia. Z jednej strony jestem zachwycona; z drugiej - czytanie tego sprawiło mi ból, po raz kolejny bowiem uświadomiłam sobie, że gdyby tę książkę stworzyła osoba twojego pokroju (a także pokroju wszystkich innych czytelników, którzy zaszczycili nas swymi fikami w komentarzach), nie musiałybyśmy z Beige spędzać miesięcy na wyrywaniu włosów z głowy nad wypocinami Stefy. A przecież nie trzeba jakichś wielkich zmian - ot, trzymania się własnego kanonu i chwilowego opanowania galopującego attentionwhoryzmu.

      Bardzo dziękuję za podzielenie się z nami powyższym fragmentem i gratuluję finalnego efektu.

      Maryboo

      Usuń
    4. fragment wspaniały, prawie się przy nim poryczałam. Jak nie wiele trzeba by ze Stefowego potworka zrobić dobrą książkę.

      Usuń
    5. Ujmę to tak: Wow. Skrajny zachwyt, poważnie. Ja chcę takiego "Intruza". Dlaczego, ach, dlaczego do tego pomysłu dorwała się akurat Stefa? Takie marnotrawstwo...

      Usuń
    6. Hyakki, Twoja wersja jest wzruszająca. Napisałaś to fantastycznie, po prostu pięknie. Szkoda, że Stefa nie ma Twojego talentu, wrażliwości i umiejętności.

      - tey

      Usuń
  2. To jest zle. To jest bardzo zle.
    Nie zdawalam sobie sprawy jak bardzo bezsensowny jest watek Walkera, nie zwrocilam uwagi na nagle pojawienie sie Lowczyni, a tym bardziej na kreacje Wandzi w tym rozdziale.
    Masz racje Maryboo, masz straszliwie duzo racji i to mnie przeraza, bo czytajac Intruza prawie nikt nie zwraca na to uwagi.
    Na Facebooku ostatnio objechalam za rowno Intruza jak i Szeptem, wytknelam patologie, kiepskie postacie i spotkalam sie jedynie z "na prawde?"
    Stefa przeniosla pisarstwo na nowy poziom nieudolnosci, ale ludzie to lykaja, co jest niezwykle smutne.
    Po raz kolejny dziekuje za otworzenie oczu.
    Wybaczcie brak polskich znakow.

    Pozdrawiam
    korano

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to pewnie przez to, że ludzie lubią łatwą rozrywkę, która po prostu rozluźnia. Ja sama też ją lubię (choćby oglądanie głupich filmy, czy czytanie blogasków się do tego zalicza). Wtedy, czytając książkę, nikt nie zastanawia się co dane zdanie, czy sytuacja znaczą. Może mają dość wyszukiwania znaczeń na języku polskim, gdzie nawet kolor zasłon może nieść przesłanie?

      Usuń
  3. programie graficznym ten plakat tak, by w miejscu kobiety i dziecka tkwiła Melania z Jamiem. Ów obrazek stanie się oficjalnym symbolem tego bloga i dzieła Stefy jako takiego. -Chcesz w kółko na to patrzeć? Nieeeee,to się skończy na terapii dla analizatorek!
    ] Meyer nie była tak bezczelna i nachalna w promowaniu swego awatara - obrzydliwe to jest.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Akcja w następnym? Czyżby to miała być jedyna rzecz, jaką zapamiętałam, czyli Doktorek w akcji? Jak tak, to ja się piszę, bo oglnie rzecz biorąc, lubię Doktora. Wiem, wiem... Ale jest takim fajnym ukrytym psychopatą, że jest aż aintersujący. Lekarze-psychopaci to Meyer ładneie wychodzą, jak zapomnieć, że mieli być łagodni i współczujący...

    A to było... po prostu złe. Ja już nawet nie mam komenatrzy do tego, co Meyer wyprawia. Po prostu nie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hyakki, czapki z głów - niesamowity fragment! Kawał świetnej roboty z Twojej strony, kawał zmarnowanego potencjału ze strony Meyer. Przykre, że ten potencjał z powieści najlepiej wydobywają osoby, które fani pewnie uznali by za "hejterów".
    Jak tak czytam te próbki twórczości komentujących, to zaczynam nabierać przekonania, że dzieła Meyerowej powinny wejść do kanonu lektur dla wszelkich studiów czy kursów pisarskich jako materiał do ćwiczeń: Przepisz dowolny fragment powieści zachowując logikę zdarzeń i prawdopodobieństwo psychologiczne bohaterów ;D
    Szkoda, że nawet jeśli Stefa napisze coś dobrego, to zrobi to z całkowicie złych pobudek...
    Ciekawi mnie, jakim cudem Jaredowi udało się tak szybko zdobyć morfinę, choćby nawet niewielką ilość. Przecież to nie jest coś, co każdy trzyma w domowej apteczce, dusze mają swoje cudowne lekarstwa na wszystko, więc morfiny nie potrzebują a i "ludzkie" apteki raczej nie istnieją, a tu proszę - niezmierzona jest moc imperatywu blogaskowego.
    Pozdrawiam i już boję się przyszłotygodniowej akcji, Vis.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat to czy morfina jest morfiną czy też nazywanym tak przez Jareda dla ułatwienia substytutem to najmniejszy problem w tej scenie. Prawdziwy szopuł tkwi w tym zdaniu: "Ciekawi mnie, jakim cudem Jaredowi udało się tak szybko zdobyć morfinę, choćby nawet niewielką ilość." Och, w swoim czasie przekonamy się, jak. Ostrzegam, ów wątek uderzy Was swą nielogicznością z siłą huraganu.

      Maryboo

      Usuń
  6. Już wiem! Jestem genialny! :D
    Doktor też okaże się duszą, a w epilogu Wandzia wybyje z nim na inną planetę. To tylko taka teoria, ale zastanowiły mnie twoje słowa, Maryboo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W stosunku do faktycznego epilogu - to byłoby świetnie zakończenie.

      Usuń
    2. Anonimowy: Twoja teoria zakłada nieirytujące i niedwuznaczne moralnie zakończenie, a więc odpada w przedbiegach....

      Maryboo

      Usuń
  7. Miałam wątpliwą przyjemność zapoznać się z całością książki i z filmem już jakiś czas temu, na waszą stronę trafiłam przypadkiem czytając moją ukochaną Przyczajoną Logikę.

    Co za ulga. W tłumie znajomych mi ludzi zachywcających się "Intruzem" ( przedział wiekowy: 15 - 52, nie, to nie był żart ) widzę tutaj kilka osób podzielających moje odczucia co do książki. Niektóre wrażenia miałam wręcz identyczne, inne potworności, których dopatrzyły się analizatorki zauważyłam dopiero czytając tego bloga.

    Co rzuciło mi się w oczy od razu, i zostało również wspomniane tutaj:

    1. Wasza kategoria "Adolf approves". To chyba bolało mnie najbardziej przez całą książkę - jawna hipokryzja całego gatunku "Dusz", masowe międzygalaktyczne morderstwa "bo my jesteśmy dobrzy, zajebiści i w ogóle, buty nam możecie co najwyżej czyścić". Bardzo bawiło mnie to, że autorka określa je jako "dobre z natury". U dobrych jednostek agresja zazwyczaj nie jest rozwinięta wystarczająco, żeby dokonywać najazdów na wielką skalę, ale co ja tam wiem. Może to jakieś pojęcie dobra z "innej planety" ( albo raczej z dupy ) wzięte. To bolało mnie najbardziej dlatego, że bardzo liczy się dla mnie wolność i niezależność, o której w tym wypadku możemy sobie co najwyżej pomarzyć.

    2. Robienie z Jamiego przedszkolaka. W wieku 14 lat podróżowałam samodzielnie po całym kraju, płaciłam rachunki i zaliczałam pierwsze szczeniackie romanse. OK, nawet uznająć, że faceci są cofnięci emocjonalnie ( co tak wyraźnie widać u Jareda - jaskiniowca ;D ) Jamie za trudne dzieciństwo dostaje dodatkowo kilka lat. Fail

    3. Mazgajowatość/samobiczowanie Wagabundy. NIE TRAWIĘ osób stawiających się w pozycji ofiary ( Belli tez nie cierpiałam :P ). W dodatku kontrast tej postawy z wychwalaniem Merysujki przez autorkę...

    4. Jared. Więcej pisać chyba nie trzeba :D

    Na co nie zwróciłam uwagi czytając, a co jest faktycznie tragiczne jak ktoś to wytknie:

    1. Świat przedstawiony, a raczej jego ubóstwo = zmarnowany potencjał. Idea kosmitów - pasożytów, itd to materiał dla doświadczonego, dojrzałego, uzdolnionego pisarza, a i taki mógłby tematu nie udźwignąć. A kiedy bierze się za to Meyer...cóż, wychodzi nam właśnie coś takiego.

    2. Podobieństwo do "Zmierzchu". Czytając "Intruza" w ogóle wyrzuciłam z głowy tamten świat, ale wystarczy mała próba porównania tych ekhm...dzieł i wysnute przez was wnioski wydają się oczywiste.

    3. W sumie najbardziej zabawne - jak autorka sama zapomina o czym wcześniej napisała :D czytając całą książkę ( usypiając przez większość czasu - zaczynam myśleć, że to zabieg celowy, żeby załatać dziury fabularne - i tak fail ) aż tak nie rzuca się to w oczy w niektórych przypadkach. Tutaj, rozebrane przez was bezlitośnie - tak. Nie jestem pisarką, ale wydaje mi się, że przy pisaniu czegoś tak długiego powinno się jednak układać plan wydarzeń. Jak widać, zarobić można i bez tego, so who cares...

    ( Nie, ja wcale nie sugeruję, że autorka spłyca książkę do wątków miłosnych po to, by naiwne, sikające za Jaredem i Ianem małolaty zasilały jej konto... )

    Czekam z niecierpliwością na kolejne części, pozdrawiam, Myrtille :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. " Nie, ja wcale nie sugeruję, że autorka spłyca książkę do wątków miłosnych po to, by naiwne, sikające za Jaredem i Ianem małolaty zasilały jej konto"
      Według mnie Stefa nie myśli w ten sposób. Ona po prostu sama ma mentalność sikającej na widok Jareda i Iana małolaty. :)

      Usuń
    2. I sama wierzy, że jej powieści są przepiękne i pełne głębi. A romanse... Dobra, nawet nie chcę wiedzieć, co o tym sądzi.

      Usuń
    3. A żebyś wiedziała! Meyer ewidentnie uważa się za dobrą pisarkę (jeśli nie wybitną) i czeka na jakąś poważną nagrodę literacką.

      Usuń
  8. Co się dzieje w epilogu? Bo się zaciekawiłam, a naprawdę, naprawdę nie mam zamiaru czytać 'Intruza' w całości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dowiecie się w swoim czasie. No przecież nie zepsuję Wam niespodzianki ;)

      Maryboo

      Usuń
    2. Doktor będzie Duszą. Albo tru loffem Łowczyni, niczym ten gościu z drużyny złych wampirów ze Zmierzchu.
      A jeśli chodzi o Renesmee... wspominałaś, że ona się pojawi pod czyjąś przykrywką również w Intruzie. Już poznaliśmy tę postać?

      Usuń
    3. Nie, Nabuchodonozor 2.0 jeszcze się nie pojawił.

      Maryboo

      Usuń
    4. Maryboo... Czy Nabuchodonozorem w wersji 2.0 będzie Wanda na końcu książki? To cudne, wzbudzające miłość w każdym patrzącym stworzenie? Ten janioł na niebiesiech? Czy jednak Intruz ma coś jeszcze bardziej merysójkowatego do zaoferowania?

      Usuń
    5. No przecież nie zdradzę Wam zawczasu wszystkich tajemnic ;)


      Maryboo

      Usuń
    6. A może WandzioMella po prostu będzie w ciąży i urodzi córeczkę :D

      Usuń
  9. Wszystkiego naj na 8 marca! Humoru,dobrych książek i powodzenia we wszystkim!
    I takiej kasy,jaką Meyerowa na gniotach robi!

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś wpadł mi w łapy wywiad, w którym Meyer porównywała 'Zmierzch' do 'Romea i Julii', a dziennikarka sugerowała, że 'Zmierzch' to nawet nowoczesna wersja dramatu Szekspira! Aha, i jeszcze gdzieś tam w treści wyłapałam, że Edward&Bella to kochankowie dekady. Ciekawe do czego Meyer porównałaby 'Intruza', wie ktoś coś na ten temat? Szczerze ciekawi mnie co też ta baba widzi w swojej książeczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak sy-fy, to pewnie do Clarke'a, co się będzie baba ograniczać. =.= A nie, przepraszam, Meyer nie lubi sf, więc pewnie nawet nie wie, kto to jest Clarke.

      Usuń