niedziela, 23 marca 2014

Rozdział XXXIV: Pogrzeb





Dziś coś, co Beż lubi najbardziej, a czego jednocześnie najbardziej nienawidzi. Jak się pewnie domyślacie, chodzi o faile naukowe. Będzie też trochę o seksie, tyle że nie. Dodajmy do tego śmierć jednego ze statystów i dostajemy dość przedziwny mix. Popatrzmy.



Ostatni rozdział zakończył się na wybuchu histerii Brata Samo Zło z powodu odkrycia, że duszka nie zginęła. Jared załatwia sprawę jak na profesjonalnego jaskiniowca przystało.




Jared doskoczył do Kyle’a i zdzielił go pięścią w twarz. Trafiony opadł na materac z wywróconymi oczami i otwartymi ustami.



Może i Kyle’owi się należało, ale i tak za wybranie tej metody poradzenia sobie z BSZ-em z 10 możliwych opcji dam



Welcome to Bedrock: 50



– No więc – odezwał się Doktor łagodnym głosem – z medycznego punktu widzenia to chyba nie było najwłaściwsze.



Czy to miał być element komiczny? Jakoś nie pokładam się ze śmiechu.



– Ale za to ja czuję się lepiej – odparł chmurno Jared.

Na twarzy Doktora zagościł nikły uśmiech.
– Z drugiej strony, parę minut snu raczej go nie zabije. 
Jeszcze raz zajrzał mu pod powieki i sprawdził puls.



I to ma być lekarz? Wow, no chyba że Stefka stosuje jakiś dziwaczny foreshadowing…



– Co się stało? – odezwał się cicho Wes gdzieś znad mojej głowy.
– Kyle próbował go zabić – odparł Jared, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Chyba nas to nie dziwi?
– Nie próbował – bąknęłam.





Świat według Terencjusza: 51



– Altruizm przychodzi mu łatwiej niż kłamstwa – zauważył Jared.
– Robisz mi to na złość? – zapytałam. Moja cierpliwość nie tyle się kończyła, co nie było po niej śladu. Jak długo już nie spałam? Bardziej niż noga bolała mnie tylko głowa. Każdy oddech sprawiał mi ból w boku. Uświadomiłam sobie, nie bez pewnego zdziwienia, że jestem w bardzo złym nastroju. – Bo jeżeli tak, to muszę przyznać, że dobrze ci idzie.



Wow, czyżby Wandzia miała wreszcie dość? Rychło w czas. Pokaż wreszcie, że nie jesteś bezwolną amebą! Już kij, że taka złość nie leży w naturze dusz.



Świat według Terencjusza: 52


Nic to, wolę niekanoniczną agresję niż kanoniczną martyrologię. Zobacz, do czego mnie doprowadziłaś, Stefciu!



Ale, ale, to jeszcze nie koniec. Czas na prawdziwy smackdown w wykonaniu naszego cielęcia.



Jared i Wes spojrzeli na mnie ze zdumieniem. Byłam pewna, że miny pozostałych wyglądają podobnie. Może z wyjątkiem Jeba, który jak nikt inny umiał zachować twarz pokerzysty.
– Jestem k o b i e t ą – żachnęłam się. – I całe to mówienie o mnie per „on” strasznie działa mi na nerwy.
Jared zamrugał, zbity z tropu. Po chwili jednak odzyskał srogi wyraz.
– Bo jesteś przebrana w kobiece ciało?

Wes spojrzał na niego krzywo.
– Bo jestem s o b ą – syknęłam.
– Według czyjej definicji?
– Chociażby według waszej. Należę do płci, która wydaje na świat młode. A może to niewystarczająco kobiece?







Jestem w głębokim szoku. Wandzia stawia się, czujecie to? I to Jaredowi pomimo wpojenia ver. 2.0 i całej swojej tendencji do bycia wycieraczką do podłogi. Niesamowite.



Zamknęło mu to usta. Poczułam namiastkę samozadowolenia.

"I słusznie", przyklasnęła mi Melanie. "Zachowuje się jak świnia."
"Dzięki."
"My, dziewczyny, musimy się trzymać razem."



Cuda, panie, cuda się dzieją. Solidarność kobieca, walka ze złym traktowaniem i wkurw na buca. I to w jednym rozdziale. Stefciu, co to się stało?



– Nigdy nam o tym nie opowiadałaś – powiedział cicho Wes, podczas gdy Jared zastanawiał się nad ripostą. – Jak to u was wygląda?


                                          


Jego oliwkowa cera nabrała rumieńców, jak gdyby dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że wypowiedział te słowa na głos.
– To znaczy, nie musisz odpowiadać, jeżeli to nietaktowne pytanie.

Zaśmiałam się. Byłam w dziwnym, rozchwianym nastroju. Miałam głupawkę, jak to ujęła Mel.
– Nie, nie pytasz o nic... niestosownego. U nas to nie przebiega w tak... skomplikowany sposób jak u was.



Ekhm, wkłada się, potem w przód, w tył, w przód, w tył, itd., potem wyjmuje i wsio. Co w tym takiego skomplikowanego? Jeśli to jeszcze ma być przyjemne, to fakt, trzeba się trochę bardziej postarać, ale proces prokreacji jako takiej nie jest jakoś niesamowicie złożony.



"Masz kosmate myśli."
"To twoje myśli", odparowałam.



Przepraszam bardzo, wylądowaliśmy nagle w gimnazjum, czy co?



Dobra, dobra, przejdźmy może do rozmnażania duszyczek. Uwaga, będzie idiotycznie.



– Wśród nas jest bardzo niewiele... Matek. To znaczy, niezupełnie Matek. Tak się nas nazywa, ale tak naprawdę chodzi o samą możliwość macierzyństwa... – Zaczęłam o tym rozmyślać i szybko spoważniałam. W świecie dusz w ogóle nie było żywych Matek, trwały jedynie w pamięci potomnych.
– Masz taką m o ż l i w o ś ć? – zapytał sztywno Jared.



I ty się pytasz, chłopie? Przecież to jest speshul snowflake i awatar ałtorki, musi być zdolna do bycia matką, to wszak jedyna powinność kobiety. Tłajlajta nie czytałeś?



Wiedziałam, że wszyscy mnie słuchają. Nawet Doktor zastygł z uchem nachylonym nad piersią Kyle’a.

Nie odpowiedziałam na to pytanie.
– Jesteśmy... trochę jak ule pszczół albo jak mrówki. Mamy mnóstwo bezpłciowych osobników i królową...
– Królową? – powtórzył za mną Wes, spoglądając dziwnie.
– Nie do końca. Ale na każde pięć, dziesięć tysięcy dusz przypada tylko jedna Matka. Czasem nawet mniej. Nie ma żelaznej reguły.
– A ile jest trutni? – zapytał Wes.
– Nie, nie – nie ma żadnych trutni. Mówiłam, to prostsze.

Czekali, aż im wszystko wyjaśnię. Przełknęłam ślinę. Nie powinnam była poruszać tego tematu. Nie miałam ochoty dłużej o tym rozprawiać. Czy naprawdę nie mogłam przecierpieć, że Jared mówi o mnie „on”?
Nie zamierzali mi teraz odpuścić. Zmarszczyłam brwi, lecz kontynuowałam. Przecież sama zaczęłam.
– Matki... się dzielą. Każda... komórka – chyba tak to byście nazwali, choć różnimy się od was budową – no więc każda komórka staje się nową duszą. Każda nowa dusza nosi w sobie okruch pamięci matki, ślad po niej.
– Ile komórek? – zapytał Doktor zaciekawiony. – Ile młodych?

Wzruszyłam ramionami.
– Około miliona.






No tak, skoro muszą nagle znaleźć na raz milion nowych mundurków na jeden „poród” to nie dziwota, że potrzebują co rusz nowych planet.



Otworzyli szeroko oczy w przerażeniu. Wes odsunął się ode mnie, ale powtarzałam sobie, że nie powinnam czuć się urażona.
Doktor zagwizdał pod nosem. Był jedyną osobą, która chciała słuchać dalej. Aaron i Andy wyglądali na zaniepokojonych. Nigdy wcześniej nie słuchali moich opowieści, nie wiedzieli, jak dużo potrafię mówić.
– Kiedy to się dzieje? Potrzeba jakiegoś katalizatora?
– To wybór. Własnowolna decyzja. Tylko tak umieramy. Poświęcamy się dla nowego pokolenia.



This is bullshit. Wstałam sobie rano i siłą woli i godnością osobistą postanowiłam rozpęknąć się na milion komórek. Why? Fuck you, that’s why.



I niech mi ktoś wytłumaczy, jak to ma wyglądać. Organizm wielokomórkowy to nie pantofelek, żeby ot tak sobie się podzielić i to jeszcze na tyle części. Stefciu, naprawdę bym to łyknęła, tylko mi do ciężkiej cholery wytłumacz, jak to przebiega na poziomie komórkowym! A przepraszam, ty nie robisz riserczu, pewnie nawet nie wiesz nic o podstawach biologii.



Aha, no i jeszcze



Bellanda Wandella van der Mellen : 52



za speshul skill bycia Matką.


– Mogłabyś to zrobić w każdej chwili, podzielić wszystkie komórki, ot tak, po prostu?
– Może nie „ot tak, po prostu”, ale tak.
– Czy to bardzo złożone?
– Decyzja, owszem. Sam proces jest... bolesny.



Explain, Stefa, explain!!! Nie rzucaj mi tu dwoma zdaniami i nie myśl, że to wystarczy. Ostatnio nieopatrznie przeczytałam Ślepowidzenie Wattsa. Nie, nie, książka mi się podobała. Nieopatrznie, bo teraz Intruz wkurza mnie jeszcze bardziej. Na końcu Ślepowidzenia autor podaje całą litanię źródeł dla teorii, które umieścił w swojej książce. No ale on pisał science fiction, a nie durne, patologiczne romansidło przebrane w podziurawiony płaszczyk scifi.



– Bolesny?
Czemu go to dziwiło? Przecież na Ziemi było podobnie.

"Mężczyźni", prychnęła Mel.
– Bardzo – powiedziałam. – Wszystkie dusze pamiętają, co czuła wtedy ich Matka.







Czyli te rozpęknięte komórki pamiętają mamusię? To prawie jak pamięć wody w homeopatii. Poczytajcie sobie o tym, to jest dopiero kretynizm, uśmiejecie się.



Boru, już mnie głowa boli od tej skondensowanej głupoty. A najgorsze jeszcze przed nami.



– Ciekawe, jak przebiegała ewolucja waszego gatunku... zanim wykształciło się społeczeństwo z królowymi-samobójczyniami. – Myślami był gdzieś daleko.
– Altruizm – powiedział cicho Wes.


- Idiotyzm – powiedziała Beige, dolewając sobie wina, by przetrwać ten rozdział.



– No to pięknie – rzucił ktoś pod nosem. – Mamy w jaskiniach pieprzoną królową matkę obcych. Za chwilę może się zamienić w milion małych robali.
– Cii.
– Nic by wam nie zrobiły – odpowiedziałam, nie otwierając oczu. – Bez żywicieli od razu by poumierały. – Skrzywiłam się na myśl o tak niewyobrażalnej tragedii. Milion malutkich, bezbronnych duszyczek, srebrzystych niemowląt, usychających...



Zamknij ryj z łaski swojej, bo nie zniosę takiej hipokryzji. Nie macie jakoś problemu z wszczepianiem dusz w nasze maluchy, ale wasze sparklące komórki z homeopatyczną pamięcią rodzicielki są biedne. Łza się w oku kręci.



Adolf approves : 42



Byłam bardzo zmęczona. Nie obchodziło mnie już nawet, że parę kroków dalej leży Kyle. Ani że dwaj z mężczyzn, którzy go przynieśli, wezmą jego stronę, gdy się ocknie. Obchodził mnie jedynie sen.
Ale oczywiście wtedy obudził się Walter.
– Au – zajęczał cichutko. – Gladdie?
Ja także jęknęłam i obróciłam się ku niemu. Ból w nodze wykrzywił mi twarz, ale nie byłam w stanie przekręcić tułowia. Wyciągnęłam do niego ręce i chwyciłam go za dłoń.
– Już – szepnęłam.






Świat według Terencjusza: 53




Doktor odsyła dodatkowych statystów, czyli niejakich Aarona, Wesa i Andy’ego i przygotowuje się do podania Walterowi złotego strzału.



Otworzyłam oczy. Jeb stal przy łóżku Waltera; twarz chorego wyglądała, jakby nadal spał.
– Żegnaj, Walt – powiedział Jeb. – Do zobaczenia po tamtej stronie.

Odstąpił od łóżka.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Będzie nam ciebie brakowało – odezwał się cicho Jared.
Doktor znów odpakowywał morfinę z szeleszczącego papieru.
– Gladdie? – załkał Walt. – Boli mnie.
– Cii. Zaraz przestanie. Doktor da ci zastrzyk.
– Gladdie?
– Tak?
– Kocham cię, Gladdie. Zawsze cię kochałem.
– Wiem, Walter. Ja... ja ciebie też. Wiesz jak bardzo.




Świat według Terencjusza: 54




Walter odchodzi, Wandzia jest zrozpaczona. Ponadto ledwo trzyma się na nogach. I co robi Doktor, żeby jej „pomóc”? Trzymajcie się, bo zaraz wybuchnę.



– Odszedł – powiedział Doktor napiętym głosem. – Już nie cierpi. Wyciągnął moją dłoń z ręki zmarłego, obrócił mnie ostrożnie i ułożył w wygodniejszej pozycji. Ale prawie nie odczułam zmiany. Teraz, gdy wiedziałam, że Walter już mnie nie słyszy, łkałam głośniej. Złapałam się za rwący bok.
– Jak tam sobie chcesz. Skoro musisz – wymamrotał Jared tonem urazy. Próbowałam otworzyć oczy, ale nie dałam rady.
Coś ukłuło mnie w ramię. Nie pamiętałam, żebym miała tam jakąś ranę. I to jeszcze w tak dziwnym miejscu, po wewnętrznej stronie łokcia.

"Morfina", szepnęła Melanie.
Powoli odpływałyśmy. Nie czułam nawet niepokoju, choć przecież powinnam.
Nikt się ze mną nie pożegnał, pomyślałam otępiałe. Nie liczyłam na Jareda... ale Jeb... Doktor... Iana nie było...
"Nie umierasz", zapewniła mnie Mel. "Zasypiasz."



MORFINA TO NIE JEST WALERIANA DO CHOLERY! Po kiego grzyba ten kretyn podał WandzioMeli tak silną substancję? Morfina to nie jest ot taki sobie środek nasenny! To w ogóle nie jest środek nasenny! Owszem, ma działanie odurzające, ale nie stosuje się jej, bo człowiek jest zmęczony i zestresowany! Marnują morfinę na kogoś, kto jej nie potrzebuje, a nie daj bór, ktoś inny może za jakiś czas znaleźć się w stanie, w którym wymagane będzie podanie takiego silnego środka. Poza tym pan doktor od siedmiu boleści chyba zapomniał, że morfina ma mnóstwo działań niepożądanych z depresją ośrodka oddechowego na czele! A ten kretyn podaje narkotyk zdrowej dziewczynie, która jest tylko poturbowana i niewyspana! Moje farmaceutyczne serce krwawi. Nie, nie przesadzam. Podawanie leków, a już w ogóle opioidów, bez przyczyny czy na wyrost może być bardzo niebezpieczne. Po co w ogóle tak ryzykować? To nie jest paracetamol, do cholery. A i paracetamol może zniszczyć wątrobę (dlatego nie leczcie bólu łba po zakrapianej imprezie Apapem, raczej was to nie zabije, ale po co dodatkowo obciążać wątróbsko). Z tego Doktora taki lekarz jak z koziej dupy waltornia.



Wandzia budzi się po jakimś czasie. Okazuje się, że jest na zewnątrz i właśnie odbywa się pogrzeb Waltera. Przy duszce waruje Ian. Po chwili dołącza do nich Jamie.



Palcami wyczułam pod sobą krawędź maty. Jak się tu dostałam?
– Nie poczekali – powiedział Jamie do Iana. – Zaraz skończą.
– Pomóżcie mi wstać.
Jamie wyciągnął rękę, ale Ian potrząsnął głową.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie wsunął pode mnie ręce, uważając szczególnie na obolałe miejsca. Kiedy dźwignął mnie z ziemi, głowa przechyliła mi się na bok jak tonący statek. Jęknęłam.
– Co mi dał Doktor?
– Trochę morfiny, żebyś straciła przytomność. Zresztą i tak potrzebowałaś snu.



IDIOTA.



Zmarszczyłam brwi.
– Ktoś kiedyś może jej potrzebować bardziej.



Właśnie. Ale nie, nasz płatek śniegu musiał się zdrzemnąć, więc co tam, dajmy jej szprycę narkotyku, kogo obchodzi racjonalne wydawanie leków.



Pogrzeb Waltera dobiega końca. Statyści po kolei podchodzą do grobu i żegnają się ze zmarłym. Scena napisana jest nienajgorzej, więc nie będę się nad nią znęcać. Na samym końcu do grobu zbliżają się Wandzia i Ian. Tłumek nie jest zachwycony obecnością duszki w takim wydarzeniu, ale ta znowu się stawia, bo uważa, że jako przyjaciółka zmarłego ma prawo się z nim pożegnać.



– Miałeś serce niezatrute nienawiścią. Twoje istnienie jest dowodem naszego błędu. Nie mieliśmy prawa odbierać ci tego świata, Walterze. Mam nadzieję, że twoje marzenia się ziszczą. Mam nadzieję, że odnajdziesz Gladdie.



To brzmi tak, jakby dopiero zakumplowanie się z człowiekiem obudziło w duszce sumienie. Wcześniej akt najazdu sam w sobie nie był zły, dopiero gdy ofiara zyskała konkretne imię, twarz i historię, stała się warta współczucia. Taka moralność pod warunkiem. Super.



Grób zostaje zasypany, czas wracać do jaskini.



– Jak się czujesz? – zapytał Doktor, dotykając mojego boku. Chciałam wstać, lecz Ian przycisnął mi ramię.
– Dobrze. Może dam radę iść o własnych...
– Nie ma co się spieszyć. Dajmy nodze parę dni, zgoda? – Uniósł mi machinalnie lewą powiekę i zaświecił w oko malutkim strumieniem światła. Prawym okiem widziałam, jak na twarzy zatańczył mu jasny refleks. Zmrużył oczy i odsunął się o kilka centymetrów. Za to dłoń Iana na moim barku nawet nie drgnęła. Zdziwiło mnie to.
– Hmm. Cóż, to mi nie pomaga w pracy. Jak tam głowa? – zapytał Doktor.
– Mam lekkie zawroty. Ale to chyba nie od rany, tylko od tego leku, który mi dałeś. Nie podoba mi się to uczucie – już chyba wolałabym, żeby mnie bolało.
Obaj skrzywili się.
– No co? – zapytałam zdziwiona.
– Będę cię musiał uśpić jeszcze raz, Wando.



Jak psa? A nie, chwilunia.



– Ale... dlaczego? – szepnęłam. – Naprawdę nic mi nie jest. Nie chcę...
– Musimy cię zanieść z powrotem do jaskiń – uciął Ian ściszonym głosem, tak jakby nie chciał, żeby inni usłyszeli. Wciąż dochodziły nas glosy odbijające się cichym echem od skał. – Obiecaliśmy... że będziesz nieprzytomna.
– Zwiążcie mi oczy, tak jak ostatnio.



Świetny pomysł, to na pewno zdrowsze od podawania narkotyków.





Doktor wyjął z kieszeni strzykawkę. Była już wciśnięta, zostało jedynie ćwierć zawartości. Odsunęłam się bojaźliwie w kierunku Iana, lecz ten zacisnął dłoń, którą trzymał mi na ramieniu.
– Zbyt dobrze znasz jaskinie – bąknął Doktor. – Chcą mieć pewność, że niczego się nie domyślisz...



I dlatego, konowale, dajesz jej drugą dawkę morfiny w krótkim czasie? Przynajmniej zakładam, że od śmierci Walta dużo nie minęło, bo trzeba go było pochować szybko, żeby nie zaśmierdł.



– Ale dokąd miałabym uciec? – wyszeptałam gorączkowo. – Nawet gdybym znała drogę do wyjścia? Po tym wszystkim, co się wydarzyło, dlaczego miałabym tego chcieć?
– Jeżeli to ich uspokoi... – powiedział Ian.






Drugi zastrzyk morfiny, żeby ludek się nie oburzył, kiedy są inne, mniej inwazyjne i potencjalnie niebezpieczne sposoby zaburzenia orientacji Wandzi. Niech mnie ktoś przytuli, bom smutna.



Wandzia dostaje szprycę i film jej się urywa. Rozdział też się urywa. I dobrze, bo więcej tego farmaceutycznego i biologicznego idiotyzmu nie zdzierżę. Jak zwykle Stefcia udowadnia, że nie ma pojęcia o niczym, a risercz jest dla niej pojęciem absolutnie obcym. Jeżeli chodzi o amatorszczyznę, to nasza ulubiona ałtorka nie zawodzi. Tylko Beż zawodzi. Ze złości. Cóż, czas się teraz odtruć do następnego tygodnia. Trzymajcie się.



Statystyka:

Adolf approves : 42
Bellanda Wandella van der Mellen : 52
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 23
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 26
Mój ssskarb : 9
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 54
Welcome to Bedrock: 50
Witaj, Morfeuszu : 14



Beige





42 komentarze:

  1. Chyba się jeszcze tak przy Intruzie nie uśmiałam jak dzisiaj. Biedna Beżuś, bądź dzielna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Stefa pewnie chciałaby zostać taką duszkową mamą i w bólach rozpaść się na miliony komórek, które już zawsze miałyby w pamięci jej cierpienie (zupełnie jak córeczka Belli, która potrafiła pokazać mamusi poród! ale ekstra!). Swoją drogą, ciekawe dlaczego macierzyństwo u Stefy zawsze musi oznaczać ogromne poświęcenie i wybór - albo ty, albo dziecko/milion dzieci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja obstawiam, że Stefa przeszła przez ciążę pozamaciczną albo coś, i jej zostało.

      Usuń
    2. No właśnie, to taki paradoks. Z jednej strony macierzyństwo u Stefy to +100 do zajebistości i generalnie wyżej już się nie da wybić w hierarchii ziemskiej, a jednak zawsze wiąże się to z poświęceniem wszystkich swoich atomów dla celów rozrodczych tudzież dziecko jest niczym makabryczny, przerośnięty tasiemiec.
      Najwidoczniej Stefa sądzi, że żeby być tró matką nie można mieć NORMALNEJ ciąży i NORMALNEGO dziecka. Tró macierzyństwo poznały tylko kobiety cierpiące. Zastanawiam się gdzie w tej hierarchii stoi Esme (choć wiadomo, że mniej zajebista od Belli, no ba), która przeżyła cierpienie związane z utratą dziecka a potem "zaadoptowała" grupkę "młodzieży". To jest tró mamą czy nie?

      Usuń
    3. Notowania Esme na pewno poprawia jej próba samobójcza, więc myślę, że jest prawie tak zajebista jak Bella i Wanda.

      Właściwie to tylko ciąża obowiązkowo musi być męczarnią i prawdziwa matka musi poświęcać się dla płodu, ale dla już urodzonego dziecka niekoniecznie. Pamiętam, że Bella miała swoją córkę dosłownie gdzieś i nawet o niej nie myślała. No i mała Nessie ani nie płakała, ani nie miała kolek... Ot, taka laleczka. Meyer ewidentnie jest prolajferką (nie znoszę tej nazwy).

      Usuń
    4. Notowania Esme na pewno poprawia jej próba samobójcza, więc myślę, że jest prawie tak zajebista jak Bella i Wanda.

      Ómarłam...
      Ale czy u Meyerowej cokolwiek, co jest normalne jest tró? Związek dwóch osób wzajemnie się wspierających? E tam, to nawet na ulicy zobaczysz. Typowy, zwykły, dobry mężczyzna? Skąd, lepsze są wampiry i ameby z kosmosu.
      Chociaż, nie, wróć, mój błąd. Bella przecież gotowała. Więc może jednak niektóre normalne rzeczy też mogą ustawić cię na piedestał? Ktoś powinien o tym napisać magisterkę.

      Usuń
    5. Jakaś dziwna z niej prolajferka, serio. Bo duża część z nich (nie chcę się powoływać na statystyki, uogólniam) przecież ma większą rodzinę albo np. chore dziecko i wie jak takie życie wygląda. Co ciekawe, Stefa niby też wie, bo dzieci ma. Najwidoczniej zawiodła ją macierzyńska rzeczywistość i stąd jej wynurzenia :)

      Usuń
    6. Stefa jest po prostu z tych najgorszych prolajfów w stylu Frondy, co to oczy by wydłubali za antykoncepcję, ale takiego głodnego ośmiolatka mają gdzieś i jeszcze chętnie nazwą go synem puszczalskiej. ;)

      Usuń
  3. Niech mnie ktoś pocieszy. Myślałam, że PŚ pobiło rekordy patologii, ale właśnie przeczytałam kilka/kilkanaście ostatnich rozdziałów Intruza i... O matko, Stefa potrzebuje kogoś, kto spojrzy jej głęboko w oczy i wyjaśni, że to, co proponuje jako full happy end świadczy o mocno zwichrowanej moralności i empatii pantofelka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest aż tak źle? To nie mogę się już doczekać, aż Mary i Beż rozerwą to na strzępy :D

      Usuń
  4. O matko!(samobójczo się poświęcająca!) Komórki pamiętają,srebrzyste niemowlęta usychają,cuda,cuda ogłaszają..
    z morfiną faktycznie głupie.
    Ciekawe, o czym będzie następna książka...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejna książka będzie o kolejnym trulofie, rzecz jasna (a przynajmniej wnioskuję z zakończenia filmu).

      Usuń
    2. Trulofie ze skłonnościami psychopatycznymi, oraz niosącym na tacy nowe cudowne patologie.

      Usuń
  5. A co, jak im się Wanda z Mel do kompletu od tej morfiny uzależnią? Jared będzie co tydzień robił wycieczki po magazynach aptek, jak im się nagle zapasy skończą? Ale, o czym ja mówię, przecież tfur idealny nie jest podatny na uzależnienia od czegokolwiek oprócz tróloffa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem szczerze, że ten moment postawienia się Wandzioszki to najlepsza część całej książki. Szkoda, że podobnych przebłysków jest tak mało. Nauczmy się je kochać, tak szybko odchodzą... ;c

    OdpowiedzUsuń
  7. A może te duszki wcale nie są takie wielokomórkowe, tylko rzeczywiście mogą się rozsypać na miliony kawałeczków (pozdro, Grey) jak jakiś pantofelek? Wybaczcie tę ironię, nawet jeśli jest głupiutka, za biologią nigdy w szkole nie przepadałam (tak to jest, kiedy na myśl o krwi człowiek potrafi zemdleć). Co do rozdziału - był śmieszny :D. Niezamierzone elementy komiczne Meyerowej zawsze wprawiają mnie w błogi nastrój.
    Popo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet gdyby, to biologia Duszek i tak nie trzyma się kupy.

      Co mnie ukuło i zaczęło zastanawiać - po co Kacperkom tak właściwie wszystkie osobniki poza Matką?
      Wandzia nie mówi nic o zapłodnieniu i twierdzi, że jedynym warunkiem porodu jest decyzja Matki. Matka rodzi bandę obcych i umiera.
      Problem w tym, że może wydać na świat miliony bezpłodnych Trutni, które, ze słów kosmitki, nie pełnią żadnej funkcji przy rozmnażaniu. Nie przekazują dalej materiału genetycznego, nie otaczają Matki opieką, ochroną ani nawet szacunkiem. W takim wypadku rozmnożenie byłoby bezcelowe i nie przyniosło by korzyści gatunkowi - wręcz przeciwnie, zabiłoby płodną rodzicielkę.
      Gdyby Trutnie były wypadkiem przy pracy, mutacją zdarzająca się np. raz na tysiąc osobników, ich istnienie byłoby prawdopodobne.
      Nie umiem tego rozgryźć. Jaka jest ich funkcja?

      Druga sprawa, irytuje mnie ta niezdolność młodych do samodzielnych akcji. Duszka rodząc potomstwo wydaje na świat bezbronne ameby. Jaki sens ma to w przypadku pasożytów?
      Załóżmy, że ewolucja przebiegała na planecie Kacperków podobnie jak u nas - obcy nie byli inteligentni, zaawansowane funkcje poznawcze wykształcili dopiero w późniejszym czasie. Jeżeli Matka nagle rodzi kilka tysięcy nowych organizmów, znalezienie na nich żywicieli w krótkim czasie jest niemożliwe. Cholera, znalezienie więcej niż kilku już wydaje się mało prawdopodobne, szczególnie, że Matka umiera i nie może swoim dzieciakom pomóc.
      No dobra, ale może Dusze od początku były inteligentne i umiały się w takich wypadkach szczegółowo organizować. Nawet tak prawdopodobieństwo przeszczepienia wszystkich pasożytów jest... równe zeru.
      Po kij takie organizmy mają wydawać na świat tyle bezbronnych potomków? Logiczne są narodziny niewielkiej ilości - wtedy żywicieli nie zabraknie, nikt nie zginie a ich słabość początkowa zatrze się z czasem. Dzieciaki będą miały czas, aby dorosnąć, nauczyć się życia i samych siebie.
      Podobnie da się obronić poród milionów - w takim wypadku musiałyby być jednak silne i żywe od samego początku, żeby przeżyć mogły jedynie najbardziej udane jednostki.

      Wniosek - one powinny wyginąć. Dawno temu.

      Usuń
    2. Jakby to powiedzieć Stefie byłaby bardzo zdziwiona.
      To co mówisz to rzeczywiście racja, ale mnie zastanawia co innego. Pasożyt ten, to było napisane wprost, nie może przeżyć bez nosiciela. Przenoszą się jednak w tych śmiesznych, nie wiadomo jak działających inkubatorkach. Okej, ale co wcześniej? Kiedy jeszcze nie mieli technologii? Jak przechodzili z nosiciela na nosiciela? Jak podbili planety (!) nie mając jeszcze super duper technologii Pająków? Jakim cudem tak zależne od innych istot żywych - i to myślących istot żywych - zdołały dojść o wiele dalej od ludzi, którym sprzyjało właściwie wszystko?

      Jednak co do tego, czy Matka i miliony niepotrzebnych nawet do rozmnażania pasożytów są potrzebne, to przecież Meyer sama to podsumowała: to altruizm. Co z tego, że to nie ma sensu. Co z tego, że to drama na siłę. To ma pokazać dlaczego duszki są od nas lepsze. Czy ty byś oddał/a życie za miliony małych człowieczków, czy wolałabyś żyć WIECZNIE? No cóż, awatar Stefy na pewno zna odpowiedzi na to pytanie :)

      Usuń
    3. A to jeszcze zależy od tego, jakie istoty były właściwie pierwotnymi żywicielami duszek na ich rodzimej planecie. No i ile czasu ma mała dusza, by wszczepić się w ciało, zanim "uschnie". Tyle pytań, a Stefa milczy...
      W ogóle cała ta cudnie wydumana historyjka z altruizmem się kupy nie trzyma. Tak, podobne zjawiska występują czasem w przyrodzie, jest sobie na przykład gatunek pająka, gdzie młode zjadają własną matkę, aby przeżyć, a ona, mając tego świadomość, pozwala przerobić się na danie dnia, zawsze jest to jednak uzasadnione walką o przetrwanie i nie działa w myśl zasady "bo my takie cudownie altruistyczne". Bullshit! Poza tym, rozmnażanie bez zapłodnienia jest po prostu cholernie niepraktycznie, bo nie zapewnia zmienności genetycznej, z punktu widzenia ewolucji to stanie w miejscu, a jeśli jeszcze dodamy do tego fakt, że z jednego osobnika powstaje aż tyle potomstwa... Tsa, ten gatunek ma taaaką przyszłość, że ło ja pierdziu. Nawet pasożyty jak tasiemce, które mogą rozmnażać się metodą samozapłodnienia, robią to tylko w drodze konieczności, bo, kurde, inaczej by nie przetrwały jako gatunek! Boru, do tego nie potrzeba nawet większego riserczu, do tego wystarczy zapytać kogoś, kto choć odrobinę uważał na biologi w szkole.
      Swoją drogą, w sumie po cholerę duszę wciąż się rozmnażają? Są nieśmiertelne! Nie ma społecznej potrzeby, by rodziły się młode, ewolucję, jak widać, duszyczki olały kompletnie... Po co w ogóle są płodne? To w sumie tłumaczy, czemu tak mało Matek, z drugiej jednak strony, gdy z jednego osobnika tworzy się tak wiele młodych jest to cholerny problem. Jak dusze radziły sobie z przeludnieniem planety zanim trafiły się Sępy? Czy młode dusze dziedziczą po swojej matce wszystko, całą inteligencję, wszystkie wspomnienia? To daje wiele możliwości, w końcu dusze mają również wspomnienia żywicieli, więc nasze robaczki szybko mogłyby stać się naprawdę potężnym gatunkiem (pod względem intelektualnym), a jakoś mi na taki nie wyglądają.
      Czy Stefa myślała o czymkolwiek sensownym, kreując świat? Jak, no jak można aż tak zaniedbać podstawy?

      Ech, im więcej czytam tych rozdziałów, tym większą mam ochotę wyprodukować jakiegoś farfocla do Intruza. Odstrasza mnie tylko to, że nie wiem, którego kanonu się trzymać - teoretycznego, czy praktycznego. No i potrzeba wyjaśniania wszystkiego ze szczegółami, gdzie tutaj się zwyczajnie nie da, bo nieważne co zrobisz taki Bullshit zawsze będzie Bullshitem.

      Usuń
    4. Wy się lepiej tak w to nie zagłębiajcie, bo przecież dla Stefy uniwersalną odpowiedzią i tak jest "it's magic". I że duszki są altruistyczne bo mogą, zapłodnienie i zmienność genetyczna nie są potrzebne, bo inna biologia i pewnie nawet materiału genetycznego u nich niet, (gdyby się zapytać Stefy, to pewnie robale są zbudowane z jakichś innych, duszkowych pierwiastków, które do naszej chemii nijak się nie mają). Stefa chyba co prawda słyszała o takiej metodzie kreowania świata, że zmiany względem naszej rzeczywistości wyjaśnia się działaniem magii/innymi prawami fizyki czy łatewa, rządzącymi gdzieśtam, ale nikt jej nie powiedział, że jednocześnie trzeba mieć solidną widzę o funkcjonowaniu świata pod względem nauk przyrodniczych, a nie wystarczy tylko poprzekładać sobie klocki, żeby wszystko wyglądało egzotycznie.
      (Swoją drogą, za dużo natłumaczyłam się biologii znajomym z równoległego rocznika, żeby wiedzieć, jak wielkim można być ignorantem z biologii i że rzeczy dla nas oczywiste mogą ludziom nawet nie przyjść do głowy. I dlatego Stefa powinna mieć dobrego redaktora - albo lepiej, ogarniętego w biologii czytelnika w rodzinie/znajomych, żeby wszystkie babole wyłapać już w trakcie powstawania).

      Usuń
    5. Wanda kiedyś wspomniała, że ich rodzinna planeta była jedyna, na której mogły żyć bez żywicieli. Co rodzi kolejne pytania, ale co tam... Stefka konstruuje swój świat jak scenerię w teatrzyku szkolnym - kolorowo i bajkowo, a że z tyłu podparte kijem od miotły... Nikt nie zauważy.

      Usuń
    6. Co do świadomości duszkowych noworodków, to chyba posiadają jakąś tam część świadomości matki? Na to by wyglądało, więc nie są tak całkiem bezbronne. Odpuszczę sobie pytania typ "ale jak? jakim cudem?", bo to i tak bez sensu. Chociaż przyznam, że chętnie poszłabym na spotkanie czytelników z panią Meyer i pozadawała naszej pisarce kilka pytań-szpilek.

      Usuń
    7. A później, przybierając pozę Rejtana, pozwoliłabyś się pożreć jej psychofankom? :>
      Co do tych żywicieli na rodzimej planecie - czy też ich braku, już nie pamiętam - i też od razu zastrzegam, że nie znam się na biologii, ale pasożyty przypadkiem nie powinny mieć wyboru: o, w tym tysiącleciu posiedzę sobie w czyimś mózgu, a w następnym polatam anemicznie po planecie, która nie wiadomo jak wygląda, używając swoich nibynóżek i fokle się nie odżywiając, no bo przecież *prawdopodobnie, w końcu Stefcia tego właściwie nie opisała* nie mam otworu gębowego? Co to jest za forma życia w ogóle? :< Albo pasożytuje albo nie. To tak jakby człowiek powiedział: okej, na Ziemi jestem samodzielny, ale jak polecę w kosmos to, uhu, wytnę jakiemuś kosmicie dziurę w brzuchu, wlezę tam i przejmę nad nim kontrolę, hłehłehłee. Bezsens, prawda? Czyli, podsumowując, nie wierzę, że duszki mogły ot tak sobie żyć bez żywicieli na rodzimej planetce. Biorąc też pod uwagę to, jak się przenoszą nasze tasiemce i inne potwory, a biologia duszek to zwykła niewiadoma, to... Głowa mnie boli. Powinnam przestać o tym myśleć, naprawdę. Koszmar.
      Popo

      Usuń
    8. Akurat to, że pasożyty nie są pasożytami na rodzinnej planecie, dałoby się jakoś wytłumaczyć. Znaczy - mogłaby być taka sytuacja, że na planecie robali panuje wielki ocean, w którym pływają sobie luźno związki organiczne, a pasożyty żyją sobie w tym oceanie, w środowisku przypominającym środowisko wewnętrzne człowieka (czy innych żyjątek, które były kolonizowane). Mogłyby się wtedy odżywiać przez wchłanianie całą powierzchnią ciała jak płazińce i wtedy rzeczywiście mogłyby się ograniczyć do jakiejś ameboidalnej sylwetki.
      Problem w tym, jakim cudem te pasożyty opuściły swoją planetę, bo wyciągnięte ze swojego środowiska życia powinny natychmiast zdechnąć (jak małe amebki, o których mówiła Wanda), a przecież nie mogły same wybudować tych kapsuł hibernacyjnych, czy co to tam było, bo to ameby. Chyba jedyną opcją zostaje, że ich planeta została zaatakowana przez innych kosmitów, którzy mieli już zaawansowaną technologię, ameby w akcie obrony wślurpnęły się do napastników (może istnieje jeszcze inny sposób zagnieżdżania, ale operacyjnie jest po prostu bezpieczniej? albo tamci napastnicy mieli akurat budowę ciała umożliwiającą taki manewr?), a potem zauważyły, że to w sumie świetnie działa. No, to nawet ma sens, szkoda tylko, że Stefa na to nie wpadła.

      Usuń
    9. Ee... Właściwie to wpadła. Jeśli dobrze kojarzę, duszyczki żyły sobie w pragnieniu pokoju, aż tu nagle ich planetę najechały Sępy, które były wredne i złe i fokle, a kochane duszyczki w obronie własnej przejęły ich ciała, ukradły technologię, skolonizowały ich planetę, a potem poleciały uwalniać inne ofiary Sępów... przejmując ich ciała i generalnie postępując jeszcze gorzej, no ale dusze są dobre, bo tak!
      Swoją drogą, byłam przekonana, że dusze żywią się raczej czymś w rodzaju energii żywiciela. Tyle czasu żyłam w błędzie... :C

      Usuń
    10. Ustawicznie nie wierzę, żeby Stefa widziała to właśnie w ten sposób. Jakoś po prostu nie widzę, żeby umiała coś takiego skonstruować.
      Popo

      Usuń
  8. Morfina. Boże. Nigdy nie byłam specjalną pasjonatką biologii czy chemii, ale w wieku lat osiemnastu posiadam tę w sumie dość podstawową wiedzę, choćby z telewizji, seriali czy filmów. Wystarczy włączyć cokolwiek z wyżej wymienionych żeby zakumać, że morfina to nie herbatka z melisy... To przecież cholernie uzależnia.

    Jeszcze co do macierzyństwa, o którym pisałam wcześniej - Stefa z jednej strony (mniej lub bardziej świadomie) chce je promować (a do tego akurat nic nie mam), a z drugiej tworzy taki wizerunek życia matki, że aż dech zapiera. Z przerażenia, rzecz jasna. Przecież wiadomo, że bycia matką samo w sobie jest wymagające i wycieńczające, owszem, na pewno daje to szczęście, ale i tak jest energochłonne. A Stefa zdaje się uważać, że to zbyt mało dramatyzmu jest w karmieniu piersią, a jej bohaterki są zbyt zajebiste żeby zmeniać pieluchy. Nawarstwia taki patos i tyle trudności, że nic tylko współczuć. Sama podziwiam kobiety, które poświęcają się dla swoich dzieci, ale to nigdy nie są łatwe decyzje, zawsze towarzyszy temu większe czy mniejsze cierpienie (zależy jaki przypadek rozważamy). Natomiast Bela czy Wanda muszą być zawsze gotowe przyjąć swe dziecię z największą miłością, znosić największe cierpienia, a wszystko to... cóż, tak naprawdę przychodzi im to z łatwością.
    Oczywiście codzienność znika. Ostatniej części Zmierzchu nie czytałam, ale w filmie widać było, że Renia jest tylko dla podbicia zajebistości Belki.
    Przepraszam, jeśli piszę chaotycznie, ale aż mi ciśnienie skacze jak to czytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - codzienność z dzieckiem to dla Stefki za mało ciekawy temat. Belka miała poród z fajerwerkami i wodotryskami, krew się lała jak Niagara, ale potem dziecię rosło szybko, zmiany pieluch nie wymagało, umiało się komunikować od pierwszych chwil życia i nie trzeba było zgadywać, dlaczego wyje trzecią godzinę, skoro ma sucho i jest nakarmione; nie ząbkowało, nie wkładało łap do kontaktu, nie uczyło się chodzić ściągając obrusy ze stołów i ogólnie nie dokonywało żadnej z tych radosnych katastrof, jakie zwykle są udziałem maluchów. Ogólnie podkreślało status Belli Mary Męczennicy Sue Wszechzajebistej i tyle.
      U duszek podobnie. Eksploduje toto jak purchawka, dziećmi się zajmować nie musi, za to w pamięci trwa po wieczne czasy jako ta najwspanialsza, co się poświęciła.
      Ech, Stefa, Stefa.

      Usuń
    2. Dobra myśl z tymi duszkami. Może tu nie o poświęcenie chodzi? Duszka się "wybawi" (czytaj: pozwiedza inne planety i tak dalej), a potem rozpryśnie się na miliard kawałeczków i nie dość, że nie musi pieluch zmieniać, to jeszcze urasta do rangi Matki Męczennicy. Sprytne. Po prostu u Stefy sam fakt bycia matką (nieważne jaką) jest godny najwyższych pochwał i odznaczeń.

      Usuń
    3. Tak a propos ciąży Belli to mnie zawsze zastanawiało, dlaczego ta dziewczyna nie miała rozstępów. Podobnie z córeczką - powinna mieć rozstępy jak kratery! W końcu rosła z dnia na dzień.

      U Stefy macierzyństwo jest jednocześnie wyidealizowane (ale nie słodko wyidealizowane w stylu reklam kaszek i pieluszek, ale full-wypas-tęcza-i-jednorożce) i podobne do horroru.

      Usuń
    4. wyrosła*

      Usuń
  9. *korano tuli Beige mocno razem z nią smutając nad idiotyzmem tego rozdziału*

    OdpowiedzUsuń
  10. Stefa chce zaliczyć chyba wszystkie patologie jakie istnieją.
    Mało jej tych wszystkich obrzydliwych wizji miłości, takich jak pedofilia czy syndrom sztokholmski.
    Teraz wjebmy jeszcze narkotyki! Niech małe dziewczynki, które ją czytają, myślą, że morfina jest taka cacy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Bogu dziewczynki zanim dostaną w rączki morfinę, to pewnie minie trochę czasu i a nuż zmądrzeją. Gorzej ze spaczoną psychiką po zachowaniu tru loffów w Zmierzchu i Intruzie...

      Usuń
    2. Tu nie chodzi tylko o morfinę... czytelniczki mogą sobie znaleźć substytuty, narkotyki dostępne są właściwie na wyciągnięcie ręki. Najważniejsze jest przesłanie tekstu, który mówi, że aby złagodzić ból, zmęczenie i beznadzieje trzeba coś zrobić - dokładniej naćpać się.

      Szpik

      Usuń
  11. Tak sobie zerknęłam na statystykę i jestem przerażona. Spodziewałam się mnóstwa punktów za marysuizm i głupotę (wszak u Stefy to normalka), ale że zaraz za nimi leci "Welcome to Bedrock"? Czyli jednak wszystko w tej książce zostaje przebite przez bestialstwo tru loffa...
    Ok, spojrzałam na podsumowania "Przed Zachodem Słońca" i "Brzasku". Tam też kategoria "Tyran" zajmuje drugie miejsce. Fuck you, Stefa -.-

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, dziewczyny :) Chciałam wam tylko powiedzieć, że uwielbiam czytać wasze analizy :) Przeczytałam już analizy wszystkich części Zmierzchu, a teraz jestem na bieżąco z tą. Przyznam, że to najlepsze analizy, jakie napotkałam, bo nigdzie jeszcze nie widziałam takiej fajnej formy - zupełnie innej od typowych analizatorni w stylu PLUS-a czy NAKW-y, które co prawda lubię, ale raczej skupiają się na obśmianiu tekstu, zazwyczaj poszczególnych zdań, bez jakiegoś szerszego kontekstu (uprzedzając - jasne, wiem, że nie całkowicie bez kontekstu); no, a tutaj mamy prawdziwą, porządną analizę, która ukazuje problem i często naprawdę drobiazgowo się na nim skupia... Super, tak trzymać :) Lubię to wybebeszanie. A co do samego Intruza, to czytałam go kiedyś i faktycznie nie zwróciłam uwagi na wiele rzeczy, które tu wypunktowujecie. Ale przyznam, że i tak wolę tę książkę od Zmierzchu. Może nie jest dobra i zawiera szkodliwe wątki, ale szczerze mówiąc... po prostu dobrze mi się ją czytało. Dlatego też pozostawiła po sobie raczej pozytywne wrażenie. To prawda, że niemal cały czas nic się tam nie dzieje i jest to dość nudnawe, ale no... To taki rodzaj miłej nudy :) Oczywiście piszę to z zastrzeżeniem, że jasne, wiem, że to nie jest dobra książka, ale czytało się ją całkiem fajnie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Myślę, że Meyer nie chciała zrobić wpojenia Wandzie - ba, ona nawet nie zorientowała się, że ją wpoiła. Pewnie pomysł Stefy był taki, żeby duszka zakochała się w Jaredzie oglądając wspomnienia Meli, ale niezależnie od uczuć Meli. Tak jak niektórzy zakochują się w bohaterach oglądanych filmów/czytanych książek. Taki mógł być oryginalny pomysł i był nawet niezły, ale wyszło, jak wyszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Edzio i Bella? Ich też nie połączyła żadna miłość, tylko inna forma wpojenia. Stefa szybciutko chciała pisać miłosne scenki, więc ominęła etapy koleżeństwa, przyjaźni, docierania się... i od razu rozkochała Bellę w Edwardzie (a właściwie w jego mordzie), a Edwardowi kazała bezwolnie łazić za Bellą ze względu na jej zapach. Jeśli z Wandą będzie tak samo, to nie będę zdziwiona.

      Usuń
    2. W którymś momencie Wandzioszka powie Ianowi, że ona - robal go kocha, ale to ciało, które teraz posiada uniemożliwia im wielką miłość, bo kocha kogo innego. Stefka jest zadziwiająco i pokrętnie świadoma tego, że Wanda nie kocha Jareda, a poddaje się impulsom płynącym od Mel. Zresztą, pod koniec pojawi się jeszcze jedna wpojona i to tez będzie ohydne.

      Usuń
    3. To niech Wanda kocha Iana w ciele któregoś z tych miśków z innej skolonizowanej planety. Byłoby śmiesznie. :D

      Usuń
  14. A i paracetamol może zniszczyć wątrobę (dlatego nie leczcie bólu łba po zakrapianej imprezie Apapem)

    Chyba nie zniszczy jej bardziej niż chlanie trucizny? ;)

    - tey

    OdpowiedzUsuń