niedziela, 9 marca 2014

Rozdział XXXII: Zasadzka


Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy, w dzisiejszym odcinku dojdzie do czegoś nieprawdopodobnego. Wystąpi akcja. Poważnie. Nasz duecik stanie w obliczu realnego zagrożenia życia. Ala, ale, chwilunia, Misie-Pysie, nie otwierajcie jeszcze szampana. Okazuje się bowiem, że i to Stefka jest w stanie spierdzielić. Cóż, może to tylko moje odczucie, bo, jak już wspominałam, jestem nieźle znieczulona straszliwą nudą poprzednich rozdziałów. Mnie po prostu dzisiejszy rozdział nie zainteresował. Może to też dlatego, że nie lubię duetu WandzioMela, więc nie obchodzi mnie to, czy coś złego im się stanie. 

Poza tym Stefka nie lubi wpędzać swoich ukochanych bohaterów w poważne tarapaty. Szczególnie dotyczy to awatara ałtorki, czyli głównej protagonistki. Dlatego z góry wiem, że nic strasznego się nie stanie, bo zawsze tak było w Tłajlajcie i tak jest tutaj. Jeżeli dodamy do tego wspomnianą niechęć do Wandzi (patrz martyrologia i szeroko pojęty adolfizm) i Meli (pranie mózgu MIŁOŹDZIĄ) to każda akcja dotycząca głównych bohaterek tyle mnie obejdzie, co zeszłoroczny śnieg. 


No i nie zapominajmy, że Stefcia akcji opisywać po prostu nie umie. Pamiętacie zaiste porywające opisy biegu Belki przez Volterrę w Nju Munie? Właśnie. A to, jak Stefka poradziła sobie z bitwą w Zaćmieniu Umysłu? Oh wait, nie musiała, bo odsunęła narratorkę (Belkę) jak najdalej od akcji, żeby się nie wysilać. A końcówka Przed Świtem? I rest my case. 



Spójrzmy więc, co wysmażyła Stefka, gdy wreszcie stwierdziła, że dość usypiania czytelnika, czas na ekszyn!



W jaskiniach było cicho, słońce jeszcze nie wstało. Lusterka nad głównym placem szarzały dopiero bladym brzaskiem świtającego dnia.
Moje jedyne ubrania zostały u Jamiego i Jareda. Zakradłam się do ich pokoju. Nie bałam się, bo wiedziałam, że Jared jest w szpitalu.



Nie ma to jak wiecznie bać się swojego truloffa.


Welcome to Bedrock: 47


Jamie spał twardo, zwinięty w kulkę w górnym rogu materaca. Zwykle nie spał tak przykurczony, ale tym razem miał powód. Resztę łóżka zajmował Ian, wystając rękoma i stopami poza wszystkie cztery brzegi.
Nie wiedzieć czemu, strasznie mnie to rozbawiło.



A co w tym jest śmiesznego, że dzieciak musi się poskładać jak leżak, a Jaśnie Pan Jared rozwala się na całym materacu?



Wandzia bierze swoje rzeczy i idzie do łaźni, żeby umyć się i wyprać to, co ma na sobie. Po drodze słyszy za sobą jakiś dźwięk, ale nie przykłada do niego uwagi. Duszka jest niewyspana, rozkojarzona, a przez jej umysł przelatuje sto tysięcy myśli. Mela stwierdza, że Wandzia potrzebuje snu, ale duszka chce się najpierw odświeżyć.



Zdążyłam się przyzwyczaić do łaźni. Panujący tu mrok już dawno przestał mi przeszkadzać. W jaskiniach było mnóstwo takich miejsc, Spędzałam po ciemku połowę dnia. Poza tym myłam się w basenie już wiele razy i nigdy nic w nim na mnie nie czyhało.



Co oznacza, że dziś coś właśnie będzie czyhało. A raczej ktoś. Writing 101. 



Wandzia bierze kąpiel i pierze swoje rzeczy. Ma już wracać z łaźni, gdy ktoś pojawia się w ciemności. 



– Puk, puk – odezwał się w ciemnościach znajomy głos.
– Dzień dobry, Ian – odpowiedziałam. – Właśnie skończyłam. Dobrze spałeś?
– Ian śpi – odparł głos Iana. – Ale pewnie niedługo się obudzi, więc musimy się pospieszyć.
Poczułam, jak lodowacieją mi stawy. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zaparło mi dech.
Zwróciłam kiedyś na to uwagę, a potem, gdy Kyle zniknął na kilka tygodni, całkiem o tym zapomniałam: bracia mieli nie tylko bardzo podobną fizjonomię, ale też identyczny głos.



Bzdura. Bardzo podobny głos, no owszem, ale identyczny nie. 



WandzioMela nie ma złudzeń co do tego, jaki cel przygnał Brata Samo Zło do łaźni. Let the Cave Hunger Games begin. May the odds be never in your favor. 



Jako że BZS stoi w wyjściu, duecik ma zamkniętą drogę ucieczki. Wtem staje się cud. Wraca Mela sprzed truloffowego prania mózgu. Dziewczynie natychmiast włącza się survival mode. 



„Bądź cicho!” – pisnęła Mełanie.
Posłuchałam jej. I tak nie mogłam krzyczeć, nie miałam powietrza w płucach.

„Nasłuchuj!”
Robiłam, co kazała. Spróbowałam się skupić mimo strachu przeszywającego mnie milionem lodowatych sopli.
Nic nie słyszałam. Czyżby Kyle czekał, aż coś odpowiem? Zakradał się po cichu? Jeszcze mocniej wytężyłam słuch, ale bulgot rzeki zagłuszał inne dźwięki.
„Szybko, podnieś jaikś kamień!”– rozkazała Melanie.
„Po co?”
W myślach stanął mi obraz, jak rozbijam Kyle’owi głowę.

„Nie potrafię!”
„Inaczej zginiemy!” – krzyknęła. „Ja potrafię! Pozwól mi to zrobić.”



Świetny pomysł. Pytanie tylko, czy w ogóle możliwy. Mnie nie pytajcie, bo nie wiem. Stefa tak się zakręciła w swoim własnym kanonie, że pewnie sama nie ma bladego pojęcia, co jest możliwe, a co nie. Czy w końcu Wandzia może oddać dobrowolnie całą władzę nad ciałem Meli, żeby nie pokalać duszanego sumienia przemocą (choć jest to wszak samoobrona, ale cóż…)?



Okazuje się, że przekazanie panowania nad ciałem jego prawowitej właścicielce to nie jest wcale taka prosta sprawa. 



„Musi być jakieś inne wyjście”, jęknęłam, ale posłusznie ugięłam zesztywniałe kolana i zaczęłam przeczesywać rękoma ciemną podłogę. Znalazłam jeden duży, strzępiasty kamień oraz garść małych.
„Walcz albo uciekaj.”
Zdesperowana, próbowałam uwolnić Melanie, ale nie mogłam znaleźć właściwych drzwi – ręce ciągle były moimi rękoma, to ja ściskałam w nich kamienie, których nie potrafiłam użyć jako broni.
Jakiś dźwięk. Cichy plusk w strumyku odprowadzającym wodę z basenu do sąsiedniej groty. Parę metrów ode mnie.
„Oddaj mi moje ręce!”
„Nie wiem jak! Weź je sobie!”



Cóż, Wandzia będzie musiała sobie radzić sama, wypełniając polecenia wojowniczej Meli.



Kyle przesuwa się po jaskini, a ja jestem zagubiona jak cholera. Najpierw był przy wyjściu, potem duszka usłyszała plusk w strumyku, teraz dowiaduję się, że BZS przesunął się DO wyjścia, nic nie kumam. Inna rzecz, że ja w ogóle nie mam pojęcia, jaki ta cała jaskinia ma rozkład, to samo tyczy się łaźni. Nie żeby mi brakowało wyobraźni, ale opisy Stefki są mętne jak woda w Ankh. Jestem skołowana i skołowana pozostanę do końca rozdziału. Jeżeli uda się wam rozkminić dzisiejszą scenę, to niech mi ktoś rozrysuje. 



Włosy na rękach i nogach stanęły mi dęba. Wyczuwałam w powietrzu dziwne napięcie, tak jakbym czuła jego bezszelestne ruchy. Zawróciłam powoli tam, skąd przyszłam.
Wiedziałam, że nie będzie czekał bez końca. Z tego, co mówił, wynikało, że nie ma zbyt wiele czasu. W każdej chwili mógł ktoś przyjść. Z drugiej strony, więcej było takich, którzy raczej przymkną oko na to, co się dzieje, niż spróbują go powstrzymać, a osób, które mogłyby tego dokonać, było jeszcze mniej. Chyba tylko Jeb ze swoją strzelbą mógł tu coś wskórać. Wprawdzie Jared nie był od Kyle’a słabszy, ale mniej mu zależało. Tym razem pewnie nie stanąłby z nim do walki.



Jared teoretycznie wie, że Mela jest nadal w swoim ciele. W jakimś stopniu pewnie w to wierzy. Jesteś pewna, że nie próbowałby jej obronić, choćby żeby dowiedzieć się więcej? A od trupa nic nie wyciągnie. Chociaż z tym niezrównoważonym kretynem to nic nie wiadomo. 



Wandzia chce spróbować zwiać, a walczyć dopiero wtedy, gdy ucieczka się nie uda. 



Uniosłam dłoń, w której trzymałam garść kamyków, mierząc w kierunku przejścia do ubikacji. Liczyłam, że uda mi się go zmylić, tak by pomyślał, że chcę się tam schować i czekać na pomoc. Uderzyły o ścianę z takim hałasem, aż schowałam głowę w ramiona.
Znowu oddech przy wyjściu. Miękkie kroki. Przynęta zadziałała. Ruszyłam wzdłuż ściany najciszej, jak umiałam.
„Co, jeśli jest ich dwóch?”
„Nie wiem.”
Byłam już bardzo blisko wyjścia. Byle tylko dostać się do tunelu, pomyślałam. Tam mnie nie dogoni, jestem lżejsza i szyb...
Usłyszałam krok, tym razem wyraźnie. Postawił nogę w strumyku. Przyspieszyłam.
Ciszę przerwał ogromny plusk. Wzdrygnęłam się, opryskana wodą. Część chlusnęła głośno o ścianę.

„Idzie przez basen! Biegnij!”



Dalej nie wiem, gdzie jest basen, strumyk, wyjście, zaraz pojawią się jakieś kolumny, wodospady i co tam jeszcze.



Kyle dopada Wandzię, ale tej udaje się wywinąć. Duszka biegnie w stronę rzeki. Brat Samo Zło rzuca w Wandzię kamieniem i trafia w nogę. Wandzia upada na ziemię, a Kyle wykorzystuje to, przyciskając duszkę do podłoża. Mela rozkazuje Wandzi krzyczeć o pomoc. Duszce udaje się raz wrzasnąć, ale BZS szybko zatyka jej usta, po czym przetacza się z Wandzią nad wodę. 



Chwycił mnie mocno za kark i wepchnął do chłodnego, płytkiego strumyka płynącego krętym torem w stronę łaźni. Było za późno, by nabrać powietrza. Łyknęłam już sporo wody.
Kiedy wlała mi się do płuc, moje ciało ogarnęła panika. Broniło się z nadspodziewaną siłą. Kończyny miotały się we wszystkie strony, szyja wyśliznęła się z uścisku. Próbował mnie lepiej chwycić, a wtedy ja zamiast schować się głębiej, tak jak się spodziewał, instynktownie poderwałam głowę. Nieznacznie, ale to wystarczyło, żeby wynurzyć brodę ze strumienia, wykasłać trochę wody i zaczerpnąć powietrza.



I znów mamy bardzo spokojny i opanowany, ale przynajmniej krótki opis bycia topioną. 



Próbował zanurzyć mnie z powrotem, ale tak się pod nim wiłam i szarpałam, że jego własny ciężar tylko mu przeszkadzał. Targał mną kaszel, ciało wciąż zmagało się z wodą w płucach.
– Dość tego! – warknął Kyle. Zszedł ze mnie. Próbowałam się odczołgać.
– Nawet o tym nie myśl – rzucił przez zęby.

Wiedziałam, że to już koniec.

Z ranną nogą było coś nie tak. Zdrętwiała i odmawiała posłuszeństwa.



Drętwienie nogi od uderzenia kamieniem? WTF?



Kyle przestaje się pieścić i podnosi Wandzię jak lalkę. BZS ma zamiar wrzucić duszkę do rzeki, żeby ją w kij spłukało w powierzchni ziemi. Wandzia próbuje się wyrwać. 



Miotałam się gorączkowo. Uderzyłam kolanem w jedną ze skalnych kolumn, a po chwili zaczepiłam o nią stopę, próbując mu się wyrwać, ale wyszarpnął mnie, dysząc gniewnie.
Przynajmniej musiał poluzować nieco uścisk, dzięki czemu mogłam wykonać jeszcze jeden manewr. Raz już mi się udał, więc postanowiłam spróbować znowu. Zamiast się wyrywać, objęłam go nogami w pasie i, nie zważając na ból, zacisnęłam zdrową stopę na tej zdrętwiałej, by mocno się go uczepić.
– Złaź ze mnie, ty... – Kiedy próbował mnie zrzucić, udało mi się uwolnić nadgarstek. Owinęłam mu rękę wokół szyi i złapałam go za gęstą czuprynę. Gdybym spadła teraz w rzeczną czeluść, poleciałby ze mną.
Kyle zasyczał, puścił na chwilę moją nogę i zdzielił mnie pięścią w bok.
Jęknęłam z bólu, ale udało mi się złapać go za włosy drugą ręką.
Objął mnie rękoma, jakbyśmy się przytulali, a nie walczyli w śmiertelnym zwarciu. Potem chwycił mnie z obu stron za talię i naparł z całej siły, próbując przerwać klincz.
Jego włosy zaczęły mi zostawać w dłoniach, lecz tylko warczał i ciągnął jeszcze mocniej.
Słyszałam blisko bulgot wrzącej wody, miałam wrażenie, że jest tuż pode mną. Para wydobywała się gęstymi kłębami. Przez minutę nie widziałam nic poza wykrzywioną gniewem twarzą Kyle’a, dziką i bezwzględną.
Poczułam, że ranna noga słabnie. Spróbowałam przywrzeć do niego jeszcze bardziej, ale brutalna siła powoli brała górę nad moją desperacją, jeszcze chwila i się uwolni, a mnie pochłonie sycząca para.



I znów fakt, że to barachło pisane jest w 1 osobie liczby pojedyńczej sprawia, że ta scena kuleje. Walka o życie zmęczonej przecież (co Mela wytknęła na początku rozdziału) i zranionej dziewczyny, a narracja płynna jak w 3 osobie. Ba, mamy nawet porównania, chociaż marne. Wspominać o przytulaniu w takim momencie, what?! 


Ale przecież nasz duecik nie może zginąć w odmętach. W ogóle nie może zginąć. 



„Jared! Jamie!”– rozpaczałyśmy obie. Nigdy się nie dowiedzą, co się ze mną stało. Ian. Jeb. Doktor. Walter. Nie pożegnałam się.
Kyle nagle podskoczył i wylądował ciężko na nogach. Wstrząs przyniósł zamierzony skutek: nogi mi się obsunęły.
Zanim jednak zdążył to wykorzystać, stało się coś jeszcze.
Huk pękającej skały prawie mnie ogłuszył. Myślałam, że wali się cała grota. Zatrzęsła się pod nami podłoga.
Kyle wydał stłumiony krzyk i odskoczył do tyłu, a ja z nim. Znowu rozległ się huk i mój napastnik zaczął tracić grunt pod nogami.
To brzeg skalnego otworu załamał się pod naszym ciężarem. Kyle próbował się wycofać, lecz skała pękała w zastraszającym tempie, wyprzedzając jego kroki.
Kawałek podłogi osunął mu się spod pięty i runęliśmy z łoskotem na ziemię. Kyle upadł na plecy, uderzając głową o skalny słup. Ręce opadły mu bezwładnie.



How dramatically convenient. 



Mela zachowuje trzeźwy umysł (no kto by pomyślał po jej ostatnich wybrykach) i każe Wandzi spadać w te pędy. 



„Musisz z niego zejść. Razem jesteście za ciężcy. Ostrożnie – złap się słupa. Odsuń się od dziury.”



Jak dobrze cię widzieć, Melu, ciekawa jestem, jak długo zostaniesz, zanim znowu zastąpi cię to bezmózgie zombie, z którym mieliśmy okazję obcować w ostatnich rozdziałach. Wandzi udaje się doczołgać na bardziej stabilne podłoże. Kyle jest dalej nieprzytomny. 



„Spadnie”, uprzytomniłam sobie.
„I dobrze”, warknęła Melanie.
„Ale!...”
„Jak spadnie, nie będzie mógł nas zabić. Jak nie spadnie, to nas zabije. Proste.”
„Nie mogę tak zwyczajnie...”
„Możesz, Wando. Możesz. Nie chcesz żyć?”
Chciałam.



Nie może, właśnie o to chodzi, że nie może. Przynajmniej według wybitnie chwiejnego kanonu.



„Zostaw go, Wagabundo. Chcę żyć. Ja też chyba mam coś do powiedzenia.”
Nawet tu, gdzie stałam, czułam drgania. Kolejny kawałek skały runął z pluskiem do wody. Miałam wrażenie, że Kyle zsunął się o parę centymetrów.
„Zostaw go.”
Melanie wiedziała, co mówi. To był jej świat. Znała rządzące nim zasady.
Spoglądałam na człowieka, który miał lada chwila zginąć – człowieka, który chciał mnie zabić. Nie przypominał już dzikiego zwierzęcia. Na jego twarzy malowało się odprężenie, wręcz błogi spokój.
Był łudząco podobny do brata.



Aha, więc o to chodzi! Piękna motywacja, duszo przeczysta. 



„N i e!”– zaprotestowała Melanie.
Wróciłam po niego na czworakach, powoli, co chwila badając grunt. Bałam się minąć słup, więc zaczepiłam o niego zdrową nogę i wyciągnęłam się w stronę Kyle’a. Wsunęłam mu ręce pod ramiona i splotłam dłonie na piersi.
Ciągnęłam tak mocno, że oczy prawie wyszły mi z orbit, ale nawet nie drgnął. Podłoga wciąż się sypała, niczym piasek w klepsydrze.
Szarpnęłam ponownie, ale sprawiłam tylko, że skała zaczęła się kruszyć jeszcze szybciej.
Ledwie to sobie uświadomiłam, gdy odpadł kolejny, tym razem większy kawałek. Punkt ciężkości nieprzytomnego ciała niebezpiecznie się przesunął. Kyle zaczął się osuwać.
– Nie! – wykrzyknęłam, nagle odzyskując głos.
Zacisnęłam dłonie mocniej na szerokiej piersi i z wielkim trudem przycisnęłam go do skały. Bolały mnie ręce.
– Pomocy! – krzyczałam. – Niech mi ktoś pomoże!



I w ten oto sposób Stefa chce nam znów ukazać, jaka Wandzia jest zajebista, kij z jej sporym wkładem w kategorię Adolf approves. Wandzia to dobro chodzące, koniec kropka. Nie rzucam się o to, że chciała pomóc mimo protestów Meli, wszak to trzyma się jako tako kanonu. Ale takie sztuczki nic nie dają, bo z całej pozostałej charakteryzacji Wandzi i dusz ogółem jasno wynika, że z prawdziwym dobrem nie mają nic wspólnego. I dlatego to w dalszym ciągu fail. 



Tak kończy się ten krótki (8 stron) rozdział. A ja się pytam, po co w ogóle szatkować tę scenę? Nie można było wrzucić całości w jeden rozdział? To w końcu nie jest serial telewizyjny, gdzie trzeba czekać tydzień (albo dłużej – łypie w kierunku Sherlocka BBC) na rozwiązanie cliffhangera. Tutaj wystarczy przerzucić kartkę. Bezsens. No nic, na zakończenie tej porywającej sceny będziecie musieli poczekać do następnej niedzieli, choć nie sądzę, by ktokolwiek martwił się losem WandzioMeli.



Nie dam dzisiaj Morfeuszka, bo mimo iż scena mnie nie porwała, to w porównaniu z niektórymi poprzednimi rozdziałami coś się jednak dzieje. Ale i tak jestem zawiedziona, choć nie miałam wielkich oczekiwań. 



Statystyka:


Adolf approves : 40
Bellanda Wandella van der Mellen : 40
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 23
Mój ssskarb : 8
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 40
Welcome to Bedrock: 47
Witaj, Morfeuszu : 14


Beige



















14 komentarzy:

  1. „Oddaj mi moje ręce!”
    „Nie wiem jak! Weź je sobie!” -nie,no,w komedii to byłby dobry dialog.
    .. się jakieś kolumny, wodospady - powiedzmy od razu:Niagara,co się będziemy ograniczać.
    Jak to się składa z takich scen zapychaczy,to z czego tu film robić?

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to "z czego"? Z chęci zarobienia kasy na fankach tego gniota. Choć mi akurat film nawet się podobał, widać było, że i aktorzy i reżyser starali się nadrobić fakt, że bazą jest dzieło Stefy, co automatycznie stawia ich w nieciekawej pozycji.

      Usuń
  2. XD
    Drże z podniecenia i niepewności :D Co dalej z Wandą? Czy Mela zmusi ją do puszczenia Kyla? Czy ktoś przybiegnie im na pomoc, czy razem osuną się w przepaść (czy gdzieś tam...) Czy Enrico odnajdzie Lucindę? Oh wait...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo proszę o wyjaśnienie kwestii narracji pierwszoosobowej podczas takich scen jak walka albo ciężki stan bohatera. Zastanawiam się nad tym już od dawna i chyba niezupełnie się z wami zgadzam. Nie mam na myśli dzieła Stefy, oczywiście, tylko jakieś ogólne normy pisania z punktu widzenia bohatera. Zgadzam się z tym, że narracja zwykle powinna się chociaż trochę zmienić, ale czy nie zależy to w dużym stopniu od charakteru postaci? Od stylu jej wypowiedzi? Ludzie są różni, jedni są bardzo emocjonalni podczas opowiadania, a inni pozostają spokojni i mogą nawet wrzucać głupawe porównania podczas opisu dramatycznych scen. Czy można tu mówić o błędzie autora, czy może to być tylko i wyłącznie kwestia charakteru bohatera? Czy nie może lekko lub nawet obojętnie opowiadać o scenie walki na śmierć i życie, jeśli takie podejście do sprawy pasowałoby do jego osobowości? Czy narracja w tym momencie absolutnie MUSI się zmieniać? Wydaje mi się, że skoro opisywane jest wydarzenie z przeszłości, to przecież styl tekstu niekoniecznie musi się znacznie odróżniać od reszty opisów. Wszystko zależy od stanu emocji narratora i jego stosunku do wydarzeń.
    Co o tym myślicie? Pytam, bo próbuję się czegoś nauczyć z tych analiz :)
    Pozdrawiam,
    Cicha czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się wydaje, że jednak jest różnica między opowiadaniem czegoś (w sensie, jedna osoba opowiada drugiej o zdarzeniu, które jej się przytrafiło, ale wiemy, że przeżyła, bo przecież opowiada) od opowiadania w pierwszej osobie w książce. Nawet jeśli jest to w czasie przeszłym, to jednak ja zawsze dobierałam te wydarzenia jako dziejące się TERAZ. Myślę, że nawet najspokojniejsza i najbardziej opanowana osoba jednak przejęłaby się faktem, że może w każdej chwili zginąć. I wtedy narracja powinna jednak wyglądać inaczej, niż podczas opisu niedzielnego spaceru.
      Ale to jest moje zdanie. Sama chętnie zobaczę odpowiedź autorek bloga ;)

      Usuń
    2. Rozumiem, też zauważam tę różnicę, jednak dla mnie czas narracji waha się gdzieś pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Tak jakby akcja dotyczyła czegoś więcej niż przeszłości, jednak wciąż nie działa się w teraźniejszości... Głupio się przyznać, ale wygląda na to, że nie do końca rozumiem samo pojęcie narracji.

      Cicha czytelniczka

      Usuń
    3. Uwaga polonista :)
      W takich wypadkach jak ten czas przeszły pełni funkcję czasu teraźniejszego. To znaczy, że owszem używamy czasowników typu byłam, spadałam itd. ale dla akcji powieści to dzieje się teraz. Teraz jestem, teraz spadam. Pisanie całej książki w czasie teraźniejszym byłoby bez sensu dlatego stosuje się przeszły do opisu tego co dzieje się teraz w tej chwili. Czasem czas teraźniejszy służy do opisu wydarzeń z przeszłości gdy chcemy na przykład podkreślić ich dramatyczny wymiar. Sprawny warsztatowo pisarz nie ma problemu z używaniem różnych czasów narracji podczas tworzenia wiarygodnych opisów. Ja tę scenę opisałabym właśnie za pomocą czasu teraźniejszego (nawet jeśli nie całą to fragmentarycznie)żeby to trochę zdynamizować. I na pewno narracja 1 osobowa w takiej chwili kuleje, bo Wandzia nie opowiada komuś co się z nią działo x lat temu, dla niej to się dzieje teraz, w tej chwili. Ktoś kto zaraz umrze nie mówi w ten sposób bez względu na jego osobowość czy manierę językową.

      PS: Stefa i tak nie potrafiłaby w sposób twórczy manipulować czasem wypowiedzi by nadać swojemu dziełu jakiś ciekawy charakter. Skoro nie radzi sobie z najprostszym sposobem prowadzenia narracji strach pomyśleć co by wyszło gdyby zaczęła kombinować...

      Usuń
    4. Dziękuję za wyjaśnienie :) Czy dobrze rozumiem, że w takim razie narracja to pojęcie czysto abstrakcyjne i nie powinnam widzieć w niej rzeczywistego relacjonowania wydarzeń? Skoro tak naprawdę to czas teraźniejszy, to przecież w chwili zagrożenia każda narracja nie będzie realistyczna - myśli osoby znajdującej się w dużym niebezpieczeństwie chyba nie da się przetłumaczyć na słowa bez utraty większości dynamiki i ogólnej wiarygodności...

      Cicha czytelniczka

      Usuń
    5. "Pisanie całej książki w czasie teraźniejszym byłoby bez sensu dlatego stosuje się przeszły do opisu tego co dzieje się teraz w tej chwili."
      We internecie żodyn nie wie, że nie jesteś polonistą. Żodyn. A czekaj, jednak nie, teraz wszyscy wiedzą, bo pleciesz bzdury. Pomijam już alternatywną polszczyznę.

      Polemizowałam z obojętną narracją pierwszoosobową jako czymś złym. Jak najbardziej coś takiego w książkach (nie ksionszkach jak Intruz) występuje. Ja bym to określiła jako styl pamiętnikowy, może dziennikowy. Bohater opowiada o przeszłości, dlatego się nie emocjonuje. Dlatego też nie myśli "na bieżąco", bezpośrednio w tekście, ale poprzez "Pomyślałam...", jeśli wiecie co mam na myśli :) Zupełnie inne zwroty, spokój i opanowanie narracji. Można też oczywiście pisać tak jak wy uważacie za słuszne, wiadomo, lecz nie popadajmy w jakiś narracyjny konserwatyzm... ;)
      Zajonc

      Usuń
    6. O, dokładnie coś takiego miałam na myśli! Dzięki, trochę mnie uspokoiłaś, bo bardzo lubię ten styl narracji i nie chcę z niego rezygnować.

      Cicha czytelniczka

      Usuń
    7. drogi anonimowy nie za bardzo rozumiem o co Ci chodziło cytat: "We internecie żodyn nie wie, że nie jesteś polonistą. Żodyn. A czekaj, jednak nie, teraz wszyscy wiedzą, bo pleciesz bzdury. Pomijam już alternatywną polszczyznę:... być może zjadłam jakiś przecinek..

      Oczywiście, że istnieje styl pamiętnikarski jasne. Nie mówię, że nie. Chodziło mi o to, że w Intruzie i w wielu innych powieściach mamy do czynienia jednak z czymś innym niż styl pamiętnikarski i w powieściach tego typu spotykamy się z czasem funkcjonalnie teraźniejszym. Nie powiedziałam, że musimy pisać zawsze w ten sam sposób a inne są złe. Swoją wypowiedź odniosłam do tej konkretnej książki. Bo w Intruzie nie ma żadnego stylu pamiętnikarskiego.

      Usuń
    8. Pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym jest jak najbardziej wykonalna, co nie znaczy oczywiście, że zawsze dobra. Wystarczy zerknąć chociażby na "Igrzyska Śmierci". Tam mamy do czynienia z takim właśnie stylem, który w pewnych momentach się sprawdza, a w innych niewyobrażalnie drażni.
      Wracając jeszcze do Intruza - być może tylko mi się zdaje, ale Wandzia opowiada o tym co jej się przydarzyło z perspektywy czasu. Wobec tego emocje w tekście mogą być lekko "wystudzone". Właśnie dlatego tak bardzo nie czepiałabym się beznamiętnej narracji, chociaż przyznaję - książka sama w sobie jest tak uboga w akcję, że używając "zdystansowanego" narratora Smeyer sama sobie strzeliła w stopę. Nie dość, że gniot, to jeszcze tak okropnie nudny.

      Usuń
  4. Stefa na pewno tego nie potrafi. W takich przypadkach jak ten to nie jest snucie opowieści po pewnym czasie jeśli o to ci chodzi. Opisywane zdarzenia dzieją się w czasie rzeczywistym dla bohatera książki więc nie są raczej relacjonowaniem wydarzeń. Tak naprawdę sporo zależy od umiejętności pisarza sprawny potrafi wprowadzić do swojego dzieła odpowiednie napięcie, przekazać emocje postaci itd. Wielu osobom tutaj piszącym w komentarzach to wyszło. Na pewno masz trochę racji co do osoby znajdującej się w niebezpieczeństwie i do realizmu opisu, dlatego łatwiej takie rzeczy opisywać w 3 osobie niż 1. Taka narracja udaje i wszystko polega na tym by udawała udolnie. Mam nadzieję, że komentarz jest choć trochę pomocny

    korci mnie żeby poprawić tę scenę

    OdpowiedzUsuń
  5. "A co w tym jest śmiesznego, że dzieciak musi się poskładać jak leżak, a Jaśnie Pan Jared rozwala się na całym materacu?"
    Ian się teraz rozwalił. Ale różnica w sumie żadna.

    OdpowiedzUsuń