niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział XXX: Choroba


W ostatnim rozdziale Jared przeszedł samego siebie w byciu gnojem i idiotą. Truloff z prawdziwego zdarzenia. Dzisiaj Stefka się nad nami zlitowała i postanowiła oszczędzić nam dalszych przygód z panem neandertalem w roli głównej. Mister Howe pojawi się jedynie na początku rozdziału, a następnie miłosiernie zniknie. Yuppi!



– Mel? – powtórzył. W jego głosie dało się słyszeć nadzieję, przed którą wcześniej tak bardzo się bronił.
Targnął mną kolejny szloch.
– Mel, wiesz, że to było dla ciebie. Dobrze o tym wiesz. Nie dla ni... niego. Wiesz, że to ciebie pocałowałem.


Nad debilizmem całego tego posunięcia namiętnie rozwodziła się nasza kochana Maryboo, więc nie będę powtarzać rzeczy oczywistych.



– Mel, jeżeli tam jesteś... – Urwał. Melanie zabolało to „jeżeli”. Znowu wybuchłam szlochem, łapiąc dech.


No coś podobnego. Nie mów, że jesteś zdumiona. Bo wcześniejsze zachowanie Jareda nie krzyczało tym „jeżeli”. Nic a nic.



Wandzia cały czas płacze, a Jared…



– Kocham cię – powiedział Jared. – Nawet jeśli cię tam nie ma, jeśli mnie nie słyszysz. Kocham cię.



No błagam, zaraz się spienię ze złości. To są tylko puste słowa, które nic nie znaczą i absolutnie niczego nie usprawiedliwiają.



Jared odchodzi, ale Wandzia leży jeszcze przez jakiś czas w kartonach tak na wszelki wypadek.



Leżałam nieprawdopodobnie powyginana. Najniżej miałam głowę, prawy policzek przywierał do skalnej podłogi. W przekrzywione plecy wrzynała mi się krawędź zgniecionego kartonu, tak że prawy bark miałam wyżej od lewego. Biodra wyginały się w drugą stronę, lewym dotykałam sufitu. Zmagania z pudłami zostawiły ślady na moim ciele – czułam, jak robią mi się siniaki. Wiedziałam, że będę musiała jakoś przekonać Iana i Jamiego, że nabiłam je sobie sama, ale jak?



Nie, to nie dlatego, że zupa była za słona, po prostu się przewróciłam i trochę potłukłam... Oh wait.



Co im powiem? Że Jared pocałował mnie na próbę, tak jak poraża się prądem szczura, żeby sprawdzić, jak zareaguje?



Przepiękne porównanie, po prostu poezja. Stefcia sama pod sobą dołki kopie. Pod sobą i swoim epickim romansem, rzecz jasna.


Wandzia zmaga się z bólem, leżąc w bardzo niewygodnej pozycji. Mela nie ułatwia jej niczego.


Melanie nie miała mi nic do powiedzenia. Była skupiona na sobie, ogarnięta gniewem i ulgą. Jared nareszcie do niej przemówił, w końcu uwierzył w to, że żyje. Wyznał jej miłość.


Tak, a sposób w jaki to wszystko się odbyło, zupełnie jej nie przeszkadza. Ofkors. To straszne, jakie ta dziewucha przeszła pranie mózgu z rąk naszej pani ałtorki. Taka silna i w miarę logicznie myśląca babeczka jest teraz skupiona tylko i wyłącznie na tym psychopacie i zupełnie nie widzi problemu w tym, jak ten facet się zachowuje. Wyznał jej MIŁOŹDŹ i to wszystko załatwia. Nic tylko walić głową o ścianę.


Ale to mnie pocałował. Próbowała przekonać sama siebie, że nie ma powodu, by czuć się skrzywdzona, że to wcale nie było tak, jak wyglądało. Próbowała, lecz z marnym rezultatem. Słyszałam jej myśli, ale były skierowane do wewnątrz. Nie rozmawiała ze mną – była jak obrażone dziecko. Rozmyślnie mnie ignorowała.



Cóż za dojrzała reakcja. Melu, przerażasz mnie.



Mój ssskarb: 7



Byłam na nią zła, lecz całkiem inaczej niż do tej pory. Nie tak jak na samym początku, kiedy się bałam i chciałam od niej uwolnić. Nie, teraz czułam się przez nią w jakimś sensie zdradzona. Jak mogła mieć do mnie żal o to, co się stało? Niby dlaczego? Jak mogła obwiniać mnie za to, że najpierw zakochałam się we wspomnieniach, które sama mi podsuwała, a potem straciłam panowanie nad tym dzikim ciałem?
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22


I tu muszę się zgodzić z Wandzią. Duszka nie miała i nie ma kontroli nad uczuciem narzuconym wszak przez samą Melę. I to nie ona pocałowała Jareda, tylko on ją. Ha, nawet nie ją, ale Melę właśnie. Poniosło duszkę, fakt, ale ona przecież mózg ma wyprany przez wpojenie 2.0 i ciało jej sfiksowało. MIŁOŹDŹ wywaliła całe racjonalne myślenie Meli za okno, bo zamiast wykazać pół miligrama zrozumienia dla całej tej kompletnie popierdolonej sytuacji, ta obraża się jak dziecko.



Martwiłam się o nią, tymczasem mój ból nic dla niej nie znaczył. Mało tego – cieszył ją. Ot, ludzka złośliwość.



Ludzkość ssie: 40



Wandzia ma prawo być zła na Melę za jej bezsensowne fochy, ale takie teksty na temat ludzkości ogółem to już mogłaby sobie wsadzić w buty.


Wreszcie Wandzia postanawia się wydostać spod kartonów, ale nie może sobie poradzić.


Melanie westchnęła. „Zaczep stopę o krawędź i pomóż nią sobie”, podpowiedziała.
Zignorowałam ją, starając się przecisnąć tułów obok skalnego rogu, który wciskał mi się tuż pod żebra.

„Nie dąsaj się”, burknęła.

„Proszę, proszę, kto to mówi.”
Zawahała się, po czym zmiękła. „No dobra. Przepraszam.”


Na szczęście trochę jeszcze rozumu Meli zostało. Najbardziej chciałabym teraz, żeby WandzioMela zjednoczyła się przeciwko Jaredowi i skopała mu dupę, ale cudów ni ma, więc skoro nie mogę mieć feministycznego dream teamu, to byłoby miło, gdyby dziewuchy nie walczyły chociaż ze sobą z byle powodu.


„Słuchaj, jestem człowiekiem. Zdarza mi się nie myśleć obiektywnie. Nas czasem zwodzą emocje, nie zawsze postępujemy słusznie.”

Już daj se siana, Mela, dusze nie są ani trochę lepsze, nie karm martyrologii Wandzi i nie utwierdzaj duszki w jej stosunku do ludzi.


Nadal żywiła urazę, ale starała się wybaczyć i zapomnieć o tym, że przed chwilą całowałam się z jej ukochanym – a tak to odebrała.


No to jeszcze:

Mój ssskarb: 8



Wandzi udaje się wydostać dzięki instrukcjom Meli, po czym duszka zasypia na jakiejś macie. Gdy się budzi, żołądek daje jej się ostro we znaki, więc postanawia pójść do kuchni. Po drodze natrafia na Jamiego, który ewidentnie na nią czekał.



– Nic ci nie jest – stwierdził. Żałowałam, że to nie do końca prawda. – Znaczy się, nie żebym nie wierzył Jaredowi, ale powiedział, że chyba chcesz być sama, a Jeb nie kazał mi iść sprawdzić, tylko zostać tutaj, żeby widział, że tam nie zaglądam, ale wiesz, chociaż nie pomyślałem, że coś ci się stało, to jednak nie wiedziałem na pewno i trochę się martwiłem, rozumiesz.

Cóż, ja akurat na miejscu Jamiego absolutnie nie wierzyłabym Jaredowi.


– Nic mi nie jest – zapewniłam, ale wyciągnęłam ku niemu ramiona, szukając pocieszenia. Objął mnie w pasie i spostrzegłam ze zdumieniem, że kiedy stoi wyprostowany, może mi oprzeć głowę na barku.



Ekhm, pamiętacie może WandzioMelę przenoszącą tego chłopaka na rękach? Teraz to brzmi jeszcze idiotyczniej. No i czemu nasz duecik jest taki zdziwiony wzrostem Jamiego, nie widzi go wszak po raz pierwszy? Urósł przez jedną noc, czy co?



– Masz czerwone oczy – szepnął. – Był dla ciebie niedobry?
– Nie. – W końcu ludzie porażali szczury prądem nie ze złej woli, tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć.



Po prostu słów nie mam. Trudno to skomentować bez ciężkich bluzgów. Jasne, Jared nie miał złych zamiarów, to był jedynie eksperyment naukowy z dziedziny psychologii, socjologii, duszologii, czy czego tam. A właściwie to wszystko wina Wandzi, więc gra muzyka. Ja chrzanię.



Mea culpa: 18



Jamie mówi Wandzi, że Jared wreszcie zaczyna wierzyć w obecność Meli.

Duszka i Jamie idą coś zjeść. Naturalnie Wandzia chce tylko zwykły chleb, ale młody Stryder, tak jak i ja, ma dość martyrologii ameby. Wandzia cały czas twierdzi, że nigdy nie będzie częścią jaskiniowej społeczności.


W kuchni Trudy i Heidi piekły bułki, jedząc na zmianę soczyste zielone jabłuszko.
– Dobrze cię widzieć, Wando – ucieszyła się Trudy, zakrywając usta, bo nie skończyła jeszcze przeżuwać. Heidi, która właśnie wgryzała się w jabłko, przywitała mnie skinieniem głowy. Jamie trącił mnie ukradkiem, żeby dać mi do zrozumienia, że jestem tu przez wszystkich miłe widziana. Nie przyszło mu do głowy, że mogła to być zwyczajna uprzejmość.



A tobie nie przyszło, że ludzie to nie jest banda nieczułych potworów, więc 1:1. Okazuje się GASP, że okropne człowieki zostawiły dla Wandzi jedzenie.



Na tacy leżał pokaźny kawałek czerwonego mięsa. Poczułam, jak w ustach zbiera mi się ślina, ale nie chciałam brać wielkiej porcji.
– To za dużo.
– Rzeczy, które się psują, trzeba zjeść pierwszego dnia. – Jamie nie dawał za wygraną. – Wszyscy objadają się do oporu, taki mamy zwyczaj.



A nie lepiej tak, bo ja wiem, spróbować przechowywać żarcie, żeby nie psuło się po bardzo krótkim czasie? Toż to jaskinia, na pewno są w niej chłodne miejsca. Że już nie wspomnę o innych sposobach obchodzenia się z mięsem, żeby przetrzymało dłużej.



Podczas gdy Wandzia zajada mięsko, do kuchni zaczynają schodzić się ludzie. Duszka jest zdziwiona, bo pora posiłku już dawno się skończyła, ale Jamie tłumaczy, że człowieki chcą dalej słuchać loltastycznych opowieści o Delfinoważkach i innych badziewiach.



– Żartujesz sobie?
– Mówiłem ci, że wszystko będzie po staremu.

Rozejrzałam się po wąskim pomieszczeniu. Nie wszyscy byli obecni. Brakowało Doktora i mężczyzn, którzy wrócili z wyprawy, a także Paige. Nie było Jeba, Iana ani Waltera, jak również paru innych osób: Travisa, Carol, Ruth Ann. Ale i tak było więcej ludzi, niżbym się spodziewała, gdyby w ogóle przyszło mi do głowy, że na koniec tak dziwnego dnia ktoś może się przejmować normalnym porządkiem zajęć.



No tak, bo wszyscy powinni biegać dookoła i wrzeszczeć w panice. To elementarne. Cóż, ja się jakoś nie dziwię, że w tak ekstremalnych warunkach ludzie chcą zachować jakieś pozory normalności, żyć według jakiegoś ustalonego trybu. Dziwię się, ze reagują apatycznie na rewelacje duszki na temat podboju światów, ale to, że chcą utrzymać ten rytuał, nie jest dla mnie jakoś specjalnie szokujące.



Momencik, ale to znaczy, że…



– Możemy wrócić do Delfinów, tam gdzie skończyliśmy? – zapytał Wes, przerywając mi rozważania. Oczywiście wcale nie był jakoś żywotnie zainteresowany stopniami pokrewieństwa na obcej planecie, po prostu wiedział, że ktoś musi zacząć.



Nieee… tylko nie Delfinoważki!!!



Na szczęście ratuje mnie lenistwo i brak wyobraźni Stefki. Nie dowiadujemy się niczego o tych stworzeniach poza drobną wzmianką o rolnictwie. (WTF?!)



Dni mijają we względnym spokoju. Wandzia śpi dalej w przechowalni, Jamie wraz z nią. Człowieki traktują duszkę normalnie. Tylko ci, którzy wrócili z wyprawy, robią wielkie oczy, gdy zauważą, że pozostali obchodzą się z Wandzią jak z każdym innym.



Oczywiście były to drobne incydenty, nic poważnego. Bardziej bałam się Kyle’a, który znowu kręcił się po jaskiniach. Byłam pewna, że Jeb kazał mu się trzymać ode mnie z daleka, ale wiedziałam, jak bardzo go to mierzi. Zawsze, gdy go spotykałam, byłam w towarzystwie innych osób. Zastanawiało mnie, czy tylko dlatego nic mi jeszcze nie zrobił, a jedynie gniewnie na mnie spozierał i zaciskał palce niczym szpony.



Pfff, szpony, boru.


Ludzkość ssie: 41

Wandzia tak boi się Brata Samo Zło, że chce zacząć się znów przemykać chyłkiem bocznymi korytarzami, ale dzieje się coś, co skutecznie odwraca jej uwagę od planów przeistoczenia się w szpiega z Krainy Deszczowców.


Podczas wieczornych opowieści do poduszki niejaki Geoffrey zadaje Wandzi pytanie o duszanych Uzdrowicieli.


- Zupełnie się nie znam na pracy Uzdrowicieli – przyznałam. – Nigdy nie korzystałam z ich pomocy, odkąd... odkąd przybyłam na Ziemię. Nie chorowałam. Wiem tylko, że nie kolonizowalibyśmy planety, nie wiedząc, jak utrzymać ciała żywicieli w doskonałym stanie. Wszystko da się uleczyć, od zwykłego skaleczenia przez złamaną kość po ciężką chorobę. Umiera się teraz tylko ze starości. Nawet w pełni zdrowe ludzkie ciało nie może żyć wiecznie. No i pewnie ciągle zdarzają się różne wypadki, choć o wiele rzadziej. Dusze są ostrożniejsze.
– Wypadek to jedno, a uzbrojeni ludzie to drugie – rzucił ktoś pod nosem. Wyciągałam akurat z pieca gorące pieczywo i nie widziałam, kto to powiedział, nie rozpoznałam też głosu.
– Tak, to prawda. – Nie miałam zamiaru z tym dyskutować.
– Czyli nie wiesz, czym leczą choroby? – dociekał Geoffrey. – Co jest w lekarstwach?


Oho, nadstawiam moje farmaceutyczne ucho.

– Przykro mi, nie wiem.

Jestem zawiedziona, ale niespecjalnie zdziwiona. Chętnie poczytałabym, jak Stefka wyobraża sobie zaawansowaną farmację przy swym tradycyjnym zerowym riserczu. Ale nie.



- Wcześniej, gdy miałam możliwość zgłębienia tematu, mało się tym interesowałam. Na wszystkich planetach, na których byłam, zdrowie jest po prostu czymś danym raz na zawsze, więc się o nim nie myśli.



Utopia, utopia, sialalala, bo Stefka to leń śmierdzący.



Geoffrey wygląd na bardzo zasmuconego odpowiedzią duszki, więc Ian szybko zmienia temat.



– A te... Sępy – odezwał się Ian, byle tylko zmienić temat. – Może mnie coś ominęło, ale nie przypominam sobie, żebyś tłumaczyła, co to znaczy, że były „mało sympatyczne”?


Ahahahahahahaha!!!



Wykład zakończył się wcześniej niż zwykle. Nikt nie garnął się do zadawania pytań, większość padała z ust Jamiego i Iana. Wszystkim chodziło po głowie to, co odpowiedziałam Geoffreyowi.
– No, jutro trzeba wcześnie wstać, czeka nas dużo pracy... – przerwał kolejną kłopotliwą ciszę Jeb, dając do zrozumienia, że to koniec. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i się przeciągać. Rozmawiali ściszonymi głosami, jakby bardziej zamyśleni niż zwykle.
– Co ja takiego powiedziałam? – zapytałam Iana szeptem.
– Nic. Rozmyślają o śmierci. – Westchnął.



Nie, Stefciu, nie bierz się za tematy tego kalibru, błagam. Dotąd radziłaś sobie z tematem śmierci, robiąc ze swoich bohaterów nieśmiertelne brokatowe karykatury, więc odrobinę się boję, co teraz wymyślisz.


Wandzi zapala się wreszcie żarówka.


– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc.

Ian znowu westchnął.
– W południowym skrzydle... Nie jest z nim najlepiej.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Miałaś ostatnio wystarczająco dużo... wrażeń, więc...

Potrząsnęłam gwałtownie głową.
– Co mu jest?
U mego boku zjawił się Jamie. Wziął mnie za rękę.
– Popękały mu kości, są bardzo kruche – powiedział ściszonym głosem. – Doktor mówi, że to końcowe stadium raka.


Okazuje się, że już nic nie można zrobić dla Waltera, jedynie próbować złagodzić ból alkoholem.



Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne.


Mam nadzieję, że się temu nie dziwisz, amebo.


Walter pytał o Wandzię, więc duszka chce się z nim zobaczyć. Ian postanawia iść z Wandzią i Jamiem jako ochroniarz. Po drodze nadziewają się na Kyle’a. Brata Samo Zło i Brat Mniejsze Zło mierzą się wzrokiem, ale do żadnych rękoczynów nie dochodzi. Podczas dalszej drogi Wandzia przyznaje, że panicznie boi się Kyle’a, na co Ian spokojnie odpowiada, że jeśli BSZ się nie przystosuje do nowej sytuacji, to go zwyczajnie z jaskini wykopią.



Dalej szliśmy już w milczeniu. Znów czułam się winna – jak przez większość czasu spędzonego w jaskiniach. Wciąż tylko wina, rozpacz, strach.



Mea culpa: 19


Wandzia czuje się winna, bo Kyle jest psycholem, dobrze zrozumiałam?



Po co tu przyszłam?
„Bo, choć to dziwne, właśnie tu jest twoje miejsce”, szepnęła Melanie. Czuła ciepło dłoni Iana i Jamiego splecionych z moimi. „Gdzie indziej doświadczyłaś czegoś takiego?”
„Nigdzie”, przyznałam, lecz tylko bardziej mnie to przygnębiło. „Ale to wcale nie oznacza, że tu jest moje miejsce. Twoje owszem.”



Jeżeli czujesz się w danym miejscu dobrze i jesteś akceptowana, to właśnie to oznacza, że tam jest twoje miejsce. Bo co innego? Ale przecież trzeba się jeszcze trochę poumartwiać. A mi się chce zgrzytać zębiskami, jak czytam takie teksty.



Zdziwiłam się trochę, że słyszę ją tak wyraźnie. Przez ostatnie dwa dni była milcząca, wyczekiwała niecierpliwie kolejnego spotkania z Jaredem. Ja, oczywiście, też.
„Może jest u Waltera. Może dlatego go nie widywałyśmy,” pomyślała z nadzieją Melanie.
„Nie po to tam idziemy.”
„Nie. Oczywiście.”

Ekhm…



PRIORYTETY, BITCH, PRIORYTETY!!!



Mela nie przejmuje się za bardzo zbliżającą się śmiercią Waltera. Jest jej po ludzku smutno, ale nie odbiera tego tak jak Wandzia, która traci przyjaciela (słowa Wandzi, bo ja jakoś tej całej przyjaźni właściwie nie widziałam, raz tylko Walter obronił Wandzię, ale w końcu Stefka nigdy nie była dobra w show, don’t tell).



Bohaterowie docierają wreszcie od szpitala.



– Przyjmujesz gości, Walt? – szepnął Ian, spoglądając mu w oczy.
– Uhm – jęknął Walter. Wargi zwisały mu ze zwiotczałej twarzy, skóra lśniła wilgocią w słabym świetle lampy.
– Możemy ci jakoś pomóc? – wymamrotałam. Uwolniłam dłonie i wyciągnęłam je przed siebie, zatrzepotały bezradnie w powietrzu.
Wpatrywał się rozbieganymi oczami w ciemność. Zrobiłam krok do przodu.
– Możemy coś dla ciebie zrobić? Cokolwiek?
Błądził wzrokiem, aż w końcu natrafił na moją twarz. Zdołał się na niej skupić mimo bólu i zamroczenia alkoholem.
– Nareszcie – zadyszał. Oddech miał świszczący. – Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz. Ach, Gladys. Tyle mam ci do powiedzenia.



BAM! Koniec rozdziału. Jak możemy się łatwo domyślić, Walter, będący w delirium, myli duszkę z… i myślę, że to żaden spojler, swoją żoną. Czy Stefka spierdzieli ten potencjalnie emocjonalny wątek? Dowiemy się niedługo.

Adolf approves : 40
Bellanda Wandella van der Mellen : 30
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 19
Mój ssskarb : 8
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 44
Witaj, Morfeuszu : 14


Beige



16 komentarzy:

  1. Ja przepraszam, że tak od czapy, ale jedna kwestia mnie zastanawia (przepraszam, jeśli było to już wspomniane, a mi umknęło): spoko duszyczki przyjmują sposób życia żywicieli, jak wygląda sprawa z przyrostem naturalnym na ziemi? Dzieci wciąż się rodzą? Byłoby to bardzo logiczne, inaczej kolonizacja nie potrwałaby za długo. Ale jeśli tak, co się dzieje z noworodkami? Skoro dusze nie dostosowują umysłu żywiciela do własnych potrzeb, nie wydaje mi się, by któraś pisała się na przejęcie mundurka raczej średnio „przydatnego” jeszcze przez co najmniej kilka lat. Czy więc duszyczki wychowują sobie dzieci na przyszłe kubraczki, czy może jednak wszczepiają się z nie i same muszą być edukowane jak ludzie?

    A co do dzisiejszej analizy – jakoś trudno mi uwierzyć, że Stefa mogłaby jakiegoś wątku nie schrzanić, zwłaszcza takiego z potencjałem. W sumie smutne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kwestia dzieci zostanie - niestety - poruszona pod koniec książki. Proszę nie nastawiać się zbyt optymistycznie, to "Intruz"; w tym dziele wszystko jest albo bezsensowne, albo obrzydliwe, a najczęściej i jedno, i drugie.

      Maryboo

      Usuń
    2. Tak właśnie podejrzewałam...
      W sumie szkoda, sam pomysł na książkę Stefa miała całkiem-całkiem. Pytanie, jakim cudem dała radę zrąbać go aż tak bardzo, pozostanie na wieki zagadką ludzkości.
      No nic, w takim razie uzbrajam się w cierpliwość i czekam do końca ;)

      Usuń
    3. kwestia wpojenia w dzieci przerażała mnie już w Zmierzchu ale dobra zawiesiłam na chwilę logikę przyjmując wyjaśnienie Stefy - inaczej nie dałabym rady tego czytać. Ale zamundurkowywanie dzieci jest o wiele gorsze. Nie wiem co Stefa w tym temacie napisała w filmie pokazali tylko dzieciaka ze srebrnymi oczkami przez chwilę. Dziwi mnie tylko jej skłonność do wplątywania dzieci w patologie skoro widać, że są dla niej ważne

      Usuń
  2. Ja bym temu rozdziałowi dorzuciła małego Morfeuszka...

    OdpowiedzUsuń
  3. ,,– Rzeczy, które się psują, trzeba zjeść pierwszego dnia. – Jamie nie dawał za wygraną. – Wszyscy objadają się do oporu, taki mamy zwyczaj". A to po prostu nie była zmodernizowana wersja ,,Jedz, jedz, murzynki w Afryce głodują"?

    OdpowiedzUsuń
  4. W zeszłym roku solidnie przykopałam gościowi, który szarpał moją siostrę, bo ta nie chciała z nim zatańczyć. Drogie Bravo, czy przepłoszyłam miłość jej życia?
    Poważnie mówiąc, gdyby kiedykolwiek przyszło mi do głowy, że powinnam sprawdzić, czy Młoda nie ma siniaków po spotkaniu ze swoim chłopakiem... Cóż, najdalej jakiś kwadrans później zrobiłabym użytek ze swojej wiernej pary glanów oraz dwudziestokilogramowej przewagi i kilkukrotnie się po palancie przespacerowała. Ale to ja, zapewne moje poczucie romantyzmu wypaczyły rycerskie harlekiny podkradane ciotce, nie dla mnie rozkosze współczesnej TRU LOFF. Czas sprawić sobie pierwszego kota.
    No nie, kiedy już zaczynałam brać stronę Wandy (Melo, WHY?!), ta znowu zaczyna smęcić jak to nikt jej nie kocha i jest sama w tej jaskini lwa. Zieeeeeeeew.
    "Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne." - może to moja nadinterpretacja, ale dla mnie to brzmi, jakby Wandzia chciała swojemu "przyjacielowi" zafundować robaczego lokatora jako cudowne remedium na raka. Okej, rozumiem, że hiper super mega duszkowe lekarstwa rozprawiłyby się z chorobą w ułamku sekundy, ale przecież ani nie ma do nich dostępu, ani bladego pojęcia, jak cos takiego wyprodukować. Więc jak? Nie wiem, chyba podrzucić go gdzieś w pobliże siedzib kosmitów w nadziei, że się skuszą na darmowy mundurek. Ale przecież uważa go za przyjaciela i nawet pomijając już inne kwestie, Wandzia nie ma żadnej gwarancji, że Walter przetrwa wszczepienie tak jak Mela. Zresztą, gdyby nawet przetrwał, to chyba nawet jeszcze gorzej! Przecież druga taka głupia, eeeee, szlachetna dusza jak Wanda raczej się nie trafi, nie ma szans, żeby wrócił do jaskini (gdyby nawet, co z jego robalem?), więc biedak i tak dokona żywota, w dodatku w jeszcze gorszych okolicznościach! Nieeeee, naprawdę mam nadzieję, że to tylko moja nadinterpretacja. Przecież nawet Stefa nie mogłaby wpaść na coś takiego... prawda?
    Pozdrawiam, Vis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, Wagabunda nie ma na myśli wszczepiania Walterowi pasożyta; akurat w tym fragmencie nie kryje się żadne podwójne znaczenie. Nie zmienia to faktu, iż - jak się za jakiś czas przekonamy - wątek duszkowych lekarstw na wszystkie choroby świata jest bodaj najbardziej skopanym w całej powieści.

      Maryboo

      Usuń
    2. A to dziwne, że nie ma. Ja odczytałam to dokładnie tak samo jak Vis O.o
      Ale ok, poczekam na rozwój wydarzeń ;)

      Usuń
    3. Ja też myślałam, że Wandzia myśli o tym, że w ciele Waltera jest dość miejsca dla dwóch :P Jaka ta Stefa sugestywna...

      Usuń
    4. Też byłam pewna, że chodzi o przerobienie Waltera na mundurek. To chyba kwestia przyzwyczajenia - podświadomie spodziewam się po Stefie najgorszego.

      Usuń
    5. Mnie się jednak wydaje, że Stefci chodziło o wszczepienie Walterowi obcego.
      No, zobaczcie sami:

      " Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne."

      Po duszkowych lekarstwach świadomości się nie traci, a znając logikę Wandzi i Smeyerowej, pewne jest, że coś takiego przemknęło kosmitce przez głowę. Oczywiście, ameba zaraz poprawia się i stwierdza, że Walter wolałby zginąć, ale pierwszą myślą jest pomoc poprzez wszczepianie pasożyta.

      Usuń
    6. Jakby to zgrabnie ująć...tak, zacytowane powyżej zdanie odnosi się do procesu wszczepiania, ale Wagabunda nigdy naprawdę nie rozważała tej możliwości. Wątek choroby Waltera ma pewne szczególne znaczenie, nad którym pochylimy się w następnym rozdziale.

      Maryboo

      Usuń
    7. ta Wanda to też ma zapłon... Mela nie dała się stłamsić, wolała skoczyć (nie pamiętam z czego) w każdym razie wolała sama się zabić niż stracić świadomość, ludzie wolą ukrywać się po jaskiniach (bez leków z ograniczonym dostępem do jedzenia i podstawowych rzeczy) niż stracić świadomość. A Wanda teraz zaczyna rozumieć jakie to ważne dla ludzi gdy widzi człowieka umierającego na raka, nie wiem czy Stefa ma pojęcie jak umiera się na raka bez morfiny.. Wanda jest beznadziejna. Nawet wodorosty wolały popełnić samobójstwo niż stracić świadomość a do niej nie dociera, że robi krzywdę świadomym myślącym istotą. Nawet się nie zastanowi co ona by czuła gdyby miała stracić świadomość. Stefa mnie zadziwia... jeśli Wanda jest wybitnym przedstawicielem gatunku to ja nie chcę wiedzieć jak wyglądają ich miernoty.

      Usuń
    8. Moja babcia umarła na raka bez morfiny. Po prostu gasła z dnia na dzień, ale nie zwijała się z bólu.

      Usuń
    9. Ja mam nieco inne doświadczenia, moja babcia miała raka płuc mieszkała z nami bez morfiny nie była w stanie nawet oddychać bo tak ją bolało, pewnie to zależy od tego jaki to dokładnie nowotwór.

      Usuń