Na
samym początku pragnę podziękować wszystkim za życzenia. Jestem
już zdrowa i pełna energii, spójrzmy więc, z czym przyjdzie nam
się dzisiaj zmierzyć.
Niniejszy
rozdział ma swoje zalety i wady. Zaletą jest fakt, iż stanowi on
uwerturę do najbardziej surrealistycznego epizodu w całej książce,
z którym w przyszłym tygodniu weźmie się za bary Beige.
Zobaczycie, będzie wesoło.
Wada
kryje się zaś w długości tekstu, który wynosi zaledwie osiem i
pół strony i wypełniony jest w znakomitej większości niezbyt
porywającymi dialogami. Ostrzegam – to nie będzie najdłuższa z
moich analiz, ale naprawdę nie mam na to wpływu.
Pozwólcie,
że zaoszczędzę nerwów tym z Was, którzy obgryzają paznokcie
niecierpliwie wyczekując nowej porcji porywającej akcji i od razu
streszczę, o czym traktuje trzydziestka piątka: Jeb zwołuje
wszystkich dorosłych mieszkańców jaskini do sali gier, by
przeprowadzić sąd nad Bratem Samo Zło. Zapada wyrok. Kurtyna.
No
dobra, jest jeden twist, ale nie ujawnię go aż do samego końca,
albowiem stanowi on niezbity dowód na moje poprzednie twierdzenie,
że w przyszłą niedzielę czeka Was istna jazda bez trzymanki.
Zaczynamy!
Wagabunda
budzi się w jaskini (widzisz, Beżuś? Podwójna dawka morfiny to
taka usypiająca witamina c - można brać ile wlezie, co najwyżej
podrażnimy sobie żołądek). Wierny rycerz czuwa przy jej boku i
proponuje jadło lub napitek, ale niewiasta ani myśli o wieczerzy;
bardziej interesuje ją, w czyim pokoju obecnie się znajduje. Jak
się okazuje – w swoim własnym, a właściwie Iana i Kyle'a.
Ponieważ jednak BSZ może rychło opuścić jaskinię, a Adam
Milligan jest gotów przeprowadzić się do Wesa (zaraz, przecież
Wes ma dziewczynę. Czy jego partnerce nie będzie przeszkadzał tego
rodzaju układ? A zresztą, w końcu jest kobietą, ma obowiązek
podporządkować się życzeniom Menszczyzn), Wandzia może zostać
tutaj.
Czy
nikt już nie pamięta, że właśnie zwolnił się jeden pokój?
Rozumiem, że dusza może mieć opory przed zajmowaniem posłania
Waltera, ale czy bracia O'Shea nie mogliby po prostu przenieść się
do pustej sypialni, zamiast tworzyć tego rodzaju kombinacje i
utrudniać życie Bogu ducha winnym współmieszkańcom?
Kwestia
sypialni schodzi jednak na dalszy plan, Wanda chce bowiem wiedzieć,
kiedy odbędzie się proces Kyle'a.
– Czemu chcesz wiedzieć?– Bo jeżeli się odbędzie, to muszę tam być. Wyjaśnić, jak to było.– Nakłamać.
Naprawdę,
nie mam już na to siły. Meyer, przygotowałam dla ciebie małą
przypominajkę:
a)
Dusze nie kłamią.
b)
Chyba, że są Łowcami.
c)
Łowcy mogą mordować przedstawicieli innych ras.
d)
I nie mają przed tym żadnych moralnych oporów.
e)
Uciekinierzy znają wszystkie z powyższych czterech twierdzeń.
Wnioski?
Ian jest idiotą.
Świat
według Terencjusza: 55
Ale
naprawdę – mam już serdecznie dosyć robienia za zdartą płytę.
Od tej pory nie będę więcej komentować kwestii kłamstw i
przeinaczeń duszki – przynajmniej dopóki nie dotrzemy do
ostatnich rozdziałów, gdzie stanie się to nieuniknione.
Wagabunda
upiera się, że jeśli O'Shea jej nie zabierze, to sama znajdzie
drogę do niby-sali sądowej; Ian kapituluje i udaje się coś
wszamać, obiecując, że wróci przed świtem.
Czekając, wpatrywałam się w dwie widoczne gwiazdy i dochodziłam do siebie. Ludzkie leki były paskudne. Fuj. Wszystko mnie bolało, ale zawroty głowy były jeszcze gorsze.
* wyobraża sobie minę
Beige, rozdarta między chichotem a chęcią przesłania nieszczęsnej
współanalizatorce e-ciasteczek na uspokojenie *
Książę czarujący spełnia
obietnicę i zjawia się na progu równo ze wschodem słońca; widząc
niewyraźną minę robaczka dopytuje się, kto tak kiepsko reaguje na
leki, ona czy jej mundurek.
Rzecz jasna to sprawka
Melanii, której ciało „słabo znosi środki przeciwbólowe”
(spokojnie, Beige, spokojnie). Owo stwierdzenie prowadzi nas do
wyznania Milligana, że dziwnie czuje się z faktem, iż Wandzia
nieustannie nosi ze sobą współpasażerkę. O'Shea pomaga pannie
wstać i częstuje ją bułką.
– I co z moimi żebrami? Połamane?– Doktor nie jest pewien. Robi, co może.– Bardzo się stara.– To prawda.– Głupio mi, że... na początku go nie lubiłam – przyznałam.
Och, Wandziu, Wandziu...Nie
mogę psuć niespodzianki czytelnikom nie znającym Intruza, ale
uwierz mi – nie ma co przesadzać z tą sympatią.
Wanda nie ma zbytnio ochoty
na bułkę (zapełnia żołądek jedynie z rozsądku), ale tru loff
ma dla niej coś specjalnego:
Spojrzałam zaciekawiona, ale nie widziałam jego twarzy. Usłyszałam przenikliwy szelest, odgłos rozdzieranego opakowania... i nagle poczułam woń, która wszystko wyjaśniła.– Cheetosy! – zawołałam. – Naprawdę? To dla mnie?Coś dotknęło mojej wargi. Bez wahania wgryzłam się w podsunięty mi przysmak.– Marzyłam o tym – westchnęłam, przeżuwając.Roześmiał się, po czym położył mi na dłoni całą paczkę.Opróżniłam pospiesznie niewielkie opakowanie, a następnie skończyłam bułkę, przyprawioną serowym smakiem, który został mi w ustach. Zanim zdążyłam poprosić, sam podał mi butelkę wody.
Na
litość, Stefa, o co chodzi z tymi cheetosami? Producent zapłacił
ci za product placement, czy to jakiś symboliczny element na modłę
sparklącej łąki ze Zmierzchu (biorąc pod uwagę, że wcześniej w
owe chrupki z pietyzmem wgryzał się Jared, nieszczęśliwe
implikacje każą mi dla spokoju sumienia optować za pierwszą
opcją)?
No
dobra, zjedliśmy śniadanie, czas na właściwą akcję. Ruszamy do
sali gier i zabaw!
Nie musisz mnie nieść. Moja noga ma się już lepiej.– Zobaczymy.Pomógł mi się podźwignąć. Kiedy już stanęłam, nie zdjął ręki z mego boku, a moją rękę założył sobie na kark.– Tylko ostrożnie. I jak?Zrobiłam krok do przodu, kuśtykając. Bolało, lecz ból był do zniesienia.– Świetnie. Chodźmy.„Ian chyba za bardzo cię lubi.”
Co,
liczyliście może, że po ostatnim odcinku Mel na powrót stanie się
wzbudzającą sympatię postacią?
„Za bardzo?” Nie spodziewałam się usłyszeć Melanie, w dodatku tak wyraźnie. Ostatnio odzywała się tak głośno jedynie na widok Jareda.„Ja też tu jestem. Mam wrażenie, że jego to nie obchodzi.”
Cóż,
Jared też niezbyt przejmuje się istnieniem Wandzi (nie licząc,
rzecz jasna, wszechogarniającej żądzy mordu). Z dwojga złego
trzymam za O'Sheą, ten przynajmniej nie próbuje aktywnie
wyeliminować zawadzającego rogu trójkąta.
„Oczywiście, że obchodzi. Wierzy nam bardziej niż ktokolwiek inny, oprócz Jamiego i Jeba.”„Nie to mam na myśli.”„A co?”
Wreszcie
dochodzimy do dużej, ciemnej groty. Sala jest szeroka, strop niski,
z sufitu zwisają lampy. W najjaśniejszym punkcie usadzony został
Kyle, u jego boku w roli straży – Jared i Doktor (najwyraźniej
Jeb wychodzi z założenia, że jeśli nie da się niedoszłego
zabójcy powalić czystą siłą mięśni, doktorek wkroczy do akcji
ze swoimi świeżo zdobytymi farmaceutykami).
Obok Jareda stał Jeb ze strzelbą zarzuconą na ramię. Wydawał się odprężony, ale wiedziałam już, jak szybko potrafi mu się zmienić nastrój. Jamie trzymał go za drugą rękę... a właściwie to Jeb ściskał chłopcu nadgarstek, z czego Jamie chyba nie był zadowolony.
Jamie,
nie marudź, bo wuj weźmie cię na ręce albo wręcz wsadzi do
kojca.
Jednakże kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i pomachał. Westchnął głęboko i spojrzał dosadnie na Jeba. Wtedy ten puścił jego dłoń.Obok Doktora stała Sharon, a po jej drugiej stronie ciotka Maggie.
Ian
najwyraźniej wstydzi się gapiów, bo po wejściu do sali przestał
obejmować damę swego serca...
...ha,
zaraz, to może jednak wcale nie wstyd.
– Okropnie wyglądasz – powiedziała. – To coś poważnego?Wzruszyłam ramionami.– Nic mi nie jest. – Zaczęłam się zastanawiać, czy Ian specjalnie przestał mi pomagać, żeby wszyscy zobaczyli, że ledwo chodzę – było to nieme świadectwo przeciw Kyle’owi.
Skarbie,
twoja twarz mieni się wszystkimi kolorami tęczy; i bez podstępów
młodszego O'Shei widać, że Kyle był bardzo zaangażowany w
działania na rzecz ludzkiej społeczności.
Po chwili zjawili się Wes oraz Lily i oboje dołączyli do grupki moich stronników. Parę sekund później przyszedł Brandt, potem Heidi, a następnie Andy i Paige. Ostatni zjawił się Aaron.– Wszyscy są – oznajmił. – Lucina została z dziećmi. Nie chciała ich tu przyprowadzać. Powiedziała, żebyśmy zaczynali bez niej.
W
takim razie – zaczynajmy!
– No dobra – odezwał się głośno Jeb, tak by wszyscy słyszeli. – Oto zasady. Robimy głosowanie. Tak jak zawsze, mogę sam podjąć decyzję, jeżeli nie spodoba mi się wola większości, bo to...– Mój dom – dokończyło za niego chórem kilka osób.
Och, Jeb. I zanim ktoś oskarży go o tyranię przypominam, że facet sam
znalazł i przebudował tę kryjówkę; resztę uciekinierów
sprowadził tam z dobrego serca, co zaowocowało koniecznością
dzielenia przestrzeni życiowej z co najmniej dwoma psychopatami. Na
jego miejscu też wolałabym mieć ostatnie słowo.
Ktoś zachichotał, lecz od razu przestał. Nikomu nie było do śmiechu. Dokonywał się sąd nad człowiekiem, który próbował zabić obcego. Musiał to być straszny dzień dla nich wszystkich.
Że
tak wyrażę na głos dręczące mnie wątpliwości: jakim cudem nikt
przez te wszystkie miesiące nie zauważył, że Kyle jest
niestabilny psychicznie? Takie rzeczy rzadko wychodzą na jaw z dnia
na dzień. Dlaczego Ian nie uprzedził Jeba i reszty, że brat
powinien być trzymany w odosobnieniu i z pewnością nie należy go
wysyłać na zakupy pomiędzy duszne skupiska, bo skończy się to
tragedią? Facet zionie do kosmitów tak krystalicznie czystą
nienawiścią, iż idealnie nadawałby się na kamikadze
(przynajmniej deklaratywnie; jak się niedługo przekonamy, umysł
tego osobnika jest jedną wielką niewiadomą); kto może
zagwarantować, że za jakiś czas nie odbije mu palma i nie uzna, że
należy wyeliminować nie tylko robaczki, ale i tych z ludzi, którzy
darzą je sympatią (vide Ian i Jamie) lub choćby tolerują (reszta
wesołej gromadki)?
– Kto oskarża? – zapytał Jeb.Ian zaczął się podnosić.
Mam
nadzieję, że to pytanie było wyłącznie pro forma. Co,
gdyby nikt nie chciał bawić się w prokuratora?
- Mój brat dostał ostrzeżenie. Miał pełną jasność co do reguł ustalonych przez Jeba. Wanda jest członkiem wspólnoty – zasady i prawa dotyczące każdego z nas dotyczą również jej. Jeb powiedział Kyle’owi wprost, że jeśli nie potrafi się z tym pogodzić, musi odejść. Kyle zdecydował, że zostaje. Wiedział – i wie nadal – jaka jest kara za morderstwo.
Całkiem
słuszna linia rozumowania. Odpowiedź oskarżonego?
– Przecież go nie zabiłem – warknął Kyle.
Tak.
BSZ sądzi, że udaremnienie mu możliwości popełnienia
przestępstwa jest równoważne z kompletnym wymazaniem owego czynu z
rejestru. Jeszcze raz – jakim cudem ten świr tak długo uchował
się w jaskini, gdzie był zmuszony koegzystować w trybie 24/7 na
niewielkiej przestrzeni z przedstawicielami wszelkich grup
społecznych, etnicznych i wiekowych?
– I dlatego nie domagam się twojej śmierci – odparował Ian. – Ale nie możesz tu zostać, skoro w głębi serca jesteś mordercą.
Mam
wrażenie, że wypuszczenie Kyle'a na wolność może nieść ze sobą
poważne konsekwencje, z udaniem się samego zainteresowanego do
siedziby Łowców i propozycję wskazania kryjówki w zamian za
niezmienianie w mundurek włącznie. I proszę mi nie mówić, że
byłoby to ze strony BSZ naiwne i okrutne – rozzłoszczony
psychopata naprawdę nie myśli zdroworozsądkowymi kategoriami.
W
związku z tym mam pytanie – czy nie można by najzwyczajniej w
świecie przeznaczyć jednej z tysiąca pińcet jaskiniowych grot na
więzienie? Takie rozwiązanie miałoby same plusy – uciekinierzy
nie musieliby gorączkowo roztrząsać w głębi swych sumień czy
ich decyzja była etycznie akceptowalna, a Brat Samo Zło zostałby
skutecznie odizolowany od reszty świata.
– Mogą go złapać, a my nie będziemy nic wiedzieć – zaprotestował Brandt, podnosząc się. – Przyprowadzi ich tutaj znienacka.
No
nie wierzę, ktoś w tej książce używa mózgu! Brandt, tymczasowo
wybaczam ci nawet pełnienie roli przydupasa. Nie zawiedź mnie.
Kyle popatrzył krzywo na Brandta.– Żywego mnie nie dostaną.
Och,
kochaneczku, któż to wie, co urodzi się w twoim umyśle, kiedy
przestaną działać leki?
– No to zostaje kara śmierci – powiedział ktoś cicho.
Meyer,
dlaczego w twoich książkach zgon jest uznawany za uniwersalne
rozwiązanie wszystkich problemów? Edward postanowił zasparklić
się na śmierć w Nju Munie, bo szkoda mu było pieniędzy na bilet
do Forks i upewnienie się, czy ukochana oby na pewno nie żyje;
Jacob w PŚ chciał sprowokować Cullenów, żeby rozszarpali go na
strzępy i ukrócili jego emo angst; w „Intruzie” mieszkańcy
jaskini zamierzają kropnąć Kyle'a, zamiast najzwyczajniej w
świecie zamknąć go pod kluczem. Kogo
właściwie mam tu uważać za antagonistę – Brata Samo Zło (bo
nie chce dobrowolnie iść pod topór sprawiedliwości) czy resztę
ferajny (bo najwyraźniej całkiem szybko pogodzili się z kwestią eliminacji
jednego ze swoich)?
Adolf
approves : 43
– Potrafię przeżyć na powierzchni, to dla mnie nic nowego – powiedział Kyle gniewnym tonem.– Zawsze to pewne ryzyko – odezwał się kolejny głos. Nie potrafiłam rozpoznać ich właścicieli; mówili niewyraźnym szeptem.I jeszcze jeden.– Co złego zrobił Kyle? Nic.(…)– Wcale nie jest jedną z nas – zaprotestował jeszcze ktoś.
A,
czyli tym razem to ogół społeczności występuje w roli czarnego
charakteru. Spójrzcie tylko, jak te bestie trzymają z oprawcą!
Adolf
approves : 44
Stefa,
mam jedno proste pytanie. O co ci właściwie chodzi w tej scenie?
Kto popiera Kyle'a? Jego przydupasy? Przyjaciele (o ile w ogóle
jakichkolwiek posiada)? Statyści – słuchacze z poprzednich
rozdziałów?
Ten
akapit nie ma sensu, ponieważ Stefci udał się niesamowity wyczyn –
mimo zapisania prawie trzystu stron Worda nadal nie zdołała
wytłumaczyć czytelnikom, jakie relacje panują między
poszczególnymi mieszkańcami jaskini. Dokładnie o to samo zżymałam
się w kontekście Zmierzchu i Sparkle Family, ale tam można było
przynajmniej założyć, że wszyscy wzajemnie się uwielbiają, jak
na porządną i kompletnie nierealistyczną rodzinę przystało.
Tutaj tak się nie da – mamy trzydzieści pięć kompletnie obcych
osób zamkniętych pod jednym dachem i konflikty są nieuniknione.
Co
myślą o O'Shei uciekinierzy? Co sądzili przed przybyciem Wandy?
Czy był lubiany? Czy istniały przesłanki, że coś z nim mocno nie
halo? Dlaczego w kryzysowej sytuacji niektórzy wolą poprzeć
nieszkodliwą przedstawicielkę wrogiego obozu, a inni – samego
swojego, choćby miał nierówno pod sufitem?
Ja
muszę WIEDZIEĆ te rzeczy. Bez tzw. świata przedstawionego nie mam
bowiem pojęcia, jak odczytać powyższą scenę – nie wiem, czy
jej uczestnicy wyrażają swoje opinie na podstawie głębokich
wewnętrznych przekonań, czy są w szoku, czy może wręcz nie
wiedzą, co o tym wszystkim myśleć i głosują w dany sposób z
kompletnie innych powodów, np. chęci podlizania się samcom Alfa
zgromadzenia. Będąc w połowie książki, wciąż kompletnie nie
znam występujących w niej postaci i w związku z tym naprawdę nie
wiem, z kim zdaniem autorki powinnam trzymać podczas procesu.
– Hej! – wybuchnął Jared. Odezwał się tak głośno, że wszyscy aż podskoczyli. – To nie jest sąd nad Wandą! Ktoś ma jakiś konkretny zarzut wobec niej – wobec samej Wandy? Niech poprosi o osobne zebranie. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, ona nikogo tu nie skrzywdziła. Mało tego, uratowała mu życie. – Wskazał na Kyle’a, dźgając palcem powietrze, a wtedy ten drgnął, jakby poczuł to na własnej skórze. – Chwilę po tym, jak próbował ją wrzucić do rzeki, zaryzykowała życie, żeby uchronić go przed taką samą śmiercią. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jeśli pozwoli mu zginąć, będzie bezpieczniejsza, a mimo to go uratowała. Czy ktoś z was uczyniłby to samo – ocalił wroga od śmierci? Próbował ją zabić, a ona nawet go nie oskarża.Jared wskazywał na mnie otwartą dłonią. Czułam na sobie oczy wszystkich osób zgromadzonych w ciemnej grocie.
To
dziwne – ja na ich miejscu wpatrywałabym się raczej w Jareda i
zastanawiała się, czy przed tym występem postanowił golnąć
sobie setkę i przy nalewaniu zadrżała mu ręka, czy też wzorem
Kyle'a zdecydował się na pewien czas odstawić leki.
Całkiem
niedawno pojawił się na blogu komentarz traktujący o tym, iż
Howe'a można lubić za jedną, jedyną rzecz – niezmienność
charakteru. Może i palant, ale przynajmniej konsekwentny w swoich
psychozach.
Cóż,
nic z tego. Powitajcie Jareda Howe'a 2.0 – wersję ulepszoną, z
którą będziemy zmagać się do samego końca książki.
Dobra
wiadomość? Nowy model jest znacznie mniej agresywny i właściwie
nie rzuca się w oczy; Jared na jakiś czas ustąpi pola młodszemu
O'Shei, co oznacza, że choć przez chwilę będziemy mogli od niego
odpocząć.
Zła
wiadomość? Nie wiem, kim jest osobnik, który od tego odcinka
będzie podawał się za J. Howe'a, ale jedno jest pewne - na
miejsce oryginału wkradł się szybko i niepostrzeżenie.
Kochani,
przyrzekam, że nie wycięłyśmy z Beige żadnego istotnego
fragmentu. Od pamiętnego rozdziału dwudziestego dziewiątego Jared
pozostawał w stu procentach sobą - zakłamanym jaskiniowcem drżącym
przed demonami logiki i kindersztuby. Owszem, przywalił BSZ w
szpitalu, ale mówiąc szczerze podejrzewam, że tego dnia
najzwyczajniej w świecie świerzbiły go ręce, a odkąd Wagabunda
zyskała ochroniarza utracił swój ulubiony worek treningowy.
Od
dzisiejszej odsłony Jared oficjalnie przechodzi na stronę Wandzi. I
nikt – łącznie z samą autorką – nie ma pojęcia, dlaczego tak
się dzieje.
No
dobrze, ja mam. Jak już kiedyś wspominałam – Stefcia jest jak
dziecko, bardzo szybko nudzi się nawet ulubionymi zabawkami. W
związku z tym nie ma wystarczająco dużo samodyscypliny, by ciągnąć
do końca wątek, który z jakiegoś powodu przestał ją
interesować. Howe wyżył się na duszce na wszelkie możliwe
sposoby i jego rola stanęła w martwym punkcie; aby więc nie musieć
męczyć się z wymyślaniem co i rusz nowych powodów, dla którego
tru loff chce oskalpować Wagabundę Meyer decyduje, iż od tej
chwili Jared w pełni wierzy w dalsze istnienie Meli i pojmuje, że
kosmitka wcale nie jest taka straszna. Dlaczego? Bo tak.
Żegnaj,
panie Howe. Skłamałabym mówiąc, że będę za panem tęsknić,
ale mordowanie własnego kanonu przez autora boli mnie jeszcze
bardziej niż pańskie grubiaństwo.
– O s k a r ż y s z go, Wando?Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, że odezwał się w mojej obronie, że odezwał się do m n i e, że wypowiedział moje imię.
Ubiłaś
już wołu na dziękczynną ofiarę?
Melanie również była w szoku, a ponadto silnie rozdarta. Radował ją ten serdeczny wyraz twarzy, ciepłe spojrzenie, którego tak dawno już nie widziała. Ale to moje imię padło z jego ust...
Trzeba
przyznać, że to niegłupi pomysł; zwrócenie się do Melanie
zapewne całkowicie skonfundowałoby nieszczęsnego Kyle'a. Kto wie,
może facet dobrowolnie wyniósłby się z jaskini, uznając, że
dwóch wariatów to już tłok.
Mój
ssskarb : 10
– Zaszło jedno wielkie nieporozumienie – szepnęłam. – Oboje upadliśmy, bo załamała się podłoga. Nic więcej się nie wydarzyło. – Powiedziałam to szeptem, ponieważ miałam nadzieję, że dzięki temu nikt nie usłyszy kłamliwej nuty w moim głosie, ale gdy tylko zamilkłam, Ian zaczął się śmiać pod nosem.
-
Ale jaja! Dopiero teraz załapałem, że to Łowca! Niezłe nas
barany, co?
Świat
według Terencjusza: 56
Nawet Jared się do mnie uśmiechnął.
Nie,
to nie mogła być sama wódka. Wygląda na to, że Jared nie oddał
Doktorowi całego towaru.
– Sami widzicie. Próbuje jeszcze kłamać w jego obronie.
Świat
według Terencjusza: 57
– Przy czym „próbuje” jest tu słowem kluczowym – dodał Ian.
Świat
według Terencjusza: 58
– A gdzie jest powiedziane, że kłamie? Kto ma na to dowód? – zapytała surowo Maggie, zajmując puste miejsce obok Kyle’a. – Kto ma dowód na to, że to, co brzmi w jej ustach jak fałsz, nie jest prawdą?
Gdyby
Stefcia robiła notatki podczas pisania, tak właśnie by było.
(...)Nie rozumiem, o co ta cała awantura. Nikt z nas nie został zaatakowany. Ten przebiegły intruz na nikogo się nie poskarżył. Marnujemy tylko czas.– Popieram – dodała Sharon głośno i wyraźnie.
Tak
Meyer, rozumiemy, Sharon i Maggie to imiona tych cheerleaderek,
którym w okresie liceum zazdrościłaś najbardziej. Czy możemy już
skończyć z tą parodią?
Doktor posłał jej zranione spojrzenie.
Mam
pytanie – dlaczego ten facet w ogóle jest związany ze sztandarową
Scary Sue powieści? To znaczy, nie zrozumcie mnie źle – wiecznie
skrzywiona zołza to dokładnie to, czego życzyłabym temu
osobnikowi, ale logiki w tym za grosz.
Trudy zerwała się na nogi.– Nie możemy pozwolić, by wśród nas żył morderca – i czekać, aż w końcu mu się powiedzie!– M o r d e r s t w o to pojęcie względne – syknęła Maggie. – Według mnie o morderstwie można mówić tylko wtedy, gdy zabito człowieka.
Stefa,
kolejne pytanie do kolekcji. Dlaczego Jeb lub Jamie nie powiedzieli
Maggie, że jej bratanica ciągle żyje? Kobietę ewidentnie boli
utrata Meli na rzecz pasożyta; jestem pewna, że stałaby się dużo
bardziej przyjazna, gdyby ktoś uświadomił jej, że bynajmniej nie straciła kolejnego członka rodziny.
– C z ł o w i e k to także pojęcie względne – odparł Jared, mierząc ją wzrokiem. – Zawsze mi się wydawało, że warunkiem człowieczeństwa jest choćby odrobina współczucia i miłosierdzia.
Nie.
To nie jest Jared. Nawet koktajl najsilniejszych dragów nie jest w
stanie TAK zmienić czyjejś osobowości.
Dlatego
zwracam się do Was, drodzy czytelnicy: Kim, Waszym zdaniem, jest
osoba podszywająca się za Howe'a i co stało się z rzeczywistym
lubym Meli? Propozycje proszę zamieszczać w komentarzach; obiecuję,
że jeśli kiedyś najdzie mnie wena, wykorzystam najciekawsze przy
tworzeniu fica do „Intruza”.
Sharon
proponuje uciec się do demokratycznych wzorców i zagłosować; kto
za pozostawieniem Kyle'a w jaskini i nie karaniem go w żaden sposób
– ręka w górę.
Próbowałam unieść dłoń, lecz Ian jeszcze mocniej przycisnął mi ręce do tułowia i wydał przez nos odgłos poirytowania. Uniosłam ją najwyżej, jak mogłam.
Mam
nadzieję, Wandziu, że ów moment nie będzie wracał do ciebie w
koszmarach sennych po tym jak Kyle – oczyszczony ze wszystkich
zarzutów – pewnego dnia postanowi, iż musi odpłacić bratu za
tak rażący brak solidarności....
Okazuje
się, że dwadzieścia trzy osoby są za uniewinnieniem O'Shei. 1:0
dla Brata Samo Zło. Ponownie – nie mam pojęcia, dlaczego
poszczególni uciekinierzy zagłosowali w taki a nie inny sposób, a
zatem nie widzę powodu, by zżymać się na głosujących. Wagabunda
(która jako duszka nie powinna być w stanie kłamać) stwierdziła,
że całe to zajście było wypadkiem, odchyły BSZ najwyraźniej
nikomu nie przeszkadzają – w czym problem?
– Może twoje dusze miały rację – powiedział [Jamie] surowym tonem, na tyle głośno, by większość mogła go usłyszeć. – Większość ludzi to zwykłe...– Cicho! – syknęłam.
-
Skąd znasz takie brzydkie słowa?! Do łóżka marsz, za karę nie
obejrzysz dzisiaj dobranocki!
– No dobra – rzekł Jeb. Wszyscy zamilkli. Spojrzał na Kyle’a, później na mnie, w końcu na Jareda. – No dobra, jestem gotów uznać zdanie większości.– Jeb... – odezwali się jednocześnie Jared i Ian.– Mój dom, moje reguły – przypomniał im Jeb. – Nigdy o tym nie zapominajcie. A teraz posłuchaj mnie, Kyle. I ty lepiej też, Magnolio. Jeśli ktoś jeszcze spróbuje zrobić Wandzie krzywdę, czeka go nie sąd, lecz pochówek. – Jakby dla podkreślenia wagi swych słów, poklepał kolbę strzelby.
Zgodnie
z moim własnym kanonem, Jeb zamierza po cichu usunąć Kyle'a z pola
gry nie narażając się większości i nikt nie wmówi mi, że jest
inaczej.
Magnolia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie.Kyle kiwnął głową, najwyraźniej przystając na te warunki.
Oj
Maggie, Maggie, patrz na mistrza i ucz się – O'Shea już
zrozumiał, że ujawnianie swych prawdziwych zamiarów nie popłaca.
A
teraz obiecana we wstępie niespodzianka. Oto zakończyliśmy proces
nad współbratem, duszka podzieliła między sobą nie tylko
mieszkańców, ale nawet dwie pary rodzeństwa, atmosfera jest raczej
grobowa. Jak temu zaradzić?
Jeb rozglądał się po rozrzuconym tłumie, patrząc w oczy wszystkim z wyjątkiem grupki skupionej wokół mnie.– Sąd zakończony – ogłosił wreszcie. – Kto gra w piłkę?
...Tak.
Następny rozdział będzie traktował o grze w nogę. Głęboki
wdech, kochani - najlepsze dopiero przed nami.
Statystyka:
Adolf approves : 44
Bellanda Wandella van der Mellen : 52
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 23
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 26
Mój ssskarb : 10
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 58
Welcome to Bedrock: 50
Witaj, Morfeuszu : 14
Adolf approves : 44
Bellanda Wandella van der Mellen : 52
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 23
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 26
Mój ssskarb : 10
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 58
Welcome to Bedrock: 50
Witaj, Morfeuszu : 14
Maryboo