niedziela, 30 marca 2014

Rozdział XXXV: Sąd


Na samym początku pragnę podziękować wszystkim za życzenia. Jestem już zdrowa i pełna energii, spójrzmy więc, z czym przyjdzie nam się dzisiaj zmierzyć.

Niniejszy rozdział ma swoje zalety i wady. Zaletą jest fakt, iż stanowi on uwerturę do najbardziej surrealistycznego epizodu w całej książce, z którym w przyszłym tygodniu weźmie się za bary Beige. Zobaczycie, będzie wesoło.
Wada kryje się zaś w długości tekstu, który wynosi zaledwie osiem i pół strony i wypełniony jest w znakomitej większości niezbyt porywającymi dialogami. Ostrzegam – to nie będzie najdłuższa z moich analiz, ale naprawdę nie mam na to wpływu.

Pozwólcie, że zaoszczędzę nerwów tym z Was, którzy obgryzają paznokcie niecierpliwie wyczekując nowej porcji porywającej akcji i od razu streszczę, o czym traktuje trzydziestka piątka: Jeb zwołuje wszystkich dorosłych mieszkańców jaskini do sali gier, by przeprowadzić sąd nad Bratem Samo Zło. Zapada wyrok. Kurtyna.

No dobra, jest jeden twist, ale nie ujawnię go aż do samego końca, albowiem stanowi on niezbity dowód na moje poprzednie twierdzenie, że w przyszłą niedzielę czeka Was istna jazda bez trzymanki.

Zaczynamy!

Wagabunda budzi się w jaskini (widzisz, Beżuś? Podwójna dawka morfiny to taka usypiająca witamina c - można brać ile wlezie, co najwyżej podrażnimy sobie żołądek). Wierny rycerz czuwa przy jej boku i proponuje jadło lub napitek, ale niewiasta ani myśli o wieczerzy; bardziej interesuje ją, w czyim pokoju obecnie się znajduje. Jak się okazuje – w swoim własnym, a właściwie Iana i Kyle'a. Ponieważ jednak BSZ może rychło opuścić jaskinię, a Adam Milligan jest gotów przeprowadzić się do Wesa (zaraz, przecież Wes ma dziewczynę. Czy jego partnerce nie będzie przeszkadzał tego rodzaju układ? A zresztą, w końcu jest kobietą, ma obowiązek podporządkować się życzeniom Menszczyzn), Wandzia może zostać tutaj.

Czy nikt już nie pamięta, że właśnie zwolnił się jeden pokój? Rozumiem, że dusza może mieć opory przed zajmowaniem posłania Waltera, ale czy bracia O'Shea nie mogliby po prostu przenieść się do pustej sypialni, zamiast tworzyć tego rodzaju kombinacje i utrudniać życie Bogu ducha winnym współmieszkańcom?

Kwestia sypialni schodzi jednak na dalszy plan, Wanda chce bowiem wiedzieć, kiedy odbędzie się proces Kyle'a.

Czemu chcesz wiedzieć?
Bo jeżeli się odbędzie, to muszę tam być. Wyjaśnić, jak to było.
Nakłamać.

Naprawdę, nie mam już na to siły. Meyer, przygotowałam dla ciebie małą przypominajkę:

a) Dusze nie kłamią.

b) Chyba, że są Łowcami.

c) Łowcy mogą mordować przedstawicieli innych ras.

d) I nie mają przed tym żadnych moralnych oporów.

e) Uciekinierzy znają wszystkie z powyższych czterech twierdzeń.

Wnioski? Ian jest idiotą.

Świat według Terencjusza: 55

Ale naprawdę – mam już serdecznie dosyć robienia za zdartą płytę. Od tej pory nie będę więcej komentować kwestii kłamstw i przeinaczeń duszki – przynajmniej dopóki nie dotrzemy do ostatnich rozdziałów, gdzie stanie się to nieuniknione.

Wagabunda upiera się, że jeśli O'Shea jej nie zabierze, to sama znajdzie drogę do niby-sali sądowej; Ian kapituluje i udaje się coś wszamać, obiecując, że wróci przed świtem.

Czekając, wpatrywałam się w dwie widoczne gwiazdy i dochodziłam do siebie. Ludzkie leki były paskudne. Fuj. Wszystko mnie bolało, ale zawroty głowy były jeszcze gorsze.

* wyobraża sobie minę Beige, rozdarta między chichotem a chęcią przesłania nieszczęsnej współanalizatorce e-ciasteczek na uspokojenie *

Książę czarujący spełnia obietnicę i zjawia się na progu równo ze wschodem słońca; widząc niewyraźną minę robaczka dopytuje się, kto tak kiepsko reaguje na leki, ona czy jej mundurek.
Rzecz jasna to sprawka Melanii, której ciało „słabo znosi środki przeciwbólowe” (spokojnie, Beige, spokojnie). Owo stwierdzenie prowadzi nas do wyznania Milligana, że dziwnie czuje się z faktem, iż Wandzia nieustannie nosi ze sobą współpasażerkę. O'Shea pomaga pannie wstać i częstuje ją bułką.

I co z moimi żebrami? Połamane?
Doktor nie jest pewien. Robi, co może.
Bardzo się stara.
To prawda.
Głupio mi, że... na początku go nie lubiłam – przyznałam.

Och, Wandziu, Wandziu...Nie mogę psuć niespodzianki czytelnikom nie znającym Intruza, ale uwierz mi – nie ma co przesadzać z tą sympatią.

Wanda nie ma zbytnio ochoty na bułkę (zapełnia żołądek jedynie z rozsądku), ale tru loff ma dla niej coś specjalnego:

Spojrzałam zaciekawiona, ale nie widziałam jego twarzy. Usłyszałam przenikliwy szelest, odgłos rozdzieranego opakowania... i nagle poczułam woń, która wszystko wyjaśniła.
Cheetosy! – zawołałam. – Naprawdę? To dla mnie?
Coś dotknęło mojej wargi. Bez wahania wgryzłam się w podsunięty mi przysmak.
Marzyłam o tym – westchnęłam, przeżuwając.
Roześmiał się, po czym położył mi na dłoni całą paczkę.
Opróżniłam pospiesznie niewielkie opakowanie, a następnie skończyłam bułkę, przyprawioną serowym smakiem, który został mi w ustach. Zanim zdążyłam poprosić, sam podał mi butelkę wody.

Na litość, Stefa, o co chodzi z tymi cheetosami? Producent zapłacił ci za product placement, czy to jakiś symboliczny element na modłę sparklącej łąki ze Zmierzchu (biorąc pod uwagę, że wcześniej w owe chrupki z pietyzmem wgryzał się Jared, nieszczęśliwe implikacje każą mi dla spokoju sumienia optować za pierwszą opcją)?

No dobra, zjedliśmy śniadanie, czas na właściwą akcję. Ruszamy do sali gier i zabaw!

Nie musisz mnie nieść. Moja noga ma się już lepiej.
Zobaczymy.
Pomógł mi się podźwignąć. Kiedy już stanęłam, nie zdjął ręki z mego boku, a moją rękę założył sobie na kark.
Tylko ostrożnie. I jak?
Zrobiłam krok do przodu, kuśtykając. Bolało, lecz ból był do zniesienia.
Świetnie. Chodźmy.
Ian chyba za bardzo cię lubi.”

Co, liczyliście może, że po ostatnim odcinku Mel na powrót stanie się wzbudzającą sympatię postacią?

Za bardzo?” Nie spodziewałam się usłyszeć Melanie, w dodatku tak wyraźnie. Ostatnio odzywała się tak głośno jedynie na widok Jareda.
Ja też tu jestem. Mam wrażenie, że jego to nie obchodzi.”

Cóż, Jared też niezbyt przejmuje się istnieniem Wandzi (nie licząc, rzecz jasna, wszechogarniającej żądzy mordu). Z dwojga złego trzymam za O'Sheą, ten przynajmniej nie próbuje aktywnie wyeliminować zawadzającego rogu trójkąta.

Oczywiście, że obchodzi. Wierzy nam bardziej niż ktokolwiek inny, oprócz Jamiego i Jeba.”
Nie to mam na myśli.”
A co?”



Wreszcie dochodzimy do dużej, ciemnej groty. Sala jest szeroka, strop niski, z sufitu zwisają lampy. W najjaśniejszym punkcie usadzony został Kyle, u jego boku w roli straży – Jared i Doktor (najwyraźniej Jeb wychodzi z założenia, że jeśli nie da się niedoszłego zabójcy powalić czystą siłą mięśni, doktorek wkroczy do akcji ze swoimi świeżo zdobytymi farmaceutykami).

Obok Jareda stał Jeb ze strzelbą zarzuconą na ramię. Wydawał się odprężony, ale wiedziałam już, jak szybko potrafi mu się zmienić nastrój. Jamie trzymał go za drugą rękę... a właściwie to Jeb ściskał chłopcu nadgarstek, z czego Jamie chyba nie był zadowolony.

Jamie, nie marudź, bo wuj weźmie cię na ręce albo wręcz wsadzi do kojca.

Jednakże kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się i pomachał. Westchnął głęboko i spojrzał dosadnie na Jeba. Wtedy ten puścił jego dłoń.
Obok Doktora stała Sharon, a po jej drugiej stronie ciotka Maggie.

Ian najwyraźniej wstydzi się gapiów, bo po wejściu do sali przestał obejmować damę swego serca...

...ha, zaraz, to może jednak wcale nie wstyd.

Okropnie wyglądasz – powiedziała. – To coś poważnego?
Wzruszyłam ramionami.
Nic mi nie jest. – Zaczęłam się zastanawiać, czy Ian specjalnie przestał mi pomagać, żeby wszyscy zobaczyli, że ledwo chodzę – było to nieme świadectwo przeciw Kyle’owi.

Skarbie, twoja twarz mieni się wszystkimi kolorami tęczy; i bez podstępów młodszego O'Shei widać, że Kyle był bardzo zaangażowany w działania na rzecz ludzkiej społeczności.

Po chwili zjawili się Wes oraz Lily i oboje dołączyli do grupki moich stronników. Parę sekund później przyszedł Brandt, potem Heidi, a następnie Andy i Paige. Ostatni zjawił się Aaron.
Wszyscy są – oznajmił. – Lucina została z dziećmi. Nie chciała ich tu przyprowadzać. Powiedziała, żebyśmy zaczynali bez niej.

W takim razie – zaczynajmy!


No dobra – odezwał się głośno Jeb, tak by wszyscy słyszeli. – Oto zasady. Robimy głosowanie. Tak jak zawsze, mogę sam podjąć decyzję, jeżeli nie spodoba mi się wola większości, bo to...
Mój dom – dokończyło za niego chórem kilka osób.



 Och, Jeb. I zanim ktoś oskarży go o tyranię przypominam, że facet sam znalazł i przebudował tę kryjówkę; resztę uciekinierów sprowadził tam z dobrego serca, co zaowocowało koniecznością dzielenia przestrzeni życiowej z co najmniej dwoma psychopatami. Na jego miejscu też wolałabym mieć ostatnie słowo.

Ktoś zachichotał, lecz od razu przestał. Nikomu nie było do śmiechu. Dokonywał się sąd nad człowiekiem, który próbował zabić obcego. Musiał to być straszny dzień dla nich wszystkich.

Że tak wyrażę na głos dręczące mnie wątpliwości: jakim cudem nikt przez te wszystkie miesiące nie zauważył, że Kyle jest niestabilny psychicznie? Takie rzeczy rzadko wychodzą na jaw z dnia na dzień. Dlaczego Ian nie uprzedził Jeba i reszty, że brat powinien być trzymany w odosobnieniu i z pewnością nie należy go wysyłać na zakupy pomiędzy duszne skupiska, bo skończy się to tragedią? Facet zionie do kosmitów tak krystalicznie czystą nienawiścią, iż idealnie nadawałby się na kamikadze (przynajmniej deklaratywnie; jak się niedługo przekonamy, umysł tego osobnika jest jedną wielką niewiadomą); kto może zagwarantować, że za jakiś czas nie odbije mu palma i nie uzna, że należy wyeliminować nie tylko robaczki, ale i tych z ludzi, którzy darzą je sympatią (vide Ian i Jamie) lub choćby tolerują (reszta wesołej gromadki)?

Kto oskarża? – zapytał Jeb.
Ian zaczął się podnosić.

Mam nadzieję, że to pytanie było wyłącznie pro forma. Co, gdyby nikt nie chciał bawić się w prokuratora?

- Mój brat dostał ostrzeżenie. Miał pełną jasność co do reguł ustalonych przez Jeba. Wanda jest członkiem wspólnoty – zasady i prawa dotyczące każdego z nas dotyczą również jej. Jeb powiedział Kyle’owi wprost, że jeśli nie potrafi się z tym pogodzić, musi odejść. Kyle zdecydował, że zostaje. Wiedział – i wie nadal – jaka jest kara za morderstwo.

Całkiem słuszna linia rozumowania. Odpowiedź oskarżonego?

Przecież go nie zabiłem – warknął Kyle.

Tak. BSZ sądzi, że udaremnienie mu możliwości popełnienia przestępstwa jest równoważne z kompletnym wymazaniem owego czynu z rejestru. Jeszcze raz – jakim cudem ten świr tak długo uchował się w jaskini, gdzie był zmuszony koegzystować w trybie 24/7 na niewielkiej przestrzeni z przedstawicielami wszelkich grup społecznych, etnicznych i wiekowych?

I dlatego nie domagam się twojej śmierci – odparował Ian. – Ale nie możesz tu zostać, skoro w głębi serca jesteś mordercą.

Mam wrażenie, że wypuszczenie Kyle'a na wolność może nieść ze sobą poważne konsekwencje, z udaniem się samego zainteresowanego do siedziby Łowców i propozycję wskazania kryjówki w zamian za niezmienianie w mundurek włącznie. I proszę mi nie mówić, że byłoby to ze strony BSZ naiwne i okrutne – rozzłoszczony psychopata naprawdę nie myśli zdroworozsądkowymi kategoriami.

W związku z tym mam pytanie – czy nie można by najzwyczajniej w świecie przeznaczyć jednej z tysiąca pińcet jaskiniowych grot na więzienie? Takie rozwiązanie miałoby same plusy – uciekinierzy nie musieliby gorączkowo roztrząsać w głębi swych sumień czy ich decyzja była etycznie akceptowalna, a Brat Samo Zło zostałby skutecznie odizolowany od reszty świata.

Mogą go złapać, a my nie będziemy nic wiedzieć – zaprotestował Brandt, podnosząc się. – Przyprowadzi ich tutaj znienacka.

No nie wierzę, ktoś w tej książce używa mózgu! Brandt, tymczasowo wybaczam ci nawet pełnienie roli przydupasa. Nie zawiedź mnie.

Kyle popatrzył krzywo na Brandta.
Żywego mnie nie dostaną.

Och, kochaneczku, któż to wie, co urodzi się w twoim umyśle, kiedy przestaną działać leki?

No to zostaje kara śmierci – powiedział ktoś cicho.

Meyer, dlaczego w twoich książkach zgon jest uznawany za uniwersalne rozwiązanie wszystkich problemów? Edward postanowił zasparklić się na śmierć w Nju Munie, bo szkoda mu było pieniędzy na bilet do Forks i upewnienie się, czy ukochana oby na pewno nie żyje; Jacob w PŚ chciał sprowokować Cullenów, żeby rozszarpali go na strzępy i ukrócili jego emo angst; w „Intruzie” mieszkańcy jaskini zamierzają kropnąć Kyle'a, zamiast najzwyczajniej w świecie zamknąć go pod kluczem. Kogo właściwie mam tu uważać za antagonistę – Brata Samo Zło (bo nie chce dobrowolnie iść pod topór sprawiedliwości) czy resztę ferajny (bo najwyraźniej całkiem szybko pogodzili się z kwestią eliminacji jednego ze swoich)?

Adolf approves : 43

Potrafię przeżyć na powierzchni, to dla mnie nic nowego – powiedział Kyle gniewnym tonem.
Zawsze to pewne ryzyko – odezwał się kolejny głos. Nie potrafiłam rozpoznać ich właścicieli; mówili niewyraźnym szeptem.
I jeszcze jeden.
Co złego zrobił Kyle? Nic.
(…)
Wcale nie jest jedną z nas – zaprotestował jeszcze ktoś.

A, czyli tym razem to ogół społeczności występuje w roli czarnego charakteru. Spójrzcie tylko, jak te bestie trzymają z oprawcą!

Adolf approves : 44

Stefa, mam jedno proste pytanie. O co ci właściwie chodzi w tej scenie? Kto popiera Kyle'a? Jego przydupasy? Przyjaciele (o ile w ogóle jakichkolwiek posiada)? Statyści – słuchacze z poprzednich rozdziałów?

Ten akapit nie ma sensu, ponieważ Stefci udał się niesamowity wyczyn – mimo zapisania prawie trzystu stron Worda nadal nie zdołała wytłumaczyć czytelnikom, jakie relacje panują między poszczególnymi mieszkańcami jaskini. Dokładnie o to samo zżymałam się w kontekście Zmierzchu i Sparkle Family, ale tam można było przynajmniej założyć, że wszyscy wzajemnie się uwielbiają, jak na porządną i kompletnie nierealistyczną rodzinę przystało. Tutaj tak się nie da – mamy trzydzieści pięć kompletnie obcych osób zamkniętych pod jednym dachem i konflikty są nieuniknione.
Co myślą o O'Shei uciekinierzy? Co sądzili przed przybyciem Wandy? Czy był lubiany? Czy istniały przesłanki, że coś z nim mocno nie halo? Dlaczego w kryzysowej sytuacji niektórzy wolą poprzeć nieszkodliwą przedstawicielkę wrogiego obozu, a inni – samego swojego, choćby miał nierówno pod sufitem?

Ja muszę WIEDZIEĆ te rzeczy. Bez tzw. świata przedstawionego nie mam bowiem pojęcia, jak odczytać powyższą scenę – nie wiem, czy jej uczestnicy wyrażają swoje opinie na podstawie głębokich wewnętrznych przekonań, czy są w szoku, czy może wręcz nie wiedzą, co o tym wszystkim myśleć i głosują w dany sposób z kompletnie innych powodów, np. chęci podlizania się samcom Alfa zgromadzenia. Będąc w połowie książki, wciąż kompletnie nie znam występujących w niej postaci i w związku z tym naprawdę nie wiem, z kim zdaniem autorki powinnam trzymać podczas procesu.

Hej! – wybuchnął Jared. Odezwał się tak głośno, że wszyscy aż podskoczyli. – To nie jest sąd nad Wandą! Ktoś ma jakiś konkretny zarzut wobec niej – wobec samej Wandy? Niech poprosi o osobne zebranie. Ale jak wszyscy dobrze wiemy, ona nikogo tu nie skrzywdziła. Mało tego, uratowała mu życie. – Wskazał na Kyle’a, dźgając palcem powietrze, a wtedy ten drgnął, jakby poczuł to na własnej skórze. – Chwilę po tym, jak próbował ją wrzucić do rzeki, zaryzykowała życie, żeby uchronić go przed taką samą śmiercią. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jeśli pozwoli mu zginąć, będzie bezpieczniejsza, a mimo to go uratowała. Czy ktoś z was uczyniłby to samo – ocalił wroga od śmierci? Próbował ją zabić, a ona nawet go nie oskarża.
Jared wskazywał na mnie otwartą dłonią. Czułam na sobie oczy wszystkich osób zgromadzonych w ciemnej grocie.

To dziwne – ja na ich miejscu wpatrywałabym się raczej w Jareda i zastanawiała się, czy przed tym występem postanowił golnąć sobie setkę i przy nalewaniu zadrżała mu ręka, czy też wzorem Kyle'a zdecydował się na pewien czas odstawić leki.

Całkiem niedawno pojawił się na blogu komentarz traktujący o tym, iż Howe'a można lubić za jedną, jedyną rzecz – niezmienność charakteru. Może i palant, ale przynajmniej konsekwentny w swoich psychozach.

Cóż, nic z tego. Powitajcie Jareda Howe'a 2.0 – wersję ulepszoną, z którą będziemy zmagać się do samego końca książki.

Dobra wiadomość? Nowy model jest znacznie mniej agresywny i właściwie nie rzuca się w oczy; Jared na jakiś czas ustąpi pola młodszemu O'Shei, co oznacza, że choć przez chwilę będziemy mogli od niego odpocząć.

Zła wiadomość? Nie wiem, kim jest osobnik, który od tego odcinka będzie podawał się za J. Howe'a, ale jedno jest pewne - na miejsce oryginału wkradł się szybko i niepostrzeżenie.

Kochani, przyrzekam, że nie wycięłyśmy z Beige żadnego istotnego fragmentu. Od pamiętnego rozdziału dwudziestego dziewiątego Jared pozostawał w stu procentach sobą - zakłamanym jaskiniowcem drżącym przed demonami logiki i kindersztuby. Owszem, przywalił BSZ w szpitalu, ale mówiąc szczerze podejrzewam, że tego dnia najzwyczajniej w świecie świerzbiły go ręce, a odkąd Wagabunda zyskała ochroniarza utracił swój ulubiony worek treningowy.

Od dzisiejszej odsłony Jared oficjalnie przechodzi na stronę Wandzi. I nikt – łącznie z samą autorką – nie ma pojęcia, dlaczego tak się dzieje.
No dobrze, ja mam. Jak już kiedyś wspominałam – Stefcia jest jak dziecko, bardzo szybko nudzi się nawet ulubionymi zabawkami. W związku z tym nie ma wystarczająco dużo samodyscypliny, by ciągnąć do końca wątek, który z jakiegoś powodu przestał ją interesować. Howe wyżył się na duszce na wszelkie możliwe sposoby i jego rola stanęła w martwym punkcie; aby więc nie musieć męczyć się z wymyślaniem co i rusz nowych powodów, dla którego tru loff chce oskalpować Wagabundę Meyer decyduje, iż od tej chwili Jared w pełni wierzy w dalsze istnienie Meli i pojmuje, że kosmitka wcale nie jest taka straszna. Dlaczego? Bo tak.

Żegnaj, panie Howe. Skłamałabym mówiąc, że będę za panem tęsknić, ale mordowanie własnego kanonu przez autora boli mnie jeszcze bardziej niż pańskie grubiaństwo.

O s k a r ż y s z go, Wando?
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć, że odezwał się w mojej obronie, że odezwał się do m n i e, że wypowiedział moje imię.

Ubiłaś już wołu na dziękczynną ofiarę?

Melanie również była w szoku, a ponadto silnie rozdarta. Radował ją ten serdeczny wyraz twarzy, ciepłe spojrzenie, którego tak dawno już nie widziała. Ale to moje imię padło z jego ust...

Trzeba przyznać, że to niegłupi pomysł; zwrócenie się do Melanie zapewne całkowicie skonfundowałoby nieszczęsnego Kyle'a. Kto wie, może facet dobrowolnie wyniósłby się z jaskini, uznając, że dwóch wariatów to już tłok.

Mój ssskarb : 10

Zaszło jedno wielkie nieporozumienie – szepnęłam. – Oboje upadliśmy, bo załamała się podłoga. Nic więcej się nie wydarzyło. – Powiedziałam to szeptem, ponieważ miałam nadzieję, że dzięki temu nikt nie usłyszy kłamliwej nuty w moim głosie, ale gdy tylko zamilkłam, Ian zaczął się śmiać pod nosem.

- Ale jaja! Dopiero teraz załapałem, że to Łowca! Niezłe nas barany, co?

Świat według Terencjusza: 56

Nawet Jared się do mnie uśmiechnął.

Nie, to nie mogła być sama wódka. Wygląda na to, że Jared nie oddał Doktorowi całego towaru.

Sami widzicie. Próbuje jeszcze kłamać w jego obronie.

Świat według Terencjusza: 57

Przy czym „próbuje” jest tu słowem kluczowym – dodał Ian.

Świat według Terencjusza: 58

A gdzie jest powiedziane, że kłamie? Kto ma na to dowód? – zapytała surowo Maggie, zajmując puste miejsce obok Kyle’a. – Kto ma dowód na to, że to, co brzmi w jej ustach jak fałsz, nie jest prawdą?

Gdyby Stefcia robiła notatki podczas pisania, tak właśnie by było.

(...)Nie rozumiem, o co ta cała awantura. Nikt z nas nie został zaatakowany. Ten przebiegły intruz na nikogo się nie poskarżył. Marnujemy tylko czas.
Popieram – dodała Sharon głośno i wyraźnie.

Tak Meyer, rozumiemy, Sharon i Maggie to imiona tych cheerleaderek, którym w okresie liceum zazdrościłaś najbardziej. Czy możemy już skończyć z tą parodią?

Doktor posłał jej zranione spojrzenie.

Mam pytanie – dlaczego ten facet w ogóle jest związany ze sztandarową Scary Sue powieści? To znaczy, nie zrozumcie mnie źle – wiecznie skrzywiona zołza to dokładnie to, czego życzyłabym temu osobnikowi, ale logiki w tym za grosz.

Trudy zerwała się na nogi.
Nie możemy pozwolić, by wśród nas żył morderca – i czekać, aż w końcu mu się powiedzie!
M o r d e r s t w o to pojęcie względne – syknęła Maggie. – Według mnie o morderstwie można mówić tylko wtedy, gdy zabito człowieka.

Stefa, kolejne pytanie do kolekcji. Dlaczego Jeb lub Jamie nie powiedzieli Maggie, że jej bratanica ciągle żyje? Kobietę ewidentnie boli utrata Meli na rzecz pasożyta; jestem pewna, że stałaby się dużo bardziej przyjazna, gdyby ktoś uświadomił jej, że bynajmniej nie straciła kolejnego członka rodziny.

C z ł o w i e k to także pojęcie względne – odparł Jared, mierząc ją wzrokiem. – Zawsze mi się wydawało, że warunkiem człowieczeństwa jest choćby odrobina współczucia i miłosierdzia.

Nie. To nie jest Jared. Nawet koktajl najsilniejszych dragów nie jest w stanie TAK zmienić czyjejś osobowości.

Dlatego zwracam się do Was, drodzy czytelnicy: Kim, Waszym zdaniem, jest osoba podszywająca się za Howe'a i co stało się z rzeczywistym lubym Meli? Propozycje proszę zamieszczać w komentarzach; obiecuję, że jeśli kiedyś najdzie mnie wena, wykorzystam najciekawsze przy tworzeniu fica do „Intruza”.

Sharon proponuje uciec się do demokratycznych wzorców i zagłosować; kto za pozostawieniem Kyle'a w jaskini i nie karaniem go w żaden sposób – ręka w górę.

Próbowałam unieść dłoń, lecz Ian jeszcze mocniej przycisnął mi ręce do tułowia i wydał przez nos odgłos poirytowania. Uniosłam ją najwyżej, jak mogłam.

Mam nadzieję, Wandziu, że ów moment nie będzie wracał do ciebie w koszmarach sennych po tym jak Kyle – oczyszczony ze wszystkich zarzutów – pewnego dnia postanowi, iż musi odpłacić bratu za tak rażący brak solidarności....

Okazuje się, że dwadzieścia trzy osoby są za uniewinnieniem O'Shei. 1:0 dla Brata Samo Zło. Ponownie – nie mam pojęcia, dlaczego poszczególni uciekinierzy zagłosowali w taki a nie inny sposób, a zatem nie widzę powodu, by zżymać się na głosujących. Wagabunda (która jako duszka nie powinna być w stanie kłamać) stwierdziła, że całe to zajście było wypadkiem, odchyły BSZ najwyraźniej nikomu nie przeszkadzają – w czym problem?

Może twoje dusze miały rację – powiedział [Jamie] surowym tonem, na tyle głośno, by większość mogła go usłyszeć. – Większość ludzi to zwykłe...
Cicho! – syknęłam.

- Skąd znasz takie brzydkie słowa?! Do łóżka marsz, za karę nie obejrzysz dzisiaj dobranocki!

No dobra – rzekł Jeb. Wszyscy zamilkli. Spojrzał na Kyle’a, później na mnie, w końcu na Jareda. – No dobra, jestem gotów uznać zdanie większości.
Jeb... – odezwali się jednocześnie Jared i Ian.
Mój dom, moje reguły – przypomniał im Jeb. – Nigdy o tym nie zapominajcie. A teraz posłuchaj mnie, Kyle. I ty lepiej też, Magnolio. Jeśli ktoś jeszcze spróbuje zrobić Wandzie krzywdę, czeka go nie sąd, lecz pochówek. – Jakby dla podkreślenia wagi swych słów, poklepał kolbę strzelby.

Zgodnie z moim własnym kanonem, Jeb zamierza po cichu usunąć Kyle'a z pola gry nie narażając się większości i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej.

Magnolia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie.
Kyle kiwnął głową, najwyraźniej przystając na te warunki.

Oj Maggie, Maggie, patrz na mistrza i ucz się – O'Shea już zrozumiał, że ujawnianie swych prawdziwych zamiarów nie popłaca.


A teraz obiecana we wstępie niespodzianka. Oto zakończyliśmy proces nad współbratem, duszka podzieliła między sobą nie tylko mieszkańców, ale nawet dwie pary rodzeństwa, atmosfera jest raczej grobowa. Jak temu zaradzić?

Jeb rozglądał się po rozrzuconym tłumie, patrząc w oczy wszystkim z wyjątkiem grupki skupionej wokół mnie.
Sąd zakończony – ogłosił wreszcie. – Kto gra w piłkę?

...Tak. Następny rozdział będzie traktował o grze w nogę. Głęboki wdech, kochani - najlepsze dopiero przed nami.


Statystyka:
Adolf approves : 44
Bellanda Wandella van der Mellen : 52
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 23
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 26
Mój ssskarb : 10
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 58
Welcome to Bedrock: 50
Witaj, Morfeuszu : 14

Maryboo

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział XXXIV: Pogrzeb





Dziś coś, co Beż lubi najbardziej, a czego jednocześnie najbardziej nienawidzi. Jak się pewnie domyślacie, chodzi o faile naukowe. Będzie też trochę o seksie, tyle że nie. Dodajmy do tego śmierć jednego ze statystów i dostajemy dość przedziwny mix. Popatrzmy.



Ostatni rozdział zakończył się na wybuchu histerii Brata Samo Zło z powodu odkrycia, że duszka nie zginęła. Jared załatwia sprawę jak na profesjonalnego jaskiniowca przystało.




Jared doskoczył do Kyle’a i zdzielił go pięścią w twarz. Trafiony opadł na materac z wywróconymi oczami i otwartymi ustami.



Może i Kyle’owi się należało, ale i tak za wybranie tej metody poradzenia sobie z BSZ-em z 10 możliwych opcji dam



Welcome to Bedrock: 50



– No więc – odezwał się Doktor łagodnym głosem – z medycznego punktu widzenia to chyba nie było najwłaściwsze.



Czy to miał być element komiczny? Jakoś nie pokładam się ze śmiechu.



– Ale za to ja czuję się lepiej – odparł chmurno Jared.

Na twarzy Doktora zagościł nikły uśmiech.
– Z drugiej strony, parę minut snu raczej go nie zabije. 
Jeszcze raz zajrzał mu pod powieki i sprawdził puls.



I to ma być lekarz? Wow, no chyba że Stefka stosuje jakiś dziwaczny foreshadowing…



– Co się stało? – odezwał się cicho Wes gdzieś znad mojej głowy.
– Kyle próbował go zabić – odparł Jared, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. – Chyba nas to nie dziwi?
– Nie próbował – bąknęłam.





Świat według Terencjusza: 51



– Altruizm przychodzi mu łatwiej niż kłamstwa – zauważył Jared.
– Robisz mi to na złość? – zapytałam. Moja cierpliwość nie tyle się kończyła, co nie było po niej śladu. Jak długo już nie spałam? Bardziej niż noga bolała mnie tylko głowa. Każdy oddech sprawiał mi ból w boku. Uświadomiłam sobie, nie bez pewnego zdziwienia, że jestem w bardzo złym nastroju. – Bo jeżeli tak, to muszę przyznać, że dobrze ci idzie.



Wow, czyżby Wandzia miała wreszcie dość? Rychło w czas. Pokaż wreszcie, że nie jesteś bezwolną amebą! Już kij, że taka złość nie leży w naturze dusz.



Świat według Terencjusza: 52


Nic to, wolę niekanoniczną agresję niż kanoniczną martyrologię. Zobacz, do czego mnie doprowadziłaś, Stefciu!



Ale, ale, to jeszcze nie koniec. Czas na prawdziwy smackdown w wykonaniu naszego cielęcia.



Jared i Wes spojrzeli na mnie ze zdumieniem. Byłam pewna, że miny pozostałych wyglądają podobnie. Może z wyjątkiem Jeba, który jak nikt inny umiał zachować twarz pokerzysty.
– Jestem k o b i e t ą – żachnęłam się. – I całe to mówienie o mnie per „on” strasznie działa mi na nerwy.
Jared zamrugał, zbity z tropu. Po chwili jednak odzyskał srogi wyraz.
– Bo jesteś przebrana w kobiece ciało?

Wes spojrzał na niego krzywo.
– Bo jestem s o b ą – syknęłam.
– Według czyjej definicji?
– Chociażby według waszej. Należę do płci, która wydaje na świat młode. A może to niewystarczająco kobiece?







Jestem w głębokim szoku. Wandzia stawia się, czujecie to? I to Jaredowi pomimo wpojenia ver. 2.0 i całej swojej tendencji do bycia wycieraczką do podłogi. Niesamowite.



Zamknęło mu to usta. Poczułam namiastkę samozadowolenia.

"I słusznie", przyklasnęła mi Melanie. "Zachowuje się jak świnia."
"Dzięki."
"My, dziewczyny, musimy się trzymać razem."



Cuda, panie, cuda się dzieją. Solidarność kobieca, walka ze złym traktowaniem i wkurw na buca. I to w jednym rozdziale. Stefciu, co to się stało?



– Nigdy nam o tym nie opowiadałaś – powiedział cicho Wes, podczas gdy Jared zastanawiał się nad ripostą. – Jak to u was wygląda?


                                          


Jego oliwkowa cera nabrała rumieńców, jak gdyby dopiero po fakcie zdał sobie sprawę, że wypowiedział te słowa na głos.
– To znaczy, nie musisz odpowiadać, jeżeli to nietaktowne pytanie.

Zaśmiałam się. Byłam w dziwnym, rozchwianym nastroju. Miałam głupawkę, jak to ujęła Mel.
– Nie, nie pytasz o nic... niestosownego. U nas to nie przebiega w tak... skomplikowany sposób jak u was.



Ekhm, wkłada się, potem w przód, w tył, w przód, w tył, itd., potem wyjmuje i wsio. Co w tym takiego skomplikowanego? Jeśli to jeszcze ma być przyjemne, to fakt, trzeba się trochę bardziej postarać, ale proces prokreacji jako takiej nie jest jakoś niesamowicie złożony.



"Masz kosmate myśli."
"To twoje myśli", odparowałam.



Przepraszam bardzo, wylądowaliśmy nagle w gimnazjum, czy co?



Dobra, dobra, przejdźmy może do rozmnażania duszyczek. Uwaga, będzie idiotycznie.



– Wśród nas jest bardzo niewiele... Matek. To znaczy, niezupełnie Matek. Tak się nas nazywa, ale tak naprawdę chodzi o samą możliwość macierzyństwa... – Zaczęłam o tym rozmyślać i szybko spoważniałam. W świecie dusz w ogóle nie było żywych Matek, trwały jedynie w pamięci potomnych.
– Masz taką m o ż l i w o ś ć? – zapytał sztywno Jared.



I ty się pytasz, chłopie? Przecież to jest speshul snowflake i awatar ałtorki, musi być zdolna do bycia matką, to wszak jedyna powinność kobiety. Tłajlajta nie czytałeś?



Wiedziałam, że wszyscy mnie słuchają. Nawet Doktor zastygł z uchem nachylonym nad piersią Kyle’a.

Nie odpowiedziałam na to pytanie.
– Jesteśmy... trochę jak ule pszczół albo jak mrówki. Mamy mnóstwo bezpłciowych osobników i królową...
– Królową? – powtórzył za mną Wes, spoglądając dziwnie.
– Nie do końca. Ale na każde pięć, dziesięć tysięcy dusz przypada tylko jedna Matka. Czasem nawet mniej. Nie ma żelaznej reguły.
– A ile jest trutni? – zapytał Wes.
– Nie, nie – nie ma żadnych trutni. Mówiłam, to prostsze.

Czekali, aż im wszystko wyjaśnię. Przełknęłam ślinę. Nie powinnam była poruszać tego tematu. Nie miałam ochoty dłużej o tym rozprawiać. Czy naprawdę nie mogłam przecierpieć, że Jared mówi o mnie „on”?
Nie zamierzali mi teraz odpuścić. Zmarszczyłam brwi, lecz kontynuowałam. Przecież sama zaczęłam.
– Matki... się dzielą. Każda... komórka – chyba tak to byście nazwali, choć różnimy się od was budową – no więc każda komórka staje się nową duszą. Każda nowa dusza nosi w sobie okruch pamięci matki, ślad po niej.
– Ile komórek? – zapytał Doktor zaciekawiony. – Ile młodych?

Wzruszyłam ramionami.
– Około miliona.






No tak, skoro muszą nagle znaleźć na raz milion nowych mundurków na jeden „poród” to nie dziwota, że potrzebują co rusz nowych planet.



Otworzyli szeroko oczy w przerażeniu. Wes odsunął się ode mnie, ale powtarzałam sobie, że nie powinnam czuć się urażona.
Doktor zagwizdał pod nosem. Był jedyną osobą, która chciała słuchać dalej. Aaron i Andy wyglądali na zaniepokojonych. Nigdy wcześniej nie słuchali moich opowieści, nie wiedzieli, jak dużo potrafię mówić.
– Kiedy to się dzieje? Potrzeba jakiegoś katalizatora?
– To wybór. Własnowolna decyzja. Tylko tak umieramy. Poświęcamy się dla nowego pokolenia.



This is bullshit. Wstałam sobie rano i siłą woli i godnością osobistą postanowiłam rozpęknąć się na milion komórek. Why? Fuck you, that’s why.



I niech mi ktoś wytłumaczy, jak to ma wyglądać. Organizm wielokomórkowy to nie pantofelek, żeby ot tak sobie się podzielić i to jeszcze na tyle części. Stefciu, naprawdę bym to łyknęła, tylko mi do ciężkiej cholery wytłumacz, jak to przebiega na poziomie komórkowym! A przepraszam, ty nie robisz riserczu, pewnie nawet nie wiesz nic o podstawach biologii.



Aha, no i jeszcze



Bellanda Wandella van der Mellen : 52



za speshul skill bycia Matką.


– Mogłabyś to zrobić w każdej chwili, podzielić wszystkie komórki, ot tak, po prostu?
– Może nie „ot tak, po prostu”, ale tak.
– Czy to bardzo złożone?
– Decyzja, owszem. Sam proces jest... bolesny.



Explain, Stefa, explain!!! Nie rzucaj mi tu dwoma zdaniami i nie myśl, że to wystarczy. Ostatnio nieopatrznie przeczytałam Ślepowidzenie Wattsa. Nie, nie, książka mi się podobała. Nieopatrznie, bo teraz Intruz wkurza mnie jeszcze bardziej. Na końcu Ślepowidzenia autor podaje całą litanię źródeł dla teorii, które umieścił w swojej książce. No ale on pisał science fiction, a nie durne, patologiczne romansidło przebrane w podziurawiony płaszczyk scifi.



– Bolesny?
Czemu go to dziwiło? Przecież na Ziemi było podobnie.

"Mężczyźni", prychnęła Mel.
– Bardzo – powiedziałam. – Wszystkie dusze pamiętają, co czuła wtedy ich Matka.







Czyli te rozpęknięte komórki pamiętają mamusię? To prawie jak pamięć wody w homeopatii. Poczytajcie sobie o tym, to jest dopiero kretynizm, uśmiejecie się.



Boru, już mnie głowa boli od tej skondensowanej głupoty. A najgorsze jeszcze przed nami.



– Ciekawe, jak przebiegała ewolucja waszego gatunku... zanim wykształciło się społeczeństwo z królowymi-samobójczyniami. – Myślami był gdzieś daleko.
– Altruizm – powiedział cicho Wes.


- Idiotyzm – powiedziała Beige, dolewając sobie wina, by przetrwać ten rozdział.



– No to pięknie – rzucił ktoś pod nosem. – Mamy w jaskiniach pieprzoną królową matkę obcych. Za chwilę może się zamienić w milion małych robali.
– Cii.
– Nic by wam nie zrobiły – odpowiedziałam, nie otwierając oczu. – Bez żywicieli od razu by poumierały. – Skrzywiłam się na myśl o tak niewyobrażalnej tragedii. Milion malutkich, bezbronnych duszyczek, srebrzystych niemowląt, usychających...



Zamknij ryj z łaski swojej, bo nie zniosę takiej hipokryzji. Nie macie jakoś problemu z wszczepianiem dusz w nasze maluchy, ale wasze sparklące komórki z homeopatyczną pamięcią rodzicielki są biedne. Łza się w oku kręci.



Adolf approves : 42



Byłam bardzo zmęczona. Nie obchodziło mnie już nawet, że parę kroków dalej leży Kyle. Ani że dwaj z mężczyzn, którzy go przynieśli, wezmą jego stronę, gdy się ocknie. Obchodził mnie jedynie sen.
Ale oczywiście wtedy obudził się Walter.
– Au – zajęczał cichutko. – Gladdie?
Ja także jęknęłam i obróciłam się ku niemu. Ból w nodze wykrzywił mi twarz, ale nie byłam w stanie przekręcić tułowia. Wyciągnęłam do niego ręce i chwyciłam go za dłoń.
– Już – szepnęłam.






Świat według Terencjusza: 53




Doktor odsyła dodatkowych statystów, czyli niejakich Aarona, Wesa i Andy’ego i przygotowuje się do podania Walterowi złotego strzału.



Otworzyłam oczy. Jeb stal przy łóżku Waltera; twarz chorego wyglądała, jakby nadal spał.
– Żegnaj, Walt – powiedział Jeb. – Do zobaczenia po tamtej stronie.

Odstąpił od łóżka.
– Jesteś dobrym człowiekiem. Będzie nam ciebie brakowało – odezwał się cicho Jared.
Doktor znów odpakowywał morfinę z szeleszczącego papieru.
– Gladdie? – załkał Walt. – Boli mnie.
– Cii. Zaraz przestanie. Doktor da ci zastrzyk.
– Gladdie?
– Tak?
– Kocham cię, Gladdie. Zawsze cię kochałem.
– Wiem, Walter. Ja... ja ciebie też. Wiesz jak bardzo.




Świat według Terencjusza: 54




Walter odchodzi, Wandzia jest zrozpaczona. Ponadto ledwo trzyma się na nogach. I co robi Doktor, żeby jej „pomóc”? Trzymajcie się, bo zaraz wybuchnę.



– Odszedł – powiedział Doktor napiętym głosem. – Już nie cierpi. Wyciągnął moją dłoń z ręki zmarłego, obrócił mnie ostrożnie i ułożył w wygodniejszej pozycji. Ale prawie nie odczułam zmiany. Teraz, gdy wiedziałam, że Walter już mnie nie słyszy, łkałam głośniej. Złapałam się za rwący bok.
– Jak tam sobie chcesz. Skoro musisz – wymamrotał Jared tonem urazy. Próbowałam otworzyć oczy, ale nie dałam rady.
Coś ukłuło mnie w ramię. Nie pamiętałam, żebym miała tam jakąś ranę. I to jeszcze w tak dziwnym miejscu, po wewnętrznej stronie łokcia.

"Morfina", szepnęła Melanie.
Powoli odpływałyśmy. Nie czułam nawet niepokoju, choć przecież powinnam.
Nikt się ze mną nie pożegnał, pomyślałam otępiałe. Nie liczyłam na Jareda... ale Jeb... Doktor... Iana nie było...
"Nie umierasz", zapewniła mnie Mel. "Zasypiasz."



MORFINA TO NIE JEST WALERIANA DO CHOLERY! Po kiego grzyba ten kretyn podał WandzioMeli tak silną substancję? Morfina to nie jest ot taki sobie środek nasenny! To w ogóle nie jest środek nasenny! Owszem, ma działanie odurzające, ale nie stosuje się jej, bo człowiek jest zmęczony i zestresowany! Marnują morfinę na kogoś, kto jej nie potrzebuje, a nie daj bór, ktoś inny może za jakiś czas znaleźć się w stanie, w którym wymagane będzie podanie takiego silnego środka. Poza tym pan doktor od siedmiu boleści chyba zapomniał, że morfina ma mnóstwo działań niepożądanych z depresją ośrodka oddechowego na czele! A ten kretyn podaje narkotyk zdrowej dziewczynie, która jest tylko poturbowana i niewyspana! Moje farmaceutyczne serce krwawi. Nie, nie przesadzam. Podawanie leków, a już w ogóle opioidów, bez przyczyny czy na wyrost może być bardzo niebezpieczne. Po co w ogóle tak ryzykować? To nie jest paracetamol, do cholery. A i paracetamol może zniszczyć wątrobę (dlatego nie leczcie bólu łba po zakrapianej imprezie Apapem, raczej was to nie zabije, ale po co dodatkowo obciążać wątróbsko). Z tego Doktora taki lekarz jak z koziej dupy waltornia.



Wandzia budzi się po jakimś czasie. Okazuje się, że jest na zewnątrz i właśnie odbywa się pogrzeb Waltera. Przy duszce waruje Ian. Po chwili dołącza do nich Jamie.



Palcami wyczułam pod sobą krawędź maty. Jak się tu dostałam?
– Nie poczekali – powiedział Jamie do Iana. – Zaraz skończą.
– Pomóżcie mi wstać.
Jamie wyciągnął rękę, ale Ian potrząsnął głową.
– Ja to zrobię.
Ostrożnie wsunął pode mnie ręce, uważając szczególnie na obolałe miejsca. Kiedy dźwignął mnie z ziemi, głowa przechyliła mi się na bok jak tonący statek. Jęknęłam.
– Co mi dał Doktor?
– Trochę morfiny, żebyś straciła przytomność. Zresztą i tak potrzebowałaś snu.



IDIOTA.



Zmarszczyłam brwi.
– Ktoś kiedyś może jej potrzebować bardziej.



Właśnie. Ale nie, nasz płatek śniegu musiał się zdrzemnąć, więc co tam, dajmy jej szprycę narkotyku, kogo obchodzi racjonalne wydawanie leków.



Pogrzeb Waltera dobiega końca. Statyści po kolei podchodzą do grobu i żegnają się ze zmarłym. Scena napisana jest nienajgorzej, więc nie będę się nad nią znęcać. Na samym końcu do grobu zbliżają się Wandzia i Ian. Tłumek nie jest zachwycony obecnością duszki w takim wydarzeniu, ale ta znowu się stawia, bo uważa, że jako przyjaciółka zmarłego ma prawo się z nim pożegnać.



– Miałeś serce niezatrute nienawiścią. Twoje istnienie jest dowodem naszego błędu. Nie mieliśmy prawa odbierać ci tego świata, Walterze. Mam nadzieję, że twoje marzenia się ziszczą. Mam nadzieję, że odnajdziesz Gladdie.



To brzmi tak, jakby dopiero zakumplowanie się z człowiekiem obudziło w duszce sumienie. Wcześniej akt najazdu sam w sobie nie był zły, dopiero gdy ofiara zyskała konkretne imię, twarz i historię, stała się warta współczucia. Taka moralność pod warunkiem. Super.



Grób zostaje zasypany, czas wracać do jaskini.



– Jak się czujesz? – zapytał Doktor, dotykając mojego boku. Chciałam wstać, lecz Ian przycisnął mi ramię.
– Dobrze. Może dam radę iść o własnych...
– Nie ma co się spieszyć. Dajmy nodze parę dni, zgoda? – Uniósł mi machinalnie lewą powiekę i zaświecił w oko malutkim strumieniem światła. Prawym okiem widziałam, jak na twarzy zatańczył mu jasny refleks. Zmrużył oczy i odsunął się o kilka centymetrów. Za to dłoń Iana na moim barku nawet nie drgnęła. Zdziwiło mnie to.
– Hmm. Cóż, to mi nie pomaga w pracy. Jak tam głowa? – zapytał Doktor.
– Mam lekkie zawroty. Ale to chyba nie od rany, tylko od tego leku, który mi dałeś. Nie podoba mi się to uczucie – już chyba wolałabym, żeby mnie bolało.
Obaj skrzywili się.
– No co? – zapytałam zdziwiona.
– Będę cię musiał uśpić jeszcze raz, Wando.



Jak psa? A nie, chwilunia.



– Ale... dlaczego? – szepnęłam. – Naprawdę nic mi nie jest. Nie chcę...
– Musimy cię zanieść z powrotem do jaskiń – uciął Ian ściszonym głosem, tak jakby nie chciał, żeby inni usłyszeli. Wciąż dochodziły nas glosy odbijające się cichym echem od skał. – Obiecaliśmy... że będziesz nieprzytomna.
– Zwiążcie mi oczy, tak jak ostatnio.



Świetny pomysł, to na pewno zdrowsze od podawania narkotyków.





Doktor wyjął z kieszeni strzykawkę. Była już wciśnięta, zostało jedynie ćwierć zawartości. Odsunęłam się bojaźliwie w kierunku Iana, lecz ten zacisnął dłoń, którą trzymał mi na ramieniu.
– Zbyt dobrze znasz jaskinie – bąknął Doktor. – Chcą mieć pewność, że niczego się nie domyślisz...



I dlatego, konowale, dajesz jej drugą dawkę morfiny w krótkim czasie? Przynajmniej zakładam, że od śmierci Walta dużo nie minęło, bo trzeba go było pochować szybko, żeby nie zaśmierdł.



– Ale dokąd miałabym uciec? – wyszeptałam gorączkowo. – Nawet gdybym znała drogę do wyjścia? Po tym wszystkim, co się wydarzyło, dlaczego miałabym tego chcieć?
– Jeżeli to ich uspokoi... – powiedział Ian.






Drugi zastrzyk morfiny, żeby ludek się nie oburzył, kiedy są inne, mniej inwazyjne i potencjalnie niebezpieczne sposoby zaburzenia orientacji Wandzi. Niech mnie ktoś przytuli, bom smutna.



Wandzia dostaje szprycę i film jej się urywa. Rozdział też się urywa. I dobrze, bo więcej tego farmaceutycznego i biologicznego idiotyzmu nie zdzierżę. Jak zwykle Stefcia udowadnia, że nie ma pojęcia o niczym, a risercz jest dla niej pojęciem absolutnie obcym. Jeżeli chodzi o amatorszczyznę, to nasza ulubiona ałtorka nie zawodzi. Tylko Beż zawodzi. Ze złości. Cóż, czas się teraz odtruć do następnego tygodnia. Trzymajcie się.



Statystyka:

Adolf approves : 42
Bellanda Wandella van der Mellen : 52
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 23
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 26
Mój ssskarb : 9
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 54
Welcome to Bedrock: 50
Witaj, Morfeuszu : 14



Beige