niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział XVIII: Bezczynność


Cóż, po takim tytule rozdziału możemy spodziewać się tylko najgorszego. A raczej najnudniejszego. Mamy więc dalszy ciąg opisów przesiadywania WandzioMeli w grocie. Na pewno rozdział dostarczy nam niesamowitej rozrywki.



Nasz tandem straszliwie się nudzi. Dziewczyny umilają sobie czas, przelatując przez swoje połączone wspomnienia, których widocznie postanowiły nie ukrywać przed sobą w żaden sposób. Wreszcie pojawia się Jeb i proponuje następną wizytę w łazience. Ech, lepsza taka rozrywka niż żadna. Jared natychmiast oferuje, że to on zaprowadzi duszkę w wiadome miejsce. 



– Zaprowadzę ją – burknął Jared. – Daj mi strzelbę. 
Zawahałam się, przykucnięta w otworze groty, ale Jeb skinął głową.
– Śmiało – rzekł.


Jeb, błagam, dawać temu neandertalczykowi naładowaną broń palną to straszny pomysł. Wandzia też nie ma specjalnie dobrego zdania na ten temat. 



Wydostałam się na zewnątrz, sztywna i chwiejna, chwytając wyciągniętą w moją stronę dłoń Jeba, by złapać równowagę. Jared wydał z siebie odgłos niesmaku i odwrócił wzrok. Mocno ściskał strzelbę w dłoni; zaciśnięte na lufie kłykcie aż mu zbielały. Widok broni w jego rękach mnie przerażał. Niepokoiłam się bardziej, niż kiedy trzymał ją Jeb.



Nieszczególnie się dziwię, ja też bym była przerażona. 



Jared w odróżnieniu od Jeba nie ma najmniejszego zamiaru niczego Wandzi ułatwiać.



Nie było mi łatwo – szedł bardzo cicho i w ogóle mnie nie prowadził, stąpałam więc wśród ciemności po omacku, z jedną ręką wyciągniętą przed siebie, drugą zaś dotykając ściany, by nie uderzyć twarzą o skałę. Dwa razy przewróciłam się na nierównym podłożu. Jared nie pomógł mi wstać, ale przynajmniej czekał, aż wstanę, i dopiero wtedy ruszał dalej. 


Ludzki pan.


W pewnej chwili, przyspieszając na jednym z prostych odcinków korytarza, podeszłam zbyt blisko i dotknęłam wyciągniętą dłonią jego pleców, a nawet przeciągnęłam palcami po barku, zanim zorientowałam się, że to nie ściana. Jared syknął gniewnie i wyrwał do przodu, uciekając od mojego dotyku.
– Przepraszam – szepnęłam. Czułam, jak w ciemnościach płoną mi policzki.



Ściana, ciało – jeden kij. Przynajmniej wykorzystała szansę, żeby kolesia zmacać. Może teraz się tylko tak tłumaczy. 



Kiedy wreszcie w oddali pojawił się jasny punkt, poczułam się zdezorientowana. Czyżby prowadził mnie inną trasą? Nie była to bowiem biel wielkiego placu, lecz blade, srebrnawe światło. Z drugiej jednak strony, szczelina wydawała się ta sama... Dopiero kiedy przez nią przeszliśmy i znalazłam się znowu w centralnej jaskini, zrozumiałam, skąd bierze się różnica.
Była noc. Blade światło sufitu imitowało teraz nie słońce, lecz księżyc. Skorzystałam z okazji, by przyjrzeć się sklepieniu, ciekawił mnie bowiem sekret jego działania. Hen wysoko nade mną ujrzałam dziesiątki malutkich księżyców, świecących rozrzedzonym blaskiem. Były rozsiane po suficie w nieregularnych odstępach, jedne bliżej, inne dalej. Potrząsnęłam głową. Choć mogłam teraz patrzeć pod światło, nadal niewiele z tego rozumiałam.



Następna fascynująca tajemnica, którą rozkmini każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o optyce. WandzioMela kojarzy równie ciężko jak Belka. Zastanawianie się, dlaczego światło na placu wygląda inaczej przypomina mi Belcię w Przed Świtem, gdzie rozmyślała intensywnie nad tym, co takiego oświetlonego może znajdować się na morzu, a co wygląda jak wyspa. (Dla tych, co nie czytali, mała podpowiedź: to była wyspa.)



Otrząsnęłam się i pospieszyłam za nim. Byłam zła na siebie, że się zagapiłam. Widziałam, jak go rozzłościło to, że musiał się do mnie odezwać.
W pieczarze z rzekami nie mogłam liczyć na latarkę. Tu oświetlenie było słabsze niż ostatnio – doliczyłam się w górze tylko dwudziestu paru miniaturowych księżyców. Udałam się nieśmiałym krokiem do łaźni, podczas gdy Jared stał z zaciśniętą szczęką i wpatrywał się w sufit. Przyszło mi do głowy, że gdybym potknęła się i wpadła do bystrego gorącego źródła, zapewne uznałby to za zrządzenie opatrzności.



Cóż, nie musiałby podejmować jakże trudnej decyzji, co zrobić z robalem. Ale nie byłoby wtedy też epickiego czworokąta i wielu dziwnych sytuacji oraz oceanu angstu i masy zmarnowanych drzew. Także nie ma na co liczyć.



"Wydaje mi się, że byłoby mu smutno gdybyśmy tam wpadły", rzekła Melanie, kiedy w zupełnych ciemnościach przemierzałam małymi kroczkami pomieszczenie z wanną.
"Wątpię. Może przypomniałby sobie ból, który czuł, gdy pierwszy raz cię stracił, ale akurat moje zniknięcie by go ucieszyło."
"Bo cię nie zna", szepnęła Melanie i wycofała się, jak gdyby nagle ogarnęło ją zmęczenie.
Stałam jak wryta. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że Melanie właśnie powiedziała mi komplement.



Ojeeej, jakie to słitaśne, zaraz się rozpłaczę… No dobra, sarkazm na bok, prawdziwa przyjaźń między kobietami to byłoby coś. Tylko czy Stefa dałaby radę napisać taki wątek i go nie spierdzielić? Mieliśmy już przyjaźń w wykonaniu Bellissimy i Ali, która to przyjaźń polegała na przebieraniu i malowaniu dziewczyny przez wampirzycę przy wyraźnym sprzeciwie tej pierwszej. O relacjach Swanówny z koleżankami ze szkoły lepiej nie wspominać, bo były jeszcze gorsze. 

Wandzia i Jared wracają. Czeka na nich Jeb z dwoma śpiworami. Zgadnijcie, co na to truloff.


– I wystarczy mi jedno posłanie. 
Jeb uniósł gęstą brew.
– Nie jest jednym z nas. Jeb. Dałeś mi wolną rękę, to się teraz odchrzań.
– Nie jest też zwierzęciem, chłopcze. Zresztą nawet psa byś tak nie traktował.



Good point, Jeb. Ja wiem, że Jared nie musi Wandzi ubóstwiać, to oczywiste, ma wszelkie powody, by jej nie lubić lub wręcz nienawidzić, ale czy takie akcje są naprawdę potrzebne? I tak jest w niewoli i nie ucieknie, całkowicie na łasce tego psychola. Nie ma powodu tak duszki traktować, nawet przy całej swojej złości. Raise above, motherfucker, raise above. Jedynym wnioskiem, jaki można z tego wyciągnąć jest to, że Jared po prostu lubi znęcać się nad innymi. I tyle, angst czy nie, facet czerpie z tego jakąś perwersyjną przyjemność. Miodzio.



Welcome to Bedrock: 6 



– Nigdy bym nie pomyślał, że okrutny z ciebie człowiek – powiedział cicho Jeb. Ale podniósł jeden tobołek i przekładając rękę przez pasek zarzucił go na ramię, po czym wsadził sobie pod pachę jedną z prostokątnych poduszek.
– Wybacz, skarbie – rzekł i poklepał mnie po ramieniu, gdy przechodził obok.
– Przestań! – warknął Jared. 



Jeb, zdaje się, naprawdę wziął sobie za punkt honoru wychowanie tego brutala. Nie wiem właściwie, po co on się męczy. Czy to ma jakiś sens i szansę na powodzenie? Na razie idzie kiepsko. Ale i tak pewnie MIŁOŹDŹ zwycięży i wszystko zostanie zapomniane. 



Schowałam się w najciemniejszym zakamarku i zwinęłam w ciasny kłębek, tak by nie było mnie widać.
Tym razem, zamiast przyczaić się w niewidocznym miejscu, Jared rozłożył posłanie dokładnie na wprost wejścia do celi. Klepnął parę razy poduszkę, być może chcąc mi w ten sposób dokuczyć. Rozłożył się na macie i założył ręce na piersi. Właśnie tyle widziałam przez otwór groty – założone ręce i kawałek brzucha.



I znów to powtórzę, takie rzeczy są zupełnie niepotrzebne, a Jared robi je z czystej złośliwości. 



Jego skórę pokrywała ta sama złocista opalenizna, którą przez ostatnie pół roku widywałam w snach. Czułam się dziwnie, widząc ją teraz na jawie, parę kroków ode mnie. Było w tym coś nierzeczywistego.
– Nie wymkniesz się – ostrzegł. Głos miał teraz spokojniejszy, śpiący. – Jeżeli spróbujesz... – Ziewnął. – Wierz mi, że cię zabiję.



Tak, tak, Wandziu, dalej myśl o jego opaleniźnie. W końcu priorytety muszą być. 



Nic nie odpowiedziałam. Poczułam się jednak trochę urażona. Niby po co miałabym próbować się stąd wykraść? Gdzie bym poszła? Prosto w ręce barbarzyńców, którzy tylko na to czekali? A nawet zakładając, że mogłabym jakoś wydostać się niepostrzeżenie z jaskiń – wróciłabym na pustynię, gdzie ostatnio prawie się upiekłam? Zastanawiałam się, o co mnie podejrzewa. Jaki niecny plan mi przypisuje? Czy naprawdę myśli, że byłabym w stanie zagrozić ich małemu podziemnemu światu? Czy nie widzi, jaka jestem żałośnie bezbronna?



Widzi, a jakże, tylko chce cię po prostu podręczyć, bo to go rajcuje.



Wiedziałam, że zasnął, ponieważ drgnął kilka razy, tak jak to pamiętała Melanie. Spał niespokojnie, tylko gdy był zdenerwowany. Patrzyłam, jak zaciska i rozluźnia palce we śnie, i zastanawiałam się, czy śni mu się, że mnie dusi.



Wandzia boi się Jareda, to wyraźnie widać. Podejrzewa go o najgorsze, zresztą nie bezpodstawnie. Jednocześnie ze względu na wpojenie ver. 2.0 musi się obligatoryjnie zachwycać jego opalenizną i oblewać rumieńcem, gdy go przypadkiem dotknie. Boru, jakie to jest chore. 



Następne dni mijają naszemu tandemowi na niemożebnej nudzie. 



Była to dziwna mieszanka doznań, połączenie ciągłego strachu, wiecznej niewygody i straszliwej monotonii. Najgorsza była właśnie śmiertelna nuda. Moje zmysły umierały z głodu. Znajdowałam się w stanie istnej deprywacji sensorycznej.



Stefciu, to ty znasz takie słowa?! Niemożliwe.



„Zapomnimy, jak się mówi”, pomyślałam. „Ile to już czasu, od kiedy ktoś do nas odezwał”
„Cztery dni temu, podziękowałaś Jebowi za jedzenie, a on odpowiedział, że nie ma za co. To znaczy, wydaje mi się, że to było cztery dni temu. W każdym razie od tamtego czasu cztery razy długo spałyśmy.”



Przecież gadacie ze sobą, to przecież też się liczy jako interakcja z drugą osobą. To w końcu są dwie jaźnie, czy nie? Chyba że mają na myśli, że zapomną, jak się fizycznie używa aparatu mowy, co jest… głupie. 



Jared dalej jest bucem. Tak, wiem, wszyscy są w szoku. 



Jared nie pozwalał już Jebowi przynosić jedzenia. Teraz ktoś zostawiał je w tunelu, a on po nie szedł. Karmiono mnie dwa razy dziennie, za każdym razem tym samym: chlebem, zupą i warzywami. Czasem Jared dostawał na deser coś szczelnie zapakowanego – cheetosy, mentosy, snickersy. Ciekawiło mnie, skąd je biorą.
Oczywiście nie oczekiwałam, że mnie poczęstuje, ale czasem zastanawiałam się, czy myśli, że na to liczę. Słuchanie, jak je słodycze, było jedną z niewielu moich rozrywek – robił to zawsze bardzo ostentacyjnie, być może chcąc mi dokuczyć, tak jak tamtej nocy, gdy chwalił się poduszką.



Ten facet nie daje się nie lubić. 



Pewnego razu otworzył powoli paczkę cheetosów – jak zwykle na pokaz – i po grocie roztoczył się mocny zapach sztucznego sera... apetyczny, kuszący. Potem Jared długo jadł jedną chrupkę, donośnie chrupiąc.



Dorosły facet delektujący się chrupką na złość drugiej osobie rozbawił mnie wielce. Jak się okazuje, nie mnie jedną. Wandzia dostaje małego ataku histerii, więc Jared, usłyszawszy jej śmiech, oddala się, by zajadać cheetosy w mniej idiotyczny i ostentacyjny sposób. 



W ciągu tego tygodnia trzy razy mieliśmy gości, zawsze w nocy.
Za pierwszym razem był to Kyle.
Obudził mnie wtedy Jared, zrywając się głośno na nogi.
– Wynoś się stąd – warknął, trzymając broń w pogotowiu.
– Wpadłem tylko zajrzeć – odparł Kyle. Jego głos dochodził z daleka, ale brzmiał na tyle głośno, że nie można go było pomylić z głosem brata. – Może któregoś dnia cię tu nie będzie. Może któregoś dnia będziesz spał twardo.



Kyle jest subtelny jak jakiś kreskówkowy czarny charakter. Stefciu, błagam, nie pisz swoich antagonistów w tak przerysowany sposób, bo to jest pożałowania godne. Zaraz Kyle zacznie śpiewać villian song, jak w każdym porządnym disnejowskim filmie. 



Jared wymachuje bronią, więc Kyle się zmywa. Następnych dwóch osób Wandzia nie widzi. Natomiast czwarty gość jest Wandzi dobrze znany.



– Spokojnie – zaszemrał ktoś w oddali. – Przychodzę w pokojowych zamiarach.
– Gadaj zdrów – odwarknął Jared.
– Chcę tylko porozmawiać. – Głos się zbliżył. – Siedzisz tu cały czas, omijają cię ważne dyskusje... Brakuje nam twojego zdania.
– O tak, nie wątpię – odparł Jared sarkastycznym tonem.
– Daj spokój, odłóż broń. Gdybym chciał cię napaść, przyprowadziłbym ze sobą czterech.
Nastała krótka cisza. Po chwili Jared odezwał się z nutą czarnego humoru w głosie.
– Jak się miewa twój brat? – zapytał. Odniosłam wrażenie, że sprawiło mu to przyjemność. Usiadł, oparłszy się o ścianę kilka kroków od groty, nieco już odprężony, ale wciąż ze strzelbą w ręku.
– Ciągle jest wściekły o ten nos – odparł Ian. – No, ale nie pierwszy raz mu go złamano. Powiem mu, że jest ci przykro.
– Nie jest.
– Wiem. Jeszcze nikt nigdy nie żałował, że mu przyłożył. Zaśmiali się obaj. Uderzyła mnie atmosfera zażyłości – zdawała się zupełnie nie na miejscu, zważywszy na to, że jeden nadal mierzył w drugiego z broni. Z drugiej strony, więzi wykute w tym ponurym miejscu musiały być niezwykle mocne. Silniejsze niż krew.



Albo zwyczajnie Kyle jest takim karykaturalnym gnojem, że nawet własny brat go nie lubi. Rozważania na temat relacji w takiej zamkniętej społeczności, w dodatku stojącej w obliczu zagłady ,są ciekawe. Jednakże są rzeczy ciekawsze.



Ian usiadł na macie obok Jareda. Widziałam teraz zarys jego twarzy, czarny profil na tle niebieskiego światła. Nos miał idealny – prosty, dostojny, taki jaki widywałam na zdjęciach słynnych rzeźb. Czy to znaczyło, że budzi u ludzi inne uczucia niż brat, skoro do tej pory nigdy mu go nie złamano? Czy że po prostu lepiej unika ciosów?



A tam, najważniejsze, że jest pikny i ma idealny nos. Nie będziemy się zastanawiać nad jego charakterem. 



Ian przyszedł porozmawiać z Jaredem o sytuacji na zewnątrz. Okazuje się, że Łowcy szukający Wandzi dali sobie wreszcie siana i doszli do wniosku, że duszka nie żyje. 



– Przyglądaliśmy im się uważnie. Nie wyglądali na bardzo zaniepokojonych. Przeszukiwali tylko okolicę, w której porzuciliśmy samochód, a przez ostatnie kilka dni widać było, że szukają już tylko trupa. Dwa dni temu uśmiechnęło się do nas szczęście: grupa poszukiwawcza zostawiła na wierzchu trochę niesprzątniętych śmieci i w nocy przyszły kojoty. Jeden z p a s o ż y t ó w właśnie wracał sam do obozu i je wystraszył. Rzuciły się na niego i ciągnęły go po ziemi przez ładne sto metrów, zanim pozostali usłyszeli wołanie i przybiegli mu na ratunek. Mieli oczywiście broń i łatwo przepędzili kojoty, a poszukiwaczowi nic poważnego się nie stało, ale po tym zdarzeniu chyba nie mają już wątpliwości, co się zdarzyło temu tutaj.
Zastanawiało mnie, jakim sposobem udało im się tak dobrze szpiegować szukających mnie Łowców. Poczułam się nieswojo. Nie podobał mi się obrazek, który miałam w głowie: niewidoczni ludzie obserwujący z ukrycia znienawidzone dusze. Na samą myśl dostawałam gęsiej skórki na karku.



Nie będę może śpiewała „Dzicy są”, myślę, że każdemu ta piosenka już się odpowiednio kojarzy. 



Ludzkość ssie: 17



– No i w końcu spakowali się i odjechali. Łowcy zaprzestali poszukiwań, a ochotnicy wrócili do domów. Nikt go już nie szuka. – Zwrócił twarz w moją stronę, a ja schyliłam głowę w nadziei, że w grocie jest zbyt ciemno, by mógł mnie zobaczyć; że jestem co najwyżej czarnym kształtem, tak jak jego twarz. – Podejrzewam, że uznali go za zmarłego, o ile w ogóle jeszcze się zajmują takimi formalnościami. Jeb teraz chodzi i powtarza wszystkim „a nie mówiłem?”.



How convenient. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie…



– Ty masz chyba w takich sprawach najlepsze wyczucie, więc chciałem cię zapytać o zdanie. Po to tu jestem, ryzykując życie, bo w końcu to strefa zakazana – powiedział Ian z udawaną powagą, po czym odezwał się już całkiem serio: – Widzisz, jest jeszcze jeden... Ma ciało kobiety. To Łowca, bez dwóch zdań. Nosi przy sobie glocka.
Zrozumienie tego słowa zajęło mi chwilę. Melanie je kojarzyła, ale słabo. Kiedy już pojęłam, że chodzi o rodzaj pistoletu, zrobiło mi się niedobrze – powiedział to takim tęsknym, zazdrosnym głosem!



Ludzkość ssie: 18



Zabawne, że Wandzia dostaje palpitacji, słysząc słowo glock, a nie na wieść o jakiejś Łowczyni, która ciągle jej szuka. No wiecie, Łowczyni. Pamiętacie jeszcze jakąś Łowczynię? Bo WandzioMela chyba nie bardzo, jako że rozkminienie, o kogo chodzi, zajmie jej prawie całą stronę i to dopiero po tym, jak Ian opisze czarny strój robalicy. 



Kiedy wreszcie udaje się WandzioMeli pokojarzyć fakty, zaczyna rzucać się po grocie jak ryba wyjęta z wody, co z kolei zwraca uwagę dwóch truloffów. Ian zauważa, jaka duszka jest przerażona. Nasi książęta z bajki natychmiast domyślają się, że Wandzia wie, kim jest owa Łowczyni. Nie liczmy więc na ich delikatność.



– Kim jest Łowca w czerni? – warknął nagle Jared w moją stronę. 
Zadrżały mi usta, ale nic mu nie odpowiedziałam. Najbezpieczniej milczeć.
– Wiem, że umiesz mówić – podniósł głos. – Rozmawiałaś z Jebem i Jamiem. A teraz porozmawiasz ze mną.
Wskoczył do groty, zdziwił się jednak i zezłościł, gdy się okazało, jak bardzo musi się zgiąć, żeby się zmieścić. Klęknął pod niskim sufitem, wyraźnie niezadowolony. Wolałby nade mną stać.
Nie miałam dokąd uciec. Już wcześniej wcisnęłam się w najdalszy kąt, We dwójkę ledwie się mieściliśmy w grocie. Czułam na skórze jego oddech.
– Mów, co wiesz – rozkazał.



WandzioMela versus truloffy, czyli starcie jak z horroru. Źle się dzieje, gdy po scenie między główną bohaterką a jej przyszywanym lubym spodziewam się wszystkiego, co najgorsze. Brawo, Stefciu. Jared i właściwie Ian też bardziej mnie przerażają niż niezrównoważony Edek. Doprawdy, gratulacje. 


Welcome to Bedrock: 7


Rozdział kończy się znów cliffhangerem, który niestety nie rekompensuje ogólnej nudy tego odcinka. Dodam więc punkt z powodów oczywistych. 



Witaj, Morfeuszu : 11



Co się stanie w najbliższym odcinku? Czy Wandzia tradycyjnie dostanie po buzi? Tego dowiemy się za tydzień.


Adolf approves : 19
Bellanda Wandella van der Mellen : 18
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 7
Ludzkość ssie: 18
Mea culpa: 3
Nie ma jak u mamy: 7
Świat według Terencjusza: 28
Welcome to Bedrock: 7
Witaj, Morfeuszu : 11


Trzymajcie się 


Beige

17 komentarzy:

  1. Dla tych, co nie czytali, mała podpowiedź: to była wyspa.
    Suspens sięgnął bruku...
    Jakby jakiś facet prowadziła mnie do kibla pod bronią, ostatnią rzeczą jaka by mnie interesował,była by je o opalenizna ale moze tylko ja tak mam.
    Chrupka mnie dobiła...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, takie pytanie: w tej książczynie są jakieś seksy? Bo jeśli tak, to cokolwiek... Obrzydliwe, biorąc pod uwagę że ciało żeńskiej części naszego trój... Eee... Czworo... W każdym razie wielokąta zamieszkują dwie osoby. To trochę jak w tym sucharze o bliźniakach syjamskich z jedną dupą, gdzie jeden jest gejem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie ma seksów, ale - jakby to ująć, żeby nie zepsuć niespodzianki? - i tak będzie się działo.

      Maryboo

      Usuń
    2. Nie bądź bezczelny, Anonimie! Jakie seksy! Wszak nie ma tam pastora, który mógłby im udzielić ślubu!!!

      Usuń
    3. Ej no, może się jakiś uchował jednak, co? D: p.s. Jestem anonimką, nie anonimem, zobacz, mam różową kokardkę na głowie :P

      Usuń
  3. "Najgorsza była właśnie śmiertelna nuda. Moje zmysły umierały z głodu. Znajdowałam się w stanie istnej deprywacji sensorycznej"
    Uważam, że to całkiem zabawne, że Stefa nieświadomie opisała moje uczucia podczas zapoznawania się z fabułą tej książki.

    "– Kim jest Łowca w czerni? – warknął nagle Jared w moją stronę."
    Przepis na pseudonim villaina: po pierwsze - pan, łowca, morderca, władca, poskromiciel itp., po drugie - krwawy, w czerni/czarny, śmierci, cierpienia, snu, koszmaru itp. TO TAKIE ORYGINALNE I WCALE NIE KICZOWATE.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. You've got a point here! Serio, o wiele bardziej przerażający są moim zdaniem szwarccharaktery (język niemiecki, a za nim polski, wręcz nadają takiemu bohaterowi przydomek "czarny"), które oprócz złych czynów nie wyróżniają się spośród innych. Myśl o tym, że na pozór zwyczajny człowiek może być niebezpieczny jest o wiele straszniejsza niż wyobrażanie sobie tak karykaturalnej, że aż śmiesznej istoty. Jeszcze niech ta Łowczyni nosi spodnie i obcisłą kamizelkę z lateksu, żeby był "bardziej oryginalnie"

      Usuń
    2. Dzięki, fajnie słyszeć, że ktoś się zgadza ;)
      Mnie by przerażała jeszcze w książce niepewność zamiarów bohaterów, gdy nie wiadomo z kim walczyć. Owszem, jakieś atrybuty wyjątkowości można tej postaci nadać, ale większym wyzwaniem jest wywarcie wrażenia na czytelniku poprzez jego czyny i charakter.

      Usuń
  4. BŁAGAM o spoiler: za ile rozdziałów Wanda w końcu wyzna, że Mela jest wciąż w swoim ciele?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, jako, że poszczególni członkowie groty dowiadują się o tym w różnym czasie. Mogę za to powiedzieć, że poznanie owej prawdy bynajmniej nie powoduje znormalnienia sytuacji między naszymi gołąbeczkami - wręcz przeciwnie, ich relacje staną się (o ile to w ogóle możliwe) jeszcze bardziej niesmaczne.

      Maryboo

      Usuń
    2. No właśnie też nurtowało mnie pytanie... Już się boję, jak Stefa mogła skopać te sceny.
      Jeszcze bardziej niesmaczne? Jezu, do każdego "Intruza" powinni dodawać słoik nutelli gratis, tak na pocieszenie.

      Usuń
    3. Może i - potwierdzam - będzie. I to dużo bardziej niesmaczne, zwłaszcza, że wtedy dojdzie jeden bok wieloboku ;/

      Usuń
  5. Oj, akcja się toczy...
    A ja odkryłam właśnie 50 shades of green ;) Cudnie się komponuje z analizami ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Niech to szlag! Dlaczego ja nie wpadłam na pomysł napisania głupkowatej i naiwnej historii o nastolatce i wampirze?! Jakbym wiedziała, że jest taka koniunktura, to spałabym na forsie, bo też nie mam talentu pisarskiego, a jakbym się postarała to może nawet przebiłabym Meyer i wydrukowała swoje dzieło dodatkowo z błędami ortograficznymi. ;( Jak tak czytam tego całego "Intruza" to dochodzę do wniosku, że Meyer ma talent. Oczywiście nie talent pisarski i zapewne nieświadomie z tego talentu korzysta, ale ma go. Ta kobieta zebrała do kupy wszystkie onetowskie opka o Tokio Hotel i stworzyła z nich opko idealne. Ona trafiła w gusta dziewczyn, które te opka pisały. Tam też było emo, angst, facet tyran uznawany przez Mary Sue za ideał i samobójstwo jako lek na nieszczęśliwą miłość. Ktoś powinien o tym jakąś pracę napisać. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawie wszystko, bo w tych opkach to się rżnęli jak króliki, nie zapominaj o tym. ;-)

      Usuń
    2. Wiesz, opisik w stylu "Edward we mnie wszedł i jęczeliśmy do rana" to i ja i Meyer umiemy w razie czego strzelić :D

      Usuń
  7. Najgorsza była właśnie śmiertelna nuda. Moje zmysły umierały z głodu. Znajdowałam się w stanie istnej deprywacji sensorycznej.
    O, ja się tak czuję w pracy. ;)

    OdpowiedzUsuń