niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział XXI: Imię


Drużyna Pierścienia w składzie: nasz robal, Jeb z CEBem na ramieniu, zdziecinniały gimnazjalista, Adam Milligan z fałszywym ID i o-mój-losie-Meyer-w-tej-powieści-mamy-już-wystarczającą-liczbę-dewiantów kontynuuje zwiedzanie jaskini.

Nie mogłam się już skupić na spacerze. Ani na drugim ogrodzie – w gorącym blasku luster rosła tu sięgająca pasa kukurydza

Kukurydza, powiadasz?



Ciekawe, kiedy Ian zarzuci Wagabundzie, że ma go za głupiego dzikusa.

ani na szerokiej i niskiej grocie, którą nazwał „salą gier”.

Niestety, muszę Wam zepsuć niespodziankę – nie chodzi o automaty i cymbergaja. Mówimy o starym, dobrym boisku, na którym w swoim czasie rozegra się bodaj najbardziej kuriozalna scena „Intruza”.

Ta ostatnia znajdowała się głęboko pod ziemią, w zupełnych ciemnościach, ale – jak mi [Jeb] tłumaczył – kiedy mieli ochotę się wyluzować, przynosili ze sobą lampy. Słowo „wyluzować” jakoś mi nie pasowało do tej bandy gniewnych ludzi, ale nie wnikałam w szczegóły.

Cóż, Wagabundo, wszystko zależy od tego, jak pojemna jest twoja definicja luzu. Jestem przekonana, że Jared z Kylem upuszczają sobie pary dorabiając manekinom oczy z folii aluminiowej, a następnie torturując je na wszelkie możliwe sposoby.

A tak w ogóle, to nasza rasa jest ponura i nie wie co to prawdziwy fun.

Ludzkość ssie: 20

Jeb dalej przewodzi wyciecze krajoznawczej, Kosmitka zaś konstatuje, że Ian i Doktor zachowują się nadspodziewanie dobrze i nie wykazują najmniejszej chęci zaatakowania jej. Mimo tego ciemność panująca w tunelach nastraja dziewczynę pesymistycznie i każe jej wierzyć, że lada chwila skończy jako obiekt eksperymentalny dla Doktorka.

A właśnie – zauważyliście może, że ten zawód także jest pisany dużą literą, mimo tego, że tutejszy lekarz jest człowiekiem? Mało tego – nigdy nie poznajemy jego właściwego imienia (być może jest bardzo głupie i facet był z jego powodu szykanowany w szkole, więc woli używać zawodowego tytułu). Nie wiem, z czego to wynika, ale to nieistotne. Już dawno znalazłam idealny pseudonim dla pana znachora.

Brzmi on „Carlisle”.

Do tej pory Doktor był postacią dziesiątoplanową i nie poświęcałyśmy mu z Beige zbyt wiele uwagi; niestety, im dalej w las, tym większe znaczenie dla akcji będzie miała jego postać. Piszę „niestety”, albowiem uważam, że „Intruz” jest wypełniony psychopatami w stopniu większym niż wystarczający i naprawdę nie potrzeba nam do szczęścia kolejnego egzemplarza; w dodatku egzemplarza będącego dokładną kopią najbardziej przeze mnie znienawidzonego bohatera sagi Zmierzch.

Nie będę się na razie wdawać w szczegóły, ale wierzcie mi na słowo – w moim prywatnym rankingu nienawiści ten człowiek idzie łeb w łeb ze starszym O'Sheą, ustępując jedynie głównemu tru loffowi.

Wróćmy jednak do Wagabundy i jej obaw o swoje bezpieczeństwo:

Masz paranoję”, skwitowała Melanie.
Jeżeli to jedyny sposób na przeżycie, to czemu nie.”

Niestety, złotko, nawet największa ostrożność nie uchroni cię przed z góry przypieczętowanym losem; inna sprawa, że galopująca bezmyślność także nie uczyni większej różnicy twemu położeniu, ale o tym za momencik.

Szkoda, że nie słuchasz uważniej tego, co mówi wuj Jeb. To fascynujące.”

Pełna zgoda – ja tez wolałabym słuchać wywodów Jeba, choćby miały one dotyczyć historii powstawania kanalizacji na terenie Ohio, niż waszego jojczenia.

Rób co chcesz ze swoim własnym czasem.”
Widzę i słyszę tylko to co ty, Wagabundo.”

Ha! A zatem wyjaśniły się moje wątpliwości sprzed kilku rozdziałów; Wizja i fonia Melanie jest ograniczona do tego, co zdoła usłyszeć i zobaczyć jej najeźdźca.

I wiecie co? To jest absolutnie przerażający, ale przy tym fascynujący pomysł.

Większość ludzi szybko przegrywa walkę z duszami, nie mają zatem wątpliwej przyjemności sprawdzić jak to jest, gdy ktoś kieruje twoim ciałem wbrew twojej woli. Poddanie się bez walki nie jest zapewne zbyt honorowe, ale na dłuższą metę jest zdecydowanie lepszym wyjściem niż to, co zgotowała Meli Wagabunda.

Meyer od początku książki usilnie próbuje nas przekonać (głęboko w to zresztą wierząc), że dusze są milutkie i słodziutkie niczym Troskliwe Misie. My jednak potrafimy czytać i doskonale widzimy, że dusze do psychopaci, którzy traktują nas jak skafandry kosmiczne i za nic mają uczucia organizmów, które okupują.

A teraz wyobraźcie sobie, że jeden z tych potworów użył Was w roli swojego mundurka.

Od tej chwili jesteście zdani na jego łaskę i niełaskę. Nie możecie umrzeć – ponieważ technicznie rzecz biorąc nie istniejecie – i nie możecie w żaden sposób odciąć się od otaczającej Was rzeczywistości (pomijam tu całkowicie nielogiczną kwestię snów, albowiem Stefa nigdy nie precyzuje, czy Mela oddala się w objęcia Morfeusza niezależnie od zmęczenia kosmitki, czy też „wyłącza” się razem ze swoim-nie swoim ciałem). Mało tego – Wasza orientacja zależy od woli Waszego lokatora. Nienawidzicie oglądać horrorów? Ups – duszka je uwielbia (tak, wiem, że technicznie to niemożliwe, to jedynie przykład). Nie macie ochoty słuchać sąsiedzkich pogaduszek, traktujących o losie duszy nr 24436, która jeszcze niedawno była sympatycznym staruszkiem z mieszkania obok, codziennie wychodzącym na spacer ze swoim jamnikiem? Wasz problem. NAPRAWDĘ nie chcecie uprawiać seksu z tym facetem? Cóż, zagryźcie zęby i myślcie o Anglii. Od dziś, aż do końca życia okupującego Was robala jesteście niewolnikami jego kaprysów; w momencie zaś, gdy ów robal będzie zbliżał się do opuszczenia tego padołu łez, szybko wskoczy w kosmiczną kapsułę, która wyśle go na inną planetę, wy natomiast spędzicie swoje ostatnie chwile jako pozbawione świadomości kukły.

Stefcia nigdy nie patrzy na kwestię kolonizacji w ten sposób. Panna Stryder często i gęsto narzeka na swą sytuację, ale bądźmy szczerzy – jej marudzenie w większości przypadków brzmi tak, jakby w najgorszym przypadku musiała dzielić sypialnię z nielubianą współlokatorką. Żaden z jej monologów nie oddaje w pełni grozy sytuacji, w jakiej się znajduje, w związku z czym trudno winić przeciętną fankę twórczości Smeyer, że nie jest w stanie dostrzec, jak głęboko przerażającą książką jest „Intruz”.


Z powrotem do fabuły. Duet W&M komentuje, że Jamie jest jakiś niewyraźny i przydałby mu się rutinoscorbin (myśl kompletnie bez związku: o co chodzi z tymi imionami? Jamie, Jeb, Ian, Jared. Wygląda to tak, jakby podczas wyszukiwania nazw dla męskiej części obsady Stefci zawiesił się internet na wybranej podstronie „Behind the name”). Tymczasem okazuje się, że Jeb doprowadził duszkę na południowy skraj jaskini, gdzie znajduje się szpital.

-(...)To tu pracuje Doktor.
Krew zastygła mi w żyłach, stawy zlodowaciały. Zerkałam przestraszonymi oczami to na Jeba, to na Doktora.
A więc to wszystko podstęp? Poczekali, aż uparty Jared zniknie, żeby móc mnie tutaj sprowadzić? Nie mogłam uwierzyć, że przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Jaka ja byłam głupia!
Melanie również nie posiadała się ze zdumienia. „Mogłyśmy się jeszcze dla nich zapakować!”

Że tak użyję wyszukanej retoryki: WTF? Jak bardzo pokręconym torem idą myśli tej niewiasty? Przecież to nie ma najmniejszego sensu!

A więc to wszystko podstęp?

Wagabundo, odpowiedz mi na jedno proste pytanie. PO CO wuj Jeb miałby bawić się w podchody z wywabianiem cię z legowiska, następnie organizować paradę, w skład której wchodzą wszystkie liczące się w tej kryjówce persony minus Maggie i Sharon (nie żartuję; na tym etapie poznaliście już wszystkich istotnych bohaterów powieści, pomijając pewnego męża, który zaistnieje przez chwilę tylko po to, by podkreślić swoją osobą zajefajność naszego robaczka), po czym przyjacielsko zagadywać przez całą drogę, tylko po to, by w końcu oddać cię Doktorowi? Podstęp ma rację bytu tylko wtedy, gdy jest jedyną lub najbezpieczniejszą drogą ku osiągnięciu celu. Ty zaś jesteś samotna, nie posiadasz broni i ledwo zipiesz; wszystko, co musiałby zrobić Jeb, by pozbyć się ciebie raz na zawsze, to zastrzelić na miejscu lub przerzucić przez ramię i zanieść do szpitala. Skarbie, wiem, ze lubisz się czuć wyjątkowa, ale przyhamuj, proszę; tutejsza ludność naprawdę ma (a przynajmniej powinna mieć) ważniejsze rzeczy do roboty, niż łamać sobie głowy nad tym, jakby tu najsubtelniej pozbawić cię życia.

Bellanda Wandella van der Mellen : 23

Poczekali, aż uparty Jared zniknie, żeby móc mnie tutaj sprowadzić?

Zacznijmy od tego, że postać Jareda jest, delikatnie rzecz ujmując, bardzo niespójna w pewnych aspektach. Zakładam, że fakt, iż wciąż utrzymuje duszę przy życiu ma pokazać jego wewnętrzny konflikt i nadzieję na odzyskanie Melanie; problem polega na tym, że postępowanie pitekantropa od początku tej książki można by zawrzeć w jednej maksymie: „najpierw atakuj, później zadawaj pytania”. Nieważne, czy w grę wchodzi obcałowywanie obcych dziewczyn, czy też pierwsze spotkanie z dawno niewidzianą ukochaną – u Jareda czyny zawsze wyprzedzają pomyślunek. W związku z powyższym obawiam się, iż jedyną rozsądną odpowiedzią na pytanie: „Dlaczego Jared nadal nie poderżnął Wagabundzie gardła?” jest „Ponieważ Meyer nie zarobiłaby kolejnych milionów”.
Niezależnie od braku psychologicznego prawdopodobieństwa u Howe'a, fakt pozostaje faktem – to on ma, ekhm, „prawo do ciała”. Wiemy już, że księżniczka Jaredina dostaje ataku wścieklizny za każdym razem, gdy ktoś ośmieli się ją choćby upomnieć; jak sądzisz, Wagabundo, jak zareagowałby nie-twój tru loff na informację, że ktoś odstrzelił ci łeb bez jego pisemnego pozwolenia? Nie ma znaczenia, czy byłoby to po jego myśli, czy wręcz przeciwnie; Jared nienawidzi bycia lekceważonym. Nie sądzę, by ktokolwiek wśród uciekinierów miał wystarczająco mocne nerwy, by wytrzymać kilka tygodni jego ataków furii przeplatanych z histerią.

Nie mogłam uwierzyć, że przyszłam tu z własnej, nieprzymuszonej woli. Jaka ja byłam głupia!

Rozumiem czucie się głupio z powodu własnej naiwności i ułatwienia (domniemanemu) wrogowi zadania, ale poważnie: jaką miałaś alternatywę? Schować się pod łóżkiem? Spójrz prawdzie w oczy, skarbie, jesteś tu na przegranej pozycji.

Melanie również nie posiadała się ze zdumienia. „Mogłyśmy się jeszcze dla nich zapakować!”

A tu trochę z innej beczki. Melu, znasz swego wujka od dzieciństwa i wiesz, że cię uwielbiał, w dodatku zdaje się darzyć sympatią i samą Wagabundę. Naprawdę uważasz, że on – i Jamie! - radośnie maszerowaliby przez całą jaskinię, tylko po to, by zakończyć ten wesoły pochód egzekucją istoty zamieszkującej twoje ciało?


Doktor i Jeb nie wiedzą, o co chodzi naszej stonodze, ale Jamie prędko uspokaja Wagabundę, że nikt nie ma zamiaru zrobić jej krzywdy (co potwierdza sam właściciel kryjówki).

O czym wy mówicie? – mruknął za moimi plecami niezadowolony Ian.
(...)
Aha – odezwał się Ian, zrozumiawszy, o czym mowa, i roześmiał się. – Niczego sobie plan. Że też na to nie wpadłem.

Ian, bez obrazy, ale jesteś trochę głupi. Powyżej wykazałam, dlaczego tego rodzaju podchody byłyby bez sensu; nie wierzę, że to mówię, ale chyba powinieneś udać się do swojego brata na korepetycje jak szybko i skutecznie eliminować ewentualne zagrożenie.

Jeb tłumaczy, że szpital to raczej ambulatorium, bo w obecnych warunkach Doktorowi ciężko byłoby uleczyć jakiekolwiek poważniejsze schorzenie; dusze wyrzuciły wszystkie ludzkie lekarstwa i zastąpiły je swoimi.

Pytacie, w czym problem? Cóż...nie ma problemu. Stefa wprowadziła ten wątek tylko z jednego powodu – dla teh dramy! pod koniec książki, która ma ostatecznie gloryfikować Wagabundę na najwspanialszy wytwór Wszechświata od czasu internetu i wycisnąć nam łzy z oczu. Nie wyciska, bo ów twist fabularny jest tak durny, nielogiczny i szyty grubymi nićmi, ze będę miała wiele radości podczas rozszarpywania go na kawałki.

Co wiesz o waszej medycynie? – zapytał nagle Doktor, obracając głowę. Spoglądał mi w twarz z nieskrywaną ciekawością. Patrzyłam na niego oniemiała.

...No i macie uwerturę do psycho-działań Cullena bis. Meyer, przestań. Ta niezdrowa fascynacja twoich pacynek szeroko pojętą tematyką życia i śmierci jest co najmniej niepokojąca. Tu nie wygląda to jeszcze tak źle, ale im dalej w las...

Wagabunda kręci głową, chcąc przekazać, że nie wie nic, Ian źle odczytuje jej mowę ciała i zżyma się, że kosmitka nie chce podzielić się sekretami duszek w dziedzinie medycyny, wszyscy są zdezorientowani upartym milczeniem dziewczyny – sugeruję, żebyście przestali wgapiać się w nią jak sroka w gnat, mnie też byłoby nieprzyjemnie – Wagabunda zaś w końcu się łamie:

Nie jestem Uzdrowicielką. Nie wiem, jak działają te lekarstwa. Wiem jedynie, że
d z i a ł a j ą – nie tylko zwalczają objawy, ale naprawdę leczą. Są niezawodne. Dlatego wyrzucono wszystkie wasze leki.

Swoją drogą, czy to nie głupie – Wagabunda odwiedziła tysiąc pięćset sto dziewięćset planet, bijąc wszystkie rekordy w dziedzinie turystyki...i nigdy nie miała ochoty sprawdzić się w nowej roli czy zawodzie?

...Zaraz. Moment. Jaki zawód? Glony nie potrzebują Uzdrowiciela, delfiny i ważki takoż. Lekarze to ludzki wynalazek.
Skąd zatem, u czorta, biorą się kosmiczni Uzdrowiciele?

Ktoś powie – przejmują ciała ludzkich doktorów, a więc i ich pamięć. Byłoby to logiczne, gdyby nie fakt, że, jak przed chwilą oznajmiła nam Wagabunda, kosmiczna medycyna nie ma nic wspólnego z naszą. A więc...GDZIE wykształciły się te dusze?

Świat według Terencjusza: 31

(A tak swoją drogą, spoiler alert – w tym akurat wypadku studia nie byłyby koniecznością. Medycyna duszek jest tak banalna i deusexmachinowata, że w roli znachora poradziłby sobie nawet przedszkolak).

A teraz...och. OCH. To TEN cytat.

Tak naprawdę nie zmieniło się zbyt wiele – rzekł po chwili Jeb z zadumą. – Tylko sposoby leczenia, no i macie statki kosmiczne zamiast samolotów. Poza tym życie toczy się jak dawniej... przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nie chcemy zmieniać światów, tylko je przeżywać – odszepnęłam. – Zdrowie jest pewnym wyjątkiem od tej filozofii.



Meyer? Jeśli jeszcze raz zobaczę gdziekolwiek twoje brednie o złotych serduszkach dusz, kupię papierową kopię „Intruza” tylko po to, żeby porwać ją na kawałki i oddać przyjaciółce na opał do kominka.

Powtarzałam kilkakrotnie na przestrzeni naszych analiz, że Stefa jest swoją własną metą; nigdy wcześniej nie osiągnęła jednak takiego mistrzostwa w ukazywaniu, jak bardzo chorzy i pokręceni są jej protagoniści.

Pamiętacie bajeczki o uzdrawianiu przeżartych złem i nieszczęściem światów? Wiele osób wskazywało bezsens takiego rozumowania w przypadku chociażby planety wodorostów. Cóż, teraz oficjalnie możemy wyrzucić wszystkie wymówki za okno. Z ust samej duszki, kochani:

DUSZE PRZEJMUJĄ OBCE ŚWIATY, MORDUJĄ ICH MIESZKAŃCÓW I WYKORZYSTUJĄ DOTYCHCZASOWE DOKONANIA W DZIEDZINIE SZEROKO POJĘTEJ NAUKI I SZTUKI – NIE DOKŁADAJĄC W ZAMIAN NIC OD SIEBIE – PONIEWAŻ JE TO BAWI.

Moja teoria o hałaśliwym gościu na przyjęciu właśnie została poparta twardymi dowodami. Dusze to PASOŻYTY. Traktują kosmos jak wielki plac zabaw lub szwedzki stół, wybierając sobie przypadkową planetę do kolonizacji, po czym bez skrupułów pozbawiają życia rdzennych mieszkańców; a wszystko to bez żadnego konkretnego celu. Robale nie potrzebują Ziemi jako wojskowej bazy czy kopalni surowców; dla nich to taki Ciechocinek, do którego przylatują sobie na kilkadziesiąt lat, by zaznać przyjemności uczestniczenia w piknikach i chodzenia na długie spacery do lasu.

SPN-owskie anioły niewiele mają wspólnego z postaciami z sielskich obrazków; są zarozumiałe, przekonane o własnej wspaniałości i traktują ludzkość jak nieco bardziej rozwinięte małpy, które nadają się wyłącznie do przerobienia na vessele - ale nawet one nie przejmują kontroli nad czyimś ciałem dla zabawy.

Adolf approves : 22

Zamknęłam raptownie usta. Powinnam bardziej uważać. Ludzie raczej nie oczekiwali wykładów na temat filozofii dusz. Nigdy nie wiadomo, co ich rozzłości, kiedy puszczą im nerwy.

Cóż, na przykład brutalne przypomnienie nam, że ludzie stracili rodziny i przyjaciół na rzecz grupy stonóg, które miały ochotę zobaczyć, jak to jest robić zakupy w Walmarcie. Przyznaję, że trochę nas to drażni.

Adolf approves : 23
Ludzkość ssie: 21


Nasza grupa kontynuuje spacer; Wagabunda zwierza się czytelnikom, że nie może rozgryźć wuja Jeba i jego beztroskiego stosunku do świata. Bohaterowie dochodzą do kolejnego pola (tym razem marchewkowego), Jeb każe Ianowi i Doktorowi zająć się czymś pożytecznym – słuszny komentarz, biorąc pod uwagę, że ich obecność w pochodzie była całkowicie zbędna – po czym prowadzi Jamiego i Wagabundę z powrotem do nowego pokoju tej drugiej.

Mam trochę pracy, chłopcze – zwrócił się Jeb do Jamiego. – Jedzenie samo się nie zrobi, że tak powiem. Postoisz na straży?
Jasne – odparł Jamie z promiennym uśmiechem, nadymając chudą klatkę piersiową. Zobaczyłam, że Jeb podaje mu strzelbę, i otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
Zwariowałeś?! – wykrzyknęłam tak głośno, że w pierwszej chwili nie poznałam własnego głosu.

O, nie. Znów ta sama śpiewka.

Niewiele brakowało, a chwyciłabym za lufę i wyrwała małemu strzelbę z dłoni. Powstrzymała mnie nie tyle świadomość, że przypłaciłabym to życiem, ile moja własna słabość. Nawet dla ratowania Jamiego nie potrafiłam się zmusić do złapania za broń.

Pamiętajcie – Wagabunda nie używa broni. Nigdy. Z wyjątkiem tych chwil, gdy Meyer postanowi wyrzucić kanon do kosza dla zwiększenia wypaśności swojego awatara.

Co ci strzeliło do głowy? Dawać broń dziecku? Przecież może się zabić!
Jamie to już mężczyzna. Jest młody, ale wiele przeżył. Zna się na rzeczy, potrafi obchodzić się z bronią.

Zauważyliście pewien interesujący szczegół? Osobą, która nie bierze udziału w tej wymianie zdań jest...sam Jamie.

Biedny, biedny chłopak. Wyobraźcie sobie – być do tego stopnia przyzwyczajonym do fetyszu siostry, by nawet nie protestować, gdy daje ci się do zrozumienia, że jesteś dzidzią, która nie powinna dotykać zabawek dla dużych chłopców.

Nie ma jak u mamy: 8

Wagabunda panikuje, że jeśli po nią przyjdą (niby kto? Jedyni damscy bokserzy w tej książce wyjechali w trasę), to bez wątpienia zaatakują Jamiego, by usunąć go z drogi; na zapewnienia Jeba, że nic w tym rodzaju nie będzie miało miejsca, dostaje ataku histerii:

Mój głos odbijał się echem od ścian korytarza – ktoś na pewno mnie usłyszał, ale mało mnie to obchodziło. Nawet lepiej, żeby przyszli, dopóki jest z nami Jeb. – Skoro nie mam czego się bać, to zostaw mnie tu samą. Niech się dzieje, co ma się dziać. Ale nie ryzykuj jego życia!
Boisz się o niego, czy może raczej jego? – zapytał Jeb niemalże ospale.

Po pierwsze: dziewczyno, łyknijże jakiś Persen. Jak już wspomniałam, jedyni troglodyci w tej jaskini są tymczasowo nieobecni; głęboko wierzę, że reszta mieszkańców ma wystarczająco dużo rozsądku i empatii, by w razie ataku na Wagabundę po prostu odsunąć smarkacza z drogi/pozbawić go tymczasowo przytomności (tak, wiem, że chłopak jest w posiadaniu CEBa. Ale CEB zyskuje magiczne właściwości jedynie w rękach prawowitego właściciela).

Po drugie: He he, ktoś tu chyba zapomniał, że Jamie nie ma robić za ochroniarza, ale za strażnika. Zaufanie zaufaniem, nikt cię, złotko, nie zostawi bez nadzoru.

Po trzecie: Odpowiedź Jeba jest wytrychem do kolejnego jakże subtelnego foreshadowingu:

Potrzebowałam chwili, żeby się pozbierać. Tymczasem twarz Jeba przybrała nowy wyraz. Oczy miał teraz skupione, usta zaciśnięte – jak gdyby miał lada chwila dopasować ostatni element frustrującej układanki.

Stefa, powtarzaj za mną: Nie. Piszesz. Scenariusza. Pierwszoosobowy narrator NIE MA prawa wiedzieć , że Jeb próbuje rozgryźć Wagabundę. Może się, oczywiście, domyślać tego faktu – ale na litość, trochę subtelności!

Duszka prosi, by wuj dał strzelbę komukolwiek innemu; Jeb uśmiecha się szeroko i oznajmia, że jest szefem wszystkich szefów to jego dom i to on ustala reguły, po czym odchodzi.

Kiedy zniknął, zwróciłam twarz w stronę Jamiego. Patrzył na mnie spochmurniały.
Nie jestem dzieckiem – odezwał się cicho głosem głębszym niż zwykle, wystawiając zadziornie podbródek. – A teraz lepiej wracaj... wracaj do pokoju.

* wzdycha * Jamie, doceniam starania, ale to bezcelowe. Meyer wciąż uważa, że byłbyś bardziej uroczy jako wyrośnięty sześciolatek; nie możesz wygrać tej bitwy, stary.

Wagabunda siada na rzyci (i na kamiennej podłodze) i planuje oddać się w ręce ewentualnych napastników, nim ci zdążą zaatakować młodego Strydera, który to plan aprobuje Melania. Tymczasem Jamiemu szybko nudzi się stróżowanie, toteż w końcu siada obok kosmitki i rozpoczyna rozmowę.

Ta planeta, na której byłaś wcześniej – odezwał się. – Jaka ona była? Taka jak ta?
Zaskoczył mnie wyborem tematu.
Nie – odparłam. Teraz, gdy byłam z nim sama, nie miałam oporów przed mówieniem normalnym głosem. – Nie, była zupełnie inna.
Opowiesz mi o niej? – zapytał, nadstawiając ucha, tak jak zwykł to robić, kiedy Melanie mówiła mu na dobranoc szczególnie ciekawą historię.

Aaa....

Stefciu, nie. To nie jest normalna reakcja człowieka rozmawiającego z mordercą ukochanej siostry. Nawet, jeśli założymy, że Jamie wciąż wierzy, iż Melanie jest ukryta gdzieś w środku, to pogawędki z Wagabundą nadal powinny być ostatnią rzeczą, na którą miałby ochotę. W ramach przypomnienia - ta dziewczyna reprezentuje tę samą rasę, która pozbawiła go rodziców i zmusiła do życia na gigancie od najmłodszych lat.

Opowiedziałam.
O Wodorostach i ich podwodnym świecie. O dwóch słońcach, orbicie w kształcie elipsy, szarych wodach, nieruchomych korzeniach, tysiącu oczu i wspaniałych widokach; o długich rozmowach pomiędzy milionem bezgłośnych istot.

Wiecie co? To przerażające, jak bardzo pozbawiona wyobraźni jest Stefa. Zacznijmy od samych określeń – Wodorosty, Pająki, Pędy. Zrozumiałabym, gdyby Wagabunda po prostu upraszczała terminy, aby Jamie mógł przyrównać obce formy życia do czegoś najbliżej je przypominającego na jego własnej planecie – ale my nigdy nie poznajemy oryginalnych nazw owych gatunków! Na litość, czy to naprawdę takie trudne zbić ze sobą kilka liter (nie proszę nawet, by było to poparte jakąkolwiek logiką, nie wymagajmy zbyt wiele)? Ale furda z nazwami – ten świat jest NUDNY. To po prostu korzenie z gałkami ocznymi na dnie oceanu, nad którym krążą dwa słońca. Fascynujące. Stefciu, co ty na to, żeby zamiast raczyć nas setnym opisem spaceru do toalety lub urody Jareda, opisać ze szczegółami którąkolwiek z owych planet? Wierz mi, twojemu dziełu wyjdzie to wyłącznie na dobre.

Są jeszcze jakieś planety? – odezwał się, gdy umilkłam. Usilnie zastanawiał się, o co by jeszcze zapytać. – Czy Wodorosty to jedyna obca rasa?
Zaśmiałam się.
O nie, wierz mi, że nie.
Opowiedz.
Więc opowiedziałam o Nietoperzach na Planecie Śpiewu – o tym, jak to jest żyć w zupełnych ciemnościach i fruwać wśród dźwięków muzyki. Później mówiłam o Planecie Mgieł – o tym, jak się czułam, mając grube białe futerko i cztery serca, dzięki którym było mi ciepło, i o tym, jak omijałam szerokim łukiem szponowce.

Znów to samo – planeta Batmana, na którą ktoś najwyraźniej postanowił podrzucić nasze nietoperki. Zaczynam wierzyć, że Wagabunda pobiła rekord odwiedzonych planet tylko dlatego, że reszta dusz zdała sobie sprawę, że mogą obejrzeć wszystkie te cuda nie ruszając się z Ziemi.
Ostatni ze światów pomijam celowo – zajmiemy się nim w swoim czasie.

A te zielone ludki z trójkątnymi głowami i wielkimi czarnymi oczami? No wiesz, te, co się kiedyś rozbiły w Roswell – to byliście wy?
Nie, to nie my.
Czyli to wszystko ściema?
Nie wiem, może tak, a może nie. Wszechświat jest duży i ma wielu mieszkańców.

Tłumacząc z meyerowego na nasze: Nie mam pojęcia, jak odnieść się do szeroko pojętej kultury UFO, więc zręcznie pominę ten temat. Macie, oto nowa porcja opisów złocistej opalenizny Jareda!

W takim razie, jak tu przylecieliście? Skoro nie byliście zielonymi ludkami, to kim? Musieliście mieć jakieś ciała, żeby móc się poruszać i w ogóle, prawda?

Uwaga, bajka będzie długa, więc polecimy streszczonkiem.

Pierwsze dusze przybyły na Ziemię w postaci Pająków. Pająki miały trzy supermózgi, które były tak super, że rozwiązywały za dusze wszelakie problemy, zanim te w ogóle się pojawiły (jak wiecie, mam skłonność do używania w swych analizach hiperboli, ale przyrzekam, że to bardzo akuratny przekaz tekstu źródłowego). Pająki w ogóle były super – nie przeszkadzała im obecność dusz, a wręcz były wdzięczne za towarzystwo, nie to, co te podłe człowieki.

Ludzkość ssie: 22

Nie, ja też nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, skoro w momencie przejęcia kontroli przez dusze pająk wewnątrz Pająka powinien zrobić kaput. Tak czy inaczej, Pajączki widziały wszystko w czerni i bieli (co, nawiasem mówiąc, było głównym powodem, dla którego Wagabunda opuściła ich planetę; biedaczce brakowało kolorów i uczuć), a każde kolejne pokolenie było mądrzejsze od poprzedniego, ponieważ automatycznie dziedziczyło wiedzę przodków i dokładało własną cegiełkę.

No dobrze, ale co z tą kolonizacją?

...Nie, nie jestem tego w stanie streścić. Musicie na własne oczy ujrzeć ten fragment, inaczej uznacie, że się upiłam.

Pająki były naszymi najlepszymi inżynierami – na zbudowanych przez nich statkach kosmicznych mogliśmy śmigać niezauważeni wśród gwiazd. Ciała Pająków były niemal tak użyteczne jak ich umysły: każdy segment poruszał się na czterech długich nogach – stąd właśnie taka ziemska nazwa tych istot – a każda noga była zakończona dwunastoma palcami. Palce miały po sześć stawów, były wąskie oraz mocne jak stal i można było nimi wykonywać zadania wymagające największej precyzji. Pająki ważyły mniej więcej tyle co krowa, ale były niskie i chude. Pierwsze wszczepienia przebiegły bezproblemowo. Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane...

Pająki-inżynierzy konstruujące najlepsze statki (kto robi te gorsze, Wodorosty czy tamte kwiotki od połykania ognia?). Pająki-mutanty o ciężarze krowy, które jakimś cudem przyleciały na Ziemię i zaczęły od tak łazić sobie między tłuszczą, wybierając ofiary (w tym momencie wizualizuje mi się scena najazdu kosmitów z „Kurczaka Małego”). Pająki-mutanty, które przybyły na naszą planetę...w sumie nie wiadomo jak i po co. Jeżeli mówimy tu o duszach, to dlaczego Wagabunda wciąż adresuje je jako odrębny gatunek? Nasza rasa jakoś nie doczekała się takiego przywileju. No i w ogóle skąd się nagle wzięła idea kolonizacji za pomocą statków kosmicznych? Do tej pory dusze podróżowały w kapsułach, co zresztą będzie mieć bardzo duże znaczenie w dalszej części książki. Nie słyszeliśmy ani słowa o UFO-podobnych sposobach. Ja rozumiem, że Stefa nagle odkryła, że zapędziła się w kozi róg z tą amebiastą formą dusz i musiała na chybcika wykombinować jakieś wyjaśnienie, ale...Krowopająki. To wszystko, co mam do powiedzenia. Krowopająki.


Opowieść zostaje brutalnie przerwana, gdy Wagabunda dostrzega samotną, kryształową łzę spływającą po policzku Jamiego:

Idiotka”, zganiła mnie Melanie. „Nie przyszło ci do głowy, jak się poczuje?”
A tobie nie przyszło do głowy ostrzec mnie wcześniej?”

Cóż, obie jesteście siebie warte. Melu – jako następczyni Superniani powinnaś uważniej kontrolować, czego słucha twój maluch brat. Wagabundo – wiem, że proszę o wiele, ale wystarczyło wykazać odrobinę zdrowego rozsądku oraz empatii, by oszczędzić chłopakowi przykrości.

Jamie tłumaczy, że nie ma żalu – w końcu sam zapytał. Nieszczęsna łza wciąż jednak spływa po policzku, więc Wagabunda, kierując się swym macierzyńskim instynktem (nie, nie poprawię tego stwierdzenia, to kanon; przepraszam, jeśli kogoś zniesmaczyłam) kładzie mu rękę na policzku. W odpowiedzi Stryder kompletnie się rozkleja i przytulając się do morderczyni swej siostry (za to NIE przeproszę) zaczyna gorzko płakać.

Nie były to łzy dziecka, lecz tym potężniejszą miały wymowę – to, że przy mnie płakał, świadczyło o ogromie bólu. Był to smutek mężczyzny stojącego nad grobem rodziny.

...Meyer, znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie mogę żądać cudów. Dlatego proszę: bądź chociaż konsekwentna w swoich fetyszach.

Przepraszam – powtórzyłam kilka razy. Przepraszałam za wszystko. Za to, że nasz gatunek znalazł tę planetę. Że wybrał ją do zasiedlenia. Że zabrałam ciało jego siostry. Że przyprowadziłam ją tutaj i ponownie go skrzywdziłam. Że sprawiłam mu przykrość, opowiadając te straszne historie.

Ohohohoho.

Za to, że nasz gatunek znalazł tę planetę. Że wybrał ją do zasiedlenia.

Uważasz, że jesteśmy bandą potworów i Ziemia stała się znacznie lepszym miejscem, odkąd zajęliście ją dla siebie. Przestań kłamać w żywe oczy.

Że zabrałam ciało jego siostry.

Nie zabrałaś. Wsadzili cię do środka bez twojej woli i świadomości, a opuszczenie Mel nie wchodziło w grę ze względu na Łowczynię.

Że przyprowadziłam ją tutaj i ponownie go skrzywdziłam.

Możesz łatwo naprawić szkodę i wyznać chłopakowi, że Melanie wciąż żyje; nie powstrzymuje cię nic poza Imperatywem z Rzyci.

Że sprawiłam mu przykrość, opowiadając te straszne historie.

Masz emocjonalną głębię tostera, ale cóż, nie twoja wina, że taką cię stworzyła natura.

Nie opuściłam rąk, nawet kiedy już się uspokoił. Nie chciałam go puszczać. Miałam wrażenie, że moje ciało czekało na to od samego początku, po prostu wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tajemnicza więź pomiędzy matką a dzieckiem – tak potężna na tej planecie – przestała być dla mnie zagadką.



Stefa? Zmieniłam zdanie. Żadnych fetyszy więcej.

Nie ma jak u mamy: 9

Nie było wspanialszej więzi nad tę, która kazała poświęcić życie dla drugiej osoby. Rozumiałam to już wcześniej, lecz do tej pory nie rozumiałam, d l a c z e g o tak jest. Teraz wiedziałam już, czemu matka jest gotowa oddać życie za dziecko, i to odkrycie miało na zawsze zmienić moje spojrzenie na wszechświat.

a) Osoba nie równa się dziecku.

b) Ja nadal nie wiem, dlaczego. To znaczy, wiem, ale nijak nie wynika to z treści tej książki. Jesteś gotowa oddać życie za Jamiego, bo tak pięknie wygląda, kiedy płacze?

Nie ma jak u mamy: 10


A kuku! Moment słabości naszych gołąbków przerywa powrót Jeba. Mężczyzna strofuje (aczkolwiek ewidentnie tylko dla zasady) Strydera, że musi byś twardy, a nie miętki i lepiej pilnować broni. Następnie...Jamie odkrywa, że nie zna imienia robala zamieszkującego jego siostrę (NIE przeproszę).
Wagabunda się przedstawia, a Jeb (już z CEBem w dłoni) dosiada się do naszej parki.

Ciekawe imię – stwierdził. Najwyraźniej wrócił mu rozmowny nastrój. – Może kiedyś opowiesz mi, skąd się wzięło. To musi być nie lada historia. Ale, ale, jest trochę długaśne – Wagabunda. Nie sądzisz?
Patrzyłam na niego z uwagą.
Co byś powiedziała, gdybym mówił na ciebie Wanda? Tak będzie wygodniej.

Tadaam! I tak oto Wagabunda zyskała zupełnie nowe imię. To wielki krok – jeżeli coś nazywamy, to się do tego przywiązujemy i okazujemy owemu czemuś sympatię, spytajcie tylko Deana Winchestera i do diabła, Smeyer, przestań zżynać z „Supernatural”, bo brakuje ci do tego talentu.
Wuj Jeb konstatuje zadowolony, że zwracanie się po imieniu to oznaka zażyłości, co prowadzi do takiego oto monologu wewnętrznego zamykającego ten rozdział:

Znów uśmiechnął się całą twarzą, szczerząc zęby. Odpowiedziałam smutnym uśmiechem. Dziwne, przecież Jeb powinien mnie traktować jak wroga. Co za szalony człowiek. Tak czy inaczej, był moim przyjacielem. Nie znaczyło to, że mnie nie zabije, gdy sprawy przybiorą zły obrót, ale uczyni to niechętnie. Czego więcej można było oczekiwać od przyjaciela, który jest człowiekiem?

Meyer?



Zamilcz wreszcie, proszę. Po prostu zamilcz.

Ludzkość ssie: 23


I to już wszystko na dziś. W następnym odcinku przekonamy się ostatecznie, co przez cały ten czas chodziło po głowie Jebowi. Do zobaczenia!


Statystyka:

Adolf approves : 23
Bellanda Wandella van der Mellen : 23
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 11
Ludzkość ssie: 23
Mea culpa: 4
Nie ma jak u mamy: 10
Świat według Terencjusza: 31
Welcome to Bedrock: 13
Witaj, Morfeuszu : 12

Maryboo

A ponieważ to ostatnia analiza przed świętami, życzymy Wam, kochani, radosnej Gwiazdki spędzonej w gronie najbliższych Wam osób, mnóstwa udanych prezentów oraz szalonego Sylwestra. Dziękujemy, że wspieracie naszą analizatorską działalność i w ramach świątecznego życzenia trzymamy kciuki, abyście kontynuowali z nami podróż poprzez otchłanie "Intruza"  także w przyszłym roku.


Beige & Maryboo

27 komentarzy:

  1. Zastanawiam się, dlaczego właściwie Wandzia nie powie im o Melanii. Umknął mi jakiś arcyważny powód czy może po prostu go nie ma? :D
    Wam również Wesołych. Oby wena dopisywała, cięte komentarze nigdy się nie stępiły i zasoby cierpliwości nie skończyły (połetyzm bardzo). Dzięki za waszą pracę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dobre analiza,dużo fajnych,logicznych uwag.
    Wszystkiego naj na Święta i Nowy Rok,wiele ciekawego materiału do analiz,cierpliwości,czasu dla siebie i sukcesów.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba coś przeoczyłam. Czy Wandzia już wcześniej się zaczęła na poważnie zastanawiać nad tym, czy zachowanie robali jest złe? Bo dla mnie te nagłe przeprosiny, łezki i tak dalej są z rzyci wzięte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ona przeprasza Jamiego tylko dlatego, że widzi jego łzy; emocjonalne uzależnienie od Melanii sprawia, iż Wagabunda nie może ścierpieć, gdy Stryder jest nieszczęśliwy.
      Nie mogę napisać nic więcej w tej kwestii, albowiem mówimy tu o największym problemie całego "Intruza", nad którym pochylimy się dopiero w końcowych rozdziałach, ale proszę mi wierzyć; zachowanie Wagabundy nie ma nic wspólnego z wyrzutami sumienia.

      Maryboo

      Usuń
  4. A ja mam pytanko: o co chodzi z tym myśleniem o Anglii? Znaczy się - wielokrotnie widziałam takie odwołanie (nazwijmy to tak z braku lepszych określeń) i nie wiem, przez te głupoty mózg mi się całkowicie zagotował i nie wyjmie tej informacji?
    Natomiast analiza rozdziału przednia, wciąż nie wiem, jak to jest, że gdy się czyta coś dla przyjemności (choć czytanie tego aż taką przyjemnością nie było, trzeba to przyznać), to nie wyłapuje się tylu rzeczy. Pełen szacunek za pracę, dziewczyny, i wesołych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to z historii...

      Usuń
    2. Królowa Wiktoria tak powiedziała swojej córce przed nocą poślubną.

      Usuń
  5. To chyba takie wiktoriańskie powiedzenie matek do panien młodych przed nocą poślubną:Zamknij oczy i myśl o Anglii.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  6. W jaki sposób Stefa zżyna z Supernatural w tym fragmencie z imieniem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że chodzi o Castiela, którego Dean ochrzcił imieniem Cas, ale nie jestem pewna ;)

      Usuń
  7. Ja pierdolę. Przepraszam, ale ta książka nie ma najmniejszego sensu. Próbuję sobie łopatologicznie rozrysować w głowie filozofię dusz i cały ten ich przelot z planety wodorostów(czy one zbudowały kapsuły z koralowców, czy co?) i nie tylko, i nic. Nie dziwi mnie, że Stefa się pogubiła, robiła to już przy Zmierzchu, ale tam jeszcze szło wszystko ogarnąć, a teraz nic, dostaję tylko bólów głowy, gdy próbuje rozszyfrować jej sposób myślenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. analiza jak zwykle borska ale mnie nurtuje pytanie kiedy rozszarpiecie wątek macierzyństwa?

    No i wszystkiego naj w nowym roku i udanych świąt w rodzinnej atmosferze. Dzięki za waszą ciężką pracę nad tym gniotem

    OdpowiedzUsuń
  9. Świąt zdrowych, pozbawionych zUych do szpiku, gwałtownych i agresywnych ludzi, matek, które zaangażowaniem dorównują jednej z bohaterek "Ciemno prawie noc", kolonizujących planety dla przyjemności kosmitów, pełnych spokoju oraz radości poziomem dorównującej histerycznemu potencjałowi wiadomych bohaterek wraz z podziękowaniami za rok uświetniony wspaniałymi analizami życzy Juliza.

    OdpowiedzUsuń
  10. Analiza jak zwykle przednia, pogratulować.
    Ale, ale! Przecież dowiadujemy się w końcu, jak Doktor ma na imię. I dlaczego woli, żeby go nazywać Doktorem.
    Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt, cobyście odsapnęły od meyerowej logiki choć na chwilę ;).

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja czytałam Intruza jeszcze zanim wsiąknęłam w seriale...

    Więc won mi od Doktora z dużej litery Meyer! Poszła won! Doctor był pierwszy, a twój "wcale-nie-Carlisle" musi zadowalać się małą literką. To sadystyczne stworzenie nie ma prawa się nazywać po Władcy Czasu.

    Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku życzę!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ponieważ jakoś przebrnęłam przez Intruza, to tylko sprostuję, że imię nieCarlisla jest gdzieś tam pod koniec podane.

    Analiza jak zwykle cudowna, nie mogę się doczekać następnej. Dopiero niedawno doszłam do momentu, od którego muszę czekać tydzień na dalszą część i nie mogę się przestawić. Ach, gdzie się podziały te czasy, kiedy czytałam po cztery analizy dziennie...

    -Tauremornalome

    OdpowiedzUsuń
  13. Wesołych!
    (Psychopatyczn i protagoniści są źli bo są psychopatyczni, czy dlatego, że autor może sam tego nie zauważyć?)

    OdpowiedzUsuń
  14. Doktor ma na imię Eustazy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  16. Ach, pod koniec? Wybaczcie - końcówka tego dzieła jest tak głupia ( dla tych, którzy nie czytali książki: w skali swego idiotyzmu przebija zakończenie "Przed Świtem". Sądzę, że to wystarczy w ramach wyjaśnienia), że musiałam wyprzeć tę informację pod natłokiem bezsensu o większej skali. Tak czy inaczej, dziękuję za korektę!

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
  17. Analiza naprawdę świetna! I Wam też spokojnych świąt i dużo weny do dalszych analiz!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  18. A jeżeli Doktor to tak na prawdę Carlise, który jako jedyny oparł się duszyczkom z całej Cullen Family dzięki swojej silnej woli? I teraz chce zbadać dusze? A może cały Sarkle Team się rozdzielił i poukrywał? Są pod ziemią więc skóra nie błyszczy...
    Dobra, stop. Już nic nie mówię.

    Wesołych Świąt i dobrej książki pod choinką. ^^

    OdpowiedzUsuń
  19. "Wiem jedynie, że d z i a ł a j ą – nie tylko zwalczają objawy, ale naprawdę leczą. Są niezawodne. Dlatego wyrzucono wszystkie wasze leki."
    Och, cóż za zaskoczenie, ktoś tu - znowu - popisał się nieznajomością medycyny. Tak, żadne nasze leki nie zwalczają przyczyn chorób. Ciekawe z jakich znachorskich usług korzysta pani M. i jej rodzina, bo z takim hejterskim nastawieniem na ludzi i nasze osiągnięcia nie widzę jej pod skalpelem i grzecznie łykającej antybiotyki.
    W ogóle wut, w jaki sposób jakieś kosmiczne coś ma pomagać ludzkiemu, skomplikowanemu organizmowi? Te ich kosmiczne leki muszą być przystosowane do naszych ciał, inaczej mogłyby wyrządzić niesamowite szkody bezcennym mundurkom. Medycyna to nie jest takie hop siup, że dam komuś jakieś super zaawansowane zastrzyki i tadam, rak, padaczka i hiv uciekną przed robaczkowatą zajebistością.

    "Pająki w ogóle były super – nie przeszkadzała im obecność dusz, a wręcz były wdzięczne za towarzystwo, nie to, co te podłe człowieki."
    "Pająki były silniejsze i inteligentniejsze od ludzi, no i przygotowane..."
    Wait, wut? No bo... Ten drugi cytat jest z nieco późniejszego fragmentu kiedy to Wandzia opowiada jakie były pająki, i to o ich przygotowaniu chyba odnosi się do tego, że były przygotowane aby wyruszyć na inną planetę, ale ja to odebrałam jako przygotowanie pająków do bycia skolonizowanymi przez błyszczące robaczki. To by znaczyło, że duszki (jakoś nie mam ochoty nazywać tego cholerstwa duszami...) wysłały na planetę pająków (ale tu znowu fail z nazewnictwem, ważki nazwano delfinami a stonogopodobne coś pająkami, jasne) kaznodziejów by wyprały pająkom mózgi i uwierzyły, że całkowite przejęcie ich ciał, cywilizacji, całego świata, to błogosławieństwo dla nich. Nie widzę innej możliwości, bo jak istoty rozwinięte lepiej od ludzi miałyby się godzić na zatracenie siebie, a nawet samobójstwo, skoro sami prymitywni ludzie nie godzą. Ja wiem, inny gatunek, inne normy etyczne, moralne i w ogóle, ale instynkt przetrwania jest uniwersalny i potrzeba rozwijania się, a oddanie wszystkiego pasożytom które nic nie robią tylko korzystają i zmieniają miejsce zamieszkania bo o, gdzieś jest wygodniej, jest potężnym krokiem wstecz.
    Kurde, to ja bym wolała żeby mi się do mózgu Goa'uld z "Gwiezdnych Wrót" przyczepił. Przynajmniej bujałabym się po całej galaktyce zajebiaszczym Ha'takiem i miała całą armię Jaffa. I oni przynajmniej nie są takimi hipokrytami i porządnie wykorzystują pozyskane zasoby.

    Życzę Wam dziewczyny żebyście się trzymały ciepło, dobrze, i szlag Was od tego szajsu nie trafił.

    Krakatoa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Medycyna to nie jest takie hop siup, że dam komuś jakieś super zaawansowane zastrzyki i tadam, rak, padaczka i hiv uciekną przed robaczkowatą zajebistością."

      Nie, żebym broniła Meyerowej, ale nasza medycyna ostatecznie nie jest idealna. Mnóstwo leków powoduje skutki uboczne albo wpędza w inną chorobę. Niektóre schorzenia są nieuleczalne, a pazerność firm farmaceutycznych to już legenda. Oczywiście pigułki i skalpel to i tak jedyne, co mamy, a nauka nadal się rozwija i będzie coraz lepiej. Ale trzeba utrzymać dystans. Pewnie, że nie ma co hejtować naszych osiągnięć, ale też nie ma potrzeby unosić się świętym oburzeniem, bo ktoś jest mądrzejszy. Nie wiemy, jak działają lekarstwa ameb (wiem, brak warsztatu autorki) - może to coś, o czym nie mamy pojęcia. Jakieś działanie na poziomie molekularnym, a więc uniwersalne. Nie znam się, tylko sugeruję, że nasz poziom wiedzy nie jest wystarczający, żeby coś oceniać.
      Jeszcze 150 lat temu nikt by nie uwierzył, że będzie można gnać pociągiem z prędkością 300 km/h i nie umrzeć;)

      - tey

      Usuń
  20. To Ian cały czas tam z nimi był na tym spacerku? O.O Nie ogarniam, kto, z kim, kiedy, gdzie, po co.
    Mi także bezimienny doktor od razu skojarzył się z innym Doktorem. Powiem tylko, że niezbyt podobają mi się takie skojarzenia z tą książką.
    Te wszystkie obce rasy i planety rzeczywiście są całkowicie od czapy. A szkoda, bo w tym temacie dałoby się wiele wyciągnąć. Same dusze mogłyby być całkiem interesujące, gdyby tylko poświęcić im więcej czasu i uwagi. W ogóle wiele dałoby się z tego wyciągnąć, ale najpierw inna osoba musiałaby wziąć to na warsztat. No ale dobrzy pisarze mają własne i w dodatku dużo lepsze pomysły. Dla Intruza nie ma i nie było żadnego ratunku. Jaka szkoda.
    Tylko, że nie.
    Wprawdzie już po świętach, więc za późno na życzenia, ale zawsze mogę życzyć hucznego sylwestra. :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Właśnie ten motyw z uwięzieniem we własnym ciele przejętym przez kosmitę sprawił, że uwierzyłam, że Intruz to coś o niebo lepszego niż Zmierzch - bo nawet jeśli zostałoby to dość słabo opisane, to przecież każdy posiadający choćby odrobinę wyobraźni poczuje zimny dreszcz na samą myśl, że mógłby być się znaleźć w takiej sytuacji, z pełną świadomością i bez żadnych możliwości na poprawę marnego losu. Więc nawet jeśli książka kulałaby jako sf, to wciąż niezły materiał na horror. No i mamy horror i zimne dreszcze - tylko z całkowicie innego powodu niż zakładałam xD
    Spóźnione życzenia wszystkiego naj naj naj - Vis

    OdpowiedzUsuń
  22. W sumie szkoda, bo pomysł jest niezły i gdyby opisał to wszystko autor z dobrym warsztatem, do tego mający niezwichrowaną moralność, "Intruz" byłby ciekawym czytadłem. Należałoby jednak nie przedstawiać dusz jako kochanych istotek (bo to potwory), uwięzienie Melanie potraktować jako tragedię (bo nią jest), zamiast psychopaty Jareda wstawić kogoś normalnego. I pokusić się choć o kilka opisów innych planet i ras. Tyle wystarczyłoby, by książka stała się znośna, jak sądzę.

    - tey

    OdpowiedzUsuń