Po przyjęciu Bezbólu Jamie od razu odżywa. Zaczyna wypytywać, co ci wszyscy ludzie tak nad nim stoją i co się w ogóle tu wyrabia.
– Dlaczego Jared trzyma Sharon za szyję? – zapytał Jamie szeptem.
To tylko element komiczny (przynajmniej dla mnie), Jamie, nie przejmuj się.
Doktor i Wandzia biorą się za opatrywanie rany.
Doktor wprawnym ruchem przeciągnął skalpel po chorej skórze. Oboje spojrzeliśmy na Jamiego. Wpatrywał się w sufit.
– Dziwne uczucie – powiedział. – Ale nie boli.
Doktor kiwnął głową i wykonał kolejne nacięcie, w poprzek pierwszego. Z rany popłynęła czerwona krew oraz żółta wydzielina.
Gdy tylko Doktor zabrał dłoń, spryskałam dokładnie oba nacięcia Czystą Raną. Tam, gdzie lek wszedł w kontakt z wydzieliną, niezdrowa żółć zdawała się cicho skwierczeć. Po chwili zaczęła się cofać. Prawie jak piana zmywana wodą. Znikała. Z boku słyszałam przyspieszony oddech Doktora.
– Niewiarygodne.
Bullshit. Jak to się cofa? Gdzie się cofa? Do innego wymiaru? I skąd to skwierczenie? Efekty specjalne, żeby było bardziej cool, jak mniemam.
Na wszelki wypadek spryskałam wszystko jeszcze raz.
Nie wiesz, czy podwójna dawka nie będzie szkodliwa, głupia małpo! Chyba nawet Stefka wie, że nieodpowiednią dawką można zrobić dużą krzywdę. I tutaj obligatoryjny cytat Paracelsusa:
Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę.
Tym bardziej jest to istotne, gdy nie ma się bladego pojęcia, jak dany lek, w dodatku pochodzący od obcej cywilizacji, działa. A tego przecież nawet Stefa nie wie.
– Dobra, teraz Zdrowe Ciało – szepnęłam. Odnalazłam właściwe opakowanie i przechyliłam je nad rozciętą skórą, pokrywając nacięcie lśniącą warstwą przezroczystego płynu. Pod jego wpływem krwawienie natychmiast ustawało. Zużyłam połowę buteleczki, choć zapewne wystarczyłoby dwukrotnie mniej.
Jasne, podaj dzieciakowi wszystko, co masz i to naraz. Co mogłoby pójść nie tak?
Jamie dostaje wszystkie specyfiki po kolei i jest zdrów jak ryba. Wandzia tłumaczy, że była z Jaredem na wyprawie w celu zwinięcia duszkom leków.
– Szkoda, że jej nie widziałeś – powiedział Jared. – Była niesamowita.
Zaskoczyło mnie, że jego glos rozległ się tuż za moimi plecami. Rozejrzałam się odruchowo w poszukiwaniu Sharon, ale mignęła mi tylko w drzwiach jej jaskrawa fryzura. Maggie zniknęła w ślad za nią. To takie smutne, pomyślałam. I przerażające. Nosić w sobie tyle nienawiści, by nie potrafić się nawet ucieszyć z powrotu dziecka do zdrowia... Jak można upaść tak nisko?
Och, to tylko brak umiejętności pisarskich Stefy, a nie żadna wina Sharon. Skoro Stefcia nie umie pisać porządnych, dobrych czy też złych bohaterów, to dostajemy taką Sharon właśnie. Jedyne fajne postaci wychodzą jej przypadkiem. Szwarccharaktery, które naprawdę mają nimi być, są albo nieskutecznymi, zabawnymi kretynami (patrz Volturi), albo przerysowanymi karykaturami bez motywacji, jak Sharon. Albo w ogóle ich przez większość czasu nie ma – pamiętacie jeszcze Łowczynię? Przy nich taki Edek był nawet ciekawym czarnym charakterem.
Jared komplementuje Wandzię, że tak sobie świetnie poradziła w czasie akcji. Mela angstuje, że zamknięta we własnym ciele jest zupełnie bezsilna i nie może pomóc swoim najbliższym. Wandzia pociesza dziewczynę, że gdyby nie ona, to nasz duecik w ogóle by do ludzi nie trafił.
Wandzia przyznaje, że musiała sobie zrobić krzywdę, żeby uwiarygodnić swoją historyjkę oraz wytłumaczyć się z blizny na twarzy. Ian stara się zachować spokój, ale i tak wiadomo, że zaraz dostanie apopleksji.
– Nie było innego wyjścia. Musiałam jakoś ukryć bliznę. I dowiedzieć się, jak wyleczyć Jamiego.
Jared podniósł mój lewy nadgarstek i powiódł delikatnie palcem różowym śladzie na przedramieniu.
– To było straszne – powiedział nagle poważnym głosem. – Prawie sobie oderżnęła dłoń. Myślałem, że ją straci.
Oj tam, oj tam. Już nie przesadzaj, stary, ledwo się dźgnęła, a ty mi tu wyjeżdżasz z odrąbywaniem dłoni. Mam wyciągnąć dramatyczną lamę, czy co?
Ścisnęłam mu dłoń.
– Spokojnie, to nie było nic takiego. Wiedziałam, że zaraz mnie uzdrowią.
– Szkoda, że jej nie widzieliście – powtórzył cicho Jared, nie przestając mnie głaskać palcem po ręce.
- Mało mi nie stanął od tego jej cierpienia. Yyy… czemu się tak dziwnie na mnie patrzycie? - Jared rozejrzał się po jaskini.
- Cóż, rozumiem, że ludzie mają różne fetysze, ale ten jest nieszczególnie zdrowy, Jared - powiedziała Obsydianowy Trawnik, kręcąc głową.
Poczułam na policzku muśnięcie palców Iana. Zrobiło mi się przyjemnie i przysunęłam twarz do jego dłoni. Zastanawiało mnie, czy to Bezból, czy może po prostu radość z uratowania Jamiego sprawiła, że wszystko dookoła mieniło się ciepłymi kolorami.
– Więcej nigdzie nie pojedziesz – mruknął Ian.
– Oczywiście, że pojedzie – odparował Jared, podnosząc głos ze zdumienia. – Ian, była rewelacyjna. Musiałbyś ją wtedy widzieć, żeby zrozumieć. Dopiero zaczyna do mnie docierać, jakie to otwiera możliwości...
Oho, znów kłótnia o zabaweczkę. I podejrzewam, że owa zabaweczka nie będzie miała wiele w tej sprawie do powiedzenia.
– Możliwości? – Dłoń Iana zsunęła mi się po szyi i spoczęła na barku. Przyciągnął mnie nieco bliżej do swego boku, zarazem odsuwając od Jareda. – Jakim kosztem? Pozwoliłeś, żeby
p r a w i e o d e r ż n ę ł a s o b i e d ł o ń? – Zacisnął mi palce wokół ramienia.
Nie było żadnego odrzynania dłoni, do cholery! Wandzia szybko dodaje, że teksańska masakra piłą mechaniczną to był jej pomysł.
– No jasne, że to był twój pomysł – warknął Ian. – Zrobiłabyś wszystko... Nie cofniesz się przed n i c z y m, jeśli chodzi o tych dwóch. Ale Jared nie powinien pozwolić ci...
– Jakie mieliśmy inne wyjście, Ian? – wtrącił Jared. – Miałeś lepszy plan?
Polecam wam, chłopcy, przeczytać wywód Maryboo na ten temat. Zapoznajcie się i płaczcie nad własną głupotą. Kryształowymi łzami, rzecz jasna.
– Nie. Ale nie rozumiem, jak mogłeś patrzeć bezczynnie, jak rozcina sobie rękę. – Ian potrząsnął głową z odrazą, na co Jared wzruszył ramionami. – Co z ciebie za mężczyzna...
A co miał zrobić? Pociąć się dla towarzystwa? W końcu skoro taki mieli plan, to on, jako osoba zostająca w samochodzie, gówno mógł zrobić.
Jeb się ze mną zgadza, po czym stara się jak zwykle załagodzić całą sytuację.
– Praktyczny – przerwał mu Jeb.
Wszyscy w jednej chwili podnieśliśmy wzrok. Starzec stał nad nami, trzymając w rękach pokaźne kartonowe pudło.
– Dlatego jest najlepszy w tym, co robi. Zawsze potrafi zdobyć to, czego potrzebujemy. Albo dopilnować, żeby inni to zdobyli. Nawet gdy to drugie jest trudniejsze. Tak czy owak – wiem, że bliżej do śniadania niż kolacji, ale myślę sobie, że pewnie niektórzy chętnie by coś zjedli – ciągnął Jeb, bezceremonialnie zmieniając temat. – Jesteś głodny, chłopcze?
Cockfight zostaje przełożony na później, by rekonwalescent mógł się napić i najeść. Jeb przynosi wyżerkę – menu na specjalną okazję.
Ludzie zaczęli się tłumnie zbierać dookoła. Siedziałam wciśnięta pomiędzy Iana i Jareda, a Jamiego wzięłam na kolana. Był już na to za duży, ale nie protestował. Widocznie wyczuł, jak bardzo obie tego potrzebujemy – Mel i ja po prostu musiałyśmy go poczuć w ramionach, żywego i zdrowego.
Nie ma jak u mamy: 27
Krąg nieco się powiększył, szczelnie otaczając rozłożoną na ziemi kolację. Każdy, kto się dosiadł, stawał się częścią rodziny. Wszyscy czekali cierpliwie, aż Jeb przygotuje nieoczekiwane przysmaki. Strach ustąpił miejsca uldze i dobrej nowinie. Nawet Kyle, ściśnięty po drugiej stronie brata, był mile widziany.
Wszyscy tam mają pamięć złotych rybek. Psychopata czy nie, tego już tam chyba nikt nie pamięta.
Wszyscy są zadowoleni, nawet Meli nie robi, że Ian trzyma łapsko na WandzioMelowym ramieniu. Dziewczyna jednak angstuje, że nie może uczestniczyć w tej sielance jako ona sama, a nie tylko głosik w czyjejś głowie.
Wandzia zaczyna rozmyślać na temat miłości ludzkiej i duszanej. Oczywiście wywód ten jest dla nas obraźliwy.
Co takiego sprawiało, że ta ludzka miłość przemawiała do mnie silniej niż miłość mojego gatunku? Czy to, że była zaborcza i kapryśna?
Ludzkość ssie: 58
Widzicie, nawet nasze najwyższe uczucia są do dupy w porównaniu z duszami. Stefciu, a weź się wal, bo już cię słuchać nie mogę.
Dusze dzieliły się miłością i serdecznością ze wszystkimi. Może byłam spragniona większego wyzwania? Miłość ludzka była trochę nieobliczalna, nie rządziła się wyraźnymi regułami – czasem dostawałam ją za nic, tak jak od Jamiego, czasem musiałam na nią ciężko zapracować, tak jak u Iana, a czasem była po prostu nieosiągalna i łamała mi serce, tak jak moje uczucie do Jareda.
Skoro ludzka miłość nie jest taka prosta, to raczej powinno oznaczać, że jest coś warta. U dusz wszyscy kochają się jak misie koala na wiecznym haju, co nie jest złe, ale na pewno nie czyni naszych uczuć bezwartościowymi w porównaniu.
A może po prostu pod jakimś względem była lepsza? Skoro ludzie potrafili tak zapalczywie nienawidzić, widocznie umieli też kochać mocniej, żywiej i płomienniej?
Przecież wiemy, że te cała duszkowa wszechogarniająca miłość to jeden wielki bullshit, więc ludzkie uczucia wydają się prawdziwsze z choćby właśnie tego powodu.
Nie rozumiałam, czemu tak rozpaczliwie pragnę tej miłości. Wiedziałam tylko, że była warta całego ryzyka i wszystkich cierpień, jakimi ją okupiłam. Była jeszcze wspanialsza, niż myślałam.
Była wszystkim.
Stefciu, nie przesadzaj z kiczem i oklepanymi frazesami. W połączeniu z kulawymi wywodami na temat „czyja miłość jest lepsza” wygląda to niezbyt dobrze.
Po kolacji część statystów idzie spać. Główna obsada zostaje jednak i pada na podłogę.
Głowę miałam opartą na brzuchu Jareda, który od czasu do czasu głaskał mnie dłonią po włosach. Jamie leżał mi twarzą na piersi, obejmując mnie oburącz za szyję, a ja trzymałam mu dłoń na ramieniu. Ian położył głowę na moim brzuchu i przytulał do twarzy moją wolną rękę. Wzdłuż ciała czułam długą, wyprostowaną nogę Doktora. Słyszałam jego chrapanie. Kto wie, może nawet stykałam się w którymś miejscu z Kyle’em.
To jakaś hipisowska komuna, czy co? Wszyscy się teraz kochają, z Kylem włącznie? Nawet czworokącik jest taki jakiś spokojny.
Jamie się chyba wczuwa w rolę synusia WandzioMeli z tym obejmowaniem za szyję i leżeniem na cycu.
Nie ma jak u mamy: 28
Chyba się jednak pospieszyłam z tym obwieszczaniem spokoju między truloffami. Kyle mąci błogi nastrój chwili swym cudnym wyczuciem czasu.
– Następnym razem, jak Wanda będzie gdzieś jechać... – odezwał się Kyle zza Jareda i urwał w pół zdania, ziewając przeciągle. – Następnym razem, jak będzie gdzieś jechać, ja też jadę.
– Nigdzie nie jedzie – odparł Ian, napinając mięśnie. Pogłaskałam go uspokajająco po twarzy.
– Oczywiście, że nie – wymamrotałam. – Nie muszę się stąd ruszać, dopóki nie będę znowu potrzebna. Dobrze mi tutaj.
– Nie chodzi mi o to, żeby cię tu więzić – dopowiedział Ian poirytowany. – Jak dla mnie możesz iść, gdzie tylko zechcesz. Możesz nawet uprawiać jogging na autostradzie. Ale nie wolno ci jeździć na wyprawy. Tu chodzi o twoje bezpieczeństwo.
– Potrzebujemy jej – odezwał się Jared. Głos miał surowszy, niżbym sobie życzyła.
– Jakoś sobie radziliśmy sami.
Ciężko się nie zgodzić z Ianem, radzili sobie, jasne. Ale pobudki Iana do zatrzymania Wandzi są całkowicie egoistyczne i z niczym innym niezwiązane. Ja bym się na takiej ewentualnej wyprawie z Wandzią wiecznie bała, że ta ameba coś spieprzy. Nie jest ani lotna, ani nie umie walczyć. Same lekko srebrzyste oczka nie są więc zbyt wielkim atutem.
– Jakoś? Jamie by umarł, gdyby nie ona. Może nam załatwić rzeczy, których sami nigdy nie zdobędziemy.
– Nie zapominaj, że jest osobą, a nie narzędziem.
Akurat o tym, że Wandzia jest osobą, która może decydować o sobie, panowie zapominają non stop. Przypomina im się o tym, jak jest to im potrzebne podczas kłótni.
– Wszystko zależy od niej samej.
Od kiedy?
– Nie można jej tym obarczać. Jeb – zaprotestował Ian.
– Czemu nie? Chyba ma własny rozum. Chcesz za nią o wszystkim decydować?
To chyba oczywiste, jesteśmy w Meyerlandzie, tam baba ma zerową siłę przebicia.
– Czy c h c e s z jeździć na wyprawy?
– Jeżeli mogę się przydać, to oczywiście, że powinnam.
– Nie o to pytam, Wando.
Milczałam przez chwilę, próbując sobie przypomnieć jego pytanie, żeby zrozumieć, o co mu chodziło.
– Widzisz, Jeb? Ona w ogóle nie myśli o sobie – o własnym szczęściu ani nawet zdrowiu. Zrobi wszystko, o co ją poprosimy, nawet jeżeli miałaby zginąć. Nie możemy jej pytać o zdanie, tak jak pytamy siebie nawzajem. My zawsze najpierw myślimy o sobie.
Doprawdy? Ani jednej myśli na temat przetrwania ludzi na tej planecie? I to ludzi, z którymi powinniście być dość blisko, biorąc pod uwagę, jaka to mała społeczność. Wow, nie wiem co powiedzieć. Ależ oczywiście trzeba zrobić wszystko, żeby podkreślić, jak bardzo Wandzia jest speshul. Bo przecież ludzie myślą tylko wyłącznie o sobie i nigdy się nie poświęcają dla innych.
Bellanda Wandella van der Mellen : 69
Ludzkość ssie: 59
– To nieprawda – odrzekłam. – Bez przerwy myślę o sobie. I... bardzo chcę wam pomóc. Czy to się nie liczy? Byłam strasznie szczęśliwa, pomagając Jamiemu. Nie mogę szukać szczęścia po swojemu?
Właśnie. Co to za różnica, z jakich powodów ona chce jechać? Chce i tyle. Gdyby argumentem było to, że może rozwalić całą akcję niekompetencją, to ok., ale przecież Stefcia się nie przyzna, że jej „doskonała” heroina jest beznadziejna. Nie, nie, tu chodzi o to, że dupa Iana może sobie krzywdę zrobić i pan O’Shea nie będzie miał ciepłego (pożyczonego niestety) ciałka do zmacania. Martwienie się o ukochaną osobę jest normalne, ale to przecież Stefciowy truloff, a im chodzi tylko o pełną kontrolę nad swoim kawałkiem mię… znaczy kobietą.
– No cóż, jedno jest pewne. Jeżeli Wanda będzie chciała pojechać, nie mogę jej tego zabronić – powiedział Jeb. – Nie jest więźniem.
– Ale nie musimy jej o to prosić.
Jared cały czas milczał. Jamie też był cicho, ale wiedziałam, że śpi, Jared nie spał – kreślił mi palcami na twarzy przypadkowe kształty. Palące kształty.
– Nie musicie prosić – odparłam. – Sama będę nalegać. To naprawdę nie było... straszne. Ani trochę. Dusze są serdeczne. Nie boję się ich. To było aż zbyt łatwe.
– Łatwe? Musiałaś sobie rozciąć...
– To była wyjątkowa sytuacja – przerwałam mu. – Nie będę musiała więcej tego robić. – Zamilkłam na chwilę. – Prawda?
Ian jęknął.
– Jeżeli Wanda będzie gdzieś jechać, jadę z nią – powiedział ponuro. – Ktoś musi ją chronić przed nią samą.
– A ja pojadę, żeby chronić was przed nią – odezwał się Kyle, chichocząc. – Au! – stęknął chwilę później.
Nie miałam siły podnieść głowy i zobaczyć, kto tym razem go uderzył.
– A ja, żeby was wszystkich przywieźć z powrotem – powiedział cicho Jared.
- A ja pojadę, żeby mieć ubaw z waszej głupoty – dodała szybko Obsydianowy Trawnik, uśmiechając się pod nosem. - Zabiorę też Maryboo, połowę rodziny, moje koleżanki ze studiów i Zdzicha Zdzichowskiego ze Zdzichowa. A co, przecież im więcej, tym lepiej.
I tyle na dzisiaj. Ekscytujący rozdział, prawda? 7 ebookowych stron nudnych dialogów, które i tak do niczego nie prowadzą. Pozostaje tylko:
Witaj, Morfeuszu : 17
Idiotyzmy naukowe i ciosy w ryj, błagam, wróćcie, przynajmniej nie będę ziewała podczas czytania.
Statystyka:
Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 69
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 59
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 28
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 17
Obsydianowy Trawnik
Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 69
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 59
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 28
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 17
Obsydianowy Trawnik
"[...]a Jamiego wzięłam na kolana."
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, kurwa, co? Nie no, to jest szczyt wszystkiego. Przecież on ma 14 lat. 14! Jak można kogoś takiego wziąć na kolana, gdy któraś ze stron nie jest rozhisteryzowana? Zwykły uścisk by wystarczył. Gdybym była na miejscu Jaimiego, spaliłabym się ze wstydu przed tymi wszystkim ludźmi. Mało by mnie obchodziło, że Wanda/Mela potrzebują pocieszenia, bo jak już wspomniałam, od tego służy uścisk. Mógłby trwać nawet kilka minut, co za różnica, na pewno nie dałabym się niczym niemowlę posadzić starszej siostrze na kolanach. Jaimie wyrośnie na maminsynka jak nic.
Ja sobie przy każdym takim fragmencie wyobrażam przeciętnego współczesnego czternastolatka reagującego na podobne ekscesy i jeszcze bardziej mnie ta stefowa kupa bawi :D
UsuńJa tak samo, Andzia ;).
UsuńKto się nie spodziewał cudownego ozdrowienia J ? Ręka do góry.Aleeeee to zaskakujące...Z kiepskiego tekstu to i dobry analizator nie naleje..
OdpowiedzUsuńChomik
Punkt uciekł w ostatnim ludzkość ssie!
OdpowiedzUsuńPoprawione. Dzięki.
UsuńO.T.
Nadal chce mi się rzygać, jak tylko wspomniany jest Ian. Nienawidzę gnoja bardziej, niż Maryboo Carlise'a (oto szczyt lenistwa - nie jestem pewna czy dobrze napisałam, ale nie chce mi się guglać...)
OdpowiedzUsuńMoże ta Czysta Rana to po prostu kosmiczna super woda utleniona? Stąd efekty specjalne i brak ryzyka przedawkowania...
OdpowiedzUsuńBorze, jak oni tam się wszyscy ściskali, głaskali, leżeli na sobie...
OdpowiedzUsuńTo kiedy oni wpadną na pomysł wspólnego seksu...? Przecież już mało brakuje.
Popo
Obsydianowy Trawniku jadę z wami! I mogę ich wszystkich wysłać w cholerę? *nieśmiało*
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńPrzez śluzę ich!
Chomik
Jamie na kolanach, a następnie uwieszony WandzioMeli u cyca. Tak bardzo creepy... To chyba najdurniejszy, najbardziej niedorzeczny i niesmaczny motyw tej książki. Gorszy nawet od neandertali, psychopatów, medycyny level: magic, nudy, ogólnej głupoty bohaterów i marysujkowatości naszej heroiny, bo to wszystko już widzieliśmy w Śmieszku i możemy być na to przygotowani. Ale czternastolatek nie tylko traktowany tak przez otoczenie, ale i zachowujący się jak czterolatek? Serio, to ponad moje siły i chyba muszę zacząć wreszcie wyobrażać sobie go jako dzieciaka w wieku przedszkolnym, bo mi mózg eksploduje.
OdpowiedzUsuńTeż chcę wziąć udział w następnej misji! Mam rozumieć, że w celu wpasowania się w grupę powinnam zdrowy rozsądek zostawić w domu, tak?
Razem z logiką i instynktem przetrwania
Usuń