niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział XLVII: Misja


Dzisiejszy rozdział jest krótki – liczy sobie zaledwie siedem stron w e-booku - i w zasadzie można by go podsumować w kilku zdaniach, gdyby nie pewna drobna kwestia.
Wielu z Was dopytywało się w komentarzach, skąd właściwie biorą się duszkowe dzieci i jak wygląda rozmnażanie w nowym, wspaniałym świecie. Cóż, dzisiaj nareszcie uzyskacie odpowiedź na te pytania.

I przekonacie się, że czasami niewiedza jest błogosławieństwem.

Odcinek rozpoczyna się przeskokiem czasowym; nie dowiadujemy się, ile dni dokładnie minęło od cudownego uzdrowienia Jamiego, ale tak czy inaczej nasza wesoła gromadka w składzie W&M, Adam Milligan, Człowiek Pierwotny i Brat Samo Zło jest właśnie w trakcie obwoźnego włamu po większych miastach południa. Tak, tak; Wandzia postawiła na swoim i pomaga chłopakom w plądrowaniu sklepów i sklepików.

To się zrobiło za łatwe. Zero frajdy – burknął Kyle.

Oho, wygląda na to, że ktoś zabrał O'Shei jego ulubiony paralizator.

Siedzieli [z Ianem] z tyłu furgonetki, przebierając w jedzeniu i kosmetykach, które przed chwilą wyniosłam ze sklepu.

Jeśli dziwi was obecność upiększaczy, śpieszę wyjaśnić, że od czasu dołączenia Wagabundy do drużyny uciekinierzy kradną znacznie więcej towaru niż dotychczas. Tym bezsensem zajmiemy się już za minutkę.

Zmęczona zakupami? – zapytał mnie Ian.
Nie, wcale mnie to nie męczy.
Stale to powtarzasz. Czy jest w ogóle coś, co cię męczy?

- Och, Ian, daj spokój. Jako Wzór Kobiecości nie mam prawa uskarżać się na jakiekolwiek niewygody, w pocie czoła pracując na dobrobyt Mężczyzn.

Bellanda Wandella van der Mellen : 70

Okazuje się, że Wanda cierpi na przeciwieństwo klaustrofobii (jej słowa, nie moje) i irytują ją otwarte przestrzenie, a także brak Jamiego. Ian twierdzi, że zazwyczaj jest łatwiej, albowiem jeżdżą po zmroku; jak pora dnia ma się do przebywania na wolnym powietrzu i braku rodzeństwa – nie wiem i zapewne nigdy się nie dowiem.

Nasz cyrk na kółkach zmierza do Oklahoma City i okolic. Wandzia konstatuje, że Howe w przeciwieństwie do braci nigdy się nie odpręża, choć zdaniem duszki cała jej rola ogranicza się do robienia mało wymagających sprawunków.

Kyle miał rację: wszystko szło zbyt gładko, by mogło dostarczać emocji. Spacerowałam z wózkiem między regałami. Uśmiechałam się serdecznie i sięgałam po produkty z odległym terminem ważności. Zwykle brałam też coś świeżego dla siebie i chłopaków – na przykład gotowe kanapki. I może jeszcze coś na deser. Ian miał słabość do lodów miętowych z kawałkami czekolady. Kyle najbardziej lubił karmelki. Jared jadł dosłownie wszystko; można było odnieść wrażenie, że dawno wyrzekł się takich przyjemności i przystał na życie, w którym w ogóle nie ma miejsca na zachcianki.

Ktoś tu chyba zapomniał o epizodzie z cheetosami.

Swoją drogą, Wanda to taka ulepszona wersja Świętego Mikołaja: nie dość, że zasypuje towarzyszących jej mężów łakociami, to w dodatku robi to znacznie częściej niż raz do roku. Ale, ale: jakim cudem udaje jej się wynieść taką ilość dóbr?

Od czasu do czasu, szczególnie w małych miastach, byłam zagadywana przez miejscowych. Znałam swoje kwestie tak dobrze, że pewnie mogłabym już oszukać nawet człowieka.

Świat według Terencjusza: 75

Co panią sprowadza do Byers?
Przed wyjściem z auta zawsze sprawdzałam mapę, by wiedzieć, gdzie jestem.
Mój partner dużo podróżuje. Jest fotografem.

Świat według Terencjusza: 76

Na początku sama podawałam się za Artystkę.

Świat według Terencjusza: 77

Szybko jednak nauczyłam się, że warto dawać do zrozumienia, iż jestem zajęta, szczególnie w rozmowie z młodymi mężczyznami. Oszczędzałam w ten sposób trochę czasu.

Bellanda Wandella van der Mellen : 71
Świat według Terencjusza: 78

Odpowiedź jest oczywista – mocą Imperatywu z Rzyci, obracającego kanoniczność i logikę w pył.

Wiem, wiem: zdzierałam gardło na ten temat tysiące razy. Ale naprawdę – gdzie był edytor tej szmiry? Zdaję sobie sprawę, że status Meyer pozwala jej na ignorowanie wszelakich rad z zewnątrz, albowiem Little, Brown & Company wyda wszystko co z siebie wyrzyga w oczekiwaniu na zysk, nie zwracając uwagi na logikę czy prawdopodobieństwo wydarzeń. Tyle że nie mówimy tu o, dajmy na to, budzącym moralne wątpliwości wątku jak Jared - przemocowiec; w kwestii matactw Stefa najzwyczajniej w świecie zaprzecza samej sobie. Jakim cudem nikt nie wytłumaczył jej, że nie może tworzyć długiego elaboratu o wrodzonej uczciwości dusz tylko po to, by kompletnie podważyć jego prawdziwość kilka stron dalej poprzez przedstawienie Wandzi jako wytrawnego kłamcy?

Nasz robaczek kradnie też witaminy (w dwóch smakach; jak szaleć, to szaleć) o niezwykle oryginalnej nazwie „Zdrowie” oraz przypomina czytelnikom, że na wypadek wpadki wciąż nosi przy sobie cyjanek.


No dobrze, chyba nie będzie lepszego miejsca, żeby wziąć się za bary z tym wątkiem. Tak naprawdę nie mam zbyt wiele do powiedzenia – wszystkimi istotnymi przemyśleniami podzieliłam się z Wami dwa tygodnie temu przy okazji akcji „Szpital”. Ale obowiązek to obowiązek.

Meyer? To nie ma sensu. Nie ma absolutnie żadnego powodu, dla którego nowy scenariusz włamań pozwoliłby naszym na zwiększenie ilości zapasów.

Szczerze mówiąc, powinno być dokładnie odwrotnie.

Widzicie, cały problem ze Stefą polega na tym, że ta kobieta po prostu nie jest w stanie myśleć długofalowo. W obliczu takiej polityki otrzymujemy Gang Olsena, który nie został złapany tylko dlatego, że tutejsi obywatele dzielą spostrzegawczość ze swoją stwórczynią.

Zróbmy tabelkę.

Przed Wagabundą
Z Wagabundą
Panowie podróżowali w nocy, co sprawiało, że mogli rabować szybciej i efektywniej, wykorzystując wszystkie dostępne pary rąk i w razie czego nie mieli by trudności ze skryciem się pod osłoną mroku
Drużyna jeździ w pełnym słońcu, w związku z czym panowie muszą pozostawać w stałym ukryciu i w razie wpadki będzie im o wiele trudniej uciec z miejsca wypadku
Z racji braku ochrony wśród dusz, panowie mogli po prostu wejść do sklepu i wynieść, co tylko im się żywnie podobało
Wandzia musi pilnować, by jej nadmierny shopping nie wzbudził zainteresowania u obsługi (jedno z dwojga; albo zabiera za mało towarów, by wyżywić wszystkich w jaskini, albo wynosi je w ilości, której nie zdołałaby przejeść nawet największa para obżartuchów)
Brak kontaktu z duszami = minimalne ryzyko dekonspiracji
Mało lotna Wandzia w roli głównego złodzieja plus panowie w pobliżu ciekawskich i natrętnych dusz = igranie z losem.
Patrz wyżej
Jak się za chwilę okaże, Jared i spółka i tak na pewnym etapie konfrontują się z robaczkami, co jest, delikatnie powiedziawszy, niepożądane w ich sytuacji
Brak przymusu wymyślania wiarygodnych historyjek
Konieczność stwarzania przekonujących kłamstw i grania swej roli nawet w stresujących sytuacjach
W przypadku wsypy każdy z panów jest w stanie powalić pacyfistyczną duszę jednym ciosem
W przypadku wsypy Wandzia może co najwyżej połknąć kapsułkę i pożegnać się z tym światem

Bonus: Dusze mają swój własny system płatniczy (w luźnym tego słowa znaczeniu), więc nawet duże ubytki w towarze nie wzbudziłyby zbyt wielkich podejrzeń, o ile tylko panowie zeskanowaliby wszystkie kody kreskowe (o czym za moment).

Naprawdę, nowy system byłby lepszy wyłącznie wtedy, gdyby Stefcia pokazała nam choćby jedną scenę, w której chłopaki mają problem ze zdobywaniem produktów – ot, niechby w sklepach nadal działały kamery ochrony z czasów, kiedy tymi przybytkami zarządzali ludzie i jakaś dusza z nudów (bo przecież nie konieczności) zerknęła sobie na nagranie z poprzedniego wieczora, kiedy to Jared i spółka byli zajęci ogołacaniem półek...Ale nic takiego nigdy nie miało miejsca. Panowie wracają z każdej misji obładowani jak wielbłądy, przywożąc nie tylko towary pierwszej potrzeby, ale nawet chipsy – nie ma żadnego powodu, bu porzucać stare, sprawdzone sposoby na rzecz tak ryzykownego planu. Zwłaszcza że, jak się za chwilę przekonamy, same sprawunki to zaledwie czubek góry lodowej....

Musisz sobie znaleźć nowe ubranie – powiedział Jared.
Znowu?
To jest już trochę sfatygowane.
Dobrze – odparłam. Nie lubiłam brać więcej, niż potrzebowałam, ale wiedziałam, że rosnąca sterta brudnych rzeczy na pewno się nie zmarnuje. Lily, Heidi i Paige nosiły podobny rozmiar co ja i byłam pewna, że ucieszą się z nowych ubrań.

Eee....Skoro już kradniesz, to nie mogłabyś przy okazji zabrać czegoś nowego i ładnego koleżankom? Akurat kupowanie mnóstwa ciuchów przez kobietę nigdy nie jest podejrzane. Albo przynajmniej podjechać do samoobsługowej pralni i przeprać znoszone ubrania? No ale w sumie racja; co się będziesz wysilać dla plebsu, niech się cieszą z ochłapów rzucanych przez szlachciankę.

Bellanda Wandella van der Mellen : 72

Wcześniej na męskich wyprawach nikt się zbytnio nimi nie przejmował. Każdy wypad groził śmiercią, więc ubrania nie były priorytetem, podobnie jak łagodne mydła czy szampony, które zabierałam z każdego sklepu.

Moja wcześniejsza prośba pozostaje aktualna, Meyer. Podaj mi jeden, jedyny przykład, kiedy to życie naszych było zagrożone podczas wypadu, i to na tyle, by w zakupowym szale nie byli w stanie złapać pasty do zębów (przy jednoczesnym załadowywaniu ciężarówki cheetosami).

Poza tym przydałaby ci się chyba kąpiel – westchnął Jared. – Co oznacza, że musimy się zatrzymać w motelu.
(…)
Bardzo nie lubili nocować w zajazdach – zasypiać pod nosem nieprzyjaciół. Bali się tego bardziej niż czegokolwiek. Ian powtarzał, że wolałby stawić czoła uzbrojonemu Łowcy.

...Tak. Nasi genialni stratedzy meldują się na noc w duszkowych zajazdach.


Nie spieszmy się, kochani; niech idiotyzm powyższej idei zostanie w pełni przetworzony przez nasze mózgi. I jeszcze raz. I po raz kolejny, dopóki wszyscy tu zebrani uwierzą, że powyższy cytat nie jest moim wymysłem.

Kyle po prostu odmawiał. Wysypiał się w furgonetce w ciągu dnia, a potem w nocy siedział na czatach.

Kyle, muszę cię przeprosić. Zawsze uważałam, że Howe nie zabierał cię w teren, albowiem lękał się twoich ataków furii; teraz widzę, że czynił to z zazdrości, będąc świadomym, że jesteś jedyną osobą w tym towarzystwie, która rozumie, na czym polega konspiracja i która posiada minimum instynktu samozachowawczego.

Dla mnie spanie w motelu było równie łatwe jak zakupy. Meldując nas w recepcji, ucinałam sobie pogawędkę z obsługą. Wspominałam o moim partnerze – fotografie – oraz podróżującym z nami przyjacielu (w razie gdyby ktoś nas widział we trójkę). Używałam oklepanych imion z planet, które nie budziły większych emocji. Czasem byliśmy więc Nietoperzami – Strażnikiem Słów, Pieśnią Młodych, Podniebnym Konarem – a czasami Wodorostami – Ruchem Oczu, Widokiem Fali, Drugim Wschodem. Za każdym razem je zmieniałam, choć byłam pewna, że nikt za nami nie jedzie. Po prostu Melanie czuła się dzięki temu bezpieczniej. Jak bohaterowie w ludzkich filmach szpiegowskich.

Dobrze wiedzieć, że te głupawe nazwy działają wedle jakiegoś klucza. Mam nadzieję, że Aksamitny Arbuz nadal spełnia wszelkie kryteria i może zostać przypisany do którejś planety (jeśli Pingwinoroztocza odpadają, prosiłabym o Płonące Kwiotki).

Ale furda z imionami, mamy tu znacznie poważniejszy problem. Stefa, czy raczyłabyś wyjaśnić, co robią nasi dżentelmeni gdy robaczek zabawia się w Jamesa Bonda? Chowają się za jej plecami? Zakładają okulary słoneczne i udają, że są uczuleni na lampy? Skradają się na kolanach pod recepcją? Nie wystarczy, że Wandzia zamelduje ziomków w motelu; wypadałoby, aby byli oni w stanie jakoś dostać się do lokalu. I co to znaczy „gdyby ktoś widział nas we trójkę”? Czy Ian dostaje klucz do pokoju tylko wtedy, gdy naszym udaje się przekonać obsługę, że O'Shea to realistyczna lalka z sex shopu, a w pozostałych przypadkach pozostaje mu nocowanie na ławce w parku (auto zgarnął Kyle)?

No i w końcu – po jaką cholerę w ogóle tak ryzykować? Jeśli chodzi o to, by Wanda utrzymywała higienę i dzięki temu była bardziej przekonująca w swej roli, niech sama zgłasza się do motelu, a panowie (którzy i tak siedzą w ukryciu) obmywają się na chybcika na stacjach benzynowych i nocują w aucie z BSZ. Zostawanie przez pół doby na obiekcie wypełnionym duszami, w dodatku w stanie spoczynku, kiedy to z definicji jest się niezdolnym do obrony to proszenie się o kłopoty.

Martwiło mnie coś innego. Oczywiście nie miałam zamiaru o tym wspominać w obecności wiecznie podejrzliwego Kyle’a. Nie podobało mi się mianowicie, że zabieramy tyle rzeczy, nie dając nic w zamian. Kiedy dawniej robiłam zakupy w San Diego, nie miałam z tym żadnego problemu. Brałam to, czego potrzebowałam, nic więcej. Później szłam na uczelnię i spłacałam dług, dzieląc się wiedzą. Moje Powołanie nie było szczególnie uciążliwe, ale traktowałam je bardzo poważnie. Co pewien czas wykonywałam też mniej przyjemne zajęcia. Zbierałam śmieci, sprzątałam ulice. Tak jak wszyscy.
Teraz zaś brałam dużo więcej, nie dając nic w zamian.

No i dotarliśmy do celu; witajcie w świecie ekonomii a'la smerfowa komuna.

Nie, Stefciu. Nie możesz wymienić paczki makaronu na pielenie ogródka. Twój system barterowy nie działa. A wiesz, dlaczego?

Ponieważ w podziękowaniu za makaron Wandzia pieli ogródek zupełnie innej osoby.

Ten system to Utopia podniesiona do potęgi entej i pozbawiona elementarnej logiki. Tu już nawet nie chodzi o to, że w Duszkolandii nie płaci się pieniędzmi; tam W OGÓLE za nic się nie płaci. W zamian za otrzymany towar możesz wykonać jakakolwiek społeczną czynność...w innym mieście, dla dusz kompletnie niezwiązanych z osobnikiem ofiarowującym dany produkt. Zgodnie z taką polityką nieszczęsny sklepikarz może tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż jakaś (nomen omem) dobra, okoliczna dusza zlituje się nad nim i wyprowadzi mu psa w zamian za pyszny posiłek, jaki skosztowała tydzień temu w sąsiednim stanie. To nie jest współpraca, tylko dobroczynna loteria.

Co więcej, dusze nie mają zawodów, wyłącznie powołania, które są niczym więcej jak wybieraniem najbardziej dogodnego sposobu spędzania czasu odgórnie przeznaczonego na pracę. To oznacza, że jeśli dane miasteczko będzie miało pecha, zamieszka w nim trzydziestu strażaków i ani jednego piekarza. Co się stanie z ichnią ekonomią, jeśli okaże się, że żadna ameba nie chce stać przy taśmie produkcyjnej w fabryce i nikt nie jest zainteresowany produkcją plastikowych opakowań?

Aha, jeszcze jedno: jak dowiedzieliśmy się na samym początku analiz z epizodu w sklepie, kiedy to Wandzia przygotowywała się do przeprawy przez pustynię, dusze nie prowadzą rachunkowości; skanują towary tylko po to, by wiedzieć, czego aktualnie nie ma na składzie. W takim układzie wszystko, co muszą zrobić panowie podczas napadu to (jak wspomniałam wcześniej) przejechać towarami przez skaner. Owszem, sklepikarz z pewnością zorientuje się, że ma trochę za mało rzeczy na półkach – ale skoro formalności zostały dopełnione, nawet nie ma podstaw, by gdziekolwiek to zgłosić. Naprawdę, obrabowanie dusz jest tak łatwe, że nie mam pojęcia, dlaczego uciekinierzy nie jeżdżą na akcje częściej i w większej ilości; nawet pierdoła Jamie nie byłby w stanie czegokolwiek spaprać.

Widzicie, to właśnie dlatego analizowanie dział Meyer jest takie męczące; nawet najniewinniejszy akapit kryje w sobie nieskończone pokłady failu.


Mela pociesza swojego tasiemca, że zabiera to wszystko dla innych, a więc de facto w dobrej wierze; Wandzia cieszy się, że trasa koncertowa dobiega końca i niedługo wrócą do domu.

Kiedy zamiast w ciasnej furgonetce spędzaliśmy noc w hotelu, meldowaliśmy się zwykle po zmierzchu i wyruszaliśmy dalej przed świtem, żeby nikt nam się dobrze nie przyjrzał. Trochę niepotrzebnie.

...Sugerujesz, że nikt i tak nie przygląda się ślepiom chłopaków, więc równie dobrze mogli od początku nocować w Hiltonie i darować sobie całe to zamieszanie związane z ukradkowymi wypadami pod osłoną nocy? Cała ta partyzantka to tylko tak dla zgrywy, żeby duże dzieci mogły zabawić się w policjantów i złodziei?



Kochani, zapomnijcie o mojej tabelce powyżej. Tu nie ma co bawić się w skomplikowane schematy i analizować, które z dostępnych rozwiązań jest najlepsze – autorka właśnie sama przyznała, że cała ta konspiracja NIE MA ŻADNEGO SENSU, ALBOWIEM I TAK NIKT NIE ZWRACA UWAGI NA OCZY JAREDA I IANA.

Jared i Ian zaczynali sobie to uświadamiać. Tego wieczora zatrzymaliśmy się nieco wcześniej – mieliśmy za sobą udany dzień, samochód był pełny, Kyle miał niewiele miejsca, a Ian twierdził, że wyglądam na zmęczoną. Kiedy wróciłam do auta z kluczem do pokoju, na niebie świeciło jeszcze słońce.

W zasadzie ciężko stwierdzić, dlaczego ktokolwiek w tym towarzystwie w ogóle dba jeszcze o jakiekolwiek pozory. Śmiało, wynajmijcie penthouse w najbardziej luksusowym hotelu w okolicy i urządźcie przyjęcie na sto osób, naturalnie w samo południe – jak się bawić, to na całego.

Zaparkowaliśmy blisko pokoju, dosłownie kilka kroków od drzwi. Jared i Ian udali się od razu do środka, patrząc pod nogi. Na karkach mieli dla niepoznaki małe różowe kreski. Jared niósł na wpół pustą walizkę. Nikt nas nie widział.
Kiedy już zaciągnęliśmy zasłony w oknach, trochę się odprężyli.

...Ja tylko tak żartowałam z tym unikaniem kontaktu wzrokowego. Rany koguta, oni NAPRAWDĘ wciskają się na chama tuż pod nosami dusz i nikt niczego nie podejrzewa. No i w sumie – czemu się dziwić? Chłopcy zadbali nawet o odpowiednie blizny, kamuflaż działa jak ta lala. Ponownie – to naprawdę nie czyni bohaterki z Wagabundy, jeno idiotów z osobników najbliższych jej sercu. Skoro to takie proste, to po cholerę panowie robili nocne zakupy jak pod ostrzałem, w panice zostawiając za sobą papier toaletowy?

Ian włącza telewizor i krytykuje lecący akurat serial; mamy całkiem dowcipny dialog o tym, jak to dusze zastąpiły ludzką ramówkę własnymi serialami, których fabuła była raczej monotonna (żadnej przemocy czy bluźnierstw, nawet the Brady Bunch został uznany za szkodliwy) i które obowiązkowo kończyły się happy endem. O'Shea śmieje się z kiczowatych dialogów, które w zamyśle mają wzruszać widza, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Meyer jest momentami swoją własną metą.


Wagabunda wygląda przez okno na pobliski plac zabaw...

...O nie. Och. Nadszedł TEN moment.


Wkleję najpierw długi – BARDZO długi - cytat, abyście mogli zapoznać się w całości z tym okropieństwem, a następnie zajmę się metodyczną wiwisekcją.

Jakaś para z dzieckiem zażywała świeżego wieczornego powietrza. Ojciec miał trochę siwych włosów na skroniach, matka wyglądała na dużo młodszą. Miała rudobrązowe włosy spięte w koński ogon. Chłopiec liczył może z roczek. Ojciec stał za huśtawką i bujał synka, a matka ustawiła się z przodu i całowała malca w czoło za każdym razem, gdy się do niej zbliżał, na co ten reagował gwałtownym śmiechem, aż czerwienił się na twarzy. To z kolei bawiło mamę; widziałam, jak trzęsie się ze śmiechu, jak tańczą jej włosy.
(…)
Spójrz – powiedziałam.
Na co?
Na nadzieję dla was, żywicieli. Pierwszy raz widzę coś takiego.
Gdzie? – zapytał zdezorientowany.
Ian stanął tuż za nami i przysłuchiwał się w milczeniu.
Widzisz? – Wskazałam na roześmianą matkę. – Widzisz, jak kocha swoje ludzkie dziecko?
W tym momencie kobieta wzięła chłopczyka na ręce, uścisnęła go i obsypała pocałunkami. Malec gaworzył i wymachiwał rączkami. Był zwyczajnym dzieckiem. Nie duszą w młodym ciele. Nie miniaturowym dorosłym.
Jaredowi zdumienie zaparło dech.
To dziecko jest c z ł o w i e k i e m? Jak to? Dlaczego? Jak długo jeszcze?
Wzruszyłam ramionami.
Nie wiem, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Matka nie oddała go na żywiciela. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł ją... zmusić. Otaczamy macierzyństwo wielką czcią. Jeżeli nie chce oddać dziecka... – Potrząsnęłam głową. – Nie mam pojęcia, jak to się dalej potoczy. Gdzie indziej takie rzeczy się nie zdarzają. Emocje tych ciał są dużo silniejsze niż rozum.
Zerknęłam na Jareda i Iana. Obaj wpatrywali się z rozdziawionymi ustami w międzygatunkową rodzinę.
Nie – powiedziałam do siebie pod nosem. – Nikt im nie odbierze dziecka, jeżeli chcą je zatrzymać. A spójrzcie na nich.
Ojciec obejmował teraz matkę z dzieckiem. Spoglądał z niezwykłą czułością w oczach na chłopczyka, który z biologicznego punktu widzenia był synem żywiciela.
Nie licząc naszej, to pierwsza planeta, jaką odkryliśmy, gdzie młode przychodzą na świat przez poród. Nie jest to z pewnością najłatwiejszy ani najwydajniejszy mechanizm. Zastanawiam się, czy właśnie to jest ta kluczowa różnica... a może chodzi o bezbronność waszych młodych. Wszędzie indziej reprodukcja dokonuje się przy udziale nasion lub jaj. Wielu rodziców w ogóle nie poznaje swojego potomstwa. Ciekawe... – Urwałam, pogrążając się w domysłach.
Matka obróciła się twarzą do partnera, a ten pocałował ją w usta. Dziecko pisnęło z zachwytu.
Hmm. Może kiedyś dusze i ludzie będą żyli ze sobą w pokoju. Czy to by nie było... niezwykłe?



Otrząsnęliście się już z szoku? No to jedziemy.

Malec gaworzył i wymachiwał rączkami. Był zwyczajnym dzieckiem. Nie duszą w młodym ciele. Nie miniaturowym dorosłym.
(…)
Ojciec obejmował teraz matkę z dzieckiem. Spoglądał z niezwykłą czułością w oczach na chłopczyka, który z biologicznego punktu widzenia był synem żywiciela.

Cóż, to bodajże jedyny plus w całej tej aberracji: nareszcie wiemy, jak dusze rozwiązują problem zaludniania Ziemi. Jak wiemy, matki zdarzają się wśród robaczków niezwykle rzadko – ale mówimy tu o naszym sposobie rozmnażania. Najwyraźniej nawet jeśli ciało jest opętane przez intruza, to mechanizmy rozrodcze mundurka działają bez zarzutu i wciąż jest on w stanie zapłodnić partnerkę lub zajść w ciążę, czego rezultatem jest zwykły, ludzki bobas. Ok. Nie zamierzam się czepiać tego konceptu – jest może trochę uproszczony, ale na dobrą sprawę można go przełknąć.

Mamy tu znacznie poważniejszy problem.

Kochani, musimy bardzo wyraźnie podkreślić pewną kwestię: człowiek pod wpływem żywiciela traci całkowicie kontrolę nad własnym ciałem, ale NIE znaczy to, że kompletnie zanika jego świadomość. „Intruz” nie daje nam szczegółowej odpowiedzi, czy umysł prawowitego właściciela całkowicie się wyłącza, czy też ów właściciel najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie przebić się przez mur, jaki tworzy tasiemiec (jak udało się to Melanie). Jedno jest pewne – opętana osoba wciąż siedzi w środku i może odzyskać swoje życie, o ile okupująca go ameba zdecyduje się przeprowadzić się do nowego mundurka.

Stefciu, wiesz, jak nazywa się zmuszanie do współżycia osoby, która nie wyraziła chęci na kontakt seksualny?

Gwałt.

To, co robią dusze, to seksualna przemoc w najczystszej postaci: przymuszanie okupowanych ciał do kopulacji, niezależnie od woli samych zainteresowanych. Pół biedy, jeśli pan dusza i pani dusza wprowadzili się do osobników będących mężem i żoną – gorzej, jeśli wzorem naszego społeczeństwa poznali się w przypadkowych okolicznościach i postanowili pójść w tango.

Postawcie się w sytuacji okupowanej osoby. Kolonizacja dobiega końca, wyjmują z was robaka, odzyskujecie świadomość...I dowiadujecie się, że trzy lata zostaliście matką/ojcem pary bliźniaków, których drugi rodzic jest Wam absolutnie nieznany. Fantastyczna perspektywa, czyż nie?

Dodajmy, że powyższy scenariusz optymistycznie zakłada, że człowiek jest nieprzytomny przez cały okres bycia gospodarzem dla ameby. A teraz przyjmijmy, że jesteście w pełni świadomi tego, co się dzieje wokół Was – po prostu nie możecie zareagować, nie mając żadnej kontroli nad kończynami...

Meyer, to naprawdę nie jest romantyczne. To scenariusz wprost z horroru, niemal dokładna kopia tego, co dzieje się w SPN z ludźmi opętanymi przez demony i anioły. Żaden fan o zdrowych zmysłach nie uznaje bycia marionetką sił nadnaturalnych za wzruszający koncept i sugeruję, abyś ty także pozbyła się owego myślenia.

Adolf approves : 51

To dziecko jest c z ł o w i e k i e m? Jak to? Dlaczego? Jak długo jeszcze?
Wzruszyłam ramionami.
Nie wiem, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam. Matka nie oddała go na żywiciela. Nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek mógł ją... zmusić. Otaczamy macierzyństwo wielką czcią. Jeżeli nie chce oddać dziecka... – Potrząsnęłam głową. – Nie mam pojęcia, jak to się dalej potoczy.

Ja wiem, ponieważ w przeciwieństwie do autorki pamiętam ustanowiony przez nią kanon.

Dziecko stanie się domkiem dla kosmity, tak, jak to dzieje się z każdym człowiekiem, który zdołał wymknąć się procesowi powszechnej kolonizacji.

Po to właśnie istnieją Łowcy – aby dopełnić procesu anihilacji ludzkiej rasy i upewnić się, że żaden z nas nie będzie chodził po matce Ziemi bez bagażu w postaci błyszczącego tasiemca. Nie ma żadnego powodu, aby odpuścili temu konkretnemu bobasowi. Zakładając nawet, że zlitują się nad przedstawicielką swojej rasy i pozwolą się jej nacieszyć dzieckiem, będzie to zaledwie odroczenie wyroku. Mały dostanie co najwyżej dwadzieścia pożyczonych lat, póki nie osiągnie pełnoletności i oficjalnie zniknie wymówka w postaci rodzicielskiej kurateli.

Adolf approves : 52

A to prowadzi nas wprost do...

Widzisz? – Wskazałam na roześmianą matkę. – Widzisz, jak kocha swoje ludzkie dziecko?
(…)
- Nie – powiedziałam do siebie pod nosem. – Nikt im nie odbierze dziecka, jeżeli chcą je zatrzymać. A spójrzcie na nich.

Który to już raz zostaje nam podany na tacy dowód, że Stefcia ma niezwykły potencjał do tworzenia interesujących wątków, które porzuca na rzecz wielokątów miłosnych i wszelakich patologii?

Kochani, wyobraźcie sobie tylko, że jesteście duszą, której rodzi się ludzkie dziecko. Wiecie, że na dobrą sprawę powinniście lada moment wsadzić do środka przedstawiciela Waszej rasy, ale najzwyczajniej w świecie kochacie je i nie wyobrażacie sobie go stracić. Lata mijają, Ziemia jest już niemal całkowicie skolonizowana, a Wasz syn (nazwijmy go John) lada moment będzie mógł legalnie kupić alkohol. To zaś oznacza, że zbliża się data operacji. Co gorsza, John zaczyna zadawać niewygodne pytania: Dlaczego jestem inny niż wszyscy? Czyim dzieckiem właściwie jestem? Zamierzacie wysłać mnie na powolną śmierć i umieścić w moim ciele kogoś ze swojego licznego rodzeństwa? Jesteście rozdarci i przerażeni, bo powoli zaczyna do Was docierać okropieństwo praktyk, którym Wasz gatunek oddaje się od tysięcy lat. Zaczynacie pojmować, że ci wszyscy ludzie, którzy zostali pozbawieni swojego życia, bliskich i znajomych niczym tak naprawdę nie różnili się od Waszego ukochanego dziecka.

A teraz spójrzmy na całą sprawę z punktu widzenia Johnny'ego. John bardzo kocha swoich opiekunów, ale w czasie procesu dorastania z wolna zaczyna do niego docierać, że jego mama i tata to tak naprawdę istoty z innej planety, które opętały jego biologicznych rodziców. Jest odszczepieńcem wśród dusz, ale nie ma już żadnych przedstawicieli jego rasy, z którymi mógłby się identyfikować; zewsząd słyszy, że ludzie to bezduszne potwory – ale przecież sam jest człowiekiem. W dodatku ma świadomość, że w dniu 21 urodzin będzie musiał definitywnie pożegnać się ze swoim życiem i oddać swe ciało na użytek jakiejś obcej duszy.

W takim układzie nie ma wygranych – są sami przegrani, którzy pozostają na polu bitwy z bolesną świadomością, że nie da się tworzyć idealnego społeczeństwa przy użyciu czyichś istnień w roli budulca.

TO jest prawdziwy konflikt; TO mogłaby być podstawa dla stworzenia naprawdę interesującej historii. Tyle tylko, że w takim układzie Meyer musiałaby przyznać, że jej kosmiczne szkodniki nie są bynajmniej Tymi Dobrymi, ale pozbawionymi skrupułów najeźdźcami, którzy zagarnęli naszą planetę, bo taki akurat mieli kaprys.

Nie licząc naszej, to pierwsza planeta, jaką odkryliśmy, gdzie młode przychodzą na świat przez poród. Nie jest to z pewnością najłatwiejszy ani najwydajniejszy mechanizm. Zastanawiam się, czy właśnie to jest ta kluczowa różnica... a może chodzi o bezbronność waszych młodych. Wszędzie indziej reprodukcja dokonuje się przy udziale nasion lub jaj. Wielu rodziców w ogóle nie poznaje swojego potomstwa.

A to znów osobna kwestia warta rozważenia. Czy widok malutkiego, bezbronnego dziecka byłby w stanie rozbroić duszę na tyle, by zapomniała, że kwilące niemowlę to dla jej gatunku nic więcej jak miniaturowa wersja mundurka (wersja optymistyczna) lub też okrutne, nieszanujące przyrody monstrum, tyle że w początkowym stadium rozwoju (wersja mniej optymistyczna)? To bardzo ciekawe zagadnienie, w związku z czym, rzecz jasna, już nigdy nie usłyszymy nic więcej na ten temat.

Hmm. Może kiedyś dusze i ludzie będą żyli ze sobą w pokoju. Czy to by nie było... niezwykłe?

Wandziu, pozwól, że dam ci pewną wskazówkę. Jedynym powodem, dla którego ludzie odnoszą się do was z pewną rezerwą jest fakt, że dokonujecie powolnego i metodycznego zabójstwa na naszej rasie.

Adolf approves : 53

Naprawdę – nikt nie powiedziałby złego słowa na ameby, gdyby traktowały nas jak galaktycznych sąsiadów miast potencjalnych wakacyjnych kwater. To DUSZE są do nas uprzedzone, nieustannie wyzywając ludzkość od morderców i potworów, mimo iż – jak żywo – to nie my udaliśmy się na obcą planetę, aby wyciąć w pień jej oryginalnych mieszkańców.

Chcecie porozumienia? Proszę bardzo; wprowadźcie system, zgodnie z którym ziemscy ochotnicy zgodzą się pełnić rolę tymczasowych mundurków (nie łudźmy się, zgłosiłoby się mrowie ludzi; na świecie są tysiące fanów science-fiction). Warunek? Danego osobnika nie można „używać” dłużej niż miesiąc i należy respektować ustalone wcześniej granice. Same plusy: my poznajemy obcą cywilizację, uczymy się od nich, jak dbać o przyrodę i wytwarzać leki, a duszki mają darmowe wakacje na Ziemi i mogą sobie zwiedzać, co tylko (uwaga, kalambur) dusza zapragnie.

Doprawdy, nie ma nic niezwykłego w pokojowej koegzystencji dwóch różnych ras. Należy po prostu przestrzegać elementarnych zasad savoir-vivre'u i nie wpraszać się na trzeciego do czyjegoś życia.



Uff, wreszcie mamy to za sobą. Na pocieszenie powiem Wam, że rozdział zbliża się ku końcowi: musimy jeszcze tylko przetrwać dodatek specjalny 'Animal Planet' dotyczący walki o samicę.

Spałam sama, w łóżku najdalej od drzwi. Było mi trochę źle z tego powodu, Ian i Jared nie mieli dla siebie zbyt dużo miejsca. Ian lubił się wiercić, a Jared gotów był go zdzielić pięścią.

Domyślam się, że intencją autorki było przekazać, że Jared ma odruch bezwarunkowy i wyczuwając ruch włącza mu się tryb samoobrony, ale wybaczcie, ja tu widzę tylko jedno.

Welcome to Bedrock: 68

Obydwu byłoby wygodniej, gdybym to ja dzieliła z kimś większe łóżko.

Wiecie co? Ta książka byłaby o połowę krótsza, gdyby Stefa odkryła trójkąty.

Wiedziałam jednak, dlaczego żaden nie zaproponował, żebym dzieliła z nim łóżko. Kiedy po raz pierwszy uznali, że potrzebuję prysznica, i zatrzymaliśmy się w motelu, usłyszałam, będąc w łazience, jak o mnie rozmawiają.
...nie fair kazać jej wybierać – mówił Ian ściszonym głosem, ale szum wentylatora nie był dość głośny, by go zagłuszyć.

Spójrzcie tylko, ludzki pan: nie każe Wandzi wybierać, z kim ma zlec!

Welcome to Bedrock: 69

Czemu nie? To chyba bardziej fair niż powiedzieć jej, gdzie ma spać? Nie sądzisz, że to grzeczniejsze...

Jeden chce ją na siłę wepchnąć do czyjegoś wyra, drugi nie może sobie wyimaginować, ze kobieta sama mogłaby zdecydować, gdzie chce spać. Doprawdy, dobrali się jak w korcu maku.

Welcome to Bedrock: 70

Może wobec kogoś innego. Ale Wandzie to nie będzie dawało spokoju. Będzie szukać takiego wyjścia, żebyśmy obaj byli zadowoleni.
Znowu bierze cię zazdrość?

Jaka zazdrość? Ian zauważył tylko, że Wanda będzie chciała dogodzić wszystkim tu obecnym. Jak już wspomniałam, rozwiązanie jest bardzo proste, należy jedynie uświadomić autorce, że ludzie są w stanie łączyć się w bardzo różnych konfiguracjach (jak dodamy do równania Melę, będziemy tu mieli istną orgię).

Ian miał rację. Znał mnie. Musiał się domyślać, że gdyby tylko Jared uczynił najmniejszą nawet aluzję do tego, że chciałby dzielić ze mną łóżko, położyłabym się z nim od razu, a potem przez całą noc zadręczała się myślą, że może jest z tego powodu niezadowolony i że na dodatek sprawiłam przykrość Ianowi.

...Stefa...czy ty naprawdę powiedziałaś, ze Wandzia pójdzie jak to cielę do łóżka za tru loffem, wystarczy tylko kiwnąć na nią palcem?



Bellanda Wandella van der Mellen : 73

Dobra – rzucił Jared. – Ale spróbuj tylko się do mnie w nocy przytulić, O’Shea, a wierz mi... nie ręczę za siebie.
Ian zachichotał.
Nie chcę zabrzmieć zuchwale, Jared, ale nie dałbyś mi rady. No, ale nie martw się, do niczego między nami nie dojdzie.

Nie wiem, jak Meyer to robi, ale między tą dwójką iskrzy bardziej niż między którymkolwiek z nich a naszymi mdłymi protagonistkami.


Tak czy inaczej, noc mija bez atrakcji (w każdym tego słowa znaczeniu) i nasza parka kontynuuje podróż. Minęli już Tucson i są kilka godzin od domu.

Wyobrażałam sobie, jak rozładowujemy zdobycze otoczeni przez uśmiechnięte twarze. Prawdziwy powrót do domu.
Mój pierwszy.
W końcu powitanie będzie radosne, niczym niezmącone. Tym razem nie wieźliśmy na śmierć żadnych zakładników.

Eee...A niby kiedy to wieźliście kogokolwiek na śmierć? Bo jeśli chodzi ci o te nieszczęsne dusze, Wandziu, to pozwól że przypomnę ci, iż tamtego incydentu można było z łatwością uniknąć, gdybyś tylko raczyła otworzyć swoją upartą gębę.

Adolf approves : 54

Ale wszystko w swoim czasie.

W tyle pojawiły się znowu jasne ślepia ciężarówki.
Chyba Kyle usiadł za kółkiem – mruknęłam. – Doganiają nas.
Lecz wtedy z ciemności nocy wyłoniły się wirujące, czerwono-niebieskie światła. Odbijały się we wszystkich lusterkach, migotały plamkami kolorów na suficie, fotelach, naszych zamarłych twarzach, a także na desce rozdzielczej, gdzie igła prędkościomierza o dwadzieścia mil przekraczała dozwoloną prędkość.
Pustynną ciszę przeszyło wycie policyjnej syreny.

Och nie! To Łowcy! Co to będzie, co to będzie...?


Powiem Wam, co będzie. Jeśli do tej pory myśleliście, że ta książka nie ma żadnej sensownej linii fabularnej, to ostrzegam: od następnego rozdziału aż do końca powieści czeka nas literacki odpowiednik jazdy na rollercoasterze po speedzie. Nie martwcie się, jeżeli nie będziecie zbyt wiele rozumieć z tej podróży; wygląda na to, że sama autorka w pewnym momencie straciła kontrolę nad obsługującą to wszystko maszynerią.


Statystyka:

Adolf approves : 54
Bellanda Wandella van der Mellen : 73
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 59
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 28
Świat według Terencjusza: 78
Welcome to Bedrock: 70
Witaj, Morfeuszu : 17


Maryboo

25 komentarzy:

  1. – Nie – powiedziałam do siebie pod nosem. – Nikt im nie odbierze dziecka, jeżeli chcą je zatrzymać. A spójrzcie na nich.
    Ojciec obejmował teraz matkę z dzieckiem.
    Oj,jakie to wzruszające,zaraz się popłaczę w kąciku.Czy Stefa nie widzi,jaki horror stoi za tą czułostkowością?
    Kochani, wyobraźcie sobie tylko, że jesteście duszą, której rodzi się ludzkie dziecko.
    Trochę mi trudno...Ale po głębszym zastanowieniu wyszedł mi bunt i ucieczka w cholerę.
    co dzieje się w SPN z ludźmi opętanymi przez demony i anioły.
    Tam się po ludzku zabijają, takich perwersji tam nie widziałam.
    zamieszka w nim trzydziestu strażaków i ani jednego piekarza..
    Żeby Stefa miała połowę tej logiki...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z perwersji z SPN mogę śmiało wymienić seks Castiela i April opętanej przez żniwiarza. Z wcześniejszych jest jeszcze Ruby, ale chyba tylko na początku, później opętała ciało, w którym nie było już duszy.

      Usuń
  2. Nie mogę się doczekać fabularnego rollercoastera :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale w SPN nikt nie udawał,ze opętanie to nagroda jakaś.A tu Stefa wypisuje koszmary jakieś,bez wyobraźni.Już wpojenie było paskudne.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i nie udawał, ale i tak przy żartowaniu Deana i Casa, gdy rozmawiali jaka to April była gorąca, miałam ochotę rzygnąć. Panowie, rozmawialiście o opętanej dziewczynie, która zginęła, a przedtem uprawiała seks wbrew woli. Ale jasne, flirtujcie sobie do woli.

      Usuń
  4. wpojenie w porównaniu z opętaniem przez duszę to coś niemal miłego... Czy Stefa nie używa mózgu? Czy nie przeszło jej przez myśl to jak ona by się czuła jako świadomy mundurek? O czym ja mówię pewnie, że nie pomyślała kto wie może ona sama chciałaby zostać opętana przez takiego tasiemca...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro Stefa uważa ludzi za wybitnie podrzędne stworzenia w stosunku do tych legendarnych, to pewnie z radością przyjęłaby taką amebę lub dała się zwampirzyć. Jestem w stanie wyobrazić sobie jej radość po takiej przemianie: "O jejku, przestałam być słabym i żałosnym człowiekiem".
      Stefa i logiczne myślenie... chyba masz zbyt duże oczekiwania ;).

      Usuń
    2. Chyba faktycznie już powinnam się nauczyć, że Stefa i logika to dwie różne bajki, ale wiesz trudno uwierzyć, że ktoś jest w stanie coś takiego napisać :)

      rose29

      Usuń
    3. Wiem, bardzo trudno. Do tej pory czasem mam ochotę popłakać się nad jej książkami na samą myśl o tylu zmarnowanych wątkach, zaprzepaszczonym potencjale przedstawionych historii. Zawsze myślę sobie, że w rękach zdolniejszego pisarza...ach, marzenia ;).

      Usuń
    4. tak, bo to jest najgorsze, wiele wątków ma potencjał gdyby trafiły do kogoś z talentem... :)

      rose29

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. O rany, o rany, to bez sensu, sensu, bez...
    Akurat co do Utopii - takiej realnej - potrafiłabym przymknąć na to oko, ponieważ, jakby nie patrzeć, to obca rasa. Są skonstruowani inaczej, myślą inaczej itp, itd, etc. Dla mnie okej. Ale fakt, że za to, że ona pójdzie se na jeden wykład dziennie czy coś (bo ona przecież nie robiła niczego więcej, żadnej papierkowej roboty, zawiłego tłumaczenia matmy na ćwiczeniach dla nowych inżynierów, whatever) możesz zrobić totalnie WSZYSTKO? Ja rozumiem wydzielenie: okej, wszyscy mają limit, np. do 12 produktów dziennie na osobę, chyba że jest jakaś większa impreza. Wiem, że zmyślam, ale to tylko przykład. To, co jest tutaj, nie ma absolutnie żadnego sensu. Najmniejszego - żeby to chociaż była rzeczywiście usługa za usługę, towar za towar, choćby jakaś administracja, która tego pilnuje. Ech...
    Co do trójkąta, to może i lepiej, że Meyer udaje, że takie zberezeństwa nie istnieją. Ja osobiście bym tego nie zdzierżyła. Nie ma siły, womitowałabym jak stąd do Pekinu.
    A może ludzie rzeczywiście są źli, skoro rodzą się wśród nas takie Stephanie Meyer...? Bez obrazy, jedynie czarny humor.
    Popo

    OdpowiedzUsuń
  7. Społeczeństwo duszkowe to już Tuwim opisał:
    "Murarz domy buduje,
    Krawiec szyje ubrania,
    Ale gdzieżby co uszył,
    Gdyby nie miał mieszkania?

    A i murarz by przecie
    Na robotę nie ruszył,
    Gdyby krawiec mu spodni
    I fartucha nie uszył.

    Piekarz musi mieć buty,
    Więc do szewca iść trzeba,
    No, a gdyby nie piekarz,
    Toby szewc nie miał chleba.

    Tak dla wspólnej korzyści
    I dla dobra wspólnego
    Wszyscy muszą pracować,
    Mój maleńki kolego."

    OdpowiedzUsuń
  8. "Nikt im nie odbierze dziecka, jeżeli chcą je zatrzymać." - ten fragment sprawił, że padłam i nie mogłam się pozbierać. Skoro jakaś dusza chce zatrzymać sobie człowieka jako człowieka, a nie mundurek, to nikt jej tego nie zabroni, tak? No to czemu, do jasnej cholery, Wandzia nie poszła do innych duszek i nie powiedziała "Ta grupa tam - to są moi. Chcę ich mieć bez pasożytów, czy to jasne? (A te dwie to Sharon i Maggie - w ich przypadku możecie się pomylić i niechcący cośtam im wszczepić.)", przecież nikt by jej nie odebrał kumpli!

    OdpowiedzUsuń
  9. Trójkącik? Jak to tak? To by było nie po Bożemu!

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zgodzę się, że pomysły Stefy mają jakikolwiek potencjał, bo to najzwyczajniej w świecie nie są jej pomysły. Od początku książki Stefa tak rżnie z SG-1, że aż się niedobrze robi. W tym rozdziale przeszła już samą siebie jeśli chodzi o wątek z dzieckiem.
    W SG-1 była identyczna sytuacja w związku z dzieckiem dwóch Goa'uldów (złej i niedobrej wersji duszyczek). Przy czym duży był nacisk, że kobieta w której żył pasożyt, a która była biologiczną matką dziecka - była siłą rozdzielona z mężem i odczuwała zaistniałą sytuację właśnie jako gwałt. Sam wątek dziecka był również był dokładniej poruszony i przemyślane były problemy takie jak: czy i kiedy mu wszczepią robala do głowy.
    Stefa po prostu bezmyślnie przepisuje pasujące jej wątki i sceny, naciąga je do swojej wizji i wywala to co jej nie pasuje i stąd tworzy się taka bezmyślna pisanina.
    Jak choćby cała rasa dusz, która została całkowicie przepisana z Goa'uldów i zmieniona do słodkiej i brokatowej wersji tak nieudolnie, że mamy Stefowe idealne i cudne istotki wymieszane z rasistowskimi Goa'uldami.
    Co ciekawe w SG-1 Stefcia miała jak na tacy podanych również dobrych Goa'uldów koegzystujących z ludźmi na określonych zasadach. Chyba łatwiej byłoby jej przerabiać postacie pozytywne na swoje przesłodzone duszyczki.
    Nie do końca rozumiem po co tworzyła ten cały bezsensowny burdel i plastikowy dramatyzm...

    Jak to czytam to aż mnie nosi by zrobić coś w stylu porównania "Intruza" z SG-1 bo Stefa tak żałośnie i nieudolnie plagiatuje, że głowa boli.

    Naprawdę - nieźle mnie ten rozdział zirytował ;P

    A tak swoją drogą... ciekawe czy gdyby Wandzia chciała zatrzymać swoich tru loffów, bo podniecają ją tylko jako ludzie to czy byłoby tak samo jak z dzieckiem... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *dwa razy mi się walnęło "był" ;P

      Usuń
    2. W sumie to coś w tym jest. To zabawne, że Stefa uwzięła się akurat na Goa'uldów a nie wzięła pod uwagę Tok'Ra, którzy jakoś potrafili egzystować z ludźmi i z tego co pamiętam raczej nie podporządkowywali ich sobie siłą. Pewnie wolała widzieć swoje duszki w roli Władców Systemu ;).
      Czy kobieta, o której wspominasz to Sha're? :)

      Usuń
    3. Biedni Władcy Systemu - nie dość, że Stefcia ich obsypała brokatem to jeszcze wyprała z charakterów i zrobiła pierwszorzędne ciamajdy.
      Tam chyba w którymś odcinku o Tok'Ra było, że przejmowali całkowitą kontrolę nad nosicielami tylko w sytuacji zagrożenia życia, ale głowy nie dam. Dość dawno to oglądałem.
      Yep, dokładnie ;)
      A romantyczne zawirowania Wandzio-Melciowe - zupełnie jak Samantha/Jolinar i Lantash/Martouf. Nawet wątek Łowczyni, która uwzięła się na Wandzię = Jolinar i Ashrak (aka Łowca). Przypadek? Zerżnięte od A do Z ;)

      Usuń
    4. Aaa proszę! Wprawdzie nie mam pojęcia czym jest SG, ale każdy kolejny kamyczek do stosu niekompetencji Stefy bardzo cieszy moje czarne, czarne serduszko :D

      Usuń
    5. http://pl.wikipedia.org/wiki/Gwiezdne_wrota_%28serial_telewizyjny%29

      Polecam - pilotażowy odcinek został pięknie przez Stefcię przepisany jeśli chodzi o zagnieżdżanie się duszyczki - tył kręgosłupa i podłączenie do mózgu. Zresztą cały intruz to koszmarna zrzynka z naprawdę dobrego serialu ;)

      Usuń
    6. + Przez brak edycji komentarzy: http://pl.wikipedia.org/wiki/Goa%27uld

      "Goa`uld zyskuje kontrole nad ciałem nosiciela i tłumi jego świadomość. Osoba o silnej woli może walczyć o swoją świadomość i w pewnym niewielkim stopniu wpływać na świadomość pasożyta."

      W ogóle porównanie "Intruz" vs "SG-1" to temat rzeka. :)

      Usuń
    7. Intruz może się schować przy SG-1. ;)
      Właśnie mnie oświeciło: wuj Jeb to chyba Stefciowe odwzorowanie pułkownika Jacka O'Neilla. O. Mój. Borze.

      Usuń
    8. SG-1 to już w sumie klasyka. :)
      I w ten oto sposób Stefcia przypadkowo stworzyła prawdziwy horror...

      Usuń
  11. Hej, jakbym nie straciła świadomości to bardzo chętnie byłabym pokrowcem na... No, powiedzmy, jakiś czas! Chociaż to z kolei wywołałoby pewnie jakieś sprzeciwy, międzygalaktyczny rasizm, religie też by dorzuciły coś od siebie, bla bla... Całkiem ciekawy wątek!

    OdpowiedzUsuń