niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział XLV: Sukces


To tak na wypadek gdybyście zastanawiali się, czy Wagabundzie uda się jej mały włam.

Stefa, na wszystko, co święte. Jeśli już upierasz się, żeby kończyć rozdział cliffhangerem, to przynajmniej nie wyjawiaj w tytule następnego odcinka jaki będzie końcowy efekt poczynań bohaterów.

Okazuje się, że do gabinetu wróciły lekarka z pielęgniarką. Ale spokojnie – w ich niewinnych serduszkach nie zakwitł nawet cień podejrzeń co do prawdziwych intencji Wandy; po prostu przyniosły dziewczynie lusterko, aby mogła ocenić efektywność zabiegu. Rzecz jasna, na skutek genialnego lekarstwa wytwarzanego z mieszanki ekskrementów Troskliwych Misiów i potu jednorożców twarz dziewczyny jest gładka niczym pupa niemowlaka.

Była to twarz Wagabundy, praworządnej duszy z cywilizowanego świata, w którym nie ma miejsca na przemoc i strach.

Powiedz lepiej wprost, że była to twarz nieskażona kontaktem z obrzydliwą ludzką rasą.

Ludzkość ssie: 56

Uświadomiłam sobie, dlaczego tak łatwo było okłamać te łagodne istoty.

No być nie może! Czyżby Meyer nareszcie raczyła wyjaśnić nam, jakim cudem duszka jest w stanie łgać jak z nut?

Dlatego mianowicie, że znałam ich świat od podszewki i rozumiałam rządzące nim zasady. Nasza rozmowa wydawała mi się czymś zupełnie naturalnym. Kłamstwa, które wypowiadałam, mogłyby... albo wręcz powinny być prawdą. Powinnam wypełniać jakieś Powołanie, czy to ucząc na wyższej uczelni, czy podając jedzenie w restauracji. Wieść łatwe, spokojne życie, mieć wkład we wspólne dobro.

Ach. Zatem wszystko jasne. Wandzia może zmyślać, ponieważ jej kłamstwa MOGŁYBY być prawdą...w innej, lepszej, alternatywnej rzeczywistości. Cóż za cudowne rozwiązanie trapiącej nas od początku zagadki!



* chowa twarz w dłoniach * Istniało tyle możliwości wyprowadzenia tego wątku na prostą. Można było – jak to kiedyś zasugerowała jedna z naszych czytelniczek w komentarzach – posłużyć się relatywizmem i półprawdami; założyć, że Wandzia podczas pobytu z ludźmi nauczyła się manipulować faktami („Dobrze się czujesz?” - pyta lekarz widząc zakrwawioną Wandzię. „Dobrze” - odpowiada duszka. Tak naprawdę pulsujący ból prawie rozrywa jej ramię, ale czuje się dobrze – psychicznie. Dzięki temu, że w porę odepchnęła Jamiego, kosa trafiła tylko ją). Można było w końcu uczynić z niej Specjalny Płatek Śniegu, który jako jedyny jest w stanie przezwyciężyć wrodzoną prawdomówność dusz. Ale nie; nasz robaczek umie kłamać, albowiem...wie, że jej kłamstwa są kłamstwami.

Meyer, to rozwiązanie nie ma najmniejszego sensu nawet biorąc pod uwagę twoją pokręconą definicję logiki. Z powyższego fragmentu wychodzi na to, że KAŻDA duszka jest w stanie kłamać – albowiem, niespodzianka, zmyślający ludzie robią dokładnie to samo, co nasza bohaterka: tworzą alternatywne scenariusze, mające ich przedstawić w korzystnym świetle w danych okolicznościach. CO jest takiego niespotykanego w rozumowaniu Wandzi???

Tym razem punkt za ostateczne pogrzebanie danego konceptu. Tak, moi drodzy – jeśli liczyliście na satysfakcjonujące rozwiązanie wątku blag, to możecie ostatecznie pomachać na pożegnanie swoim złudzeniom. Ten cytat to oficjalna próba zmierzenia się z własną niekanonicznością w wykonaniu autorki. Jak wyszło – sami widzicie.

Świat według Terencjusza: 74

Wandzia zauważa, że jej nowo zoperowana twarz otoczona jest niegodnymi Mary Sue przetłuszczonymi włosami, lekarka oznajmia, że jest bardzo dzielną dziewczynką, skoro wyprawia się sama w tak niebezpieczne i niekomfortowe tereny (niespodzianka – tym razem nasza duszka całkiem zręcznie żongluje półprawdą, oznajmiając, że pustynia ją „przyciąga” i że jest „inna”; nie można było tak od początku, Stefciu?), po czym zostajemy uraczeni takim fragmentem:

Przyglądałam się w lusterku swoim piwnym oczom. Ciemnoszarym na zewnątrz, w środku w kolorze mchu i wreszcie, wokół źrenicy, brązowym jak karmel. A pod tym wszystkim delikatny połysk srebra odbijającego światło.

Po raz kolejny mamy przypomnienie, że srebrzyste tęczówki w ekranizacji to wymysł filmowców, albowiem w przypadku powieści jedyną oznaką posiadania tasiemca jest delikatny poblask widoczny pod wpływem snopa światła. Zapamiętajcie tę informację, przyda nam się za chwilę.

Wandzia, ponaglana przez Mel, wreszcie żegna się z pracownikami szpitala, grzecznie odmawia ich propozycji przespania się na obiekcie (właściwie nie wiadomo, dlaczego Uzdrowicielka w ogóle wpadła na taki pomysł; Wanda może być zmęczona, ale jest już w pełni sił, nie ma potrzeby by zajmowała łóżko potrzebującym...No właśnie – czy w świecie, w którym rany goją się w pół sekundy, w ogóle SĄ łózka?), po czym z bijącym sercem wraca do furgonetki, gdzie czeka na nią (wciąż ukryty pod kocem) Jared. Dziewczyna siada za kierownicą, odmachuje swoim nowym znajomym – przy okazji tłumacząc neandertalczykowi, że musi pozdrowić Uzdrowicielkę i pielęgniarkę, albowiem wszystkie dusze się lubią – i rusza w drogę.

W porządku? – zapytał znowu.
Jestem zdrowa.
Pokaż.
Wyciągnęłam lewą rękę w poprzek ciała, tak by zobaczył cienką różową kreskę. Jared wziął gwałtowny wdech.
(…)
Twoja twarz!

- Co oni zrobili z moim arcydziełem?! - zaskowyczał.

Wandzia wyjaśnia, że wszystko się pięknie zagoiło i nic jej nie boli, Howe chce wiedzieć, czy ktoś domyślił się podstępu...

...i dojeżdżamy do TEGO fragmentu.

Nie. Mówiłam, że nie będą nic podejrzewać. Nawet nie sprawdzali mi oczu. Byłam ranna, więc udzielili mi pomocy. – wzruszyłam ramionami.

Jak zapewne pamiętacie, dwa tygodnie temu piekliłam się w związku z łajzowatością wszystkich męskich mieszkańców jaskini, którzy załamywali ręce nad umierającym Jamiem, zapominając, że gdyby podczas skoku na aptekę doszło do starcia z duszami, to kosmici mieliby mniej więcej takie same szanse na wygraną, jakie ma muszka owocówka w zestawieniu z mierzącym w nią kapciem.

Cóż, okazuje się, że to był dopiero czubek idiotyzmów związanych z tym wątkiem.

Kochani. Przeczytajcie jeszcze raz wypowiedź Wagabundy. Przeanalizujcie ją. Jakieś wnioski?

Wandzia weszła do szpitala i nikt nawet przez chwilę nie zakwestionował jej tożsamości. Nie sprawdzili jej danych osobowych (czy dusze posiadają prawo jazdy? A może jako wzory cnót nie potrzebują żadnego papierka, gdyż ich kryształowe sumienia nie pozwalają im na prowadzenie pojazdu bez pozwolenia?), nie zbadali oczu.

Powtórzmy to jeszcze raz: NIKT NIE POFATYGOWAŁ SIĘ, BY OBEJRZEĆ OCZY WANDZI. Wiecie, co odróżnia duszkę od człowieka? OCZY.

To właśnie dlatego kazałam Wam się skupić na poprzednim cytacie. W przeciwieństwie do wersji filmowej, w książkowym uniwersum oczka dusz są niezwykle podobne do ludzkich (co ma w sumie więcej sensu niż rozwiązanie filmowe – jak niby przebiegała kolonizacja w początkowym stadium, skoro ni z tego ni z owego część społeczeństwa zaczęła paradować z srebrnymi gałami?) i bez odpowiednio padającego światła nie idzie dojrzeć srebrnego poblasku. Ponieważ Wagabunda przyszła do ośrodka z rozwaloną ręką a nie oczodołem, nic dziwnego, że nikt nie ściągał na badanie okulisty i nie zawracano sobie głowy uważnym oglądaniem Wandzinych ślepi.

I tu pojawia się zasadnicze pytanie: DLACZEGO nikt z uciekinierów nie wpadł na to, by samemu wcielić się w ranną duszę?

Tylko pomyślcie. Ameby z natury są kompletnie pozbawione wszelkiej podejrzliwości, ich zachowanie niczym nie różni się od ludzkiego, a w dodatku z dużą dozą prawdopodobieństwa spora część z nich w ogóle nie wie, że gdziekolwiek ukrywają się jeszcze ludzkie niedobitki. A to oznacza, że gdyby Jared, Ian lub Wes (Kyle'a pomijam, jego psychozy nie dałoby się ukryć w absolutnie żaden sposób) przywlekł się do szpitala ze złamaną nóżką i oznajmił, że jest Aksamitnym Arbuzem, eks-mieszkańcem planety Stepujących Pingwinoroztoczy który zrobił sobie kuku podczas budowania domku na drzewie dla młodszej siostry, nikt nawet nie mrugnąłby powieką. Panowie zdołaliby wynieść połowę medykamentów bez konieczności wyjmowania broni.

Ale dobrze, załóżmy, że Księżyc właśnie wszedł w niezwykłą koligację z Plutonem, promień niebańskiego świata strzela nieszczęśnikowi prosto w oczy niczym w Hollywoodzkich filmach klasy G i zupa się wylała. Co wtedy?

Cóż, w takim wypadku Jared/Ian/Wes ma plus minus dziesięć razy większe szanse na wydostanie się z patowej sytuacji niż Wanda.

  • Wagabunda jest koszmarnym kłamcą i nie zdziwiłabym się, gdyby nawet słodkopierdzące dusze nabrały podejrzeń w obliczu jej nieustannego zacinania się. Panowie, nawet złapani za rękę, byliby w stanie przysięgać, że kończyna nie należy do nich.
  • Wagabunda nie ma przy sobie żadnej broni (a nawet gdyby miała, nie potrafiłaby jej obsłużyć) i choć obiektywnie silna, nie dałaby rady kilku pracownikom naraz. Nie muszę chyba tłumaczyć, gdzie w tej sytuacji leży przewaga panów.
  • Jared/Ian/Wes łapie zapasy, strzela do którejś z duszek i zmyka, pozostali dzwonią po Łowców...I co dalej? Nim brygada zjawi się na miejscu, chłopak będzie już w połowie drogi, a jakiekolwiek cechy charakterystyczne złoczyńcy nie zdadzą się na nic w obliczu faktu, że nasi kryją się pod ziemią. Czarna, czarna Łowczyni ma obsesję na punkcie Wagabundy i nawet gdyby dziewczynie udało się zbiec, szybko połączyłaby ze sobą fakty i wznowiła poszukiwania ze zdwojonym wysiłkiem.

Wniosek? Wysłanie Wandzi w roli złodzieja było najgłupszym z możliwych scenariuszy.


Wagabunda zapewnia, że wyniosła wszystko, co tylko może pomóc Jamiemu, ale muszą się pospieszyć.

Wzięłam tylko te lekarstwa, które rozumiem.

Cóż, brawa dla ciebie, żabko, bo póki co najtwardsze farmaceutyczne umysły (ze współanalizatorką na czele) mają problem ze zrozumieniem, jak u licha działają Stefciowie medykamenty.

Zdążymy – obiecał. Oglądał białe pojemniki. – Gładka Skóra?
Nie jest jakoś bardzo potrzebna. Ale wiem, jak działa, więc...

...więc wszyscy będą pikni, jak na bohaterów Meyerlandu przystało.

Bezból? To działa?
Zaśmiałam się.
Jest niesamowity. Jak chcesz, to ci pokażę, tylko musisz dźgnąć się nożem... Żartuję.
Wiem.
Patrzył na mnie z miną, której nie rozumiałam. Oczy miał szeroko otwarte, jakby w głębokim zdumieniu.
Co? – Mój żart nie był chyba aż t a k zły.

Wandziu, jakby ci to...Jeżeli na klatce w ZOO napisane jest „nie karmić lwa”, to nierozsądnym jest wpychać się między kraty i machać królowi dżungli przed nosem soczystym stekiem.

Udało ci się – odparł z podziwem.
Chyba taki był plan.
No tak, ale... chyba nie do końca wierzyłem, że damy radę.
Nie? W takim razie dlaczego...? Dlaczego pozwoliłeś mi spróbować?
Odpowiedział półgłosem, prawie szeptem.
Stwierdziłem, że wolę spróbować i umrzeć, niż żyć bez Jamiego.

- Myśl, aby załadować do kieszeni kilka noży i broń palną, a następnie udać się po pomoc w charakterze zranionej duszy szczęśliwie nigdy nie przeszła mi przez głowę, dzięki czemu mogłem prezentować swój atrakcyjny profil zamierając w pozie rozangstowanej drama queen.

Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Także Mel była zbyt poruszona, by cokolwiek powiedzieć. Stanowiliśmy w tej sekundzie rodzinę. Wszyscy troje.

Ściśnijcie się trochę, to zmieści się i Ian.

To było naprawdę łatwe. Pewnie każdy z was mógłby to zrobić, musiałby się tylko zachowywać naturalnie.



Meyer, czy ty....Czy ty właśnie potwierdziłaś to, o czym peroruję od końca maja: że wszyscy bohaterowie tego wydanego drukiem opka – na czele z tru loffami – to banda kretynów?

Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas potrafił się odpowiednio zachowywać.
Kiwnęłam głową.
No tak, mnie jest łatwiej. Wiem, czego oczekują. – Zaśmiałam się krótko do samej siebie. – Jestem jedną z nich. Gdybyście mi trochę zaufali, pewnie mogłabym wam załatwić, czego byście tylko pragnęli.

No tak, za dużo szczęścia naraz.

Moi drodzy, wskażcie mi jedną – JEDNĄ – rzecz z poprzedniego rozdziału, której panowie nie byliby w stanie wykonać (lepiej od Wagabundy). Tylko jedną. Pamiętajcie, pod uwagę bierzemy:

  • umiejętność zrobienia sobie rany kłutej
  • wymyślenie przekonującego kłamstwa w związku z pochodzeniem w/w rany
  • wymyślenie sobie nowej tożsamości
  • wypytanie Uzdrowicielki o działanie poszczególnych leków
  • wyniesienie owych leków na zewnątrz.

Śmiało, nie krępujcie się i nie spieszcie. Mamy dużo czasu.

Z powodu zawartej tu implikacji, jakoby ludzkość składała się z samych niedorozwojów:

Ludzkość ssie: 57

Czy zdawał sobie z tego sprawę – że naprawdę jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, czego tylko zapragnie?

Och, skarbie, aż za dobrze.

Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28

Jared jeszcze raz dziękuje, wracamy do domu. Wandzia dopytuje się, dlaczego Howe tym razem nie zakłada jej opaski; neandertal odpowiada, że nie ma to sensu, jako że duszka udowodniła, że nie zdradzi naszych. Wagabunda całkiem rozsądnie zauważa, że co poniektórzy z jaskini nie będą podzielać tego poglądu.

N i e k t ó r z y powinni w końcu dorosnąć.

Powiedział facet, który dostaje ataku histerii, kiedy coś idzie nie po jego myśli.

Wandzia wykazuje się niezwykłą dozą rozsądku i tłumaczy Jaredowi, jak zaaplikować leki na wypadek, gdyby nie dopuszczono jej do Jamiego.

Hej, hej! To ty będziesz wydawać polecenia.
Ale chcę ci powiedzieć, jak...
O nie, Wando. To się tak nie skończy. Zastrzelę każdego, kto cię tknie.

Primo:

Welcome to Bedrock: 66

Dobrze wiedzieć, że stare nawyki wciąż trzymają się mocno.

Secundo: Jared, za każdym razem gdy zakładam, iż twoje IQ osiągnęło najniższy możliwy poziom, ty jesteś w stanie udowodnić mi, jak bardzo się mylę. W obecnej chwili Wanda jest JEDYNĄ osobą w waszym gronie która wie, jak podawać duszkowe lekarstwa. Jeśli z jakiegoś powodu zaniemoże/nie będzie mogła przyjść z pomocą, będziecie w czarnej rzyci. To miło, że chcesz okazać swoją lojalność, ale poczekaj z tym na jakąś bardziej sprzyjającą okazję; a teraz przymknij się i słuchaj, jak działają teletubisiowe specyfiki.

Jared...
Nie panikuj. Będę celował po nogach, potem możesz ich uleczyć.
Jeżeli to był żart, to mało śmieszny.
Nie żartuję, Wando.

Wiemy, wiemy. Na obecnym etapie naprawdę nie musisz nas zapewniać, że wszelakie patologiczne wypowiedzi wychodzące z twoich ust zawsze są wygłaszane jak najbardziej serio.

Welcome to Bedrock: 67

Wandzia nie daje za wygraną i przewiązuje sobie oczy zrolowaną koszulą (tą, która nie nadawała się do noszenia w miejscu publicznym). Szczęśliwie, okazuje się że tym razem sprint przez pustynię nie będzie potrzebny:

Jedziemy prosto do jaskiń. Mamy tam jedno miejsce, gdzie można na parę dni zostawić jeepa. Zaoszczędzimy czas.

Stefa, mam pewne pytanie. Dlaczego jeep może tam stać jedynie przez kilka dni?

Mówię absolutnie poważnie. Nie może chodzić o bezpieczeństwo/widoczność pojazdu z nieba, bo wtedy Jared mówiłby o godzinach, a nie dobach. Dlaczego, u diabła, z uporem maniaka przewozicie auta do miejsca oddalonego od kryjówki o godzinę sprintu, jednocześnie skazując się na nieuniknioną śmierć w wypadku odnalezienia przez Łowców waszego miejsca zamieszkania – bo nie ma siły, aby grupa ponad trzydziestu ludzi zdołała przebiec przez pustynię niezauważona i by każdy członek tej grupy był w stanie pokonać biegiem taki dystans?

Na naszą parkę czeka komitet powitalny. Jared każe im spadać, ponieważ jego oczka nie błyszczą i wiezie leki dla Jamiego, po czym bezceremonialnie wjeżdża do kryjówki. Na miejscu wita ich Kyle, który dostaje kurwicy (czyli wszystko w normie) i Ian, który martwi się, czy Wanda oby nie zmęczyła się zanadto podczas dalekich wojaży (wszystko jeszcze bardziej w normie). Aha, jeszcze jedno – Wanda ma wciąż zawiązane oczy, więc żeby nie tracić czasu, Jared kładzie ją sobie na ramieniu.

Mogę ją ponieść. – Byt to głos Iana, kogóż by innego.
Nie trzeba, nie narzeka.

Umiera znany ci nastolatek? Oderwij się od ponurych myśli walcząc o dominację nad samicą!

Mój ssskarb : 23

Docieramy do szpitala, a tam:

W pokoju świeciło się kilka bladoniebieskich lamp. Doktor stał sztywno, jakby właśnie zerwał się na nogi. Obok niego klęczała Sharon i przykładała Jamiemu do czoła mokrą szmatkę. Wściekłość wykrzywiała jej twarz nie do poznania. Po drugiej stronie łóżka Maggie podnosiła się właśnie na nogi. Jamie nadal leżał bez życia, rozpalony na twarzy. Oczy miał zamknięte, pierś ledwie mu się unosiła.
Tyyy! – zawarczała Sharon i wystrzeliła jak ze sprężyny, rzucając się na Jareda z paznokciami niczym kot.

Wiecie co? To się robi naprawdę zabawne. O ile w przypadku Rosalie czy Jessiki Stefa potrafiła zachować minimum obiektywizmu, o tyle Sharon jest tak olbrzymią karykaturą samej siebie i jednostki ludzkiej w ogóle, że najzwyczajniej w świecie nie da się jej brać na serio. Ta dziewczyna nie zrobiła nic dobrego czy sympatycznego od samego początku książki (Maggie przynajmniej robiła za Jerzego Dudka podczas meczu). Na litość, nawet Kyle ma w swym życiorysie więcej jasnych momentów, a mówimy tu o całkowitym psychopacie.

Tak czy inaczej, Jared przytrzymuje banshee, Jeb blokuje Maggie, która chce przyjść córce z pomocą, a Wandzia apeluje do Doktora o pomoc.

Doktor ani drgnął. Patrzył w stronę Sharon i Jareda.
Doktorze – odezwał się Ian, stając u mego boku i kładąc mi rękę na ramieniu. W maleńkim pokoju zrobiło się nagle zbyt tłoczno. – Pozwolisz, żeby chłopak umarł z powodu twojej dumy?
Tu nie chodzi o dumę. Nie wiemy, co te obce leki z nim zrobią.

...Wiecie co? To jest fantastyczna uwaga.

Pozwólcie, że odwołam się do mojego ulubionego kanonu. W SPN człowiek (a raczej jego ciało) opętany przez demona lub goszczący w sobie anioła jest na dobrą sprawę nieśmiertelny – wszelakie rany, które normalnie wysłałyby go na tamten świat (upadek z n-tego piętra, rana postrzałowa, cios nożem), zostają natychmiastowo uleczone przez nowego gospodarza. Sęk w tym, że jeżeli demon/anioł ulotni się po otrzymaniu ciosu, ale przed rozpoczęciem procesu uleczania...Cóż, miło było cię poznać, mundurku.

Duszkowe farmaceutyki działają bez zarzutu...na dusze. Tak, leczą ludzkie ciała – ale każde z tych ciał zarządzane jest przez zupełnie inna formę życia. Jaka jest gwarancja, że kuracja przebiegnie identycznie w przypadku ludzi wolnych od kosmicznych intruzów? Równie dobrze może okazać się, że nasze Medykamenty z Rzyci są wytwarzane z substancji z innych planet (całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że żaden ludzki lek nie działa w tak szybkim tempie), które są śmiertelne dla nieopętanych ciał. Chociażby z tego powodu dużo logiczniejszym byłoby wysłać do szpitala któregoś z chłopaków – przynajmniej od razu wydałoby się, czy dany specyfik może być bezpiecznie podany dziecku.

Wandzia na dowód (który, jak już udowodniłam, wcale nie jest dowodem) pokazuje swoją śliczną buzię, Doktor ustępuje i dopuszcza ją do Jamiego.

Nie! – zawołała Sharon.
Nikt jednak na nią nie zważał.

Ponieważ jest zła i zazdrosna. Źli i zazdrośni ludzie zawsze przegrywają z marysójkami. Jeśli mi nie wierzycie, spytajcie ekipę Walta Disneya.

Wandzia aplikuje choremu Bezból, Ochłodę, Diamentowy Kryształ i resztę asortymentu, po czym prosi Doktora, by otworzył nieco dalej ranę w celu jej oczyszczenia i zapewnia, że Jamie i tak nie poczuje bólu.

Sharon, czy możesz mi podać... – zaczął z roztargnieniem, podnosząc wzrok. – Och. Kyle, mógłbyś mi podać tę torbę, która leży przy twojej nodze?

To naprawdę smutne, gdy naczelny psychol jest bardziej godny zaufania niż własna dziewczyna. Dlaczego Doktor w ogóle prowadza się z Sharon? Kupiłabym tę postać, gdyby przynajmniej okazywała sympatię wybranym jednostkom, tj. matce i ukochanemu – ale kuzynka Meli jest nieprzyjemna dla wszystkich bez wyjątku. Cóż, miejmy nadzieję, że jest przynajmniej dobra w łóżku, by nocami wynagradzać Doktorowi męki obcowania z nią za dnia.

On [Doktor] wyciągnął srebrny skalpel, na którego widok przebiegł mnie po plecach zimny dreszcz. Otrząsnęłam się i przygotowałam pojemnik Czystego Serca.
Nic nie poczuje? – zawahał się Doktor.
Hej – zachrypiał Jamie.

A, czyli będą kroić Strydera na żywca. Cóż, można i tak.

Rozglądał się szeroko otwartymi oczami po pokoju, aż w końcu natrafił na moje spojrzenie.
Hej, Wanda. Co się dzieje? Skąd tu tyle ludzi?


Czy Jamie powróci do zdrowia? Przekonamy się już za tydzień.


Statystyka:

Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 57
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 16


Maryboo

23 komentarze:

  1. - Co oni zrobili z moim arcydziełem?! - zaskowyczał.
    Przeczytałam to i padłam :D
    Świetna analiza, bardzo mi się podobała :)
    I mam odpowiedź, dlaczego nikt nie dał rady tego zrobić oprócz Wandzi. Inaczej nie umiałaby się wykazać, a Meyer zawsze zmniejsza ilorazy inteligencji osób wokół, kiedy marysue ma się do czegoś przydać. Także, dla mnie to było najmniejsze zdziwienie świata :)
    Popo

    OdpowiedzUsuń
  2. A mnie się to wcale nie wydaje takie do końca oczywiste - to, że chłopcy z ferajny mogliby bez problemu zwinąć lekarstwa czy inne rzeczy duszkom, samemu się za nich podając. Pomińmy już nawet fakt, że z tego, co pamiętam, oni raczej nie mieli pojęcia o lekarstwach naszych ulubionych monsterków - a nawet, jeśli mieli, to nie zdziwiłabym, że nie byliby chętni ryzykować z ich używaniem (bo przecież nie mieli pojęcia o ich działaniu, poza tym to duszyczkowe, nieufność do wszystkiego, co pochodzi od kolonizatorów jest w stu procentach uzasadniona; poza tym - reakcja Sharon - może przesadzona, ale kryje się w tym trochę ludzkiej słuszność, BTW, wątpliwości Doktora). Nawet jeśli duszyczki nie sprawdzały się na każdym kroku - zresztą, postawcie się na ich miejscu: skolonizować planetę i sprawdzać na każdym kroku, czy my to naprawdę my; od wyszukiwania takich ewenementów powinni być łowcy, my też nie prosimy każdego napotkanego człowieka o wypis z kartoteki, bo każdy może być przestępcą - to zupełnym przypadkiem mogło się coś wydarzyć: ot, jakiś promień światła pada na nas z niepożądanego kierunku i widać, że nasze oczy się nie błyszczą (zresztą, w dzień przecież świeci słońce, szczególnie w Teksasie trudno go uniknąć, że tym duszyczkom oczy tam dość często błyskają jakimiś refleksami, nawet jeśli nie są cały czas srebrzyste, jak w filmie). Albo chociażby tak jak w przypadku Wandzi: uzdrowicielka niby przypadkiem zerknęła na jej bliznę na karku; co, jeśli nagle ktoś zauważyłby toporne zgrubienia u naszych nieskolonizowanych przyjaciół, których nie zostawiłby żaden szanujący się duszkowy uzdrowiciel (zakładając, że oni wszyscy tak się poharatali po karkach, jak Jared)? Duszki, owszem, mają być tym wcieleniem dobroci i prawości (wszyscy wiemy, że nie są, ale to Stefa, dla niej tworzenie trzymającego się kupy kanonu równa się rzucaniu kłód pod nogi protagonistów - ergo, tak nie robimy!), ale o ile same nie są zdolne do kłamstwa o nie są podejrzliwe wobec siebie nawzajem (w założeniu przynajmniej), to nigdzie nie jest napisane (chyba że jest, a ja nic o tym nie wiem), że nie są świadome ludzkiej zdolności do kłamstwa. A więc mają pełne prawo wiedzieć, że nieskolonizowany człowiek może ich okłamać - a więc owszem, widzę, że jesteś duszą, czyli mówisz mi prawdę, ale co, jeśli nie jesteś duszą? Wydaje mi się, że nigdzie nie było wprost powiedziane, że kreacja dusz zakłada bezwolną wiarę w słowa każdego napotkanego osobnika - ktoś ci mówi: tak, jestem duszą, i od razu mu wierzysz. A jeśli zauważyliby, że oczy im nie błyszczą, a ci dalej powtarzaliby: jestem duszą - no chyba na coś takiego już nie daliby się nabrać. Rozumiem wiele nieścisłości, bzdur i nietrzymania się własnego kanonu, ale akurat w tym przypadku wydaje mi się całkowicie logiczne, że jaskiniowcy boją się ryzykować takich otwartych wypadów.
    No, ale może tylko na siłę staram się znaleźć u Stefy resztki logiki, której tam zwyczajnie nie ma. Cóż, może być i tak. Pozdrawiam :)

    Destiny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iść w nocy/wieczorem, wypada światło. Powiedzieć, że jest się z pierwszych kolonizacji, więc wtedy wszystko było nieco mniej "dokładne i czyste", wypada zła blizna. Iść raczej z ranę, ergo: testuje się leki na sobie, niestety, ale jedno życie jest warte takich zysków, wypada problem niebezpieczeństwa leków.

      W kwestii wiedzy duszek o kłamstwie: nie, nie mogły wiedzieć o tym, że ludzie to potrafią. Nie zwykłe dusze. jeżeli nie jesteś w stanie czegoś robić Z NATURY to mimo prób nauki nigdy nie będziesz w stanie potraktować czegoś takiego jako więcej niż ciekawostkę. Dusze z natury nie kłamią, sam koncept kłamstwa powinien być dla nich niemożliwy do zrozumienia. To tak jakby próbować wytłumaczyć ślepemu czym są kolory. Ba, od pewnego wieku odradza się wszelkie operacje "przywracania wzroku ślepym", bo mózg nie jest w stanie opanować tej umiejętności.
      Więc zwykłe dusze, nawet jeśli szpieg by się jąkał, to zwaliłyby to na ranę i ból i utratę krwi. Ostatnia rzecz o której by pomyślały to że mają przed sobą człowieka. Tak jak my widząc jak ktoś mdleje na ulicy na ostatnim miejscu pomyślelibyśmy o tym, że np. chciał się zabić albo udaje by okraść kogoś kto podejdzie pomóc.

      Też czysta logika ;-) no i Stefa jak zwykle wyłożyła się na biologi opartej na pyłku wróżek.

      Usuń
    2. Nie rozumiem Twoje pierwszego argumentu ze światłem. Jestem duszą, ale oczy mi się nie świecą, bo...?

      Usuń
    3. "Pomińmy już nawet fakt, że z tego, co pamiętam, oni raczej nie mieli pojęcia o lekarstwach naszych ulubionych monsterków - a nawet, jeśli mieli, to nie zdziwiłabym, że nie byliby chętni ryzykować z ich używaniem"

      W związku z czym Jared nie ma żadnych moralnych oporów przed podaniem niezbadanych specyfików (wyrośniętemu, ale jednak) dziecku. Cóż, w sumie nie jest to nawet sprzeczne z kanonem....

      "ot, jakiś promień światła pada na nas z niepożądanego kierunku i widać, że nasze oczy się nie błyszczą"

      Omówione w analizie.

      "Albo chociażby tak jak w przypadku Wandzi: uzdrowicielka niby przypadkiem zerknęła na jej bliznę na karku; co, jeśli nagle ktoś zauważyłby toporne zgrubienia u naszych nieskolonizowanych przyjaciół, których nie zostawiłby żaden szanujący się duszkowy uzdrowiciel"

      Wanda po kilku miesiącach w jaskini jest poharatana znacznie gorzej niż reszta mieszkańców, albowiem regularnie służyła za worek treningowy Jaredowi i Kyle'owi. Na twarzy wciąż ma ślady po kilkutygodniowych sińcach, a jej żebra nadal powinny być w stanie rozsypki. Ze wszystkich kandydatów do włamu to właśnie ona, paradoksalnie, prezentuje się najmniej duszkowo.

      "A więc mają pełne prawo wiedzieć, że nieskolonizowany człowiek może ich okłamać - a więc owszem, widzę, że jesteś duszą, czyli mówisz mi prawdę, ale co, jeśli nie jesteś duszą?"

      No...cały cymes polega na tym, że o ile nikt nie poświeci panom latarką w oczy, nie ma żadnego sposobu, by się przekonać, że nie są duszami.

      "Wydaje mi się, że nigdzie nie było wprost powiedziane, że kreacja dusz zakłada bezwolną wiarę w słowa każdego napotkanego osobnika - ktoś ci mówi: tak, jestem duszą, i od razu mu wierzysz."

      Owszem, tak właśnie jest. Dusze nigdy nie podejrzewają swoich, a nie maja żadnych przesłanek by sądzić, że osobnicy którzy przychodzą po pomoc do dusz nie należą.

      Maryboo

      Usuń
    4. Ok., Maryboo, rozumiem, dlaczego Wanda jest złą kandydatką, ale to wynika wyłącznie z tego, że Meyer zupełnie zapomniała, jak jej protagonistka POWINNA wyglądać po takich przejściach. Założyła, że rany, które jej sprezentowała przed wejściem do szpitala to JEDYNE rany, jakie na sobie miała, poza tym nic, nawet blizn. Tyle analiz, takie tragiczne niekonsekwencje u Meyerowej powinny już nie być dla Ciebie zaskoczeniem ;). Chodzi mi wyłącznie o to, że w takim wypadku, gdyby jakaś dusza nagle zauważyła nieudane blizny u jaskiniowców (to Teksas, nikt nam nie śmiga w golfach i postawionych kołnierzach, a chłopcy mają raczej krótkie włosy), plan by się po prostu nie powiódł.

      Usuń
    5. "Pomińmy już nawet fakt, że z tego, co pamiętam, oni raczej nie mieli pojęcia o lekarstwach naszych ulubionych monsterków - a nawet, jeśli mieli, to nie zdziwiłabym, że nie byliby chętni ryzykować z ich używaniem"

      W związku z czym Jared nie ma żadnych moralnych oporów przed podaniem niezbadanych specyfików (wyrośniętemu, ale jednak) dziecku. Cóż, w sumie nie jest to nawet sprzeczne z kanonem....

      Otóż to, nie jest. Ale to też wynika z faktu, że... no, z braku lepszego słowa, zakumplował się z Wandzią. Nigdzie nie jest powiedziane, że sami z siebie, gdyby jakaś zaprzyjaźniona dusza im tego nie zaproponowała, ludzie tak chętnie podaliby komuś duszkowe specyfiki.

      Usuń
    6. Ale przyjaźń z Wandzią nie ma tu nic do rzeczy - ta decyzja nadal jest idiotyczna, choć w tym wypadku usprawiedliwiona okolicznościami (jeśli nie podadzą leku, Jamie bez wątpienia umrze, jeśli podadzą - szanse na wyleczenie wzrastają do 50/50. Akurat w tym przypadku niczym nie ryzykują, może być już tylko lepiej). Wanda może mieć najlepsze intencje, ale nie ma pojęcia, jak duszkowe leki podziałają na wolnego od pasożyta człowieka; równie dobrze mogą okazać się śmiertelne. Dlatego, jak wspomniałam w analizie, Doktor ma absolutną rację, wahając się przed użyciem nieznanego środka.

      Ja odnoszę się wyłącznie do uwagi, iż Jared nie chciałby zaryzykować przyjmowania nieznanej substancji, za to chętnie nafaszerowałby nią Strydera. Howe może być seksistą, przemocowcem, chamem i ćwierćinteligentem, ale zgodnie z kanonem naprawdę zależy mu na Jamiem i błędem jest zakładać, że wolałby zaryzykować zdrowie brata ukochanej, niż samemu najpierw przetestować lek (ostatecznie, w książce mamy sporo dowodów na to, że Jared nie boi się regularnie narażać swej skóry dla dobra kolektywu).


      Maryboo

      Usuń
    7. Nie wiem czy ten argument już padł, ale w sumie Wandzia znała duszkowe zwyczaje i np wiedziała, że z Uzdrowicielką należy się pożegnać, a ludzie nie... a cytatem dnia jest Aksamitny Arbuz z planety stepujących pingwinoroztoczy!

      Usuń
  3. Tak,Aksamitny arbuz i domek na drzewie!
    Logiczny wywód o SPN i lekach bardzo mi się podobał.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. Znowu przepraszam za przewiniecie analizy, ale nadal jestem w tyle, w okolicach 25 odcinka :< Za to bym chciala o cos poprosic. Czy ktos utalentowany literacko moglby napisac krotkiego fanfika w ktorym Jamie nagle dostaje szalu na mysl, ze Jared chce zabic Wandziomele i popelnia na nim mniej lub bardxiej brutalny mord? Bardzo by prosila, bo kanon mi podnosi cisnienie....
    Lynx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie przeczytałam rozdział 27 i brak mi słów... Proszę, niech Jamie skończy co zaczął. Ja pisać nie będę, bo nie chcę zepsuć, ale jeśli ktoś by mógł...
      Lynx

      Usuń
  5. A ja uważam, że bohaterów przerosłoby wymyślenie sobie tożsamości, bo tak bezsensowne i przesadnie cukierkowe "imiona" są ponad ludzką wytrzymałość (i co najważniejsze podważają męskość!). Naprawdę ktoś sobie wyobraża Jareda, który mówi: "Jestem Aksamitnym Arbuzem i potrzebuję pomocy"?

    A analiza pierwsza klasa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no, Jared jako Męski Meściźna wybierze sobie pewno odpowiednio męskie imię, jakiś Strzelisty Szczyt, Twardy Otoczak czy co innego...

      Usuń
    2. Aksamitny Fallus - brzmi zatrważająco ;)

      Usuń
    3. Leno, wygrałaś życie Aksamitnym Fallusem :3

      Usuń
  6. Eru kochany, co ja widzę. Aż mi mózg wykręciło od tych głupot i poczucia beznadziei.
    http://komixxy.pl/uimages/201205/1337600609_by_AniaLegwan_500.jpg

    A analiza ja zwykle świetna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He. Hehe. Hehehe.
      Chwila moment... To tak na serio?
      Lynx

      PS Martwi mnie jak ludzie "dbają" o swoje dane osobowe... Wyszukałam nick autorki bo chciałam zobaczyć gunwoburzę w komentarzach na komixxach, a trafiłam na (prawdopodobnie) jej zdjęcia z fotka.pl

      Usuń
    2. This komixx gave me cancer

      Usuń
  7. Heh, pewnie zbyt dużo osób tego nie przeczyta, ale jeśli chodzi o leki i ich działanie na "dzikich" ludziach to gdyby to było dla nich śmiertelnie, nie dziwiłabym się, że nie sprawdzają ich oczu, ale że Stefa w pierwszych rozdziałach pokazała, że jest to bezpieczne (ciało Mel uleczyli kiedy była jeszcze bezduszna) to nie miało zupełnego sensu.

    OdpowiedzUsuń