niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział XLIX: Przesłuchanie



Ogłoszenie techniczne: w kolumnie po prawej stronie pojawił się link do Wywiadera (na razie tylko mojego, być może dołączy tam i koleżanka współanalizatorka), którego założyłam dobry rok temu, po czym zapomniałam o nim na śmierć. Jeśli ktoś chce połechtać moją próżność pytając, skąd czerpię inspirację dla swych genialnych analiz i co jadam na śniadanie, to jest właściwe miejsce.
A bardziej poważnie: być może czasem ktoś z Was ma jakieś pytanie nie dotyczące bezpośrednio danej analizy, a naszej pisaniny jako takiej i nie chce zamieszczać go w komentarzach – będzie mi bardzo miło odpowiedzieć.


To ja zabiłam Wesa.
Moje dłonie, podrapane, poobijane i umazane fioletowym pyłem w trakcie gorączkowego rozładunku, równie dobrze mogłyby być zbroczone jego krwią.
Wes zginął i była to od początku do końca moja wina, tak jakbym sama pociągnęła za spust.

Po pierwsze primo: Uczcijmy minutą ciszy pamięć tego niezwykłego statysty, który różnił się od reszty bezbarwnych gąb jedynie tym, iż wdał się w związek ze starszą od siebie kobietą.


Po drugie primo: Stefa, miejże litość, to dopiero początek rozdziału, taka dawka angstu jest toksyczna.

Mea culpa: 32

Nasz kwartet spożywa kolację razem z resztą uciekinierów (minus Andy i Paige, którzy poszli odstawić auto i Lily, która z oczywistych przyczyn nie ma ochoty na jakiekolwiek towarzyskie brylowanie), a Jeb i Doktor streszczają wydarzenia dni poprzednich.

Wesa pochowano obok Waltera w ciemnej jamie. Zginął cztery dni temu, tego samego wieczora, gdy przyglądałam się z Jaredem i Ianem rodzinie na placu zabaw. Miałam już nigdy więcej nie zobaczyć przyjaciela, nigdy więcej nie usłyszeć jego głosu...

Ach, te długie pogawędki o życiu i śmierci, ta beczka soli, którą razem zjedliście...I pomyśleć, że co najmniej połowa naszych czytelników nadal musi używać Google'a w celu rozpoznania, kto zacz.

Nie było Aarona i Brandta.
Brandt nosił pod lewym obojczykiem okrągły, różowy ślad po kuli. Minęła o włos płuco oraz serce i ugrzęzła w łopatce. Doktor zużył większość Zdrowego Ciała, żeby go wyratować. Teraz Brandt miał się dobrze.
Pocisk, który ugodził Wesa, był lepiej wymierzony. Przeszył mu wysokie, oliwkowe czoło i wyleciał z tyłu głowy. Doktor nie mógł nic zrobić, nawet gdyby miał cały galon Zdrowego Ciała i mnie do pomocy.

Innymi słowy, ktoś tu ostro (i w jednym przypadku, ze skutkiem śmiertelnym) poharatał naszych chłopców. No dobrze, ale kto właściwie jest winien tej ohydnej zbrodni?

Nie mogłam się pogodzić z tym, że pod czysto liczebnym względem nic się w jaskiniach nie zmieniło. Trzydzieści pięć żywych ciał, zupełnie jak zanim się tu zjawiłam. Nie było już Wesa i Waltera, ale byłam ja.
I była Łowczyni.
Ta sama.

Ta daaam! Oto rozwiązanie zagadki. To Łowczyni! Ta czarna, czarna, niegodziwa istota! Nasz główny antagonista!

...Po prostu udawajcie, że pamiętacie, o kim mowa.

Skąd jednak Łowczyni wzięła się w kryjówce? Cóż, użyła Zakazanej Sztuki zwanej dedukcją:

Gdybym się tutaj nie znalazła, gdybym nie dostarczyła Łowczyni niezbędnych wskazówek, wówczas Wes byłby nadal wśród żywych. Rozszyfrowanie tych znaków zajęło jej więcej czasu niż mnie, ale kiedy w końcu się z tym uporała, od razu podążyła ich śladem. Przeorała pustynię jeepem, znacząc delikatny krajobraz świeżymi bruzdami, z każdym kolejnym przejazdem coraz bardziej zbliżając się do celu.
Musieli coś zrobić. Musieli ją powstrzymać.
Zabiłam Wesa.

Beige uprzedziła Was w poprzedniej analizie, iż od teraz zaczynamy zupełnie nową kategorię. Będziemy w niej naliczać punkty za każdym razem, gdy autorka postanowi wyrzucić za jednym zamachem do kosza: logikę, kanon, prawdopodobieństwo psychologiczne i dotychczasowy przebieg fabuły. Odliczanie czas zacząć!

Problem nr 1: Jakim cudem Wes i Brandt w ogóle dali się postrzelić Łowczyni?

Sytuacja przedstawia się następująco: Aaron, Brandt i Wes odkrywają, że ktoś zaczaja się na kryjówkę, postanawiają powstrzymać agresora...po czym zostają wystrzeleni jak kaczki (no, Aaron najwyraźniej się wywinął, nie słyszymy bowiem nic na temat jego ewentualnych ran) przez siedzącą za kółkiem, samotną Łowczynię.

Powtórzmy: Trzech zdrowych, silnych, sprawnych facetów zostało załatwionych przez jedną kobietę która, sądząc z opisu, w momencie konfrontacji nadal znajdowała się w aucie.

Jak to w ogóle jest możliwe? Czy panowie wyszli jej na spotkanie machając białą flagą, bezbronni i pełni ufności, iż na widok ich szczerych, ludzkich twarzy serce Łowczyni stopnieje niczym wosk? Uciekinierzy mają znacznie więcej broni niż zdołałby zabrać ze sobą jedna dusza, posiadają kilka aut, znają teren i są silniejsi fizycznie. Owszem, w sytuacji jeden na jednego z uzbrojonym przeciwnikiem mieliby marne szanse przetrwania, ale skoro widzieli, że czarna, czarna niewiasta jest coraz bliżej, logicznym wydaje się, iż czym prędzej sięgnęli po broń i ustawili się w strategicznych punktach tak, by nie zostać ustrzelonymi już na starcie. Trzeba by naprawdę niezłej gimnastyki umysłowej aby uwierzyć, że kuriozalne starcie: grupka obytych w survivalu facetów vs. kręcąca się w aucie po ciemnej jak rzyć Murzyna pustyni Łowczyni (wszak Wandzia wspomina, iż cała akcja miała miejsce wieczorem) mogłoby skończyć się masakrą naszych – no, chyba że założymy, iż Łowczyni strzelała na ślepo, a chłopcy akurat stanęli na trasie kul...

Problem nr 2: Po diabła wcielali się w Rejtana?

Wes i spółka postanowili, że nie dopuszczą Łowczyni do kryjówki, będącej wszak ich wspólnym domem. Bardzo to poruszające, sęk w tym, iż zarazem kompletnie idiotyczne ze strategicznego punktu widzenia.

Jak wiemy z opisów, jaskinia składa się z mnóstwa korytarzy, które dla nowo przybyłego są niczym ten labirynt Minotaura. Rozwiązanie? Kobiety i dzieci barykadują się w odległym końcu schronienia (proponuję salę gier i zabaw), a panowie zaczajają się z CEBem, maczugami i kijami baseballowymi w strategicznych punktach tuneli. Efekt? Kiedy zmęczona i wkurzona Łowczyni zacznie wyć z frustracji po tym, jak po raz trzeci źle skręci na rozdrożu, któryś z panów zachodzi ją od tyłu i daje jej przez łeb. The end.
Ale nic z tego; zamiast powyższego scenariusza mamy kuriozum w postaci męskiej części brygady najwyraźniej szarżującej na metaforyczny czołg z równie metaforycznymi szablami.

Problem nr 3: Dlaczego Łowczyni w ogóle postanowiła kropnąć Wesa i Brandta?

Oczywiście, można argumentować, iż nie miała wyboru; skoro (jak się zaraz przekonamy) reszta dusz wypięła się na ekspedycję, nie miała możliwości zaaresztować całej brygady i pozostał jej jednie strzał w potylicę.

Moje pytanie brzmi jednak: Dlaczego Łowczyni w ogóle postanowiła jechać śladami Wagabundy, skoro wiedziała, iż nie zdoła przywieźć żadnych nowych mundurków?

Dusze nie zabijają ludzi. Z ich perspektywy jest to zupełnie nieopłacalne, albowiem martwy ludź = brak nowych egzemplarzy do zasiedlenia. To, na czym powinno zależeć Łowczyni, to wykoszenie rasy ludzkiej poprzez całkowite przerobienie jej na mieszkania dla ameb. Zabójstwo jest marnotrawstwem. W momencie, kiedy stało się dla niej jasne, iż w Arizonie wciąż przebywają człowieki, Łowczyni powinna była stanąć na głowie by przekonać współpracowników do swojej racji i zabrać ich ze sobą. Co by jej szkodziło, na ten przykład, po raz kolejny wynająć helikopter i postarać się zrobić odpowiednie zdjęcia z powietrza? I skąd w ogóle ów sceptycyzm wśród Łowców, skoro, po pierwsze: doskonale wiedzą oni, iż nie cała Ziemia jest jeszcze skolonizowana (wszak Wagabundę sprowadzono do nas właśnie po to, by odnalazła ludzkich niedobitków), a po drugie, szeregowe dusze (vide policjant z poprzedniej analizy) biorą sobie głęboko do serca informacje o możliwym kontakcie z naszą rasą?

Ten wątek nie ma sensu. Analizując go, nie można oprzeć się wrażeniu, iż Stefa nagle przypomniała sobie, iż powinna zawrzeć w swym dziele jakąkolwiek bądź akcję oraz na powrót wprowadzić główny czarny charakter, ale nie miała bladego pojęcia, jak to zrobić. W efekcie otrzymujemy jeden z bardziej kuriozalnych powrotów stefowych antagonistów, a trzeba pamiętać, że mówimy tu o kobiecie, która kazała Volturi przybyć do domostwa Cullenów miesiąc po wydaniu na rodzinę Carlisle'a wyroku śmierci.

O jasna paszcza!: 2

Dlaczego musiała mnie znaleźć?” – jęczałam.Przecież w zasadzie, będąc tutaj, nie szkodzę innym duszom. Mało tego, ratuję im życie, powstrzymując Doktora przed kolejnymi beznadziejnymi eksperymentami. Dlaczego musiała mnie znaleźć?”

Albowiem jakiś nieszczęsny edytor nareszcie zdołał przebić się przez barierę samouwielbienia autorki i uświadomić jej, że skoro już wprowadziło się na scenę antagonistę, to wypadałoby go jakoś wykorzystać w dalszej części powieści.

Dlaczego wzięli ją żywcem?” – zapytała Mel, wzburzona.Dlaczego od razu jej nie zabili? Albo powoli – wszystko jedno jak. Dlaczego jeszcze żyje?”

Wiecie co? Pomijając mordercze zapędy Melanie, to całkiem rozsądne pytanie. Skoro Łowczyni zdołała ranić Wesa i Brandta, to można spokojnie założyć, że rozegrała się tu jakaś mała strzelanina - no, chyba, że trzymamy się mojej poprzedniej teorii, zgodnie z którą panowie nie zabrali ze sobą nawet patelni. Jeśli jednak wykazali się minimalną inteligencją i osaczyli duszę dzierżąc w rękach pistolety, to zaiste dziwnym zdaje się fakt, iż Łowczyni wyszła z tego wszystkiego bez szwanku.

Oczywiście należało się obawiać, że jej zniknięcie może nam sprowadzić na głowę innych Łowców. Wszyscy się tego bali. Widzieli, jak głośno obstawała przy swoim podczas poszukiwań mojego ciała. Próbowała przekonać pozostałych, że na pustyni ukrywają się ludzie. Wtedy nikt nie potraktował jej poważnie. Odjechali, została sama.

Albowiem Łowcy znani są z tego, że ignorują wszelakie oznaki ludzkiej działalności, a godziny przeznaczone na pracę spędzają grając w makao.

...Stefa. Mogłaś wymyślić wszystko. Szef dowodzenia dusz mógł być niedysponowany z powodu meczu koszykówki w szkole syna. Być może akurat wypadł piątek trzynastego, a dusze zasiedliły ciała wyjątkowo przesądnych osób i uznały, że nie będą ryzykować swego bezpieczeństwa, skoro nie sprzyjają im gwiazdy. Wystarczyłoby ostatecznie wspomnieć na początku książki, iż Czarna Łowczyni (dla wygody określana odtąd akronimem CŁ) jest paranoiczką i po dziewiątym z rzędu fałszywym ataku reszta współpracowników przestała traktować ją poważnie. WSZYSTKO byłoby lepsze od sugerowania, że dusze wybrały relaks z pączkiem i kawą w dłoni nad wykonywanie swojego (niezwykle ważnego dla dusznego społeczeństwa) obowiązku. Na litość, jednym z powodów, dla którego Wanda pojawiła się na Ziemi była jej renoma w związku z liczbą skolonizowanych planet – liczono wszak, iż szybko rozgryzie, gdzie znajdują się ludzkie niedobitki. Głównym (i jedynym) zadaniem Łowców jest kolonizacja nowo podbitych światów – DLACZEGO ni z tego, ni z owego postanowili machnąć ręką na swoje Powołanie, skoro doskonale wiedzą, że na terenie Ameryki nadal przebywają osobnicy bez wszczepionego tasiemca???



Teraz jednak przepadła bez śladu, szukając mnie na własną rękę. To wiele zmieniało.
Jeb i reszta porzucili jej samochód daleko stąd, na pustyni po drugiej stronie Tucson. Upozorowano zniknięcie podobne do mojego: dookoła porozrzucano skrawki jej torby, puste opakowania po jedzeniu. Tylko czy dusze uwierzą w taki zbieg okoliczności?

Myślę, iż mogłyby mieć z tym pewną trudność, albowiem nawet ja nie wiem, co takiego właściwie próbowaliście upozorować.

Postawcie się w sytuacji pana Łowcy lub pani Łowczyni. CŁ udaje się, o czym wszyscy doskonale wiedzą, na samotną wyprawę w poszukiwaniu ludzi. Nie pojawia się przez ładnych kilka tygodni; w końcu wysyłacie brygadę ratunkową, która raportuje wam, iż odnalazła auto wraz z rzeczami osobistymi. Nigdzie ani śladu ciała. Do jakich wniosków dochodzicie?

a) CŁ doznała olśnienia i postanowiła wyzwolić się ze szponów przesyconej konsumpcją egzystencji, oddając się medytacji na pustyni
b) CŁ stwierdziła, iż wygodniej będzie jej polować na ludzi bez zbędnego balastu w stylu broni lub prowiantu
c) W okolicy faktycznie są ludzie; musieli porwać CŁ, trzeba ją ratować!

Jeśli zaznaczyliście a) lub b) – gratulacje! Możecie wstąpić w szeregi Łowców, albowiem ponieważ gdyż:

Wiadomo już było, że nie. W każdym razie nie całkiem. Patrolowały okolicę. Czy miały w planach nasilenie poszukiwań?

Spoiler alert: Nie. Nikt nie będzie szukał CŁ. Nawet, jeśli jakiś Łowca z poczucia obowiązku zapuści się w okolice kryjówki, nie zostanie przeprowadzona żadna poważna akcja ratunkowa. Ów scenariusz staje się szczególnie idiotyczny w obliczu faktu, iż nie mówimy tu o typowej, naiwnej duszy, ale o doskonale zaprawionej w bojach Łowczyni; można by pomyśleć, że skoro z radaru znika postać zawodowo zajmująca się anihilacją innych gatunków (a więc w domyśle: zaradna i doskonale radząca sobie w przypadku konfrontacji z niebezpieczeństwem), to reszta w Łowców tym bardziej zacznie bić na alarm, uświadomiwszy sobie, że coś tu jest mocno nie halo.

No, ale odparowanie brygady Łowców byłoby faktycznym wyzwaniem które kosztowałoby naszych protagonistów mnóstwo wysiłku, jest zatem oczywiste, iż nic podobnego nie może mieć miejsca w tej powieści. Pamiętajcie, każdy akapit poświęcony międzygatunkowej walce to zabranie cennego miejsca, które mogłoby być przeznaczone na opis pięknych facjat naszych tru loffów.

Za cały wątek dusz - bezmyślnych glin rodem z sitcomu:

O jasna paszcza!:3

Ale strach przed samą Łowczynią?... To przecież nie miało sensu. Fizycznie była wątła, chyba jeszcze mniejsza niż Jamie. Byłam od niej szybsza i silniejsza. Otaczali mnie przyjaciele i sprzymierzeńcy, podczas gdy ona była sama, przynajmniej tu, w jaskiniach.

Zacznijmy od tego, że twój lęk przed CŁ był mocno irracjonalny od samego początku powieści, albowiem nigdy nie groziło ci z jej strony żadne niebezpieczeństwo. Swoją drogą, skoro kobieta jest wątlejsza od Strydera, którego W&M były w stanie przenieść do łóżka „na pannę młodą”, to stawiam, że jej waga wynosi jakieś 30 kg.

Okazuje się, iż CŁ jest trzymana pod kluczem ( i lufą). Jedynym powodem, dla którego nasi jej nie ubili jest fakt, iż Jeb podejrzewał, że Wagabunda będzie chciała z nią porozmawiać.

Teraz, gdy już wróciłam, czekała ją niechybna śmierć w przeciągu kilku godzin, niezależnie od tego, czy porozmawiam z nią, czy nie.

To zdanie można odczytać w dwójnasób: albo uciekinierzy uznali, iż kropną ją prędzej czy później i liczyli tylko na to, że Wandzia zdoła wcześniej wydusić z CŁ wszystkie łowieckie sekrety, albo los CŁ spoczywa w rękach Wandy, a ta zdecydowała już, co czeka jej nemezis. Ponieważ, jak się zaraz przekonamy, druga opcja odpada, pozostaje mi wierzyć, iż pomysł torturowania więźniarki poprzez dawanie jej nadziei na przeżycie wyszedł od Doktora (reszta bohaterów lubujących się w przemocy psychicznej brała udział we włamaniach).

Z pewnością nie miałam ochoty na tę rozmowę. Bałam się nawet zobaczyć znowu jej twarz. Jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić na niej strachu.
Wiedziałam jednak, że jeśli powiem, iż nie chcę się z nią zobaczyć, Aaron natychmiast ją zastrzeli. To tak, jakbym wydala mu polecenie. Jakbym sama pociągnęła za spust.

...Cholera, miałam rację. Panowie, ja naprawdę rozumiem chęć zemsty na zabójcy przyjaciela, ale tego rodzaju zagrywki nie świadczą o was zbyt dobrze.

Albo, co gorsza. Doktor mógłby próbować ją wyciąć z ciała. Otrząsnęłam się na wspomnienie jego rąk umazanych srebrzystą krwią. Melanie poruszyła się niespokojnie, próbując uciec od mojego bólu.Słuchaj, Wando, oni ją po prostu zastrzelą. Nie panikuj.”

Czy nie moglibyście po prostu dać jej cyjanku albo któregoś ze środków przeznaczonych do usypiania pacjentów w zwiększonej dawce? Odłożona w czasie egzekucja, polegająca na rozstrzelaniu delikwenta przy ścianie wzbudza u mnie skojarzenia z, eufemistycznie rzecz ujmując, niezbyt pozytywnymi postaciami w historii ludzkości.

Adolf approves : 55

Nie musisz tego oglądać.”
To nie znaczy, że to się nie wydarzy.”
Melanie zaczęła się trochę gorączkować.Ale przecież pragniemy jej śmierci. Tak czy nie? Zabiła Wesa! Zresztą i tak długo nie pożyje. Choćby nie wiem co.”
Miała oczywiście zupełną rację. To prawda, nie było szans na to, by Łowczyni pozostała przy życiu. Gdyby ją uwięzić, zawzięcie próbowałaby uciec. Gdyby ją uwolnić, sprowadziłaby śmierć na moją nową rodzinę.

Biorąc pod uwagę, iż Melanie nigdy nie poświęciła bodaj pół minuty na rozmyślania o Wesie, zaczynam podejrzewać, iż tę dziewczynę połączył z Howem fetysz wyrządzania krzywdy otoczeniu.

Adolf approves : 56

To prawda, że zabiła Wesa. Umarł tak młodo, kochał i był kochany. Jego śmierć zrodziła mnóstwo bólu.

Pokażcie mi jedną – JEDNĄ – osobę w tej jaskini poza Lily, która w ogóle ma podstawy przejmować się śmiercią Wesa. Bazując, rzecz jasna, na do tej pory ustanowionym kanonie. Śmiało, poszukajcie tych...czterech paragrafów...w których ów młodzieniec w ogóle jest wspomniany, a następnie spróbujcie na ich podstawie wykoncypować jego relacje z otoczeniem. Zaręczam, iż nie znajdziecie żadnego dowodu na to, by ktokolwiek w jaskini w ogóle zdawał sobie sprawę, iż znajduje się wśród nich ktoś o takim imieniu.

I tak, wiem, że nie da się zmieścić na przestrzeni jednej powieści miliona wątków pobocznych dotyczących relacji poszczególnych uciekinierów z otoczeniem. Ale na litość, Stefa, jeśli mam uwierzyć, iż bez Wesa słońce już zawsze będzie wschodzić na południu, to daj mi jakiś dowód na to, że faktycznie był lubiany wśród podziemnej społeczności.

Potrafiłam zrozumieć sens ludzkiego poczucia sprawiedliwości, które nakazywało odebrać jej życie.
To prawda, że pragnęłam jej śmierci.

Wiecie już, rzecz jasna, w jakiej kategorii przyznam punkcik. Mam jednak do Was drobną prośbę: zapamiętajcie ten cytat. Tym razem nie mamy bowiem do czynienia z pospolitymi kłamstwami; chodzi o znacznie poważniejsze zjawisko, jakim jest życzenie śmierci swojemu bliźniemu. Ten krótki fragment, na razie zaledwie irytujący z powodu niekanoniczności, stanie się o wiele bardziej mroczny w obliczu tego, co czeka nas za kilka tygodni.

Świat według Terencjusza: 79

Rozmyślania Wandy przerywa Jeb, który oznajmia dziewczynie...A zresztą, sami zobaczcie:

Chłopcy chcą wiedzieć, czy masz jakieś pytania do Łowczyni.
Dotknęłam czoła, próbując odgonić kłębiące mi się w głowie obrazy.
A jeśli nie mam?
Chcieliby skończyć z pełnieniem straży. To trudne dni. Woleliby teraz być z innymi.

Zostawmy w spokoju moralnie dwuznaczny wątek dotyczący odpłacania CŁ zgodnie z maksymą „oko za oko”. Można by się spierać w nieskończoność na temat słuszności takiego rozwiązywania konfliktów, a i tak nie doszlibyśmy do jednoznacznych wniosków, jest to bowiem wysoce indywidualna kwestia. Skupmy się na czymś innym.

Jeb właśnie oznajmił Wandzie, że jeśli nie ma ochoty na rozmowę z CŁ, to panowie sprzątną ją raz na zawsze. Innymi słowy długość życia CŁ – kobiety, której Wanda gorąco nie znosi i na którą nie ma najmniejszej ochoty patrzeć – zależy (przynajmniej chwilowo) od naszego robaczka.

Zapomnijmy na chwilę o tym, że (jak widzieliśmy przed chwilą i jak przekonamy się ponownie już za kilka analiz) wstręt Wandzi do przemocy jest u niej cechą wyłącznie deklaratywną i wyobraźmy sobie, że nasz robaczek faktycznie jest typową, brzydzącą się fizycznym atakiem duszą.

Jak sądzicie – jak musiałaby się poczuć w takiej chwili?

To przecież trochę tak, jakby poprosić osobę z lękiem wysokości o stanięcie bez zabezpieczeń na szczycie Pałacu Kultury i oznajmić, że oczywiście nie musi tego robić, ale w takim przypadku zostanie rozstrzelanych pięciu przypadkowych przechodniów. To nie jest wybór – to najobrzydliwsza z możliwych form szantażu. Nie ma żadnego powodu, aby wciągać w środek tej kołomyi Wandę. Z jakiej racji zmusza się ją do podjęcia pośredniej decyzji dotyczącej życia i śmierci innej jednostki?

Adolf approves : 57

Wagabunda rzecz jasna deklaruje, iż chce porozmawiać z CR, mimo że nie ma żadnych pytań. Melanie oskarża ją, iż próbuje odsunąć nieuniknione i zachęca swego tasiemca, by pozwolił ludziom zmieść CR z powierzchni Ziemi.

Jamie złapał mnie mocno za rękę, ale mu się wyrwałam.
Zostań tu. Jamie.
Pójdę z tobą.
Wybij to sobie z głowy. – Tym razem mój głos zabrzmiał bardziej stanowczo.
Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy, aż w końcu wygrałam. Wysunął zadziornie podbródek, ale usiadł z powrotem, opierając się o ścianę.

A nie zrobił przy tym ust w podkówkę i nie wsadził sobie piąstek w oczy?

Okazuje się, że CŁ jest niełatwym lokatorem; nieustannie narzeka na warunki w kryjówce i grozi, że inni Łowcy przybędą jej na ratunek (łudź się dalej, nieszczęsna...).

Ale nie próbowała uciekać. Dużo gada, ale nic nie robi. Na widok uniesionej lufy od razu spuszcza z tonu.
Wzdrygnęłam się.
Jak na mój rozum, bardzo nie chce się rozstawać z życiem – wymamrotał pod nosem.

Jestem dziwnie przekonana, iż zawodowi żołnierze, międzynarodowi szpiedzy i komandosi także nie mają zbyt wielkiej ochoty na kopnięcie kalendarz, ale gdyby paraliżował ich sam widok broni, nie doszliby daleko w swym fachu. Wygląda na to, iż Meyer zapomniała, że Łowcy to kosmiczna odmiana brygady do zadań specjalnych, która nie odnotowałaby zbytniego sukcesu w dziedzinie kolonizacji, gdyby jej członków dało się zastraszyć pierwszą lepszą spluwą.

Aha, dowiadujemy się też, iż Jeb wyznaje filozofię „najciemniej pod latarnią”, zgodnie z którą cela CŁ (a wcześniej Wandy) znajduje się tuż przy wejściu do kryjówki. A to dopiero szczwany lis z tego Jeba.

W końcu docieramy do celi CŁ, która w proteście przeciwko godzącym w prawa dusz warunkom rzuca miskami z jedzeniem o ścianę. Jej cela wygląda całkiem elegancko, zapewniono jej nawet karimatę oraz poduszkę oraz pozwolono chodzić wzdłuż korytarza.

Patrzyłam ze zdziwieniem na te względnie komfortowe warunki i po czułam dziwny ból w żołądku.
Czy my kogoś zabiłyśmy?” – żachnęła się cicho Melanie. Ona również poczuła się dotknięta.
Chcesz z nią pogadać? – zapytał Brandt i znowu dopadł mnie ten sam ból. Czy Brandt kiedykolwiek powiedział o mnie „ona“? Nie dziwiło mnie, że Jeb traktuje Łowczynię jak kobietę, ale pozostali?
(…)
Była brudna, umazana fioletowym pyłem i zaschniętym potem. Poza tym jednak nie było na niej żadnych śladów. To także mnie zabolało.

To bardzo ciekawy fragment. Ponieważ trudno przyjąć, iż Brandt z jakiegoś niezrozumiałego powodu traktuje istotę która próbowała go zabić z większym szacunkiem niż Wandę, która nigdy nie uczyniła mu krzywdy, wypadałoby poszukać wyjaśnienia dla tego fenomenu na zewnątrz.

I wiecie co? Dochodzę do bardzo, bardzo przykrych wniosków. Wygląda na to, iż CŁ ma zapewnione doskonałą opiekę, ponieważ...nie okupuje niczyjej ukochanej.

Kochani, pomyślcie tylko. Wagabunda w porównaniu z CŁ jest niewinna jak baranek; jej jedynym grzechem było to, że wsadzono ją w czyjeś ciało. Łowczyni natomiast aktywnie poszukuje ludzkich niedobitków w celu ich asymilacji, odnosi się do naszego gatunku z pogardą, poważnie raniła Brandta i zabiła Wesa. Mimo to ma zapewniony znacznie lepszy areszt, nikt nie używa wobec niej przemocy fizycznej i wszyscy zwracają się do niej zgodnie z płcią, którą przyjęła razem z mundurkiem.

Dlaczego? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Lily jest po prostu mniej mściwa od Jareda.

Naprawdę. To jedyny sensowny wniosek. Pomijając Howe'a i rodzinę Stryderów, nikt z uciekinierów nie miał powodu, by odnosić się do Wandy z wrogością. Z perspektywy czasu wygląda to tak, jakby to Jared (z drobną pomocą ze strony Maggie i Sharon) nastawił wszystkich przeciw naszej heroinie, tylko i wyłącznie dlatego, iż okupuje ona jego ukochaną. Za dwa tygodnie usłyszymy co prawda zupełnie inne usprawiedliwienie zachowania uciekinierów, ale niestety - moja wersja nadal ma przerażająco dużo sensu.

Meyerland – kraina, w której morderstwo nie dorasta do pięt przestępstwu, jakim jest stanięcie na drodze prawdziwej miłości.


Wandzia wchodzi do celi i zaczyna dyskusję z CŁ. Nie będę kłamać – ta rozmowa nie jest zbyt pasjonująca. CŁ najpierw naigrawa się z Mel, że zdołała przezwyciężyć duszę (choć jest to raczej z jej strony bezsilny krzyk wściekłości), po czym naigrawa się z Wandy, gdy okazuje się, że to duszka siedzi za sterami i złośliwe podjudza ją, aby zaczęła wreszcie tortury lub proces zabójstwa, albowiem CŁ woli zginąć w męczarniach, niż zdradzić swoją rasę i ulec człowieczej dominacji.

Masz mi coś do powiedzenia?
Przełknęłam ślinę.
Zastanawiałam się... – Miałam tylko jedno pytanie, to, na które sama nie umiałam znaleźć odpowiedzi. – Dlaczego? Dlaczego nie pogodziłaś się z moją śmiercią, tak jak inni? Dlaczego tak ci zależało, żeby mnie wytropić? Nie chciałam nikogo skrzywdzić. Chciałam tylko... pójść własną drogą. Wspięła się na palcach, nachylając twarz ku mnie. Ktoś za mną się poruszył, ale nie usłyszałam nic więcej – wszystko zagłuszył jej krzyk.
Bo miałam r a c j ę! – wrzasnęła. – Mało tego! P o p a t r z na nich! To gniazdo zaczajonych morderców! Jest tak, jak sądziłam, tylko jeszcze gorzej! W i e d z i a ł a m, że tu z nimi jesteś. Że jesteś jedną z nich. O s t r z e g a ł a m ich! O s t r z e g a ł a m!

Z CŁ mam dokładnie ten sam problem, co z Volturi – nie mam pojęcia, które z jej zachowań powinnam brać na serio, a które są wynikiem pisarskiej niekompetencji Meyer. Co właściwie ma na celu owa scena? Czy chodzi o pokazanie niestabilności psychicznej CŁ? Czy ów akt hipokryzji z jej strony to działanie zamierzone przez autorkę, czy też Stefa sama nie widzi, iż Łowczyni jest raczej odrażającą postacią nawet jak na duszkowe standardy? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Tak czy inaczej:

Ludzkość ssie: 60

Ale cię nie posłuchali. Więc sama po nas przyjechałaś.
Łowczyni milczała. Zrobiła kolejny krok do tyłu, widziałam, że się waha.
Przez sekundę sprawiała wrażenie dziwnie bezbronnej, jak gdyby moje słowa pozbawiły ją tarczy, za którą się chowała.
Będą cię szukać, ale tak naprawdę ani przez chwilę ci nie wierzyli, prawda? – dodałam, patrząc jej w oczy. Zdawały się potwierdzać każde słowo. Poczułam się dużo pewniej. – Więc nie będą szukać nikogo więcej. Stwierdzą w końcu, że przepadłaś bez śladu, i dadzą sobie spokój. My będziemy ostrożni, jak zawsze. Nie znajdą nas.
Po raz pierwszy ujrzałam w jej oczach prawdziwy strach. Przerażającą dla niej świadomość, że mam rację. Czułam się lepiej na myśl o moim ludzkim gnieździe, o mojej nowej rodzinie. Wiedziałam, że się nie mylę. Nic im nie groziło.

Cóż, wasza niezwykle sprytna konspiracja była tym, co naprowadziło CŁ na wasz ślad w pierwszej kolejności, dlatego nie przesadzałabym z tym hurraoptymizmem. Co do reszty cytatu – szczęśliwie rozprawiłam się już z tą kwestią nieco wyżej.

Wagabunda nie ma więcej pytań, co oznacza, iż egzekucja zbliża się wielkimi krokami.

Patrzyłam na jej gniewną, zlęknioną twarz i czułam, jak bardzo jej nienawidzę. Jak bardzo nie chcę jej nigdy więcej oglądać, ani w tym życiu, ani w żadnym innym.
I ta nienawiść sprawiała, że nie mogłam dopuścić do wykonania wyroku.

Świat według Terencjusza: 80

Duszka jest przeciwna rozstrzelaniu CŁ, choć jednocześnie wie, że czarna niewiasta powinna ponieść karę. Niestety, nie przychodzi jej do głowy żadne rozwiązanie.

Nie chciałam... żeby Łowczyni umarła? Nie. To nie była prawda.
Nie chciałam... jej nienawidzić? Nienawidzić tak bardzo, że pragnęłam jej śmierci. Nie chciałam, żeby zginęła znienawidzona przeze mnie. Zupełnie jakby miała umrzeć z p o w o d u mojej nienawiści.
Jeżeli rzeczywiście nie chciałam, żeby ją zabito, czy byłam w stanie znaleźć dla niej ratunek? Czy to moja nienawiść mi na to nie pozwalała? Czy będę odpowiedzialna za jej śmierć?

Sprzeciw, Wysoki Sądzie, jest stanowczo zbyt gorąco na rozgryzanie filozofii by Stephenie Meyer. Mogę za to dać punkciki.

Mea culpa: 33
Świat według Terencjusza: 81

Melanie, rzecz jasna, jest wściekła z powodu wewnętrznej rejterady tasiemca i tłumaczy jej, że jeśli CŁ pozostanie przy życiu, to wszyscy uciekinierzy prędzej czy później skończą albo w piachu, albo jako stylowe suknie wieczorowe i fraki.

Ale... może nie muszę wybierać? Może mogę uratować jej życie i jednocześnie zapewnić nam wszystkim bezpieczeństwo?”
Nagle ujrzałam rozwiązanie, w którego istnienie tak bardzo nie chciałam wierzyć. Przez żołądek przetoczyła mi się potężna fala mdłości.
Jedyny mur, jaki kiedykolwiek postawiłam między sobą a Melanie, obrócił się w pył.

Aaaach. A więc wreszcie dotarliśmy do TEGO fabularnego koszmarku.

Pamiętacie może, jak zżymałam się na lament Wagabundy nad wyciągniętymi z mundurków duszami i nazywałam ją hipokrytką za określanie naszych mianem morderców? Cóż, w najbliższych odcinkach wreszcie zrozumiecie, skąd brała się moja frustracja. I zapewniam Was, iż jeśli nadal żywicie jakiekolwiek ciepłe uczucia do Wandy, to lada moment wasz stosunek do niej zmieni się o 180 stopni.

Nie!” – wydyszała Mel. A potem krzyknęła: „NIE!”

Ponieważ wiem, co chodzi po głowie robaczkowi, doprawdy nie mam pojęcia, skąd bierze się przerażenie Meli. No, chyba, że to ten żal z powodu utraty możliwości wzięcia udziału w krwawej jatce.

Rozdział kończymy tajemniczym:

Oczywiście, że mogłam ocalić Łowczynię. Ale wymagało to ode mnie poświęcenia. Wymiany. Jak powiedział Kyle? Życie za życie.
Ciemne oczy Łowczyni mierzyły mnie spojrzeniem pełnym jadu.


Co chodzi po głowie Wagabundzie? Przekonacie się już niedługo.


Statystyka:

Adolf approves : 57
Bellanda Wandella van der Mellen : 77
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 60
Mea culpa: 33
Mój ssskarb : 24
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 3
Świat według Terencjusza: 81
Welcome to Bedrock: 70
Witaj, Morfeuszu : 17


Maryboo

niedziela, 20 lipca 2014

Rozdział XLVIII: Wpadka


W dzisiejszym odcinku wystąpi coś, czego pewnie wielu z was się nie spodziewało. Napięcie! Poważnie, przestańcie się śmiać! To znaczy, to jest dalej Stefa, ma się rozumieć, więc nie ma co liczyć na jakąś konkretną ekszyn, gdzie tam. To by był cud, a cudów w tym barachle nie uświadczysz. Ale napięcie dziś jest. Absolutnie minimalne.



Napięcie nie polega jednak na tym, że WandzioMela zległa wreszcie z truloffami i teraz nie wie, który z nich jest jej babydaddym. Nie o taką wpadkę chodzi. Jak pamiętacie z zeszłego tygodnia, coś idzie nie tak podczas jednej z jakże świetnie zaplanowanych akcji naszych złodziei. Nikt nie powinien być tym zdziwiony. Nie dochodzi co prawda do spektakularnego rypnięcia się całej przykrywki z powodu nieuwagi w motelu, co powinno być naturalną koleją rzeczy. Nie, nasi bohaterowie wpadają z jeszcze głupszego powodu. Jared przekracza dozwoloną prędkość na drodze. Mhm.



Nie żeby dzisiejszy rozdział miał jakiś większy sens. Wygląda to tak, jakby Stefcia zdała sobie sprawę, że napisała cegłę bez krztyny akcji, a przecież to scifi, a ona poważną autorką jest, więc trzeba szybciutko dopisać (na kolanie zapewne) coś na kształt konfliktu. Trochę późno. Poza tym musicie wiedzieć, że dotarliśmy wreszcie do równi pochyłej. Od teraz sensu będzie coraz mniej, rządzić będzie zatem ogólny WTF. Be prepared.



Czerwono-niebieskie światła obracały się w rytm dźwięków syreny. Zanim na Ziemię przybyły dusze, te sygnały zwiastowały tylko jedno. Obrońców prawa, stróżów porządku, tropicieli przestępców.
Również teraz kolorowe migotanie i wściekłe wycie oznaczały tylko jedno. Prawie to samo. Stróżów porządku. Tropicieli przestępców. Łowców.
Co prawda nie był to już tak częsty widok jak kiedyś... Policja była potrzebna jedynie w razie wypadku lub innych wyjątkowych sytuacji. Większość pojazdów służb cywilnych nie miała syren, chyba że był to ambulans lub wóz strażacki.
Ale ten niski, lśniący samochód nie jechał do wypadku. Był to pojazd pościgowy. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam, jednak od razu pojęłam, co się dzieje.



UPS.



Wandzia i Jared nie mają zbyt wielu wyjść z tej sytuacji, bo znajdują się zbyt blisko ludzkiej kryjówki, a nie mogą ryzykować życie mieszkańców jaskini. Co więc pozostaje? Ano cyjanek oczywiście.



Czas na rzewne wyznania miłości.



– Masz truciznę? – wydusił z siebie.
– Tak – odszepnęłam.
– Czy Mel mnie słyszy?
„Tak.” Melanie zaniosła się płaczem.
– Tak – odparłam łamiącym się głosem.
– Kocham cię, Mel. Przepraszam.
– Kocha cię. Najbardziej na świecie.

Krótka, bolesna cisza.
– Wando... na tobie też mi zależy. Jesteś dobrą osobą. Zasługujesz na więcej, niż mogłem ci dać. A już na pewno nie zasłużyłaś na taki koniec.


Wszyscy się tam wraz kochają, jakie to pienkne. Ciosy w ryj zbliżają ludzi jak nic innego.



Jared już się bierze za zatrzymanie samochodu i połykanie kapsułki, jednak Wandzia ma inny pomysł. Duszka ma zamiar nakłamać Łowcy i wyciągnąć całą paczkę z tej kabały. Plan jest po prostu świetny. Wiemy, że Wandzia kłamać tak naprawdę nie umie. Nabajdurzyła tym laskom z kliniki, ale one były łatwowierne jak szczeniaczki. Podobno Łowcy jako jedyne duszki kłamać potrafią i rozpoznać kłamstwo też powinni. I jak sobie Wandzia to wyobraża? Oczywiście, każdy plan warto wypróbować zanim zeżre się cyjanek, w sumie co im tam szkodzi, co nie zmienia faktu, że plan Wandzi nie powinien się udać. Wiadomo, że się uda, bo przed nami ponad 10 rozdziałów, ale mimo wszystko… Eh.



Jared zatrzymuje samochód, po czym zamienia się miejscami z Wandzią. Duszka każe truloffowi zamknąć oczy, odwrócić głowę i udawać, że śpi.



Zapięłam pasy i oparłam głowę o fotel.
Wiedziałam, że muszę kłamać całym ciałem. To była zwyczajnie kwestia odpowiednich ruchów. Naśladowania. Jak aktorzy w tamtym serialu, tylko że lepiej. Jak ludzie.
– Pomagaj mi, Mel – wymamrotałam.
„Nie umiem ci pomóc być bardziej duszą, Wando. Ale wiem, że potrafisz. Uratuj go. Wiem, że możesz to zrobić.”
Bardziej duszą. Musiałam po prostu być sobą. Było późno. Byłam zmęczona. Przynajmniej tego nie musiałam udawać. Pozwoliłam, żeby opadły mi powieki, żebym zapadła się w fotel. Żal. To też było do zrobienia. Przecież właśnie tak się teraz czułam. Zrobiłam gapowatą minę.



Cóż, tu jej muszę pogratulować. Gapowata mina pasuje do Wandzi jak ulał.



Nie bardzo rozumiem, co duszka chce osiągnąć. Normalne kłamanie jej nie wychodzi, a co dopiero „kłamanie całym ciałem”.



Samochód Łowców nie zatrzymał się za nami, tak jak się tego spodziewała Mel. Zaparkowali na poboczu po drugiej stronie jezdni, odwrotnie do kierunku ruchu. Z okna pojazdu wystrzelił strumień oślepiającego światła. Zamrugałam, po czym opieszale uniosłam dłoń, osłaniając twarz. Spuściłam wzrok na asfalt i ujrzałam na nim słaby odblask własnych oczu.



Eee, what? W asfalcie odbijają się srebrne (lekko srebrne, trzeba dodać) ślepia Wandzi?



Nie musiałam kłamać ciałem. Wystarczyło, że mówiłam nim prawdę. Miałam coś wspólnego z dzieckiem w parku sprzed paru dni: byłam czymś niespotykanym.



I’m confused. To będzie kłamać, czy nie? Weź się, Stefciu, zdecyduj.



Aha, no i oczywiście:

Bellanda Wandella van der Mellen : 74



za to, jaka Wandzia jest speshul.



Łowca podchodzi do Wandzi.



– Wszystko w porządku, młoda damo? – odezwał się z odległości dwóch kroków. – Jechała pani zdecydowanie za szybko. Wie pani, że to niebezpieczne.
Oczy miał rozbiegane. Najpierw zbadał mój wyraz twarzy – miałam nadzieję, że senny – następnie omiótł wzrokiem cały pojazd, zerknął w ciemności za autem, potem w drugą stronę, na odcinek jezdni oświetlony naszymi światłami, wreszcie znowu na moją twarz, zaczynając jeszcze raz od nowa.
Był zaniepokojony. Poczułam zimny pot na dłoniach, ale starałam się mówić bez emocji.
– Strasznie przepraszam – powiedziałam głośnym szeptem. Zerknęłam na Jareda, jakbym sprawdzała, czy się nie obudził. – Zdaje się, że... chyba przysnęłam. Nie wiedziałam, że jestem taka zmęczona.



I od tego zmęczenia tak mi noga opadła na pedał gazu. Ofkors. Wandzia sama wie, że jej głos brzmi sztucznie i zupełnie nieprzekonująco. Czy Łowca zwraca na to uwagę? Pff, a gdzie tam. Duszkowy stróż prawa kieruje swoje zainteresowanie w stronę „drzemiącego” Jareda. Wandzia stara się zagadać Łowcę, żeby przestał zwracać uwagę na Howe’a.



– Jak się pani nazywa?
Głos Łowcy nie był ani surowy, ani serdeczny. Tym razem jednak odezwał się ciszej.
– Liście o Zmroku – odparłam, posługując się imieniem z ostatniego motelu. Czy będzie chciał sprawdzić, czy mówię prawdę? Jeśli tak, mogę go tam odesłać.



- Obsydianowy Trawnik, miło mi! – wykrzyknęła analizatorka, wyskakując z bagażnika. – Cool imię, nie? No co wy tacy zdziwieni? Przecież mówiłam, że zabieram się z wami, żeby pośmiać się z waszej głupoty. Toż to idealny moment.



Łowca rozpoznaje imię jako pochodzące z planety Kwiatów. Znaczy imię Wandzi, nie moje… Okazuje się, że partnerka Łowcy też tam mieszkała. Dobra, do rzeczy, nic nas to nie obchodzi. Dajcie sobie spokój z tym smalltalkiem.



Wandzia pyta, czy powinna zawrócić do Tucson, bo jest bliżej niż Phoenix. Łowca prawie wpada w histerię (badass jakich mało).



– Nie! – przerwał mi, podnosząc głos.
Drgnęłam przestraszona, wypuszczając kapsułkę z trucizną spomiędzy palców. Upadła na podłogę z prawie bezgłośnym brzękiem.



Brawo, świetna jesteś w terenie. Nawet kapsułki z trucizną ci powierzyć nie można.



Reakcja Łowcy spowodowana jest zniknięciem, do którego doszło w pobliżu.



To mógł być wypadek... ale możliwe też, że... – Zawahał się, szukając innych słów. – W tej okolicy mogą być ludzie.


GASP!



– Ludzie? – pisnęłam.

Usłyszał strach w moim głosie i zinterpretował go w jedyny sensowny dla siebie sposób.
– Nie ma na to dowodów, Liście o Zmroku. Nikt ich nie widział. Proszę się nie martwić. Ale powinna pani od razu ruszyć w dalszą drogę do Phoenix.
– Oczywiście. A może do Tucson? To bliżej.
– Nie ma takiej potrzeby. Nie musi pani zmieniać planów.
– Jeżeli jest pan pewien...

– Jestem o tym przekonany. Proszę się tylko nie zapuszczać w głąb pustyni. – Uśmiechnął się. Jego twarz wydawała się teraz cieplejsza, serdeczniejsza. Taka jak u wszystkich innych dusz, z jakimi miałam tu kontakt. Nie bał się mnie, lecz o mnie. Nie nasłuchiwał kłamstw, a nawet gdyby to robił, pewnie i tak by ich nie rozpoznał. Był taki jak inne dusze.



Czyli był kretynem. Sam przed chwilą przyznał, że w okolicy mogą grasować te straszne człowieki, ale nie sprawdzi np., czy pasażer duszki nie jest przypadkiem jednym z tych potworów. Mógłby np. zastraszyć duszkę i zmusić ją do współpracy, stąd jej nieudolne kłamstwa. Blizna na jego szyi, którą widać wyraźnie, bo Jared jest odwrócony, nic tak naprawdę nie znaczy. Każdy może sobie ją zrobić.



W oddali pojawiają się światła ciężarówki. Zbliżają się bracia O’Shea. Sytuacja się zagęszcza.



Zamiast jednak brać się do roboty, Łowca bawi się w dilera.



– Mam coś, co pomoże – powiedział, nadał uśmiechnięty, choć spoglądał teraz w dół, szukając czegoś w kieszeni.



Koka, ecstasy, dopalacze?



Nie zauważył zmiany na mojej twarzy. Starałam się zapanować nad mięśniami i je rozluźnić, ale nie potrafiłam się wystarczająco skupić. Spojrzałam w lusterko. Światła były coraz bliżej.
– Nie powinna pani tego używać zbyt często – ciągnął Łowca, przeszukując drugą kieszeń. – Oczywiście to nic szkodliwego, inaczej Uzdrowiciele nie kazaliby nam tego rozdawać. Ale jeżeli będzie go pani stosować regularnie, może przestawić pani zegar biologiczny. O, jest... Proszę. Nazywa się Przebudzenie.



Następny cudowny duszkowy specyfik z jakże rewolucyjną nazwą. No i chwilunia, Uzdrowiciele kazali to rozdawać? W celu? Żeby przesłuchiwani byli bardziej przytomni? Sleep deprivation jak w Guantanamo? Czy po prostu Łowcy to taki full-service, łącznie z rozdawaniem kofeinopodobych środków? Kawka i pączki, psze pani? Dobrze rozumiem?



Światła za nami nieco zwolniły.
„Niech przejadą obok, modliłam się w myślach. Nie zatrzymujcie się, nie zatrzymujcie, nie zatrzymujcie.”
„Oby to Kyle prowadził,” dodała błagalnie Melanie.
– Proszę pani?

Zamrugałam.
– Uhm. Przebudzenie?
– Wystarczy wciągnąć do płuc.
Trzymał w dłoni wąską puszkę aerozolu. Rozpylił lek w powietrzu, a ja posłusznie wychyliłam się i wzięłam głęboki wdech, jednocześnie zerkając w lusterko.
– O zapachu grejpfruta – powiedział Łowca. – Ładny, prawda?
– O tak, bardzo. – Umysł natychmiast mi się rozjaśnił. Ciężarówka zwolniła, po czym zatrzymała się za nami.



Ta scena jest przezabawna. Z jednej strony Wandzia wciąga jakieś grejpfrutowe bór wie co od dilującego dopalacze Łowcy, a z drugiej strony cała misterna, ekhm, ekhm, intryga zaraz się rypnie, bo panowie O’Shea w ciężarówce to idioci. Stefciu, chyba też coś wciągałaś, żeby napisać takie bzdury.



Na szczęście dla naszych bohaterów Łowca nie zmądrzał przez ostatnią chwilę i dalej jest naiwny jak owieczka. Nie dość, że nie sprawdza, po co ciężarówka się zatrzymała, to jeszcze wręcz pogania kierowcę, żeby jechał. Od razu przypomina mi się skecz Monty Pythonów pt. Secret Service Dentists:



                                       



Arthur: Wait a minute, there's something going on here.
Bookseller: What, where? You didn't see anything did you?
Arthur: No, but I think there's something going on here.
Bookseller: No no, well there's nothing going on here at all and he didn't see anything. Good morning.
Arthur: There is something going on.
Bookseller: Look there is nothing going on. Please believe me, there is abso...lutely nothing going on. Is there anything going on?
Van der Berg: No there's nothing going on.
Bookseller: See there's nothing going on.



Ciężarówka odjeżdża.





– I jak się pani czuje?
– Bardzo przytomnie – odparłam Łowcy.
– Przestanie działać za jakieś cztery godziny.
– Dziękuję.
Łowca zaśmiał się cicho.
– To ja dziękuję, Liście o Zmroku. Kiedy zobaczyliśmy pani pędzące auto, pomyśleliśmy, że to może ludzie. Trochę się spociłem, i to wcale nie od upału!



Ojejciu, jakie to straszne. Pff, z tych kolesi tacy Łowcy jak z koziej dupy trąbka.


– Proszę się nie martwić. Nic pani nie grozi. Możemy nawet jechać za panią aż do Phoenix.
– Dziękuję, ale naprawdę nie trzeba. Proszę się nie kłopotać.
– Miło było panią poznać. Nie mogę się doczekać, aż wrócę do domu i powiem partnerce, że spotkałem kogoś z Planety Kwiatów. Na pewno się ucieszy.
– Uhm... proszę jej ode mnie powiedzieć „słońce jasne, dzień długi” – odrzekłam, tłumacząc na język Ziemian powszechnie używane wśród Kwiatów pozdrowienie.



Taa, i niech moc będzie z wami. Łowcy odjeżdżają nieświadomi niczego. Okazuje się więc, że właściwie głupota naszych włamywaczy ustępuje miejsca bezmyślności Łowców i nie trzeba się było o nic martwić.



– Pojechali – szepnęłam przez szczękające zęby.

Usłyszałam, jak Jared przełyka ślinę.
– Niewiele brakowało – odparł.
– Myślałam, że Kyle się zatrzyma.
– Ja też.
Oboje mówiliśmy szeptem.
– Łowca wszystko łyknął. – Jared wciąż nerwowo zaciskał zęby.

– Tak.
– Ja na jego miejscu nie dałbym się nabrać. Ciągle nie umiesz udawać.



Czy ja to muszę komentować? Jak te sparklące galarety opanowały Ziemię, skoro są tak łatwowierne i zwyczajnie głupie?



- Nie mogą mi nie wierzyć. Jestem... jestem czymś, co nie ma prawa istnieć. Czymś niemożliwym.
– Czymś niewiarygodnym – przyznał. – Wspaniałym.



Bellanda Wandella van der Mellen : 75




‘Nuff said.



– Tak naprawdę Łowcy są tacy sami jak reszta – powiedziałam pod nosem. – Nie ma co się ich bać.
Pokiwał wolno głową.
– Właściwie to możesz wszystko, prawda?



Pewnie, Wandzia jest tak zajebista, że sama byłaby w stanie wywalić dusze z Ziemi i przywrócić ją ludziom. Tylko jej się nie chce. 

Bellanda Wandella van der Mellen : 76

Aha, no i czy Łowcy nie mieli być jednak trochę inni od reszty sparklącego pomiotu? Stefciu, znów sobie przeczysz.



Wandzia i Jared dojeżdżają do ciężarówki Kyle’a. Cała grupa postanawia wracać do domu, są bowiem pewni, że ci kretyni (a.k.a. Łowcy) na pewno ich nie śledzą. Skąd ta pewność? Może Łowcy chcieli uśpić waszą czujność, odwalając amatorszczyznę, żeby potem potuptać za wami wprost do kryjówki? Nie, to byłoby przebiegłe, a Stefka chyba nie słyszała o takim koncepcie.



– Jak myślisz, co się stało? – zapytał Jared, przerywając mi rozmyślania.
– To znaczy?
– Chodzi mi o to zniknięcie, o którym mówił Łowca.

Zapatrzyłam się w dal.
– Chyba mówili o mnie...?

Oczywiście, zawsze wszystko musi być z tobą związane! Cały świat kręci się wokół Wandzi. Jaasne.



Bellanda Wandella van der Mellen : 77



– Nie sądzę, Wando. Powiedział, że to było ostatnio. Poza tym nie patrolowali autostrady przed naszym wyjazdem. To coś nowego. Szukają nas.
Przymrużył oczy, a ja otworzyłam swoje szerzej.
– Co oni zmajstrowali? – wybuchnął nagle, uderzając otwartą dłonią o obudowę deski rozdzielczej, aż podskoczyłam.
– Myślisz, że Jeb i reszta coś... zrobili?



Wandzia zaczyna obracać trybikami w czaszce. Dochodzi wreszcie do wniosku, że pewnie pod jej nieobecność Doktorek i Jeb znów zaczęli bawić się w wyciąganie duszyczek przemocą z ich żywicieli. Wandzia zaczyna więc oczywiście ryczeć. Jared proponuje, że to on poprowadzi.



I tym razem potrząsnęłam głową. Mimo łez widziałam całkiem dobrze. Nie sprzeciwiał się.



Bullshit. W ciemności ze ślepiami zalanymi łzami Wandzia akurat będzie dobrze widzieć drogę.



Wreszcie cała czwórka dociera do jaskiń. Wandzia ryczy dalej. Jared próbuje ją przeprosić i uspokoić.



Ian szybko do niego dołączył. Rzucił okiem na moją twarz, na wciąż załzawione policzki, na dłoń Jareda na moim barku, po czym podbiegł i wziął mnie w ramiona, przyciskając do siebie. Nie wiedzieć czemu, rozpłakałam się wtedy jeszcze bardziej. Przywarłam do niego, a moje łzy spływały mu na koszulkę.
– Już dobrze. Byłaś świetna. Już po wszystkim.
– Nie chodzi o Łowcę, Ian – odezwał się Jared napiętym głosem, nie zdejmując dłoni z mojego ramienia, choć musiał się teraz trochę przechylać, żeby mnie sięgnąć.



Mój ssskarb : 24



– Jak to?
– Patrolował autostradę nie bez przyczyny. Wygląda na to, że Doktor w czasie naszej nieobecności... pracował.
Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i zdało mi się, że czuję w gardle posmak srebrzystej krwi.
– A niech to... – Wściekłość odebrała Ianowi głos. Nie mógł dokończyć zdania.
– No pięknie – odezwał się Kyle, zdegustowany. – Idioci. Wystarczyło, że wyjechaliśmy na parę tygodni i już narobili kłopotów. Mogli nam przecież powiedzieć, żebyśmy...
– Zamknij się, Kyle – uciął surowo Jared. – To teraz bez znaczenia. Musimy się szybko rozładować. Nie wiadomo, ilu Łowców nas szuka. Zabieramy tyle, ile zdołamy unieść, a potem bierzemy innych do pomocy.



Ciekawe, kto im te duszki zwoził, skoro najlepsi włamywaczo-porywacze pojechali po cheetosy. Pozostali statyści mają wszak mniejsze skille i łatwiej coś mogło pójść nie tak. Tzn. jeszcze łatwiej.

I czy ja dobrze czytam, Kyle jest niezadowolony z eksperymentów na duszkach? Mam nadzieję, że z powodów czysto logistycznych, a nie dlatego, że mu sumienie magicznie odrosło.


WandzioMela i chórek jej chłopców (Kyle’a też wliczam, w końcu pięknie wpisuje się w zbiór kolesi, którzy zrobili Wandzi jakąś krzywdę) biorą łupy i kierują się do jaskini. Na spotkanie wybiega im Jamie. Nie jest jednak cały w skowronkach na widok siostry i pozostałych.



Starałam się opanować emocje na czas powitania, żeby go nie zmartwić, bo spodziewałam się, że będzie uradowany. Tymczasem twarz miał od razu smutną, pobladłą i napiętą, a oczy zaczerwienione. Na umorusanych policzkach widniały jasne smużki; były to ślady łez.
– Jamie? – powiedzieliśmy jednocześnie Jared i ja. Oboje upuściliśmy pudła na ziemię.
Jamie przypadł do mnie i objął mnie w pasie.
– Och, Wanda! Och, Jared! – szlochał. – Wes nie żyje! Nie żyje! Zabił go Łowca!


Ojej. Jak mi przykro. Gdybym tylko pamiętała, który to statysta… To nie był aby ten koleś, który miał jako chyba jedyny normalnie funkcjonujący związek? Czas na risercz.



Guglu, guglu…



Taak, to ten, co kochał się w starszej od niego (gasp!) Lily. Nie żeby to cokolwiek zmieniało, i tak mi wisi, jak i cała reszta wyciętych z kartonu stojaków robiących za postaci drugo- i trzecioplanowe. Oh well.



Rozdział kończy się tym jakże fascynującym cliffhangerem.



Cóż mogę dodać? Rozdział się nie klei w ogóle do czegokolwiek, jakby został wyjęty z du… z innej książki. Stefce przypomniało się, że panuje jakaś wojna (a raczej końcówka tejże) ludzi z najeźdźcami z Kosmosu i może by jednak coś z tym zrobić. To się nie mogło udać. Nie wciska się takich scen bez planu. A założę się, że ałtorka w szale twórczym pisała toto o 3 nad ranem na kibelku. Cóż, widać za mało drzew zginęło w tej sprawie. Właściwie po co ta scena była, nie wiem. Ani nikogo Łowcy nie schwytali, nie przesłuchiwali, żadnych ofiar nie było. Kojarzycie może scenę pościgu z filmu? Właśnie. Tutaj mamy tylko pogawędkę i trochę dilerki (o co z tym kaman, też nie ogarniam). I’m confused. Again. A Maryboo ostrzegła mnie, że będzie jeszcze durniej.



Dlatego też postanowiłyśmy z moja drogą współanalizatorką dodać nową kategorię punktową, prawdopodobnie ostatnią. Będzie ona nam służyć do wykazania wszystkich whatthefucków, które są przed nami. Przy okazji czytania tego rozdziału przypomniał mi się okrzyk mojej wykładowczyni z farmakologii, którym kwitowała co dziwniejsze wydarzenia. Na pewno już go użyłam w którejś analizie. Dziś dostanie on upgrade do statusu kategorii. Zatem, aby oddać nasze skonfundowanie zaczynamy używać:



O jasna paszcza!



Także za dzisiejszy odcinek:



O jasna paszcza!: 1



I to tyle. Trzymajcie się, Misie – Pysie.



Statystyka:

Adolf approves : 54
Bellanda Wandella van der Mellen : 77
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 59
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 24
Nie ma jak u mamy: 28
O jasna paszcza!: 1
Świat według Terencjusza: 78
Welcome to Bedrock: 70
Witaj, Morfeuszu : 17




Obsydianowy Trawnik