niedziela, 4 maja 2014

Rozdział XL: Zgroza

Nadszedł ten moment. Rozwiązanie bardzo skomplikowanej zagadki, odkrycie Wielkiej I Strasznej Tajemnicy. Ale jeśli myśleliście, że przez to dzisiejszy odcinek będzie fascynujący, to muszę was zmartwić. Jak zwykle zresztą. Rzeczywiście będzie zgroza, ale bardziej w sensie o zgrozo! Jaka nuda! Sorry, Ptysie, nic nie poradzę. 



Po drodze do szpitala Wandzia nadziewa się na jakichś ludzi, którzy stamtąd wracają. Duszka przykleja się do ściany, żeby człowieki jej nie zauważyły. Daje jej to oczywiście szansę podsłuchania jakże tajemniczej rozmowy, która ma za zadanie jeszcze bardziej rozbudzić naszą ciekawość (wiem, wiem, mnie też chce się ziewać). 



– ...po co to robimy – narzekał ktoś.
Nie byłam pewna, czyj to głos. Kogoś, kogo nie znałam zbyt dobrze. Może Violetty? 

Nic to, ja w zasadzie też zupełnie nie kojarzę większości statystów. Who cares? W końcu i tak najważniejszy jest ten popieprzony czworokącik miłosny. 



Dźwięczała w tych słowach ta sama posępna nuta co poprzednim razem. Teraz już wiedziałam, że niczego sobie nie ubzdurałam.
– Doktor nie chciał. To Jared tym razem naciskał.
Poznałam głos Geoffreya, choć mówił innym tonem niż zazwyczaj, jakby tłumił w sobie obrzydzenie. Oczywiście Geoffrey również pojechał na wyprawę. Byli z Trudy nierozłączni.
– Myślałem, że akurat on był temu zawsze przeciwny. 
Domyśliłam się, że to Travis.
– Teraz ma większą... motywację – odparł Geoffrey. Mówił cicho, ale wyczułam w jego głosie złość.
Minęli mnie o centymetry. Zamarłam, wstrzymując oddech.
– Dla mnie to jest chore – mruknęła Violetta. – Odrażające. Nic z tego nigdy nie wyjdzie.


Cóż za zagadka, mój borze, jakie napięcie!!! 


Człowieki oddalają się. Wandzia rusza pędem jak Usain Bolt w stronę szpitala. Wreszcie dociera na miejsce.


Podeszłam na palcach do samej krawędzi przejścia i przystanęłam, nasłuchując.
Łkanie nie ustawało. Towarzyszył mu miękki, rytmiczny odgłos klepania.
– No już, spokojnie. – Był to głos Jeba, napięty ze wzruszenia. – Już dobrze. Głowa do góry.
Słyszałam odgłos ściszonych kroków więcej niż jednej osoby. Szelest materiału. Dźwięk zamiatania. Tak jakby ktoś sprzątał.
W powietrzu unosił się dziwny, niepasujący tu zapach. Niecałkiem metaliczny, ale też nie przypominający nic innego. Nie wydawał się znajomy – byłam pewna, że nigdy wcześniej go nie czułam – a jednak miałam dziwne wrażenie, że p o w i n n a m go znać.



Powinna go znać, ale go nie zna? To skąd wie, że powinna?



„Co nam zrobią w najgorszym razie?” – zauważyła Mel. „Wygonią nas?”
„Masz rację.”
Jak wiele się zmieniło, skoro właśnie to było najgorszą rzeczą, jaka mogła mnie tu spotkać.
Wzięłam głęboki oddech – znów poczułam ten dziwny, n i e w ł a ś c i w y zapach – i wsunęłam się do szpitalnej groty.
Nikt mnie nie zauważył.
Doktor klęczał na podłodze z twarzą w dłoniach. Drżały mu ramiona. Jeb pochylał się nad nim, poklepując go po plecach.
Jared i Kyle kładli prymitywne nosze obok jednego z łóżek na środku pomieszczenia. Jared miał surowy wyraz twarzy – jakby wróciła na nią ta sama maska, którą nosił wcześniej.
Tym razem łóżka nie były puste. Na całej długości obu, pod ciemnozielonymi kocami, coś leżało. Coś długiego, o nieregularnym kształcie, znajomo wyglądających krzywiznach i zgięciach...

To na pewno bizon. Bo co innego mogłoby tam leżeć, biorąc pod uwagę okoliczności? Ech, Wandzia nigdy nie była lotna, ale to już jest naprawdę spory fail. 



U wezgłowia łóżka, w najmocniej oświetlonym miejscu pomieszczenia, stał prowizoryczny stół zabiegowy. Srebrzył się cały błyszczącymi skalpelami oraz innymi przestarzałymi narzędziami lekarskimi, których nie potrafiłam nazwać.
Jeszcze jaśniej od nich lśniło coś innego – połyskujące kawałki srebrnej materii, rozciągnięte i powykręcane... rozrzucone po stole, poszarpane, nagie srebrne wstążki... plamy srebrnej mazi na stole, kocach, ścianach...
Ciszą wstrząsnął krzyk. Mój krzyk. Wstrząsnął całą grotą. Zaczęła wirować wokół mnie. Nie mogłam znaleźć wyjścia. Usłane srebrnymi plamami ściany pojawiały się przede mną, w którąkolwiek stronę się obróciłam.
Ktoś zawołał mnie po imieniu, lecz nie wiedziałam, czyj to głos. Ogłuszał mnie mój własny krzyk. Bolała mnie od niego głowa. Zderzyłam się ze spływającą srebrem ścianą i upadłam na ziemię. Przycisnęły mnie do niej czyjeś ciężkie ręce.
– Doktorze, pomocy!
– Co z nią?
– Ma atak?
– Co zobaczyła?
– Nic – nic. Ciała są zakryte!



Eee… słoneczko, nie sądzę, żeby chodziło jej o ludzkie ciała, nie uważasz? Ale do kogo ja mówię, wszak to banda półmozgów. 



To było kłamstwo. Ciała leżały na wierzchu, porozrzucane po stole. Okaleczone, rozczłonkowane, zmasakrowane ciała, porwane na szkaradne strzępy...
Widziałam wyraźnie szczątki wici wyrastających z obciętej przedniej części dziecka. Dziecka! Niemowlęcia! Pokrojonego na kawałki i rzuconego na stół umazany jego własną krwią...

A nie mówiłam? 

No, mamy więc rozwiązanie zagadki. Złe człowieki przywoziły z każdej wyprawy zainfekowanych ludzi i próbowały ich odrobaczyć. Prawda, że proste? Wiem, że wielu z was albo oglądało film, albo przeczytało ebook (masochistyczna ciekawość to wredna suka, wiem), więc to nie jest żadne zaskoczenie. Ale mimo wszystko myślę, że naprawdę nie trzeba być Sherlockiem, żeby domyślić się, co Doktor robi po każdej wyprawie. Na pewno byście to rozkminili. 



Oczywiście Wandzia dostaje kompletnego kociokwiku na widok rozdeptanych robali. 



Żołądek falował mi tak jak ściany szpitala. Poczułam, jak kwas podchodzi mi do gardła.
– Wanda? Słyszysz mnie?
– Jest przytomna?
– Chyba będzie wymiotować.
Ktokolwiek to powiedział, nie pomylił się. Poczułam czyjeś twarde ręce na głowie, a chwilę później gwałtowny skurcz brzucha, wstrząsający całym ciałem.
– Co robimy. Doktorze?
– Trzymaj ją – uważaj, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. 
Wiłam się i kaszlałam, próbując uciec. Gardło mi się odetkało.
– Puszczajcie! – wykrztusiłam w końcu. Moje słowa były zniekształcone. – Zostawcie mnie! Zostawcie! Wy potwory! Bestie!

I kto to mówi? Ciebie nie bardzo obchodziło, co duszki robią niewinnym ludziom, w tym również właśnie dzieciom, więc twoja hipokryzja jest doprawdy cudowna. Oczywiście nie dziwię się reakcji Wandzi. Wszak jako duszka jest nienawykła do aktów przemocy (przynajmniej teoretycznie), a poza tym to są jej pobratymcy, w tym jakieś sparklące dziecko. Tylko że jakoś nie umiem współczuć tym obrzydliwym kawałkom galarety. I dlatego nie będę. 



Znów wydałam nieartykułowany krzyk, wyrywając się z czyjegoś uchwytu.
– Uspokój się, Wando! Cii! Już dobrze! – Był to głos Jareda. Tym razem jednak wyjątkowo nie miało to żadnego znaczenia.
– Potwór! – wrzasnęłam.
– Wpadła w histerię – odezwał się Doktor. – Trzymaj ją mocno. 
Poczułam ostry, piekący cios wszerz policzka.



Welcome to Bedrock: 64



A już myślałam, że skończą się ciosy w ryj. Stefka ma jakiś fetysz, czy co? Przywalić z liścia – najlepszy sposób na wszelkie problemy. Jak nie działa, ewentualnie prawy sierpowy. 



Dzwoniło mi w uszach. Nie od ciosu, lecz od zapachu – zapachu srebrzystej krwi ściekającej po ścianach – zapachu krwi dusz.



Czyli to jest ten zapach, którego nie znała, a powinna. Naprawdę nigdy nie poczuła zapachu duszanej krwi, własnej lub cudzej? Nic się nie zdarzyło na żadnej z wielu planet, na których była? Nie kupuję tego. Ostatnio cały czas to powtarzam, czytając ten badziew. 



Wandzia mdleje, ale szybko odzyskuje przytomność (to po co pisać, że zemdlała na te, bo ja wiem, pół minuty?) Pointless.



Byłam w ruchu, kołysałam się, a dookoła panowały ciemności. Na szczęście nie czułam już okropnego zapachu krwi. Wilgotne jaskiniowe powietrze zdawało się teraz mieć woń perfum.
Kołysałam się w czyichś ramionach i było to uczucie, które dobrze znałam. Pierwszego tygodnia po tym, jak Kyle mnie poturbował, Ian dużo mnie nosił.
– ...sądziłem, że się domyśli. Widać się pomyliłem – mówił pod nosem Jared.



W sensie, że Wandzia się domyśli? Czy ty jesteś niepoważny? Ta durna ameba miałaby sama wpaść na cokolwiek? Żarty się ciebie dzisiaj trzymają, no wiesz, w takim momencie? 



– Myślisz, że o to chodzi? – Głos Iana rozbrzmiał w tunelu potężnym echem. – Że przestraszyła się, bo Doktor próbował wyjmować inne dusze? Że bała się o siebie?
Jared milczał przez parę chwil.
– A ty tak nie myślisz?
Ian wydał krótki, gardłowy dźwięk.
– Nie. Nie. Przy całym moim obrzydzeniu tym, że przywiozłeś Doktorowi kolejne... ofiary, i to t e r a z – przy całym moim obrzydzeniu uważam, że nie to ją przeraziło. Jak możesz tego nie rozumieć? Naprawdę nie potrafisz sobie wyobrazić, co musiała poczuć, kiedy tam weszła?
– Przykryliśmy ciała, zanim...


Idiota. Na moje nieszczęście jeden z wielu.



– Może i przykryliście, ale n i e t e, co trzeba, Jared. To znaczy, jestem pewien, że ludzkie zwłoki też by ją przeraziły – jest przecież taka delikatna, nie przywykła do przemocy i śmierci. Ale pomyśl, co musiało dla niej znaczyć to wszystko, co zobaczyła na stole.



Jak wyżej – wszyscy to idioci. Nie pomyśleli, że WandzioMela będzie węszyć? Tacy z nich konspiratorzy, jak z koziej dupy waltornia. Chcą robić eksperymenty z wyjmowaniem dusz – dobra, rozumiem, to w ich sytuacji raczej oczywista strategia, ale skoro wiedzą, że mają wśród swoich duszę, hmmm, to można byłoby to lepiej ukrywać. A może od razu przeprowadzić operację na środku pola uprawnego, oszczędziłoby to czasu na te nieudolne podchody. Chyba że naprawdę opierali cały swój plan na głupocie Wandzi. Cóż, tu ich nie winię. 



Jared potrzebował kolejnej chwili, żeby zrozumieć.
– No tak.
– No tak. Gdyby któryś z nas zobaczył wiwisekcję człowieka, a na niej oderwane kawałki ciała i plamy krwi wszędzie dookoła, i tak nie przeżyłby tego tak bardzo jak ona przed chwilą. My już to widzieliśmy, i to nawet przed inwazją, przynajmniej na horrorach. Jestem pewien, że ona nigdy wcześniej czegoś takiego nie oglądała, w żadnym ze swoich wcieleń.

Dlatego też m.in. nie czepiam się reakcji Wandzi, mimo iż wieje od niej hipokryzją.



Puść mnie – szepnęłam. – Postaw mnie na ziemię.
– Nie chciałem cię obudzić. Przepraszam. – To ostatnie wypowiedział gorączkowo, jakby przepraszał mnie za coś więcej niż tylko zbudzenie.
– Puść mnie.
– Źle się czujesz. Zaniosę cię do twojego pokoju.
– Nie. Puść mnie teraz.
– Wando...
– Teraz! – krzyknęłam. Odepchnęłam się od jego piersi, jednocześnie uwalniając nogi. Nie spodziewał się takiej zaciekłości. Upuścił mnie i wylądowałam na kuckach.



Świat według Terencjusza: 64



Natychmiast wstałam i rzuciłam się do biegu.
– Wanda!
– Zostaw ją.
– Ty mnie zostaw. Wanda, wracaj!
Zza pleców dobiegły mnie odgłosy szamotaniny, ale nie zwolniłam. Oczywiście, że się bili. W końcu to ludzie. Lubowali się w przemocy.



Nie dam „ludzkość ssie”, po takim szoku jej odpuszczę. 



Wandzia biegnie przed siebie, aż trafia na tunel wschodni, co by to nie miało znaczyć (rozkład tej jaskini już mi naprawdę wisi i tak tego nie ogarnę).



Parłam do przodu, dopóki nie wdepnęłam po kostki w mętne wody mrocznego źródełka. Cofnęłam się, po omacku szukając dłońmi ściany. Natrafiwszy palcami na ostrą krawędź skalnego występu, obeszłam go i usiadłam skulona w zagłębieniu.
„To nie tak, jak myślałyśmy. Doktor nie zrobił nikomu umyślnie krzywdy. Próbował tylko uratować...”
„WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!”– wrzasnęłam. 
Odepchnęłam ją od siebie – założyłam jej knebel, by nie musieć słuchać tych marnych usprawiedliwień – i nagle uzmysłowiłam sobie, jak bardzo osłabła przez te wszystkie miesiące przyjaźni. Zrozumiałam, że na wiele jej pozwalałam. Ba, zachęcałam ją.
Uciszyłam ją z zaskakującą łatwością. Tak właśnie powinno być od samego początku.


How convenient. W innych bardzo stresujących sytuacjach jakoś Wandzi nie udawało się tak szybko i łatwo kontrolować połączenia z Melą ani w jedną, ani w drugą stronę. Ale dobra, dziś jest wyjątkowo, więc też się nie będę mocno rzucać. 



Zostałam teraz sama. Tylko ja i mój ból, i zgroza, która zostanie ze mną na zawsze. Wiedziałam, że nigdy nie pozbędę się tego obrazu z pamięci. Nigdy się od niego nie uwolnię. Stał się częścią mnie.
Nie wiedziałam, jak mam opłakiwać zabite dusze, już na zawsze bezimienne. Jak opłakiwać pokawałkowane dziecko leżące na stole. Nie mogłam przecież tego robić na ludzką modłę.



No ba. Wandziu, naprawdę nigdy nikogo nie opłakiwałaś? Zresztą na to nie ma żadnego podręcznika. Robisz to, co uważasz za stosowne. I tyle. 




Na macierzystej planecie nie zdarzyło mi się nikogo opłakiwać. Nie wiedziałam, w jaki sposób to tam przebiega. Dlatego sięgnęłam po zwyczaj Nietoperzy. Wydało mi się to stosowne do okoliczności – otaczała mnie w końcu ciemność, zupełnie jakbym nie miała wzroku. Nietoperze opłakiwały bliskich milczeniem – przestawały śpiewać na długie tygodnie, dopóki pustka spowodowana brakiem dźwięków nie stała się bardziej bolesna niż strata opłakiwanej duszy.



Excusez-moi, my też mamy takie cuś. Minuta ciszy, słyszałaś? Może nie milczymy tygodniami, to trochę utrudnia życie, ale koncept ten jest okropnemu człowiekowi jak najbardziej znany. 



Wandzia angstuje w samotności kilka godzin. W końcu potworne człowieki znajdują duszkę. Jared wyrzuca całą grupę poszukiwawczą z jaskini i sam postanawia zająć się Wandzią. Cóż, nie sądzę, żeby ten nieczuły neandertal był odpowiednią osobą do tego zadania, ale skoro Stefka zdążyła mu zrobić jakieś przedziwne pranie mózgu… Może po zmianie w puchatego króliczka koleś podejdzie do sprawy z lepszym planem niż „daj jej po mordzie”. 



– Słuchaj, domyślam się, że to musiało być dla ciebie... nieprzyjemne. Nie chcieliśmy, żebyś to zobaczyła. Przykro mi.



Nieprzyjemne? Hyhyhy, jaki on słodki.



Przykro? Geoffrey powiedział, że to był jego pomysł. Chciał mnie wyciąć, pokroić, obryzgać ściany moją krwią. Rozszarpałby z namysłem milion dusz, żeby uratować swojego ulubionego potwora. Posiekałby nas na kawałki.



Proszę, sparkląca amebo, nie mów mi, że się dziwisz? To wy jesteście pasożytami, którzy odebrali ludziom ich ukochanych. Gdyby istniał choć cień szansy, żeby ktoś bliski mógł wrócić, na pewno wielu skorzystałoby z takiej możliwości. To wy jesteście ci źli, Wandziu, nie zapominaj o tym z łaski swojej. 



Milczał przez dłuższą chwilę, znowu czekając, aż się odezwę.
– Chyba chcesz być teraz sama. W porządku. Nikogo tu nie wpuszczę, jeżeli tego właśnie chcesz.
Ani drgnęłam.
Coś dotknęło mojego ramienia. Odsunęłam się gwałtownie, uderzając barkiem o ostre kamienie.
– Przepraszam – wymamrotał.
Usłyszałam, jak wstaje i odchodzi. Światło latarki – od którego zamknięte powieki jaśniały mi na czerwono – zaczęło słabnąć. Wychodząc z groty, natknął się na kogoś.
– Gdzie ona jest?
– Chce być sama. Zostaw ją.
– Nie wchodź mi w drogę, Howe.
– Myślisz, że ją pocieszysz? Ty, człowiek?
– Nie miałem z tym nic...



Eee… chłopy… Cockfighty w takim momencie? Błagam. Widzę, że współczucie macie na podobnym poziomie, jakoś tak w okolicach zera. Wyczucie chwili też. 



Jared stara się wytłumaczyć Bratu Coraz Większe Zło, że Wandzia uważa ich obu (i całą ludzkość też) za krwiożercze monstra, więc nie chce ich widzieć. Do Iana jednak znów nic nie dociera (przynajmniej jest konsekwentny w ignorowaniu słowa „nie”). O'Shea prosi Jareda o latarkę i przysiada się w milczeniu do Wandzi, po czym gasi światło. Wandzia znów pogrąża się w żałobie, a Ian waruje przy niej. I tak kończy się rozdział. 



Szczerze mówiąc, jestem trochę zawiedziona. Nie samym rozwiązaniem Mrocznej Tajemnicy, która była wszak tak banalna, że śmiechu warte. Ale to w końcu Stefka, więc nie miałam żadnych złudzeń. Chodzi o to, że rozdział, który powinien być naładowany emocjami, jest po prostu nudny.



Witaj, Morfeuszu : 16



Ani mnie ziębi, ani parzy. Wandzi współczuć nie umiem, bo Stefka postarała się o to dzięki koszmarnej charakteryzacji całego gatunku dusz. Poza tym ta scena jest strasznie, nie wiem, jak to określić... nijaka? Może czepiam się bez potrzeby. Pewnie mogło być gorzej (marna to pociecha), ale jakoś przeżycia duszki mnie nie porwały. 



Następna sprawa – wiem, że Wandzia jest w szoku, a wtedy nie myśli się racjonalnie. Ale czy naprawdę nigdy coś takiego przez myśl jej nie przeszło? Nie wpadła na to, że ludzie nie będą chcieli dokonać żywota w ciemnej jaskini, chowając się jak jakieś szczury? Nie spróbują nawet znaleźć sposobu na wyrzucenie najeźdźców (słowo kluczowe!) z przejętych przez robale ciał? W sumie nie mają innego wyjścia, może poza całkowitym poddaniem się. Na otwartą walkę jest ich za mało, więc robią, co mogą. Jest to może i barbarzyńskie, ale nie zapominajmy, że dusze to agresorzy i najeźdźcy o mentalności Hitlera, więc jestem w stanie zrozumieć motywację pt. „oko za oko” Doktora i spółki. 



I właśnie o to się wszystko rozbija. Nie mam krztyny współczucia dla robali, więc nie będę się solidaryzowała z duszką, a przez to cały rozdział najzwyczajniej w świecie mi wisi. Gratuluje, Stefka! Jedyne, co w tym wszystkim dobre to to, że wiemy, iż ludzie coś jednak robią, żeby wykurzyć robale, a nie siedzą na dupie i angstują. Można się łatwo domyślić, że w końcu im się uda, choćby dlatego, żeby ułatwić życie seksualne naszemu czworokącikowi. To chyba oczywiste. 

Co w następnym odcinku? Nie mam pojęcia, w moim ebooku zeżarło rozdział 41. Nie martwcie się jednak, Maryboo na pewno nas nie zawiedzie. Do zobaczenia!

Statystyka:

Adolf approves : 44
Bellanda Wandella van der Mellen : 58
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 27
Ludzkość ssie: 44
Mea culpa: 27
Mój ssskarb : 20
Nie ma jak u mamy: 22
Świat według Terencjusza: 64
Welcome to Bedrock: 64
Witaj, Morfeuszu : 16


Beige 





27 komentarzy:

  1. Zostałam teraz sama. Tylko ja i mój ból, i zgroza, która zostanie ze mną na zawsze.
    Krótka recenzja tej książki w jednym,jakże trafnym zdaniu...
    Jakoś mnie ten sekret nie poraził,dobrze,że walczą,wszystkiego dobrego i niech się toto skończy.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinnyście mieć stronę na Facebook'u. Mogłabym was polubić - i mogłabym narzekać, że każecie mi cały dzień warować przy komputerze i odświeżać stronę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję, że ktoś wreszcie uświadomi Wandę, że to jej rasa jest tutaj najeźdźcą. A buta i przemądrzałość tej duszki tak mnie denerwuje, że zaczęłam nieprzyzwoicie marzyć o tym, by Wandzia rozprysnęła się w bólach na te te milion dusz... TERAZ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram. Nie czytałam jeszcze książki w całości ale po przytaczanych fragmentach widzę że przydałby się jakiś rozsądny bohater który objechałby ideologie dusz i hipokryzje Wandzi. Choćby dla samej satysfakcji czytelników i zwiększenia zjadliwości dzieła.

      Usuń
  4. Może przez chorobę chce mi się spać i nie myślę, ale wydaje mi się, że coś znalazłam!
    "Howe prosi Jareda o latarkę i przysiada się w milczeniu do Wandzi, po czym gasi światło. "
    O ile pamiętam, Jared to Howe, tamten drugi ma na nazwisko inaczej.

    Beige, Maryboo, podziwiam Waszą pracę z każdą kolejną częścią. Taki internetowy tulas w stronę drogich twórczyń!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, dzięki, już poprawiłam. Inna rzecz, że oni obaj się w zasadzie zlewają w jedno, więc właściwie co za różnica;).

      Beige

      Usuń
  5. Wydaje mi się, że w tym kawałku o tym, że zapach był obcy i znajomy zarazem, chodziło o to, że percepcja za pomocą ludzkich zmysłów działa troszkę inaczej (dlatego Wanda nie potrafiła go rozpoznać), niż percepcja poprzednich wcieleń. Nigdy nie poczuła woni krwi ludzkim nosem, dlatego też nie potrafiła określić, co to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to nie było tak, że na Ziemi duszyczki pierwszy raz poznały zmysł węchu? Na początku Wandzia coś o tym wspominała: "I był jeszcze jeden, nowy, piąty zmysł, którego nigdy wcześniej nie miałam, zbierający cząsteczki z powietrza i przetwarzający je w mózgu na dziwne komunikaty, ostrzeżenia, czasem na przyjemności – były to zapachy." Więc w żaden sposób nie mogła znać wcześniej tego zapachu, bo żadna z poprzednich ras nie posiadała tego zmysłu. Chyba, że poczuła zapach ludzkiej krwi (w Zmierzchu Meyer udowodniła, że można poczuć zapach krwi) i w szoku wszystko jej się zlało w jedno.

      Usuń
  6. A ja sie dziwie, że nie poleciała "Ludzkość Ssie". Mam jednak na myśli fragment, w którym truloffy mówią:
    "– Nie wchodź mi w drogę, Howe.
    – Myślisz, że ją pocieszysz? Ty, człowiek?
    – Nie miałem z tym nic..."
    Mam tez niejasne wrażenie, że nawet w takiej sytuacji Stefa próbuje wynieść na wyżyny Wandę. Bo ona taka delikatna, taka nieskalana, taka udręczona i pogrążona w rozpaczy. To nie byłby problem, gdyby samo zachowanie duszki kreowało ją w ten sposób, nie. Meyer jest mało i dodatkowo wpycha w usta kochasiów pełne współczucia i wywyższenia linijki... i to nie raz.
    Ech.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z Anonimem powyżej, to podkreślanie przez Tró Loffów wyjątkowości Wandzi jest wyjątkowo wkuropatwiające. A sam rozdział przeraźliwie nudny. Niby nic nowego, ale przy obecnej akcji tym bardziej razi.

    " „WYNOŚ SIĘ Z MOJEJ GŁOWY!”– wrzasnęłam.
    Odepchnęłam ją od siebie – założyłam jej knebel, by nie musieć słuchać tych marnych usprawiedliwień – i nagle uzmysłowiłam sobie, jak bardzo osłabła przez te wszystkie miesiące przyjaźni. Zrozumiałam, że na wiele jej pozwalałam. Ba, zachęcałam ją.
    Uciszyłam ją z zaskakującą łatwością. Tak właśnie powinno być od samego początku.
    How convenient. W innych bardzo stresujących sytuacjach jakoś Wandzi nie udawało się tak szybko i łatwo kontrolować połączenia z Melą ani w jedną, ani w drugą stronę. Ale dobra, dziś jest wyjątkowo, więc też się nie będę mocno rzucać. "
    Tak sobie pomyślałam, że w sumie dałoby się uzasadnić, czemu dopiero teraz Wandzi udaje się kontrolować połączenie z Melą.
    Na początku Mela była silna, więc chociaż Wagabunda bardzo próbowała, nie była w stanie jej uciszyć. Potem panna Stryder coraz bardziej słabła, ale że zdążyła się dogadać z Wandzią, która nie próbowała już jej zdominować, żadna z nich nic nie zauważyła. Podczas ataku Kyle'a Melanie była już na tyle słaba, że nie potrafiła przejąć kontroli nad ciałem, chociaż Wanda jej to umożliwiała. No i wreszcie po szoku w szpitalu Wagabunda sprowadziła ją do stanu uśpienia, takiego, w którym znajduje się większość żywicieli.
    Oczywiście, żeby tak to uzasadnić, Meyer musiałaby w ogóle wymyślić jakieś zasady połączenia Wandziomeli i nie plątać się co chwila w tym temacie. O określeniu mniej więcej jakichś ram czasowych nie mówię, bo w tej powieści czas jest rzeczą wyjątkowo względną.

    Gwathgor

    PS: Czy byłaby może możliwość, żeby dodawanie komentarzy było w osobnym oknie? Nie wiem, może to tylko mnie, ale obecny formularz komentarzy praktycznie zawsze strasznie krzaczy i nie pozwala skomciać.

    OdpowiedzUsuń
  8. W szkole na edukacji dla bezpieczeństwa nauczono mnie, że kiedy ktoś zacznie panikować (na przykład kiedy wybuchnie pożar), najlepszym wyjściem jest właśnie przywalić mu z liścia. Nie wiem, czy to zalecana przez psychiatrów metoda. Na pewno Howe nie uderzył jej od tak, dla zabawy. Zrobił to, żeby Wandzia przestała histeryzować. Dlatego, według mnie, tym razem nie trzeba było przyznawać punktu.
    Szczerze mówiąc, nie domyśliłam się, że próbują wydobyć robaki z ciał zainfekowanych. Do głowy mi to nie przyszło. Ale to bardzo prawdopodobna i całkiem logiczna reakcja okupowanych ludzi. Tym razem Stefa mnie zaskoczyła. Nie nudziłam się szczególnie przy tym rozdziale, scena, w której Wandzia odkryła co robi Doktor i reszta, była całkiem wiarygodnie napisana, a co do reszty, to nic mnie specjalnie nie poruszyło. W ogóle ten rozdział jest taki średni. Nie nudzi aż tak jak większość wcześniejszych, nie denerwuje tak jak niektóre wcześniejsze, ale też specjalnie nie ciekawi. Takie mentalne meh. Jednak jest nieco lepszy od reszty dotychczasowych rozdziałów, jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panikującej osoby broń boże nie należy uderzać, zwłaszcza takiej, która dostaje ataku po raz pierwszy, bo ktoś taki nie wie, co się z nim dzieje. Uderzając można tylko pogorszyć sprawę. Wanda taką osoba właśnie jest. Przede wszystkim powinni ją byli od razu zabrać z dala od tego, co wywołało atak i nie zostawiać jej samej, bo mogłaby sobie zrobić krzywdę. Nawet jeśli zaczęła na nich wrzeszczeć i nazywać potworami, ktoś powinien być przy niej i próbować ją uspokoić słowami i swoim zachowaniem, a nie walić ją w ryj. Co jak co, ale Doktorek powinien to wiedzieć i od razu podać Jaredowi wszelkie instrukcje. Najlepiej do uspokojenia nadałby się Jaimie. To z nim Wanda nawiązała najsilniejszą więź(z własnej woli czy nie, to teraz nie ważne), traktuje go jak małe dziecko, więc pewnie stwierdziłaby, że z całym tym wycinaniem dusz nie miał nic wspólnego. Jared i Ian nie powinni się natomiast do Wandy w ogóle zbliżać w takim momencie, dopóki by się nie uspokoiła.

      Usuń
  9. Wandzia jest tak głęboko zakopana w swojej hipokryzji, że w obecnej sytuacji nie tylko nie mogę znaleźć dla niej za grosz sympatii i empatii , ale wręcz rośnie mi gula i obrzydzenie, a mój mały wewnętrzny sadysta cieszy się z jej cierpienia. Bardzo mi przykro. I tak, chciałabym postaci, która zamiast pochylać się nad biedną duszką uświadomi jej to i owo. No ale to taka specjalna, delikatna śnieżynka, że teraz ludzie powinni topić się w poczuciu winy, a nie uzmysławiać jej, kto tutaj jest potworem.

    OdpowiedzUsuń
  10. "A to nie było tak, że na Ziemi duszyczki pierwszy raz poznały zmysł węchu? Na początku Wandzia coś o tym wspominała: "I był jeszcze jeden, nowy, piąty zmysł, którego nigdy wcześniej nie miałam, zbierający cząsteczki z powietrza i przetwarzający je w mózgu na dziwne komunikaty, ostrzeżenia, czasem na przyjemności – były to zapachy." Więc w żaden sposób nie mogła znać wcześniej tego zapachu, bo żadna z poprzednich ras nie posiadała tego zmysłu. Chyba, że poczuła zapach ludzkiej krwi (w Zmierzchu Meyer udowodniła, że można poczuć zapach krwi) i w szoku wszystko jej się zlało w jedno."
    Na moją logikę zmysł węchu u poprzednich żywicieli zastępował zmysł smaku (tak jak u wężów), więc w sumie mogła znać sam zapach, ale ze względu na różnice u żywicieli nie potrafić go przyporządkować.

    Teraz sobie uświadomiłam, co mnie zaskoczyło jeśli chodzi o Meyer, że pojawia się tam takie (popularne u sporej części twórców kosmitów) uwielbienie ludzkości - ziemia jest najpiękniejszą planetą, ludzie mają najlepsze ciała do przeżywania życia (zmysły), to właśnie na ziemi, jako jedynej planecie, ludzie się buntują. Takie trochę "Ludzkość ssie, ale jako pojemniki są super."

    OdpowiedzUsuń
  11. Powiem krótko: analiza fajna, rozdział ssie.
    Ja nie wiem, Doktorek nie wpadł na to, że zamiast po prostu kroić duszki, nic o nich nie wiedząc, mógłby zapytać delikatnie i subtelnie o to Wandę? Oczywiście nie tak, że "hej, jak się was pozbyć?", tylko raczej "wiesz, ta moja chorobliwa ciekawość lekarska. Jak to się w ogóle stało, że (nannana)". Wanda jest tak głupia i tak nie pojmuje podstępów, że by nie wpadła na to, że jest wykorzystywana. Tada.
    Szczególnie u SMeyer by to przeszło. No i to jego popłakiwanie (Doktora)... WTF? Czyżbym coś źle przeczytała? To akurat możliwe, bo jednym okiem czytam, a drugim patrzę, co rysuje mi ćwiczeniowca z geometrii wykreślnej. Niech ktoś mnie ewentualnie poprawi, ale DUDE! That's sick!
    Wandzia mi wisi. W sumie każdy mi tam wisi. Więc niech se robią, co chcą. A i nie pamiętam: na ile to właściwie nasza śnieżynka założyła knebel Meli? I czy przypadkiem nie poleci duuużo punktów Welcome to Bedrock za to, jak się ten wątek później rozwinie?
    Popo

    OdpowiedzUsuń
  12. O nie, co się stało z komentarzami? :/ Nie można już odpowiadać do konkretnego komentarza, wszystko się zlewa :(
    Popo, tam gdzieś wcześniej była informacja o tym, że Doktor UPIŁ SIĘ z rozpaczy... To jest dopiero chore.

    OdpowiedzUsuń
  13. O nie, co się stało z komentarzami? :/ Nie można już odpowiadać do konkretnego komentarza, wszystko się zlewa :(
    Popo, tam gdzieś wcześniej była informacja o tym, że Doktor UPIŁ SIĘ z rozpaczy... To jest dopiero chore.

    OdpowiedzUsuń
  14. I to ma być ta inteligentna dusza, która zjeździła pół Wszechświata? To u nas od magistrów wymaga się większej mądrości życiowej. Tragedia.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wielkie, wielkie dzięki za takie okienko komentarzy :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Moim zdaniem jest teraz mniej czytelnie :(

    OdpowiedzUsuń
  17. Przy pierwszym kontakcie z tym ksiopkiem szczerze się dziwiłam (na początku, bo wejście wielkiej, mhrocznej tajemnicy było wyraźną wzkazówką...), że ocaleńcy nie próbują odrobaczać reszty świata. Biedna Stefka, tak bardzo jej nie wychodzi.

    Hu, hu, zbliżamy się do moich ulubionych rozdziałów. Te wybuchy, te pościgi! :D Beżuś, załatw sobie jakąś większą dostawę alko i/lub meliski, bo faile naukowe mogą Cię skrzywdzić...

    Nowe komentarze są złe :(

    OdpowiedzUsuń
  18. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  19. Do Anonima powyżej: Mam nadzieję, że nie muszę Ci tłumaczyć, za co poleciał Twój komentarz.

    Do reszty czytelników: Staramy się robić tak, żeby to Wam było jak najwygodniej, ale każdemu się nie dogodzi. Byłabym wdzięczna, gdybyście pod tą bądź następną analizą oddali głos, który system komentowania podoba Wam się bardziej - zostanie ten, który otrzyma więcej plusów.

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń
  20. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  21. Em, może by tak zrobić ankietę na blogu, który system komentarzowy ma pozostać?
    Ja wolałam ten poprzedni ;). Było bardziej przejrzyście.

    OdpowiedzUsuń
  22. Poprzedni był lepszy, oto mój głos :)
    Mello

    OdpowiedzUsuń
  23. Anonimowy powyżej: Słuszna myśl ;)

    Maryboo

    OdpowiedzUsuń