Ze względu na mój wyjazd rozdział wyjątkowo dodaję już w piątek. Następne analizy powinny być już planowo w niedziele.
Cudownie. To mi się dzisiaj dostało. Myślę, że to żadna wielka tajemnica, że nie należę do osób specjalnie romantycznych. Zdecydowanie wolę konkretną akcję niż jakieś emocjonalne smęty (no chyba że naprawdę świetnie napisane), a tu taki klops. Dzisiejszy rozdział jest… nie, nawet nie tyle nudny (choć oczywiście też), ale przede wszystkim mdły. Lukier, lukier i jeszcze raz lukier. Chapter składa się w większej części ze wspomnień sielanki Meli i Jareda. Będzie więc MIŁOŹDŹ i seksy. Tzn. prawie seksy, więc się nie ekscytujcie za bardzo. To w końcu nadal jest Stefa, więc żaden spojler alert nie jest potrzebny.
Wandzia wybiera się do swojego poprzedniego Uzdrowiciela o Poetycko Wodnym Imieniu. Nie ma jednak zamiaru korzystać z powietrznego środka transportu. Łowczyni nabija się z Wandzi, gdyż myśli, że nasza duszyczka boi się latać.
– Po pierwsze, nie boję się. Po drugie, w trakcie lotów międzyplanetarnych byłam zahibernowana. I po trzecie, mój żywiciel ma chorobę lokomocyjną.Łowczyni przewróciła oczami.– W takim razie należy wziąć leki! Co byś zrobiła, gdyby Uzdrowiciel Fords nie przeniósł się do Saint Mary’s? Pojechałabyś samochodem do Chicago?– Nie. Ale ponieważ w tej sytuacji opcja samochodowa jest jak najbardziej rozsądna, chętnie z niej skorzystam. Przy okazji zobaczę trochę tego świata. Pustynia bywa niesamowita...– Pustynia jest nudna jak flaki z olejem.– ...a mnie się wcale nie spieszy. Muszę przemyśleć wiele spraw i przyda mi się odrobina samotności. – Postałam jej znaczące spojrzenie.– Nie rozumiem zresztą, po co miałabyś się z nim spotykać. W tym mieście nie brakuje bardzo dobrych Uzdrowicieli.– Ufam mu. Ma w takich sprawach doświadczenie, a ja czuję się niedoinformowana. – Znowu spojrzałam na nią wymownie.– Masz za mało czasu, żeby się nie spieszyć, Wagabundo. Wierz mi, widzę to.– Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę uwierzyć w pani bezstronność. Poznałam się już wystarczająco na zachowaniu ludzi, by wiedzieć, kiedy ktoś próbuje mną manipulować.
I znowu wina za zachowanie Łowczyni spada na ludzkiego żywiciela. Zdecyduj się Stefa. Łowcy są źli, bo są źli, bo ich żywiciele to takie gnojki, czy w ogóle wszystkie dusze mają moralność Hitlera? W tej chwili mówisz jedno, z tekstu wynika coś innego, a jak się głębiej człowiek zastanowi… Eeech.
Łowczyni stała na chodniku, tuż obok otwartego bagażnika, i za każdym razem, gdy podchodziłam, serwowała mi uszczypliwe uwagi. Była na szczęście zbyt niecierpliwa, żeby pojechać za mną. Wiedziałam, że poleci do Tucson wahadłowcem, do czego zresztą usilnie próbowała mnie namówić. Przyjęłam to z wielką ulgą. Wzdragałam się na samą myśl, że mogłaby być ze mną na każdym postoju, eskortować mnie do ubikacji na stacjach benzynowych i zarzucać pytaniami w oczekiwaniu na zielone światło.
Właściwie to powinna to zrobić, jeżeli ma być konsekwentna. Wcześniej Łowczyni praktycznie uprawiała stalking, a teraz tak po prostu puszcza Wandę na wycieczkę krajoznawczą. A co, jeśli Mela zawładnie Wandzią i da dyla w nieznane? Albo duszyczce strzeli coś do łba?
Wandzia angstuje, że właściwie nie zadomowiła się tutaj. W jej mieszkaniu nie ma żadnych osobistych akcentów, jakby podświadomie nie chciała tu zostać. Do tego wieczne przepychanki z Melą i utarczki z Łowczynią ją męczą. To wszystko prowadzi do rozmyślań nad sromotną rejteradą z Ziemi.
Miałam też inną opcję. Mogłam w ogóle porzucić tę planetę i udać się na kolejną, dziesiątą. Spróbować zapomnieć to, co mnie tu spotkało. Ziemia byłaby jedynie małą skazą w moim nieposzlakowanym życiorysie.
Boru najzieleńszy, jaki butthurt. Już ja ci dam skazę. Zleź wreszcie z tego swojego wysokiego konia (wiem, że tego się tak nie tłumaczy, so what, mi się to wyrażenie podoba) i przejrzyj na oczy.
Tylko dokąd miałabym polecieć? Na któryś ze światów, gdzie już byłam? Jednym z moich ulubionych była Planeta Śpiewu, ale miałabym zrezygnować ze wzroku? Z kolei Planeta Kwiatów była przepiękna, ale chlorofilowe formy życia doświadczały bardzo niewielu emocji. Po tak dynamicznym miejscu jak Ziemia nie wytrzymałabym tam z nudów.Na jakąś nową planetę? Była jedna taka – tu na Ziemi nazywano tamtejszych żywicieli Delfinami, z braku lepszego określenia, choć w istocie przypominali oni bardziej ważki niż zwierzęta wodne. Były to istoty wysoko rozwinięte i na pewno ruchliwe, ale po długim pobycie wśród Wodorostów miałam na pewien czas dość życia w wodzie.
Eee…
No fakt, łatwo pomylić. Stefciu, widzę, że starasz się być cool i scifi, przedstawiając jakieś obce światy z niespotykanymi mieszkańcami, ale wychodzi ci to… no nie wychodzi.
Okazuje się, że Ziemia wcale nie jest taka lamerska.
Nie, obecna planeta ciągle była dla mnie tajemnicą. Żadne inne miejsce we wszechświecie nie urzekało mnie tak jak ta cicha, zacieniona ulica ciągnąca się pośród zieleni trawników, ani nie kusiło tak jak bezchmurne niebo nad pustynią, której wygląd znałam tylko ze wspomnień Melanie.
Czyżby przemiana Wandzi zaczęła się na dobre? Szkoda, że nie wzbudza to we mnie żadnych reakcji poza whatever.
Mela nie wtrąca się w te rozmyślania, gdyż w ogóle mało się ostatnio pokazuje. Wandzia zastanawia się, czy dziewczyna się poddała, czy zbiera siły na ultimate showdown.
Jeszcze raz rozejrzałam się po pustym mieszkaniu. Nie czułam się wcale tak, jakbym coś za sobą zostawiała. Nie byłam przywiązana do tych pomieszczeń. Miałam dziwne wrażenie, że ten świat – nie tylko Melanie, ale cały glob – mnie nie chce, że ciepłe uczucia, jakimi go darzę, nie są odwzajemnione. Nie udało mi się tu zapuścić korzeni. Na myśl o korzeniach uśmiechnęłam się krzywo do siebie. Korzenie. Co za nonsens.
No to "buuu, nikt mnie nie kocha, jaki weltszmerc", czy jednak "chcę tu zostać"? Bo się już trochę gubię w tych jej decyzjach.
Otworzyłam drzwi samochodu i usiadłam za kierownicą, ani razu nie spoglądając w stronę Łowczyni. Ani Melanie, ani ja nie byłyśmy doświadczonymi kierowcami, więc trochę się stresowałam. Ale też byłam pewna, że szybko oswoję się z autem.
No przecież.
Bellanda Wandella van der Mellen: 11
– Będę czekać w Tucson – powiedziała Łowczyni, zaglądając przez otwarte okno, kiedy zapalałam silnik.– Nie wątpię – burknęłam pod nosem.Przebiegłam wzrokiem po desce rozdzielczej i ze źle skrywanym uśmieszkiem nacisnęłam przycisk zamykający okno, zmuszając Łowczynię, by odskoczyła.
Duszyczka Wandzia – przykład czystego, nierozcieńczonego dobra. Jaaasne.
Wandzia wyrusza w drogę, cały czas sprawdzając w lusterku, czy aby Łowczyni jednak jej nie śledzi. Nie śledzi, ofkors.
Oddaliwszy się od cywilizacji, poczułam odprężenie. Prawdę mówiąc, trochę mnie to zmartwiło. Samotność nie powinna mnie cieszyć. W końcu dusze były istotami społecznymi. Żyłyśmy i pracowałyśmy razem, w zgodzie i harmonii. Wszystkie byłyśmy takie same: troskliwe, uczciwe, miłujące pokój.
BULLSHIT!!! Niewyobrażalny wręcz BULLSHIT!
Monotonny krajobraz nudzi Wandzię, więc postanawia przełączyć się na kanał pt. „Sen Meli”, gdzie wyświetlany jest flashbackowy film „Mój truloff i ja”.
Reszta rozdziału jest poświęcona wspomnieniom Meli. Zaraz do tego przejdziemy, ale mam jeszcze jedno zasadnicze pytanie odnośnie Wandzi. Oglądanie wspomnień żywicielki powinno tak na logikę odbywać się podobnie jak wywoływanie własnych reminiscencji lub śnienie na jawie. Obydwie aktywności niewskazane przy prowadzeniu auta. Czy więc Wandzia jest równie zajebistym kierowcą, co sławetny Eduardo Cullen, że nie musi skupiać się na prowadzeniu samochodu bez obaw o to, że zjedzie z drogi lub spowoduje wypadek?
Widocznie tak właśnie jest. Punkt w kategorii BWvdM nie był więc na wyrost.
Przejdźmy wreszcie do części, którą nazywam M jak Mydło. Będzie o miłości. Ofkors.
Mela wspomina czasy, jakie spędziła wraz z bratem i truloffem w jakiejś prymitywnej chatce, stojącej Cthulhu wie gdzie, a którą postawił ojciec Jareda.
– Ojciec i moi starsi bracia. Ja tylko trochę pomagałem albo przeszkadzałem, jak kto woli. Mój tata lubił uciekać od zgiełku miasta. I mało się przejmował zwyczajami. Nie chciało mu się sprawdzać, do kogo ta ziemia w ogóle należy, ani ubiegać się o jakieś pozwolenia i takie tam.
Responsible adulthood, what’s that?
– Oficjalnie to miejsce nie istnieje. Dobrze się składa, co? – pyta i sięga po moją dłoń, jakby bezwiednie.Moja skóra płonie pod jego dotykiem. To więcej niż przyjemne, ale też sprawia mi dziwny ból w piersi.
O nie, mam nadzieję, że to nie są żadne fantomy rodem z Nju Muna.
Ciągle mnie w ten sposób dotyka, jak gdyby chcąc za każdym razem się upewnić, że wciąż tu jestem. Czy zdaje sobie sprawę z tego, jak to na mnie działa – ten z pozoru zwykły dotyk jego ciepłej dłoni? Czy jemu też skacze wtedy tętno?
Będą stosunki? Łypie na Stefcię z zerową nadzieją.
Od tamtego wieczoru, kiedy wrzasnęłam, poczuwszy bliznę na jego karku, nie pocałował mnie więcej ani razu. Nie chce? Może ja powinnam? A co, jeśli mu się to nie spodoba?
Yyy… facet jest wyposzczonym neandertalem, spodoba mu się, gwarantuję ci.
Spogląda na mnie z góry i uśmiecha się, a kiedy to robi, skóra wokół jego oczu nabiera delikatnych zmarszczek. Zastanawiam się, czy faktycznie jest tak przystojny, jak mi się wydaje, czy może myślę tak tylko dlatego, że to ostatni człowiek na Ziemi oprócz mnie i Jamiego.Nie, to chyba nie to. On naprawdę jest piękny.
Nie zwątpiłam w to ani na chwilę.
Mamy potworną kliszę pt. „This is our home now”, po czym Mela przeskakuje do późniejszej sceny.
Dziewczyna przygląda się śpiącemu na łóżku bratu, rozczulona widokiem spokojnego Jamiego, po czym dołącza do Jareda, siedzącego na kanapie w drugim pokoju.
– Dziękuję – odzywam się szeptem, choć przecież wiem, że nawet krzycząc, nie obudziłabym teraz Jamiego. – Mam wyrzuty sumienia. Ta kanapa jest na ciebie za krótka. Może powinniście spać razem.
Oho, I know where this is going…
Jared odpowiada, że Mela powinna spać z bratem, a on przy najbliższej okazji zajuma jakieś łóżko polowe dla siebie. Dziewczyna martwi się, że truloff ma zamiar wyjechać, a co gorsza może GASP! nie mieć na nią ochoty.
– Kiedy musisz... kiedy musimy znowu jechać?Wzrusza ramionami.– Zebraliśmy po drodze tyle, że jesteśmy ustawieni na parę miesięcy. Mogę zrobić kilka krótkich wypadów w okolicy, jeżeli chcesz posiedzieć trochę w jednym miejscu. Na pewno masz już dość szukania kolejnych kryjówek.– O tak – przyznaję, po czym biorę głęboki oddech, żeby dodać sobie odwagi. – Ale jeżeli ty gdzieś pojedziesz, to ja z tobą.
Together forever, no baaa.
– Przyznam, że całkiem mi to odpowiada. Sama myśl, że mielibyśmy się rozdzielić... – Urywa i śmieje się cicho. – Czy to zabrzmi głupio, jeżeli ci powiem, że wolałbym już raczej umrzeć? Zbyt melodramatycznie?
Odrobinę. Cóż, znacie się miesiąc. Najazd obcych zbliża ludzi jak nic innego, ale takie teksty sobie podaruj, bo brzmią niezbyt wiarygodnie i do tego kiczowato.
Uświadamiam sobie, że po raz pierwszy, od kiedy się spotkaliśmy, jesteśmy całkiem sami – pierwszy raz Jamie śpi za ścianą. Tyle razy nie spaliśmy w nocy, rozmawiając szeptem, opowiadając sobie nasze historie, te radosne i te najstraszniejsze, ale za każdym razem Jamie spał mi na kolanach. A teraz zwykła para zamkniętych drzwi sprawia, że przyspiesza mi oddech.
Stefciu, nieładnie tak szczuć przysypiających nad lekturą czytelników. Przecież wiemy, że nie będzie MOMENTÓW. Musiałabyś je, no wiesz, NAPISAĆ! Chociaż może to i dobrze, nie zniosłabym żadnych pulsujących męskości w wydaniu Stefki.
Mela niezrażona byciem bohaterką w świętostefciowej książce postanawia jakże subtelnie uwieść Jareda.
– Nie wydaje mi się, żebyśmy na razie potrzebowali dodatkowego łóżka – oznajmiam.
Czy nasz lotny troglodyta pojmie lubieżne zamiary dziewczyny?
– Nie martw się, zostaniemy tutaj, dopóki nie skończy nam się jedzenie. Sypiałem już na gorszych łóżkach niż ta kanapa.
Ktoś jest zdziwiony?
– Nie to miałam na myśli – odpowiadam, nadal nie podnosząc wzroku.– Łóżko jest twoje, Mel. Nie myśl nawet, że ustąpię.
Że zacytuję Nostalgia Critica: „Do you need landing lights to the bed?! She wants to sleep with you!”
Wreszcie Mela konkretnie oświadcza Jaredowi, że chciałaby czegoś więcej. Cóż, przynajmniej dziewczyna wie, czego chce i dąży do tego, by to zdobyć. Nie jest to jednak na razie zbyt wielka odmiana po Belce, bo o ile dobrze pamiętam, to w kwestii seksu Łabędziątko też brało sprawy w swoje ręce. Poczekam, aż Mela udowodni, że jest tak przebojowa w innych aspektach, zanim jej pogratuluję.
Do Jareda dociera, że chodzi o bzykanko.
– Melanie, nie myśl, że jesteś mi to winna. Nie jesteś mi nic winna.
I to jest pierwsze, co mówi po takiej propozycji? Widać, że ma o Meli bardzo wysokie mniemanie. Przecież mieszkają ze sobą już jakiś czas, pomagają sobie wzajemnie, starają się stworzyć pozory normalności. Co on sobie pomyślał, że Mela ma mocno opóźnioną reakcję pt. „pomóż mi, to dam ci dupy”, wybaczcie mój klatchiański? Boru, boru, co za ideał.
Mela jest oczywiście zdruzgotana taką insynuacją. Jared niespecjalnie pomaga.
– Mel, naprawdę nic nie musimy To, że jesteśmy tu razem, że jesteśmy ostatnimi ludźmi na Ziemi... – Brakuje mu słów, chyba jeszcze nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. – To nie znaczy, że musisz robić cokolwiek, na co nie masz ochoty. Ja nie należę do tych, którzy w takiej sytuacji oczekiwaliby... Nie musisz...
Przestań robić z niej jakąś interesowną wywłokę i wpędzać w poczucie winy. Mela ma na ciebie ochotę, truloff czy też nie, co w tym złego? Czy naprawdę musi chodzić o jakieś inne cele?
Mela oczywiście nie czuje, że cokolwiek musi, bo to koniec świata. Chodzi tylko i wyłącznie o MIŁOŹDŹ, ale jej Jaredowi nie wyznaje, bo skoro już ją porządnie obraził, to co się będzie dziewucha narażać na jeszcze większe upokorzenie. Jared nie daje jednak za wygraną i chce wiedzieć, co jest grane.
– Gdybym miała wybrać kogoś – kogokolwiek – z kim chciałabym się znaleźć na bezludnej planecie, wybrałabym ciebie – szepczę. Słońce między nami praży coraz bardziej. – Chcę być zawsze z tobą. I nie tylko... nie tylko żeby z tobą rozmawiać. Kiedy mnie dotykasz... – Znajduję w sobie odwagę i delikatnie przeciągam palcami po jego ciepłym ramieniu. W moich opuszkach wybucha pożar i od razu rozprzestrzenia się po całym ciele. Jared obejmuje mnie mocniej. Czy on też czuje ten ogień? – Nie przestawaj. – Chciałabym wyrazić się precyzyjniej, ale nie mogę znaleźć właściwych słów. Może i lepiej. Dość już mu wyznałam. – Jeżeli ty tego nie czujesz, to trudno, rozumiem. Może dla ciebie to coś innego. Nie szkodzi.Oczywiście to kłamstwo.– Ach, Mel – wzdycha mi do ucha i obraca moją twarz ku sobie.
Co dalej? Ano buzi, to oczywiste, jeszcze bardziej namiętne niż ten rapetastyczny pocałunek na początku znajomości.
– To był cud, Melanie, więcej niż cud – to, że cię znalazłem. Gdybym teraz miał wybrać między tamtym utraconym światem a tobą, nie potrafiłbym z ciebie zrezygnować. Nawet gdyby to miało ocalić pięć miliardów ludzkich istnień.
I ja mam cię przez to widzieć jako postać pozytywną? No fucking way. Jeżeli to miało być romantyczne, to ci z lekka nie wyszło. Serio, poświęciłbyś ludzkość dla laski, którą znasz kilka tygodni? I ty się pytasz, czy aby nie jesteś zbyt melodramatyczny? Nawet Mela uważa, że ten kretyn nie powinien mówić takich bzdur.
Czy teraz będą seksy, jak już sobie powyznawali, co trzeba? Nie, rzecz jasna. No tak, jest jeszcze coś.
– Ale ty masz siedemnaście lat. A ja dwadzieścia sześć.
I? Starsi mi się w tym wieku podobali, widocznie ona też tak ma. A kwestią statutory rape (w Arizonie mamy z nim do czynienia, gdy ktoś ma mniej niż 18 lat, a partner jest starszy o ponad 24 miechy od osoby nieletniej) nie musisz się raczej przejmować w obliczu inwazji robali. Zresztą i tak jesteś młodzikiem w porównaniu z pewnym sparklącym emokrwiopijcą.
– Chyba nie mówisz tego poważnie. – Odchylam się do tyłu, żeby dobrze widzieć jego twarz. – Świat się kończy, a ty się przejmujesz k o n w e n a n s a m i?Przełyka głośno ślinę.– Większość konwenansów istnieje nie bez powodu, Mel. To by było złe, miałbym poczucie, że cię wykorzystuję. Jesteś bardzo młoda.– Nikt już nie jest młody. Jak ktoś przetrwał do dziś, to ma prawo czuć się stary.Uśmiech unosi mu jeden z kącików ust.– Może i masz rację. Ale nie ma co się z tym tak spieszyć.– A na co mamy czekać? – pytam.Długo zastanawia się nad odpowiedzią.– No wiesz, trzeba się chociażby zastanowić nad kwestiami... praktycznymi.
Żartujesz, Stefciu, antykoncepcja? Miła odmiana po belkowoedziowym „przecież chędożę trupa, po co mi guma?” Cóż, Mela jest jednak równie lotna, co Bellissima.
Czy to możliwe, że gra ze mną na zwłokę? Tak to w każdym razie wygląda. Unoszę brew w geście zdumienia. Nie mogę uwierzyć, że nasza rozmowa przybrała taki obrót. Jeżeli naprawdę mnie pragnie, to czegoś tu nie rozumiem.
Jared delikatnie uświadamia Meli, że nie zakładał ewentualnego spółkowania w obliczy zagłady gatunku, więc nie ma ogumienia.
– Nie chciałbym wydać dziecka na taki świat.Skuliłam się na samą myśl o małym, niewinnym niemowlęciu, otwierającym oczka na tym padole łez. Wystarczy, że muszę spoglądać w oczy Jamiemu, że wiem, jakie będzie miał tu życie, nawet w najlepszym razie.
A zanim ktokolwiek otworzyłby cokolwiek na tym łez padole, trzeba jeszcze wziąć pod uwagę ciążę i poród na pustkowiu i w warunkach ciągłego zagrożenia, więc radzę na razie szklankę wody, zanim nie znajdziecie jakiegoś zwierzęcego pęcherza, czy cóś.
– Zresztą, mamy mnóstwo czasu, żeby... to przemyśleć. – Znowu gra na zwłokę, myślę. – Zdajesz sobie sprawę, jak krótko jesteśmy razem? To dopiero cztery tygodnie.Zamurowało mnie.– Niemożliwe – mówię.– Dwadzieścia dziewięć dni. Liczę.
No i? Następny świętojebliwy jak Edek? Może ślubu ci jeszcze trzeba? Stefa, stop slut shaming, dammit!
– Mamy czas – powtarza.Na chwilę ogarnia mnie panika, coś jakby złe przeczucie odbiera mi mowę. Jared widzi, że zmienił mi się wyraz twarzy, i przygląda mi się zaniepokojony.– Skąd wiesz? – pytam. Uczucie rozpaczy, które zelżało, kiedy go spotkałam, dopada mnie nagle niczym trzaśnięcie bicza. – Nie wiemy, ile mamy czasu. Może miesiące, a może dni lub godziny.W odpowiedzi słyszę jego ciepły śmiech. Dotyka ustami mojego zafrasowanego czoła.– Nie martw się. Skoro już zdarzył się cud, wszystko będzie dobrze. Nigdy cię nie stracę. Nie pozwolę ci odejść.
Wróciłyśmy do teraźniejszości – na cienką wstęgę asfaltu wijącą się w spiekocie południa po pustkowiach Arizony – lecz wcale tego nie chciałam. Wpatrywałam się w pustkę przed sobą i czułam podobną pustkę w sobie.Usłyszałam w myślach ciche westchnienie Melanie. Nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało.Po policzkach ciekły mi nasze wspólne łzy.
Kryształowe zapewne.
Tym oto filozoficznym akcentem kończy się rozdział. Epicka loff naszych bohaterów jest przewidywalna i sztampowa. Nic, czego nie widzieliśmy w Zmierzchu, łącznie z facetem wymyślającym 150 wymówek, żeby nie zbrukać ukochanej (z czego tylko jeden powód jest dobry – a to jednak nowość). Poza tym ZNOWU NIC SIĘ WŁAŚCIWIE NIE DZIEJE!
Witaj, Morfeuszu!: 6
Cały rozdział o niczym istotnym! To fuck or not to fuck? That is the question I don’t care about!!! Maryboo ostrzegła mnie, że do 12-tego rozdziału nie ma na co liczyć w kwestii akcji. Poza tym jedyna antagonistka, czyli Łowczyni znika dziś na większość książki. Puff i zobaczymy ją za kilka miesięcy. Wiem, że była lamerska, ale nowi adwersarze nie będą ani trochę lepsi. Kurwakurwakurwa. Zaraz mnie rozniesie. Idę się pohiperwentylować.
…
…
…
Trochę mi lepiej. Trzymajcie za nas kciuki, kochani, to jest naprawdę gorsze od Zmierzchu.
Statystyka:
Adolf approves : 16
Bellanda Wandella van der Mellen : 11
Świat według Terencjusza: 19
Witaj, Morfeuszu : 6
Beige
Analiza w piątek - wprost nie mogę uwierzyć ze szczęścia ^.^
OdpowiedzUsuńCudownie, w niedzielę nie dałabym rady przeczytać i skończyłoby się dwoma tygodniami bez analizy. Byłoby to straszne ;)
OdpowiedzUsuń(Co do NC to na ten tekst się jeszcze niestety nie natknęłam, ale jeszcze sporo recenzji przede mną. A w ogóle to chyba dzięki Waszym blogom trafiłam na jego portal - dzięki jakiejś wzmiance w treści lub w komentarzach - wdzięcznam ;))
Tekst pochodzi z recenzji filmu The Room.
UsuńPozdrawiam
Beige
O, kurczę, czyli oglądałam. Faktycznie był tam idealny do tego tekstu wątek... jak mogłam czegoś takiego nie pamiętać?
UsuńNvm, idę oglądać dalej :)
Och, The room... Moja ulubiona recenzja. Plus oczywiście Dungeons and dragons gdzie antagonista robi ten taki dziwny śmiech w pewnym momencie ;)
OdpowiedzUsuńCudownie, że wcześniej, bo jeszcze mam czas (a w niedzielę by mnie nie było, bu!). Analiza świetna jak zawsze:)
Tam naprawdę nic się nie dzieje do dwunastego rozdziału? Litości!
A wam powodzenia życzę:)
Mam pytanie w sprawie braku akcji w książkach. Może od razu zaznaczę, że nie jestem fanką Stefy ;) Zastanawiam się ogólnie czy to zjawisko samo w sobie jest złe czy fatalnie przedstawia się tylko w "Intruzie"? Jakie macie zdanie na ten temat? Moim zdaniem czytanie wielu rozdziałów "o niczym istotnym" to doskonały sposób na wczucie się w atmosferę konkretnego uniwersum. Czy uważacie, że np. 50 stron opisujących zwyczajne czynności - jak np. przygotowywanie posiłku plus rozmowy bohaterów o niczym konkretnym - musi być czymś złym i nudnym? Czy to jedynie kwestia gustu i nie powinnam się wstydzić, że lubię czytać i pisać coś takiego? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam - cicha czytelniczka.
Nie musi być czymś złym i nudnym, jeśli jest dobrze napisane. U Stefy... well, po prostu nie jest. Piątka btw, też lubię pisać i czytać o mało konkretnych pierdółkach ;)
UsuńTeż lubię :) Ba, niektóre książki lubię tylko do momentu w którym zaczyna się właściwa akcja, bo piedrółki opisane są fajnie, a akcja wykorzystuje klisze, które mnie irytują. Ale Stefci to nie wychodzi. W sumie... Akcja tez jej nie wychodzi.
UsuńCicha czytelniczko ja bym te strony pominęła... to jak z opisem przyrody, ale sądzę, że to kwestia gustu.
OdpowiedzUsuńCicha czytelniczko, ja tam też lubię te sceny o niczym istotnym ;3.
OdpowiedzUsuńAle nie takie, jak u Smeyer. Litości, naprawdę do dwunastego rozdziału nic a nic akcji?
Jared w tym rozdziale przypomina mi Edzia z BD.
A tak w ogóle - dziewczyny, od dzisiaj podziwiam Was za te analizy jeszcze bardziej. Właśnie tłumaczyłam znajomej z pewnego forum, dlaczego Zmierzch jest taki zły. W praktyce zrobiłam na jej użytek taką mini-analizę i przy wpojeniu spasowałam, bo bez rzucania wszetecznicami pękłaby mi w końcu żyłka. Naprawdę, podziwiam, że Wam się chciało (i chce nadal) przez to przedzierać.
I na koniec takie małe pytanko - czy jest szansa, żeby analizy KwN i Zaćmienia kiedyś znalazły się na blogu? Bo przekopywanie się przez tony flejmu na mulącym forum w poszukiwaniu interesującego fragmentu jest dość niewygodne ;3.
Pozdrawiam,
Gwath
Jak na razie nie planujemy przerzucania - ale spokojnie, flejm to jedynie pierwsze kilka stron forum KwN. Mniej więcej od analizy rozdziału piątego Nju Muna, ku mojemu i Beige zdumieniu, nie pojawiali się niemal żadni przeciwnicy naszej twórczości ;)
UsuńMaryboo
Wiem, już kiedyś czytałam, ale szukanie jednego aktualnie potrzebnego rozdziału przez ileś tam stron bywa frustrujące ;3. Ale cóż, trzeba sobie radzić :).
UsuńOch nienienie, 2 dni wisiała tu analiza a ja nic nie wiedziałam? Zgroza! ;)
OdpowiedzUsuńOdcinek nudny, i takie są też następne, czytam po kilka z wyprzedzeniem, żeby mieć materiał porównawczy dla analiz. mam nadzieję, że analizatorki nie umrą z nudów ;)
Ale za wspomnienie o gumach jednak należy się Stefie maleńki plusik, też mnie to zaskoczyło. Taki realizm!
Planeta śpiewu,planeta Kwiatów ..ale kicze.Facet się wyrywa do namiętności jak ja do chodzenia do biura,ja bym się obraziła..
OdpowiedzUsuńChomik
Twórczość Stefy bywa inspirująca: Delfinoważka :>
OdpowiedzUsuńA poza tym, to same nudy u niej, w tej książce nic się nie dzieje! Pominę już stosowanie tych samych chwytów i schematów, co w Tłajlajcie i wybiórczą logikę. Żenada.
Nic, tylko pogratulować wam wytrwałości.
zajebista ta Delfinoważka <3
UsuńWait. Najpierw neandertalczyk prawie ją gwałci, "bo to kobieta!!!!" (nie myśląc o zabezpieczeniu), a teraz, skoro to jego tró loff i w ogóle, ma całe mnóstwo obiekcji i to jest romantyczne? ;/ Eee, znaczy obcą młódkę by przeleciał bez problemu, ale jak ją poznał, to ma opory jednak? nie łapię Stefciowej logiki epic love.
OdpowiedzUsuńNawiasem - gratuluję wytrwałości, bo mnie "Intruz" męczy nawet we fragmentach, jakie przedstawiacie...
Adria
Chwila, chwila, gdzie on ja prawie gwalci? Pocalowal ja i sie opamietal, zadnych gwaltow nie bylo
Usuń