niedziela, 15 września 2013

Rozdział VII: Spięcie

Witam państwa bardzo serdecznie. Proszę zająć miejsce na auli i wyjąć coś do pisania – zaczynamy wykład!

Tak, W Stronę Słońca? – zapytałam, wdzięczna studentowi, że przerywa mi wykład. Nie czułam się dzisiaj zbyt pewnie. Moją największą zaletą i zarazem jedyną prawdziwą kwalifikacją było własne doświadczenie i to właśnie na nim zwykle się opierałam, prowadząc wykłady. Mój żywiciel, rzecz jasna, prawie nie chodził do szkoły, bo ukrywał się od dziecka. Teraz jednak po raz pierwszy w tym semestrze musiałam poprowadzić zajęcia z historii świata na temat, który sama znałam tylko z opowieści. Czułam, że dla moich studentów różnica jest aż nadto widoczna.

Tak, to pierwszy akapit dzisiejszego rozdziału. Przyjrzyjmy mu się dokładniej, dobrze?

Tak, W Stronę Słońca? – zapytałam, wdzięczna studentowi, że przerywa mi wykład.

Pytanie: dlaczego ów mąż nosi takie dziwaczne imię? Odpowiedź: nadano mu je na innej planecie. Pytanie: dlaczego pozostał przy starej nazwie? Odpowiedź: bo może. Pytanie: jaki w tym sens? Odpowiedź: żadnego.

Stefa. Nie ma znaczenia, czy pan Film Danny'ego Boyle'a przybył na Ziemię w 23345 rzucie, kiedy to planeta była już skolonizowana i nie musiał się ukrywać. W Stronę Słońca, podobnie jak reszta kosmitów, powinni bez szemrania przejmować zwyczaje planety, na której przebywają – chociażby po to, żeby nie tworzyć bałaganu i nie mieszać ze sobą różnych kultur (co w obecnej chwili czyni pracę Wagabundy cokolwiek bezsensowną). Posiadanie osobistych preferencji w kwestii imienia/wyglądu/ubioru to – jak próbowałam ci wyjaśnić dwa tygodnie temu – ludzka domena. Dusze to kompletnie odmienna rasa i jako taka powinna przejawiać całkowicie różny od naszego sposób myślenia. Jeśli nie jesteś w stanie sobie tego wyimaginować i przelać na papier, to może lepiej zabrać się za stare, dobre harlequiny?

Moją największą zaletą i zarazem jedyną prawdziwą kwalifikacją było własne doświadczenie i to właśnie na nim zwykle się opierałam, prowadząc wykłady.

a) Jak udowodniłam w ostatniej analizie – nie masz, słonko, ŻADNYCH kwalifikacji. Sorry, Winnetou.

b) To trochę smutne widzieć, jak sama autorka przyznaje mi rację i niemal wprost stwierdza, iż Wagabunda załatwiła sobie robotę koneksjami i mocą imperatywu z rzyci, który umożliwia każdej Mary Sue pełnienie odpowiedzialnego stanowiska, do którego w ogóle się nie nadaje.

Bellanda Wandella van der Mellen : 8

Mój żywiciel, rzecz jasna, prawie nie chodził do szkoły, bo ukrywał się od dziecka.

Ha! A nie mówiłam, że wyjdzie na moje?

Teraz jednak po raz pierwszy w tym semestrze musiałam poprowadzić zajęcia z historii świata na temat, który sama znałam tylko z opowieści.

Więc...dlaczego W OGÓLE prowadzisz wykład na ten temat?

Przecież to jakieś totalne kuriozum. Nie dość, że Wagabunda nie ma nawet wystarczającej wiedzy aby prowadzić wykłady na temat miejsc, w których mieszkała, to w dodatku opowiada o świecie, który jest jej całkowicie obcy. Na tej samej zasadzie byle uczeń gimnazjum mógłby nauczać swych rówieśników o Powstaniu Styczniowym, na podstawie zaledwie jednego rozdziału ze swojego podręcznika do historii. Czy Stefcia w ogóle wie, jak wygląda praca nauczyciela akademickiego? Albo chociaż zwykłego belfra w szkole rejonowej? I dlaczego, skoro Wagabunda i tak nie jest w stanie nic powiedzieć na ten temat, nie każe studentom po prostu przeczytać jakiejś książki na temat danej planety? Czy dusze w ogóle mają jakiś sposób na utrwalenie wspomnień o swej historii poza przekazem ustnym?

Widzicie, na tym właśnie polega problem z dziełem Meyer. Ta kobieta nie jest ani Tolkienem, ani C.S.Lewisem, ani nawet Rowling; nie potrafi stworzyć spójnego wewnętrznie fantastycznego świata. Podczas lektury naszych analiz przekonacie się, jak bardzo niedookreślone jest uniwersum „Intruza” - Stefa wymyśliła sobie kilka (niekiedy bardzo pociesznych) planet i ich mieszkańców, ale nie ma pojęcia, jak właściwie wygląda ich wewnętrzna „kultura”, nie podaje nam żadnych konkretnych informacji dotyczących liczebności kosmitów i tego, jakim cudem ich społeczeństwo rozsiane po pierdyliardzie ciał niebieskich jest w stanie się ze sobą komunikować, a co za tym idzie – podejmować ważne dla ogółu decyzje dotyczące np. dalszej kolonizacji. Ot, Wszechmocna Ręka Narracji popycha wszystko naprzód i utrzymuje cały ten bajzel w jako-takiej równowadze. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ta kobieta upiera się przy umieszczaniu akcji powieści w otoczce sci-fi, skoro ewidentnie nie czuje tego klimatu i nie ma na niego większego pomysłu. Stephenie, spójrz tylko na dzieło, które wyrosło na bazie fanfika do twej serii – nie dość, że akcja „50 shades of Grey” odbywa się w naszej szarej rzeczywistości, to w dodatku ten szmelc ma miliony fanów! Dlaczego nie pójdziesz w ślady swojej naśladowczyni? Bohaterami się nie przejmuj, w każdej z twych powieści są identyczni i identycznie koszmarni, nie powinnaś więc mieć problemów z wymyśleniem nowej patologii.

Czułam, że dla moich studentów różnica jest aż nadto widoczna.

Szczerze mówiąc, wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że w ogóle masz jakichkolwiek studentów. Dusze doprawdy muszą mieć koszmarne problemy ze skompletowaniem kadry nauczycielskiej.


...Boru, a to dopiero pierwszy fragment. Coś czuję, że czeka nas długi wieczór.

Przepraszam, że przerywam, ale – siwy mężczyzna urwał na chwilę, szukając właściwych słów – chyba nie do końca zrozumiałem.

...Siwy mężczyzna?...WTF, Smeyer?

Kolejny dowód na to, co napisałam wyżej – tego typu wstawek, burzących nam dotychczasowy obraz fabuły jest w tej książce bez liku i nigdy nie dostajemy wytłumaczenia, skąd biorą się owe wyjątki (logiczne, biorąc pod uwagę fakt, że aŁtorka też tego nie wie). Do tej pory, pomijając Wagabundę-profesora, wszystkie z dusz funkcjonowały w ten sposób, że dostosowywały się zachowaniem i pozycją społeczną do swych żywicieli – mieliśmy chirurga z pomarańczową brodą, niecierpliwych uczniaków przyglądających się operacji wszczepiania duszy, Kevina, który po przeszczepieniu do nowego, dziecięcego ciała był przez rodziców ukierunkowywany muzycznie itd. Skąd w takim razie w gronie żaków starszy mężczyzna? Czy pan Będąc Człowiekiem Nosiłem Mniej Poetyckie Imię uczęszczał na uniwersytet trzeciego wieku? Czy to okupujący ciało kosmita szykuje się do wylotu na kolejną planetę, w związku z czym musi przejść obowiązkowy kurs dokształcający? Na litość, Stefa, istnieje mrowie hipotetycznych rozwiązań tej zagadki – podaj nam jakiekolwiek, byleby tylko fabuła zaczęła mieć ręce i nogi!

Okazuje się, iż tym, co frapuje pana Obraz Według Scenariusza Alexa Garlanda jest fakt, iż niejakie Ogniojady – mieszkańcy Planety Ognia, okupowane przez dusze – żywią się dymem, który uzyskują ze spalania innych inteligentnych form życia danej planety, nazywanych Pędami.

Zasadniczo dusza nie powinna osądzać innych dusz. Nie dziwiła mnie jednak jego żywa reakcja na los bliskich mu form życia, wiedziałam bowiem, że przybył na Ziemię z Planety Kwiatów.

I co z tego?

Pytam absolutnie poważnie. Wystarczyło nam sześć rozdziałów, aby przekonać się, że dusze to psychopaci, którzy w swym zblazowaniu w stosunku do mordowania form życia, które uznają za nierówne sobie przebijają nawet meyepiry. Dlaczego ni z tego, ni z owego jedna z nich przejmuje się losem krewniaków swych byłych mundurków? Te monstra mają w głębokim poważaniu nawet obecnych żywicieli!

Aha, Meyer – Wagabunda od początku książki nie ustaje w podkreślaniu, jak wielkimi prymitywami są Łowcy. Jak to się ma do „nie osądzania innych dusz”?


Wagabunda przyznaje, że tamtejsze dusze stosują specyficzną dietę, co zresztą zapobiegło całkowitej kolonizacji danego miejsca:

Kiedy ją odkryto, sądziliśmy początkowo, że dominujący na niej gatunek, Ogniojady, jest zarazem jedyną inteligentną formą życia. Ogniojady nie uważały Pędów za równe sobie – nazwijmy to uprzedzeniem kulturowym – dlatego minęło sporo czasu, ba, było już po pierwszej fali osiedleń, zanim dusze zdały sobie sprawę, że mordują inteligentne istoty. Od tamtego czasu naukowcy z Planety Ognia poszukują zastępczych składników diety dla Ogniojadów. Wysyłano tam również do pomocy Pająki, choć obie planety dzieli kilkaset lat świetlnych.

No to jeszcze raz – dlaczego nagle was to obchodzi?! Wasz żywot polega na pozbawianiu życia inteligentnych istot i przejmowaniu ich ciał! UWAŻACIE, ŻE PRZYNOSICIE OKUPOWANYM PLANETOM POKÓJ, MIŁOŚĆ I ROCK AND ROLL! MEYER, NIE MOŻESZ JEDNOCZEŚNIE KREOWAĆ SWOICH ROBALI NA KOLONIZATORÓW Z POCZUCIEM MISJI I SAMARY...

Gdy ta przeszkoda zostanie pokonana, a jestem przekonana, że nastąpi to niebawem, być może uda się zasymilować również Pędy.

...Ach. No tak. Oczywiście. Dobro kosmicznego kolektywu dobrem nadrzędnym. Cóż, przynajmniej nie mogę tym razem nawrzeszczeć na Stefę za niekanoniczność – dusze mają zamiar uratować nieszczęsne Pędy wyłącznie w celu przerobienia ich na stylowe M4, a więc wszystko w normie.

Adolf approves : 13

Na razie zdołano znacząco ograniczyć przemoc. Skończono, rzecz jasna, z tym całym, hm, paleniem żywcem i paroma innymi rzeczami.

Meyer, jeśli twój czytelnik na widok hasła „parę innych rzeczy” widzi oczyma wyobraźni obraz rodem z średniowiecznej sali tortur, to wiedz, że musisz przemyśleć kreację swoich protagonistów.

Adolf approves : 14

Nic mnie nie obchodzi, jaki był faktyczny zamysł tego fragmentu – jeśli ta kobieta naprawdę nie widzi, co wychodzi spod jej klawiatury, to niech przynajmniej znajdzie sobie ogarniętego edytora.


Okazuje się, że pan W Roli Głównej Cillian Murphy nie jest jedynym studentem na sali z resztką poczucia przyzwoitości i działającym sumieniem – swoje oburzenie wydarzeniami mającymi miejsce na Planecie Ognia wyraża także inny żak o imieniu Robert.

Dlaczego nie zrezygnowano z tej planety?
Oczywiście brano takie rozwiązanie pod uwagę, Robercie. Ale porzucanie planet nie jest łatwe. Dla wielu dusz Planeta Ognia jest domem. Nie można ich przesiedlić wbrew ich woli.

Niby co w tym trudnego? Wagabunda przenosiła się kilkakrotnie...i umówmy się, nie wymaga to specjalnego wysiłku: wyjąć duszę, umieścić w kapsule, wysłać w przestrzeń. Voilà.

A tak w ogóle, to wstydź się, Robercie – sugerować, że dusze powinny poszukać jakiejś spokojniejszej planety zamiast radośnie uprawiać kanibalizm. Czy ty w ogóle jesteś jednym z nas?

Adolf approves : 15

Ale to przecież barbarzyństwo!
Fizycznie rzecz biorąc, Robert był młodszy niż większość pozostałych studentów. Był mi właściwie najbliższy wiekiem.

Ale DLACZEGO oni różnią się wiekiem?! Stefa, zlituj się, daj mi chociaż jakąś wskazówkę! Maleńką podpowiedź! Niech ta książka nabierze choć cień sensu!!!

Był też dzieckiem w innym, ważniejszym sensie. Ziemia była jego pierwszym światem; jego matka mieszkała tutaj, gdy postanowiła się rozmnożyć. Dlatego widział dużo mniej niż inne, bardziej doświadczone dusze.

...Ejże, wygląda na to, że dusze, które przychodzą na świat w sposób naturalny to całkiem w porządku chłopaki. Robercie, co ty na to, żeby rozpocząć jakąś kampanię, nakłaniającą wszystkie kosmiczne małżeństwa do rozpłodu? Może jeszcze jest dla was jakaś nadzieja!


Zaraz. Moment. Ten chłopak został urodzony w klasyczny, ludzki sposób? Jak to właściwie może wyglądać?

Spoiler alert: dusze rozmnażają się w pewien szczególny sposób (och, jak ja użyję sobie na tym koncepcie, gdy nadejdzie właściwy moment!), charakterystyczny dla ich rasy. Jeśli przyjmiemy, że po zajęciu żywiciela mają możliwość spłodzenia potomka zgodnie z naturą mundurka, to pojawiają się nam dwa problemy:

a) ów koncept kłóci się z całą ideą macierzyństwa dusz jako kwestii wielce delikatnej i szczególnej

b) jak to właściwie wygląda z technicznego punktu widzenia? Dusze nie mają ciał. Mam założyć, że pani Dusza wypluwa z siebie na porodówce sparklącą amebę, która jest w te pędy przenoszona do ludzkiego ciała? Jeśli tak, to skąd biorą noworodki (tak, mnie też zrobiło się niedobrze na tę myśl)? A jeśli wsadzają duszkę w możliwie najmłodsze ciało – to co z dysonansem między, powiedzmy, ciałem kilkulatka i umysłem niemowlaka?

Tyle pytań – żadnej odpowiedzi. Niby powinnam się już przyzwyczaić, ale...Stefciu, to dopiero siódmy rozdział. SIÓDMY. Nawet „Zmierzch” na tym etapie wciąż jeszcze biegł w miarę logicznym torem.

Ciekawiło mnie, jak to jest – urodzić się od razu w świecie tak bogatym w emocje, nie doświadczywszy wcześniej niczego innego. Wyobrażałam sobie, że trudno wówczas zachować obiektywizm. Starałam się o tym pamiętać i okazywałam mu szczególną cierpliwość.

O co znów chodzi, do diabła? Przecież dusze (deklaratywnie) także znają emocje, z tym, że jedynie te pozytywne; Robert nie powinien więc niczym różnić się w tej materii od współbratymców, zwłaszcza, jeśli został od razu przesiedlony do ciała dziecka nie znającego negatywnych uczuć lub od razu przyszedł na świat z gotowym ciałem. Mamooo, logiki!!!

Świat według Terencjusza: 18

Wagabunda stara się sprzedać Robertowi propagandową gadkę na temat tolerancji wobec nieznanego; chłopak nie jest jednak w ciemię bity i zauważa, iż skoro nauczycielka sama nigdy nie udała się w owo straszne miejsce, to musiała mieć ku temu jakieś powody.

Wybór planety jest bardzo osobistą decyzją, Robercie, o czym być może sam się kiedyś przekonasz – odparłam, dając jasno do zrozumienia, że uważam ten temat za zamknięty.

Chętnie wierzę, zwłaszcza, że autorka nigdy nie zawraca sobie głowy wyjaśnieniami, dlaczego właściwie dusze czują pociąg do podróży – to jest, wyłączając nudę oraz fakt, że ci psychopaci najwyraźniej lubią odszukiwać coraz to nowe planety w celu przerobienia ich rdzennych mieszkańców na apartamentowce.

Do rozmowy dołącza Melanie:

Czemu im tego nie powiesz? Przecież twoim zdaniem to jest barbarzyństwo – okrutne i niegodne. Co zresztą zakrawa na ironię, jeżeli chcesz znać moje zdanie – choć pewnie nie chcesz. W czym problem? Wstydzisz się powiedzieć, że zgadzasz się z Robertem? Dlatego, że jest bardziej ludzki niż inni?”

Poddaję się. Oficjalnie przyznaję, że nie mam pojęcia, co właściwie chce nam przekazać w tym rozdziale Stefa. Być może jest to spowodowane tym, że nasza ulubiona twórczyni po raz kolejny zapętliła się nieco we własnej powieści i nie może się zdecydować, którędy do wyjścia.

Stefciu. Słoneczko. Pozwól, że powtórzę to, co tłumaczyłam ci swego czasu przy analizach „Przed Świtem”: nie możesz mieć ciasteczka i zjeść ciasteczka. Podobnie, jak nie było możliwym wykreowanie Volturi zarazem na czarne charaktery, jak i służbistów stojących na straży zasad, tak i teraz nie możesz nam wciskać, że Wagabunda widzi niewłaściwość mordowania żywych istot, gdy w tym samym czasie rozważa, jakby tu pozbyć się Melanii. Wróć – możesz, oczywiście, z tym, że wtedy trzeba by było przyznać, że Wagabunda jest hipokrytką lub poprowadzić fabułę w ten sposób, by owe myśli były oznaką wewnętrznej przemiany. Ponieważ żadna z tych opcji nie jest prawidłowa, a nasza duszka ma uchodzić za wzór cnót bez gwałtownej zmiany charakteru – patrz rozdział piąty – toteż ze smutkiem jestem zmuszona odtrąbić fail.


No dobrze, kochani, skupcie się, albowiem teraz zaczyna się (he, he) właściwa akcja – na scenę wkracza główna antagonistka tej powieści.

Na krześle za Robertem poruszył się jakiś cień. To Łowczyni, jak zwykle ubrana na czarno, pochyliła się z uwagą, po raz pierwszy zaciekawiona tematem dyskusji.
(...)Odkąd Łowczyni zaczęła śledzić każdy nasz krok, Melanie musiała zrewidować niektóre swoje poglądy; dotychczas wydawało jej się, że nie ma niczego, czego mogłaby nienawidzić bardziej niż mnie.

Postać Łowczyni jest frapująca z kilku różnych względów. Zacznijmy od najważniejszego z powodów: to zdecydowanie najbardziej nieudany czarny charakter, jakiego kiedykolwiek stworzyła Stefa.

Tak, dobrze widzicie. James, którego podstępny plan opierał się na sprawności fizycznej i umysłowej Belli; Victoria, wielka nieobecna obu części, w których grała główną rolę Tego Złego; nawet Latający Cyrk Volturi, źródło inspiracji dla większości moich fanfików – oni wszyscy są bardziej realnym zagrożeniem niż nasza brutalna duszka. Jednym z głównych powodów dla którego tak się dzieje jest fakt, że przez znakomitą większość tej książki...Łowczyni rozpływa się w powietrzu. Nawet nieszczęsna Vicky knuła swoje mroczne scenariusze zemsty gdzieś na dziesiątym planie Nju Muna i Zaćmienia; nasz najnowszy wróg natomiast lada moment zniknie, by nie pojawić się z powrotem przez długi, długi czas. Ciężko powiedzieć, co jest tego przyczyną – jak dla mnie, Meyer ewidentnie nie miała pomysłu na tę postać, ponieważ jednak czuła, że każda porządna powieść YA winna mieć swojego bad guya, stworzyła niniejsze dziwo, przy którym kreacja Diane Kruger w ekranizacji zdaje się być realnym zagrożeniem i przeciwnikiem na miarę Hansa Grubera.

Kolejną przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, że nie mamy bladego pojęcia, jak daleko sięgają kompetencje Łowczyni. Jak się za chwilę przekonamy, u dusz nie ma typowej władzy; fakt ten z jednej strony utrudnia z pewnością kontrolę nad rozbrykanymi jednostkami, z drugiej jednak sprawia, że czytelnik zachodzi w głowę, dlaczego główna bohaterka w ogóle boi się Łowczyni, skoro ta (wedle kanonu ustanowionego przez samą Stefę) nie ma żadnej realnej kontroli nad jej losem (co, jakkolwiek żałośnie by to nie brzmiało, na drabinie ewolucyjnej Tych Złych stawia ją nawet poniżej Kabaretu Włoskich Wąpierzy).

Tym jednak, co ostatecznie sprawia, iż nie możemy brać tej postaci na poważnie jest – nie można tego ująć inaczej – jej kompletnie disnejowska natura. Trzeba przy tym podkreślić, że choć zamieszczę tu dziś kilka obrazków ze znanych bajek ze stajni pana Walta, w żadnym wypadku nie można nakreślić znaku równości między Łowczynią i większością tamtejszych antagonistów. Czarne charaktery Disneya są bowiem w znakomitej większości charyzmatyczne, przebiegłe oraz (przynajmniej częściowo) skuteczne w snuciu intryg; Łowczyni jest natomiast „kreskówkowa” o tyle, że kompletnie nie da się brać tej kobiety na poważnie – to taki przerażająco stereotypowy przeciwnik głównego bohatera, którego przemowom mogłyby równie dobrze towarzyszyć gromy z jasnego nieba.


Wagabunda, dostrzegając swe nemezis pospiesznie kończy wykład i oznajmia, że na następnych zajęciach będą mieli gościa w postaci byłego Strażnika Ognia z Planety Ognia (to jakaś kosmiczny odpowiednik westalki?), który opowie studentom o zasiedlaniu planety – cóż, tyle dobrego, iż tym razem posłuchają kogoś z minimalnym doświadczeniem. Przez chwilę zastanawia się, czy nie dołączyć do swych żaków, ostatecznie jednak stwierdza, iż nie ma ochoty na integrację – nie chodzi tu jednak o etykę pracy, a o fakt, iż jest cokolwiek aspołeczna i jeszcze nigdy w całym swym życiu nie przywiązała się do nikogo na tyle, by pozostać dłużej na innej planecie.

Meyer, jeśli nadal będziesz tak subtelna, nigdy nie zdołam domyślić się, co dalej -szczególnie biorąc pod uwagę, że żaden z twych poprzednich awatarów nie miał tego rodzaju problemów!

Bellanda Wandella van der Mellen : 9

Wagabunda sprząta swoje notatki; Łowczyni wykorzystuje ten moment, by rzucić kilka uwag o nadzwyczajnym zainteresowaniu grupy tematem Ogniojadów oraz podkreślić, że dusza nie odpowiedziała na wątpliwości Roberta; Wagabunda jednak zbywa ją, całkiem słusznie zauważając, iż nie ma obowiązku dzielić się z uczniami prywatnymi przemyśleniami. Kobiety wychodzą z uniwerku i kierują się w stronę domu Wagabundy:

Powiedz mi coś, Wagabundo. Żal ci ich?
Kogo? – zapytałam obojętnie. – Pędów?
Nie, ludzi.
(…)
Ludzi?
Tak. Żal ci ich?
A pani nie?
Nie. To była wyjątkowo brutalna rasa. To cud, że sami się wcześniej nie pozabijali.

Ha! Spójrzcie tylko! Główny antagonista przekonany o marności odmiennej rasy i cieszący się z ich anihilacji!



Nie wszyscy byli źli.
Tak byli genetycznie zaprogramowani. Przemoc leżała w ich naturze. Ale wygląda na to, że ty im współczujesz.
Wiele stracili, nie sądzi pani? – Powiodłam ręką dookoła. Stałyśmy w czymś na kształt parku, pomiędzy dwoma porośniętymi bluszczem akademikami. Głęboka zieleń liści była miła dla oka, szczególnie na tle wyblakłej czerwieni sędziwych cegieł. Powietrze było łagodne i złociste, a lekka woń oceanu mieszała się ze słodkim zapachem kwiatów i krzewów. Delikatny wiatr muskał mi skórę na ramionach. – W poprzednich życiach nie było pani dane takie bogactwo zmysłów. Jak nie współczuć komuś, komu to wszystko odebrano?



Co?



Ale...ale przecież...ty sama twierdziłaś dwa rozdziały temu, że ludzie to potworna rasa...Sama chcesz się pozbyć Melanii...to...to jest...AARRGH!!!



MEYER, CZY MOGŁABYŚ, PROOOSZĘ, NADAĆ CHARAKTEROWI WAGABUNDY JAKIKOLWIEK SPÓJNY KSZTAŁT?! SPRÓBUJ PRZYNAJMNIEJ UTRZYMAĆ JAKO-TAKĄ RÓWNOWAGĘ W OBRĘBIE MNIEJ WIĘCEJ DZIESIĘCIU ROZDZIAŁÓW! I NIE, TO NIE JEST DOWÓD NA WEWNĘTRZNĄ PRZEMIANĘ KOSMITKI – JEŚLI MI NIE WIERZYCIE, PRZEJDŹCIE NA KONIEC ANALIZY. TO PO PROSTU SMEYER I JEJ KOMPLETNA NIEUMIEJĘTNOŚĆ PROWADZENIA WŁASNYCH PACYNEK!!!

* bierze głęboki wdech *

Cóż, nie było tak źle – ostatnim razem Stefa doprowadziła mnie do wybuchu już w rozdziale piątym. Odnotujmy ten postęp!


Łowczyni nie przejmuje się, niestety, dramatyczną mową Wagabundy (być może zatkało ją w obliczu tak wielkiej hipokryzji), więc nasza duszka próbuje skierować rozmowę na inne tory:

Na jakich planetach pani wcześniej mieszkała? – zapytałam.
Zawahała się, po czym wyprostowała ramiona.
Na żadnej. Tylko na Ziemi.
Zaskoczyło mnie to. Była dzieckiem, jak Robert.
Tylko na jednej? I od razu chciała pani zostać Łowczynią?

Cóż, zapewne od początku wyczuwała, że tutejsze ziemie obfitują w złoto wiele przyjemnych mundurków do zamieszkania, a poza tym uwielbia masakrować tubylców:



Okazuje się, że Łowczyni rozmawiała z Pocieszycielką i zdołała domyślić się z jej zachowania, że Melania przeszkadza naszej duszy w znacznie większym stopniu, niż tylko nie dopuszczając jej do swych myśli. Wagabunda zionie złością na wieść, że Łowczyni pogwałciła tajemnicę zawodową obowiązującą Pocieszyciela i jego klienta i oskarża rozmówczynię o brak zaufania. Okazuje się jednak, że nie trafiła – Łowczyni nie ma wprawdzie żadnych wątpliwości, że Wagabunda się stara, ale uważa, że dziewczyna zaczyna współczuć Melanie i powinna przekazać swój mundurek innemu żołnierzowi.

No nie! – wykrzyknęłam. – Melanie zjadłaby go żywcem!

- Tylko ja jestem wystarczająco marysuistyczna, aby utrzymać ją na wodzy! Wiem to, albowiem...eee...jestem główną bohaterką tej książki!

Bellanda Wandella van der Mellen : 10

Łowczyni jest zaskoczona, że Mel ma wpływ na Wagabundę przez coś jeszcze prócz wspomnień i przedstawia swój własny plan uciszenia krnąbrnego człowieka – tymczasowo wyskoczy ze swego mundurka i zamieszka w ciele Melanii, a po wyciągnięciu wszystkich interesujących ją informacji wróci do swego oryginalnego ciała.

W pierwszej chwili aż zaparło mi dech. Byłam roztrzęsiona, a Melanie pałała taką nienawiścią, że zabrakło jej słów. Sama myśl, że umieszczono by we mnie Łowczynię – choć oczywiście ja byłabym wtedy gdzie indziej – napawała mnie tak głęboką odrazą, że zrobiło mi się niedobrze.

Istnieją w twórczości Stefy fragmenty, które sprawiają, że zaczynam się czuć autentycznie niezręcznie. To właśnie jeden z nich.

Aha, i Wagabunda powinna przywitać uczucie odrazy z niemiłym zaskoczeniem, jako że nie należy ono do standardowego pakietu emocjonalnego dusz.

Tak, Stefa. W przeciwieństwie do ciebie, ja wciąż pamiętam treść początkowych rozdziałów. Któraś z nas musi stać na straży kanoniczności i logiki, czyż nie?

Świat według Terencjusza: 19

Wagabunda zdecydowanie sprzeciwia się owemu konceptowi i na uwagę Łowczyni, że swoją niekompetencją hamuje cały proces śledczy, sugeruje, by w takim razie dać sobie spokój, uznać mur stworzony przez Melanię za nienaruszalny i rozstać się w pokoju.

Na pewno jest za późno na to, by dowiedzieć się czegokolwiek od ciebie. Ale jeżeli będziesz nadal upierać się przy swoim, to kto wie, może się zdarzyć, że to ona sama mnie do nich zaprowadzi.
Ona sama???
Kiedy już odzyska pełną kontrolę, a ty będziesz słaba jak Kevin, znany niegdyś jako Rwąca Pieśń. Pamiętasz? To ten, który rzucił się na Uzdrowiciela.
(…)
O tak, to zapewne tylko kwestia czasu. Twoja Pocieszycielka pewnie nie podzieliła się z tobą statystykami? Zresztą nawet jeżeli tak, to nie zna najnowszych danych; tylko my nimi dysponujemy. Okazuje się, że w przypadkach takich jak twój – żywiciela stawiającego opór – zaledwie jedna na pięć dusz wychodzi z tego pojedynku zwycięsko. Czy przyszło ci w ogóle do głowy, że może być aż tak źle? Dusze zainteresowane przybyciem na Ziemię będą otrzymywać inne informacje niż do tej pory, Nie będą już mogły prosić o dorosłego żywiciela. Ryzyko jest zbyt duże. Tracimy kolejne dusze. Ani się obejrzysz, a zacznie do ciebie mówić, przemawiać twoimi ustami, kontrolować twoje zachowanie.

Ani się obejrzymy, a ten potwór człowiek przejmie nad wszystkim kontrolę i zniszczy naszą wioskę rasę. Nikt nie będzie bezpieczny, póki on(a) żyje!



Wybaczcie – może to dziecinne, ale straszliwie zabawne.

Słuchałam tego wszystkiego w napięciu, całkiem znieruchomiała. Łowczyni stanęła na palcach i nachyliła się w moją stronę, po czym odezwała się znowu, tym razem cicho i łagodnie:
Czy właśnie tego chcesz, Wagabundo? Przegrać? Zniknąć, wyparta przez inny umysł? Chcesz być jak żywiciel?
Zaparło mi dech.
Będzie już tylko gorzej. Przestaniesz być sobą. Znikniesz. Może cię uratują... Może przeniosą cię do innego ciała, tak jak Kevina. Staniesz się dzieckiem, będziesz miała na imię Melanie i zamiast komponować muzykę, będziesz wolała bawić się samochodami, czy co ją tam interesuje.

Słuchaaaj się mnie!



Tylko jedna na pięć dusz zwycięża? – wyszeptałam. Kiwnęła głową, ledwie powstrzymując uśmiech.
Przegrywasz samą siebie, Wagabundo. Światy, które zobaczyłaś, doświadczenie, które zgromadziłaś – wszystko przepadnie. Przeczytałam w twoich dokumentach, że mogłabyś zostać Matką. Gdybyś zdecydowała się na Macierzyństwo, twoje życie przynajmniej nie poszłoby na marne. Myślałaś o Macierzyństwie?

Jestem w kropce. Kojarzycie jakiś disnejowski czarny charakter, który nakłaniał protagonistę do prokreacji?

A poza tym... * bierze głęboki wdech *. Nie. To jeszcze nie ta chwila. Ale wierzcie mi – kwestia szeroko pojętego macierzyństwa zostanie przeze mnie w swoim czasie rozszarpana na kawałki.


Łowczyni zdaje sobie sprawę, że cokolwiek przesadziła i przeprasza Wagabundę za niestosowną uwagę.

Idę do domu. Proszę mnie nie śledzić.
Muszę. To moja praca.

Meyer, mam pytanie. Co robiła Łowczyni, zanim złapano Melanie? Pytam poważnie. Większość Ziemi została skolonizowana, ruch oporu to niedobitki. Na czym polega obecnie zawód tej kobiety? Jakim cudem może marnować dnie, włócząc się bez celu za Wagabundą? Czy robale nie mają żadnej biurokracji? Łowczyni nie powinna być przypadkiem zawalona stosem raportów do wypełnienia, albo coś w ten deseń?

Co ciekawe, Wagabunda podziela moje wątpliwości, na które czarna, czarna kobieta ma następującą odpowiedź:

Wszędzie tam, gdzie resztki ich świata stykają się z naszym, pojawia się śmierć(...) Jeżeli przez jakiegoś Jareda albo Jamiego straci życie choćby jedna dusza, będzie to o jedną za dużo. Dopóki na tej planecie nie zapanuje zupełny pokój, mój zawód jest potrzebny. Dopóki Jared i jemu podobni pozostają na wolności, muszę chronić nasz gatunek. Dopóki Melanie i jej podobni wodzą dusze za nos...


 
Wagabunda uznaje rozmowę za zakończoną i odchodzi szybkim krokiem, odprowadzana okrzykiem Łowczyni:

Ratuj się, Wagabundo! – zawołała za mną. – Masz coraz mniej czasu!
Zamilkła na chwilę, po czym krzyknęła jeszcze głośniej:
Daj mi znać, kiedy mam zacząć nazywać cię Melanie!

Pamiętacie? On




Gratulacje, Meyer! Tyle klisz w przeciągu jednego dialogu – jestem z ciebie dumna.


Melanie budzi się i podsuwa całkiem rozsądne rozwiązanie – oskarżyć Łowczynię o stalking przed jej przełożonymi. Niestety, jest to niemożliwe, albowiem:

W naszym świecie nie ma przełożonych, przynajmniej nie w tym sensie. Wszyscy pracują wspólnie na równych warunkach. Są tylko osoby, którym składa się sprawozdania, by obieg informacji był uporządkowany, i rady, które podejmują potem decyzje; ale nikt nie odbierze jej sprawy, którą chce się zajmować.

Obiecałam, że na tym blogu nie będzie odniesień politycznych i dotrzymam słowa. Ale...spójrzcie na powyższy cytat i wyznajcie z ręką na sercu, że nie widzicie tu śladów inspiracji filozofią niejakiego Władimira Iljicza. Nie da rady? No właśnie. Ale nie ma obaw, znalazłam inne, znacznie bardziej neutralne odniesienie:



Doprawdy żałuję, że ten motyw pojawia się tak rzadko, iż nie zasługuje na oddzielną kategorię, bo jej nazwa mogłaby być upojna.

Skojarzenia na bok – Smeyer, czy byłabyś w stanie choć raz nie zaprzeczać sama sobie w obrębie jednego akapitu? Skoro są rady, które podejmują decyzje, to znaczy, że dusze MAJĄ władzę, w jakkolwiek szczątkowej formie by ona nie była. Niby dlaczego nikt nie mógłby utemperować zakusów Łowczyni i odesłać jej do papierkowej roboty? Nachodzi Wagabundę = narusza jej nietykalność = złamanie zasad współżycia dusz. Co w tym skomplikowanego, do kroćset?

Wiem – zabijmy ją!”
Przed oczyma stanął mi znienacka obraz moich dłoni zaciśniętych na szyi Łowczyni.
Właśnie d l a t e g o dobrze się stało, że mój gatunek zajął tę planetę.”

MY dokonujemy masowych mordów wyłącznie w świetle prawa i w białych rękawiczkach!

Melanie podpuszcza Wagabundę, twierdząc, że kosmitka także życzy sobie jej śmierci; dziewczyna broni się, że to nieprawda, ale przyznaje, że nie ma ochoty więcej widzieć Łowczyni.


A teraz...grrr...powraca kwestia rozmnażania:

Nigdy się nie zastanawiałam, jak się rozmnażacie. Nie wiedziałam, że to tak wygląda.”
Traktujemy to bardzo poważnie, jak pewnie się domyślasz. Dzięki za troskę.”
W moim głosie pobrzmiewała ironia, ale wcale jej to nie zraziło.

Jeszcze nie. Jeszcze nie. Ale przyrzekam, że zemsta będzie krwawa.


Wagabunda wchodzi do mieszkania i sprawdza w internecie odloty wahadłowców do Chicago; Melania chce wiedzieć, jaki jest cel tej podróży:

Poczułam, jak ogarnia ją panika.
Po co?”
Zobaczyć się z Uzdrowicielem. Nie ufam jej. Chcę z nim porozmawiać, zanim podejmę decyzję.”
Odezwała się dopiero po krótkiej chwili.
O tym, czy mnie zabić?”
Tak .”

No to wszyscy razem: Hip – hip – hurra dla kryształowych serc i moralności naszych robali!



Adolf approves : 16

A nie mówiłam, że moja wściekłość we wcześniejszym fragmencie związanym z hipokryzją Wagabundy będzie mieć uzasadnienie? Ja nigdy Was nie okłamuję.



To już wszystko na dziś. Za tydzień więcej flashbacków oraz niespotykane jak na Stefcię pokłady seksualnych aluzji (ale spokojnie, nic nad wyraz gorszącego; to wciąż dzieło Smeyer). Do zobaczenia!

Statystyka:

Adolf approves : 16
Bellanda Wandella van der Mellen : 10
Świat według Terencjusza: 19
Witaj, Morfeuszu : 5


Maryboo

23 komentarze:

  1. Co za pierdoły. Na poważnie, rzygać mi się chce na myśl, że są ludzie skłonni łyknąć to gówno bez popitki i zachwycić się dojrzałością fabuły.

    Nienawidzę robali. Wpojenie wciąż jest na szczycie listy odrażających rzeczy, które wymyśliła S.M., ale robale następują mu na pięty. Marzę, och, marzę o tym, żeby Mel objęła kontrolę nad ciałem, wydłubała tę glistę i rozdeptała. Ewentualnie niech ją wszczepi w tasiemca i trzyma w formalinie. (Choć nie wiem, czy tasiemce mają na tyle rozwinięty układ nerwowy, żeby było ją w co wszczepiać.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Leno, nie obawiaj się - Meyer jest bardzo dumna ze wszystkich swoich zmierzchowych idei i bezwstydnie kopiuje je do "Intruza", w związku z czym będzie i wpojenie. Musicie tylko cierpliwie poczekać do rozdziału dziewiątego.


      Maryboo

      Usuń
  2. Oh, dzięki Ci, Maryboo, za te obrazki! Bez nich ten rozdział byłby kolejnym, przy którym muszę powstrzymywać się od ziewania ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Im dalej w ten utwór ty m gorzej.Analizatorki powinny mieć dodatek za prace w trudnych warunkach.


    chomik

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja nie znam bajek Disneya i obrazki mi niewiele mówiły :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Z ciekawości jak nazywałaby się 'smerfowa' kategoria?

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurczę, tylko Skazę kojarzę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ha, a ja, jakkolwiek z disneyowskich bajek oglądałam tylko "Pocahontas" i "Dzwonnika z Notre Dam" (obie baaardzo dawno temu), skojarzyłam wszystkich, oprócz tej w czerwonej kiecce ^^.

    No, wreszcie chociaż minimalnie coś się działo. Coraz bardziej nienawidzę tych robali...

    Gwath

    PS: Wpojenie? Kurczę, jakoś nie kojarzę, o który wątek chodzi... Będę niecierpliwie czekać na rozdział dziewiąty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten w czerwonym nie jest czasem z "Pięknej i bestii"?

      Nie wiem, czy zaznaczać domniemane spoilery, ale ja jako wpojenie obstawiałabym przejęcie przez Wandę (w polskiej wersji też była Wandą?) uczuć Mel do Jareda i Jaimiego... Ale kieruję się najbardziej numerem rozdziału, bo to chyba było gdzieś w tamtej okolicy. Well, zobaczymy.

      Usuń
    2. Ja sądzę, że chodzi raczej o kobietę w czerwonej sukience. To zła wiedźma z ,,Zaplątanych".
      I zgadzam się co do wątku wpojenia. Wydaje mi się, że ten całkowity brak wyboru w kwestii osób, w których duszyczki się zakochują działa na tej samej zasadzie co wpojenie.

      Usuń
    3. Wiem, że chodziło o kobietę, ale skoro Gwathgor pisała, że zna wszystkich poza nią, to zapytałam o faceta, którego nie wiem skąd kojarzę :)
      To po prostu imperatyw narracyjny w ekstremum.

      Usuń
    4. Fakt, może o to chodzić.

      Dziękuję za wyjaśnienie ;3. A ten facet w czerwonym to chyba Gaston (?) z 'Pięknej i Bestii'.

      Usuń
    5. Ha, czyli dobrze mi świta :) (Rany, kiedy to było...)

      Usuń
  8. Akurat dzisiaj obejrzałam sobie Intruza i dochodzę do jedynego słusznego wniosku: filmy na podstawie "dzieł" Meyer to jedyne adaptacje książek przewyższające oryginały. Cóż, mimo że te filmy wciąż nie są wolne od nudy (szczególnie Przed Świtem cz.1) i głupot, a w dodatku w Sadze Zmierzch główną bohaterkę gra najbardziej drętwa aktorka ever, to przynajmniej limit czasowy spowodował powycinanie wielu kfffiatków i sprawił, że da się to obejrzeć bez bólu.

    OdpowiedzUsuń
  9. A mnie ciekawi inna rzecz. Jeśli dobrze rozumiem, to Łowcy (i Łowczynie) zajmują się wyłapywaniem rebeliantów, tak? Zatem Łowczyni jest po stronie Wagabundy, tak? Więc dlaczego niby ta ma uważać ją za złą? To tak jakby mieć pretensje do policjanta za to, że łapie złodziei...

    A co do smerfów, to mam złe wiadomości:
    http://www.sadistic.pl/smerfy-jako-komunisci-vt219288.htm

    Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo aby złapać złodzieja policjant musi cię przesłuchać! I marnuje twój cenny czas! I fokle jest wstrętny, bo potrzebuje pomocy biednych, niewinnych świadków podczas łapania przestępców... A jak taki złodziej będzie mu groził, to policjant może nawet - o zgrozo! - strzelać żeby ocalić swoje życie!

      Usuń
    2. Wypłosz - ponieważ przeszkadza Wagabundzie i burzy jej ustalony porządek dnia, a poza tym nasza duszka jej nie lubi.

      Nie żartuję. To kolejny dowód na to, że Łowcy to Volturi po zmienioną nazwą - w sadze też mieliśmy uważać Włochów za zło wcielone tylko dlatego, że byli nielubiani przez protagonistów...Mimo, iż czepiali się Cullenów tylko wtedy, gdy tamci łamali reguły (SparkleSuicide, Nabuchodonozor), a więc de facto wykonywali jedynie swoją robotę strażników wampirzego ładu. Nie ma znaczenia, że Łowczyni po prostu ma konkretne zadanie do wykonania - napastuje nieszczęsną Wagabundę i nie daje jej w spokoju angstować w kątku, w związku z czym automatycznie awansuje na czarny charakter serii.

      Maryboo

      Usuń
  10. Czuję się urażona porównaniem tej całej Łowczyni do takich klasycznych, znakomitych czarnych charakterów jak Skaza czy Frollo. Łowczyni nawet do pięt im nie dorasta. Tamci przynajmniej stwarzali jakieś w miarę realne zagrożenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to w sumie smutne

      Usuń
    2. W pełni podzielam zdanie przedmówcy/przedmówczyni. Skaza to mój ulubiony schwartzcharakter (na równi z Hadesem z Herkulesa).

      ~CzarnyKot

      Usuń
  11. dochodzę do jedynego słusznego wniosku: filmy na podstawie "dzieł" Meyer to jedyne adaptacje książek przewyższające oryginały
    Nie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Łykam całą analizę ze sporym opóźnieniem (miodna jest) i nie wiem, co będzie dalej, ale co do rozmnażania sparklaków...

    "jak to właściwie wygląda z technicznego punktu widzenia? Dusze nie mają ciał. Mam założyć, że pani Dusza wypluwa z siebie na porodówce sparklącą amebę, która jest w te pędy przenoszona do ludzkiego ciała? Jeśli tak, to skąd biorą noworodki"

    ...wiele pasożytów świetnie radzi sobie z pokonaniem bariery krew - łożysko - płód, więc dlaczego nie sparklące gówna? Żywiciel zachodzi w ciążę, a larwa sparklaka w stosownym czasie przepełza do płodu i go zasiedla. Równie proste co obrzydliwe.

    Pozdrawiam serdecznie
    małpawbibliotece

    OdpowiedzUsuń