Witam
państwa bardzo serdecznie. Proszę zająć miejsce na auli i wyjąć
coś do pisania – zaczynamy wykład!
– Tak, W Stronę Słońca? – zapytałam, wdzięczna studentowi, że przerywa mi wykład. Nie czułam się dzisiaj zbyt pewnie. Moją największą zaletą i zarazem jedyną prawdziwą kwalifikacją było własne doświadczenie i to właśnie na nim zwykle się opierałam, prowadząc wykłady. Mój żywiciel, rzecz jasna, prawie nie chodził do szkoły, bo ukrywał się od dziecka. Teraz jednak po raz pierwszy w tym semestrze musiałam poprowadzić zajęcia z historii świata na temat, który sama znałam tylko z opowieści. Czułam, że dla moich studentów różnica jest aż nadto widoczna.
Tak,
to pierwszy akapit dzisiejszego rozdziału. Przyjrzyjmy mu się
dokładniej, dobrze?
– Tak, W Stronę Słońca? – zapytałam, wdzięczna studentowi, że przerywa mi wykład.
Pytanie:
dlaczego ów mąż nosi takie dziwaczne imię? Odpowiedź: nadano mu
je na innej planecie. Pytanie: dlaczego pozostał przy starej nazwie?
Odpowiedź: bo może. Pytanie: jaki w tym sens? Odpowiedź: żadnego.
Stefa.
Nie ma znaczenia, czy pan Film Danny'ego Boyle'a przybył na Ziemię
w 23345 rzucie, kiedy to planeta była już skolonizowana i nie
musiał się ukrywać. W Stronę Słońca, podobnie jak reszta
kosmitów, powinni bez szemrania przejmować zwyczaje planety, na
której przebywają – chociażby po to, żeby nie tworzyć bałaganu
i nie mieszać ze sobą różnych kultur (co w obecnej chwili czyni
pracę Wagabundy cokolwiek bezsensowną). Posiadanie osobistych
preferencji w kwestii imienia/wyglądu/ubioru to – jak próbowałam
ci wyjaśnić dwa tygodnie temu – ludzka domena. Dusze to
kompletnie odmienna rasa i jako taka powinna przejawiać całkowicie
różny od naszego sposób myślenia. Jeśli nie jesteś w stanie
sobie tego wyimaginować i przelać na papier, to może lepiej zabrać
się za stare, dobre harlequiny?
Moją największą zaletą i zarazem jedyną prawdziwą kwalifikacją było własne doświadczenie i to właśnie na nim zwykle się opierałam, prowadząc wykłady.
a)
Jak udowodniłam w ostatniej analizie – nie masz, słonko, ŻADNYCH
kwalifikacji. Sorry, Winnetou.
b)
To trochę smutne widzieć, jak sama autorka przyznaje mi rację i
niemal wprost stwierdza, iż Wagabunda załatwiła sobie robotę
koneksjami i mocą imperatywu z rzyci, który umożliwia każdej Mary
Sue pełnienie odpowiedzialnego stanowiska, do którego w ogóle się
nie nadaje.
Bellanda
Wandella van der Mellen : 8
Mój żywiciel, rzecz jasna, prawie nie chodził do szkoły, bo ukrywał się od dziecka.
Ha!
A nie mówiłam, że wyjdzie na moje?
Teraz jednak po raz pierwszy w tym semestrze musiałam poprowadzić zajęcia z historii świata na temat, który sama znałam tylko z opowieści.
Więc...dlaczego
W OGÓLE prowadzisz wykład na ten temat?
Przecież
to jakieś totalne kuriozum. Nie dość, że Wagabunda nie ma nawet
wystarczającej wiedzy aby prowadzić wykłady na temat miejsc, w
których mieszkała, to w dodatku opowiada o świecie, który jest
jej całkowicie obcy. Na tej samej zasadzie byle uczeń gimnazjum
mógłby nauczać swych rówieśników o Powstaniu Styczniowym, na
podstawie zaledwie jednego rozdziału ze swojego podręcznika do
historii. Czy Stefcia w ogóle wie,
jak wygląda praca nauczyciela akademickiego? Albo chociaż zwykłego
belfra w szkole rejonowej? I dlaczego, skoro Wagabunda i tak nie jest
w stanie nic powiedzieć na ten temat, nie każe studentom po prostu
przeczytać jakiejś książki na temat danej planety? Czy dusze w
ogóle mają jakiś sposób na utrwalenie wspomnień o swej historii
poza przekazem ustnym?
Widzicie,
na tym właśnie polega problem z dziełem Meyer. Ta kobieta nie jest
ani Tolkienem, ani C.S.Lewisem, ani nawet Rowling; nie potrafi
stworzyć spójnego wewnętrznie fantastycznego świata. Podczas
lektury naszych analiz przekonacie się, jak bardzo niedookreślone
jest uniwersum „Intruza” - Stefa wymyśliła sobie kilka
(niekiedy bardzo pociesznych) planet i ich mieszkańców, ale nie ma
pojęcia, jak właściwie wygląda ich wewnętrzna „kultura”, nie
podaje nam żadnych konkretnych informacji dotyczących liczebności
kosmitów i tego, jakim cudem ich społeczeństwo rozsiane po
pierdyliardzie ciał niebieskich jest w stanie się ze sobą
komunikować, a co za tym idzie – podejmować ważne dla ogółu
decyzje dotyczące np. dalszej kolonizacji. Ot, Wszechmocna Ręka
Narracji popycha wszystko naprzód i utrzymuje cały ten bajzel w
jako-takiej równowadze. Naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego ta
kobieta upiera się przy umieszczaniu akcji powieści w otoczce
sci-fi, skoro ewidentnie nie czuje tego klimatu i nie ma na niego
większego pomysłu. Stephenie, spójrz tylko na dzieło, które
wyrosło na bazie fanfika do twej serii – nie dość, że akcja „50
shades of Grey” odbywa się w naszej szarej rzeczywistości, to w
dodatku ten szmelc ma miliony fanów! Dlaczego nie pójdziesz w ślady
swojej naśladowczyni? Bohaterami się nie przejmuj, w każdej z
twych powieści są identyczni i identycznie koszmarni, nie powinnaś
więc mieć problemów z wymyśleniem nowej patologii.
Czułam, że dla moich studentów różnica jest aż nadto widoczna.
Szczerze
mówiąc, wciąż nie mogę wyjść z podziwu, że w ogóle masz
jakichkolwiek
studentów. Dusze doprawdy muszą mieć koszmarne problemy ze
skompletowaniem kadry nauczycielskiej.
...Boru,
a to dopiero pierwszy fragment. Coś czuję, że czeka nas długi
wieczór.
– Przepraszam, że przerywam, ale – siwy mężczyzna urwał na chwilę, szukając właściwych słów – chyba nie do końca zrozumiałem.
...Siwy
mężczyzna?...WTF, Smeyer?
Kolejny
dowód na to, co napisałam wyżej – tego typu wstawek, burzących
nam dotychczasowy obraz fabuły jest w tej książce bez liku i nigdy
nie dostajemy wytłumaczenia, skąd biorą się owe wyjątki
(logiczne, biorąc pod uwagę fakt, że aŁtorka też tego nie wie).
Do tej pory, pomijając Wagabundę-profesora, wszystkie z dusz
funkcjonowały w ten sposób, że dostosowywały się zachowaniem i
pozycją społeczną do swych żywicieli – mieliśmy chirurga z
pomarańczową brodą, niecierpliwych uczniaków przyglądających
się operacji wszczepiania duszy, Kevina, który po przeszczepieniu
do nowego, dziecięcego ciała był przez rodziców ukierunkowywany
muzycznie itd. Skąd w takim razie w gronie żaków starszy
mężczyzna? Czy pan Będąc Człowiekiem Nosiłem Mniej Poetyckie
Imię uczęszczał na uniwersytet trzeciego wieku? Czy to okupujący
ciało kosmita szykuje się do wylotu na kolejną planetę, w związku
z czym musi przejść obowiązkowy kurs dokształcający? Na litość,
Stefa, istnieje mrowie hipotetycznych rozwiązań tej zagadki –
podaj nam jakiekolwiek, byleby tylko fabuła zaczęła mieć
ręce i nogi!
Okazuje
się, iż tym, co frapuje pana Obraz Według Scenariusza Alexa
Garlanda jest fakt, iż niejakie Ogniojady – mieszkańcy Planety
Ognia, okupowane przez dusze – żywią się dymem, który uzyskują
ze spalania innych inteligentnych form życia danej planety,
nazywanych Pędami.
Zasadniczo dusza nie powinna osądzać innych dusz. Nie dziwiła mnie jednak jego żywa reakcja na los bliskich mu form życia, wiedziałam bowiem, że przybył na Ziemię z Planety Kwiatów.
I
co z tego?
Pytam
absolutnie poważnie. Wystarczyło nam sześć rozdziałów, aby
przekonać się, że dusze to psychopaci, którzy w swym zblazowaniu
w stosunku do mordowania form życia, które uznają za nierówne
sobie przebijają nawet meyepiry. Dlaczego ni z tego, ni z owego
jedna z nich przejmuje się losem krewniaków swych byłych
mundurków? Te monstra mają w głębokim poważaniu nawet obecnych
żywicieli!
Aha,
Meyer – Wagabunda od początku książki nie ustaje w podkreślaniu,
jak wielkimi prymitywami są Łowcy. Jak to się ma do „nie
osądzania innych dusz”?
Wagabunda przyznaje, że tamtejsze dusze stosują specyficzną dietę, co zresztą zapobiegło całkowitej kolonizacji danego miejsca:
– Kiedy ją odkryto, sądziliśmy początkowo, że dominujący na niej gatunek, Ogniojady, jest zarazem jedyną inteligentną formą życia. Ogniojady nie uważały Pędów za równe sobie – nazwijmy to uprzedzeniem kulturowym – dlatego minęło sporo czasu, ba, było już po pierwszej fali osiedleń, zanim dusze zdały sobie sprawę, że mordują inteligentne istoty. Od tamtego czasu naukowcy z Planety Ognia poszukują zastępczych składników diety dla Ogniojadów. Wysyłano tam również do pomocy Pająki, choć obie planety dzieli kilkaset lat świetlnych.
No
to jeszcze raz – dlaczego nagle was to obchodzi?! Wasz żywot
polega na pozbawianiu życia inteligentnych istot i przejmowaniu ich
ciał! UWAŻACIE, ŻE PRZYNOSICIE OKUPOWANYM PLANETOM POKÓJ, MIŁOŚĆ
I ROCK AND ROLL! MEYER, NIE MOŻESZ JEDNOCZEŚNIE KREOWAĆ SWOICH
ROBALI NA KOLONIZATORÓW Z POCZUCIEM MISJI I SAMARY...
Gdy ta przeszkoda zostanie pokonana, a jestem przekonana, że nastąpi to niebawem, być może uda się zasymilować również Pędy.
...Ach.
No tak. Oczywiście. Dobro kosmicznego kolektywu dobrem nadrzędnym.
Cóż, przynajmniej nie mogę tym razem nawrzeszczeć na Stefę za
niekanoniczność – dusze mają zamiar uratować nieszczęsne Pędy
wyłącznie w celu przerobienia ich na stylowe M4, a więc wszystko w
normie.
Adolf
approves : 13
Na razie zdołano znacząco ograniczyć przemoc. Skończono, rzecz jasna, z tym całym, hm, paleniem żywcem i paroma innymi rzeczami.
Meyer,
jeśli twój czytelnik na widok hasła „parę innych rzeczy”
widzi oczyma wyobraźni obraz rodem z średniowiecznej sali tortur,
to wiedz, że musisz przemyśleć kreację swoich protagonistów.
Adolf
approves : 14
Nic
mnie nie obchodzi, jaki był faktyczny zamysł tego fragmentu –
jeśli ta kobieta naprawdę nie widzi, co wychodzi spod jej
klawiatury, to niech przynajmniej znajdzie sobie ogarniętego
edytora.
Okazuje
się, że pan W Roli Głównej Cillian
Murphy nie jest jedynym studentem na sali z resztką poczucia
przyzwoitości i działającym sumieniem – swoje oburzenie
wydarzeniami mającymi miejsce na Planecie Ognia wyraża także inny
żak o imieniu Robert.
– Dlaczego nie zrezygnowano z tej planety?– Oczywiście brano takie rozwiązanie pod uwagę, Robercie. Ale porzucanie planet nie jest łatwe. Dla wielu dusz Planeta Ognia jest domem. Nie można ich przesiedlić wbrew ich woli.
Niby
co w tym trudnego? Wagabunda przenosiła się kilkakrotnie...i umówmy
się, nie wymaga to specjalnego wysiłku: wyjąć duszę, umieścić
w kapsule, wysłać w przestrzeń. Voilà.
A
tak w ogóle, to wstydź się, Robercie – sugerować, że dusze
powinny poszukać jakiejś spokojniejszej planety zamiast radośnie
uprawiać kanibalizm. Czy ty w ogóle jesteś jednym z nas?
Adolf
approves : 15
– Ale to przecież barbarzyństwo!Fizycznie rzecz biorąc, Robert był młodszy niż większość pozostałych studentów. Był mi właściwie najbliższy wiekiem.
Ale
DLACZEGO oni różnią się wiekiem?! Stefa, zlituj się, daj mi
chociaż jakąś wskazówkę! Maleńką podpowiedź! Niech ta książka
nabierze choć cień sensu!!!
Był też dzieckiem w innym, ważniejszym sensie. Ziemia była jego pierwszym światem; jego matka mieszkała tutaj, gdy postanowiła się rozmnożyć. Dlatego widział dużo mniej niż inne, bardziej doświadczone dusze.
...Ejże,
wygląda na to, że dusze, które przychodzą na świat w sposób
naturalny to całkiem w porządku chłopaki. Robercie, co ty na to,
żeby rozpocząć jakąś kampanię, nakłaniającą wszystkie
kosmiczne małżeństwa do rozpłodu? Może jeszcze jest dla was
jakaś nadzieja!
…
Zaraz.
Moment. Ten chłopak został urodzony w klasyczny, ludzki sposób?
Jak to właściwie może wyglądać?
Spoiler
alert: dusze rozmnażają się w pewien szczególny sposób (och, jak
ja użyję sobie na tym koncepcie, gdy nadejdzie właściwy moment!),
charakterystyczny dla ich rasy. Jeśli przyjmiemy, że po zajęciu
żywiciela mają możliwość spłodzenia potomka zgodnie z naturą
mundurka, to pojawiają się nam dwa problemy:
a)
ów koncept kłóci się z całą ideą macierzyństwa dusz jako
kwestii wielce delikatnej i szczególnej
b)
jak to właściwie wygląda z technicznego punktu widzenia? Dusze nie
mają ciał. Mam założyć, że pani Dusza wypluwa z siebie na
porodówce sparklącą amebę, która jest w te pędy przenoszona do
ludzkiego ciała? Jeśli tak, to skąd biorą noworodki (tak, mnie
też zrobiło się niedobrze na tę myśl)? A jeśli wsadzają duszkę
w możliwie najmłodsze ciało – to co z dysonansem między,
powiedzmy, ciałem kilkulatka i umysłem niemowlaka?
Tyle
pytań – żadnej odpowiedzi. Niby powinnam się już przyzwyczaić,
ale...Stefciu, to dopiero siódmy rozdział. SIÓDMY. Nawet
„Zmierzch” na tym etapie wciąż jeszcze biegł w miarę
logicznym torem.
Ciekawiło mnie, jak to jest – urodzić się od razu w świecie tak bogatym w emocje, nie doświadczywszy wcześniej niczego innego. Wyobrażałam sobie, że trudno wówczas zachować obiektywizm. Starałam się o tym pamiętać i okazywałam mu szczególną cierpliwość.
O
co znów chodzi, do diabła? Przecież dusze (deklaratywnie) także
znają emocje, z tym, że jedynie te pozytywne; Robert nie powinien
więc niczym różnić się w tej materii od współbratymców,
zwłaszcza, jeśli został od razu przesiedlony do ciała dziecka nie
znającego negatywnych uczuć lub od razu przyszedł na świat z
gotowym ciałem. Mamooo, logiki!!!
Świat
według Terencjusza: 18
Wagabunda
stara się sprzedać Robertowi propagandową gadkę na temat
tolerancji wobec nieznanego; chłopak nie jest jednak w ciemię bity
i zauważa, iż skoro nauczycielka sama nigdy nie udała się w owo
straszne miejsce, to musiała mieć ku temu jakieś powody.
– Wybór planety jest bardzo osobistą decyzją, Robercie, o czym być może sam się kiedyś przekonasz – odparłam, dając jasno do zrozumienia, że uważam ten temat za zamknięty.
Chętnie
wierzę, zwłaszcza, że autorka nigdy nie zawraca sobie głowy
wyjaśnieniami, dlaczego właściwie dusze czują pociąg do podróży
– to jest, wyłączając nudę oraz fakt, że ci psychopaci
najwyraźniej lubią odszukiwać coraz to nowe planety w celu
przerobienia ich rdzennych mieszkańców na apartamentowce.
Do
rozmowy dołącza Melanie:
„Czemu im tego nie powiesz? Przecież twoim zdaniem to jest barbarzyństwo – okrutne i niegodne. Co zresztą zakrawa na ironię, jeżeli chcesz znać moje zdanie – choć pewnie nie chcesz. W czym problem? Wstydzisz się powiedzieć, że zgadzasz się z Robertem? Dlatego, że jest bardziej ludzki niż inni?”
Poddaję
się. Oficjalnie przyznaję, że nie mam pojęcia, co właściwie
chce nam przekazać w tym rozdziale Stefa. Być może jest to
spowodowane tym, że nasza ulubiona twórczyni po raz kolejny
zapętliła się nieco we własnej powieści i nie może się
zdecydować, którędy do wyjścia.
Stefciu.
Słoneczko. Pozwól, że powtórzę to, co tłumaczyłam ci swego
czasu przy analizach „Przed Świtem”: nie możesz mieć
ciasteczka i zjeść ciasteczka. Podobnie, jak nie było możliwym
wykreowanie Volturi zarazem na czarne charaktery, jak i służbistów
stojących na straży zasad, tak i teraz nie możesz nam wciskać, że
Wagabunda widzi niewłaściwość mordowania żywych istot, gdy w tym
samym czasie rozważa, jakby tu pozbyć się Melanii. Wróć –
możesz, oczywiście, z tym, że wtedy trzeba by było przyznać, że
Wagabunda jest hipokrytką lub poprowadzić fabułę w ten sposób,
by owe myśli były oznaką wewnętrznej przemiany. Ponieważ żadna
z tych opcji nie jest prawidłowa, a nasza duszka ma uchodzić za
wzór cnót bez gwałtownej zmiany charakteru – patrz rozdział
piąty – toteż ze smutkiem jestem zmuszona odtrąbić fail.
No
dobrze, kochani, skupcie się, albowiem teraz zaczyna się (he, he)
właściwa akcja – na scenę wkracza główna antagonistka tej
powieści.
Na krześle za Robertem poruszył się jakiś cień. To Łowczyni, jak zwykle ubrana na czarno, pochyliła się z uwagą, po raz pierwszy zaciekawiona tematem dyskusji.(...)Odkąd Łowczyni zaczęła śledzić każdy nasz krok, Melanie musiała zrewidować niektóre swoje poglądy; dotychczas wydawało jej się, że nie ma niczego, czego mogłaby nienawidzić bardziej niż mnie.
Postać
Łowczyni jest frapująca z kilku różnych względów. Zacznijmy od
najważniejszego z powodów: to zdecydowanie najbardziej nieudany
czarny charakter, jakiego kiedykolwiek stworzyła Stefa.
Tak,
dobrze widzicie. James, którego podstępny plan opierał się na
sprawności fizycznej i umysłowej Belli; Victoria, wielka nieobecna
obu części, w których grała główną rolę Tego Złego; nawet
Latający Cyrk Volturi, źródło inspiracji dla większości moich
fanfików – oni wszyscy są bardziej realnym zagrożeniem niż
nasza brutalna duszka. Jednym z głównych powodów dla którego tak
się dzieje jest fakt, że przez znakomitą większość tej
książki...Łowczyni rozpływa się w powietrzu. Nawet nieszczęsna
Vicky knuła swoje mroczne scenariusze zemsty gdzieś na dziesiątym
planie Nju Muna i Zaćmienia; nasz najnowszy wróg natomiast lada
moment zniknie, by nie pojawić się z powrotem przez długi, długi
czas. Ciężko powiedzieć, co jest tego przyczyną – jak dla mnie,
Meyer ewidentnie nie miała pomysłu na tę postać, ponieważ jednak
czuła, że każda porządna powieść YA winna mieć swojego bad
guya, stworzyła niniejsze dziwo, przy którym kreacja Diane Kruger w
ekranizacji zdaje się być realnym zagrożeniem i przeciwnikiem na
miarę Hansa Grubera.
Kolejną
przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, że nie mamy bladego
pojęcia, jak daleko sięgają kompetencje Łowczyni. Jak się za
chwilę przekonamy, u dusz nie ma typowej władzy; fakt ten z jednej
strony utrudnia z pewnością kontrolę nad rozbrykanymi jednostkami,
z drugiej jednak sprawia, że czytelnik zachodzi w głowę, dlaczego
główna bohaterka w ogóle boi się Łowczyni, skoro ta (wedle
kanonu ustanowionego przez samą Stefę) nie ma żadnej realnej
kontroli nad jej losem (co, jakkolwiek żałośnie by to nie
brzmiało, na drabinie ewolucyjnej Tych Złych stawia ją nawet
poniżej Kabaretu Włoskich Wąpierzy).
Tym
jednak, co ostatecznie sprawia, iż nie możemy brać tej postaci na
poważnie jest – nie można tego ująć inaczej – jej kompletnie
disnejowska natura. Trzeba przy tym podkreślić, że choć
zamieszczę tu dziś kilka obrazków ze znanych bajek ze stajni pana
Walta, w żadnym wypadku nie można nakreślić znaku równości
między Łowczynią i większością tamtejszych antagonistów.
Czarne charaktery Disneya są bowiem w znakomitej większości
charyzmatyczne, przebiegłe oraz (przynajmniej częściowo) skuteczne
w snuciu intryg; Łowczyni jest natomiast „kreskówkowa” o tyle,
że kompletnie nie da się brać tej kobiety na poważnie – to taki
przerażająco stereotypowy przeciwnik głównego bohatera, którego
przemowom mogłyby równie dobrze towarzyszyć gromy z jasnego nieba.
Wagabunda,
dostrzegając swe nemezis pospiesznie kończy wykład i oznajmia, że
na następnych zajęciach będą mieli gościa w postaci byłego
Strażnika Ognia z Planety Ognia (to jakaś kosmiczny odpowiednik
westalki?), który opowie studentom o zasiedlaniu planety – cóż,
tyle dobrego, iż tym razem posłuchają kogoś z minimalnym
doświadczeniem. Przez chwilę zastanawia się, czy nie dołączyć
do swych żaków, ostatecznie jednak stwierdza, iż nie ma ochoty na
integrację – nie chodzi tu jednak o etykę pracy, a o fakt, iż
jest cokolwiek aspołeczna i jeszcze nigdy w całym swym życiu nie
przywiązała się do nikogo na tyle, by pozostać dłużej na innej
planecie.
Meyer,
jeśli nadal będziesz tak subtelna, nigdy nie zdołam domyślić
się, co dalej -szczególnie biorąc pod uwagę, że żaden z twych
poprzednich awatarów nie miał tego rodzaju problemów!
Bellanda
Wandella van der Mellen : 9
Wagabunda
sprząta swoje notatki; Łowczyni wykorzystuje ten moment, by rzucić
kilka uwag o nadzwyczajnym zainteresowaniu grupy tematem Ogniojadów
oraz podkreślić, że dusza nie odpowiedziała na wątpliwości
Roberta; Wagabunda jednak zbywa ją, całkiem słusznie zauważając,
iż nie ma obowiązku dzielić się z uczniami prywatnymi
przemyśleniami. Kobiety wychodzą z uniwerku i kierują się w
stronę domu Wagabundy:
– Powiedz mi coś, Wagabundo. Żal ci ich?– Kogo? – zapytałam obojętnie. – Pędów?– Nie, ludzi.(…)– Ludzi?– Tak. Żal ci ich?– A pani nie?– Nie. To była wyjątkowo brutalna rasa. To cud, że sami się wcześniej nie pozabijali.
Ha!
Spójrzcie tylko! Główny antagonista przekonany o marności
odmiennej rasy i cieszący się z ich anihilacji!
– Nie wszyscy byli źli.– Tak byli genetycznie zaprogramowani. Przemoc leżała w ich naturze. Ale wygląda na to, że ty im współczujesz.– Wiele stracili, nie sądzi pani? – Powiodłam ręką dookoła. Stałyśmy w czymś na kształt parku, pomiędzy dwoma porośniętymi bluszczem akademikami. Głęboka zieleń liści była miła dla oka, szczególnie na tle wyblakłej czerwieni sędziwych cegieł. Powietrze było łagodne i złociste, a lekka woń oceanu mieszała się ze słodkim zapachem kwiatów i krzewów. Delikatny wiatr muskał mi skórę na ramionach. – W poprzednich życiach nie było pani dane takie bogactwo zmysłów. Jak nie współczuć komuś, komu to wszystko odebrano?
…
…
Co?
…
…
Ale...ale
przecież...ty sama twierdziłaś dwa rozdziały temu, że ludzie to
potworna rasa...Sama chcesz się pozbyć Melanii...to...to
jest...AARRGH!!!
MEYER,
CZY MOGŁABYŚ, PROOOSZĘ, NADAĆ CHARAKTEROWI WAGABUNDY JAKIKOLWIEK
SPÓJNY KSZTAŁT?! SPRÓBUJ PRZYNAJMNIEJ UTRZYMAĆ JAKO-TAKĄ
RÓWNOWAGĘ W OBRĘBIE MNIEJ WIĘCEJ DZIESIĘCIU ROZDZIAŁÓW! I NIE,
TO NIE JEST
DOWÓD NA WEWNĘTRZNĄ PRZEMIANĘ KOSMITKI – JEŚLI MI NIE
WIERZYCIE, PRZEJDŹCIE NA KONIEC ANALIZY. TO PO PROSTU SMEYER I JEJ
KOMPLETNA NIEUMIEJĘTNOŚĆ PROWADZENIA WŁASNYCH PACYNEK!!!
*
bierze głęboki wdech *
Cóż,
nie było tak źle – ostatnim razem Stefa doprowadziła mnie do
wybuchu już w rozdziale piątym. Odnotujmy ten postęp!
Łowczyni
nie przejmuje się, niestety, dramatyczną mową Wagabundy (być może
zatkało ją w obliczu tak wielkiej hipokryzji), więc nasza duszka
próbuje skierować rozmowę na inne tory:
– Na jakich planetach pani wcześniej mieszkała? – zapytałam.Zawahała się, po czym wyprostowała ramiona.– Na żadnej. Tylko na Ziemi.Zaskoczyło mnie to. Była dzieckiem, jak Robert.– Tylko na jednej? I od razu chciała pani zostać Łowczynią?
Cóż,
zapewne od początku wyczuwała, że tutejsze ziemie obfitują w
złoto
wiele przyjemnych mundurków do zamieszkania, a poza tym uwielbia
masakrować tubylców:
Okazuje
się, że Łowczyni rozmawiała z Pocieszycielką i zdołała
domyślić się z jej zachowania, że Melania przeszkadza naszej
duszy w znacznie większym stopniu, niż tylko nie dopuszczając jej
do swych myśli. Wagabunda zionie złością na wieść, że Łowczyni
pogwałciła tajemnicę zawodową obowiązującą Pocieszyciela i
jego klienta i oskarża rozmówczynię o brak zaufania. Okazuje się
jednak, że nie trafiła – Łowczyni nie ma wprawdzie żadnych
wątpliwości, że Wagabunda się stara, ale uważa, że dziewczyna
zaczyna współczuć Melanie i powinna przekazać swój mundurek
innemu żołnierzowi.
– No nie! – wykrzyknęłam. – Melanie zjadłaby go żywcem!
-
Tylko ja jestem wystarczająco marysuistyczna, aby utrzymać ją na
wodzy! Wiem to, albowiem...eee...jestem główną bohaterką tej
książki!
Bellanda
Wandella van der Mellen : 10
Łowczyni
jest zaskoczona, że Mel ma wpływ na Wagabundę przez coś jeszcze
prócz wspomnień i przedstawia swój własny plan uciszenia
krnąbrnego człowieka – tymczasowo wyskoczy ze swego mundurka i
zamieszka w ciele Melanii, a po wyciągnięciu wszystkich
interesujących ją informacji wróci do swego oryginalnego ciała.
W pierwszej chwili aż zaparło mi dech. Byłam roztrzęsiona, a Melanie pałała taką nienawiścią, że zabrakło jej słów. Sama myśl, że umieszczono by we mnie Łowczynię – choć oczywiście ja byłabym wtedy gdzie indziej – napawała mnie tak głęboką odrazą, że zrobiło mi się niedobrze.
Istnieją
w twórczości Stefy fragmenty, które sprawiają, że zaczynam się
czuć autentycznie niezręcznie. To właśnie jeden z nich.
Aha,
i Wagabunda powinna przywitać uczucie odrazy z niemiłym
zaskoczeniem, jako że nie należy ono do standardowego pakietu
emocjonalnego dusz.
Tak,
Stefa. W przeciwieństwie do ciebie, ja wciąż pamiętam treść
początkowych rozdziałów. Któraś z nas musi stać na straży
kanoniczności i logiki, czyż nie?
Świat
według Terencjusza: 19
Wagabunda
zdecydowanie sprzeciwia się owemu konceptowi i na uwagę Łowczyni,
że swoją niekompetencją hamuje cały proces śledczy, sugeruje, by
w takim razie dać sobie spokój, uznać mur stworzony przez Melanię
za nienaruszalny i rozstać się w pokoju.
– Na pewno jest za późno na to, by dowiedzieć się czegokolwiek od ciebie. Ale jeżeli będziesz nadal upierać się przy swoim, to kto wie, może się zdarzyć, że to ona sama mnie do nich zaprowadzi.– Ona sama???– Kiedy już odzyska pełną kontrolę, a ty będziesz słaba jak Kevin, znany niegdyś jako Rwąca Pieśń. Pamiętasz? To ten, który rzucił się na Uzdrowiciela.(…)– O tak, to zapewne tylko kwestia czasu. Twoja Pocieszycielka pewnie nie podzieliła się z tobą statystykami? Zresztą nawet jeżeli tak, to nie zna najnowszych danych; tylko my nimi dysponujemy. Okazuje się, że w przypadkach takich jak twój – żywiciela stawiającego opór – zaledwie jedna na pięć dusz wychodzi z tego pojedynku zwycięsko. Czy przyszło ci w ogóle do głowy, że może być aż tak źle? Dusze zainteresowane przybyciem na Ziemię będą otrzymywać inne informacje niż do tej pory, Nie będą już mogły prosić o dorosłego żywiciela. Ryzyko jest zbyt duże. Tracimy kolejne dusze. Ani się obejrzysz, a zacznie do ciebie mówić, przemawiać twoimi ustami, kontrolować twoje zachowanie.
Ani
się obejrzymy, a ten potwór
człowiek przejmie
nad wszystkim kontrolę i zniszczy naszą wioskę
rasę. Nikt nie
będzie bezpieczny, póki on(a) żyje!
Wybaczcie
– może to dziecinne, ale straszliwie zabawne.
Słuchałam tego wszystkiego w napięciu, całkiem znieruchomiała. Łowczyni stanęła na palcach i nachyliła się w moją stronę, po czym odezwała się znowu, tym razem cicho i łagodnie:– Czy właśnie tego chcesz, Wagabundo? Przegrać? Zniknąć, wyparta przez inny umysł? Chcesz być jak żywiciel?Zaparło mi dech.– Będzie już tylko gorzej. Przestaniesz być sobą. Znikniesz. Może cię uratują... Może przeniosą cię do innego ciała, tak jak Kevina. Staniesz się dzieckiem, będziesz miała na imię Melanie i zamiast komponować muzykę, będziesz wolała bawić się samochodami, czy co ją tam interesuje.
Słuchaaaj
się mnie!
– Tylko jedna na pięć dusz zwycięża? – wyszeptałam. Kiwnęła głową, ledwie powstrzymując uśmiech.– Przegrywasz samą siebie, Wagabundo. Światy, które zobaczyłaś, doświadczenie, które zgromadziłaś – wszystko przepadnie. Przeczytałam w twoich dokumentach, że mogłabyś zostać Matką. Gdybyś zdecydowała się na Macierzyństwo, twoje życie przynajmniej nie poszłoby na marne. Myślałaś o Macierzyństwie?
Jestem
w kropce. Kojarzycie jakiś disnejowski czarny charakter, który
nakłaniał protagonistę do prokreacji?
A
poza tym... * bierze głęboki wdech *. Nie. To jeszcze nie ta
chwila. Ale wierzcie mi – kwestia szeroko pojętego macierzyństwa
zostanie przeze mnie w swoim czasie rozszarpana na kawałki.
Łowczyni
zdaje sobie sprawę, że cokolwiek przesadziła i przeprasza
Wagabundę za niestosowną uwagę.
– Idę do domu. Proszę mnie nie śledzić.– Muszę. To moja praca.
Meyer,
mam pytanie. Co robiła Łowczyni, zanim złapano Melanie? Pytam
poważnie. Większość Ziemi została skolonizowana, ruch oporu to
niedobitki. Na czym polega obecnie zawód tej kobiety? Jakim cudem
może marnować dnie, włócząc się bez celu za Wagabundą? Czy
robale nie mają żadnej biurokracji? Łowczyni nie powinna być
przypadkiem zawalona stosem raportów do wypełnienia, albo coś w
ten deseń?
Co
ciekawe, Wagabunda podziela moje wątpliwości, na które czarna,
czarna kobieta ma następującą odpowiedź:
– Wszędzie tam, gdzie resztki ich świata stykają się z naszym, pojawia się śmierć(...) Jeżeli przez jakiegoś Jareda albo Jamiego straci życie choćby jedna dusza, będzie to o jedną za dużo. Dopóki na tej planecie nie zapanuje zupełny pokój, mój zawód jest potrzebny. Dopóki Jared i jemu podobni pozostają na wolności, muszę chronić nasz gatunek. Dopóki Melanie i jej podobni wodzą dusze za nos...
Wagabunda
uznaje rozmowę za zakończoną i odchodzi szybkim krokiem,
odprowadzana okrzykiem Łowczyni:
– Ratuj się, Wagabundo! – zawołała za mną. – Masz coraz mniej czasu!Zamilkła na chwilę, po czym krzyknęła jeszcze głośniej:– Daj mi znać, kiedy mam zacząć nazywać cię Melanie!
Pamiętacie?
On
Gratulacje,
Meyer! Tyle klisz w przeciągu jednego dialogu – jestem z ciebie
dumna.
Melanie
budzi się i podsuwa całkiem rozsądne rozwiązanie – oskarżyć
Łowczynię o stalking przed jej przełożonymi. Niestety, jest to
niemożliwe, albowiem:
W naszym świecie nie ma przełożonych, przynajmniej nie w tym sensie. Wszyscy pracują wspólnie na równych warunkach. Są tylko osoby, którym składa się sprawozdania, by obieg informacji był uporządkowany, i rady, które podejmują potem decyzje; ale nikt nie odbierze jej sprawy, którą chce się zajmować.
Obiecałam,
że na tym blogu nie będzie odniesień politycznych i dotrzymam
słowa. Ale...spójrzcie na powyższy cytat i wyznajcie z ręką na
sercu, że nie widzicie tu śladów inspiracji filozofią niejakiego
Władimira
Iljicza. Nie da rady? No właśnie. Ale nie ma obaw, znalazłam inne,
znacznie bardziej neutralne odniesienie:
Doprawdy
żałuję, że ten motyw pojawia się tak rzadko, iż nie zasługuje
na oddzielną kategorię, bo jej nazwa mogłaby być upojna.
Skojarzenia
na bok – Smeyer, czy byłabyś w stanie choć raz nie zaprzeczać
sama sobie w obrębie jednego akapitu? Skoro są rady, które
podejmują decyzje, to znaczy, że dusze MAJĄ władzę, w jakkolwiek
szczątkowej formie by ona nie była. Niby dlaczego nikt nie mógłby
utemperować zakusów Łowczyni i odesłać jej do papierkowej
roboty? Nachodzi Wagabundę = narusza jej nietykalność = złamanie
zasad współżycia dusz. Co w tym skomplikowanego, do kroćset?
„Wiem – zabijmy ją!”Przed oczyma stanął mi znienacka obraz moich dłoni zaciśniętych na szyi Łowczyni.„Właśnie d l a t e g o dobrze się stało, że mój gatunek zajął tę planetę.”
MY
dokonujemy masowych mordów wyłącznie w świetle prawa i w białych
rękawiczkach!
Melanie
podpuszcza Wagabundę, twierdząc, że kosmitka także życzy sobie
jej śmierci; dziewczyna broni się, że to nieprawda, ale przyznaje,
że nie ma ochoty więcej widzieć Łowczyni.
A
teraz...grrr...powraca kwestia rozmnażania:
„Nigdy się nie zastanawiałam, jak się rozmnażacie. Nie wiedziałam, że to tak wygląda.”„Traktujemy to bardzo poważnie, jak pewnie się domyślasz. Dzięki za troskę.”W moim głosie pobrzmiewała ironia, ale wcale jej to nie zraziło.
Jeszcze
nie. Jeszcze nie. Ale przyrzekam, że zemsta będzie krwawa.
Wagabunda
wchodzi do mieszkania i sprawdza w internecie odloty wahadłowców do
Chicago; Melania chce wiedzieć, jaki jest cel tej podróży:
Poczułam, jak ogarnia ją panika.„Po co?”„Zobaczyć się z Uzdrowicielem. Nie ufam jej. Chcę z nim porozmawiać, zanim podejmę decyzję.”Odezwała się dopiero po krótkiej chwili.„O tym, czy mnie zabić?”„Tak .”
No
to wszyscy razem: Hip – hip – hurra dla kryształowych serc i
moralności naszych robali!
Adolf
approves : 16
A
nie mówiłam, że moja wściekłość we wcześniejszym fragmencie
związanym z hipokryzją Wagabundy będzie mieć uzasadnienie? Ja
nigdy Was nie okłamuję.
To
już wszystko na dziś. Za tydzień więcej flashbacków oraz
niespotykane jak na Stefcię pokłady seksualnych aluzji (ale
spokojnie, nic nad wyraz gorszącego; to wciąż dzieło Smeyer). Do
zobaczenia!
Statystyka:
Adolf
approves : 16
Bellanda
Wandella van der Mellen : 10
Świat
według Terencjusza: 19
Witaj,
Morfeuszu : 5
Maryboo
Co za pierdoły. Na poważnie, rzygać mi się chce na myśl, że są ludzie skłonni łyknąć to gówno bez popitki i zachwycić się dojrzałością fabuły.
OdpowiedzUsuńNienawidzę robali. Wpojenie wciąż jest na szczycie listy odrażających rzeczy, które wymyśliła S.M., ale robale następują mu na pięty. Marzę, och, marzę o tym, żeby Mel objęła kontrolę nad ciałem, wydłubała tę glistę i rozdeptała. Ewentualnie niech ją wszczepi w tasiemca i trzyma w formalinie. (Choć nie wiem, czy tasiemce mają na tyle rozwinięty układ nerwowy, żeby było ją w co wszczepiać.)
Och, Leno, nie obawiaj się - Meyer jest bardzo dumna ze wszystkich swoich zmierzchowych idei i bezwstydnie kopiuje je do "Intruza", w związku z czym będzie i wpojenie. Musicie tylko cierpliwie poczekać do rozdziału dziewiątego.
UsuńMaryboo
Oh, dzięki Ci, Maryboo, za te obrazki! Bez nich ten rozdział byłby kolejnym, przy którym muszę powstrzymywać się od ziewania ;)
OdpowiedzUsuńIm dalej w ten utwór ty m gorzej.Analizatorki powinny mieć dodatek za prace w trudnych warunkach.
OdpowiedzUsuńchomik
A ja nie znam bajek Disneya i obrazki mi niewiele mówiły :(
OdpowiedzUsuńZ ciekawości jak nazywałaby się 'smerfowa' kategoria?
OdpowiedzUsuńNie mam pojęcia ;)
UsuńMaryboo
Kurczę, tylko Skazę kojarzę...
OdpowiedzUsuńHa, a ja, jakkolwiek z disneyowskich bajek oglądałam tylko "Pocahontas" i "Dzwonnika z Notre Dam" (obie baaardzo dawno temu), skojarzyłam wszystkich, oprócz tej w czerwonej kiecce ^^.
OdpowiedzUsuńNo, wreszcie chociaż minimalnie coś się działo. Coraz bardziej nienawidzę tych robali...
Gwath
PS: Wpojenie? Kurczę, jakoś nie kojarzę, o który wątek chodzi... Będę niecierpliwie czekać na rozdział dziewiąty :)
Ten w czerwonym nie jest czasem z "Pięknej i bestii"?
UsuńNie wiem, czy zaznaczać domniemane spoilery, ale ja jako wpojenie obstawiałabym przejęcie przez Wandę (w polskiej wersji też była Wandą?) uczuć Mel do Jareda i Jaimiego... Ale kieruję się najbardziej numerem rozdziału, bo to chyba było gdzieś w tamtej okolicy. Well, zobaczymy.
Ja sądzę, że chodzi raczej o kobietę w czerwonej sukience. To zła wiedźma z ,,Zaplątanych".
UsuńI zgadzam się co do wątku wpojenia. Wydaje mi się, że ten całkowity brak wyboru w kwestii osób, w których duszyczki się zakochują działa na tej samej zasadzie co wpojenie.
Wiem, że chodziło o kobietę, ale skoro Gwathgor pisała, że zna wszystkich poza nią, to zapytałam o faceta, którego nie wiem skąd kojarzę :)
UsuńTo po prostu imperatyw narracyjny w ekstremum.
Fakt, może o to chodzić.
UsuńDziękuję za wyjaśnienie ;3. A ten facet w czerwonym to chyba Gaston (?) z 'Pięknej i Bestii'.
Ha, czyli dobrze mi świta :) (Rany, kiedy to było...)
UsuńAkurat dzisiaj obejrzałam sobie Intruza i dochodzę do jedynego słusznego wniosku: filmy na podstawie "dzieł" Meyer to jedyne adaptacje książek przewyższające oryginały. Cóż, mimo że te filmy wciąż nie są wolne od nudy (szczególnie Przed Świtem cz.1) i głupot, a w dodatku w Sadze Zmierzch główną bohaterkę gra najbardziej drętwa aktorka ever, to przynajmniej limit czasowy spowodował powycinanie wielu kfffiatków i sprawił, że da się to obejrzeć bez bólu.
OdpowiedzUsuńA mnie ciekawi inna rzecz. Jeśli dobrze rozumiem, to Łowcy (i Łowczynie) zajmują się wyłapywaniem rebeliantów, tak? Zatem Łowczyni jest po stronie Wagabundy, tak? Więc dlaczego niby ta ma uważać ją za złą? To tak jakby mieć pretensje do policjanta za to, że łapie złodziei...
OdpowiedzUsuńA co do smerfów, to mam złe wiadomości:
http://www.sadistic.pl/smerfy-jako-komunisci-vt219288.htm
Pozdrawiam i kłaniam się nisko, Wypłosz
Bo aby złapać złodzieja policjant musi cię przesłuchać! I marnuje twój cenny czas! I fokle jest wstrętny, bo potrzebuje pomocy biednych, niewinnych świadków podczas łapania przestępców... A jak taki złodziej będzie mu groził, to policjant może nawet - o zgrozo! - strzelać żeby ocalić swoje życie!
UsuńWypłosz - ponieważ przeszkadza Wagabundzie i burzy jej ustalony porządek dnia, a poza tym nasza duszka jej nie lubi.
UsuńNie żartuję. To kolejny dowód na to, że Łowcy to Volturi po zmienioną nazwą - w sadze też mieliśmy uważać Włochów za zło wcielone tylko dlatego, że byli nielubiani przez protagonistów...Mimo, iż czepiali się Cullenów tylko wtedy, gdy tamci łamali reguły (SparkleSuicide, Nabuchodonozor), a więc de facto wykonywali jedynie swoją robotę strażników wampirzego ładu. Nie ma znaczenia, że Łowczyni po prostu ma konkretne zadanie do wykonania - napastuje nieszczęsną Wagabundę i nie daje jej w spokoju angstować w kątku, w związku z czym automatycznie awansuje na czarny charakter serii.
Maryboo
Czuję się urażona porównaniem tej całej Łowczyni do takich klasycznych, znakomitych czarnych charakterów jak Skaza czy Frollo. Łowczyni nawet do pięt im nie dorasta. Tamci przynajmniej stwarzali jakieś w miarę realne zagrożenie
OdpowiedzUsuńto w sumie smutne
UsuńW pełni podzielam zdanie przedmówcy/przedmówczyni. Skaza to mój ulubiony schwartzcharakter (na równi z Hadesem z Herkulesa).
Usuń~CzarnyKot
dochodzę do jedynego słusznego wniosku: filmy na podstawie "dzieł" Meyer to jedyne adaptacje książek przewyższające oryginały
OdpowiedzUsuńNie.
Łykam całą analizę ze sporym opóźnieniem (miodna jest) i nie wiem, co będzie dalej, ale co do rozmnażania sparklaków...
OdpowiedzUsuń"jak to właściwie wygląda z technicznego punktu widzenia? Dusze nie mają ciał. Mam założyć, że pani Dusza wypluwa z siebie na porodówce sparklącą amebę, która jest w te pędy przenoszona do ludzkiego ciała? Jeśli tak, to skąd biorą noworodki"
...wiele pasożytów świetnie radzi sobie z pokonaniem bariery krew - łożysko - płód, więc dlaczego nie sparklące gówna? Żywiciel zachodzi w ciążę, a larwa sparklaka w stosownym czasie przepełza do płodu i go zasiedla. Równie proste co obrzydliwe.
Pozdrawiam serdecznie
małpawbibliotece