niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział XLIV: Pomoc

We’re back, baby!!! Tak jest, Misie-Pysie, analizatorki wracają! Powodem przerwy w moim przypadku nie była sesja, chwała Wielkiemu Cthulhu. Studia skończyłam już kilka lat temu. Mam nadzieję, że wam poszło/idzie dobrze i nie będzie żadnej repety (ach, od razu przypomina mi się pani profesor od TPL-u i jej słynne repety, na szczęście mnie ten zaszczyt ominął).



Czas wreszcie wrócić do Intruza. Dzisiejszy rozdział będzie dla mnie dość bolesny, jestem przekonana, że domyślacie się, z jakiego powodu. Idiotyzm na idiotyzmie idiotyzmem poganiany. Nie powiem, żeby akurat tego mi brakowało podczas naszej przerwy.



Jak pamiętacie, Jamie stoi nad grobem, więc WandzioMela i Jared wybierają się po lekarstwa. Siedzą właśnie w samochodzie i rozprawiają na temat tego, jak to Wandzi trzeba zrobić kuku.

- Wando...
– Nie mamy czasu. Zrobiłabym to sama, ale mogę się pomylić. To jedyne wyjście.


Wal, stary, jesteś w tym dobry.



– Nie sądzę, żebym mógł... to zrobić.
– Nawet dla Jamiego? – Przycisnęłam zdrowy policzek do podgłówka najmocniej, jak umiałam, i zamknęłam oczy.
Jared trzymał w ręku znaleziony przeze mnie przed paroma chwilami kamień wielkości pięści. Ważył go w dłoni od dobrych pięciu minut.
– Wystarczy, że zedrzesz kilka pierwszych warstw skóry, żeby ukryć bliznę, to wszystko. Proszę cię, Jared, musimy się pospieszyć. Jamie...
"Powiedz mu ode mnie, że ma to natychmiast zrobić. I to porządnie."
– Mel każe ci to natychmiast zrobić. Mówi, żebyś uderzył mocno. Żeby wystarczył jeden raz.
Cisza.



- Dalej, taki profesjonalny brutal z ciebie, uwolnij swego wewnętrznego neandertala – Wandzia starała się wleźć Jaredowi na ambicję w jedyny sposób, w jaki umiała.



Jared wraca więc do swych nomen omen jaskiniowych korzeni i daje Wandzi kamieniem po ryju. Chyba wreszcie znaleźliśmy temat przewodni tego dzieła. Intruz – romantyczny dramat scifi o takiej jednej lasce, co wiecznie dostaje w ryj od faceta.



– Wanda? Mel? Przepraszam!

Objął nas i przytulił do piersi.
– Nie, nie – zakwiliłam. – Nic nam nie jest. Udało się?

Złapał mnie za brodę i obrócił mi twarz.
– Ach – westchnął ciężko na głos z obrzydzeniem. – Zdarłem ci pół twarzy.



Widzicie, jaki ambitny? Taki to, jak mu zadadzą 3 zadania z matmy, zrobi wszystkie z danego działu. Nie żebym myślała, że Jared umie liczyć powyżej 10. To tylko taki przykład. Walnął ją, bo go prosiła, dobrze, ale za to, jak bardzo się do tego przyłożył dostanie jednak:


Welcome to Bedrock: 65


WandzioMela i Jared ruszają w stronę lecznicy.



– Dobra robota – szepnęłam.
– Bardzo cię boli?
– Nie – skłamałam. – Zresztą niedługo przestanie. Jak daleko do Tucson?



Czy sens ma jeszcze przypominanie komukolwiek, że dusze nie potrafią kłamać?



Świat według Terencjusza: 71



– Poczekaj – szepnęłam. Nie potrafiłam odezwać się głośniej. Czułam się w tym miejscu zbyt niepewnie. – Ja poprowadzę.
Spojrzał na mnie.
– Nie mogę w takim stanie p r z y j ś ć do szpitala na piechotę. Zbyt dużo pytań. Muszę podjechać. Schowaj się z tyłu i mów mi, którędy jechać. Masz się pod czym schować?
– Dobra – odparł powoli. Zaciągnął wsteczny bieg i cofnął samochód pomiędzy krzaki. – Dobra. Schowam się. Ale jeżeli pojedziesz nie tam, gdzie ci każę...



… to zdarte pół twarzy to będzie twój najmniejszy problem, suko.



"Au." Melanie ubodło to tak samo jak mnie.
– To mnie zastrzel – odparłam beznamiętnie.



Ha, Wanda zna swoje miejsce. Już się przyzwyczaiła.



Jared przenosi się na tylne siedzenie, a Wandzia siada za kierownicą.



– Mogłabyś jechać trochę szybciej.
– Nie mogę. Jest ograniczenie prędkości – zaprotestowałam.

Zamilkł na chwilę.
– Dusze nie przekraczają prędkości?

Roześmiałam się, odrobinę histerycznie.
– Przestrzegamy wszystkich praw, w tym przepisów ruchu drogowego.



Ale kłamiecie jak z nut. Consistency, what is that?



Nasze gołąbeczki dojeżdżają do kliniki. Wandzia zatrzymuje się na parkingu. Czas na zadawanie ran – część druga.



– Szybko, podaj nóż.
– Wando... wiem, że kochasz Jamiego, ale naprawdę nie sądzę, żeby mógł ci się przydać. Nie umiesz walczyć.
– Nie do tego mi potrzebny, Jared. Muszę mieć ranę.

Zdumienie zaparło mu dech.
– Przecież masz ranę. Jedna ci wystarczy!
– Potrzebuję takiej, jaką ma Jamie. Nie jestem Uzdrowicielem. Muszę zobaczyć dokładnie, jak to się robi. Nacięłabym się już wcześniej, ale bałam się, że nie dam rady prowadzić samochodu.



Hmm… Jak wiemy, Stefa to leń śmierdzący, więc jestem przekonana, że leczenie czegokolwiek to u niej jak naciśnięcie guziczka. Nie sądzę więc, żeby była jakaś diametralna różnica między opatrywaniem rany głowy a rany nogi lub czegokolwiek innego. Wiem, że Wandzia ma ranę szarpaną, a Jamie kłutą, ale wątpię, żeby Stefa wymyśliła różne sposoby leczenia w tych dwóch wypadkach. Ale nie, duszka ma, że tak powiem, zacięcie  (see what I did there?)  do otrzymywania ran, więc dobrze. Każdemu, co mu się podoba. Jedziemy, mała!



Wzięłam od niego tę paskudną broń. Rękojeść była ciężka, a sam nóż bardzo ostry, zakończony szpikulcem.

Cóż za dramatyczny opis noża. Mam nadzieję, że dziabanie się Wandzi też w taki sposób opiszesz, Stefciu.



Wystawiłam lewą rękę. Trzęsła mi się dłoń. Oparłam ją o drzwi, po czym przekręciłam głowę, żeby móc zacisnąć zęby na podgłówku. W prawej dłoni trzymałam nóż – nie leżał w niej dobrze, ale ściskałam go mocno. Dotknęłam przedramienia czubkiem ostrza, żeby łatwiej trafić. Zamknęłam oczy.
Jared oddychał zbyt głośno. Musiałam się pospieszyć, jeszcze gotów był mnie powstrzymać.
Wyobraź sobie, że wbijasz łopatę w ziemię, pomyślałam. Potem dźgnęłam się w rękę.
Podgłówek stłumił mój wrzask, ale i tak rozbrzmiał on zbyt głośno. Nóż wypadł mi z dłoni – wyskakując z otwartego mięśnia – i upadł z brzękiem na podłogę.



Dzięki,Stefa, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.



Na razie nie mogłam mu odpowiedzieć. Musiałam dławić kolejne wyrywające się z piersi krzyki. Dobrze zrobiłam, czekając z tym, aż dojechaliśmy na miejsce.
– Pokaż!
– Zostań tam – wydyszałam. – Nie ruszaj się.
Mimo to usłyszałam szmer koca. Przycisnęłam lewą rękę do ciała, a prawą otworzyłam drzwi. Wychodząc – na wpół wypadając – z auta, poczułam jeszcze, jak dłoń Jareda muska mi plecy. Nie chciał mnie zatrzymać. Chciał być czuły.



Czy ona sobie ten nóż wbiła po rękojeść i przekręciła kilka razy, że się tak teraz słania?



Szłam chwiejnie przez parking, zmagając się z mdłościami i strachem. Miałam wrażenie, że te dwa uczucia nawzajem się równoważą, dlatego żadne nie jest w stanie mnie obezwładnić. Ból był do zniesienia – albo po prostu przestałam go rejestrować. Byłam w szoku. Zbyt wiele różnych cierpień w zbyt krótkich odstępach czasu. Gorąca ciecz spływała mi po palcach i kapała na chodnik. Zastanawiało mnie, czy mogłabym nimi poruszyć. Bałam się sprawdzić.



Boru, jaka mimoza. Przecież powinna się już dawno uodpornić na ból, szok i stratę krwi, w końcu Jared tak bardzo się starał, żeby ją przyzwyczaić. Wandziu, ucz się od najlepszych:








Gdy wpadłam do środka przez automatycznie otwierane drzwi, kobieta w recepcji – w średnim wieku, o czekoladowej cerze i czarnych włosach z paroma srebrnymi pasemkami – poderwała się na nogi.
– O nie! Ojej! – Chwyciła za mikrofon i jej kolejne słowa rozbrzmiały już z głośników. – Uzdrowicielko Ścieg! Proszę przyjść do recepcji. Mamy ciężko ranną!



Ścieg? Ahahahahaha!!!



– Nie. – Starałam się mówić spokojnym tonem, ale chwiałam się na nogach. – Nic mi nie jest. To tylko wypadek.
Odłożyła mikrofon, podbiegła do mnie i objęła mnie ręką w talii.
– Rety, słońce, co ci się stało?



O rety, rety! O jejciu! O rany!



– Gapa ze mnie – wymamrotałam. – Byłam w górach... Przewróciłam się... Uderzyłam o skałę... Miałam nóż w ręku... Sprzątałam po kolacji...



Yyy… No cóż, świetnie idzie ci sprzedawanie tej jakże spójnej historii.








Na szczęście dusze to banda idiotów, więc nikt niczego nie kwestionuje.



Musiała sobie tłumaczyć moje wahanie szokiem. Nie patrzyła na mnie podejrzliwie – ani z rozbawieniem, tak jak to się zdarzało Ianowi, gdy próbowałam go okłamać. Na jej twarzy malowało się jedynie zmartwienie.
– Biedactwo! Jak się nazywasz?
- Szklane Wieże – odparłam, posługując się mało oryginalnym imieniem z Planety Mgieł.
– Dobrze, Szklane Wieże. Już idzie Uzdrowicielka. Zaraz cię wyleczy.



Chyba zmienię sobie ksywkę na Obsydianowy Trawnik. Będzie pasowało do omawianego dzieua.



Uzdrowicielka była młoda, jej włosy, skóra i oczy miały podobny, jasnobrązowy odcień. Nadawało jej to dość osobliwy, monochromatyczny wygląd. Wrażenie to wzmagał jeszcze strój w kolorze brązu.
– Ojoj – powiedziała. – Nazywam się Ognisty Ścieg. Zaraz wszystko wyleczymy. Co się stało?



Serio, nazywajcie mnie odtąd Obsydianowy Trawnik. Podoba mi się ten trend w imionach.



Uzdrowicielka i recepcjonistka prowadzą Wandzię do gabinetu i każą się jej położyć.



– Zacznijmy od początku – rzekła wesoło Ognisty Ścieg. Otworzyła jedną z szafek. Patrzyłam uważnie, co robi, gdyż wiedziałam, że to ważne. Szafka była wypełniona rzędami białych, okrągłych pojemników, ułożonych jeden na drugim. Sięgnęła machinalnie po któryś z nich – wiedziała, czego szuka. Widniała na nim etykietka, ale nie mogłam dojrzeć napisu. – Trochę bez bólu ci się przyda, prawda?
Spojrzałam na etykietkę jeszcze raz, gdy odkręcała wieczko. Jedno słowo. „Bezból”? Chyba tak.



ŁOMOT!



Auć, dlaczego headdeskowanie musi tak boleć?



Widzę, ze leki będą miały bardzo innowacyjne nazwy. Już się boję.



– Otwórz usta. Szklane Wieże.
Robiłam, co kazała. Wzięła w palce mały kwadratowy płatek – przypominał bibułkę – i położyła mi go na języku. Natychmiast się rozpuścił. Nie miał smaku. Bez wahania przełknęłam ślinę.
– I co, lepiej? – zapytała Uzdrowicielka.
O niebo lepiej. Umysł od razu mi się rozjaśnił, odzyskałam swobodę koncentracji. Ból rozpłynął się bez śladu razem z płatkiem. Zniknął. Zamrugałam z niedowierzaniem.
– O tak.



Farmakokinetyka tak nie działa! Wandzia ma ludzkie ciało, więc powinny obowiązywać zasady biologii ludzi. Gdzie więc LADME do cholery? Dla niezainicjowanych:



LADME – akronim odzwierciedlający w skrócie losy leku w ustroju, po jego podaniu. Nazwa pochodzi od pierwszych liter angielskich nazw głównych procesów, które zachodzą od momentu podania leku do jego wydalenia. Procesy te, to kolejno:

1. L – liberation (uwolnienie)
2. A – absorption (wchłanianie)
3. D – distribution (rozmieszczenie)
4. M – metabolism (metabolizm)
5. E – excretion (wydalanie)

(Wiki)



Wiem, że są leki działające szybciej od innych, zależnie m.in. od drogi podania, ale bez przesady. Jakoś nie sądzę, żeby byle płatek/plasterek w sekundę zahamował COX-y. A może ten cały Bezból działa bardziej jak opioidy? Wytłumaczysz to, Stefa? Ale nie, po co bawić się w risercz? Cóż, żeby stworzyć trzymające się kupy superleki, trzeba by było poczytać odrobinę o farmakokinetyce, farmakodynamice i technologii postaci leku. Jestem bardzo ciekawa, jaki mechanizm działania ma Bezból. Hamuje cyklooksygenazy, jak niesteroidowe leki przeciwzapalne, a może wpływa na wytwarzanie neuroprzekaźników bólu, działa na kanały jonowe, ośrodki w rdzeniu kręgowym? Czy to coś łączy się z receptorami opioidowymi czy jakimiś innymi? Jestem pewna, że Stefa nie miałaby pojęcia, o czym mówię. Przecież budowanie spójnego, logicznego świata i przemyślenie jego elementów to zbyt ciężka praca. UGH.



Uzdrowicielka wysyła drugą duszę o imieniu Modra (Kapusta zapewne) po wodę dla Wandzi i zabiera się za dalszą część leczenia. Trzymajcie się, bo będzie coraz głupiej.



– Czysta Rana... Czyste Serce... Zdrowe Ciało... Zrost... A gdzie jest... Ach, tu jest. Gładka Skóra. Nie chcemy przecież blizny na takiej ślicznej buzi, prawda?



To są lekarstwa? Niech mnie ktoś trzyma za rękę, bo padnę.



Pochyliła się nade mną z kolejnym białym pojemnikiem. Pod przykrywką znajdował się rozpylacz. Spryskała mi najpierw przedramię, pokrywając ranę bezbarwną, bezwonną mgiełką.
– Uzdrawianie musi sprawiać dużo satysfakcji. – Byłam zadowolona z tonu mojego głosu. Zaciekawionego, ale nie zanadto. – Nie byłam w szpitalu od czasu wszczepienia. Bardzo mnie to interesuje.
– Tak, lubię moją pracę. – Zaczęła spryskiwać mi policzek.
– Co pani teraz robi?
Uśmiechnęła się. Zapewne nie byłam pierwszą duszą zadającą takie pytania.
– Ten preparat służy do czyszczenia. Dzięki niemu w ranie nie zostanie nic obcego. Czysta Rana zabija mikroby, które mogłyby spowodować infekcję.



Ale nasze antybiotyki są do dupy. Ofkors.



Uzdrowicielka podaje też Wandzi Czyste Serce, czyli właściwie Czystą Ranę działającą ogólnie, a nie miejscowo. W jakiej postaci? Aerozolu wziewnego. W dodatku tylko rozpyla go nad Wandzią i każe wdychać. Wiecie, jaka jest biodostępność leków z aerozoli, jeżeli nie ma żadnych dodatkowych urządzeń, zwiększających ową biodostępność (nebulizatory, spejsery, itd.)? Nie wdając się w szczegóły, raczej kiepska. I ona chce w ten sposób podać odpowiednik naszego antybiotyku o działaniu ogólnoustrojowym? Ja pierdzielę, jakie bzdury!



Moje biurko tego nie wytrzyma. Co gorsza, mój łeb tego nie wytrzyma.


– A to Zdrowe Ciało – kontynuowała Ognisty Ścieg, zdejmując nakrętkę z kolejnego opakowania. – Powoduje zrastanie się tkanek.
Wkropiła niewielką ilość przezroczystego płynu do szerokiej rany, po czym złączyła jej brzegi. Czułam jej dotyk, lecz ani cienia bólu.



Narastające wycie

Czy to ma być jakaś Kropelka? A może Poxipol?



– Na koniec ją zagoję. – Otworzyła następny pojemnik, tym razem z giętką rurką, i wycisnęła sobie na palec trochę gęstego, bezbarwnego żelu. – To działa jak klej – wyjaśniła. – Zespaja wszystko razem i pozwala działać Zdrowemu Ciału. – Wtarła mi żel w rękę jednym płynnym ruchem. – No, teraz już możesz nią ruszać. Jest zdrowa.

Płacze w kątku


Czyli jednak klej, miałam rację. Tak, wiem, że istnieją kleje do ran, np. 2 octyl- cjanoakrylat, ale nie jest to żaden cud-specyfik, który zaopatrzy ranę w sekundę i po kłopocie.



Nie możesz nam, kobieto, rzucać takich scen bez żadnego wyjaśnienia, jak do cholery ciężkiej to wszystko ma działać i to tak szybko. Jak np. Zdrowe Ciało i ten drugi szajs omijają etapy gojenia się rany, a przecież jest ich kilka? To nie ma być magia, tylko scifi. Co za lenistwo. Tu rozpylę, tam posmaruję i już. Nie zagłębiajmy się w to, bo wszak ważniejszy jest romans. Ja naprawdę nie potrzebuję na ten temat rozprawy naukowej na 100 stron, ale kilka zdań by się przydało.



Obydwie rany goją się w ekspresowym tempie. W międzyczasie przychodzi Modra z wodą, ale od razu się zmywa.



– Czyli jest tak, jak być powinno. Dobrze, teraz jeszcze odrobina Gładkiej Skóry.
Odkręciła wieczko ostatniego pojemnika i nasypała sobie na dłoń trochę opalizującego proszku. Wklepała mi go w policzek, a następnie w rękę.



Stefcia chciała być cool i wykorzystać wszystkie możliwe postaci leku. Plasterki rozpuszczalne w jamie ustnej, aerozole, płyny, żele, proszek. Kilka jednak pominęła. Masz tam może jeszcze coś w czopkach, Stefciu?



– Zostanie ci na ręce delikatny ślad – powiedziała przepraszająco. – Taki jak na karku. To była głęboka rana... – Wzruszyła ramionami. Potem machinalnym ruchem odgarnęła mi włosy z szyi i przyjrzała się bliźnie. – Dobra robota. Kto był twoim Uzdrowicielem?
– Yyy... W Stronę Słońca – odparłam, ratując się imieniem jednego z moich dawnych studentów. – Na początku byłam w... Eurece, w Montanie. Ale nie odpowiadał mi zimny klimat. Dlatego przeprowadziłam się na południe.
Stek kłamstw. Poczułam nerwowy skurcz w żołądku.



Myślę, że komentarz zbędny.

Świat według Terencjusza: 72



- Ja zaczynałam w Maine – odrzekła, nie zwracając uwagi na mój dziwny ton. Mówiąc, wycierała mi krew z szyi. – Też mi tam było za zimno. Jakie masz Powołanie?
– Yyy... podaję jedzenie. W meksykańskiej restauracji w... Phoenix. Lubię ostre potrawy.



- I ostry seks - dodałam szybko.

No co, jak kłamać, to po całości, przecież tak świetnie mi idzie. Ja, Wandzia - niewinna dusza, nie mogę przecież wyjść z wprawy.


Świat według Terencjusza: 73




Po tej odrobinę drewnianej wymianie zdań Wandzia wypija wodę. Uzdrowicielka wychodzi, żeby przynieść Wandzi więcej wody, co daje naszej duszce szansę zwinięcia lekarstw dla Jamiego.



Gdy tylko zniknęła za drzwiami, zeskoczyłam z materaca. Zaszeleściło papierowe nakrycie. Zamarłam. Uzdrowicielka nie wpadła jednaj z powrotem. Musiałam działać błyskawicznie. Przyniesienie wody zajęło Modrej parę minut. Może Uzdrowicielki też nie będzie tyle czasu. Może po chłodną, czystą wodę trzeba iść daleko. Może.
Zrzuciłam plecak z ramion i otworzyłam na całą szerokość. Zaczęłam od drugiej szafki. Cały stos opakowań Zdrowego Ciała wylądował w środku z cichym grzechotem.
Co powiem, jeśli mnie przyłapie? Jak wybrnę?
Z pierwszej szafki wzięłam Czystą Ranę i Czyste Serce – cały rząd pojemników stojących z przodu i część drugiego. Potem Bezból, oba rzędy. Już miałam szukać Zrostu, gdy moją uwagę przykuła etykietka kolejnego szeregu opakowań.
Ochłoda. Na gorączkę? Na opakowaniu nie było napisane nic prócz nazwy. Zgarnęłam je do plecaka. Żaden z tych środków nie mógł zaszkodzić ludzkiemu organizmowi. Byłam tego pewna.



JEBUT

Ochłoda to się może napój gazowany nazywać, albo marka lodów, ale nie środek na gorączkę. Czy mam się rozwijać na temat mechanizmu działania leków przeciwgorączkowych?



Te wszystkie nazwy to w ogóle jakiś idiotyzm. Przypominam, że Czyste Serce to coś jak nasze antybiotyki podawane wewnętrznie. Co ma do tego serce? Może poza zakażeniami wsierdzia nie widzę związku. Stefciu, to nie jest Kapitan Planeta.






Aha, no i była pewna, że żaden inny środek, którego działania Wandzia nie obserwowała, na pewno nie zaszkodzi. Powodzenia z takim podejściem do leków.



Wandzia bierze jeszcze Zrosty i Gładką Skórę i zamyka szafki, po czym czeka na powrót Uzdrowicielki. WTEM!



Uzdrowicielka nie wracała.
Spojrzałam na zegar. Wyszła minutę temu. Jak daleko mogła być woda? Dwie minuty. Trzy minuty. 
Czy to możliwe, że przejrzała moje kłamstwa?
Pot zrosił mi czoło. Wytarłam go szybkim ruchem ręki.
Co, jeśli wróci z Łowcą?
Przypomniałam sobie o kapsułce w kieszeni i zadrżały mi ręce. Byłam jednak gotowa to zrobić. Dla Jamiego.
Na korytarzu rozległy się kroki dwóch osób



GASP!



Cóż za napięcie, co za thriller! Zostańcie z nami, by dowiedzieć się, czy Stefka wreszcie napisze jakąś porządną scenę akcji. 

...
...
...


Dobra, dobra, przestańcie się śmiać, wiem, że to niedorzeczne.

Do zobaczenia za tydzień.

Statystyka:

Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 67
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 27
Ludzkość ssie: 55
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 22
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 73
Welcome to Bedrock: 65
Witaj, Morfeuszu : 16


Obsydianowy Trawnik
(Analizatorka Wcześniej Znana Jako Beige)



27 komentarzy:

  1. Umarła Beige, niech żyje Obsydianowy Trawnik! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Podczas czytania analiz zaczęłam się zastanawiać czy nie rozumiem tekstu książki albo to Stefa ma sklerozę, skoro niewinna duszka Wandzia kłamie jak najęta. Potem nadeszła iluminacja, może dusze kierują się relatywizmem moralnym i kłamstwo dla dobra interesów konkretnej duszki to już nie kłamstwo?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. FalkaxLilith, doceniam Twoje starania mające na celu odkrycie logiki kryjącej się za poczynaniami Stefy, ale szczerze radzę - zaprzestań. Nie, nie chodzi o żaden relatywizm moralny; prawdomówność dusz działa po prostu na tej samej zasadzie co wizje Alice, tj. wyłącza się i włącza w zależności od potrzeb fabuły. Naprawdę nie ma tu żadnego klucza - no, chyba, że założymy iż kłamstwa Wandzi to efekt przebywania z tymi okropnymi ludźmi...

      Maryboo

      Usuń
  3. Obsydianowy Trawniku, nie zawiodłaś mnie! :D
    Szczerze mówiąc, nie dziwię się Stefie, że się jej nie chciało. Ja też bym nie miała tyle zawziętości, żeby wszystko sprawdzać dokładnie, szczególnie z dziedziny medycyny i technologii, bo nie oszukujmy się - nawet wykształcony lekarz, miałby problemy ze specjalizacją, która mu nie podlega, a samo sprawdzanie Wikipedii też dużo nie daje. Jako student kierunków ścisłych na wiki nie mam już w większości przypadków po co zaglądać. Ale z drugiej strony, ona miała już chyba tyle kasy, że mogła nawet poprosić kogoś o konsultacje, a to przecież nie boli.
    Popo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym właśnie problem, że kogoś, kto podchodzi do swoich dzieł tak bezrefleksyjnie prawdopodobnie konsultacje bardzo by bolały, bo najpierw musiałby się pozbyć poczucia nieomylności. Czytałam kiedyś jakąś wypowiedź Kinga, w której mówił o tym, jak konsultował się z matematykiem w sprawie trajektorii spadania samochodu. Różnica jest taka, że on się stara pisać z sensem (choć też nie zawsze mu wychodzi) a Stefa poprzestaje na pisaniu i nic jej więcej do szczęścia nie potrzeba.
      A.

      Usuń
  4. JUPI! jest wreszcie analiza! dziękuję Ci Obsydianowy Trawniku za dodanie kolejnego rozdziału! Stefa ciągle mnie zaskakuje. Nie jestem po medycynie ale i tak to jak szybko ten listek czy plasterek doustny się wchłonął wydało mi się dziwne. I klej do rany... Ale na tym się nie znam uwierzę na słowo.

    Jared się postarał cóż ma wprawę. Ale co ta Wandzie rękę sobie chciała uciąć? Miała się tylko trochę ciachnąć a odniosłam wrażenie, że do kości wbiła ten nóż.

    Kwestię kłamania zostawiam bez komentarza

    OdpowiedzUsuń
  5. Temat leków ledwie liznęłam na zajęciach z psychofarmakoterapii, a i tak dostrzegam, jak fejspalmogenne i bzdurne są stefkowe rozwiązania. Nawet tworząc pseudonaukę w sci-fi (chociaż Intruz to takie sci-fi jak ze mnie Matka Teresa) trzeba trzymać się jakichś zasad...

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, wszystkoleczące słoiczki wkroczyły do akcji :D Stefa jest chorobliwie przerażona, kiedy musi postawić swoich bohaterów przed jakąkolwiek trudnością. Jamie umiera! Dobrze, dobrze, zbudowałam napięcie, teraz szybciutko, szybciutko, wyleczmy go w dziesięć sekund! Uff... Te emocje mogły mnie zabić...

    OdpowiedzUsuń
  7. "Nie sądzę, żebym mógł... to zrobić... [pięć sekund później] Zdarłem ci pół twarzy!"
    Mam poważny problem z zawyrokowaniem, co jest tu mniej autentyczne: wstręt Jareda do bicia lasek czy niechęć duszki do kłamstwa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tym opracowywaniem leków to IMO przesada. Nie czytamy rozprawy naukowej, a powieść. Moim zdaniem autor wcale nie ma obowiązku wszystkiego czytelnikowi tłumaczyć, bo po co? Mnie by na przykład nie interesował szczegółowy opis działania jakiegoś aerozolu czy proszku. Zwłaszcza w środku akcji (chwilowo przyjmijmy, że takowa istnieje). Jest to dla fabuły (he he) całkowicie nieważne. Zwłaszcza, że są to jakieś super duper leki obcej rasy, która skolonizowała super duper dużo innych planet, a każda ma inny ekosystem, z którego można czerpać i tak dalej. Mogą mieć te swoje super duper leki działające od dotknięcia, no kurczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. Wprawdzie opisane leki brzmią głupio i jest to straszne pójście na łatwiznę, bardziej pasujące do bajki dla dzieci, ale jakbym miała jeszcze czytać o opioidach i działaniu na ośrodki w rdzeniu kręgowym to chyba bym się tą książką pocięła. Niewtajemniczonym takie informacje są zupełnie niepotrzebne, szczególnie w książce rozrywkowej (he he). Dobrze by było, jakby autor sam sobie obmyślił takie sprawy (dlatego częściowo rozumiem skąd wkurzenie) ale w samej treści to już zbędne.
      A.

      Usuń
    2. W samej treści tego nie musi być, oczywiście, ale niech trzyma się kupy wewnętrznie, tzn. niech wygląda na przemyślane. Gdyby Stefa była dobrym pisarzem (hehe), to obmyśliłaby specyfikę działania duszkowych leków i napisałaby to tak, że lekarz czy farmaceuta po zdawkowym opisie mógłby domyślić się, jak to działa (albo przynajmniej nie trzepnąłby książką, że matko, jaki bullshit). A w tej chwili widać, że nie ma ona najmniejszego pojęcia, o czym pisze, grunt, że ma być kolorowo.

      Swoją drogą, za Dukajem: sf to przekształcenie świata racjonalne (a więc konwencja, która też wcale nie potrzebuje statków kosmicznych i alienów), fantasty to świat przekształcony nieracjonalnie, magicznie (a więc niekoniecznie średniowiecze i fireballe). Więc moim zdaniem Stefa nie pisze żadnego sf, tylko zwyczajny romans fantasy.

      Usuń
    3. Jest taka anegdota (niestety, nie pamiętam czyja ani o kim traktująca, być może ktoś mnie poratuje) o rysowniku - perfekcjoniście, który przygotowując jeden z wielu szkiców do komiksu bardzo dokładnie zaznaczył wszystkie oznaczenia na monecie, która pojawiała się w pewnym kadrze. Na pytanie, po co zadaje sobie tyle trudu, skoro w drukowanej, pokolorowanej i pomniejszonej wersji i tak nikt nie będzie w stanie sprawdzić, co tam się znajduje, odpowiedział: "Ale ja będę wiedział".
      Z nie-anegdot: Rowling wyznała w pewnym wywiadzie, że ma w domu teczkę, w której znajdują się drzewa genealogiczne wszystkich większych rodzin występujących w HP, nawet, jeśli sami bohaterowie nie pełnili tam zbyt ważnej roli.

      Nie chodzi o to, by pisarz zarzucał czytelników naukowymi opisami i zbędnymi wyjaśnieniami. Chodzi o to, by czytelnik czuł, że stworzony świat ma ręce i nogi, a autor wie, co robi. Stefa nie ma bladego pojęcia o medycynie (co wiadomo już od czasów naszych analiz PŚ), nigdy się z nikim nie konsultuje i w efekcie wymyśla farmazony. Wystarczyłoby, aby popytała, jak działają normalne leki i np. przyśpieszyła ich działanie; zamiast tego dostajemy wytwór na poziomie fantazji czterolatka: lek który krawaty wiąże i usuwa ciąże i w dodatku zapewne smakuje jak wata cukrowa.

      Maryboo

      Usuń
  9. Maryboo, kiedy nadarzy się nam okazja przeczytania twojej następnej tyrady? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, nie planuję ich ;) Jedyna, której jestem pewna na ten moment, to ostatni rozdział.

      Maryboo

      Usuń
  10. http://repostuj.pl/img/94889/twilight-s-plot-summed-up/

    OdpowiedzUsuń
  11. Przepraszam za przewiniecie strony bez czytania, ale jestem na 9 rozdziale i nie chce spoilerow ;p I w tym wlasnie rozdziale Maryboo stwierdzila, ze pomijajac Patcha z Szeptem to Jared jest najgorszym tru loffem. Mozna sie dowiedziec co zrobil ten Patch? Bo dziwie sie, ze ktos moze byc gorszy od bucowatego neandertalczyka.
    Lynx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomiędzy innymi uroczymi wyskokami, kilkakrotnie próbował zamordować bohaterkę.

      Maryboo

      Usuń
    2. Miał powody, czy tak... o?

      Usuń
    3. Dzieki za odpowiedz.
      Och, wow. Tego sie NIE spodziewalam, szczegolnie ze polowa moich znajomych sie zaczytywala w tej serii...
      Lynx

      Usuń
    4. Cóż, każdy psychopata ma swoje powody....

      Maryboo

      Usuń
    5. To znaczy że on tak z premedytacją...? (przy okazji, czy wszystkim się poprzestawiał czas na blogspocie? Bo pojawiają mi się jakieś dzikie godziny)
      Lynx

      Usuń
    6. I przy okazji, jedna rzecz mnie zastanawia. Czemu Stefa, która wstydzi się słowa "seks" i unika jak ognia wszystkich scen akcji, ciągle o nich pisze? Akurat może nie odnosi się to do Intruza (jestem na 15 rozdziale, ciekawe czy uda mi się ten jedyny raz być na bieżąco z waszymi analizami :D) ale wiadomo o co chodzi.
      Lynx

      Usuń
    7. Ale przynajmniej scen seksu jak nie było tak nie ma. Jest w tej jednej sprawie konsekwentna, skubana.
      Popo
      PS: A może tak dla odmiany zamiast książek "dla dziewczyn" jakieś polskie fantasy, typu Pilipiuk, Piekara, coś w tym guście? Nie chcę mi się wierzyć, że tylko ja hejtuję ich pozbawione sensu czytadła, do których fapie tyle osób.

      Usuń
    8. Stefa zawsze pisze o tym, czego nie lubi i o czym pisać nie umie. Z jakiejś przyczyny stara się w swój pokrętny sposób oswoić te rzeczy. Wąpierze zmieniła w słodkie misie-tulisie o brokatowym licu, wilkołaki w kulturystów z umiejętnością do zmiany w koniopsa, wielkie sceny akcji w długą dyskusję i pokaz cyrkowy...
      I chwała jej za brak seksu. Nie zniesłabym jaspisowych pąków w wykonaniu Stefy, a obawiam się, że po coś w tym stylu by sięgnęła.

      Usuń
  12. Niedawno odkryłem ten blog i muszę przyznać, że już dawno nie miałem takiej radochy z czytania tak bzdurnej książki. (Chociaż parę razy i mi nerwy puszczały).
    Aż mnie zastanawia po co niektórzy pisarze biorą się za tworzenie książek sci-fi, skoro nie mają bladego pojęcia co piszą i jak ognia unikają logiki.
    Z drugiej strony bardzo mnie też uderzyło podobieństwo do serialu Stargate - cała ta operacja, sposób pasożytowania dusz, dzielenie wspomnień... Momentami nawet miałem wrażenie, że Stefa pisze tu o Goa'uldach tylko w takiej słodkiej, różówej i brokatowej wersji.

    Naprawdę super blog :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Maryboo, też planujesz zmieniać ksywę na stefkowy trend?

    OdpowiedzUsuń