To
tak na wypadek gdybyście zastanawiali się, czy Wagabundzie uda się
jej mały włam.
…Stefa,
na wszystko, co święte. Jeśli już upierasz się, żeby kończyć
rozdział cliffhangerem, to przynajmniej nie wyjawiaj w tytule
następnego odcinka jaki będzie końcowy efekt poczynań bohaterów.
Okazuje
się, że do gabinetu wróciły lekarka z pielęgniarką. Ale
spokojnie – w ich niewinnych serduszkach nie zakwitł nawet cień
podejrzeń co do prawdziwych intencji Wandy; po prostu przyniosły
dziewczynie lusterko, aby mogła ocenić efektywność zabiegu. Rzecz
jasna, na skutek genialnego lekarstwa wytwarzanego z mieszanki
ekskrementów Troskliwych Misiów i potu jednorożców twarz
dziewczyny jest gładka niczym pupa niemowlaka.
Była to twarz Wagabundy, praworządnej duszy z cywilizowanego świata, w którym nie ma miejsca na przemoc i strach.
Powiedz
lepiej wprost, że była to twarz nieskażona kontaktem z obrzydliwą
ludzką rasą.
Ludzkość
ssie: 56
Uświadomiłam sobie, dlaczego tak łatwo było okłamać te łagodne istoty.
No
być nie może! Czyżby Meyer nareszcie raczyła wyjaśnić nam,
jakim cudem duszka jest w stanie łgać jak z nut?
Dlatego mianowicie, że znałam ich świat od podszewki i rozumiałam rządzące nim zasady. Nasza rozmowa wydawała mi się czymś zupełnie naturalnym. Kłamstwa, które wypowiadałam, mogłyby... albo wręcz powinny być prawdą. Powinnam wypełniać jakieś Powołanie, czy to ucząc na wyższej uczelni, czy podając jedzenie w restauracji. Wieść łatwe, spokojne życie, mieć wkład we wspólne dobro.
Ach.
Zatem wszystko jasne. Wandzia może zmyślać, ponieważ jej kłamstwa
MOGŁYBY być prawdą...w innej, lepszej, alternatywnej
rzeczywistości. Cóż za cudowne rozwiązanie trapiącej nas od
początku zagadki!
*
chowa twarz w dłoniach * Istniało tyle możliwości wyprowadzenia
tego wątku na prostą. Można było – jak to kiedyś zasugerowała
jedna z naszych czytelniczek w komentarzach – posłużyć się
relatywizmem i półprawdami; założyć, że Wandzia podczas pobytu
z ludźmi nauczyła się manipulować faktami („Dobrze się
czujesz?” - pyta lekarz widząc zakrwawioną Wandzię. „Dobrze”
- odpowiada duszka. Tak naprawdę pulsujący ból prawie rozrywa jej
ramię, ale czuje
się
dobrze – psychicznie. Dzięki temu, że w porę odepchnęła
Jamiego, kosa trafiła tylko ją). Można było w końcu uczynić z
niej Specjalny Płatek Śniegu, który jako jedyny jest w stanie
przezwyciężyć wrodzoną prawdomówność dusz. Ale nie; nasz
robaczek umie kłamać, albowiem...wie, że jej kłamstwa są
kłamstwami.
Meyer,
to rozwiązanie nie ma najmniejszego sensu nawet biorąc pod uwagę
twoją pokręconą definicję logiki. Z powyższego fragmentu
wychodzi na to, że KAŻDA duszka jest w stanie kłamać –
albowiem, niespodzianka, zmyślający ludzie robią dokładnie to
samo, co nasza bohaterka: tworzą alternatywne scenariusze, mające
ich przedstawić w korzystnym świetle w danych okolicznościach. CO
jest takiego niespotykanego w rozumowaniu Wandzi???
Tym
razem punkt za ostateczne pogrzebanie danego konceptu. Tak, moi
drodzy – jeśli liczyliście na satysfakcjonujące rozwiązanie
wątku blag, to możecie ostatecznie pomachać na pożegnanie swoim
złudzeniom. Ten cytat to oficjalna próba zmierzenia się z własną
niekanonicznością w wykonaniu autorki. Jak wyszło – sami
widzicie.
Świat
według Terencjusza: 74
Wandzia
zauważa, że jej nowo zoperowana twarz otoczona jest niegodnymi Mary
Sue przetłuszczonymi włosami, lekarka oznajmia, że jest bardzo
dzielną dziewczynką, skoro wyprawia się sama w tak niebezpieczne i
niekomfortowe tereny (niespodzianka – tym razem nasza duszka
całkiem zręcznie żongluje półprawdą, oznajmiając, że pustynia
ją „przyciąga” i że jest „inna”; nie można było tak od
początku, Stefciu?), po czym zostajemy uraczeni takim fragmentem:
Przyglądałam się w lusterku swoim piwnym oczom. Ciemnoszarym na zewnątrz, w środku w kolorze mchu i wreszcie, wokół źrenicy, brązowym jak karmel. A pod tym wszystkim delikatny połysk srebra odbijającego światło.
Po
raz kolejny mamy przypomnienie, że srebrzyste tęczówki w
ekranizacji to wymysł filmowców, albowiem w przypadku powieści
jedyną oznaką posiadania tasiemca jest delikatny poblask widoczny
pod wpływem snopa światła. Zapamiętajcie tę informację, przyda
nam się za chwilę.
Wandzia,
ponaglana przez Mel, wreszcie żegna się z pracownikami szpitala,
grzecznie odmawia ich propozycji przespania się na obiekcie
(właściwie nie wiadomo, dlaczego Uzdrowicielka w ogóle wpadła na
taki pomysł; Wanda może być zmęczona, ale jest już w pełni sił,
nie ma potrzeby by zajmowała łóżko potrzebującym...No właśnie
– czy w świecie, w którym rany goją się w pół sekundy, w
ogóle SĄ łózka?), po czym z bijącym sercem wraca do furgonetki,
gdzie czeka na nią (wciąż ukryty pod kocem) Jared. Dziewczyna
siada za kierownicą, odmachuje swoim nowym znajomym – przy okazji
tłumacząc neandertalczykowi, że musi pozdrowić Uzdrowicielkę i
pielęgniarkę, albowiem wszystkie dusze się lubią – i rusza w
drogę.
– W porządku? – zapytał znowu.– Jestem zdrowa.– Pokaż.Wyciągnęłam lewą rękę w poprzek ciała, tak by zobaczył cienką różową kreskę. Jared wziął gwałtowny wdech.(…)– Twoja twarz!
-
Co oni zrobili z moim arcydziełem?! - zaskowyczał.
Wandzia
wyjaśnia, że wszystko się pięknie zagoiło i nic jej nie boli,
Howe chce wiedzieć, czy ktoś domyślił się podstępu...
...i
dojeżdżamy do TEGO fragmentu.
– Nie. Mówiłam, że nie będą nic podejrzewać. Nawet nie sprawdzali mi oczu. Byłam ranna, więc udzielili mi pomocy. – wzruszyłam ramionami.
Jak
zapewne pamiętacie, dwa tygodnie temu piekliłam się w związku z
łajzowatością wszystkich męskich mieszkańców jaskini, którzy
załamywali ręce nad umierającym Jamiem, zapominając, że gdyby
podczas skoku na aptekę doszło do starcia z duszami, to kosmici
mieliby mniej więcej takie same szanse na wygraną, jakie ma muszka
owocówka w zestawieniu z mierzącym w nią kapciem.
Cóż,
okazuje się, że to był dopiero czubek idiotyzmów związanych z
tym wątkiem.
Kochani.
Przeczytajcie jeszcze raz wypowiedź Wagabundy. Przeanalizujcie ją.
Jakieś wnioski?
Wandzia
weszła do szpitala i nikt nawet przez chwilę nie zakwestionował
jej tożsamości. Nie sprawdzili jej danych osobowych (czy dusze
posiadają prawo jazdy? A może jako wzory cnót nie potrzebują
żadnego papierka, gdyż ich kryształowe sumienia nie pozwalają im
na prowadzenie pojazdu bez pozwolenia?), nie zbadali oczu.
Powtórzmy
to jeszcze raz: NIKT NIE POFATYGOWAŁ SIĘ, BY OBEJRZEĆ OCZY WANDZI.
Wiecie, co odróżnia duszkę od człowieka? OCZY.
To
właśnie dlatego kazałam Wam się skupić na poprzednim cytacie. W
przeciwieństwie do wersji filmowej, w książkowym uniwersum oczka
dusz są niezwykle podobne do ludzkich (co ma w sumie więcej sensu
niż rozwiązanie filmowe – jak niby przebiegała kolonizacja w
początkowym stadium, skoro ni z tego ni z owego część
społeczeństwa zaczęła paradować z srebrnymi gałami?) i bez
odpowiednio padającego światła nie idzie dojrzeć srebrnego
poblasku. Ponieważ Wagabunda przyszła do ośrodka z rozwaloną ręką
a nie oczodołem, nic dziwnego, że nikt nie ściągał na badanie
okulisty i nie zawracano sobie głowy uważnym oglądaniem Wandzinych
ślepi.
I
tu pojawia się zasadnicze pytanie: DLACZEGO nikt z uciekinierów nie
wpadł na to, by samemu wcielić się w ranną duszę?
Tylko
pomyślcie. Ameby z natury są kompletnie pozbawione wszelkiej
podejrzliwości, ich zachowanie niczym nie różni się od ludzkiego,
a w dodatku z dużą dozą prawdopodobieństwa spora część z nich
w ogóle nie wie, że gdziekolwiek ukrywają się jeszcze ludzkie
niedobitki. A to oznacza, że gdyby Jared, Ian lub Wes (Kyle'a
pomijam, jego psychozy nie dałoby się ukryć w absolutnie żaden
sposób) przywlekł się do szpitala ze złamaną nóżką i
oznajmił, że jest Aksamitnym Arbuzem, eks-mieszkańcem planety
Stepujących Pingwinoroztoczy który zrobił sobie kuku podczas
budowania domku na drzewie dla młodszej siostry, nikt nawet nie
mrugnąłby powieką. Panowie zdołaliby wynieść połowę
medykamentów bez konieczności wyjmowania broni.
Ale
dobrze, załóżmy, że Księżyc właśnie wszedł w niezwykłą
koligację z Plutonem, promień niebańskiego świata strzela
nieszczęśnikowi prosto w oczy niczym w Hollywoodzkich filmach klasy
G i zupa się wylała. Co wtedy?
Cóż,
w takim wypadku Jared/Ian/Wes ma plus minus dziesięć razy większe
szanse na wydostanie się z patowej sytuacji niż Wanda.
- Wagabunda jest koszmarnym kłamcą i nie zdziwiłabym się, gdyby nawet słodkopierdzące dusze nabrały podejrzeń w obliczu jej nieustannego zacinania się. Panowie, nawet złapani za rękę, byliby w stanie przysięgać, że kończyna nie należy do nich.
- Wagabunda nie ma przy sobie żadnej broni (a nawet gdyby miała, nie potrafiłaby jej obsłużyć) i choć obiektywnie silna, nie dałaby rady kilku pracownikom naraz. Nie muszę chyba tłumaczyć, gdzie w tej sytuacji leży przewaga panów.
- Jared/Ian/Wes łapie zapasy, strzela do którejś z duszek i zmyka, pozostali dzwonią po Łowców...I co dalej? Nim brygada zjawi się na miejscu, chłopak będzie już w połowie drogi, a jakiekolwiek cechy charakterystyczne złoczyńcy nie zdadzą się na nic w obliczu faktu, że nasi kryją się pod ziemią. Czarna, czarna Łowczyni ma obsesję na punkcie Wagabundy i nawet gdyby dziewczynie udało się zbiec, szybko połączyłaby ze sobą fakty i wznowiła poszukiwania ze zdwojonym wysiłkiem.
Wniosek?
Wysłanie Wandzi w roli złodzieja było najgłupszym z możliwych
scenariuszy.
Wagabunda
zapewnia, że wyniosła wszystko, co tylko może pomóc Jamiemu, ale
muszą się pospieszyć.
Wzięłam tylko te lekarstwa, które rozumiem.
Cóż,
brawa dla ciebie, żabko, bo póki co najtwardsze farmaceutyczne
umysły (ze współanalizatorką na czele) mają problem ze
zrozumieniem, jak u licha działają Stefciowie medykamenty.
– Zdążymy – obiecał. Oglądał białe pojemniki. – Gładka Skóra?– Nie jest jakoś bardzo potrzebna. Ale wiem, jak działa, więc...
...więc
wszyscy będą pikni, jak na bohaterów Meyerlandu przystało.
– Bezból? To działa?Zaśmiałam się.– Jest niesamowity. Jak chcesz, to ci pokażę, tylko musisz dźgnąć się nożem... Żartuję.– Wiem.Patrzył na mnie z miną, której nie rozumiałam. Oczy miał szeroko otwarte, jakby w głębokim zdumieniu.– Co? – Mój żart nie był chyba aż t a k zły.
Wandziu,
jakby ci to...Jeżeli na klatce w ZOO napisane jest „nie karmić
lwa”, to nierozsądnym jest wpychać się między kraty i machać
królowi dżungli przed nosem soczystym stekiem.
– Udało ci się – odparł z podziwem.– Chyba taki był plan.– No tak, ale... chyba nie do końca wierzyłem, że damy radę.– Nie? W takim razie dlaczego...? Dlaczego pozwoliłeś mi spróbować?Odpowiedział półgłosem, prawie szeptem.– Stwierdziłem, że wolę spróbować i umrzeć, niż żyć bez Jamiego.
-
Myśl, aby załadować do kieszeni kilka noży i broń palną, a
następnie udać się po pomoc w charakterze zranionej duszy
szczęśliwie nigdy nie przeszła mi przez głowę, dzięki czemu
mogłem prezentować swój atrakcyjny profil zamierając w pozie
rozangstowanej drama queen.
Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Także Mel była zbyt poruszona, by cokolwiek powiedzieć. Stanowiliśmy w tej sekundzie rodzinę. Wszyscy troje.
Ściśnijcie
się trochę, to zmieści się i Ian.
– To było naprawdę łatwe. Pewnie każdy z was mógłby to zrobić, musiałby się tylko zachowywać naturalnie.
Meyer,
czy ty....Czy ty właśnie potwierdziłaś to, o czym peroruję od
końca maja: że wszyscy bohaterowie tego wydanego drukiem opka –
na czele z tru loffami – to banda kretynów?
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas potrafił się odpowiednio zachowywać.Kiwnęłam głową.– No tak, mnie jest łatwiej. Wiem, czego oczekują. – Zaśmiałam się krótko do samej siebie. – Jestem jedną z nich. Gdybyście mi trochę zaufali, pewnie mogłabym wam załatwić, czego byście tylko pragnęli.
No
tak, za dużo szczęścia naraz.
Moi
drodzy, wskażcie mi jedną – JEDNĄ – rzecz z poprzedniego
rozdziału, której panowie nie byliby w stanie wykonać (lepiej od
Wagabundy). Tylko jedną. Pamiętajcie, pod uwagę bierzemy:
- umiejętność zrobienia sobie rany kłutej
- wymyślenie przekonującego kłamstwa w związku z pochodzeniem w/w rany
- wymyślenie sobie nowej tożsamości
- wypytanie Uzdrowicielki o działanie poszczególnych leków
- wyniesienie owych leków na zewnątrz.
Śmiało,
nie krępujcie się i nie spieszcie. Mamy dużo czasu.
Z
powodu zawartej tu implikacji, jakoby ludzkość składała się z
samych niedorozwojów:
Ludzkość
ssie: 57
Czy zdawał sobie z tego sprawę – że naprawdę jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, czego tylko zapragnie?
Och,
skarbie, aż za dobrze.
Bellanda
Wandella van der Mellen : 68
Gotuj
z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Jared
jeszcze raz dziękuje, wracamy do domu. Wandzia dopytuje się,
dlaczego Howe tym razem nie zakłada jej opaski; neandertal
odpowiada, że nie ma to sensu, jako że duszka udowodniła, że nie
zdradzi naszych. Wagabunda całkiem rozsądnie zauważa, że co
poniektórzy z jaskini nie będą podzielać tego poglądu.
– N i e k t ó r z y powinni w końcu dorosnąć.
Powiedział
facet, który dostaje ataku histerii, kiedy coś idzie nie po jego
myśli.
Wandzia
wykazuje się niezwykłą dozą rozsądku i tłumaczy Jaredowi, jak
zaaplikować leki na wypadek, gdyby nie dopuszczono jej do Jamiego.
– Hej, hej! To ty będziesz wydawać polecenia.– Ale chcę ci powiedzieć, jak...– O nie, Wando. To się tak nie skończy. Zastrzelę każdego, kto cię tknie.
Primo:
Welcome
to Bedrock: 66
Dobrze
wiedzieć, że stare nawyki wciąż trzymają się mocno.
Secundo:
Jared, za każdym razem gdy zakładam, iż twoje IQ osiągnęło
najniższy możliwy poziom, ty jesteś w stanie udowodnić mi, jak
bardzo się mylę. W obecnej chwili Wanda jest JEDYNĄ osobą w
waszym gronie która wie, jak podawać duszkowe lekarstwa. Jeśli z
jakiegoś powodu zaniemoże/nie będzie mogła przyjść z pomocą,
będziecie w czarnej rzyci. To miło, że chcesz okazać swoją
lojalność, ale poczekaj z tym na jakąś bardziej sprzyjającą
okazję; a teraz przymknij się i słuchaj, jak działają
teletubisiowe specyfiki.
– Jared...– Nie panikuj. Będę celował po nogach, potem możesz ich uleczyć.– Jeżeli to był żart, to mało śmieszny.– Nie żartuję, Wando.
Wiemy,
wiemy. Na obecnym etapie naprawdę nie musisz nas zapewniać, że
wszelakie patologiczne wypowiedzi wychodzące z twoich ust zawsze są
wygłaszane jak najbardziej serio.
Welcome
to Bedrock: 67
Wandzia
nie daje za wygraną i przewiązuje sobie oczy zrolowaną koszulą
(tą, która nie nadawała się do noszenia w miejscu publicznym).
Szczęśliwie, okazuje się że tym razem sprint przez pustynię nie
będzie potrzebny:
– Jedziemy prosto do jaskiń. Mamy tam jedno miejsce, gdzie można na parę dni zostawić jeepa. Zaoszczędzimy czas.
Stefa,
mam pewne pytanie. Dlaczego jeep może tam stać jedynie przez kilka
dni?
Mówię
absolutnie poważnie. Nie może chodzić o bezpieczeństwo/widoczność
pojazdu z nieba, bo wtedy Jared mówiłby o godzinach, a nie dobach.
Dlaczego, u diabła, z uporem maniaka przewozicie auta do miejsca
oddalonego od kryjówki o
godzinę sprintu,
jednocześnie skazując się na nieuniknioną śmierć w wypadku
odnalezienia przez Łowców waszego miejsca zamieszkania – bo nie
ma siły, aby grupa ponad trzydziestu ludzi zdołała przebiec przez
pustynię niezauważona i by każdy członek tej grupy był w stanie
pokonać biegiem taki dystans?
Na
naszą parkę czeka komitet powitalny. Jared każe im spadać,
ponieważ jego oczka nie błyszczą i wiezie leki dla Jamiego, po
czym bezceremonialnie wjeżdża do kryjówki. Na miejscu wita ich
Kyle, który dostaje kurwicy (czyli wszystko w normie) i Ian, który
martwi się, czy Wanda oby nie zmęczyła się zanadto podczas
dalekich wojaży (wszystko jeszcze bardziej w normie). Aha, jeszcze
jedno – Wanda ma wciąż zawiązane oczy, więc żeby nie tracić
czasu, Jared kładzie ją sobie na ramieniu.
– Mogę ją ponieść. – Byt to głos Iana, kogóż by innego.– Nie trzeba, nie narzeka.
Umiera
znany ci nastolatek? Oderwij się od ponurych myśli walcząc o
dominację nad samicą!
Mój
ssskarb : 23
Docieramy
do szpitala, a tam:
W pokoju świeciło się kilka bladoniebieskich lamp. Doktor stał sztywno, jakby właśnie zerwał się na nogi. Obok niego klęczała Sharon i przykładała Jamiemu do czoła mokrą szmatkę. Wściekłość wykrzywiała jej twarz nie do poznania. Po drugiej stronie łóżka Maggie podnosiła się właśnie na nogi. Jamie nadal leżał bez życia, rozpalony na twarzy. Oczy miał zamknięte, pierś ledwie mu się unosiła.– Tyyy! – zawarczała Sharon i wystrzeliła jak ze sprężyny, rzucając się na Jareda z paznokciami niczym kot.
Wiecie
co? To się robi naprawdę zabawne. O ile w przypadku Rosalie czy
Jessiki Stefa potrafiła zachować minimum obiektywizmu, o tyle
Sharon jest tak olbrzymią karykaturą samej siebie i jednostki
ludzkiej w ogóle, że najzwyczajniej w świecie
nie da
się jej brać na serio. Ta dziewczyna nie zrobiła nic
dobrego czy sympatycznego od samego początku książki (Maggie
przynajmniej robiła za Jerzego Dudka podczas meczu). Na litość,
nawet Kyle ma w swym życiorysie więcej jasnych momentów, a mówimy
tu o całkowitym psychopacie.
Tak
czy inaczej, Jared przytrzymuje banshee, Jeb blokuje Maggie, która
chce przyjść córce z pomocą, a Wandzia apeluje do Doktora o
pomoc.
Doktor ani drgnął. Patrzył w stronę Sharon i Jareda.– Doktorze – odezwał się Ian, stając u mego boku i kładąc mi rękę na ramieniu. W maleńkim pokoju zrobiło się nagle zbyt tłoczno. – Pozwolisz, żeby chłopak umarł z powodu twojej dumy?– Tu nie chodzi o dumę. Nie wiemy, co te obce leki z nim zrobią.
...Wiecie
co? To jest
fantastyczna
uwaga.
Pozwólcie,
że odwołam się do mojego ulubionego kanonu. W SPN człowiek (a
raczej jego ciało) opętany przez demona lub goszczący w sobie
anioła jest na dobrą sprawę nieśmiertelny – wszelakie rany,
które normalnie wysłałyby go na tamten świat (upadek z n-tego
piętra, rana postrzałowa, cios nożem), zostają natychmiastowo
uleczone przez nowego gospodarza. Sęk w tym, że jeżeli demon/anioł
ulotni się po otrzymaniu ciosu, ale przed rozpoczęciem procesu
uleczania...Cóż, miło było cię poznać, mundurku.
Duszkowe
farmaceutyki działają bez zarzutu...na dusze. Tak, leczą ludzkie
ciała – ale każde z tych ciał zarządzane jest przez zupełnie
inna formę życia. Jaka jest gwarancja, że kuracja przebiegnie
identycznie w przypadku ludzi wolnych od kosmicznych intruzów?
Równie dobrze może okazać się, że nasze Medykamenty z Rzyci są
wytwarzane z substancji z innych planet (całkiem prawdopodobne,
biorąc pod uwagę, że żaden ludzki lek nie działa w tak szybkim
tempie), które są śmiertelne dla nieopętanych ciał. Chociażby z
tego powodu dużo logiczniejszym byłoby wysłać do szpitala
któregoś z chłopaków – przynajmniej od razu wydałoby się, czy
dany specyfik może być bezpiecznie podany dziecku.
Wandzia
na dowód (który, jak już udowodniłam, wcale nie jest dowodem)
pokazuje swoją śliczną buzię, Doktor ustępuje i dopuszcza ją do
Jamiego.
– Nie! – zawołała Sharon.Nikt jednak na nią nie zważał.
Ponieważ
jest zła i zazdrosna. Źli i zazdrośni ludzie zawsze przegrywają z
marysójkami. Jeśli mi nie wierzycie, spytajcie ekipę Walta
Disneya.
Wandzia
aplikuje choremu Bezból, Ochłodę, Diamentowy Kryształ i resztę
asortymentu, po czym prosi Doktora, by otworzył nieco dalej ranę w
celu jej oczyszczenia i zapewnia, że Jamie i tak nie poczuje bólu.
– Sharon, czy możesz mi podać... – zaczął z roztargnieniem, podnosząc wzrok. – Och. Kyle, mógłbyś mi podać tę torbę, która leży przy twojej nodze?
To
naprawdę smutne, gdy naczelny psychol jest bardziej godny zaufania
niż własna dziewczyna. Dlaczego Doktor w ogóle prowadza się z
Sharon? Kupiłabym tę postać, gdyby przynajmniej okazywała
sympatię wybranym jednostkom, tj. matce i ukochanemu – ale kuzynka
Meli jest nieprzyjemna dla wszystkich bez wyjątku. Cóż, miejmy
nadzieję, że jest przynajmniej dobra w łóżku, by nocami
wynagradzać Doktorowi męki obcowania z nią za dnia.
On [Doktor] wyciągnął srebrny skalpel, na którego widok przebiegł mnie po plecach zimny dreszcz. Otrząsnęłam się i przygotowałam pojemnik Czystego Serca.– Nic nie poczuje? – zawahał się Doktor.– Hej – zachrypiał Jamie.
A,
czyli będą kroić Strydera na żywca. Cóż, można i tak.
Rozglądał się szeroko otwartymi oczami po pokoju, aż w końcu natrafił na moje spojrzenie.– Hej, Wanda. Co się dzieje? Skąd tu tyle ludzi?
Czy
Jamie powróci do zdrowia? Przekonamy się już za tydzień.
Statystyka:
Adolf
approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 57
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 16
Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 57
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 16
Maryboo