niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział XLV: Sukces


To tak na wypadek gdybyście zastanawiali się, czy Wagabundzie uda się jej mały włam.

Stefa, na wszystko, co święte. Jeśli już upierasz się, żeby kończyć rozdział cliffhangerem, to przynajmniej nie wyjawiaj w tytule następnego odcinka jaki będzie końcowy efekt poczynań bohaterów.

Okazuje się, że do gabinetu wróciły lekarka z pielęgniarką. Ale spokojnie – w ich niewinnych serduszkach nie zakwitł nawet cień podejrzeń co do prawdziwych intencji Wandy; po prostu przyniosły dziewczynie lusterko, aby mogła ocenić efektywność zabiegu. Rzecz jasna, na skutek genialnego lekarstwa wytwarzanego z mieszanki ekskrementów Troskliwych Misiów i potu jednorożców twarz dziewczyny jest gładka niczym pupa niemowlaka.

Była to twarz Wagabundy, praworządnej duszy z cywilizowanego świata, w którym nie ma miejsca na przemoc i strach.

Powiedz lepiej wprost, że była to twarz nieskażona kontaktem z obrzydliwą ludzką rasą.

Ludzkość ssie: 56

Uświadomiłam sobie, dlaczego tak łatwo było okłamać te łagodne istoty.

No być nie może! Czyżby Meyer nareszcie raczyła wyjaśnić nam, jakim cudem duszka jest w stanie łgać jak z nut?

Dlatego mianowicie, że znałam ich świat od podszewki i rozumiałam rządzące nim zasady. Nasza rozmowa wydawała mi się czymś zupełnie naturalnym. Kłamstwa, które wypowiadałam, mogłyby... albo wręcz powinny być prawdą. Powinnam wypełniać jakieś Powołanie, czy to ucząc na wyższej uczelni, czy podając jedzenie w restauracji. Wieść łatwe, spokojne życie, mieć wkład we wspólne dobro.

Ach. Zatem wszystko jasne. Wandzia może zmyślać, ponieważ jej kłamstwa MOGŁYBY być prawdą...w innej, lepszej, alternatywnej rzeczywistości. Cóż za cudowne rozwiązanie trapiącej nas od początku zagadki!



* chowa twarz w dłoniach * Istniało tyle możliwości wyprowadzenia tego wątku na prostą. Można było – jak to kiedyś zasugerowała jedna z naszych czytelniczek w komentarzach – posłużyć się relatywizmem i półprawdami; założyć, że Wandzia podczas pobytu z ludźmi nauczyła się manipulować faktami („Dobrze się czujesz?” - pyta lekarz widząc zakrwawioną Wandzię. „Dobrze” - odpowiada duszka. Tak naprawdę pulsujący ból prawie rozrywa jej ramię, ale czuje się dobrze – psychicznie. Dzięki temu, że w porę odepchnęła Jamiego, kosa trafiła tylko ją). Można było w końcu uczynić z niej Specjalny Płatek Śniegu, który jako jedyny jest w stanie przezwyciężyć wrodzoną prawdomówność dusz. Ale nie; nasz robaczek umie kłamać, albowiem...wie, że jej kłamstwa są kłamstwami.

Meyer, to rozwiązanie nie ma najmniejszego sensu nawet biorąc pod uwagę twoją pokręconą definicję logiki. Z powyższego fragmentu wychodzi na to, że KAŻDA duszka jest w stanie kłamać – albowiem, niespodzianka, zmyślający ludzie robią dokładnie to samo, co nasza bohaterka: tworzą alternatywne scenariusze, mające ich przedstawić w korzystnym świetle w danych okolicznościach. CO jest takiego niespotykanego w rozumowaniu Wandzi???

Tym razem punkt za ostateczne pogrzebanie danego konceptu. Tak, moi drodzy – jeśli liczyliście na satysfakcjonujące rozwiązanie wątku blag, to możecie ostatecznie pomachać na pożegnanie swoim złudzeniom. Ten cytat to oficjalna próba zmierzenia się z własną niekanonicznością w wykonaniu autorki. Jak wyszło – sami widzicie.

Świat według Terencjusza: 74

Wandzia zauważa, że jej nowo zoperowana twarz otoczona jest niegodnymi Mary Sue przetłuszczonymi włosami, lekarka oznajmia, że jest bardzo dzielną dziewczynką, skoro wyprawia się sama w tak niebezpieczne i niekomfortowe tereny (niespodzianka – tym razem nasza duszka całkiem zręcznie żongluje półprawdą, oznajmiając, że pustynia ją „przyciąga” i że jest „inna”; nie można było tak od początku, Stefciu?), po czym zostajemy uraczeni takim fragmentem:

Przyglądałam się w lusterku swoim piwnym oczom. Ciemnoszarym na zewnątrz, w środku w kolorze mchu i wreszcie, wokół źrenicy, brązowym jak karmel. A pod tym wszystkim delikatny połysk srebra odbijającego światło.

Po raz kolejny mamy przypomnienie, że srebrzyste tęczówki w ekranizacji to wymysł filmowców, albowiem w przypadku powieści jedyną oznaką posiadania tasiemca jest delikatny poblask widoczny pod wpływem snopa światła. Zapamiętajcie tę informację, przyda nam się za chwilę.

Wandzia, ponaglana przez Mel, wreszcie żegna się z pracownikami szpitala, grzecznie odmawia ich propozycji przespania się na obiekcie (właściwie nie wiadomo, dlaczego Uzdrowicielka w ogóle wpadła na taki pomysł; Wanda może być zmęczona, ale jest już w pełni sił, nie ma potrzeby by zajmowała łóżko potrzebującym...No właśnie – czy w świecie, w którym rany goją się w pół sekundy, w ogóle SĄ łózka?), po czym z bijącym sercem wraca do furgonetki, gdzie czeka na nią (wciąż ukryty pod kocem) Jared. Dziewczyna siada za kierownicą, odmachuje swoim nowym znajomym – przy okazji tłumacząc neandertalczykowi, że musi pozdrowić Uzdrowicielkę i pielęgniarkę, albowiem wszystkie dusze się lubią – i rusza w drogę.

W porządku? – zapytał znowu.
Jestem zdrowa.
Pokaż.
Wyciągnęłam lewą rękę w poprzek ciała, tak by zobaczył cienką różową kreskę. Jared wziął gwałtowny wdech.
(…)
Twoja twarz!

- Co oni zrobili z moim arcydziełem?! - zaskowyczał.

Wandzia wyjaśnia, że wszystko się pięknie zagoiło i nic jej nie boli, Howe chce wiedzieć, czy ktoś domyślił się podstępu...

...i dojeżdżamy do TEGO fragmentu.

Nie. Mówiłam, że nie będą nic podejrzewać. Nawet nie sprawdzali mi oczu. Byłam ranna, więc udzielili mi pomocy. – wzruszyłam ramionami.

Jak zapewne pamiętacie, dwa tygodnie temu piekliłam się w związku z łajzowatością wszystkich męskich mieszkańców jaskini, którzy załamywali ręce nad umierającym Jamiem, zapominając, że gdyby podczas skoku na aptekę doszło do starcia z duszami, to kosmici mieliby mniej więcej takie same szanse na wygraną, jakie ma muszka owocówka w zestawieniu z mierzącym w nią kapciem.

Cóż, okazuje się, że to był dopiero czubek idiotyzmów związanych z tym wątkiem.

Kochani. Przeczytajcie jeszcze raz wypowiedź Wagabundy. Przeanalizujcie ją. Jakieś wnioski?

Wandzia weszła do szpitala i nikt nawet przez chwilę nie zakwestionował jej tożsamości. Nie sprawdzili jej danych osobowych (czy dusze posiadają prawo jazdy? A może jako wzory cnót nie potrzebują żadnego papierka, gdyż ich kryształowe sumienia nie pozwalają im na prowadzenie pojazdu bez pozwolenia?), nie zbadali oczu.

Powtórzmy to jeszcze raz: NIKT NIE POFATYGOWAŁ SIĘ, BY OBEJRZEĆ OCZY WANDZI. Wiecie, co odróżnia duszkę od człowieka? OCZY.

To właśnie dlatego kazałam Wam się skupić na poprzednim cytacie. W przeciwieństwie do wersji filmowej, w książkowym uniwersum oczka dusz są niezwykle podobne do ludzkich (co ma w sumie więcej sensu niż rozwiązanie filmowe – jak niby przebiegała kolonizacja w początkowym stadium, skoro ni z tego ni z owego część społeczeństwa zaczęła paradować z srebrnymi gałami?) i bez odpowiednio padającego światła nie idzie dojrzeć srebrnego poblasku. Ponieważ Wagabunda przyszła do ośrodka z rozwaloną ręką a nie oczodołem, nic dziwnego, że nikt nie ściągał na badanie okulisty i nie zawracano sobie głowy uważnym oglądaniem Wandzinych ślepi.

I tu pojawia się zasadnicze pytanie: DLACZEGO nikt z uciekinierów nie wpadł na to, by samemu wcielić się w ranną duszę?

Tylko pomyślcie. Ameby z natury są kompletnie pozbawione wszelkiej podejrzliwości, ich zachowanie niczym nie różni się od ludzkiego, a w dodatku z dużą dozą prawdopodobieństwa spora część z nich w ogóle nie wie, że gdziekolwiek ukrywają się jeszcze ludzkie niedobitki. A to oznacza, że gdyby Jared, Ian lub Wes (Kyle'a pomijam, jego psychozy nie dałoby się ukryć w absolutnie żaden sposób) przywlekł się do szpitala ze złamaną nóżką i oznajmił, że jest Aksamitnym Arbuzem, eks-mieszkańcem planety Stepujących Pingwinoroztoczy który zrobił sobie kuku podczas budowania domku na drzewie dla młodszej siostry, nikt nawet nie mrugnąłby powieką. Panowie zdołaliby wynieść połowę medykamentów bez konieczności wyjmowania broni.

Ale dobrze, załóżmy, że Księżyc właśnie wszedł w niezwykłą koligację z Plutonem, promień niebańskiego świata strzela nieszczęśnikowi prosto w oczy niczym w Hollywoodzkich filmach klasy G i zupa się wylała. Co wtedy?

Cóż, w takim wypadku Jared/Ian/Wes ma plus minus dziesięć razy większe szanse na wydostanie się z patowej sytuacji niż Wanda.

  • Wagabunda jest koszmarnym kłamcą i nie zdziwiłabym się, gdyby nawet słodkopierdzące dusze nabrały podejrzeń w obliczu jej nieustannego zacinania się. Panowie, nawet złapani za rękę, byliby w stanie przysięgać, że kończyna nie należy do nich.
  • Wagabunda nie ma przy sobie żadnej broni (a nawet gdyby miała, nie potrafiłaby jej obsłużyć) i choć obiektywnie silna, nie dałaby rady kilku pracownikom naraz. Nie muszę chyba tłumaczyć, gdzie w tej sytuacji leży przewaga panów.
  • Jared/Ian/Wes łapie zapasy, strzela do którejś z duszek i zmyka, pozostali dzwonią po Łowców...I co dalej? Nim brygada zjawi się na miejscu, chłopak będzie już w połowie drogi, a jakiekolwiek cechy charakterystyczne złoczyńcy nie zdadzą się na nic w obliczu faktu, że nasi kryją się pod ziemią. Czarna, czarna Łowczyni ma obsesję na punkcie Wagabundy i nawet gdyby dziewczynie udało się zbiec, szybko połączyłaby ze sobą fakty i wznowiła poszukiwania ze zdwojonym wysiłkiem.

Wniosek? Wysłanie Wandzi w roli złodzieja było najgłupszym z możliwych scenariuszy.


Wagabunda zapewnia, że wyniosła wszystko, co tylko może pomóc Jamiemu, ale muszą się pospieszyć.

Wzięłam tylko te lekarstwa, które rozumiem.

Cóż, brawa dla ciebie, żabko, bo póki co najtwardsze farmaceutyczne umysły (ze współanalizatorką na czele) mają problem ze zrozumieniem, jak u licha działają Stefciowie medykamenty.

Zdążymy – obiecał. Oglądał białe pojemniki. – Gładka Skóra?
Nie jest jakoś bardzo potrzebna. Ale wiem, jak działa, więc...

...więc wszyscy będą pikni, jak na bohaterów Meyerlandu przystało.

Bezból? To działa?
Zaśmiałam się.
Jest niesamowity. Jak chcesz, to ci pokażę, tylko musisz dźgnąć się nożem... Żartuję.
Wiem.
Patrzył na mnie z miną, której nie rozumiałam. Oczy miał szeroko otwarte, jakby w głębokim zdumieniu.
Co? – Mój żart nie był chyba aż t a k zły.

Wandziu, jakby ci to...Jeżeli na klatce w ZOO napisane jest „nie karmić lwa”, to nierozsądnym jest wpychać się między kraty i machać królowi dżungli przed nosem soczystym stekiem.

Udało ci się – odparł z podziwem.
Chyba taki był plan.
No tak, ale... chyba nie do końca wierzyłem, że damy radę.
Nie? W takim razie dlaczego...? Dlaczego pozwoliłeś mi spróbować?
Odpowiedział półgłosem, prawie szeptem.
Stwierdziłem, że wolę spróbować i umrzeć, niż żyć bez Jamiego.

- Myśl, aby załadować do kieszeni kilka noży i broń palną, a następnie udać się po pomoc w charakterze zranionej duszy szczęśliwie nigdy nie przeszła mi przez głowę, dzięki czemu mogłem prezentować swój atrakcyjny profil zamierając w pozie rozangstowanej drama queen.

Wzruszenie ścisnęło mi gardło. Także Mel była zbyt poruszona, by cokolwiek powiedzieć. Stanowiliśmy w tej sekundzie rodzinę. Wszyscy troje.

Ściśnijcie się trochę, to zmieści się i Ian.

To było naprawdę łatwe. Pewnie każdy z was mógłby to zrobić, musiałby się tylko zachowywać naturalnie.



Meyer, czy ty....Czy ty właśnie potwierdziłaś to, o czym peroruję od końca maja: że wszyscy bohaterowie tego wydanego drukiem opka – na czele z tru loffami – to banda kretynów?

Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas potrafił się odpowiednio zachowywać.
Kiwnęłam głową.
No tak, mnie jest łatwiej. Wiem, czego oczekują. – Zaśmiałam się krótko do samej siebie. – Jestem jedną z nich. Gdybyście mi trochę zaufali, pewnie mogłabym wam załatwić, czego byście tylko pragnęli.

No tak, za dużo szczęścia naraz.

Moi drodzy, wskażcie mi jedną – JEDNĄ – rzecz z poprzedniego rozdziału, której panowie nie byliby w stanie wykonać (lepiej od Wagabundy). Tylko jedną. Pamiętajcie, pod uwagę bierzemy:

  • umiejętność zrobienia sobie rany kłutej
  • wymyślenie przekonującego kłamstwa w związku z pochodzeniem w/w rany
  • wymyślenie sobie nowej tożsamości
  • wypytanie Uzdrowicielki o działanie poszczególnych leków
  • wyniesienie owych leków na zewnątrz.

Śmiało, nie krępujcie się i nie spieszcie. Mamy dużo czasu.

Z powodu zawartej tu implikacji, jakoby ludzkość składała się z samych niedorozwojów:

Ludzkość ssie: 57

Czy zdawał sobie z tego sprawę – że naprawdę jestem gotowa zrobić dla niego wszystko, czego tylko zapragnie?

Och, skarbie, aż za dobrze.

Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28

Jared jeszcze raz dziękuje, wracamy do domu. Wandzia dopytuje się, dlaczego Howe tym razem nie zakłada jej opaski; neandertal odpowiada, że nie ma to sensu, jako że duszka udowodniła, że nie zdradzi naszych. Wagabunda całkiem rozsądnie zauważa, że co poniektórzy z jaskini nie będą podzielać tego poglądu.

N i e k t ó r z y powinni w końcu dorosnąć.

Powiedział facet, który dostaje ataku histerii, kiedy coś idzie nie po jego myśli.

Wandzia wykazuje się niezwykłą dozą rozsądku i tłumaczy Jaredowi, jak zaaplikować leki na wypadek, gdyby nie dopuszczono jej do Jamiego.

Hej, hej! To ty będziesz wydawać polecenia.
Ale chcę ci powiedzieć, jak...
O nie, Wando. To się tak nie skończy. Zastrzelę każdego, kto cię tknie.

Primo:

Welcome to Bedrock: 66

Dobrze wiedzieć, że stare nawyki wciąż trzymają się mocno.

Secundo: Jared, za każdym razem gdy zakładam, iż twoje IQ osiągnęło najniższy możliwy poziom, ty jesteś w stanie udowodnić mi, jak bardzo się mylę. W obecnej chwili Wanda jest JEDYNĄ osobą w waszym gronie która wie, jak podawać duszkowe lekarstwa. Jeśli z jakiegoś powodu zaniemoże/nie będzie mogła przyjść z pomocą, będziecie w czarnej rzyci. To miło, że chcesz okazać swoją lojalność, ale poczekaj z tym na jakąś bardziej sprzyjającą okazję; a teraz przymknij się i słuchaj, jak działają teletubisiowe specyfiki.

Jared...
Nie panikuj. Będę celował po nogach, potem możesz ich uleczyć.
Jeżeli to był żart, to mało śmieszny.
Nie żartuję, Wando.

Wiemy, wiemy. Na obecnym etapie naprawdę nie musisz nas zapewniać, że wszelakie patologiczne wypowiedzi wychodzące z twoich ust zawsze są wygłaszane jak najbardziej serio.

Welcome to Bedrock: 67

Wandzia nie daje za wygraną i przewiązuje sobie oczy zrolowaną koszulą (tą, która nie nadawała się do noszenia w miejscu publicznym). Szczęśliwie, okazuje się że tym razem sprint przez pustynię nie będzie potrzebny:

Jedziemy prosto do jaskiń. Mamy tam jedno miejsce, gdzie można na parę dni zostawić jeepa. Zaoszczędzimy czas.

Stefa, mam pewne pytanie. Dlaczego jeep może tam stać jedynie przez kilka dni?

Mówię absolutnie poważnie. Nie może chodzić o bezpieczeństwo/widoczność pojazdu z nieba, bo wtedy Jared mówiłby o godzinach, a nie dobach. Dlaczego, u diabła, z uporem maniaka przewozicie auta do miejsca oddalonego od kryjówki o godzinę sprintu, jednocześnie skazując się na nieuniknioną śmierć w wypadku odnalezienia przez Łowców waszego miejsca zamieszkania – bo nie ma siły, aby grupa ponad trzydziestu ludzi zdołała przebiec przez pustynię niezauważona i by każdy członek tej grupy był w stanie pokonać biegiem taki dystans?

Na naszą parkę czeka komitet powitalny. Jared każe im spadać, ponieważ jego oczka nie błyszczą i wiezie leki dla Jamiego, po czym bezceremonialnie wjeżdża do kryjówki. Na miejscu wita ich Kyle, który dostaje kurwicy (czyli wszystko w normie) i Ian, który martwi się, czy Wanda oby nie zmęczyła się zanadto podczas dalekich wojaży (wszystko jeszcze bardziej w normie). Aha, jeszcze jedno – Wanda ma wciąż zawiązane oczy, więc żeby nie tracić czasu, Jared kładzie ją sobie na ramieniu.

Mogę ją ponieść. – Byt to głos Iana, kogóż by innego.
Nie trzeba, nie narzeka.

Umiera znany ci nastolatek? Oderwij się od ponurych myśli walcząc o dominację nad samicą!

Mój ssskarb : 23

Docieramy do szpitala, a tam:

W pokoju świeciło się kilka bladoniebieskich lamp. Doktor stał sztywno, jakby właśnie zerwał się na nogi. Obok niego klęczała Sharon i przykładała Jamiemu do czoła mokrą szmatkę. Wściekłość wykrzywiała jej twarz nie do poznania. Po drugiej stronie łóżka Maggie podnosiła się właśnie na nogi. Jamie nadal leżał bez życia, rozpalony na twarzy. Oczy miał zamknięte, pierś ledwie mu się unosiła.
Tyyy! – zawarczała Sharon i wystrzeliła jak ze sprężyny, rzucając się na Jareda z paznokciami niczym kot.

Wiecie co? To się robi naprawdę zabawne. O ile w przypadku Rosalie czy Jessiki Stefa potrafiła zachować minimum obiektywizmu, o tyle Sharon jest tak olbrzymią karykaturą samej siebie i jednostki ludzkiej w ogóle, że najzwyczajniej w świecie nie da się jej brać na serio. Ta dziewczyna nie zrobiła nic dobrego czy sympatycznego od samego początku książki (Maggie przynajmniej robiła za Jerzego Dudka podczas meczu). Na litość, nawet Kyle ma w swym życiorysie więcej jasnych momentów, a mówimy tu o całkowitym psychopacie.

Tak czy inaczej, Jared przytrzymuje banshee, Jeb blokuje Maggie, która chce przyjść córce z pomocą, a Wandzia apeluje do Doktora o pomoc.

Doktor ani drgnął. Patrzył w stronę Sharon i Jareda.
Doktorze – odezwał się Ian, stając u mego boku i kładąc mi rękę na ramieniu. W maleńkim pokoju zrobiło się nagle zbyt tłoczno. – Pozwolisz, żeby chłopak umarł z powodu twojej dumy?
Tu nie chodzi o dumę. Nie wiemy, co te obce leki z nim zrobią.

...Wiecie co? To jest fantastyczna uwaga.

Pozwólcie, że odwołam się do mojego ulubionego kanonu. W SPN człowiek (a raczej jego ciało) opętany przez demona lub goszczący w sobie anioła jest na dobrą sprawę nieśmiertelny – wszelakie rany, które normalnie wysłałyby go na tamten świat (upadek z n-tego piętra, rana postrzałowa, cios nożem), zostają natychmiastowo uleczone przez nowego gospodarza. Sęk w tym, że jeżeli demon/anioł ulotni się po otrzymaniu ciosu, ale przed rozpoczęciem procesu uleczania...Cóż, miło było cię poznać, mundurku.

Duszkowe farmaceutyki działają bez zarzutu...na dusze. Tak, leczą ludzkie ciała – ale każde z tych ciał zarządzane jest przez zupełnie inna formę życia. Jaka jest gwarancja, że kuracja przebiegnie identycznie w przypadku ludzi wolnych od kosmicznych intruzów? Równie dobrze może okazać się, że nasze Medykamenty z Rzyci są wytwarzane z substancji z innych planet (całkiem prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że żaden ludzki lek nie działa w tak szybkim tempie), które są śmiertelne dla nieopętanych ciał. Chociażby z tego powodu dużo logiczniejszym byłoby wysłać do szpitala któregoś z chłopaków – przynajmniej od razu wydałoby się, czy dany specyfik może być bezpiecznie podany dziecku.

Wandzia na dowód (który, jak już udowodniłam, wcale nie jest dowodem) pokazuje swoją śliczną buzię, Doktor ustępuje i dopuszcza ją do Jamiego.

Nie! – zawołała Sharon.
Nikt jednak na nią nie zważał.

Ponieważ jest zła i zazdrosna. Źli i zazdrośni ludzie zawsze przegrywają z marysójkami. Jeśli mi nie wierzycie, spytajcie ekipę Walta Disneya.

Wandzia aplikuje choremu Bezból, Ochłodę, Diamentowy Kryształ i resztę asortymentu, po czym prosi Doktora, by otworzył nieco dalej ranę w celu jej oczyszczenia i zapewnia, że Jamie i tak nie poczuje bólu.

Sharon, czy możesz mi podać... – zaczął z roztargnieniem, podnosząc wzrok. – Och. Kyle, mógłbyś mi podać tę torbę, która leży przy twojej nodze?

To naprawdę smutne, gdy naczelny psychol jest bardziej godny zaufania niż własna dziewczyna. Dlaczego Doktor w ogóle prowadza się z Sharon? Kupiłabym tę postać, gdyby przynajmniej okazywała sympatię wybranym jednostkom, tj. matce i ukochanemu – ale kuzynka Meli jest nieprzyjemna dla wszystkich bez wyjątku. Cóż, miejmy nadzieję, że jest przynajmniej dobra w łóżku, by nocami wynagradzać Doktorowi męki obcowania z nią za dnia.

On [Doktor] wyciągnął srebrny skalpel, na którego widok przebiegł mnie po plecach zimny dreszcz. Otrząsnęłam się i przygotowałam pojemnik Czystego Serca.
Nic nie poczuje? – zawahał się Doktor.
Hej – zachrypiał Jamie.

A, czyli będą kroić Strydera na żywca. Cóż, można i tak.

Rozglądał się szeroko otwartymi oczami po pokoju, aż w końcu natrafił na moje spojrzenie.
Hej, Wanda. Co się dzieje? Skąd tu tyle ludzi?


Czy Jamie powróci do zdrowia? Przekonamy się już za tydzień.


Statystyka:

Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 68
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 28
Ludzkość ssie: 57
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 23
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 74
Welcome to Bedrock: 67
Witaj, Morfeuszu : 16


Maryboo

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział XLIV: Pomoc

We’re back, baby!!! Tak jest, Misie-Pysie, analizatorki wracają! Powodem przerwy w moim przypadku nie była sesja, chwała Wielkiemu Cthulhu. Studia skończyłam już kilka lat temu. Mam nadzieję, że wam poszło/idzie dobrze i nie będzie żadnej repety (ach, od razu przypomina mi się pani profesor od TPL-u i jej słynne repety, na szczęście mnie ten zaszczyt ominął).



Czas wreszcie wrócić do Intruza. Dzisiejszy rozdział będzie dla mnie dość bolesny, jestem przekonana, że domyślacie się, z jakiego powodu. Idiotyzm na idiotyzmie idiotyzmem poganiany. Nie powiem, żeby akurat tego mi brakowało podczas naszej przerwy.



Jak pamiętacie, Jamie stoi nad grobem, więc WandzioMela i Jared wybierają się po lekarstwa. Siedzą właśnie w samochodzie i rozprawiają na temat tego, jak to Wandzi trzeba zrobić kuku.

- Wando...
– Nie mamy czasu. Zrobiłabym to sama, ale mogę się pomylić. To jedyne wyjście.


Wal, stary, jesteś w tym dobry.



– Nie sądzę, żebym mógł... to zrobić.
– Nawet dla Jamiego? – Przycisnęłam zdrowy policzek do podgłówka najmocniej, jak umiałam, i zamknęłam oczy.
Jared trzymał w ręku znaleziony przeze mnie przed paroma chwilami kamień wielkości pięści. Ważył go w dłoni od dobrych pięciu minut.
– Wystarczy, że zedrzesz kilka pierwszych warstw skóry, żeby ukryć bliznę, to wszystko. Proszę cię, Jared, musimy się pospieszyć. Jamie...
"Powiedz mu ode mnie, że ma to natychmiast zrobić. I to porządnie."
– Mel każe ci to natychmiast zrobić. Mówi, żebyś uderzył mocno. Żeby wystarczył jeden raz.
Cisza.



- Dalej, taki profesjonalny brutal z ciebie, uwolnij swego wewnętrznego neandertala – Wandzia starała się wleźć Jaredowi na ambicję w jedyny sposób, w jaki umiała.



Jared wraca więc do swych nomen omen jaskiniowych korzeni i daje Wandzi kamieniem po ryju. Chyba wreszcie znaleźliśmy temat przewodni tego dzieła. Intruz – romantyczny dramat scifi o takiej jednej lasce, co wiecznie dostaje w ryj od faceta.



– Wanda? Mel? Przepraszam!

Objął nas i przytulił do piersi.
– Nie, nie – zakwiliłam. – Nic nam nie jest. Udało się?

Złapał mnie za brodę i obrócił mi twarz.
– Ach – westchnął ciężko na głos z obrzydzeniem. – Zdarłem ci pół twarzy.



Widzicie, jaki ambitny? Taki to, jak mu zadadzą 3 zadania z matmy, zrobi wszystkie z danego działu. Nie żebym myślała, że Jared umie liczyć powyżej 10. To tylko taki przykład. Walnął ją, bo go prosiła, dobrze, ale za to, jak bardzo się do tego przyłożył dostanie jednak:


Welcome to Bedrock: 65


WandzioMela i Jared ruszają w stronę lecznicy.



– Dobra robota – szepnęłam.
– Bardzo cię boli?
– Nie – skłamałam. – Zresztą niedługo przestanie. Jak daleko do Tucson?



Czy sens ma jeszcze przypominanie komukolwiek, że dusze nie potrafią kłamać?



Świat według Terencjusza: 71



– Poczekaj – szepnęłam. Nie potrafiłam odezwać się głośniej. Czułam się w tym miejscu zbyt niepewnie. – Ja poprowadzę.
Spojrzał na mnie.
– Nie mogę w takim stanie p r z y j ś ć do szpitala na piechotę. Zbyt dużo pytań. Muszę podjechać. Schowaj się z tyłu i mów mi, którędy jechać. Masz się pod czym schować?
– Dobra – odparł powoli. Zaciągnął wsteczny bieg i cofnął samochód pomiędzy krzaki. – Dobra. Schowam się. Ale jeżeli pojedziesz nie tam, gdzie ci każę...



… to zdarte pół twarzy to będzie twój najmniejszy problem, suko.



"Au." Melanie ubodło to tak samo jak mnie.
– To mnie zastrzel – odparłam beznamiętnie.



Ha, Wanda zna swoje miejsce. Już się przyzwyczaiła.



Jared przenosi się na tylne siedzenie, a Wandzia siada za kierownicą.



– Mogłabyś jechać trochę szybciej.
– Nie mogę. Jest ograniczenie prędkości – zaprotestowałam.

Zamilkł na chwilę.
– Dusze nie przekraczają prędkości?

Roześmiałam się, odrobinę histerycznie.
– Przestrzegamy wszystkich praw, w tym przepisów ruchu drogowego.



Ale kłamiecie jak z nut. Consistency, what is that?



Nasze gołąbeczki dojeżdżają do kliniki. Wandzia zatrzymuje się na parkingu. Czas na zadawanie ran – część druga.



– Szybko, podaj nóż.
– Wando... wiem, że kochasz Jamiego, ale naprawdę nie sądzę, żeby mógł ci się przydać. Nie umiesz walczyć.
– Nie do tego mi potrzebny, Jared. Muszę mieć ranę.

Zdumienie zaparło mu dech.
– Przecież masz ranę. Jedna ci wystarczy!
– Potrzebuję takiej, jaką ma Jamie. Nie jestem Uzdrowicielem. Muszę zobaczyć dokładnie, jak to się robi. Nacięłabym się już wcześniej, ale bałam się, że nie dam rady prowadzić samochodu.



Hmm… Jak wiemy, Stefa to leń śmierdzący, więc jestem przekonana, że leczenie czegokolwiek to u niej jak naciśnięcie guziczka. Nie sądzę więc, żeby była jakaś diametralna różnica między opatrywaniem rany głowy a rany nogi lub czegokolwiek innego. Wiem, że Wandzia ma ranę szarpaną, a Jamie kłutą, ale wątpię, żeby Stefa wymyśliła różne sposoby leczenia w tych dwóch wypadkach. Ale nie, duszka ma, że tak powiem, zacięcie  (see what I did there?)  do otrzymywania ran, więc dobrze. Każdemu, co mu się podoba. Jedziemy, mała!



Wzięłam od niego tę paskudną broń. Rękojeść była ciężka, a sam nóż bardzo ostry, zakończony szpikulcem.

Cóż za dramatyczny opis noża. Mam nadzieję, że dziabanie się Wandzi też w taki sposób opiszesz, Stefciu.



Wystawiłam lewą rękę. Trzęsła mi się dłoń. Oparłam ją o drzwi, po czym przekręciłam głowę, żeby móc zacisnąć zęby na podgłówku. W prawej dłoni trzymałam nóż – nie leżał w niej dobrze, ale ściskałam go mocno. Dotknęłam przedramienia czubkiem ostrza, żeby łatwiej trafić. Zamknęłam oczy.
Jared oddychał zbyt głośno. Musiałam się pospieszyć, jeszcze gotów był mnie powstrzymać.
Wyobraź sobie, że wbijasz łopatę w ziemię, pomyślałam. Potem dźgnęłam się w rękę.
Podgłówek stłumił mój wrzask, ale i tak rozbrzmiał on zbyt głośno. Nóż wypadł mi z dłoni – wyskakując z otwartego mięśnia – i upadł z brzękiem na podłogę.



Dzięki,Stefa, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.



Na razie nie mogłam mu odpowiedzieć. Musiałam dławić kolejne wyrywające się z piersi krzyki. Dobrze zrobiłam, czekając z tym, aż dojechaliśmy na miejsce.
– Pokaż!
– Zostań tam – wydyszałam. – Nie ruszaj się.
Mimo to usłyszałam szmer koca. Przycisnęłam lewą rękę do ciała, a prawą otworzyłam drzwi. Wychodząc – na wpół wypadając – z auta, poczułam jeszcze, jak dłoń Jareda muska mi plecy. Nie chciał mnie zatrzymać. Chciał być czuły.



Czy ona sobie ten nóż wbiła po rękojeść i przekręciła kilka razy, że się tak teraz słania?



Szłam chwiejnie przez parking, zmagając się z mdłościami i strachem. Miałam wrażenie, że te dwa uczucia nawzajem się równoważą, dlatego żadne nie jest w stanie mnie obezwładnić. Ból był do zniesienia – albo po prostu przestałam go rejestrować. Byłam w szoku. Zbyt wiele różnych cierpień w zbyt krótkich odstępach czasu. Gorąca ciecz spływała mi po palcach i kapała na chodnik. Zastanawiało mnie, czy mogłabym nimi poruszyć. Bałam się sprawdzić.



Boru, jaka mimoza. Przecież powinna się już dawno uodpornić na ból, szok i stratę krwi, w końcu Jared tak bardzo się starał, żeby ją przyzwyczaić. Wandziu, ucz się od najlepszych:








Gdy wpadłam do środka przez automatycznie otwierane drzwi, kobieta w recepcji – w średnim wieku, o czekoladowej cerze i czarnych włosach z paroma srebrnymi pasemkami – poderwała się na nogi.
– O nie! Ojej! – Chwyciła za mikrofon i jej kolejne słowa rozbrzmiały już z głośników. – Uzdrowicielko Ścieg! Proszę przyjść do recepcji. Mamy ciężko ranną!



Ścieg? Ahahahahaha!!!



– Nie. – Starałam się mówić spokojnym tonem, ale chwiałam się na nogach. – Nic mi nie jest. To tylko wypadek.
Odłożyła mikrofon, podbiegła do mnie i objęła mnie ręką w talii.
– Rety, słońce, co ci się stało?



O rety, rety! O jejciu! O rany!



– Gapa ze mnie – wymamrotałam. – Byłam w górach... Przewróciłam się... Uderzyłam o skałę... Miałam nóż w ręku... Sprzątałam po kolacji...



Yyy… No cóż, świetnie idzie ci sprzedawanie tej jakże spójnej historii.








Na szczęście dusze to banda idiotów, więc nikt niczego nie kwestionuje.



Musiała sobie tłumaczyć moje wahanie szokiem. Nie patrzyła na mnie podejrzliwie – ani z rozbawieniem, tak jak to się zdarzało Ianowi, gdy próbowałam go okłamać. Na jej twarzy malowało się jedynie zmartwienie.
– Biedactwo! Jak się nazywasz?
- Szklane Wieże – odparłam, posługując się mało oryginalnym imieniem z Planety Mgieł.
– Dobrze, Szklane Wieże. Już idzie Uzdrowicielka. Zaraz cię wyleczy.



Chyba zmienię sobie ksywkę na Obsydianowy Trawnik. Będzie pasowało do omawianego dzieua.



Uzdrowicielka była młoda, jej włosy, skóra i oczy miały podobny, jasnobrązowy odcień. Nadawało jej to dość osobliwy, monochromatyczny wygląd. Wrażenie to wzmagał jeszcze strój w kolorze brązu.
– Ojoj – powiedziała. – Nazywam się Ognisty Ścieg. Zaraz wszystko wyleczymy. Co się stało?



Serio, nazywajcie mnie odtąd Obsydianowy Trawnik. Podoba mi się ten trend w imionach.



Uzdrowicielka i recepcjonistka prowadzą Wandzię do gabinetu i każą się jej położyć.



– Zacznijmy od początku – rzekła wesoło Ognisty Ścieg. Otworzyła jedną z szafek. Patrzyłam uważnie, co robi, gdyż wiedziałam, że to ważne. Szafka była wypełniona rzędami białych, okrągłych pojemników, ułożonych jeden na drugim. Sięgnęła machinalnie po któryś z nich – wiedziała, czego szuka. Widniała na nim etykietka, ale nie mogłam dojrzeć napisu. – Trochę bez bólu ci się przyda, prawda?
Spojrzałam na etykietkę jeszcze raz, gdy odkręcała wieczko. Jedno słowo. „Bezból”? Chyba tak.



ŁOMOT!



Auć, dlaczego headdeskowanie musi tak boleć?



Widzę, ze leki będą miały bardzo innowacyjne nazwy. Już się boję.



– Otwórz usta. Szklane Wieże.
Robiłam, co kazała. Wzięła w palce mały kwadratowy płatek – przypominał bibułkę – i położyła mi go na języku. Natychmiast się rozpuścił. Nie miał smaku. Bez wahania przełknęłam ślinę.
– I co, lepiej? – zapytała Uzdrowicielka.
O niebo lepiej. Umysł od razu mi się rozjaśnił, odzyskałam swobodę koncentracji. Ból rozpłynął się bez śladu razem z płatkiem. Zniknął. Zamrugałam z niedowierzaniem.
– O tak.



Farmakokinetyka tak nie działa! Wandzia ma ludzkie ciało, więc powinny obowiązywać zasady biologii ludzi. Gdzie więc LADME do cholery? Dla niezainicjowanych:



LADME – akronim odzwierciedlający w skrócie losy leku w ustroju, po jego podaniu. Nazwa pochodzi od pierwszych liter angielskich nazw głównych procesów, które zachodzą od momentu podania leku do jego wydalenia. Procesy te, to kolejno:

1. L – liberation (uwolnienie)
2. A – absorption (wchłanianie)
3. D – distribution (rozmieszczenie)
4. M – metabolism (metabolizm)
5. E – excretion (wydalanie)

(Wiki)



Wiem, że są leki działające szybciej od innych, zależnie m.in. od drogi podania, ale bez przesady. Jakoś nie sądzę, żeby byle płatek/plasterek w sekundę zahamował COX-y. A może ten cały Bezból działa bardziej jak opioidy? Wytłumaczysz to, Stefa? Ale nie, po co bawić się w risercz? Cóż, żeby stworzyć trzymające się kupy superleki, trzeba by było poczytać odrobinę o farmakokinetyce, farmakodynamice i technologii postaci leku. Jestem bardzo ciekawa, jaki mechanizm działania ma Bezból. Hamuje cyklooksygenazy, jak niesteroidowe leki przeciwzapalne, a może wpływa na wytwarzanie neuroprzekaźników bólu, działa na kanały jonowe, ośrodki w rdzeniu kręgowym? Czy to coś łączy się z receptorami opioidowymi czy jakimiś innymi? Jestem pewna, że Stefa nie miałaby pojęcia, o czym mówię. Przecież budowanie spójnego, logicznego świata i przemyślenie jego elementów to zbyt ciężka praca. UGH.



Uzdrowicielka wysyła drugą duszę o imieniu Modra (Kapusta zapewne) po wodę dla Wandzi i zabiera się za dalszą część leczenia. Trzymajcie się, bo będzie coraz głupiej.



– Czysta Rana... Czyste Serce... Zdrowe Ciało... Zrost... A gdzie jest... Ach, tu jest. Gładka Skóra. Nie chcemy przecież blizny na takiej ślicznej buzi, prawda?



To są lekarstwa? Niech mnie ktoś trzyma za rękę, bo padnę.



Pochyliła się nade mną z kolejnym białym pojemnikiem. Pod przykrywką znajdował się rozpylacz. Spryskała mi najpierw przedramię, pokrywając ranę bezbarwną, bezwonną mgiełką.
– Uzdrawianie musi sprawiać dużo satysfakcji. – Byłam zadowolona z tonu mojego głosu. Zaciekawionego, ale nie zanadto. – Nie byłam w szpitalu od czasu wszczepienia. Bardzo mnie to interesuje.
– Tak, lubię moją pracę. – Zaczęła spryskiwać mi policzek.
– Co pani teraz robi?
Uśmiechnęła się. Zapewne nie byłam pierwszą duszą zadającą takie pytania.
– Ten preparat służy do czyszczenia. Dzięki niemu w ranie nie zostanie nic obcego. Czysta Rana zabija mikroby, które mogłyby spowodować infekcję.



Ale nasze antybiotyki są do dupy. Ofkors.



Uzdrowicielka podaje też Wandzi Czyste Serce, czyli właściwie Czystą Ranę działającą ogólnie, a nie miejscowo. W jakiej postaci? Aerozolu wziewnego. W dodatku tylko rozpyla go nad Wandzią i każe wdychać. Wiecie, jaka jest biodostępność leków z aerozoli, jeżeli nie ma żadnych dodatkowych urządzeń, zwiększających ową biodostępność (nebulizatory, spejsery, itd.)? Nie wdając się w szczegóły, raczej kiepska. I ona chce w ten sposób podać odpowiednik naszego antybiotyku o działaniu ogólnoustrojowym? Ja pierdzielę, jakie bzdury!



Moje biurko tego nie wytrzyma. Co gorsza, mój łeb tego nie wytrzyma.


– A to Zdrowe Ciało – kontynuowała Ognisty Ścieg, zdejmując nakrętkę z kolejnego opakowania. – Powoduje zrastanie się tkanek.
Wkropiła niewielką ilość przezroczystego płynu do szerokiej rany, po czym złączyła jej brzegi. Czułam jej dotyk, lecz ani cienia bólu.



Narastające wycie

Czy to ma być jakaś Kropelka? A może Poxipol?



– Na koniec ją zagoję. – Otworzyła następny pojemnik, tym razem z giętką rurką, i wycisnęła sobie na palec trochę gęstego, bezbarwnego żelu. – To działa jak klej – wyjaśniła. – Zespaja wszystko razem i pozwala działać Zdrowemu Ciału. – Wtarła mi żel w rękę jednym płynnym ruchem. – No, teraz już możesz nią ruszać. Jest zdrowa.

Płacze w kątku


Czyli jednak klej, miałam rację. Tak, wiem, że istnieją kleje do ran, np. 2 octyl- cjanoakrylat, ale nie jest to żaden cud-specyfik, który zaopatrzy ranę w sekundę i po kłopocie.



Nie możesz nam, kobieto, rzucać takich scen bez żadnego wyjaśnienia, jak do cholery ciężkiej to wszystko ma działać i to tak szybko. Jak np. Zdrowe Ciało i ten drugi szajs omijają etapy gojenia się rany, a przecież jest ich kilka? To nie ma być magia, tylko scifi. Co za lenistwo. Tu rozpylę, tam posmaruję i już. Nie zagłębiajmy się w to, bo wszak ważniejszy jest romans. Ja naprawdę nie potrzebuję na ten temat rozprawy naukowej na 100 stron, ale kilka zdań by się przydało.



Obydwie rany goją się w ekspresowym tempie. W międzyczasie przychodzi Modra z wodą, ale od razu się zmywa.



– Czyli jest tak, jak być powinno. Dobrze, teraz jeszcze odrobina Gładkiej Skóry.
Odkręciła wieczko ostatniego pojemnika i nasypała sobie na dłoń trochę opalizującego proszku. Wklepała mi go w policzek, a następnie w rękę.



Stefcia chciała być cool i wykorzystać wszystkie możliwe postaci leku. Plasterki rozpuszczalne w jamie ustnej, aerozole, płyny, żele, proszek. Kilka jednak pominęła. Masz tam może jeszcze coś w czopkach, Stefciu?



– Zostanie ci na ręce delikatny ślad – powiedziała przepraszająco. – Taki jak na karku. To była głęboka rana... – Wzruszyła ramionami. Potem machinalnym ruchem odgarnęła mi włosy z szyi i przyjrzała się bliźnie. – Dobra robota. Kto był twoim Uzdrowicielem?
– Yyy... W Stronę Słońca – odparłam, ratując się imieniem jednego z moich dawnych studentów. – Na początku byłam w... Eurece, w Montanie. Ale nie odpowiadał mi zimny klimat. Dlatego przeprowadziłam się na południe.
Stek kłamstw. Poczułam nerwowy skurcz w żołądku.



Myślę, że komentarz zbędny.

Świat według Terencjusza: 72



- Ja zaczynałam w Maine – odrzekła, nie zwracając uwagi na mój dziwny ton. Mówiąc, wycierała mi krew z szyi. – Też mi tam było za zimno. Jakie masz Powołanie?
– Yyy... podaję jedzenie. W meksykańskiej restauracji w... Phoenix. Lubię ostre potrawy.



- I ostry seks - dodałam szybko.

No co, jak kłamać, to po całości, przecież tak świetnie mi idzie. Ja, Wandzia - niewinna dusza, nie mogę przecież wyjść z wprawy.


Świat według Terencjusza: 73




Po tej odrobinę drewnianej wymianie zdań Wandzia wypija wodę. Uzdrowicielka wychodzi, żeby przynieść Wandzi więcej wody, co daje naszej duszce szansę zwinięcia lekarstw dla Jamiego.



Gdy tylko zniknęła za drzwiami, zeskoczyłam z materaca. Zaszeleściło papierowe nakrycie. Zamarłam. Uzdrowicielka nie wpadła jednaj z powrotem. Musiałam działać błyskawicznie. Przyniesienie wody zajęło Modrej parę minut. Może Uzdrowicielki też nie będzie tyle czasu. Może po chłodną, czystą wodę trzeba iść daleko. Może.
Zrzuciłam plecak z ramion i otworzyłam na całą szerokość. Zaczęłam od drugiej szafki. Cały stos opakowań Zdrowego Ciała wylądował w środku z cichym grzechotem.
Co powiem, jeśli mnie przyłapie? Jak wybrnę?
Z pierwszej szafki wzięłam Czystą Ranę i Czyste Serce – cały rząd pojemników stojących z przodu i część drugiego. Potem Bezból, oba rzędy. Już miałam szukać Zrostu, gdy moją uwagę przykuła etykietka kolejnego szeregu opakowań.
Ochłoda. Na gorączkę? Na opakowaniu nie było napisane nic prócz nazwy. Zgarnęłam je do plecaka. Żaden z tych środków nie mógł zaszkodzić ludzkiemu organizmowi. Byłam tego pewna.



JEBUT

Ochłoda to się może napój gazowany nazywać, albo marka lodów, ale nie środek na gorączkę. Czy mam się rozwijać na temat mechanizmu działania leków przeciwgorączkowych?



Te wszystkie nazwy to w ogóle jakiś idiotyzm. Przypominam, że Czyste Serce to coś jak nasze antybiotyki podawane wewnętrznie. Co ma do tego serce? Może poza zakażeniami wsierdzia nie widzę związku. Stefciu, to nie jest Kapitan Planeta.






Aha, no i była pewna, że żaden inny środek, którego działania Wandzia nie obserwowała, na pewno nie zaszkodzi. Powodzenia z takim podejściem do leków.



Wandzia bierze jeszcze Zrosty i Gładką Skórę i zamyka szafki, po czym czeka na powrót Uzdrowicielki. WTEM!



Uzdrowicielka nie wracała.
Spojrzałam na zegar. Wyszła minutę temu. Jak daleko mogła być woda? Dwie minuty. Trzy minuty. 
Czy to możliwe, że przejrzała moje kłamstwa?
Pot zrosił mi czoło. Wytarłam go szybkim ruchem ręki.
Co, jeśli wróci z Łowcą?
Przypomniałam sobie o kapsułce w kieszeni i zadrżały mi ręce. Byłam jednak gotowa to zrobić. Dla Jamiego.
Na korytarzu rozległy się kroki dwóch osób



GASP!



Cóż za napięcie, co za thriller! Zostańcie z nami, by dowiedzieć się, czy Stefka wreszcie napisze jakąś porządną scenę akcji. 

...
...
...


Dobra, dobra, przestańcie się śmiać, wiem, że to niedorzeczne.

Do zobaczenia za tydzień.

Statystyka:

Adolf approves : 50
Bellanda Wandella van der Mellen : 67
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 27
Ludzkość ssie: 55
Mea culpa: 31
Mój ssskarb : 22
Nie ma jak u mamy: 26
Świat według Terencjusza: 73
Welcome to Bedrock: 65
Witaj, Morfeuszu : 16


Obsydianowy Trawnik
(Analizatorka Wcześniej Znana Jako Beige)