Dzisiejszy
odcinek jest odcinkiem wyjątkowym.
Jak
być może wiecie, „Intruz” liczy sobie 59 rozdziałów plus
epilog, co oznacza, że nieuchronnie zbliżamy się do połowy
książki. Ci z Was, którzy lubią oglądać amerykańskie seriale
(np. stary dobry SPN) znają zapewne pojęcie 'mid-season finale';
odcinka, który pojawia się na ekranach w połowie sezonu i który
poprzedza kilkutygodniową lub kilkumiesięczną przerwę w
nadawaniu. Cechą charakterystyczną takiego epizodu jest fakt, że
zazwyczaj kończy się swojego rodzaju cliffhangerem oraz jest
wypełniony wydarzeniami, które mają poruszyć do głębi
emocjonalną strunę u widza. O ile to pierwsze w przypadku dzieła
pisanego obejmującego zaledwie jeden tom nie jest możliwe, o tyle z
drugiego Stefa spisała się na szóstkę z plusem.
Panie
i Panowie, wreszcie dotarliśmy do celu. Oto nadeszła TA chwila:
przed Wami mini-trylogia składająca się z rozdziałów 27-29,
będąca dokumentacją osiągnięcia przez Jareda Howe'a Szczytu
Barbarzyństwa.
„Jak
to?” - zapyta ktoś. „Przecież ten typ nie może być JESZCZE
bardziej koszmarny!”. Och, moi drodzy * kręci ze smutkiem głową
*. Uwierzcie mi. Wszystko, co widzieliśmy do tej pory, było
zaledwie uwerturą.
Pierwszy
występ Jareda na kartach powieści, kiedy to na dzień dobry
przydzwonił swej nie-lubej? Rozgrzewka.
Filozofia
życiowa streszczona do maksymy „Morderstwo z pewnością rozwiąże
ten problem”? Błahostka.
Nieustanne
znęcanie się psychiczne nad Wagabundą? Drobnostka.
Nieumiejętność
rozwiązywania sytuacji konfliktowych w żaden inny sposób niż
poprzez darcie gęby na otoczenie? Bagatela.
Tupanie
nóżką za każdym razem, gdy cokolwiek nie idzie po jego myśli?
Pikuś.
DZISIAJ
zacznie się właściwa zabawa.
*
wzdycha ciężko * Miejmy to już za sobą.
Pierwsze
dwie strony e-booka...Zostaną przeze mnie ominięte. Wybaczcie, ale
po prostu nie mam siły analizować w szczegółach fragmentu, który
można streścić jednym zdaniem: Wagabunda postanawia udać się do
swojej dawnej celi, a po dotarciu na miejsce odkrywa, że mieszkańcy
przerobili jej starą noclegownię na spiżarnię (zapełnioną
darami przywleczonymi przez Brata Samo Zło, nieślubnego syna
Heathcliffa oraz nic nieznaczących statystów). Koniec. Nie ma tu
nic więcej, no, chyba że jesteście zainteresowani opisem macania
skał i worków z ryżem.
Meyer.
Ja wiem, że powieść potrzebuje tzw. świata przedstawionego.
Problem w tym, że twoje opisy są tak monotonne i pozbawione
jakiegokolwiek znaczenia dla dalszej akcji, iż na obecnym etapie
chce mi się wyć za każdym razem, gdy muszę czytać o sto
dwudziestej czwartej w tym miesiącu przeprawie przez korytarze
jaskini. Niestety, moja wytrzymałość też ma swoje granice. Poza
tym muszę oszczędzać energię – Bóg jeden wie, iż wykorzystam
wszelkie rezerwy na przebrnięcie przez to, co nieuchronnie czeka na
nas pod koniec dzisiejszej analizy.
Coby
nikt mi jednak nie zarzucał, że się lenię, macie tu jeden
cytacik:
Po pierwsze, dotarło do mnie, że zewsząd otacza mnie jedzenie. I to nie twarde bułki ani cienka zupa cebulowa, tylko j e d z e n i e. Mogło tu gdzieś być masło orzechowe. Ciastka z czekoladą. Czipsy ziemniaczane. Cheetosy.Jednak nawet sama myśl, że miałabym wyciągnąć te rarytasy z kartonów, zjeść je ze smakiem i po raz pierwszy, odkąd opuściłam cywilizację, poczuć się syta, budziła we mnie poczucie winy. Jared nie po to ryzykował życie, żebym to ja mogła się najeść. To jedzenie było przeznaczone dla ludzi.
Kochani,
wyimaginujcie sobie tylko: wyjeżdżacie na misję tak niebezpieczną,
że głównodowodzący jaskini odgórnie zarządza, kto będzie
przewodził eskapadą dla zmniejszenia ryzyka ewentualnej wpadki
(choć ja nadal upieram się, że Jeb po cichu liczył na to, iż
Jared i Kyle skoczą sobie do gardeł przy pierwszym postoju i
problem socjopatów w jaskini samoistnie się rozwiąże). Wiecie, że
bycie złapanym niesie ze sobą olbrzymie ryzyko: śmierć byłaby
luksusem, Was czeka pojmanie i bycie opętanym przez istoty, które
użyją Waszych wspomnień w roli Google Maps i pokierują Łowców
wprost do miejsca, gdzie ukrywają się ludzkie niedobitki – w tym
także osoby, które kochacie. Z powyższych przyczyn robicie włam
na sklepy i lodówki duszek w sporych odstępach czasu, starając się
jak najrozsądniej korzystać z zapasów.
I
co przywozicie ze sobą? Ciastka, chipsy i cheetosy.
Ja
naprawdę rozumiem chęć ubarwienia sobie beznadziejnej egzystencji
i wzbogacenia menu. Ale w sytuacji, gdy dokonuje się kradzieży pod
osłoną nocy, z pełną świadomością konsekwencji w wypadku bycia
złapanym hedonizm musi ustąpić pragmatyzmowi. Albowiem, uwaga:
towary przywiezione przez chłopaków nie leżą luzem, ale w
kartonach, workach i puszkach. Panowie brali (i pakowali) hurtem, co
oznacza, że nie mówimy o jakiejś przypadkowo zaplątanej paczce
chrupków. Nie, Howe i reszta musieliby zabrać kilkanaście
opakowań tych frykasów. Frykasów, które w rezultacie zajęłyby
w vanach cenną przestrzeń, tak przydatną chociażby dla
załadowania dodatkowych środków czystości (mydło wyrabiane z
kaktusa, pamiętacie?).
Czasem
żałuję, że nie mamy kategorii w rodzaju „Nagrody Darwina”. Z
drugiej strony – głupio byłoby nagradzać punktami co drugi
akapit w tym dziele.
Ale
to nie koniec, jest jeszcze druga część cytatu:
Jared nie po to ryzykował życie, żebym to ja mogła się najeść. To jedzenie było przeznaczone dla ludzi.
Po
pierwsze: na twoim miejscu sprawdziłabym we wspomnieniach Melanii,
które z przywiezionych słodyczy Jared lubił najbardziej i zeżarła
mu wszystkie, choćby miało się to dla mnie skończyć kilkudniowym
pobytem w toalecie.
Po
drugie: Wagabundo? Zdajesz sobie sprawę, że głodząc siebie,
głodzisz ciało należące do Meli – a więc zmuszasz ją do
mimowolnego cierpienia w imię twojego masochizmu?...
…
Zaraz.
Moment.
…
Doznałam
iluminacji.
Moi
drodzy – bingo. Dopiero teraz w pełni przyswoiłam ów drobny
szczegół: każdy akt samoumartwienia, który narzuca swojemu
mundurkowi Wanda, trafia rykoszetem w Melanie.
To
nie jest ciało Wandzi. To ciało Meli. A Mela wciąż jest w środku
– więc obiektywnie patrząc, nadal istnieje dla niej szansa na
ponowne przejęcie kontroli nad własnym organizmem.
Wszystkie
fizyczne doznania (a fakt ten nabierze wielkiego
znaczenia w obliczu dalszych wydarzeń) automatycznie wpływają na
kondycję panny Stryder.
Można
z tego wyciągnąć dwa wnioski.
Primo:
Wszystkie punkty w kategorii „Mea culpa”, jakie kiedykolwiek
przyznamy? Wszelakie poświęcenie i bezinteresowność, na jakie
zdobędzie się duszka? Nagle stają się jeszcze bardziej
odpychające i irytujące niż do tej pory. Nie sarkamy już dłużej
na pseudo-męczeńskie zapędy kosmitki; teraz za każdym razem, gdy
Wandzia będzie robić z siebie worek treningowy i dumnie odmawiać
obrony przez atak pomyślcie o tym, że dziewczyna w rzeczywistości
robi coś znacznie gorszego niż tylko stawianie się na pozycji
ofiary w celu podkreślenia swej niewinności; ona zmusza Melanie, by
cierpiała wraz z nią.
Melanie
nie chce cierpieć. Jeżeli w tej postaci pozostała jakakolwiek
sympatyczna cecha, to jest nią właśnie gotowość do walki o
przetrwanie. Niestety, panna Stryder nie ma kontroli nad własnym
ciałem i jest całkowicie uzależniona od swego pasożyta. Wagabunda
ani myśli aktywnie wojować o swoje zdrowie i życie, zatem Mela
zmuszona będzie pokornie znosić wszelkie niewygody i akty przemocy.
Melanie
jest więźniem we własnym ciele, którym obecnie zarządza mameja o
mentalności wycieraczki do podłogi, przepraszająca za to, że
żyje, gdy agresor używa jej w roli obiektu do wyładowywania
frustracji.
Doprawdy,
ta książka nigdy nie przestaje mnie zaskakiwać, gdy w grę wchodzą
wszelakie patologie.
Ale
jest jeszcze i secundo: gwarantuję Wam, że gdybyście przedłożyli
powyższe argumenty Meyer, ta zrobiłaby wielkie oczy. Stefa jak
zwykle nie ma pojęcia, iż cokolwiek tego rodzaju wyszło spod jej
palców; jej zdaniem czytelnicy mają się rozczulać nad dzielną,
niewinną Wagabundą, która woli się zagłodzić, niż wziąć coś
nie przeznaczonego dla niej.
Meyer?
Nie rozczulam się. Wagabunda nie głodzi wyłącznie siebie; głodzi
MELANIE.
I dlatego:
Mea
culpa: 8
Adolf
approves : 34
Wanda
sadowi rzyć na worku z ryżem i wdaje się w dyskusję ze swoją
żywicielką na temat ich dalszych losów.
„Ustalmy priorytety”, zarządziła. „Na czym nam najbardziej zależy? Na życiu? Czy na Jamiem?”Dobrze znała odpowiedź. „Jamie”, potwierdziłam, wzdychając na głos. Dźwięk odbił się cicho od czarnych ścian.
Gotuj
z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 16
Jacek
ma cztery gruszki a Agata trzy. Czy pociąg z Warszawy zdoła na czas
dojechać do Gdańska?
Wiecie,
dlaczego zamieściłam powyższą łamigłówkę? Bo ma tyle samo
sensu, co rozważania naszych protagonistek. Życie Jamiego nie jest
i nigdy nie było zagrożone, co więcej – dobrobyt chłopaka w
żaden sposób nie jest uzależniony od losu W&M. O co tu chodzi,
u diabła?
„No to mamy to uzgodnione. Możemy pewnie jeszcze trochę pożyć, jeśli pozwolimy Jebowi i Ianowi, żeby nas chronili. Ale czy to mu jakoś pomoże?”„Nie wiem. Zastanówmy się. Czym sprawimy mu więcej bólu, poddając się, czy niepotrzebnie odwlekając koniec?”
...Nie,
Stefciu. To nadal nie ma sensu. Zróbmy symulację.
A
– Jamie
B
– żywot robala i nie-robala
W
wypadku opcji B: dziewczyny kombinują, jak tu uratować zad, nie
oglądając się na ewentualne zranione uczucia młodego. Ok.
W
przypadku opcji A: dziewczyny są przygotowane na śmierć...która
tak czy inaczej zaowocuje traumą u chłopaka.
Jak
się nie obrócisz – dupa zawsze z tyłu.
Ten ostatni pomysł nie przypadł jej do gustu. Czułam, że się miota, że szuka innych rozwiązań.
No
wiesz, Melu? Wagabunda znalazła takie dobre wyjście – po prostu
poświęć swoje ciało w imię nie wiadomo czego – a ty nadal
marudzisz?!
„Próba ucieczki?” – zasugerowałam.„Nie sądzę”, stwierdziła. „Zresztą co byśmy zrobiły? Jak byśmy się z tego wszystkiego wytłumaczyły?”Obie próbowałyśmy to sobie wyobrazić – jak wyjaśniłabym moją paromiesięczną nieobecność? Mogłabym skłamać, zmyślić jakąś historię albo powiedzieć, że nic nie pamiętam. Ale przypomniałam sobie podejrzliwe spojrzenie Łowczyni, błysk niedowierzania w oczach, i zrozumiałam, że moje nieporadne próby matactwa byłyby skazane na porażkę.
Nie,
nie mogłabyś.
Stefa,
na duchy wszelkich wielkich pisarzy.
DUSZE.
NIE. POTRAFIĄ. KŁAMAĆ. TO TWÓJ WŁASNY KANON, DO CZORTA!!!
Świat
według Terencjusza: 35
„Pomyśleliby, że przejęłam nad tobą władzę”, przytaknęła Melanie. „Wyjęliby cię ze mnie i włożyli ją.”
...Dzisiejszy
dzień jest Dniem Eureki.
W
związku z powyższym cytatem mam do powiedzenia tylko jedno: No i co
z tego?
Wagabunda
jest (w teorii, w teorii) jedną z najbardziej niezwykłych dusz w
ich dusznej historii, a mimo to nie tylko nie zdołała wyciszyć
Melanii, ale w dodatku przejęła jej uczucia. Pamiętajcie –
kosmitka nie kocha Jamiego, ona jest najzwyczajniej w świecie
pozbawiona wolnej woli i uzależniona od emocji żywicielki.
Przyjmijmy,
iż Łowcy uznają, że Melanie przejęła kontrolę, wsadzają więc
do niej Łowczynię...
...a
Melanie spokojnie urządza jej identyczne pranie mózgu, co swojemu
obecnemu tasiemcowi.
Naprawdę,
Łowczyni nie jest obecnie żadnym zagrożeniem, ponieważ dziewczyny
mają nad nią niebotyczną przewagę – na własnej skórze
przekonały się, jak wpływa na nasze plazmy kontakt z człowiekiem,
który odmawia rozpłynięcia się w niebyt. Łowczyni, nie będąca
wszak awatarem Stefy, nie jest nawet w połowie tak fantastyczna jak
Wagabunda, nie ma więc żadnego powodu by sądzić, że akurat jej
udałoby się przełamać opór panny Stryder. Niestety, nasze
owieczki są zbyt głupie/tkwią w zbyt wielkim zakłamaniu, by zdać
sobie sprawę z tej prostej prawdy.
Oczywiście,
mój plan ma jeden wielki minus – w tym samym momencie, w którym
Wanda opuściłaby ciało Mel powinna natychmiast przestać darzyć
duet J&J jakimikolwiek uczuciami i radośnie wskazać Łowcom
drogę do jaskini. Stefa pomija jednak ten aspekt planu i –
niespodzianka – mam wszelkie powody, by przypuszczać, iż tym
razem zrobiła to celowo. Powody, o których na razie nie mogę Wam
powiedzieć i szczerze powiedziawszy wolałabym nawet nie myśleć,
gdyż ów wątek okrutnie mnie przygnębia.
Dziewczęta
uznają, iż z przyczyn nadmienionych powyżej ucieczka nie wchodzi w
grę i przystępują do dyskusji nad tym, czy dać się posiekać
napastnikom od ręki, czy też odsuwać od siebie moment egzekucji:
„Z jednej strony, logicznie rzecz biorąc, im dłużej będziemy ze sobą we trójkę, tym trudniejsze będzie dla niego... rozstanie. Z drugiej strony, gdybyśmy się poddały bez walki... na pewno miałby do nas wielki żal. Czułby się zdradzony.”Przyjrzałam się obu argumentom, by dokonać racjonalnej oceny.„A więc... szybko, ale robiąc, co w naszej mocy, żeby przeżyć?”„Polec w walce”, przytaknęła surowo.
Melu,
czy mogłabyś, proszę, odkochać się w pitekantropie? Gdy tylko
widmo Howe'a rozmywa się w oddali, stajesz się godną bratanicą
swego wuja.
„W walce. No pięknie.” Spróbowałam to sobie wyobrazić – jak odpowiadam przemocą na przemoc. Jak biorę zamach, by kogoś uderzyć. Umiałam to opisać słowami, ale nie potrafiłam tego zobaczyć.„Dasz radę”, dopingowała mnie Melanie. „Pomogę ci.”„Dzięki, ale nie. Musi być jakiś inny sposób.”
Wagabundo?
Zamilcz. Tu nie chodzi o ciebie i twą obawę, by nie ubrudzić sobie
rączek. Okupujesz ciało Meli, a MELA.
NIE. CHCE. ZGINĄĆ. BEZ. STAWIANIA. OPORU.
Nie
możesz fizycznie posunąć się do napaści (kłamstwo, ale udajmy
przez moment, iż wierzymy Meyer)? Spróbujcie wypracować kompromis.
Broń
się. Tego
nie zakazuje żadne duszne prawo. Przestań wreszcie udawać
męczennicę, bo tak się akurat składa, że nie ryzykujesz
wyłącznie swojej rzyci.
„Nie rozumiem cię, Wando. Wyrzekłaś się swojej rasy, jesteś gotowa zginąć za mojego brata, kochasz mojego mężczyznę, który chce nas zabić, a nie potrafisz się pozbyć przyzwyczajeń, które zupełnie nam nie pomagają.”„Jestem, kim jestem, Mel. Wszystko inne może się zmienić, ale tego jednego zmienić nie mogę. Ty też pozostałaś sobą, pozwól mi na to samo.”
No
cóż...
Nie rozumiem cię, Wando.
W
takim razie jesteś głupia i cofam poprzedni komplement.
Wyrzekłaś się swojej rasy, jesteś gotowa zginąć za mojego brata, kochasz mojego mężczyznę
Nie,
głupia to zbyt łagodne słowo – ty jesteś najzwyczajniej w
świecie opóźniona w rozwoju. Ile razy, u diabła, słyszałaś,
jak Wandzia przyznaje, że nie ma kontroli nad swoimi emocjami, bo to
TY
siedzisz za kółkiem i wpływasz na to, co czuje?! Zaraz...
mojego mężczyznę, który chce nas zabić
No
tak, mogłam się domyślić. Tak długie przebywanie sam na sam
(plus młodszy brat na doczepkę) z troglodytą trwale usmażyło
biedaczce mózg. Zauważyliście, że wypowiedzi Melanie stają się
szczególnie idiotyczne, gdy jest w nie wpleciona osoba tru loffa?
a nie potrafisz się pozbyć przyzwyczajeń, które zupełnie nam nie pomagają.
To
nie przyzwyczajenia, to natura, nad którą nie ma kontroli nawet
umysł żywiciela. Tak przynajmniej twierdzi Stefa a ja, bogata w
wiedzę dotyczącą dalszych fragmentów książki, ośmielam się z
naszą autorką nie zgodzić.
Jestem, kim jestem, Mel. Wszystko inne może się zmienić, ale tego jednego zmienić nie mogę.
Patrz
wyżej.
Ty też pozostałaś sobą, pozwól mi na to samo.
Mela
pozostaje sobą – Wagabunda matkuje nastolatkowi i jest
emocjonalnie zależna od socjopaty który chce ją zabić.
Wanda
pozostaje sobą – Melanie zmuszona będzie skonać w mękach,
karnie chyląc głowę przed katem w osobie Howe'a.
...Cóż,
trafił swój na swego.
Koniec
wynurzeń – ktoś się zbliża! Melania każe Wandzi wyłączyć
tryb emo i salwować się ucieczką, skoro już nie chce walczyć o
swoje za pomocą pięści. Okazuje się jednak, że owym ktosiem jest
Jamie, który zawędrował w okolice spiżarni szukając naszych
niewiast.
- Wszyscy cię szukają. No wiesz, Trudy, Lily, Wes – c i wszyscy.
Ja
tam sądzę, że tamci
wszyscy także nie szczędzą wysiłków. Chciałabym jednak
wykorzystać ten moment, by przyłączyć się do grona osób
zadających to pytanie w komentarzach pod ostatnią analizą:
Meyer,
dlaczego statyści tak bardzo kochają Wandę?
Pomijając
jedyną i oczywistą odpowiedź, że mamy do czynienia z Mary Sue,
którą nienawiścią mogą darzyć jedynie Scary Sues (Maggie i
Sharon) – to naprawdę nie ma za grosz sensu. Wagabunda
reprezentuje nację, która wybiła ludzkość w pień, a obecnie
niefrasobliwie dzieli się z otoczeniem opowieściami o procesie
kolonizowania planet. Już samo to wystarczyłoby, żeby któryś z
mieszkańców, przeżarty żalem za utraconym światem i bliskimi
poderżnął jej gardło w środku nocy. Ci ludzie nie powinni mieć
żadnych zahamowań – oni nawet nie znają Meli, nie będzie im
więc żal ewentualnego zniszczenia mundurka z właścicielką w
środku (z obecności której nawet nie zdają sobie sprawy). Jak na
ironię, tym, który powinien bronić Wandzię własną piersią
jest...Jared.
Pomińmy
na chwilę fakt, że chłop jest najzwyczajniej w świecie chory na
umyśle i przeanalizujmy sytuację. Facet wyjeżdża w teren, a tam
wiadomo: nieustanny stres, trzeba czymś zająć myśli. Howe zaczyna
więc mimowolnie dumać nad kwestią swojej-nie swojej lubej, a że
znaczna odległość od jaskini pozwala mu się nieco wyciszyć i
spojrzeć na kwestię bardziej obiektywnie, po kilku(nastu)
bezsennych nocach dochodzi do wniosku, iż głupotą byłoby zabić
kosmitkę, skoro ta wyraźnie coś ukrywa. Kto wie, może jest jakaś
szansa, by odzyskać Melanie – albo przynajmniej przegrać,
próbując?
Ale
nie; Jared musi być twardy, nie miętki (gdybyście jeszcze nie
wiedzieli, ta postać ma być wzorem prawdziwego mężczyzny,
podobnie jak Wardo był wzorem prawdziwego dżentelmena), a ludzkość
musi uwielbiać Wagabundę, ponieważ...no cóż...tak pięknie
opowiada bajki.
Meyerland
– kraina, do której dostępu nie mają demony logiki i
prawdopodobieństwa psychologicznego.
Tylko mamy nikomu o tym nie mówić. Nikt nie może się dowiedzieć, że zniknęłaś.
Eee...Jamie,
nie chcę Cię martwić, ale to tak jakby oczywiste. Wandy nie ma
nigdzie w zasięgu wzroku, a połowa uciekinierów rozbiegła się
ot, tak po całej kryjówce. Zły i jeszcze gorszy mogą nie grzeszyć
inteligencją, ale nie są całkowicie upośledzeni.
Jeb znowu nosi strzelbę,
Jeb,
czy nie tęsknisz za starymi, dobrymi czasami, kiedy to (zapewne)
regularnie udawałeś się na polowania? Dalej, użyj CEBa w słusznej
sprawie!
Ian jest z Doktorem.
I
bardzo przydaje się sprawie, albowiem...nope. Nie przydaje się za
diabła. Ian, co ty na to, by zamiast robić za cień Carlisle'a
znaleźć twojego brata i potraktować go jakimś silnym środkiem
nasennym? Nie przejmuj się, nic się nie stanie, jeśli omsknie ci
się ręka przy odmierzaniu dawki.
Jak tylko Doktor będzie miał chwilę, porozmawia z Jaredem i Kylem. Doktora wszyscy słuchają.
Jeśli
tak, jak Edward słuchał swego przybranego papy, to nie wróżę
powodzenia tej misji.
Nie musisz się ukrywać. Wszyscy są teraz zajęci, a ty pewnie jesteś zmęczona...
Owszem,
musi. A wiesz dlaczego, osiołku? Bo
najwyraźniej żaden z tysiąca pięciuset statystów nie został
oddelegowany do przypilnowania progenitury Lorda Voldemorta. A
to oznacza, że troglodyci snują się teraz nie wiadomo gdzie,
planując nie wiadomo co. Zaiste, Wandzia jest bezpieczna niczym
złoto w Fort Knox; przekonamy się o tym już za momencik.
Wagabundzie
znów włącza się tryb angstu i płacze, że i tak nie ma dokąd
pójść, albowiem jej dotychczasowe wyrko na powrót zajął Howe;
od dzisiaj pozostał jej jeno ten worek ryżu w roli posłania.
Dziewczyna prosi, by odwołali poszukiwania i pozwolili jej
posiedzieć w spokoju, ale chłopak upiera się, że przyniesie jej
przynajmniej maty do spania oraz poduszki. Na uwagę duszki, iż nie
potrzebuje dwóch, Jamie hardo odpowiada, że nie zamierza dłużej
dzielić przestrzeni życiowej z Jaredem; nie zgadza się także na
nocowanie z wujem, albowiem od dziś zamierza sam decydować o tym,
gdzie jest jego miejsce na ziemi. Uważaj, młody człowieku; jak
dalej będziesz tak pyskował, matka
siostra wyśle cię spać bez kolacji.
Okazuje
się, że coś się święci; Jamie nie chce wyznać Wandzi co robią
Jeb z Doktorem.
Było coś, o czym nie chciał mi powiedzieć. Może reszta również mnie szukała. Może powrót Jareda sprawił że wrócili do starego zdania na mój temat. W kuchni mniej więcej tak to wyglądało – zwiesili głowy i zerkali na mnie zakłopotani.
...To
nie ma nic wspólnego z Jebem i Doktorem, rybko. Dlaczego
nikt w tej książce nie potrafi wyciągać nawet najprostszych
wniosków?
Cóż,
zapewne dlatego, że wtedy nie byłoby odkrycia Wielkiej Tajemnicy,
które to wydarzenie będzie miało miejsce w rozdziale
czterdziestym. Jestem pewna, że nawet ci z Was, którzy nie znają
dalszej treści „Intruza” domyślili się, w czym rzecz; jeśli
nie, cóż, nie będę psuła Wam niespodzianki.
Pan
Stryder i panna nie-Stryder klepią się po plecach, zapewniając się
wzajemnie, iż wszystko będzie dobrze, aż tu nagle Wagabunda
dostrzega światło w ciemności korytarza; ktoś się zbliża.
…
…
...
Nie.
Proszę, nie. NIE CHCĘ tego analizować. Nie chcę nawet powtórnie
tego czytać.
Od
razu zaznaczam – podzieliłam ten fragment na mniejsze części
zdatne do komentowania, nie pomijając absolutnie niczego, bo
kluczowym jest, abyście zapoznali się z nim w całej jego
patologicznej chwale. Nie znaczy to jednak, że będę komentować
każdy z ustępów; w niektórych miejscach przyznam po prostu
punkty, zostawiając uwagi ogólne na sam koniec. Sami się zresztą
przekonacie, że momentami słowa staną się absolutnie zbędne.
– Cii – szepnęłam. – Ktoś idzie. Szybko, schowaj się za kartonami.Jamie gwałtownie obrócił twarz ku żółtemu światłu, które z każdą sekundą przybierało na sile. Nasłuchiwałam kroków, ale nic nie słyszałam.– Nie będę się chował – odszepnął. – Stań za mną.– Nie!– Jamie! – zawołał Jared. – Wiem, że tam jesteś!
...Meyer,
zdajesz sobie sprawę, że gdybym pokazała ten fragment słynnym
ankietowanym z „Familiady”, sto procent z nich stwierdziłoby, iż
Jared jest czarnym charakterem z opowieści dla dzieci/psychopatą ze
slashera/najogólniej rzecz ujmując, antagonistą danego
dzieła?
Wyimaginujcie
sobie tę sytuację. Mamy główną bohaterkę i jej młodszego
nie-brata chowających się w pewnym zakątku jaskini i dyskutujących
o przyszłości...aż tu nagle KTOŚ zakrada się w ich kierunku.
Dziewczyna prosi nastolatka, żeby uciekał, chłopak mężnie
odpowiada, że zostaje z nie-siostrą i zasłania niewiastę własną
piersią. KTOŚ zaczyna nawoływać: „Wiem, że tam jesteś! Nie
ukryjesz się przede mną!”.
Wszyscy
widzieliśmy tego rodzaju sceny w najróżniejszych filmach. W
zależności od gatunku ów wątek kończył się albo
przechytrzeniem wroga, albo śmiercią którejś z pozytywnych
postaci.
Welcome
to Bedrock: 16
Nogi zamieniły mi się w watę. Dlaczego akurat Jared? Gdyby to chociaż Kyle przyszedł mnie zabić! Biedny Jamie.
Nie,
Jamie nie jest biedny. Owszem, powinien go zżerać żal, że facet
jego siostry - którego lubił i któremu ufał - okazał się
gnojem, ale w ostatecznym rozrachunku powinno to raczej zmotywować
go do pozbawienia troglodyty pewnych kluczowych części ciała, z
głową na czele. Biedna jest za to Melanie, która z powodu twojej
rozlazłości (oraz, no cóż, własnej głupoty), będzie musiała
spędzić ostatnie momenty swego życia obserwując, jak dusi/dźga
ją jej własny tru loff.
Mea
culpa: 9
Welcome
to Bedrock: 17
– Idź sobie! – odkrzyknął.
Podejrzewam,
że to raczej wina tłumacza, ale zdenerwowany czternastolatek
NAPRAWDĘ nie użyje tego rodzaju słów w sytuacji, gdy zbliża się
do niego osobnik chcący zamordować jego ukochaną siostrę.
Żółta poświata zaczęła się przybliżać jeszcze szybciej i zmieniła się w plamę światła na ścianie tunelu.Jared wyłonił się po cichu zza rogu, świecąc w nas latarką. Był już umyty, miał na sobie wyblakłą czerwoną koszulkę, która wisiała w pokoju podczas jego nieobecności. Również twarz wyglądała teraz znajomo – miał tę samą minę co zawsze, odkąd tu przybyłam.
Cóż
za uroczo eufemistyczny opis żądzy mordu nieustannie bijącej z
twarzy tego typa.
Welcome
to Bedrock: 18
Oślepiający promień latarki zatrzymał się na mojej twarzy. Oczy musiały mi zalśnić srebrem, gdyż poczułam, że Jamie drgnął. Po chwili jednak przylgnął do mnie jeszcze mocniej.
Stefa,
przed chwilą dałaś nam do zrozumienia, że Jamie zamierza zasłonić
Wagabundę. Jakim cudem jest zatem w stanie zobaczyć poblask w jej
oczach?
– Odsuń się! – zaryczał Jared.
Welcome
to Bedrock: 19
Sam się odsuń! – odkrzyknął Jamie. – W ogóle jej nie znasz. Zostaw ją w spokoju!Próbowałam uwolnić się z jego uścisku, ale nie chciał mnie puścić.
A
zatem... jednak trzyma Wandę w objęciach i dyskutuje z Jaredem
jednocześnie pokazując mu rzyć? * myśli * Wiecie, że to w
sumie całkiem słuszna strategia?
Jared dopadł do nas niczym rozjuszony byk. Jedną ręką chwycił Jamiego za koszulę i odciągnął ode mnie. Zaczął nim potrząsać, krzycząc:– Co robisz, głupi? Nie widzisz, że ona cię wykorzystuje?
Welcome
to Bedrock: 20
Odruchowo rzuciłam się pomiędzy nich. Zgodnie z moim oczekiwaniem Jared puścił Jamiego. Chodziło mi tylko o to, reszta – znajomy zapach, który uderzył mnie w nozdrza, kształt jego piersi pod moimi palcami – była nieistotna.
Tuszę,
że Mela będzie miała na ten temat nieco inne zdanie, jako że nie
przepada za byciem workiem treningowym.
...A
nie, przepraszam, wszak Wandzia maca obecnie Howe'a po jego
umięśnionej klacie. W takim wypadku wszystko w porządku, zostało
już udowodnione, iż uroda tru loffa automatycznie wyłącza u
Melanii jakąkolwiek złość i poczucie krzywdy.
– Zostaw go – powiedziałam, żałując, że nie potrafię być taka, jaką chciałaby mnie oglądać Melanie; że nie umiem zacisnąć pięści, a mój głos nie jest dość stanowczy.
To
się, wulwa, naucz. I nie, proszę mi nie mówić, że dochodzi tu do
głosu potulna natura dusz; Wagabunda nie miała żadnego problemu z
byciem niegrzeczną wobec Łowczyni. To tylko Miłoźdź powstrzymuje
ją od popełnienia Najwyższego Występku, jakim w Meyerlandzie jest
podniesienie głosu na tru loffa.
…
A
teraz...
….
Uff.
Głęboki wdech, kochani.
Pochwycił jedną dłonią moje nadgarstki i odrzucił mnie w bok. Uderzyłam o ścianę i zaparło mi dech. Odbiłam się i wyładowałam na podłodze, z powrotem wśród kartonów, rozdzierając kolejny celofan.Czułam tętnienie krwi w skroniach. Przed oczami migały mi przez chwilę dziwne światełka.
…
Umówiłyśmy
się z Beige przed rozpoczęciem analiz, że nigdy nie damy więcej
niż jeden punkt za dany cytat w danej kategorii. Czasem żałuję
tej decyzji. To jedna z owych chwil.
Welcome
to Bedrock: 21
– Tchórz! – krzyknął Jamie. – Ona by prędzej zginęła, niż cię skrzywdziła! Zostaw ją w spokoju!
Owszem,
aczkolwiek tylko dlatego, że dusze są (w teorii) niezdolne do
przemocy, a duet W&M ma wprost fantastyczne predyspozycje do
wylądowania na billboardach należących do kampanii nagłaśniających
problem przemocy w rodzinie.
Mea
culpa: 10
Usłyszałam szuranie pudeł o ziemię i poczułam na ramieniu dłoń Jamiego.– Wanda, wszystko w porządku?– Tak – wydyszałam, choć głowa pękała mi z bólu. Widziałam nad sobą jego zatroskaną twarz. Jared musiał upuścić latarkę. – Idź stąd. Jamie – wyszeptałam. – Biegnij.
I
nie zwracaj uwagi na tatę
Jareda, to moja wina, że przesoliłam zupę.
Mea
culpa: 11
Welcome
to Bedrock: 22
Jamie potrząsnął stanowczo głową.– Odsuń się od niego! – krzyknął Jared. Do Jamiego, nie do mnie.
Welcome
to Bedrock: 23
Zobaczyłam, jak chwyta chłopca za ramiona i podnosi z kucek, przewracając przy okazji kilka pudeł, które spadły na mnie niczym lawina. Przeturlałam się w bok, osłaniając głowę rękoma. Jakiś ciężki karton uderzył mnie dokładnie pomiędzy łopatkami. Jęknęłam z bólu.
Welcome
to Bedrock: 24
– Przestań! – zawył Jamie.Usłyszałam trzask i ktoś nagle wstrzymał oddech. Wyczołgałam się spod ciężkiego pudła i podniosłam chwiejnie na łokciach. Jared trzymał się za nos, coś ciemnego ściekało mu po ustach. Oczy miał szeroko otwarte ze zdziwienia. Jamie stał naprzeciw niego z wściekłym wyrazem twarzy i dłońmi zaciśniętymi w pięści.
...Czy
to...
...Czyżby...
...Czyżby
ktoś wreszcie zdołał uświadomić Stefie, jak w takich
okolicznościach zareagowałby normalny czternastolatek?!
Jared spoglądał na niego w szoku. Twarz chłopca zaczęła łagodnieć. W miejsce gniewu pojawiło się rozgoryczenie i żal – tak wielki, że mógł konkurować ze spojrzeniem, jakie Jared posłał w kuchni Jebowi.– Myślałem, że jesteś inny – szepnął Jamie. Spoglądał na Jareda jak gdyby z bardzo daleka, jakby dzielił ich mur nie do pokonania.W oczach stanęły mu łzy. Odwrócił głowę, wstydząc się swojej słabości, po czym oddalił się szybkim, niespokojnym krokiem.
To
całkiem prawdopodobny opis tego, jak młody Stryder musi się czuć
w danej sytuacji. Nacieszcie się nim, albowiem nic, co dobre, nie ma
prawa zbyt długo istnieć w powieściach Stefy.
„Starałyśmy się”, pomyślała smutno Melanie. Serce wyrywało jej się za bratem, choć jednocześnie pragnęła, bym zwróciła wzrok w stronę Jareda. Dałam jej to, czego chciała.
Wiem,
co myślicie. Ja jednak skupię się na nieco innym aspekcie tego
cytatu. Nie wspomniałam o tym na początku analizy, ale od rozdziału
dwudziestego dziewiątego w górę będziemy obserwować powolną
transformację Melanie w parodię własnego charakteru; zmiana ta
będzie na tyle bolesna, iż na jej tle nawet nasza duszka zacznie
jawić się Wam jako rozsądna i sympatyczna postać. To, co tu
widzicie, to wstęp do owej przemiany, która (cóż za
niespodzianka) bazować będzie na miłosnych figurach geometrycznych
i wynikających z nich konsekwencjach.
Jared w ogóle na mnie nie spoglądał. Trzymał się za nos, wpatrzony w ciemności, w których przed chwilą zniknął Jamie.– Do diabła! – krzyknął nagle. – Jamie! Wracaj!Odpowiedziała mu cisza.Zerknął ponuro w moim kierunku, przyprawiając mnie o dreszcz, choć jego gniew zdawał się ustępować; potem podniósł z ziemi latarkę, kopnął zawadzający mu karton i ruszył za chłopcem.
Welcome
to Bedrock: 25
– Przepraszam! Nie płacz. – Zniknął za zakrętem, co chwila coś wołając. Zostałam sama.
A
nie mówiłam? Muszę się jednak zgodzić z Howem: Jamie, nie płacz.
Po prostu dokończ, coś zaczął; teraz, na ten przykład, mógłbyś
się skupić na regionie poniżej pasa.
Przez dłuższą chwilę musiałam się koncentrować na oddychaniu. W skupieniu wdychałam i wydychałam powietrze z płuc. Kiedy już poczułam, że mam to opanowane, spróbowałam się podnieść. Minęło kilka sekund, nim przypomniałam sobie, jak poruszać nogami, ale ponieważ trzęsły mi się i uginały, usiadłam z powrotem pod ścianą i przesuwałam się wzdłuż niej, dopóki nie znalazłam worka z ryżem. Oparłam na nim głowę i zabrałam się do oceny obrażeń.
Welcome
to Bedrock: 26
Niczego sobie nie złamałam. Co innego Jared, tu nie miałam już pewności.
Polski
język jest cudowny – zauważyliście, że można tę wypowiedź
rozpatrywać na dwa różne sposoby?
Welcome
to Bedrock: 27
Potrząsnęłam wolno głową. Jamie i Jared nie powinni się bić. Ściągnęłam na nich tyle nieszczęścia.
a)
Jared nie uderzył Jamiego.
b)
Jamie powinien uderzyć Jareda jeszcze wiele razy.
c)
Skończ z tą martyrologią.
Mea
culpa: 12
Westchnęłam i skupiłam się z powrotem na ciele. Czułam rozległy ból w środkowej części pleców.
Welcome
to Bedrock: 28
Poza tym piekła mnie część twarzy, którą uderzyłam o ścianę.
Welcome
to Bedrock: 29
Dotknęłam skóry i poczułam szczypanie, a na palcach została mi ciepła maź.
Welcome
to Bedrock: 30
Ogólnie rzecz biorąc, nie było jednak najgorzej.
Wszak
mógł zabić!
Mea
culpa: 13
Welcome
to Bedrock: 31
Resztę obrażeń stanowiły niegroźne siniaki i zadrapania.
Do
wesela się zagoi.
Mea
culpa: 14
Welcome
to Bedrock: 32
Uświadomiłam to sobie i niespodziewanie ogarnęła mnie wielka ulga.Żyję. Jared miał okazję mnie zabić i tego nie zrobił. Wolał iść pogodzić się z Jamiem.
Ludzki
pan.
Mea
culpa: 15
Welcome
to Bedrock: 33
Wygląda więc na to, że stosunki między nimi, choć mocno z mojego powodu nadszarpnięte, dadzą się naprawić.To był długi dzień – nawet zanim wrócił Jared, a miałam wrażenie, że od tamtej chwili minęła wieczność. Zamknęłam oczy, nie ruszając się z miejsca, i usnęłam z głową na worku ryżu.
Tu
kończy się dzisiejszy rozdział.
...No
dobrze. Od czego by tu...
Kochani.
Spójrzcie na punktację, a konkretnie na kategorię „Welcome to
Bedrock”
Pod
zeszłą analizą tkwił numer piętnaście. Dziś jest to
trzydzieści trzy.
Osiemnaście
punktów. Ten rozdział zdołał zebrać osiemnaście punktów – a
zatem o trzy więcej niż WSZYSTKIE dotychczasowe odcinki.
Nie
wiem, co powiedzieć.
Ileż
to razy wdawałyśmy się z Beige w dyskusje z twihardami (a było to
dawno, dawno temu, w czasach, gdy na Twilight Forum odbywały się
jeszcze jakiekolwiek dysputy) na temat tego, czy zachowanie Edwarda
podpada pod znęcanie się nad lubą, czy też nie. Oczywista, fanki
Warda ani myślały przyznać, że obsesyjne kontrolowanie swej
połowicy i podejmowanie wszystkich decyzji w związku to forma
nadużycia. „Robi to z troski!” piszczały. Pocieszałyśmy się
wtedy, iż wiele z tych dziewczyn jest jeszcze bardzo młodziutkich i
nie zdaje sobie w pełni sprawy z powagi sytuacji; ostatecznie
mnóstwo z nich czytało „Zmierzch” po łebkach, skupiając się
tylko na warstwie romantycznej i nie analizując dogłębnie czynów
Cullena i wynikających z nich konsekwencji.
Problem
z „Intruzem” polega na tym, że tu nie ma już miejsca na
domysły.
Fakty
są następujące: Jared przyszedł po Wagabundę (z tekstu wyraźnie
wynika, że jeżeli nie chciał jej zabić, to przynajmniej
nastraszyć lub zrobić krzywdę) po czym, napotkawszy opór ze
strony Jamiego, z całej siły rzucił nią o kamienną ścianę;
następnie pośrednio doprowadził do sytuacji, gdy dziewczyna
została zasypana lawiną kartonów – kartonów, że tak przypomnę,
wypełnionych po brzegi zapasami, z których znaczna część mogła
znajdować się w różnego rodzaju aluminiowych opakowaniach.
Wyniesione
obrażenia to szok (mroczki przed oczami, chwilowa niemoc kończyn),
ból pleców, uszkodzenie części twarzy (ostry ból plus zdarta
skóra – Wagabunda wyczuwa krew pod palcami), siniaki i zadrapania.
Meyer,
wytłumacz mi, proszę: dlaczego twoje czytelniczki mają podkochiwać
się w Jaredzie? Edward przy całej swej psychozie miał przynajmniej
jaśniejsze momenty, kiedy to udawało mu się zachowywać jak
zakochany dżentelmen.
Co
ma mnie przyciągać w tym gnojku?
Jedyną
znaną nam do tej pory zaletą Jareda – a jesteśmy, że tak tylko
przypomnę, niemal w połowie książki – jest jego abs i złocista
opalenizna. To, niestety, nieco za mało by zrównoważyć fakt, że
facet jest niestabilny psychicznie.
Dlatego
mówię poważnie, kochani: jeśli KTOKOLWIEK jest mi w stanie
wytłumaczyć, za co powinnam lubić tego typa, byłabym zobowiązana.
Dzielcie się swymi przemyśleniami w komentarzach, pamiętając
jednak, by nie puszczać zbyt mocno wodzy wyobraźni i nie tworzyć
tzw. headcanonu; chodzi mi wyłącznie o odpowiedzi poparte treścią
dotychczasowych dwudziestu siedmiu rozdziałów. I nie przejmujcie
się, jeśli polegniecie w walce.
***
A
teraz, skoro nareszcie mamy ten koszmar za sobą, sądzę, iż
powinniśmy poruszyć jeszcze jedną, bardzo istotną kwestię.
Kiedyś,
szukając w grafice Google jakichś zdjęć do analizy, wpisałam w
wyszukiwarkę hasło 'The Host cast'. Poza obrazami przedstawiającymi
rzeczywistych aktorów wyskoczyło mi sporo fan artów stworzonych
jeszcze przed premierą ekranizacji, przedstawiającą wymarzoną
(zdaniem fanów) obsadę ostatniego dzieła pani Meyer. Chciałabym
pokazać Wam jeden z nich.
(źródło)
Osobiście
rozpoznaję kilku z artystów użyczających swej facjaty na potrzeby
owego kolażu, ale moją uwagę przykuł tu jeden osobnik – i
podejrzewam, że nie będziecie mieli problemów z odgadnięciem, o
kim mowa.
Tak,
tak. Twórca (lub też twórczyni) owego obrazka obsadziła w roli
Jareda Jensena Acklesa – a konkretnie jego filmowe alter ego, Deana
Winchestera.
To
nie wszystko. Wpiszcie podaną przeze mnie frazę w wujka googla, a
zobaczycie, że w 99% fanowskiej twórczości to właśnie Deanowi
przypadła rola ukochanego Mel.
Wiem,
dlaczego tak się dzieje, a owa wiedza jeszcze bardziej wzmacnia we
mnie poczucie beznadziei – po raz kolejny bowiem w swej
analizatorskiej karierze przekonuję się, że twihardy (hosthardy?)
biorą bzdury Meyer za dobrą monetę i radośnie naginają fakty
tak, aby pasowały im do ich własnych wyobrażeń na temat danej
postaci. Ba; jestem pewna, że gdyby Meyer była fanką
„Supernatural”, sama zapewniałaby, że Howe jest jak to
lustrzane odbicie Winchestera.
Meyer.
Drogie fanki. Wiem, co chcecie powiedzieć. Wiem, co próbujecie
przekazać. Waszym zdaniem Jared jest, podobnie jak Dean, twardym,
doświadczonym przez los facetem, który nie cofnie się przed
niczym, by osiągnąć to, co w jego mniemaniu jest słuszne.
Nie.
Owszem,
starszy z Winchesterów posiada pewne przywary, którymi można by
scharakteryzować Howe'a; jest z natury dosyć porywczy i szorstki
(choć w jego przypadku owo zachowanie to najczęściej przykrywka
dla targających nim uczuć), stosuje się w życiu do maksymy
„Najpierw strzelaj, potem zadawaj pytania” i potrafi być uparty
jak osioł.
Problem
polega na tym, że przy wszystkich swoich wadach Dean jest odważnym
i odpowiedzialnym mężczyzną, dbającym przede wszystkim o dobro
innych, zwłaszcza, jeśli ci inni zaliczają się do grona jego
rodziny lub przyjaciół. Jared jest egocentrykiem, który nie dba o
nikogo i o nic poza własnymi uczuciami.
Przede
wszystkim zaś – dla Deana rodzina (w szerokim znaczeniu tego
słowa) jest wszystkim; gdy przychodzi do sytuacji kryzysowej,
Winchester zawsze stawia na piedestale swoich bliskich, choćby
kosztem samego siebie.
I
tu dochodzimy do sedna problemu.
Oto
dwa filmiki z piątego i ósmego sezonu SPN, ukazujące chwile, gdy
pozaziemskie moce opętały odpowiednio brata i najlepszego przyjaciela Winchestera.
Obejrzeliście?
Jakieś wnioski?
Dean
– nawet, gdy sytuacja wygląda absolutnie beznadziejnie – NIGDY
nie porzuca Sama i Casa. Nie walczy jedynie o siebie i dla siebie;
walczy przede wszystkim o to, by jego bliscy otrząsnęli się z
wpływu agresora i odzyskali kontrolę nad swymi ciałami. Wysyła
jasny komunikat: „Jestem z tobą, nie musisz radzić sobie z tym
sam. Wierzę, że wciąż walczysz i wierzę, że możesz wygrać.
Odwagi.”
Jared
nie wierzy w Melanie.
Nie
wierzy w nią tak bardzo, że nigdy – począwszy od rozdziału
czternastego aż do dzisiejszego odcinka – nie akceptuje faktu, iż
Mela mogłaby być uwięziona w swym ciele, przetrwawszy atak. Wuj
Jeb? Założył z miejsca, iż jego harda bratanica nie dałaby się
z automatu stłamsić. Jamie? Nie miał żadnego problemu z
przyjęciem do wiadomości, że jego siostra uparła się zwyciężyć
intruza, by ponownie zjednoczyć się z bliskimi.
Jared
nigdy nie przyjmuje tego do wiadomości. Jak przekonacie się za dwa
tygodnie, facet zacznie powoli dodawać dwa do dwóch dopiero wtedy,
gdy Stryderowie wyłożą mu fakty jak krowie na rowie – i nawet
wtedy będzie miał ogromne problemy z przetrawieniem owych
informacji.
Dean
tkwił niezachwianie przy swoich nawet wtedy, gdy wydawało się, że
nie ma żadnej nadziei (a ci z Was, którzy znają kanon wiedzą, że
siły, które opętały Sama i Castiela były niezwykle
potężne, zwłaszcza w przypadku tego pierwszego); wierzył w ich
obecność tak mocno, że ani przez chwilę nie rozważał zabicia
któregokolwiek, mimo że sami zainteresowani aktywnie starali się
zetrzeć go w proch.
Pierwszym
ruchem Jareda na widok nie-Melanie jest przydzwonienie swej
nie-ukochanej w twarz i następujące po tym usilne próby
morderstwa.
I
w związku z powyższym mam pytanie, Meyer – dlaczego, u diaska,
powinnam uważać Howe'a za wzór mężczyzny?
Jared
kompletnie nie ufa Mel, w jej sile i determinacji. W obliczu
problemów nie próbuje znaleźć rozwiązania, po prostu wzrusza
ramionami i stwierdza: „Co było, a nie jest, nie pisze się w
rejestr – do piachu z tym robalem”. Pomyślcie sami – jak
czulibyście się na miejscu Melanie? Jak czulibyście się, uparcie
pokonując wszelakie przeszkody i nieustannie walcząc o możliwość
dotarcia do rodziny i ukochanego, tylko po to, by przekonać się, iż
ów ukochany postawił na Was krzyżyk? Pomimo tego, że żyjąc z
Wami kilka lat, powinien znać Was na tyle, by wiedzieć, iż nie
poddacie się bez walki? Pomimo tego, że jego rzekome uczucie,
połączone wszak z impulsywnym charakterem, powinno go raczej
skłonić do aktywnych poszukiwań sposobu eksterminacji
nieproszonego gościa?
Howe
to nic innego jak Edward w peruce; i jeden i drugi z góry zakłada,
że jego połowica nie miałaby żadnych szans na przetrwanie bez
swego Menszczyzny u boku; ostatecznie, jest tylko słabą kobietą.
Problem w tym, że o ile taka charakterystyka miała rację bytu w
przypadku Belli, to nijak ma się do tego, co reprezentuje sobą
Mela.
I
dlatego apeluję z tego miejsca do wszystkich twórców fan artów
związanych z „Intruzem”; nie mieszajcie Deana Winchestera do tej
szmiry i nie łączcie jego osoby z mizoginistycznym socjopatą.
Dziękuję za uwagę.
A
za tydzień: Jacob Black po tuningu wreszcie wkracza na scenę w
pełnym blasku. * wzdycha * Nie, żeby ktokolwiek go tu zapraszał.
Zapamiętajcie moje słowa: ci, którzy w opinii Meyer nadają się
na tru loffów, rychło przemieniają się z porządnych chłopaków
w chodzące patologie.
Statystyka:
Adolf
approves : 34
Bellanda Wandella van der Mellen : 29
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 16
Ludzkość ssie: 36
Mea culpa: 15
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 33
Witaj, Morfeuszu : 14
Bellanda Wandella van der Mellen : 29
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 16
Ludzkość ssie: 36
Mea culpa: 15
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 33
Witaj, Morfeuszu : 14
Maryboo
mojego mężczyznę, który chce nas zabić --rany,jakie to dramatyczne i głębokie....
OdpowiedzUsuńI w związku z powyższym mam pytanie, Meyer – dlaczego, u diaska, powinnam uważać Howe'a za wzór mężczyzny? -jak mamy odpowiadac na trzeżwo ,to ja się nie zgadzam.
Meyer najwyraźniej ma za nic własną płeć,nie pierwszy raz,nie ostatni.
Meyerland – kraina, do której dostępu nie mają demony logiki i prawdopodobieństwa psychologicznego-jak ja bym tam wpuściła demony....
Rany,nawet anioły w SPN (przynajmniej do momentu,w jakim jestem) nie głodzą celowo swoich naczyń..
Dzięki za tekst o Deanie,świetnie się czytało i ja sie zgadzam,nie mieszajmy go do tego.
Chomik
Kurde jakie to by było piękne pokazać, jak Mela i Jamie czują się zdradzeni i załamani po przejrzeniu na oczy, odkryciu jaki naprawdę jest Jared. Gdyby Mela przejęła kontrolę nad ciałem i sprzedała mu kopniaka w klejnoty i powiedziała co o nim myśli! To byłoby takie cudne! Ale niestety, ma papkę zamiast mózgu, to smutne :( A najgorsze jest to, że wiele osób żyje właśnie w takich związkach i nawet nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
OdpowiedzUsuńPochwycił jedną dłonią moje nadgarstki i odrzucił mnie w bok. Uderzyłam o ścianę i zaparło mi dech. Odbiłam się i wyładowałam na podłodze, z powrotem wśród kartonów, rozdzierając kolejny celofan. Czułam tętnienie krwi w skroniach. Przed oczami migały mi przez chwilę dziwne światełka. Melanie wyła w mojej głowie ze złości. Chciała dotrwać go i przyłożyć mu raz, drugi, trzeci.
UsuńZrobiło mi się niedobrze od tych niezwykle obrazowych scen.
Błagałam ją w duchu by przestała, ale nie słuchała, była zbyt zajęta tworzeniem coraz to bardziej wymyślnych tortur.
– Tchórz! – krzyknął Jamie. – Ona by prędzej zginęła, niż cię skrzywdziła! Zostaw ją w spokoju!
Usłyszałam szuranie pudeł o ziemię i poczułam na ramieniu dłoń Jamiego. – Wanda, wszystko w porządku?
– Tak – wydyszałam, choć głowa pękała mi z bólu. Widziałam nad sobą jego zatroskaną twarz. Jared musiał upuścić latarkę.
– Idź stąd. Jamie – wyszeptałam. – Biegnij.
Jamie potrząsnął stanowczo głową. – Odsuń się od niego! – krzyknął Jared. Do Jamiego, nie do mnie.
Zobaczyłam, jak chwyta chłopca za ramiona i podnosi z kucek, przewracając przy okazji kilka pudeł, które spadły na mnie niczym lawina. Przeturlałam się w bok, osłaniając głowę rękoma. Jakiś ciężki karton uderzył mnie dokładnie pomiędzy łopatkami. Jęknęłam z bólu.
– Przestań! – zawył Jamie. Usłyszałam trzask i ktoś nagle wstrzymał oddech. Wyczołgałam się spod ciężkiego pudła i podniosłam chwiejnie na łokciach. Jared trzymał się za nos, coś ciemnego ściekało mu po ustach. Oczy miał szeroko otwarte ze zdziwienia. Jamie stał naprzeciw niego z wściekłym wyrazem twarzy i dłońmi zaciśniętymi w pięści.
Jared spoglądał na niego w szoku. Twarz chłopca zaczęła łagodnieć. W miejsce gniewu pojawiło się rozgoryczenie i żal – tak wielki, że mógł konkurować ze spojrzeniem, jakie Jared posłał w kuchni Jebowi. – Myślałem, że jesteś inny –szepnął Jamie. Spoglądał na Jareda jak gdyby z bardzo daleka, jakby dzielił ich mur nie do pokonania. W oczach stanęły mu łzy. Odwrócił głowę, wstydząc się swojej słabości, po czym oddalił się szybkim, niespokojnym krokiem.
W tym momencie w Melanie coś pękło. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego, miałam ochotę rozszarpać Jareda na strzępy wspólnie z Melanie, jednak z drugiej strony nie byłabym wstanie zabić człowieka. Nie byłabym. Odrzucała mnie ta agresja, ale i pociągała wizja opłacenia się za to, co przed chwilą się stało.
Moje ciało wstało, powoli i niepewnie, ale zrobiło to. Dlaczego? Nie chciałam wstawać, czemu nie mogę ruszyć ręką? Co się dzieje?
Spanikowana starałam się zatrzymać, zrobić cokolwiek. Niemoc która mnie opanowała była gorsza niż nienawiść. Zrozumiałam co się stało.
" Nie zrobisz tego!"
"Ten dupek na to zasługuje."
Melanie podeszła do Jareda i wymierzyła mu porządny kopniak w tył pleców. Z całej siły starałam się ją powstrzymać, przecież on nas zabije! Determinacja Melanie była jednak zbyt wielka.
- Jak mogłeś! - Krzyczało moje ciało gdy raz za razem wymierzało i otrzymywało ciosy. Lewa ręka, cios, noga, kopniak. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie potrafiłam. Nie mogłam nic zrobić.
- To za Jamiego - trzask łamanego nosa. - Za Wandę - ból w pięści, a następnie ogłaszający cios w bok głowy, tam gdzie kapała krew. Wszystko zasłoniła czerń, ale Mel się nie poddała.
- A to za mnie sukinsynie - wykrzyczała uderzając na oślep, po czym straciła siły.
Zniknęła niemoc, a ja mogłam się skulić w kłębek starając się chronić przed razami i wrzaskami mężczyzny którego kocham. Kocham?
Daleko, tak że niemal jej nie słyszałam płakała Melanie. Skupiłam się na niej, aby nie słyszeć obelg rzucanych przez Jareda i nie czuć kopniaków i solidnych butów. W pewnym momencie usłyszałam wystrzał z broni palnej i ktoś wziął mnie na ręce.
Zwymiotowałam.
Na szybko, ale miałaś coś takiego na myśli?
super fragment. Oto niepodważalny dowód na to, że Stefan pisać nie potrafi. Ale ty za to całkiem nieźle.
UsuńKorano - mnie się spodobało. :) Wreszcie ktoś ktoś tchnął trochę charakteru w pacynki Stefki.
UsuńO WOW, dopiero teraz zauważyłam. Korano - to jest po prostu genialne! :)
UsuńKorano - super! Właśnie takie teksty chciałoby się widzieć w książce, a nie ten syf Meyerowej. Przez ten kontrast jeszcze bardziej widać, jaką nędzę ona produkuje. Ale Ty masz naprawdę świetne pióro, gratuluję.
Usuń- tey
Ale trzeba przyznać, że opkowaci mężczyźni z mokrych snów autorek też są troglodyto-bucami. Widać Stefka idealnie trafia w swój target.
OdpowiedzUsuńMartwi mnie fakt, że Jamie bardziej w tym momencie broni Wandy (w ogóle jej nie znasz!), niż siostry. Serio, on się bardzo mocno i serdecznie zżył z okupantem. Jakież to słodkie. Tylko, że nie.
"Owszem, powinien go zżerać żal, że facet jego siostry - którego lubił i któremu ufał - okazał się gnojem, ale w ostatecznym rozrachunku powinno to raczej zmotywować go do pozbawienia troglodyty pewnych kluczowych części ciała, z głową na czele."
OdpowiedzUsuńNo cóż, wydaje mi się, że głowa niekoniecznie jest kluczową częścią ciała Jareda, a na pewno jeśli chodzi o jej używanie.
Ale jaka by ta książka nie była, jest mega inspirująca! Postać takiego psychopaty to dokładnie to, czego mi trzeba (a brak takich ludzi w otoczeniu coby sobie podpatrzeć zachowania)! Mam normalnie wenę jak nigdy! Dzięki Stefa! Choć oczywiście, bez komentarzy Zacnych Analizatorek, pewnie sama bym tych smaczków nie wyłapała. :(
OdpowiedzUsuń„Starałyśmy się”, pomyślała smutno Melanie. Serce wyrywało jej się za bratem, choć jednocześnie pragnęła, bym zwróciła wzrok w stronę Jareda. Dałam jej to, czego chciała.”
OdpowiedzUsuńKoleś właśnie ją pobił, a ona dalej chce na niego w ogóle patrzeć? Nie bo jebnę.
„Najpierw strzelaj, potem zadawaj pytania”
No, tak robił dawny Dean. Odkąd otrząsnął się spod wpływów ojca, który zawsze mu to powtarzał, Dean stosuje już nieco inną taktykę. Chyba powiedział nawet Castielowi, by najpierw pytał, potem strzelał.
Ale ogółem tekst o Deanie świetny, naprawdę. Fakt, facet jest twardy i bezwzględny, ale dla rodziny jest potulny jak baranek. Przeżył zdecydowanie więcej niż Jared kiedykolwiek przeżyje, widział jak brat i najlepszy przyjaciel umarli na jego oczach, zresztą nie tylko oni. Mimo to nie załamał się, a już na pewno nigdy nie stracił w nich wiary. Na przykład w Castiela. Sam i Bobby już nie mieli wątpliwości, że zdradził, a Dean nawet po usłyszeniu prawdy wciąż nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Wciąż wierzył, że to tylko jakaś gra i Cas w ostatniej chwili powie mu, że to nie tak. Śmiem twierdzić, że swoją wiarą mógłby nawet uwolnić Castiela spod władzy Lewiatanów, gdyby mu na to pozwolili. A Jared? Jared od razu założył, że nie ma ratunku dla ukochanej i starał się ją zamordować. Kolejny plus dla Deana, który nawet gdy był bity przez własnego ojca, przez przybranego ojca, jakim był dla niego Bobby, przez brata i przez przyjaciela, nigdy nie podniósł na nich ręki. Jared nawet nie został zaatakowany tak jak Dean, a i tak przyłożył całkowicie bezbronnej Wandzie. Naprawdę nie rozumiem, jak można lubić takiego bohatera. Jak można sądzić, że to ideał mężczyzny? Rzygać mi się chce, gdy o nim czytam i nie mogę zdzierżyć tego, że ktoś uznał, że Dean choć w połowie przypomina tego potwora. Gdyby Dusze kiedyś Jareda zainfekowały i przejęły jego emocje, źle by było dla całego wszechświata. Oj źle.
Ja... ja się poddałam...
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę zamierzałam przeczytać Intruza z ciekawości, bo potrwa jeszcze dobre kilka miesięcy zanim z analizami dobrniemy do końca, ale chyba nie dałabym rady. Nic się nie dzieje przez 26 rozdziałów, żeby w 27 doczekać się akcji, którą jest... próba okaleczenia hipotetycznej miłości przez "prawdziwego mężczyznę". Ja bym takiemu wbiła chyba paznokcie w oczy i glana w pewna czułą część ciała. W tylu cudownych książkach pokazana jest siła wiary w przyjaciół, pokazane jest to, jak można bronic tych, na których zależy, a tutaj... chyba mam podsumowanie:
Harry Potter: przyjaźń zostaje na zawsze;
Igrzyska Śmierci: poświęcenie jest największym aktem wiary i miłości;
Madison Avery: walka nawet po śmierci;
Percy Jackson: razem, choćby świat się kończył;
Intruz: nie wiesz co zrobić z kimś, kogo kochałeś? Okalecz, ew. zabij!
Muszę was zmartwić (chociaż pewnie macie tego świadomość), ale wasze argumenty nie przekonają zakochanych w Jaredzie lub Edwardzie dziewczyn. Nie wiem dlaczego, ale niektóre pannice po prostu lubią takich facetów. Wiecie, Intruz to nie jest książka po którą sięga wyzwolona intelektualistka. Pomijając bardzo młode dziewczyny, to typowa czytelniczka jawi mi się jako taka prosta dziewczyna uzależniona od swojego "misia", który podejmuje za nią wszystkie decyzje i jest jej guru... Dlatego nie razi jej zachowanie Jareda, nawet jeśli ten przydzwoni Meli/Wandzie. No przecież kocha, to najważniejsze chyba, nie? Zresztą to jest facet, musi być męski, a nie ciota w rurkach! (kiedyś ten tekścik w autobusie usłyszałam:D)
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, bo choćby i Dean jest przecież stuprocentową męską, zdecydowanie nie-ciotą-w-rurkach ;).
UsuńProblem polega nie na niechęci do ciot w rurkach, ale na niewidzeniu stadiów pośrednich między kontrolującym dupkiem a ciotą w rurkach.
Usuń---- nie chcę uogólniać, ale to chyba typowe w tym kraju. Nawet w polityce ciężko o coś spokojnego, pośredniego, wzbudzającego zaufanie... Ze skrajności w skrajność zawsze. Albo łysy agresor, albo totalnie zniewieściały gimnazjalista. :)
UsuńTrzecia opcja: nerd, dla którego szczytem romantyzmu jest zapytać dziewczynę, czy ta kupuje sobie Pokemony X czy Y i kupić sobie tę drugą wersję (żeby móc wymieniać pokemony między wersjami). A szczytem agresji - totalnie zmiażdżyć drużynę pokemonów dziewczyny.
UsuńNie, dla pokenerda szczytem romantyzmu jest nazwać Gardevoira imieniem dziewczyny :D Gardevoir wygląda tak: http://cdn.bulbagarden.net/upload/thumb/9/99/282Gardevoir.png/250px-282Gardevoir.png i jest, według oficjalnego kanonu, pokemonem, który przywiązuje się do trenera tak bardzo, że jest gotów (lub gotowa) oddać za niego życie.
UsuńOjejku jakie to słodkie musiałoby być <3
UsuńJared jest potworny - to tyle w temacie.
OdpowiedzUsuńA dzięki temu cudownego wykładowi na temat SPN chyba zacznę w końcu oglądać.
Jeszcze tylko słówko na temat czipsów, chrupek i ciasteczek - oglądałam tylko film więc nie jestem do końca pewna czy tak to było opisane w książce, ale czy te 'misje' faktycznie polegały na zakładaniu okularów, udawaniu duszek i wbijaniu po wielkie-wielkie zapasy do ogólnodostępnego megastore w którym wszystko było za darmo? Możliwe w takim razie, że jeździli po całym kraju po różnych punktach i z każdego brali po trochu z każdego rodzaju towarów żeby nie wzbudzać podejrzeń. Wiadomo, że sensowniej byłoby brać jednak więcej tego co jest najistotniejsze i najtrwalsze (konserwy, mąka, woda pitna, sól, cukier), ale tych 'rarytasów' aż tak bym się nie czepiała. Tym bardziej, że niedobitki rodzaju ludzkiego i tak żyją w dosyć trudnych warunkach więc nie widzę nic złego w tym, że próbują sobie osłodzić rzeczywistość drobnymi przyjemnościami. Ale to tylko ja - łasuch jakich mało, który nie wyobraża sobie życia bez pyszności. Poza tym nie żyję w ciągłym ukryciu, jako jeden z ostatnich przedstawicieli naszego gatunku więc mogę mieć nieco zakrzywione spojrzenie.
Dziękuję za kolejny dogłębnie zanalizowany rozdział.
PS: lubię sobie wyobrażać, że Wasze analizy zostają przetłumaczone i podesłane pani Smeyer, a następnie ona stosuje specjalne oświadczenie, w którym przyznaje się do stworzenia jednych z najgorszych ksiażek ever.
To może tak zrobimy? :D Mogę część przetłumaczyć, kto jeszcze chętny?
UsuńNie, nie - opcja z okularami wejdzie w grę później, póki co panowie napadają na sklepy w środku nocy i zwijają na biegu to, co najpotrzebniejsze. Nad tym bezsensem zresztą pochylimy się we właściwym czasie.
UsuńMaryboo
To jest cudowny pomysł! Marzy mi się, żeby tak było i miałabym głęboką nadzieję, że do Smeyer dotrze bezsens swojej pisaniny. Ja niestety nie bardzo mam czas teraz, poza tym nie wiem na ile mój angielski jest dobry, ale po maturach mogę dorzucić swoje trzy grosze :>
UsuńMoże jestem naiwna, ale fragment:
OdpowiedzUsuń"Po pierwsze, dotarło do mnie, że zewsząd otacza mnie jedzenie. I to nie twarde bułki ani cienka zupa cebulowa, tylko j e d z e n i e. Mogło tu gdzieś być masło orzechowe. Ciastka z czekoladą. Czipsy ziemniaczane. Cheetosy."
zinterpretowałabym trochę inaczej niż Maryboo. Wanda po prostu wyraża nadzieję, że te słodycze i przekąski gdzieś tam są. Może nie jest w stanie sobie wyobrazić, że pośród tych ogromnych ilości jedzenia, które ludzie pod przywództwem naszych ulubionych panów przywieźli, nie ma czegoś, co można by zjeść dla przyjemności, a nie po to, by utrzymać się przy życiu?
Możliwe. Tylko że to wciąż nie jest prawdopodobna reakcja u kogoś, kto od kilku tygodni (a pamiętajmy, że Wagabunda i tak mieszka tam najkrócej ze wszystkich) ukrywa się - dosłownie - w podziemiu.
UsuńAlbowiem niewesoła historia naszej planety udowadnia, że osoba żyjąca w tego rodzaju warunkach - z dala od zdobyczy cywilizacji, chroniąc się przed agresorem - w obliczu przywiezionych darów naprawdę nie pomyśli w pierwszej kolejności o słodyczach.
Mieszkańcy jaskini jedzą wyłącznie chleb własnej roboty i cienką zupkę, a do utrzymania jako-takiej higieny (mycie + pranie ciuchów) ostało im się jeno mydło z kaktusa, które produkują, parząc sobie dłonie. W momencie dostrzeżenia kartonów rozważania Wandy biegłyby mniej tym torem:
"Przywieźli jedzenie. Prawdziwe jedzenie - ryż, może konserwy. Wreszcie zjem coś porządnego, JAMIE zje coś porządnego. Może zabrali normalne mydło, pastę do zębów, jakiś szampon - po raz pierwszy od zamieszkania tutaj będę mogła porządnie się umyć. Kto wie, może nawet zgarnęli coś słodkiego?"
Owszem, Jared i spółka mogliby przywieźć także i pewną ilość łakoci - chociażby po to, by osłodzić życie mieszkającym w grocie dzieciakom. Owszem, Wandzia może pomyśleć i o słodyczach. Ale, na litość - nie w pierwszej kolejności.
Maryboo
też mi się wydawało, ze to raczej myśli Wandy na temat tego co tam jest w tych kartonach bo ona przecież nie wie co zawierają może się domyślać. No zgadzam się z Maryboo ktoś w takiej sytuacji nie myśli o słodyczach w pierwszej kolejności. No i zdziwiło mnie to co Wanda uważa za jedzenie
Usuń- "j e d z e n i e. Mogło tu gdzieś być masło orzechowe. Ciastka z czekoladą. Czipsy ziemniaczane. Cheetosy" Serio to dla naszej duszki jest jedzenie? Artykuły niezbędne do przetrwania w jaskini.... ale znalazłam proste wyjaśnienie tego faktu. Wanda jest kretynką i tyle od razu scena nabiera sensu.
Moja przyjaciółka jest teraz na misjach w RŚA. Wiadomości, które ostatnio pojawiły się na wp są o niej - a i tak nie są tak dramatyczne, jak donosy bezpośrednio z Afryki. Od kilku dni ukrywają się w buszu, a rebelianci podążają za nimi. Już nie pierwszy raz. Zapewniam Was, że nie myślą o słodyczach. Myślą o jedzeniu, które doda sił i da zapas kalorii jeśli kiedyś nie zdążą zjeść. Myślą o dzieciach, które są z nimi i o matkach, i zapewniam Was, że chipsy są ostatnią ich potrzebą. Potrzebują wody, potrzebują leków i potrzebują jedzenia, które ma jakąś wartość.
UsuńZresztą, nawet ja, jeśli jestem bardzo głodna, bo z jakiegoś powodu nie jadłam cały dzień, to marzę o kotlecie, kanapce, zupie lub czymś takim. O słodyczach myślę, jak już zaspokoję głód.
Ja tam po całym dniu bez jedzenia na uczelni, po powrocie do domu zazwyczaj najpierw sięgam po ciastka - z prostego powodu, nie wymagają żadnego przygotowania, odgrzewania, krojenia. Nic, tylko sięgnąć. Dopiero potem zabieram się za zrobienie czegoś porządnego. A i przecież duszka nie jest wygłodzona, w żołądku jej raczej nie ssie.
UsuńA'propos tego, co pisały/li Lena i Anonimowy, to nie wyobrażam sobie jedzenia niczego słodkiego na pusty żołądek - nawet płatki czy jabłko mi nie leżą, po prostu muszę zjeść albo kanapkę z czymś konkretnym (czyli nie dżem, ale ser albo szynka), albo - najlepiej - ciepły obiad. To tak z ankietowania kogo do czego ciągnie.
UsuńNatomiast po dalszym ciągu wypowiedzi duszki jasno wynika, że w jaskini nie dojadają. Nawet jeśli Wandziomela nie jest głodna jak wilk w tej chwili, to zakładam, że porządnie najedzona nie była od bardzo dawna (ile w ogóle ona w tej jaskini siedzi?), logiczniejsze więc byłoby z jej strony chyba myślenie o porządnym obiedzie, nie o deserze.
W swoim pierwszym komentarzu broniłam raczej ludzi, którzy wybrali się, by zdobyć jedzenie. A w kwestii reakcji Wandy - mam wrażenie, że Stefa jest przekonana, że oczekując na lunch po drugim śniadaniu doświadcza GŁODU!!1one
UsuńBędąc w połowie pierwszego sezonu uważam, że porównywanie Jareda do Deana to profanacja. Tyle mam do powiedzenia w tej sprawie.
OdpowiedzUsuńNiech Logika i Sens będą z wami, walczcie dzielnie, albowiem w obliczu tragedii grafomańskiej nie można przyjmować postaci biernej.
Fight!
Powrót CE(B)a!
OdpowiedzUsuńhttp://ic.pics.livejournal.com/das_mervin/6059542/20388/original.jpg
Hej! A czy Dean raz czy dwa nie przyfasolił Samowi aż miło? Oczywiście jest różnica między UDERZENIEM w stylu "stary, jak mogłeś" lub "stary, weź się w garść" i to jeszcze uderzeniu tak dorodnego, majestatycznego łosia, jakim jest Sam, a POBICIU ZE SZCZEGÓLNYM OKRUCIEŃSTWEM laski, która nie może się bronić, bo to nie leży w jej naturze. Już nawet pomijając kwestie truloffa - tak się nie robi, nie bije się osoby (nawet kosmity!), która się nie może bronić, chyba że jest się tchórzem.
OdpowiedzUsuńJared jest okropnym truloffem i okropnym człowiekiem. Ot.
Pozdrawiam!
AAAAAA!!! JARED, KOCHAM CIĘ!!!
OdpowiedzUsuńNie żartuję! W tym momencie naprawdę kocham tego psychopatę. "Za co?" - zapytacie. Otóż za to, że przerwał to pasmo nudy! Tak, jest ch*jem, damskim bokserem, jest OHYDNĄ postacią i fakt, że ktoś taki jest tru loffem budzi we mnie obrzydzenie. Ogólnie go NIENAWIDZĘ. Ale w tym momencie, tylko w tym momencie: KOCHAM. Niech się nawet znęca nad Wandziomelą, niech jej wybije wszystkie zęby, połamie kości, a ona głupia niech dalej wzdycha "Oh mój Jared, jest taki łaskawy, mógł zabić". WSZYSTKO JEST LEPSZE NIŻ TA NUDA, KTÓRA TRWAŁA DO TEJ PORY.
Jared miał być taki MENSKI i TFARDY, prawdziwy MACZO. Ale coś Meyer nie wyszło (jak zwykle). BTW wydaje mi się, że w filmie był mniejszym chujem, chyba, że pamięć mnie zawodzi. Będę musiała to obejrzeć jeszcze raz i sprawdzić.
OdpowiedzUsuńMnie też się wydaje, że w filmie nie był aż takim [skomplikowany piktogram]... gdyby świat był wypełniony samymi Jaredami, pozostałoby mi wstąpienie do klasztoru ;)
UsuńAch, miło tak po awarii komputera nacieszyć się większą ilością analizy :)
OdpowiedzUsuń"Po pierwsze: na twoim miejscu sprawdziłabym we wspomnieniach Melanii, które z przywiezionych słodyczy Jared lubił najbardziej i zeżarła mu wszystkie, choćby miało się to dla mnie skończyć kilkudniowym pobytem w toalecie." - YES, YES, YES! Zaiste, upajam się tą wizją *.*
Chciałabym, aby ktoś naszą miłującą pokój i wszelkie żywe stworzenie Wandzię wsadził w mundurek z Jareda. I niech sobie radzi z prawdziwom siłom i menskościom, buehehehe. Z drugiej strony, gdyby tak w Jareda wsadzić łowczynię może by nam akcja nieco drgnęła.
"Dlatego mówię poważnie, kochani: jeśli KTOKOLWIEK jest mi w stanie wytłumaczyć, za co powinnam lubić tego typa, byłabym zobowiązana." - dzięki Bogu nie zamierza się rozmnażać ;) W jego przypadku to wieeeeeelki plus. Chyba że od pierwszych rozdziałów jego światopogląd w tej sprawie uległ jakieś zmianie, ale w takim wypadku wolę o tym nie wiedzieć...
Pozdrawiam, Vis.
P.S. Nie ciesz się tak , Hiddles, najprawdopodobniej z puntu z widzenia Meyer ty i Jared jesteście niemal jak bracia ;p
To przez Was, to przez Was, to przez Was zaczęłam oglądać Supernatural! A tak mało czasu mam na seriale...
OdpowiedzUsuńMMM
Jared Deanem? Że... Hę?
OdpowiedzUsuńMiałam jakiś konstruktywny i inteligentny komentarz napisać, ale wyleciał mi z głowy. Jared jest całkiem interesującą postacią, psychopaci zawsze są choć trochę interesujący (jak się zapomni, że miał być idealnym facetem), choć i tak w moje gusta nie trafia. Moi ulubioeni antagoniści są owszem, psychopatami, ale zazwyczaj mają mózg powyżej przeciętnej. No, jakikolwiek, nie zawyżajmy poprzeczki.
Ale... Dean? No... No nie.
Ale popieram pomysł Vis! Wsadźmy Wandzię do Jareda, będzie fun!
Ta książka byłaby genialna, gdyby wziął się za nią dobry pisarz. Mel uwikłana w toksyczny związek, Wanda widząca ogrom beznadziei i jednocześnie zakochująca się w Jaredzie wbrew swej woli, Jeb z olbrzymia charyzmą, ale także całkowitym brakiem rozsądku, Jamie szukający w Wandzie cech Mel, Ian rozbity między lojalnością do ludzkości i miłością do Wandy (nie do Mel).
OdpowiedzUsuńGdyby wziął się za nią dobry pisarz.
Ten wujek Jeb niby taki super, ale zostawił M&W samą na pastwę psychopaty. Jakby nie pojawił się Jamie, to ten szaleniec by ją zabił. Jakie Jeb miał intencje? "Oj tam, oj tam, jakoś to będzie?"
OdpowiedzUsuń- tey