niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział XXVIII: Tajemnica

Iii… znów się właściwie nic nie dzieje. Trochę chodzenia, trochę gadania, nic specjalnego. Może to wydawać się mało po ostatnich bijatykach. Ale przynajmniej będziemy mieli dzisiaj tak obrzydliwą rozmowę na temat strategii duszek w stosunku do swych gospodarzy, że i tak ciśnienie odpowiednio mi skoczy. No i oczywiście pojawią się pierwsze wzmianki o Wielkiej Tajemnicy, która zostanie wyjaśniona za kilka rozdziałów. Jeżeli widzieliście film, to raczej nie będzie to dla was żaden sekret.



Wandzia budzi się po odsypianiu ataku truloffa. Okazuje się, że Jamie wrócił na swój posterunek i teraz śpi koło duszki. Pomiędzy młodym Stryderem a Wandzią widocznie utworzyło się jakieś para(nie)normalne, creeptastyczne połączenie, bo chłopak również natychmiast się budzi. Jamie proponuje, żeby poszli na śniadanie.



– Nie musisz się tu ukrywać – powiedział po chwili, przekonany o prawdziwości tych słów. – Rozmawiałem wczoraj z Jaredem. Przestanie ci dokuczać, obiecał.



Bo uwierzę.


Dokuczać. Prawie się uśmiechnęłam.


A ja zafejspalmowałam. Siarczyście. Dokuczać? Naprawdę? Na Odyna, toż to eufemizm sezonu!
 

– Pójdziesz ze mną? – nalegał. Znalazł w ciemnościach moją dłoń.
– Naprawdę tego chcesz? – zapytałam cicho.
– Tak. Wszystko będzie tak jak wcześniej.

„Mel? Co o tym sądzisz”
„Nie wiem.”Była rozdarta. Wiedziała, że nie potrafi się zdobyć obiektywizm. Pragnęła znowu zobaczyć Jareda.



Ja pierniczę. Po tym wszystkim, co ten psychopata zrobił, ta odmóżdżona lebioda nadal wzdycha do tego pitekantropa. Żadnej złości, urazy, poczucia zdrady, że już o najzwyczajniejszym strachu nie wspominając. Niepojęte.



„To szalone, wiesz o tym.”
„Nie bardziej niż to, że ty też za nim tęsknisz.”



Szalone? Pff, a owszem, ale bardziej nadawałoby się określenie, no nie wiem, makabrycznie debilne? Tak, właśnie tak. Aha, no i obligatoryjne



Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 17



Wandzia zgadza się pójść na stołówkę. Gdy docierają do pustego w tej chwili ogrodu, na Wandzię pada troszkę światła i Jamie wreszcie widzi wyraźnie, jak duszka wygląda, a co za tym idzie też to, co z ciałem jej siostry zrobił cudny truloff. Chłopak jest, delikatnie rzecz ujmując, wstrząśnięty.



Jamie nawet się nie rozejrzał po jaskini, wzrok miał utkwiony w mojej twarzy, a kiedy ukazała mu się w świetle dnia, zasyczał, wciągając powietrze przez zęby.
– O nie! – zadyszał. – Nic ci nie jest? Bardzo boli?

Przejechałam delikatnie palcami po twarzy. Była nierówna od piasku i żwiru w zakrzepłej krwi. Najlżejszy dotyk sprawiał mi ból.



Welcome to Bedrock: 34

Komentarz chyba zbędny.


- Gdzie są wszyscy?
Jamie wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od mojej twarzy.
– Pewnie są zajęci – odparł, nie ściszając głosu.
Przypomniało mi się, że poprzedniego wieczoru nie chciał mi czegoś powiedzieć. Ściągnęłam brwi.


A tak, Wielka Tajemnica. Panie i Panowie, po lewej stronie mamy rzadki okaz Stefki starającej się wprowadzić miligram napięcia.

Wandzia pyta Melę, co jest grane.

„Jak myślisz, o co może chodzić?”
„Wiesz tyle samo co ja.”
„Ale ty jesteś człowiekiem. Myślałam, że masz intuicję czy coś w tym rodzaju.”
„Intuicję? Intuicja podpowiada mi, że nie znamy tego miejsca tak dobrze, jak nam się wydaje.”



Ale co ma tutaj intuicja do rzeczy? Może chodzić o tysiąc spraw.

Kiedy chwilę później usłyszałam dobiegające z kuchni normalne odgłosy śniadania, poczułam coś w rodzaju ulgi. Nie to, żebym miała szczególną ochotę kogoś spotkać – oczywiście nie licząc chorobliwej tęsknoty za Jaredem – ale cisza opustoszałych tuneli w połączeniu z wiedzą, iż coś jest przede mną ukrywane, budziła we mnie rosnący niepokój.



Chorobliwej, tak, dobrze powiedziane. W dziesiątkę.


Wandzia zauważa, że w kuchni jest mało ludzi jak na taką porę dnia. W menu na dziś jajka. Jamie ciągnie Wandzię do żółtej strawy, którą nakłada niejaka Lucina. Jamie dostaje porządną porcję, natomiast Wandzia się umartwia.


Napełniła jedną z miseczek po brzegi nieco gumowatą jajecznicą, wyprostowała się i podała ją Jamiemu.
Zerknęła na mnie ponownie i tym razem zrozumiałam, o co jej chodzi.
– Usiądźmy gdzieś – odezwałam się, trącając Jamiego. Spojrzał na mnie zdumiony.
– A ty? Nie chcesz jajecznicy?
– Nie, nie jestem... – Już miałam powiedzieć „głodna”, gdy nagłe zaburczało mi głośno w brzuchu.
– Ej, co jest? – Spojrzał na mnie, a potem znowu na stojącą z założonymi rękami Lucinę.
– Wystarczy mi chleb – wymamrotałam, próbując odciągnąć go od blatu.
– Nie, nie. Lucino, w czym problem? – Popatrzył na nią pytająco. Stała nieruchomo. – Jeżeli już skończyłaś, mogę cię zastąpić – dodał, po czym przymrużył oczy i zacisnął usta.
Lucina wzruszyła ramionami i odłożyła chochlę na kamienny blat, a następnie oddaliła się powoli, ani razu na mnie nie spojrzawszy.
– Jamie – wyszeptałam spiesznym głosem. – To jedzenie nie jest dla mnie. Jared i reszta nie ryzykowali życia po to, żebym mogła zjeść na śniadanie jajecznicę. Chleb mi wystarczy.



No niby tak, ale znowu, amebo chędożona, zapominasz o Melanie. To jest jej ciało i ona też jest głodna. Co jak co, ale jej się akurat należy ta jajecznica.



Jamie stara się przemówić robalicy do rozsądku.



– Nie bądź głupia – odparł. – Mieszkasz tu tak jak wszyscy inni. Nikt nic nie mówi, jak pierzesz im rzeczy i pieczesz dla nich chleb. Poza tym trzeba zjeść te jajka, póki są świeże. Inaczej się zmarnują.
Czułam na plecach wzrok wszystkich obecnych.
– Może niektórzy woleliby je wyrzucić – odparłam jeszcze ciszej, tak by nikt inny nie usłyszał.



Jeżu kolczasty. Pewnie, najlepiej wyrzucić zdobyte z narażeniem życia jedzenie, robiąc dodatkowo krzywdę Meli. Na Wielkiego Cthulhu, jakie to babsko jest irytujące. Samobiczowanie ma opanowane bardziej niż niegdyś McSparkle.



Mea culpa: 16



Wandzia upiera się jak oślica mówiąca ludzkim głosem. Wreszcie Jamie postanawia zastosować chwyt połączenia kategorii Mea Culpa i Gotuj z Jacobem Blackiem, czyli po prostu wykorzystuje siebie. Jeśli ona nie zje, to on też nie. Mamy więc piękny nokaut!



Jamie i duszka pałaszują przestygłą jajecznicę. Wandzia rozgląda się po kuchni i zauważa, że coś jest nie tak. Ludzie są GASP! smutni. Nawet evil Sharon płacze do jajecznicy.



– Czy Doktorowi coś się stało? – zapytałam Jamiego szeptem, nagle wystraszona. Zastanawiałam się, czy nie zachowuję się jak paranoik – może to nie ma nic wspólnego ze mną? Panujący tu smutek wydawał się częścią jakiegoś dramatu, o którym nie miałam pojęcia. Czy właśnie dlatego wszyscy poznikali? Czy zdarzył się jakiś wypadek?



Ale jak to? Coś miałoby nie być związane z tobą? Chcesz mi powiedzieć, że cały wszechświat nie kręci się wokół ciebie? Niemożliwe!!!



Bellanda Wandella van der Mellen : 30




Wandzia wypytuje Jamiego, czy coś się stało z Doktorem, Walterem czy ciotką Maggie. Chłopak nie puszcza pary z gęby. Duszka z braku laku postanawia więc zmyć naczynia. Jamie, rzecz jasna, idzie z nią w ramach obstawy. Po drodze spotykają truloffa in the making, czyli Iana. Mężczyzna jest uwalany jakimś brązowym paskudztwem, co dowodzi, że szlajał się po pustyni, bo w końcu brud jaskiniowy jest, jak wiemy, ekhm, fioletowy. Zastanawia to Wandzię.



Nagle Brat Mniejsze Zło odciąga duszkę do jakiegoś bocznego przejścia, ponieważ nieopodal przechodzą Jared, Kyle i inne nieprzyjemne człowieki. Mela chce naturalnie pognać do swojego psychopaty, a co za tym idzie, Wandzia także. 

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 18

Ian jednak trzyma nasz duecik mocno.



– ...nie wiem, dlaczego w ogóle mu na to pozwalamy. Jak koniec, to koniec – mówił Jared.
– Naprawdę myślał, że tym razem będzie inaczej... Zresztą, jeżeli kiedyś w końcu mu się uda, to znaczy, że było warto – dyskutował Kyle.
– Jeżeli. – Jared prychnął. – Chyba dobrze, że znaleźliśmy tę brandy. Chociaż jeśli będzie pił w takim tempie, to do wieczora obali całą skrzynkę.
– Nie zdąży, prędzej zaśnie – odparł Kyle. Jego głos zaczął ginąć w oddali. – Szkoda, że Sharon nie... – Dalej nic już nie zrozumiałam.



Tajemnica, tajemnica, tralalala. Tylko dlaczego WT (Wielka Tajemnica przyp. analiz.) jakoś mnie nie fascynuje? No dobra, wiem, co to za WT z filmu, ale nawet gdybym nie wiedziała, to i tak podejrzewam, że byłabym tak wymęczona brakiem akcji, że by mi to chyba już właściwie wisiało. Stefcia powinna zostać anestezjologiem. Znieczula, jak nic innego.



Ian czekał, aż głosy całkiem ucichną, potem wytrwał jeszcze parę minut i dopiero wtedy mnie puścił.
– Jared obiecał – rzucił w jego stronę Jamie.
– Ale Kyle nie – brzmiała odpowiedź.
Weszli z powrotem do słonecznej jaskini. Podążyłam wolno za nimi. Nie do końca wiedziałam, jak się czuję. Dopiero teraz Ian zauważył, że coś niosę.



Teraz? Pełny pojemnik z naczyniami, które na pewno robią trochę hałasu, szczególnie podczas wciągania do korytarza? Wow, percepcję i refleks ma jak Belka. I Wandzia zresztą też. Cóż, pasują do siebie.



– Nie czas teraz na zmywanie – powiedział. – Najpierw niech tamci się umyją i sobie pójdą.
Myślałam, czy go nie zapytać, dlaczego jest brudny, ale pewnie by nie odpowiedział, tak jak wcześniej Jamie. Zamyślona obróciłam głowę w stronę tunelu prowadzącego do łaźni.

Ian wydał gniewny odgłos.
Popatrzyłam na niego przestraszona i zrozumiałam, co go zdenerwowało – dopiero teraz zobaczył moją twarz.



Przepraszam bardzo, ale jak nieziemsko musiało być tam ciemno, że nie zauważył wcześniej, w jakim stanie jest twarz WandzioMeli? Ian to naprawdę spostrzegawczy gość.



Truloff ver 2.0 aż się pieni ze złości na Jareda, ale też przyznaje, że gdyby nie został i nie poznał Wandzi, to zachowałby się tak samo, jak Jared i Brat Samo Zło.



Ian wygania Jamiego na lekcję.



Jamie oddalił się niespiesznym krokiem, parę razy oglądając się za siebie, aż w końcu po kilku minutach zniknął w jednym z tuneli.
– Daj, ja poniosę – odezwał się Ian i zabrał mi pojemnik z naczyniami, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć.
– Potrafię je unieść – powiedziałam.

Uśmiechnął się znowu.
– Głupio mi tak stać z pustymi rękoma i patrzeć, jak je taszczysz. Taki już ze mnie dżentelmen, nic nie poradzę. No, chodźmy usiąść w jakimś ustronnym miejscu i tam poczekamy, aż zwolnią łazienkę.
Podążyłam za nim. Jego słowa były dla mnie niezrozumiałe. Dlaczego miałby się poczuwać do dżentelmeństwa w mojej obecności?



A bo ja wiem? W końcu to potwór. Nie to, co nasz, ekhm, ukochany Jared.



Ludzkość ssie: 37



Ian prowadzi Wandzię na pole, by tam poczekać, aż zwolni się łazienka. Wandzia pyta o WT, ale Ian też nie chce jej nic powiedzieć, natomiast sam zaczyna zadawać pytania. Duszka nie ma nic przeciwko.



– Wiem, że mogę ci ufać. Teraz już wiem – powiedział cicho. – Uwierzę ci, cokolwiek odpowiesz.



Uuu, MIŁOŹDŹ lasuje mózgi aż miło. Dawaj stary.



– Wcześniej nie kupowałem tego, co mówił Jeb, ale... on i Doktor są pewni swego... Wando? – zapytał, podnosząc wzrok i spoglądając mi w twarz. – Czy ona tam ciągle z tobą jest? Ta dziewczyna?
Nie była to już tajemnica – zarówno Jamie, jak i Jeb znali prawdę. Zresztą przestała mieć znaczenie. Poza tym ufałam Ianowi, wiedziałam, że nie wypapla tego nikomu, kto byłby gotów mnie zabić.
– Tak. Melanie żyje.



Niesamowite. Wandzia bez oporu mówi obcemu właściwie facetowi, jak naprawdę się sprawy mają z Melą i wszechświat jakoś nie pęka w szwach. Again, czemu nie powiedziała tego już dawno i to ludziom bliskim Meli? UGH. To wszystko się kupy nie trzyma.



Ian drąży temat.



Kiwnął powoli głową.
– Jak to jest? Dla ciebie? Dla niej?
– To... frustrujące dla nas obu. Na początku oddałabym wszystko, byleby sprawić, że zniknie. Ale potem... przyzwyczaiłam się do niej. – Uśmiechnęłam się krzywo. – Czasem miło jest mieć towarzystwo. Dla niej to dużo trudniejsze. Pod wieloma względami jest jak więzień zamknięty w mojej głowie. Ale wolała pogodzić się z takim życiem niż zniknąć.
– Nie wiedziałem, że człowiek ma wybór.
– Na początku tak nie było. Dopiero gdy ludzie zorientowali się w sytuacji, zaczęli stawiać opór. To chyba właśnie jest klucz – świadomość zgrożenia. Ci, którzy dali się zaskoczyć, w ogóle się nie bronili.
– A gdyby mnie złapali?
Przyjrzałam się jego walecznej twarzy, roziskrzonym oczom.
– Nie sądzę, byś zniknął. Tylko że ostatnio trochę się pozmieniało. Dorosłych ludzi nie używa się już jako żywicieli. Za dużo było z nimi problemów. – Znów lekko się uśmiechnęłam. – Takich jak mój. Zmiękłam, zaczęłam współczuć żywicielowi, pobłądziłam...



I ty tak spokojnie o tych dzieciach… Aha, no i współczucie innej żyjącej, myślącej istocie to pobłądzenie? Idź się pierdol, Wandziu.


Adolf approves : 35


Ale to nie koniec panów z dziwnymi wąsami na dzisiaj.

Skoro tylko pierwsza fala żywicieli poddała się bez wewnętrznej walki, to w późniejszym okresie wiele mundurków musiało iść do wyrzucenia z powodu usterki jaką dla duszek była obecność umysłu żywiciela. Wandzia potwierdza to bez cienia wątpliwości.

– W takim razie co by ze mną zrobili, gdyby mnie złapali? – zapytał w końcu.
– Pewnie i tak wszczepiliby ci duszę, prawdopodobnie Łowcę, żeby się czegoś dowiedzieć.
Wzdrygnął się.
– Ale później, niezależnie od tego, czy dowiedzieliby się czegoś, czy nie, zostałbyś... usunięty. – Wymówiłam to słowo z dużym trudem. Napawało mnie wstrętem. Dziwne – zwykle to ludzkie wymysły budziły we mnie odrazę. Ale też nigdy wcześniej nie oceniałam sytuacji z perspektywy ciała, bo i na żadnej innej planecie nie byłam do tego zmuszona. Ciał, które nie funkcjonowały, jak należało, szybko i bezboleśnie się pozbywano, gdyż były bezużyteczne, zupełnie jak niesprawny samochód. Jaki był sens trzymania ich przy życiu?



Wspaniałe, dobre, prawe dusze, traktujące ciało niczemu niewinnej istoty jak użytkową maszynę. Jakiś przewód się przepalił to paszał won. Dajcie mi nową bryczkę.



Adolf approves : 36



Mogły też decydować pewne przypadłości umysłowe: groźne żądze i uzależnienia, czyli nieuleczalne słabości stwarzające zagrożenie dla innych.



Ciekawe co to za nieuleczalne słabości? Rozwiń temat, sparkląca amebo, bo jestem niezmiernie ciekawa.



Adolf approves : 37



Oczywiście pozbywano się też silnych umysłów, które nie chciały zniknąć. Ta ostatnia kategoria była swoistą anomalią, po raz pierwszy zaobserwowaną na Ziemi.



No tak, Wodorosty się pewnie specjalnie nie rzucały.



Adolf approves : 38



Ale chwila, z tego wynika, że silne umysły były problemem podboju tylko na Ziemi, a reszta trudności występowała też na pozostałych planetach. Czyli co, Delfinoważki, Wodorosty i reszta pomiotu miała np. groźne żądze i uzależnienia? Jakie uzależnienia mogą mieć Wodorosty? Wciągają za dużo wody, czy co, do cholery?



Dopiero teraz, gdy patrzyłam Ianowi w oczy, dotarło do mnie z całą mocą, jakie to okropne – traktować hart ducha jako defekt.



You don’t say?



– A gdyby c i e b i e złapali? – zapytał.
– Gdyby wiedzieli, kim jestem... jeżeli ciągle mnie szukają... – Pomyślałam o Łowczyni i wzdrygnęłam się tak samo jak on przed chwilą. – Przenieśliby mnie do innego żywiciela. Młodego, potulnego. W nadziei, że będę znowu sobą. Może wysłaliby mnie na inną planetę, żeby uchronić przed złym wpływem.



Adolf approves : 39

Ludzkość ssie 38


Zły wpływ, potulny żwyciciel… Mam dość słuchania tych okropności, krew mnie zalewa.



– I byłabyś znowu sobą? Spojrzałam mu w oczy.
– Jestem sobą. Nie zniknęłam. Czułabym to samo co teraz, nawet będąc Kwiatem albo Niedźwiedziem.



A co z uczuciami do Jareda i Jamiego? Natychmiast by zniknęły? Czyli nie byłabyś tym, kim teraz. Tego się nie da tak łatwo oddzielić.



– Nie u s u n ę l i b y cię?
– Nie, bo jestem duszą. U nas nie ma kary śmierci. W ogóle nie ma kar. Cokolwiek by zrobili, kierowaliby się moim dobrem.



Moralność a la Kali w czystej postaci. I to nawet rozbudowana. My możemy wszystko (nawet w stosunku do nas samych), ale jak tylko ktoś obcy nam podskoczy, to biada. No tak, ale skoro zakłada się, że wszystko złe, co dusza robi, jest winą tylko i wyłącznie kiepskiego żywiciela, to Wandzia mogłaby pewnie zaciukać pół miasta i nie byłoby sprawy. Cóż wiadomo



Ludzkość ssie: 39



-Chyba jednak należałoby mnie usunąć. W końcu jestem zdrajczynią, nieprawdaż?

Ian zacisnął usta.
– Prędzej... emigrantką. Nie zdradziłaś ich, tylko wyemigrowałaś.



Bzdura. Miała robotę do wykonania, ważną dla tych bezdusznych (pun very much intended) ameb i ją zlała, żeby bratać się z wrogiem. Zdrada jak nic.



– Jak Doktor wytrzeźwieje, obejrzy ci twarz. – Wyciągnął dłoń i dotknął mojego podbródka. Tym razem nie odskoczyłam. Obrócił moją głowę w bok, by przyjrzeć się ranie.
– To nic pilnego. Na pewno wygląda gorzej, niż jest naprawdę.
– Mam nadzieję, bo wygląda okropnie.



W razie gdyby ktoś miał wątpliwości, jak delikatny i wyrozumiały jest Jared.



Welcome to Bedrock: 35



Wreszcie Wandzi i Ian kończą rozmawiać na te obrzydliwe tematy i idą pozmywać.



Kiedy skończyliśmy, odprowadził mnie z powrotem do kuchni, gdzie ludzie zbierali się już powoli na lunch. Serwowano kolejne świeże produkty, kromki miękkiego białego chleba, plasterki ostrego sera cheddar, krążki soczystej różowej mortadeli. Zajadano się tym wszystkim bez opamiętania, lecz wciąż wyczuwałam ogólną posępność, która objawiała się choćby spuszczonymi głowami i brakiem uśmiechów.



Bez opamiętania? A racjonowanie żywności? Jakieś planowanie na dłuższy czas?


Wandzia, Jamie i Ian zjadają kanapki, po czym chłopak znów leci na lekcje. Truloff numer dwa proponuje Wandzi, że zaprowadzi ją tam, gdzie ostatnio spała, żeby oboje mogli odpocząć.



– Ian, jaki to ma sens? Nie rozumiesz, że im dłużej żyję, tym gorzej Jamie to zniesie? Sam powiedz, czy nie będzie dla niego lepiej, jeśli...
– Nie myśl w ten sposób, Wando. Wcale nie musisz zginąć. Nie jesteśmy zwierzętami.
– Nie uważam cię za zwierzę – odrzekłam cicho.



Jego akurat może nie, ale reszta człowieków…



– Dzięki. Ale to nie miało zabrzmieć jak wyrzut. Gdybyś uważała mnie za zwierzę, nie miałbym do ciebie o to żalu.




Nie, Ian, po prostu nie. Zamknij się już.



WTEM! Jakiś potwór tu nadchodzi, że tak pojadę Szekspirem.



Musieliśmy nagle przerwać rozmowę, gdyż oboje zobaczyliśmy w dali bladoniebieską poświatę.
– Cii – szepnął Ian. – Poczekaj tu.
Nacisnął mi lekko ramię, dając do zrozumienia, bym nie ruszała się z miejsca. Potem ruszył śmiało przed siebie. Po chwili zniknął za zakrętem.
– Jared? – usłyszałam, jak udaje zaskoczonego. Poczułam ciężar na sercu, bardziej ból niż strach.
– Wiem, że jest z tobą – odezwał się Jared podniesionym głosem, który musiało być słychać w całym tunelu. – Wyłaź, gdziekolwiek się chowasz! – zawołał surowym, szyderczym głosem.



Welcome to Bedrock: 36



Zbliża się nasz ulubiony bohater! Czy znów wykorzysta Wandzię jako worek treningowy? Dowiecie się za tydzień.



Adolf approves : 39
Bellanda Wandella van der Mellen : 30
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 18
Ludzkość ssie: 39
Mea culpa: 16
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 36
Witaj, Morfeuszu : 14




Beige

20 komentarzy:

  1. Chorobliwe to dobre słowo.
    Wyłaź, gdziekolwiek się chowasz! – zawołał surowym, szyderczym głosem - o,jaki świetny styl i cudnie napisany bohater.
    Nie ,ten pomysł na dusze i ich postępowanie jest okrutny i chory. Demony,które w SPN podrzynają gardła,żeby się porozumiewać,przynajmniej nie głoszą,ze są dobre i humanitarne.
    Ciał, które nie funkcjonowały, jak należało, szybko i bezboleśnie się pozbywano, gdyż były bezużyteczne, zupełnie jak niesprawny samochód. Jaki był sens trzymania ich przy życiu?-no,Adolf,faktycznie...Rasa panów...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurgwiazdka... Tęsknię za Belką i McSparklem...

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze: WUT? Co tak krótko? :(
    Po drugie: "Musieliśmy nagle przerwać rozmowę, gdyż oboje zobaczyliśmy w dali bladoniebieską poświatę." WUT? Jared wydziela bladoniebieskie światło???

    A ogólnie to tak sobie myślę, że ten cały opis dusz jest całkiem w porządku jako opis najeźdźców z kosmosu i nie pasuje tylko kreowanie ich na "tych dobrych". Oczywiście można to wytłumaczyć tym, że z punktu widzenia Wagabundy jej rasa jest dobra. Jej się wydaje, że inne istoty są po to, by dusze mogły w nich mieszkać. Jej się wydaje, że usuwanie tych wadliwych jest normalne. Bo tak działa jej "społeczeństwo" i w takich realiach się "wychowała". Myślę, że gdyby spytać tasiemca, to pewnie też nie powiedziałby o sobie, że jest zły, bo wykorzystuje ciała innych dla siebie. Tylko oczywiście tasiemiec jest robakiem, a duszki mają świadomość, inteligencję itd. więc powinny być w stanie ogarnąć, że zabijanie myślącego gatunku jest złe.
    Można to przyrównać np. do Formidów z "Gry Endera" Carda. Formidzi oceniając świat według swoich standardów nie rozumieli, że każdy człowiek to osobna jednostka z uczuciami, świadomością itd. Dlatego też nie wiedzieli, że robią źle, kiedy ich zabijali. Ale byli inteligentną rasą, więc gdy zrozumieli swój błąd, bardzo tego żałowali (nie będę pisać jak bardzo, bo a nuż ktoś tu książki nie czytał).
    No ale, to jest właśnie różnica między autorem, który pisać umie, a takim, który pisać nie umie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to by miało sens gdyby duszki działały i postrzegały świat właśnie według SWOJEGO punktu widzenia, swojej moralności, kultury itede. Ale to sparklące robactwo ewidentnie posługuje się ludzkimi pojęciami, ludzką etyką, postrzegają dobro i zło według naszych standardów. Tak więc - fail.

      Krakatoa

      Usuń
    2. no właśnie, wymyślenie im kultury, świadomości, standardów itd. byłoby przecież za trudne :(

      Usuń
  4. Nie odlądałam filmu i gdybyście nie napisały o Wielkiej Tajemnicy to w ogóle bym jej nie zauważyła, nie mówiąc już o przejęciu się. Myślałam, że nie da się napisać niczego gorszego od Tłajlajta a tu prosze! Stefa przeszła samą siebie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozbywali się ciał, które źle funkcjonowały i miały defekty: a ci pedofile, co to się w kolejkach ustawiali i cała reszta niebezpiecznych person, o których to rehabilitacji wspomniała Wanda kilka rozdziałów temu, to co? Znaczy jednak naprawiali mundurki, nie wyrzucali. Albo Stefa zapomniała, co napisała - w sumie ta wersja jest bardziej prawdopodobna.
    Racjonowanie żywności to dla naszej ulubionej aŁtorki zbiór pustych sylab. Wpieprzmy wszystko, jak coś nie wejdzie, to rzygnijmy i dopchnijmy, jak Rzymianie na ucztach, a co!
    Co, moim zdaniem, powinno było się znaleźć w tym, co przywieźli panowie z narażeniem życia? Konserwy w ilości hurtowej, mąka i kasze, sól, mięso zdatne do osolenia i zostawienia gdzieś w chłodzie (choć biorąc pod uwagę ile we współczesnym mięsie jest mięsa to mogłoby nie zdać egzaminu), suszone mięso, bakalie, miód, ewentualnie czekolada - rzeczy kaloryczne, zdatne do przechowywania przez długi czas. Jakieś nasiona, bo o ile ogarnęłam sprawę, to mają jakieś ogrodopodobne coś w tej jaskini. Durna Stefa - wystarczyło spojrzeć na rozdział o żywieniu w jakimkolwiek podręczniku survivalowym i miałaby jasność. Powinni się też postarać o kozę, albo kilka - przydatne zwierzątko, zeżre miotłę i zadowolone, a mleko można wykorzystać i w wersji zwykłej i zawinąć trochę podpuszczki ze sklepu (bywa przecież w proszku!) i zrobić sobie ser. Kozę można też zeżreć. A nie przywozić, do ubogiej sprzedajnej, chedar! Szkoda, że kawioru nie przywieźli i lodów waniliowych, byłyby jak znalazł...

    Czy wasza mortadela była kiedykolwiek soczysta?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Makaron, ryż, sucha kiełbasa (albo kiełbasa do wysuszenia). Suszone zioła (suszenie w zacienionym miejscu zachowuje witaminy). Ja zasugerowałabym także kiszoną kapustę czy ogórki (znowu, żeby zapobiec szkorbutowi), ale niestety - dzieje się to za oceanem, tam takich dobroci nie uznają. Nasiona rzeżuchy, rośnie szybko i zapewnia witaminy. Z warzyw cebula, marchew, pietruszka, seler, kapusta. Z pietruszki można odciąć górny plaster i zostawić w wodzie - wyrasta natka. Smalec, słonina - trzyma się w warunkach niechłodniczych lepiej niż masło, a dostarcza kalorii i witaminy D; olej - witamina E. Mleko w proszku - zajmuje mniej miejsca niż UHT, a przecież i to się liczy.
      Podręcznik survivalowy moim zdaniem nie jest tutaj najlepszym źródłem, gdyż ludzie w jaskini mają tam spędzić dużo czasu, a podręczniki te opisują raczej żywienie na krótką metę, więc nie biorą pod uwagę np. awitaminozy. W książce kucharskiej mojej mamy (z lat 60.) jest obszerny rozdział na temat przechowywania żywności bez lodówki i wydaje mi się on lepszym źródłem wiadomości na temat odżywiania jaskiniowej gromady.

      Usuń
    2. Z survivalem wiele wspólnego nie miałam, ale byłam na Erasmusie w Danii i żeby jakoś się wyrobić ekonomicznie, napakowałam ile wlazło żywności z Polski. Co znalazło się w moim bagażu:
      -chleb świeży, 1 bochenek
      -masło, 1 kostka
      -twaróg świeży, 1 opakowanie
      -owoce świeże, 5 sztuk
      -dżem domowy hermetycznie zapakowany, 4 słoiki
      -smalec domowy hermetycznie zapakowany, 2 słoiki
      -sól, 1 słoik
      -cukier, 1 słoik duży
      -kawa, 2 słoiki małe
      -pasztet konserwowy, 30 sztuk
      -konserwy rybne, 6 sztuk
      -konserwy mięsne, 6 sztuk
      -kiełbasa sucha, 2 sztuki
      -kasza jęczmienna, 4 kg
      -kasza gryczana, 1 kg
      -ryż, 1 kg
      -mleko zagęszczone, 2 opakowania
      -pieczywo chrupkie, 4 opakowania
      -czekolada, 30 sztuk.
      Nie narażałam życia w celu pozyskania tych zasobów. Wydaje mi się jednak, że branie świeżej żywności, a nie tylko samych konserw, ma sens. Skoro i tak robią wypad, to raczej nie ryzykują bardziej, gdy kradną również rzeczy do zjedzenia natychmiast, niż gdy zabierają wyłącznie żywność trwałą. Chociaż więcej sensu niż świeży ser miałyby świeże warzywa i owoce, których nie są w stanie sami hodować.
      A co do kozy: podejrzewam, że kozę trudniej ukraść niż ser :P zwłaszcza, że ser nie ma nic do gadania w sprawie bycia kradniętym, a koza i owszem.

      Usuń
    3. No faktycznie, już zapomniałam o tym naprawianiu pedofili i tak dalej, dobrze, że to zauważyłaś Leno. Stefa naprawdę sama gubi się w tym co pisze.

      Co do świeżego jedzenia - może i ma sens, ale w rozsądnych ilościach. Szkoda, żeby się zmarnowało.

      Usuń
    4. Wszystko byłoby OK, jeśli założyć, że ci pedofile ustawiali się w kolejkach do usunięcia. Nie pamiętam, jakich słów użyła Meyer, ale chyba napisała, że dusze w uszkodzonych mundurkach stawiali się przed jakimiś zakładami psychiatrycznymi, tak? Można zakładać, że właśnie tam usuwano uszkodzone ciała.
      Chociaż kogo ja próbuję oszukać, Stefania po prostu nie pamięta, co napisała.

      Usuń
    5. To duszki w ciałach pedofili nie przejmują dewiacji mundurków? To chyba logiczne skoro Wanda przejęła wszystkie uczucia Meli.

      Usuń
    6. Rose - ale duszki (rzekomo) nie potrafią być złe, więc mogą wyczuwać skłonności pedofilskie swoich mundurków, ale same nie są pedofilami... ale to trochę naciągane, no bo skąd duszka ma wiedzieć, że pedofilia jest zła, skoro dla jego mundurka jest ok? Nie wiem... To je Stefa, tego nie ogarniesz.

      Usuń
    7. Anonimowy numer jeden, dzięki za wypisanie tego wszystkiego, przyda mi się :D.

      Usuń
  6. "Nie to, żebym miała szczególną ochotę kogoś spotkać – oczywiście nie licząc chorobliwej tęsknoty za Jaredem"

    Czyli nie chce zobaczyć ludzi, którzy przez ostatnie tygodnie byli dla niej mili (choć nie musieli), a już ją ciągnie do "męża-boksera"? Jezu, to jest skrajna patologia.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z jednej strony chciałabym, żeby coś w tym dziele zaczęło się dziać, ale z drugiej aż się boję po tym, co "zadziało się" w poprzednim rozdziale - jeszcze kilka takich akcji i Jared wytrząśnie Wandę z Meli bez zbędnych medycznych procedur.
    Przecież Meyer wychowuje trzech synów, mam rozumieć, że nie widziałaby problemu, gdyby któryś z nich przylał swojej dziewczynie na niedzielnym obiedzie? Ugh.
    Kusi mnie filmowy Intruz, ale chyba nie będę sobie psuć przyjemności powolnego odkrywania tego "dzieła" w Waszym zacnym towarzystwie ;) I nie wiem, czy chcę oglądać moją ulubienicę Saoirse Ronan w roli tego kosmicznego indywiduum.

    Pozdrawiam serdecznie, Vis.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Zastanawiałam się, czy nie zachowuję się jak paranoik – może to nie ma nic wspólnego ze mną? Panujący tu smutek wydawał się częścią jakiegoś dramatu, o którym nie miałam pojęcia. Czy właśnie dlatego wszyscy poznikali? Czy zdarzył się jakiś wypadek?"
    ...Inwazja z kosmosu która zniszczyła ich świat, słoneczko? Tak, wiem, Wielka Tajemnica, ale odnoszę wrażenie że według Wandzi ta cała partyzantka powinna tryskać szczęściem i radośnie pląsać po całej jaskini jak fretka robiąca syf w łazience.

    A Ian tak spokojnie słucha o tych dzieciach, i likwidowaniu ludzi którzy przetrwali wszczepienie kosmicznego tasiemca, w zasadzie interesując się tym, jak on by skończył w takiej sytuacji, sialala. Co normalny człowiek zrobiłby w takiej sytuacji? Złapał za szmaty, zawlekł do szefa wrzeszcząc po drodze, że oryginalna właścicielka ciała żyje, coby ludzi zainteresować zjawiskiem, zmusić Wandzię aby się wyłączyła i dopuściła Melę do głosu, a po odniesionym sukcesie zorganizować jakiś porządny ruch oporu i zacząć porywać wyselekcjonowanych zainfekowanych w nadziei, że ci także żyją i uda się ich uratować. Trudne i wymagające czasu, no ale ej, tak to się powinno robić.

    "– Ale później, niezależnie od tego, czy dowiedzieliby się czegoś, czy nie, zostałbyś... usunięty. – Wymówiłam to słowo z dużym trudem. Napawało mnie wstrętem. Dziwne – zwykle to ludzkie wymysły budziły we mnie odrazę."
    Ludzkie wymysły? Sorry, ale takie traktowanie żywych, samoświadomych wygląda jak taki właśnie okrutny, ludzki wymysł, ale oh oh, to wasz duszny wymysł. Hipokryzja w tym tforze jest chyba napędzana reaktorem atomowym, bo jakoś nie widzę innej możliwości osiągania przez nią tak kosmicznych szczytów.

    Krakatoa

    OdpowiedzUsuń
  9. "– Mam nadzieję, bo wygląda okropnie.
    W razie gdyby ktoś miał wątpliwości, jak delikatny i wyrozumiały jest Jared." - a moja siostra nadal utrzymuje, że Jared jest taki wspaniały i w ogóle, że cierpiał (ojeju, ojeju) i jest niezrozumiany, I ŻE JA W OGÓLE NIE ROZUMIEM TEJ KSIONSZKI! Wysyłam jej to na gg, shots fired (bo jak widzi wasz url, to już wie o co biega i odmawia wejścia).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poza tym, jak mogłyście zakończyć w takim momencie :C.

      Usuń
  10. Ciekawe, jak ameby "pozbywają się" ciał ludzi. Kremacja, a może grzebanie w ziemi? Układanie w wielkie stosy? A nie, to byłoby niehigieniczne. Więc pewnie palą niepotrzebne skafanderki.
    Dziwi mnie to ich podejście. Wiedzą, że ludzie są czującym i inteligentnymi istotami, ale w ogóle ich nie rusza ta kwestia. Ani jednej amebie nie jest choćby odrobinę żal ludzi.
    Można powiedzieć, że my i zwierzęta to podobne zjawisko. Owszem, zabijamy je i zjadamy, wielu z nas je niepotrzebnie krzywdzi. Ale też są organizacje prozwierzęce, są wegetarianie, zwierzęta są także naszymi towarzyszami. Ogólnie nie jest dobrze widziane okrucieństwo wobec zwierząt. I nawet, jeśli ludzie nie są jednomyślni, to chociaż jakaś część zwierzętom współczuje.
    Ameby co do jednej mają ludzi (i inne istoty) w dupie. Kompletnie bez emocji je niszczą.

    - tey

    OdpowiedzUsuń