Wandzia zostaje wreszcie „nauczycielką”. Jej rola polega na przesiadywaniu po pracy w kuchni i odpowiadaniu na pytania człowieków. Co ciekawe, Wandzia nie opisuje żadnych gwałtownych reakcji ludzi na jej opowieści o podboju światów, w tym i naszego. Jedyne, czego się dowiadujemy to to, że słuchacze byli czasem smutni. No kurza twarz, niedopowiedzenie miesiąca. Czyli pozostałych ludzi też nic nie rusza, nie oburza, nie konfrontują światopoglądu Wandzi, która przecież uważa, że to po prostu sposób, w jaki dusze żyją i koniec. Tak sobie siedzą, słuchają, ewentualnie dopada ich melancholia. Pięknie, po prostu pięknie. Tylko jakoś tego nie kupuję, Stefciu. Nie mówię, żeby statyści mieli się rzucać na duszkę z okrzykami bojowymi, ale tak bez żadnej reakcji? Nic? Bullshit.
Wandzia nie wierzy w najmniejszym stopniu, że człowieki mogłyby ją polubić, no bo wiecie:
Ludzkość ssie: 35
Jednakże coś się zaczyna zmieniać.
Robiliśmy pranie.
– Wando, podasz mi mydło? – odezwała się nagle Trudy.
Na dźwięk swojego imienia poczułam się jak rażona prądem. Osłupiała podałam jej mydło i opłukałam szczypiącą dłoń.
– Dziękuję – powiedziała.
– Nie ma za co – wymamrotałam. Głos załamał mi się na ostatniej sylabie.
Następnego dnia przed kolacją, szukając Jamiego, minęłam się w korytarzu z Lily.
– Hej, Wando – odezwała się i skinęła głową.
Zaschło mi w gardle.
– Hej, Lily – odparłam.
Boru, boru, jaka traŁma.
Opowieści Wandzi stają się rozrywką dla statystów, którzy coraz śmielej zadają pytania o inne planety, ale także o życie dusz na Ziemi. Żadnych negatywnych reakcji, sielanka po prostu.
Musiałam mu przyznać rację, moje opowieści rzeczywiście stały się źródłem rozrywki. Przypominało mi to trochę planetę Wodorostów, gdzie istniało nawet specjalne Powołanie polegające na snuciu opowieści. Byłam tam właśnie jednym z takich Gawędziarzy, dlatego praca wykładowcy w San Diego nie była dla mnie czymś szczególnie nowym. Kiedy zapadał zmrok, wypełniona zapachem chleba i dymu kuchnia przypominała mi tamten nastrój. Wszyscy słuchali w skupieniu, jakby wrośnięci w ziemię. Moje barwne opowieści były odmianą od szarej codzienności – od tych samych mozolnych prac, trzydziestu pięciu znajomych twarzy, wspomnień o utraconych bliskich. Były też ucieczką od strachu i rozpaczy. Toteż wieczorami kuchnia wypełniała się po brzegi. Jedynie Sharon i Maggie nie pojawiły się ani razu.
Evil, evil, fucking evil! Łapiecie już?!
Mijają 3 tygodnie (ha, nareszcie mamy jakiś punkt odniesienia w czasie), gdy wszystko staje na głowie.
Jesteśmy na jednej z "lekcji".Tym razem opowiada Jamie, który w końcu sam już sporo wie z poprzednich opowieści duszki.
Tym razem Heidi chciała dowiedzieć się czegoś więcej o Delfinach, więc poprosiłam go, żeby odpowiadał, oczywiście na tyle, na ile potrafi.
Ludzie zawsze pytali o tę najnowszą z odkrytych planet ze smutkiem w głosie. Widzieli w Delfinach siebie z pierwszych lat okupacji. Kiedy Heidi zadawała kolejne pytania, jej ciemne oczy, mocno kontrastujące z blond grzywką, były pełne współczucia.
Wszyscy się tam Xanaxu nażarli, czy co, że im to wszystko tak strasznie wisi?
– Wyglądają raczej jak olbrzymie ważki, prawda, Wando? – Jamie prawie zawsze prosił mnie o potwierdzenie, choć nigdy na nie nie czekał. – Ale mają skórę i trzy, cztery albo pięć par skrzydeł, zależy od wieku, prawda? I wyglądają, jakby latały w wodzie – bo woda jest tam lżejsza, nie tak gęsta jak nasza. Mają pięć, siedem lub dziewięć nóg w zależności od płci, prawda, Wando? Mają trzy płcie. Mają bardzo długie ręce i mocne palce do budowania różnych rzeczy. Budują podwodne miasta z bardzo twardych roślin, trochę takich jak nasze drzewa, ale nie do końca. Są za nami w tyle, prawda, Wando? Nie zbudowali nigdy statku kosmicznego ani na przykład telefonów. Nasza cywilizacja była bardziej zaawansowana.
Delfinoważki? This shit again? Ok., to po kolei.
Ilość skrzydeł zależna od wieku. Hm. Ale w którą stronę? Wyrastają im dodatkowe z wiekiem (bo np. przyrost ich masy jest tak szybki i nieproporcjonalny, że mniejsza ilość skrzydeł nie da rady ich udźwignąć? To czemu od razu nie rodzą się z właściwą ilością?), czy może tracą skrzydła w wyniku jakiejś atrofii? I dlaczego?
Wyglądają, jakby latały w wodzie – bo woda jest tam lżejsza, nie tak gęsta jak nasza
A co ma do tego gęstość wody? Niektóre zwierzęta w naszym świecie poruszają się w wodzie z taką gracją, że wygląda to, jakby latały. A skoro woda jest rzadsza (nie lżejsza, to nie jest antonim słowa gęsty, gęstość i masa to są dwie różne wielkości fizyczne, choć powiązane ze sobą, że się tak lekko czepnę) to co z powietrzem? Mają jakieś? Skoro woda jest rzadka i lekka, to jak zachowuje się powietrze?
Nie pojmuję zależności odnóży w stosunku do płci. W jaki sposób to działa? I trzy płcie? Jakie? I jakie są ich role?
Budują podwodne miasta z bardzo twardych roślin, trochę takich jak nasze drzewa, ale nie do końca.
Czyli drzewa, ale nie. Wali głową o blat biurka Explain, kuźwa, explain!!!
To ma być scifi? To jest bullshit. BTW, czy po takim opisie ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby przyrównać toto do naszych delfinów?
Na szczęście te kulawe wywody o kosmicznie niedopracowanych, gatunkowych crossoverach przerywa zamieszanie w innej części jaskini. Jamie leci sprawdzić, co się dzieje. Wandzia chce iść z młodym Stryderem, ale Ian ją powstrzymuje, prosząc, by kontynuowała loltastyczną opowieść o Delfinoważakach. Truloff numer 2 wyraźnie niepokoi się czymś, ale nie rusza dupy.
O nie, dalsza część tych bredni, a już myślałam…
– Sześcioro spośród dziewięciorga... dziadków, tak ich nazwijmy, zwykle opiekuje się larwami w pierwszym okresie rozwoju, a pozostała trójka pracuje z sześciorgiem własnych dziadków nad nowym skrzydłem domu, gdzie młode zamieszkają, gdy zaczną się poruszać – tłumaczyłam, jak zwykle nie spoglądając na słuchaczy, tylko na bułki, gdy nagle z końca groty dobiegło mnie głośne westchnienie. Zaczęłam rozglądać się po twarzach słuchaczy w poszukiwaniu osoby, którą przestraszyłam. Nie przerywałam jednak wykładu. – Pozostałych troje dziadków zgodnie ze zwyczajem...
Ale.. jak to niby… z tym rozmnażaniem… i ilością osobników w danym… pokoleni… aaa, chromolić to! I tak niczego sensownego się nie dowiem!
Z początku widziałam tylko smukłą postać Jamiego, uczepioną czyjejś ręki. Był to ktoś tak brudny od stóp do głów, że prawie zlewał się ze ścianą groty. Ktoś zbyt wysoki, by mógł to być Jeb, który zresztą właśnie pojawił się za Jamiem. Nawet z tej odległości widziałam, że Jeb ma przymrużone oczy i zmarszczony nos, jakby się niepokoił, co przecież zdarzało mu się niezwykle rzadko. Za to twarz chłopca promieniała radością.
– Oho – powiedział Ian cichym głosem, ginącym w trzasku płomieni.
Tajemnicza postać zrobiła krok do przodu, podniosła drżącą dłoń i zacisnęła ją w pięść.
Z jej gardła wydobył się głos Jareda, chłodny i beznamiętny.
– Co to ma znaczyć. Jeb?
Well, hello there! Jared nie zawodzi już na samym wejściu. Pluszaczek wrócił, by siać miłość i zrozumienie!
Ścisnęło mnie w gardle. Próbowałam przełknąć ślinę, ale nie mogłam. Próbowałam oddychać, ale nie byłam w stanie. Serce waliło mi nierówno.
"Jared!" Melanie przebudziła się i piszczała w uniesieniu, "Jared wrócił!"
– Wanda opowiada nam o kosmosie – zatrajkotał Jamie, chyba wciąż nie zdając sobie sprawy z grozy sytuacji. Być może był zbyt przejęty, by zwrócić na to uwagę.
– W a n d a? – powtórzył Jared, prawie warcząc.
Ociera kryształowe łzy Tak się za tobą stęskniłam, sukinsynu! A teraz komuś przypierdol! Najlepiej jakiejś bezbronnej kobiecie, ewentualnie choremu staruszkowi lub dziecku.
Welcome to Bedrock: 14
Niestety, zanim Jared przystąpi do rękoczynów, Paige (pamiętacie, która to? Ja też nie za bardzo.) zauważa swojego trulawera Andy’ego (aaa, to ta!) i rzuca się w jego męskie ramiona.
Spontaniczna reakcja Paige w jednej chwili odmieniła atmosferę. Ludzie zaczęli coś mówić i podnosić się z miejsc. Witali powracających towarzyszy. Próbowałam zrozumieć ich miny – na twarzach mieli nienaturalne uśmiechy i od czasu do czasu zerkali ukradkiem w moją stronę. Minęła długa, wolna sekunda – czas zdawał się zastygać dookoła mnie i krępować mi ruchy. W końcu dotarło do mnie, że czują się winni.
– Wszystko będzie dobrze, Wando – powiedział cicho Ian.
Spojrzałam mu w twarz zaszczutym wzrokiem.
Jakim wzrokiem?!
No nic, krajobraz nie byłby kompletny, gdyby nie pojawił się Brat Samo Zło. Et voila!
– Co tu się dzieje, do cholery? – zagrzmiał nowy głos.
Był to Kyle, łatwy do rozpoznania z racji postury. Przecisnął się koło Jareda i ruszył... w moją stronę.
– Sami pozwalacie się okłamywać? Upadliście wszyscy na łeb? A może przyprowadził tu Łowców? Jesteście pasożytami?
Większość spuściła głowy ze wstydu. Tylko kilka osób nie ugięło karku i trzymało się prosto: Lily, Trudy, Heath, Wes... i biedny Walter, kto by pomyślał, że właśnie on!
– Spokojnie, Kyle – odezwał się schorowanym głosem.
Kyle nie zwrócił na niego uwagi. Szedł ku mnie zdecydowanym krokiem, a kobaltowe oczy, podobne jak u brata, płonęły mu gniewem.
Nie potrafiłam jednak utrzymać na nim wzroku – spojrzenie co chwila uciekało mi w stronę mrocznej sylwetki Jareda. Próbowałam wyczytać coś z jego zakamuflowanej twarzy.
Uczucie Melanie rozlewało się we mnie niczym woda z przerwanej tamy.
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 14
Z powodu MIŁOŹDZI Wandzia nie zwraca uwagi na szarżującego byka, eee, znaczy, Kyle’a. Nic to, w końcu ma teraz własnego truloffa do obrony. Ian zasłania swą męską piersią duszkę, zanim ta dostanie z bańki od Brata Samo Zło.
Ian stara się wytłumaczyć bratu, że Wandzia jest jako ten baranek, niegroźna i przytulaśna.
Starszy z braci zacisnął zęby. Kątem oka spostrzegłam, że sięga po coś do kieszeni. Dopiero to mnie otrzeźwiło. Drgnęłam, oczekując w jego ręku broni.
– Zejdź mu z drogi, Ian – powiedziałam zdławionym głosem.
Ian nie zareagował. Dziwiło mnie, jak bardzo drżałam o jego zdrowie. Nie była to jednak instynktowna, podskórna potrzeba, by go chronić, taka jak w przypadku Jamiego czy nawet Jareda. Wiedziałam po prostu, że Ian nie powinien ryzykować życia w mojej obronie.
E tam, to albo MIŁOŹDŹ, albo skurcze łydki.
Kyle nie wyciąga jednak na brata giwery, ale latarkę, by sprawdzić, czy Ian nadal jest sobą.
– Uspokój się, a wszystko ci wyjaśnimy.
– Nie. – Odpowiedź nie padła z ust Kyle’a, lecz rozległa się za jego plecami. Patrzyłam, jak Jared idzie przez tłum w naszą stronę. Razem z nim szedł zdezorientowany Jamie, który ani na chwilę go nie puścił. W miarę jak się zbliżali, coraz lepiej widziałam twarz ukrytą pod maską brudu. Nawet majacząca ze szczęścia Melanie od razu spostrzegła bijącą od niej nienawiść.
Jeb chciał dobrze, ale skupił się nie na tych ludziach, co trzeba. Co z tego, że Trudy i Lily zaczęły się do mnie odzywać, że Ian chciał mnie bronić przed bratem, że Sharon i Maggie nie próbowały mi zrobić krzywdy. Jedyna osoba, której zdanie naprawdę się liczyło, właśnie podjęła decyzję.
Jedyna osoba, która nie zasługuje na to, by ktokolwiek liczył się z jej zdaniem.
– Za późno na spokój – powiedział Jared przez zęby. – Jeb – dodał, nie oglądając się na starca. – Podaj mi strzelbę.
Zapanowała cisza tak napięta, że czułam w uszach ciśnienie.
Wiedziałam, że to koniec, odkąd ujrzałam z bliska jego twarz. Wiedziałam też, co robić, a Melanie się ze mną zgadzała. Najciszej, jak potrafiłam, zrobiłam krok w bok i do tyłu, tak by Ian nie stał na linii strzału, po czym zamknęłam oczy.
– Nie mam jej przy sobie – odparł Jeb rozwlekłym tonem. Zerknęłam spod powiek i zobaczyłam, jak Jared obraca się, by zobaczyć to na własne oczy.
– Trudno – wymamrotał i uczynił kolejny krok w moją stronę. – Gdybyś przyniósł broń, byłoby szybciej po sprawie. Bardziej humanitarnie.
– Jared, porozmawiajmy – odezwał się cicho Ian, nie ruszając się z miejsca.
– Dość już gadania – burknął Jared. – Jeb zostawił to mnie i podjąłem decyzję.
Ale co go tak nagle uruchomiło? Wszak niedawno nie był pewien żadnej decyzji, rozdarty jak ten bohater tragiczny. Teraz zobaczył, że Wandzia się zasymilowała, wszystko idzie gładko i to wystarczyło? O co temu gnojowi chodzi? Widzę, że ludzie za dobrze traktowali duszkę. Gdyby dalej siedziała o suchym pysku i pustym żołądku w celi (najlepiej we własnych szczynach), to może miałby więcej satysfakcji i przez to jakąś chorą namiastkę litości. Ale żeby tak po ludzku się z nią obchodzić? Nie, trzeba sukę zaciukać, za dobrze ma! Boru, toż to jest czysta, nierozcieńczona psychopatia.
Welcome to Bedrock: 15
Jeb odchrząknął głośno. Jared obejrzał się na niego.
– No co? – sarknął. – Sam ustaliłeś zasadę.
– I owszem.
Jared zwrócił się z powrotem ku mnie.
– Ian, zejdź mi z drogi.
– Ale, ale – odezwał się Jeb, dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończył. – Nie wiem, czy pamiętasz, jak ona brzmi. Decyduje ten, kto ma prawo do ciała.
Jaredowi wystąpiła na czoło żyła.
– No i?
– Mnie się wydaje, że ktoś tu ma do niej takie samo prawo jak ty. A może i większe.
I teraz dopiero na to wpadłeś? Rychło w czas.
– Nie wolno ci, Jared! – wydusił. – Nie możesz. Wanda jest dobra. Przyjaźnimy się! A Mel? Co z Mel? Nie możesz zabić Mel! Proszę! Musisz... – Urwał. Widać było, że bardzo cierpi.
Zamknęłam oczy i starałam się wyprzeć ten obraz z umysłu. Z wielkim trudem powstrzymywałam się, żeby nie podejść do chłopca. Usztywniłam mięśnie i powtarzałam sobie, że wcale by mu to nie pomogło.
– Sam widzisz, że mamy tu różnicę zdań – powiedział Jeb gawędziarskim tonem, nieprzystającym do powagi sytuacji. – A Jamie ma chyba tyle samo do powiedzenia co ty.
Nastało milczenie tak długie, że otworzyłam oczy. Jared spoglądał na udręczoną, przelękłą twarz chłopca. Sam też miał w oczach strach, ale zupełnie inny.
– Jeb, jak mogłeś do tego dopuścić? – szepnął.
– Musimy porozmawiać – odparł Jeb. – Ale może najpierw trochę odpocznij. Kąpiel poprawi ci humor.
Jared posłał starcowi posępne spojrzenie, pełne bólu i niedowierzania. Nasuwały mi się jedynie ludzkie skojarzenia. Cezar i Brutus. Jezus i Judasz.
Jeżu, jaki patos. Błagam, Stefciu, nie pakuj do swego dzieła poważnych postaci historycznych i religijnych. Właściwie nie pakuj żadnych poza własnymi, bo te literackie nadużycia z serii Tłajlajt (no wiecie, Romeo i Julia, Catherine i Heathcliff itd.) dalej mi się śnią po nocach.
Spieniony takim obrotem spraw Jared zabiera swego przydupasa i robi exit stage left.
– Uff – westchnął Ian. – Niewiele brakowało. Ładnie wybrnąłeś. Jeb.
– Potrzeba matką wynalazku – odparł Jeb. – Ale za wcześnie jeszcze, by się cieszyć.
Eee… czyli co, ten pomysł z prawem Jamiego Jeb sobie właśnie wyciągnął z kapelusza i to tylko dlatego, że nic innego nie przychodziło mu do głowy?
Jako że niebezpieczeństwo zostało na chwilę zażegnane, pozostali ludzie rozluźniają się. Wandzia podchodzi do Jamiego, żeby go pocieszyć.
Roztrzęsiony Jamie stał sam jak palec na środku opustoszałego pomieszczenia. Uznałam, że wszystkie osoby, które zostały, są mi przyjazne, i ośmieliłam się do niego podejść. Objął mnie w talii, a ja drżącymi rękoma poklepałam go po plecach.
– Już dobrze – skłamałam szeptem. – Już dobrze. – Wiedziałam, że każdy głupi wychwyciłby fałszywą nutę w moim głosie, a Jamie nie był głupi.
– Nie zrobi ci krzywdy – powiedział Jamie niskim tonem, powstrzymując łzy. – Nie pozwolę mu.
– Cii.
Byłam przerażona, czułam, że moja twarz stężała w wyrazie trwogi. Jared miał rację – jak Jeb mógł do tego dopuścić? Gdyby zabili mnie pierwszego dnia, zanim jeszcze Jamie w ogóle mnie zobaczył... Albo w pierwszym tygodniu, gdy siedziałam w celi, zanim zdążył mnie polubić... Albo gdybym chociaż trzymała język za zębami i nic powiedziała nic o Melanie... Było jednak za późno. Przytuliłam go mocniej.
Mea culpa: 7
Tak, robaczku, to twoja wina, że cię nie zabili. Cthulhu, daj mi cierpliwość dla tej rozlazłej ameby.
Melanie była nie mniej przerażona. „Moje biedne maleństwo.”
Maleństwo? Jeżu. Tak tylko przypomnę, w razie by komuś umknęło, że to jest nastolatek.
Nie ma jak u mamy: 19
„Mówiłam ci, że to zly pomysł wszystko mu powiedzieć”, przypomniałam dla porządku.
„Jak on teraz zniesie naszą śmierć?”
„To będzie straszne. Będzie zszokowany i zrozpaczony, i...”
„Starczy, przerwała. Wiem. Ale co możemy zrobić?”
„Przeżyć?”
No co ty nie powiesz? Cóż za nieortodoksyjne podejście do zagadnienia.
Rzecz jasna WandzioMela od razu stwierdza, że to bezsęsu jest, bo szans na przetrwanie ma tyle, co jętka o skłonnościach samobójczych, parafrazując pana Gaimana.
– Muszą się najpierw otrząsnąć z szoku. – Rozpoznałam za plecami altowy głos Trudy.
Altowy głos? Nikt tak nie myśli o wypowiadających się ludziach. Och, Zdzicho dziś spytał mnie barytonem: „Jak ci idzie analiza?”, a ja mu na to odparłam mym sopranowym głosem: „Wpienia mnie ten badziew, chodźmy się napić”.
Człowieki postanawiają ukryć gdzieś Wandzię zanim Jaredowi i Bratu Samo Zło nie opadnie ciśnienie. Przerzucają się więc różnymi pomysłami, które nie są nawet makabrycznie głupie. Ale nie, przecież to Stefka, więc Wandzia nie może po prostu zgodzić się na w miarę logiczną opcję.
– Muszę pobyć sama – zwróciłam się do niego, nie zważając na utkwione we mnie spojrzenia. – Potrzebuję chwili dla siebie. – Skierowałam wzrok w stronę Jeba. – A wy będziecie mogli przedyskutować to beze mnie. To nie w porządku, żebyście musieli podejmować decyzje w obecności wroga.
– Proszę cię, nie bądź taka – odparł.
– Potrzebuję chwili skupienia, Jeb.
Odsunęłam się od Jamiego i puściłam jego ręce. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu i drgnęłam. Był to Ian.
– To naprawdę nie jest dobry pomysł, żebyś włóczyła się sama po jaskiniach.
Pochyliłam się w jego stronę i odezwałam cicho, by Jamie nie mógł
mnie zrozumieć.
– Po co odwlekać to, co nieuniknione? Czy to mu jakoś pomoże?
Byłam przekonana, ze znam odpowiedź na to pytanie. Prześliznęłam mu się pod ręką i ruszyłam biegiem do wyjścia.
– Wanda! – krzyknął za mną Jamie.
Ktoś go uciszył. Nie słyszałam za plecami żadnych kroków. Widocznie zrozumieli, że tak będzie najlepiej.
IDIOTYZM
Tyle zachodu, żeby ta rozwielitka przeżyła i się zaaklimatyzowała, a teraz puszczają ją samopas i to właśnie wtedy, kiedy po jaskini krąży banda psycholi. To się nazywa wyczucie czasu.
Ok., Wandzia idzie pospacerować.
Tunel był ciemny i pusty. Przy odrobinie szczęścia mogłam przemknąć całkiem niepostrzeżenie skrajem jaskini z ogrodem.
Jedyną rzeczą, jakiej nigdy mi nie pokazano, było wyjście z jaskiń. Miałam wrażenie, że byłam już wszędzie po kilka razy i że nie było takiej szczeliny, przez którą bym nie przechodziła w tym czy innym celu. Myślałam o tym teraz, idąc chyłkiem wzdłuż najbardziej zacienionej ściany jaskini z ogrodem. Gdzie mogło być wyjście? I przede wszystkim: czy gdybym je znalazła, mogłabym uciec?
Nie przychodziła mi do głowy żadna rzecz, dla której byłoby warto – na pewno nie dla bezkresnej pustyni, ale też nie dla Łowczyni ani Uzdrowiciela, ani Pocieszycielki, ani dla tamtego życia, po którym nie został już prawie żaden ślad. Wszystko, co miało dla mnie jakąś wartość, było tutaj. Jamie. Jared, mimo że chciał mnie zabić. Nie wyobrażałam sobie, bym mogła ich opuścić.
Pff, no przecież.
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 15
Jeb. Ian. Miałam tu teraz przyjaciół. Doktor, Trudy, Lily, Wes, Walter, Heath. Dziwni ludzie, którzy umieli przymknąć oko na to, czym jestem, i dostrzec we mnie kogoś, kogo wcale nie muszą zabijać. Może kierowała nimi jedynie ciekawość, ale nie zmieniało to faktu, że byli gotowi mnie bronić wbrew całej reszcie, ryzykując jedność ludzkiej wspólnoty.
Ty tępa dzido, jeżeli ktoś kogoś broni w obliczu psychopaty i pitekantropa, to na pewno nie z ciekawości!!! Szczególnie, gdy w grę wchodzi spokój takiej małej, zamkniętej społeczności, jak ta! Już nawet walić głową o ścianę nie mam siły, jak czytam takie pieprzenie!
Ludzkość ssie: 36
Nie byłam w jaskini sama, z drugiego końca dobiegały czyjeś głosy. Nie zatrzymywałam się, bo wiedziałam, że jestem niewidoczna, a poza tym właśnie znalazłam szczelinę, której szukałam.
Koniec końców, było tylko jedno miejsce, dokąd mogłam się udać. Poszłabym tam, nawet gdybym jakimś trafem znalazła stąd wyjście. Zanurzyłam się powoli w zupełnych ciemnościach.
I niech cię ta ciemność pochłonie i nie wypuszcza, sparkląca idiotko!
Koniec rozdziału. Na szczęście, albowiem więcej tego dobrodziejstwa na jeden raz bym nie zdzierżyła. To się nazywa mood whiplash. Po ostatnich nudach i smętach taki ładunek czystego wkurwu. Czuję się przedziwnie odświeżona. Oby tak dalej. Tally-ho!
Statystyka:
Adolf approves : 33
Bellanda Wandella van der Mellen : 29
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 15
Ludzkość ssie: 36
Mea culpa: 7
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 34
Welcome to Bedrock: 15
Witaj, Morfeuszu : 14
Beige