Zacznijmy
od dobrej wiadomości.
Pamiętacie
zapewne moje narzekania związane z perspektywą rychłego pojawienia
się na scenie człowieka-pitekantropa, znanego także jako główny
tru loff serii. Nie, nic się nie zmieniło w tej kwestii; nie
wspomniałam Wam jednak, iż razem z wątkiem Howe'a na karty
powieści zawita jedna z najwspanialszych postaci, jakie kiedykolwiek
wyszły spod palców Meyer.
Powitajcie
Jebediaha Strydera, znanego szerzej jako wuj Jeb.
Jeśli
śledziliście nasze analizy „Zmierzchu” doskonale wiecie, iż
ukułam tam pojęcie Brygady N – fikcyjnej frakcji zrzeszającej
najbardziej udane persony sagi (Charlie Swan, Emmett Cullen, Billy
Black). Wierzcie lub nie, ale wuj Jeb to najlepsze cechy każdego z
owych mężczyzn wcielone w jedno ciało, facet posiada bowiem
przenikliwość Billy'ego, poczucie humoru Emmetta oraz charyzmę
komendanta. Co więcej:
a)
w przeciwieństwie do takiego chociażby ojca Belli, nie jest – w
mniemaniu autorki, rzecz jasna – bohaterem nieco felernym,
istniejącym głównie po to, by na jego tle jeszcze jaśniej
świeciły gwiazdy naszych protagonistów; nie, Jeb od początku
przedstawiany jest jako twardy, rozsądny chłop, który trzyma w
garści cały ten cyrk i
b)
w przeciwieństwie do takiego chociażby Carlisle'a, nie przyklaskuje
z uwielbieniem wszelakim psychopatycznym poczynaniom ukochanego
głównej bohaterki i regularnie przypomina Jaredowi, że jest nikim
więcej jak rozhisteryzowaną primadonną o przerośniętym ego.
Nie
pytajcie nawet, jakim cudem tak fajna postać została nie tylko
opisana, ale i przyporządkowana do grona „naszych”; lubię sobie
wyobrażać, iż Strydera stworzył któryś z braci lub synów
Stefy, nie mogący dłużej znieść genetycznych pomyłek z sagi i
podstępem zmusił swą siostrę/matkę, by umieściła jego dzieło
w najnowszej książce.
No
dobrze, czas wracać, do...ekhm....właściwej akcji. Tyle
dobrego, że od tej chwili faktycznie będziemy mogli mówić o
pewnym postępie, bowiem narzekania duetu W&M oraz liczne
flashbacki zostaną zastąpione przez autorkę desperackimi próbami
stworzenia fabuły.
Rozdział
rozpoczyna się w tym samym miejscu, gdzie zakończyliśmy naszą
podróż tydzień temu; wuj Jeb pochyla się nad konającą z
pragnienia Wagabundą (przykro mi, Meyer; twój mierny talent
połączony z przesadnym wydelikaceniem tych ameb sprawia, iż przed
oczami mam jedynie niezaradną marudę, niezdolną do przeżycia
kilku godzin w polowych warunkach), ta zaś dopytuje się gorączkowo,
czy mężczyzna znalazł - lub też został odnaleziony przez -
Jamiego i Jareda. Słysząc odpowiedź przeczącą (ha! Czujecie ten
dreszczyk podniecenia, tę niepewność trzymającą Was w
napięciu?...No weźcie, nie bądźcie tacy, nasza autorka naprawdę
się stara) przeżywa zrozumiałe załamanie nerwowe i pogrąża się
w angście. Jeb pozostawia ją samą sobie i odchodzi coś załatwić
(zapewne błagać Stefcię, by wypuściła go z tego gniota, nim
sprawy przyjmą naprawdę zły obrót), a my zaczynamy kolejną rundę
teleturnieju „Dusze i niekonsekwencje świata przedstawionego
powieści”.
Woda i lekki chłód rozbudziły nas, choć wcale tego nie chciałyśmy. Przewróciłyśmy się z powrotem na brzuch. Byłyśmy więcej niż wycieńczone. Znajdowałyśmy się w kolejnym, jeszcze boleśniejszym stadium. Może przynajmniej uda nam się zasnąć, pomyślałyśmy. Wystarczy nie myśleć o niczym. Uda się.Udało.Gdy się obudziłyśmy, noc jeszcze trwała, ale ze wschodu powoli nadchodził już świt.
Chwilę
wcześniej Wagabunda opisywała w ten sam sposób swój stan
emocjonalny, co było o tyle sensowne, iż jak doskonale wiemy,
pobiera wszystkie uczucia od Melanie. Tym razem jednak mówimy o
zachowaniach stricte fizycznych, jak przewracanie się z boku na bok
czy budzenie się...i nagle okazuje się, że w tym wypadku TAKŻE
możemy mówić o symbiozie? A może to tylko taka metafora? Meyer,
na wszystko co dla ciebie drogie, daj nam chociaż jakieś wskazówki,
jak działa to całe połączenie między żywicielem i pasożytem!
Świat
według Terencjusza: 23
Niespodzianka
– okazuje się, że wuj Jeb zostawił dziewczynkom manierkę z
wodą. To co, chcecie przeczytać, jak wygląda reakcja osoby, która
jest na skraju śmierci z odwodnienia i jakimś cudem uzyskuje dostęp
do życiodajnego płynu?
Powoli usiadłyśmy, zaskoczone, że nie złamałyśmy się przy tym na pół jak uschnięty patyk. Co więcej, czułyśmy się lepiej. Widocznie dobroczynna woda zdążyła się już trochę rozejść po organizmie. Ból zelżał i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczułyśmy głód.Sztywnymi, niezdarnymi palcami zdjęłyśmy zakrętkę. Manierka nie była pełna po brzegi, ale wody starczyło, by znów rozciągnąć żołądek. Musiał się skurczyć. Wypiłyśmy wszystko. Racjonowanie nie miało teraz sensu.Wypuściłyśmy blaszaną manierkę z rąk; upadła na piasek z głuchym, przytłumionym brzęknięciem. Całkiem się już przebudziłyśmy, lecz było nam tęskno do stanu nieświadomości.
W
komentarzach pod ostatnią analizą znajdziecie alternatywny fragment
rozdziału dwunastego autorstwa Leny, która w przekonujący sposób
oddała tok myślowy osoby w sytuacji Wagabundy. Nie muszę chyba
dodawać, że nieco różnił się on powyższego cytatu.
Stefa,
nie masz pojęcia, jak powinna zachowywać i czuć się osoba bliska
wyczerpania, dlatego proszę cię i zaklinam: wróć do opisów
marmurowych torsów. Są równie złe, ale przynajmniej od czasu do
czasu wywołują na naszych twarzach mimowolny uśmiech.
Niestety,
wygląda na to, że nie wszyscy popierają samarytańskie odruchy
Jeba:
– Dlaczego dałeś mu wody? – zapytał ktoś gniewnie za naszymi plecami.(...)Przed nami stało w półkolu ośmioro ludzi. Wszyscy co do jednego byli ludźmi, bez dwóch zdań. Nigdy wcześniej nie widziałam tak wściekłych twarzy; w każdym razie nie wśród dusz. Te wykrzywione nienawiścią usta, te zaciśnięte zęby, zupełnie jak u dzikich zwierząt. I te brwi ściągnięte nisko nad ziejącymi złością oczyma.
Naprawdę,
to wszystko, co mam do powiedzenia w tym temacie. Meyer, idź się
leczyć. Byle prędko.
Okazuje
się, że nasi mają ze sobą różne rodzaje broni – noże,
maczety, maczugi. Nad wszystkimi góruje jednak wuj Jeb i jego
strzelba.
Ach,
strzelba wuja Jeba. Musicie wiedzieć, że w tej książce jest ona
czymś więcej niż zwykłą bronią – to niemal insygnium, symbol
najwyższej władzy sprawowanej przez Strydera. Najlepszym dowodem
niech będzie fakt, iż nikt poza mężczyzną nie łazi po kryjówce
z bronią palną; król jest tylko jeden.
Wybaczcie
– ten facet to jedyny jasny punkt w oceanie potworności tworzących
tę powieść; co więcej, nieodmiennie przywodzi mi na myśl
Bobby'ego
Singera,
co samo w sobie czyni z niego ucieleśnienie pojęcia badass.
Nic na to nie poradzę, że bardzo, ale to bardzo go lubię.
Ogarnęła mnie groza, gdy tymczasem Melanie patrzyła na nich z zachwytem. Była pod wrażeniem ich liczebności. Ośmiu ocalałych. Dotychczas myślała, że Jeb jest sam lub co najwyżej z dwoma innymi osobami. Widok tylu żywych ludzi napawał ją niepomierną radością.„Oszalałaś”, zwróciłam się do niej. „Przyjrzyj im się.”Zmusiłam ją, by spojrzała na to tak jak ja – by ujrzała groźne postacie w brudnych dżinsach i zakurzonych bawełnianych koszulach. Może i kiedyś byli ludźmi w jej rozumieniu tego słowa, lecz w tej chwili byli czymś innym. Barbarzyńcami. Potworami. Stali nad nami żądni krwi.
Po raz
drugi:
Ale
wiecie co? Pomijając antropofobię Stefy, Wagabunda ma tu trochę
racji. Ci ludzie ewidentnie chcą im zrobić kuku, co nie jest dziwne
biorąc pod uwagę, że w ich oczach nasze duo to nic więcej niż
przebrzydły kosmita. Radość radością, wypadałoby jednak
zastanowić się, jak by tu rozegrać scenę powitania, coby nie
zrobiło się niezręcznie...
...ale
co ja Wam będę mówić – sami niedługo przekonacie się, że nie
kłamałam, mówiąc o rychłym zidioceniu Mel.
Melanie też w końcu przejrzała na oczy. Choć wcale nie miała na to ochoty, musiała przyznać mi rację. Była to ludzkość w najgorszym wydaniu, jak z gazety, którą czytałyśmy w opuszczonym domu. Przed nami stała banda morderców.
I po
raz trzeci.
Nic
mnie nie obchodzi, że obiektywnie patrząc ekipa wuja Jeba
faktycznie może sprawiać nie najlepsze wrażenie. Mam dość
nieustannego podkreślania, jakie z nas monstra; do wykreowania
obrazu całkowitego zła brakuje jeszcze tylko wideł i rogów.
Jakby
było mało nieszczęść, Wagabunda uświadamia sobie nagle, że
śmierć nie jest bynajmniej najgorszym, co może ją spotkać,
albowiem ludzkość na przestrzeni dziejów wynalazła najróżniejsze
sposoby wyciągania informacji od niepożądanych jednostek:
Natychmiast uprzytomniłam sobie jedyną rzecz, której mogli ode mnie chcieć. Tajemnicę, której nigdy, przenigdy nie wolno mi było wyjawić. Cokolwiek by mi robili. Zrozumiałam, że w ostateczności będę musiała się zabić.Nigdy nie dopuściłam Melanie do tej tajemnicy. Użyłam teraz jej własnych metod. Odgrodziłam się murem, by móc w samotności o tym pomyśleć, pierwszy raz od zabiegu. Wcześniej nie musiałam do tego wracać, nie było takiej potrzeby.
Wiecie
co? To „odgradzanie się” wygląda na bardzo, ale to bardzo łatwy
proces. Spójrzcie tylko: Wagabunda nie chce, żeby Melanie coś
zobaczyła i hop! Melanie tego nie widzi. Istnieje spora szansa, że
winą za to należy obarczyć pisarski antytalent jej stwórczyni i
wynikające z niego beznadziejne opisy, ale równie dobrze Stefa może
zakładać, że to faktycznie takie proste – tworzę sobie w
myślach (zapewne stawiając cegiełka po cegiełce) mur, który
przebiega...cóż...gdziekolwiek bądź, i po swojej stronie, która
znajduje się...ekhm...tutaj lub też i w innym miejscu, chowam
myśli, który mój żywiciel żyjący ze mną w symbiozie na pewno
nie ujrzy, ponieważ...Nie, to nadal nie ma sensu.
Świat
według Terencjusza: 24
Melanie nie była zresztą nawet zbytnio zaciekawiona, w ogóle nie próbowała się przebić przez mur. Miała pilniejsze zmartwienia niż to, że nie tylko ona ma sekrety.
Punkt
dla niej. Jesteśmy dopiero na 110 stronie e-booka, a ja już mam
serdecznie dość Weltschmerzu tego robala; świadomość, że będzie
tylko gorzej, bynajmniej mnie nie pociesza.
Czy to, że nie dopuszczałam jej do tajemnicy, miało jakieś znaczenie? Nie byłam tak twarda jak ona. Nie wątpiłam, że zniosłaby tortury. A ja? Ile bólu zniosę, zanim wszystko im opowiem?
Cóż,
biorąc pod uwagę, na kim jesteś wzorowana, zapewne nie więcej niż
trzy minuty. I czy naprawdę muszę komukolwiek tłumaczyć, dlaczego
wolałabym (przynajmniej do końca dzisiejszego rozdziału) czytać o
pannie Stryder?
A
teraz...O, nie. To jest TEN moment.
„Nic nam nie zrobią. Wuj Jeb nie pozwoli mnie skrzywdzić.”„Wuj Jeb nie wie, że tu jesteś”, zauważyłam.„No to mu powiedz!”Spojrzałam Jebowi w twarz. Gęsta broda zasłaniała mu usta, więc nie znałam ich wyrazu, ale oczy nie płonęły tak jak u pozostałych. Kątem oka dostrzegłam, że paru ludzi przeniosło wzrok ze mnie na niego. Czekali, aż odpowie na pytanie. Wuj Jeb przyglądał mi się uważnie, nie zwracając na nich uwagi.„Nie mogę. Nie uwierzy mi. Pomyślą, że ich okłamuję, i wezmą mnie za Łowcę. Pewnie znają się na rzeczy i wiedzą, że tylko Łowca zjawiłby się tutaj ze zmyśloną historyjką, żeby przeniknąć w ich szeregi.”Melanie w mig pojęła, że mam rację. Samo słowo „Łowca“ budziło w niej wstręt i nienawiść. Wiedziała, że ci ludzie czują podobnie.„Zresztą to nieistotne. Jestem duszą i to im wystarczy.”
Obiecałam
Wam (krótki, ale jednak) ranting;
a zatem będzie ranting.
Jedną
z (niewielu) niezmiennych, kanonicznych zasad funkcjonowania dusz
jest ich nieumiejętność kłamania. Mamy to podane w książce
czarno na białym; tylko Łowcy są fizycznie zdolni do oszukiwania
innych. Jeżeli więc Wagabunda podzieli się swą historią (która,
jak wiemy, jest prawdziwa), może nastąpić jeden z dwóch
poniższych scenariuszy:
a)
uciekinierzy jej uwierzą
b)
uciekinierzy uznają, że kłamie.
A
teraz czas na ujawnienie prawdziwie komicznego elementu tej
pseudo-dramy; opcje a) i b) wcale się nie wykluczają. Wręcz
przeciwnie – jedna w dużej mierze wynika z drugiej.
Zróbmy
symulację. Najpierw wersja a). Dziewczyny automatycznie zakładają,
że ludzie uznają ich opowieść za kłamstwo – co jest bardzo
prawdopodobne, ale nie stuprocentowo pewne. Przypomnijcie sobie
historię Kevina; wśród naszej rasy zdarzają się osobniki, które
są w stanie przezwyciężyć najeźdźcę, a Mel znana jest ze swego
uporu. Dlaczego więc z góry przyjmować, że nic z tego nie
wyjdzie?
Ale w
porządku – możemy się zgodzić, że pierwsza z możliwości
faktycznie jest już nieco zbyt optymistyczna. W takim razie mamy
jeszcze alternatywę w postaci punktu b).
I tu
cały misterny plan Stefy bierze w łeb.
Ok,
człowieki stwierdzają, że Wagabunda łże jak z nut i jest
szpiegiem. Co dalej? Cóż, jak widzieliśmy, wuj Jeb nie jest
jeszcze wobec niej szczególnie wylewny, ale nie jest też ewidentnie
wrogo nastawiony, a to on ma w kryjówce najwięcej do powiedzenia.
Poza tym, pomyślcie logicznie – gdyby istniała szansa, choćby
dramatycznie mała, że osoba którą kochacie wciąż żyje,
chcielibyście ryzykować?
Wszystko,
co w takim układzie muszą zrobić nasi bohaterowie, to wziąć
Wagabundę na przeczekanie i sprawdzić wiarygodność jej
historyjki. Na początek zamknąć ją w odosobnieniu i upewnić się,
czy nikt jej nie śledził (z powodu wybitnej tępoty naszej duszki,
która przejawia się m.in. w masowym pozostawianiu za sobą śladów,
byłoby to niestety możliwe, ale przeprowadźmy się na chwilę do
bezkonfliktowego Meyerlandu). Kiedy przekonają się, że faktycznie
przyszła do kryjówki sama, wystarczy ją obserwować i nieustannie
podpuszczać; gdyby Wagabunda w rzeczywistości nie była połączona
z Melą, a miała dostęp jedynie do jej wspomnień, szybko by się
to wydało, bo na tym etapie dusza powinna już „wyprzeć”
swojego żywiciela i mieć z nim minimalny (jeśli w ogóle) związek.
Pytania z zaskoczenia: „Co Melanie myśli o xyz?”, zadawane
niespodziewanie przez osoby, które doskonale znały pannę Stryder
wkrótce odsłoniłyby ewentualny blef.
Jednak
nic z tego, bo dziewczyny znajdują jeszcze jedną, monumentalnie
głupią ścieżkę c) – nie robić absolutnie nic.
Owszem,
istnieje szansa, iż plan b) spali na panewce i ludzie jednak
zamordują Wagabundę. Ale wiecie co?
JEŻELI
TA AMEBA W ŻADEN SPOSÓB NIE ZACZNIE SIĘ BRONIĆ, ZROBIĄ TO Z CAŁĄ
PEWNOŚCIĄ.
W tej
chwili Wagabunda sama wkłada ludziom broń do ręki. Milcząc nie
jest w stanie ugrać NICZEGO – bo skoro nie ma zamiaru
poinformować zebranych, że oprócz niej siedzi w tym ciele ktoś
jeszcze, to z jakiej racji mieliby okazać jej taryfę ulgową?
I tu
przechodzimy do kolejnego problemu – jak właściwie nasz duecik
wyobrażał sobie spotkanie z krewnymi i znajomymi królika? Dopiero
teraz dotarło do nich, że znalezienie uciekinierów
to dopiero pierwszy krok, będą bowiem musiały jeszcze przekonać
ich do tego, że Mel wciąż żyje i ma się dobrze? To już nie jest
zwykła dziura fabularna – to tak olbrzymi fail, że gdybyśmy
przenieśli go z kart książki do naszego wszechświata, połknąłby
Układ Słoneczny.
Wagabundo?
Melanio? Stefciu? Oto, co myśli o was Crowley:
A ja
się z nim zgadzam.
Nie
myślcie jednak, że to mój jedyny problem, gdy w grę wchodzi
powyższy fragment. Dusze są fizycznie niezdolne do kłamstwa, tak?
Zawsze mówią prawdę, samą prawdę i tylko prawdę, racja?
Cóż...nie.
Nie, jeśli są zarazem awatarem autorki.
To, że
Meyer ma zwyczaj naginać własny kanon (hello, Renesmee!) nie jest
niczym nowym ani zaskakującym. Ale pomijając poczęcie
Nabuchodonozora, trudno by mi było wskazać w którejkolwiek z jej
powieści aż TAK ewidentne łamanie własnych zasad.
Dlaczego
o tym piszę? Ponieważ podczas naszej podróży przez karty
„Intruza” przekonacie się niejednokrotnie, iż podobnie jak to
miało miejsce u Belli, jednym z największych hobby naszej
protagonistki jest oszukiwanie wszystkiego i wszystkich, którzy
staną na jej drodze. Czasem będą to małe kłamstewka, czasem
wielkie łgarstwa, które znacząco wpłyną na dalszy przebieg
akcji, ale jedno jest pewne – zmyślanie nasza stonoga ma we krwi.
Mężczyzna z maczetą był największy ze wszystkich, czarnowłosy, o dziwnie jasnej karnacji i intensywnie niebieskich oczach. Wydał z siebie pomruk niezadowolenia i splunął na ziemię, po czym zrobił krok naprzód, z wolna unosząc długie ostrze.Im szybciej, tym lepiej. Lepiej, żeby oni nas zamordowali, niż żebym to ja musiała nas zabić, stając się odpowiedzialna nie tylko za swoją śmierć, lecz również za śmierć Melanie.– Spokój, Kyle – odezwał się Jeb.
Aaach,
Kyle. Widzicie, Jared Howe to nie jedyny z moich ulubieńców w tej
abominacji; Kyle zajmuje na podium honorowe drugie miejsce (kto jest
numerem trzy dowiecie się już za momencik). Za wcześnie jeszcze,
by zagłębiać się w charakterystykę tej postaci, ale myślę, że
naszkicuję Wam wystarczająco jasny obraz sytuacji wyznając, że
Kyle przez dłuższy czas będzie pełnił w „Intruzie” funkcję
Kajusza.
[Jeb] wypowiedział te słowa powoli, niemalże od niechcenia, jednak podziałały. Mężczyzna skrzywił się i zwrócił w jego stronę.
Chciałam
tu wkleić jakiś gif, ale uświadomiłam sobie, że w całym
internecie nie ma ich w wystarczającej ilości, by oznakować każdy
z momentów niesamowitości wuja Jeba. W każdym razie przyzwyczajcie
się do tego, że facet niepodzielnie rozdaje tu karty.
Jeb
wyznaje zebranym, że sytuacja jest ździebko skomplikowana, albowiem
pasożyt, który ich odwiedził to jego bratanica:
– Już nie, już nie jest – rzucił Kyle. Splunął ponownie, po czym zrobił kolejny krok w moją stronę, trzymając broń w gotowości. Widziałam po jego przyczajonych ramionach, że szykuje się do ataku. Tym razem słowa go nie powstrzymają. Zamknęłam oczy.Coś szczęknęło dwukrotnie. Ktoś nabrał powietrza w odruchu zaskoczenia. Z powrotem otworzyłam oczy. – Powiedziałem „spokój”, Kyle. – Głos Jeba nadal był spokojny, lecz tym razem wuj dziarsko trzymał w rękach strzelbę z lufą wycelowaną w plecy Kyle’a.
Tak,
wuj Jeb jest BAMFem i nie, to nie było zbyt radykalne posunięcie;
jak się wkrótce okaże, pisząc o Kajuszu miałam na myśli w dużej
mierze tego z moich ficów.
Następuje
mała słowna przepychanka („To człowiek!”, 'A nie, bo
pasożyt!”), którą ucina propozycja pewnej starszej, choć wciąż
rześkiej niewiasty, by zaprowadzić Wagabundę do doktora na spytki:
Melanie skojarzyła tę przekwitłą twarz z inną, gładszą, ze wspomnień.– Ciocia Maggie? Ty też tutaj? Jak to? Czy Sharon... – Były to słowa Melanie, ale płynęły z moich ust i nie potrafiłam ich zatrzymać.(…)Lecz nie dane jej było dokończyć. Kobieta imieniem Maggie przypadła do nas szybko. Szybciej, niż można było przypuszczać, zważywszy na jej niepozorny wygląd. Nie uniosła dłoni, w której trzymała czarny łom. Tę właśnie dłoń z niepokojem obserwowałam, dlatego drugą, otwartą, spostrzegłam dopiero na ułamek sekundy przed tym, jak wymierzyła mi potężny policzek.Odrzuciło mi głowę do tyłu. Mimowolnie ją wyprostowałam, a wtedy kobieta uderzyła mnie drugi raz.
Ta-dam!
Oto zdobywczyni brązowego medalu w kategorii „Najbardziej
kuriozalna postać z uniwersum 'Intruza'” (miejsce dzielone ex
aequo z
jej córką Sharon). W przeciwieństwie do Kyle'a, mam trudności ze
znalezieniem zmierzchowych odpowiedników dla postaci ciotki i
kuzynki Melanie; tak czyste, skrystalizowane, bezsensowne zło i mrok
nie występowały nawet w sadze (James miał interesujące hobby,
Victoria była aktywną i zaradną babką o złamanym sercu, a Aro to
postać cudownie wręcz komiczna). Te dwie natomiast...cóż, sami
zobaczycie.
Aha –
to dopiero początek w kwestii szeroko rozumianej przemocy w
relacjach z bliskimi. Hurra dla promowania pozytywnych wzorców!
Maggie
wścieka się, przekonana, że Wagabunda przywlokła ze sobą całą
armię Łowców; w odpowiedzi wuj Jeb zaczyna beztrosko nawoływać
ewentualnych napastników (których, rzecz jasna, nie ma) i uspokaja
siostrę, że nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.
– Przyszła sama, Mag. Jak ją znalazłem, była ledwie żywa, zresztą widzisz, jak wygląda. Stonogi tak łatwo nie poświęcają swoich. Zjawiłyby się po nią dużo wcześniej niż ja. Czymkolwiek jest, przyszła tu sama.W wyobraźni zobaczyłam małe, długie, wielonożne stworzenie, ale nie wiedziałam, o co im chodzi.To o was, wyjaśniła Melanie. Zestawiła obraz brzydkiego robaka z moim wspomnieniem srebrzystej duszy. Nie widziałam podobieństwa.
Albowiem
wszystko, co ponadludzkie, musi być zachwycające i pozbawione wad,
czyż nie?
Bellanda
Wandella van der Mellen : 14
Nawiasem
mówiąc, owa myśl Wagabundy będzie wyglądać cudownie wprost
komicznie w zestawieniu z jej późniejszym angstem na temat swej
prawdziwej natury.
„Ciekawe, skąd wie, jak wyglądacie”, zastanowiła się Melanie. Sama dowiedziała się o tym dopiero z moich wspomnień.
No...Wagabunda
stwierdziła właśnie, że nie wiedzą, gdyż między stonogą a jej
naturalną formą nie ma żadnej analogii. A tak w ogóle, to
subtelny foreshadowing
jest subtelny.
Ostatecznie
wuj Jeb podejmuje męską decyzję (inne mu się nie zdarzają) i
decyduje się zabrać Wagabundę do kryjówki:
– Jeb! – zaprotestowała Maggie.– To miejsce jest moje. Mag, i mogę robić, co mi się podoba.
Brat
Kyle'a (o którym później) oraz Maggie eufemistycznie rzecz ujmując
nie są pod wrażeniem pomysłu Jeba, więc ten, chcąc załagodzić
atmosferę, przewiązuje Wagabundzie oczy kawałkiem materiału, by
nie była w stanie odtworzyć drogi do kryjówki. Następnie idą;
Jeb, będąc nie tylko twardzielem, ale i dżentelmenem przytrzymuje
Wagabundę, by w razie potknięcia się nie rymnęła na dziób; idą
dalej; dusza podsłuchuje tajemniczy dialog między rodzeństwem, z
którego wynika, że wuj chce powiedzieć komuś tajemniczemu o czymś
tajemniczym, a życie jest okrutne; idą przez kolejne kilka godzin.
– Dlaczego to robisz. Jeb? – zapytał męski głos. Słyszałam go już wcześniej, należał do jednego z braci. – Dla Doktora? Trzeba było tak od razu powiedzieć Kyle’owi. Nie musiałeś go straszyć bronią.– Kyle’a trzeba czasem postraszyć bronią – odparł Jeb.
Moim
skromnym zdaniem Kyle'a należałoby uśpić, ale nauczyłam się
już, że moja opinia nie ma, niestety, większego wpływu na fabułę
tej książki.
– Tylko proszę, nie mów mi, że robisz to ze współczucia – ciągnął mężczyzna. – Po tym wszystkim, co widziałeś...– Po tym wszystkim, co widziałem, trudno, żebym nie miał w sobie współczucia. To by chyba znaczyło, że coś jest ze mną nie tak. Ale nie, tu nie chodzi o współczucie. Gdybym miał go dość dla tego biednego stworzenia, pozwoliłbym mu umrzeć.Po nagrzanym ciele przebiegł mi chłodny dreszcz.– Więc dlaczego? – dociekał brat Kyle’a.(...)– Z ciekawości – oznajmił po chwili cichym głosem.
Lubię
ten dialog, ponieważ jest mocno niejednoznaczny i jest jednym z
nielicznych przykładów sytuacji, gdy Meyer udało się stworzyć
namiastkę suspensu. Dlatego będę łaskawa i nie wyjawię Wam na
razie, o co chodzi; pielęgnujmy tajemnice, są tak rzadkie w
przypadku tej autorki.
Wagabunda
dochodzi do wniosku, że najwyraźniej członkowie ruchu oporu mają
zwyczaj porywać i torturować dusze w celu wyciągania z nich
informacji; ponieważ do tej pory im nie szło, zamierzają się
zabawić z kosmitką w hiszpańską inkwizycję.
Co ciekawe, uświadomiłam sobie, że wcale nie pragnę jak najszybszej śmierci. Nie dążę do niej. Nie byłoby to nic trudnego i wcale nie wymagałoby samobójstwa. Wystarczyłoby ich okłamać – udawać Łowcę, powiedzieć, że moi partnerzy już mnie szukają, poawanturować się i rzucić kilka gróźb. Albo nawet powiedzieć im prawdę – że Melanie wciąż żyje we mnie i że to ona mnie tu przyprowadziła.
Meyer,
większość ludzi ma w sobie naprawdę niezwykłe pokłady wiary i
nadziei. Spójrz tylko, co dzieje się w mediach, gdy zaginie
dziecko; jego rodzice są w stanie poruszyć niebo i ziemię, przez
całe dekady próbując odnaleźć swa pociechę. Jak próbowałam ci
wyjaśnić wcześniej – choćby najmniejsza iskierka szansy, że
Mel wciąż żyje i ma się dobrze powinna być najlepszym
argumentem, by zostawić Wagabundę w spokoju. Nie znaczy to
bynajmniej, że powinni z miejsca jej uwierzyć; wściekłość,
wyzwiska, podejrzliwość byłyby jak najbardziej naturalną reakcją
ochronną („Chce mnie oszukać, nie mogę jej uwierzyć, bo
oszaleję z rozpaczy”). Natychmiastowe zabójstwo? Niespecjalnie.
Dusza
obawia się śmierci i konstatuje, że poprzedniej nocy fantazjowanie
o niej było o tyle łatwiejsze, że była na skraju wycieńczenia;
teraz natomiast odzyskała siły i perspektywa kopnięcia w kalendarz
całkowicie ją paraliżuje. Melania podziela jej obawy, choć nie
bardzo rozumie, dlaczego ktokolwiek miałby je przedtem poddawać
torturom; Wagabunda nie puszcza pary z ust, albowiem poprzysięgła
sobie, że jeśli będzie trzeba, zabierze ową tajemnicę do samego
grobu.
Karawana
idzie dalej, kosmitka zauważa jednak, że piasek zastąpiło twarde
podłoże, powietrze nie jest nagrzane, a Jeb kazał jej iść w
pochylonej pozycji, by nie nabiła sobie guza. Po pewnym czasie
dochodzą do swoistego labiryntu (ponieważ znajdują się w
ciemnościach, możemy założyć, że to jakaś jaskinia)
i...zgadliście...maszerują dalej (tak, to naprawdę jest tak nudne,
jak w moim streszczeniu). W końcu jednak przez opaskę Wagabundy
zaczyna przedzierać się światło, a ona sama słyszy niespotykany
dotąd hałas, którą początkowo bierze za szum wodospadu:
Melanie pierwsza zrozumiała tę kakofonię. Nigdy nie słyszałam niczego podobnego, gdyż nigdy nie przebywałam wśród ludzi.„To odgłosy kłótni”, wyjaśniła. „Musi tam być strasznie dużo ludzi.”
Aaa...Nie,
Stefa. Po prostu nie. To głupie, nawet jak na twoje robale. Jakim
cudem Wagabunda nie potrafi rozpoznać ludzkich
głosów?
Furda z kłótnią; czy dusze nigdy nie prowadzą ożywionych
dyskusji, albo, no nie wiem, nie śpiewają razem? Jak
można
pomylić awanturę z dźwiękiem spływającej wody?!
Świat
według Terencjusza: 25
Jeb
wreszcie zdejmuje Wagabundzie opaskę i dziewczyna zdaje sobie
sprawę, że znajduje się pod ziemią, w jaskini; Meyer raczy nas
mało porywającym opisem, którego nie będę przytaczać, albowiem
nic on nam nie da - po niemal sześciuset stronach lektury wciąż
mam problemy z wyobrażeniem sobie w pełni tego miejsca, a jestem
osobą, która w dzieciństwie podczas lektury „urządzała”
sobie Hogwart na podstawie deskrypcji zamieszczonych w powieściach
przez Rowling.
Jeb
wprowadza duszkę do kolejnej groty, w której znajduje się ponad
dwadzieścia siedem osobników; Melanie jest ogłupiała ze
szczęścia, Wagabunda stara się ostudzić jej entuzjazm
przypominając, że każda z obecnych tam osób ma ochotę je zabić,
a później...
…a
później...
…
…
Nie.
Nie. Nienienienienie. NIE.
Proszę,
tylko nie to.
Wiedziałam,
że prędzej czy później będziemy z Beige musiały się z tym
zmierzyć...ale dlaczego już teraz?
Jakiś człowiek wystąpił z tłumu. Najpierw spojrzałam na jego dłonie, spodziewając się ujrzeć w nich jakieś niebezpieczne narzędzie. Okazały się jednak tylko zaciśnięte. Mój wzrok wciąż przyzwyczajał się do światła i dopiero po chwili spostrzegłam na skórze mężczyzny złocistą opaleniznę. Natychmiast ją poznałam.Wstrzymałam oddech, odurzona nagłym przypływem nadziei, i podniosłam wzrok, by spojrzeć mu w twarz.
...
…
...Ktoś
mnie wysłuchał. To już koniec rozdziału; Beige, tak bardzo Ci
współczuję. Pamiętaj, gdy zasiądziesz do analizy rozdział
czternastego – wszyscy jesteśmy z Tobą, a zwłaszcza niżej
podpisana.
Dlaczego
Maryboo przeżyła atak mikro paniki? Jeśli naprawdę chcecie
się dowiedzieć, bądźcie tu z nami za tydzień.
Statystyka:
Adolf
approves : 19
Bellanda
Wandella van der Mellen : 14
Gotuj
z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 4
Świat
według Terencjusza: 25
Witaj,
Morfeuszu : 9
Maryboo