niedziela, 20 października 2013

Rozdział XII: Kres

Sialala, jesteśmy nadal na pustyni. Jak się oczywiście domyślacie, dzisiejszy rozdział jest równie emocjonujący, co poprzedni, jeszcze wcześniejszy itd. Nie martwcie się jednak, ja tu jestem, by pomóc Wam przez to przejść. Tak jak obiecałam, dzisiaj zaszczycą nas panie. W końcu skoro już uprzedmiotawiamy, to róbmy to chociaż po równo. Ostrzeżenia obowiązują takie, jak dwa tygodnie temu. 

Wandzia i Mela zjadły już resztkę jedzenia i wpiły całą wodę. Zostało im więc niewiele czasu, by znaleźć kryjówkę wuja Jeba, zanim gorąco na dobre usmaży im pozostałości mózgu. I tak cud, że te ameby jeszcze żyją, biorąc pod uwagę, jak świetnie się przygotowały na walkę z takim na przykład udarem słonecznym. 



Nasze bohaterki rozglądają się za ostatnim punktem orientacyjnym, ale za bora go nie widzą.  



Parę godzin przed południem zatrzymałam się, żeby odpocząć. Słońce świeciło jeszcze ze wschodu, prosto w oczy. Byłam tak osłabiona, że aż się tego bałam. Od jakiegoś czasu bolały mnie wszystkie mięśnie i to nie od chodzenia. Owszem, czułam zmęczenie w nogach, doskwierało mi też spanie na ziemi; teraz jednak pojawiło się coś całkiem nowego. Moje ciało się odwadniało i właśnie przeciw temu buntowały się mięśnie. Wiedziałam, że długo już nie wytrzymam.

Powtórzę to, na co skarżyła się Maryboo w poprzednim odcinku. Nasza duszyczka w dalszym ciągu w ogóle nie brzmi jak ktoś skrajnie odwodniony. 



Wreszcie Wandzia dostrzega to, czego szukały. Problem polega na tym, że cała ta scena opisana jest dość dziwacznie, jakby ów punkt orientacyjny wyrósł jak spod ziemi, co na pustyni jest raczej dosyć rzadkim zjawiskiem.

Nie widziałam żadnego miejsca, do którego by pasował. Miało to być długie płaskowzgórze między dwoma łagodnymi szczytami, wznoszącymi się po obu stronach niczym wartownicy. Tymczasem widnokrąg na wschodzie i północy jak okiem sięgnąć usiany był spiczastymi wierzchołkami. Nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić, że gdzieś tam jest miejsce, którego szukamy[…]
Obróciłam się na chwilę plecami do słońca, żeby ulżyć twarzy.
I wtedy zobaczyłam to, czego tak długo szukałam. Długi płaskowyż i dwa charakterystyczne szczyty, nie do przeoczenia. Wznosiły się hen na zachodzie, tak daleko, że zdawały się migotać niczym fatamorgana, wisząc nad pustynią na podobieństwo ciemnej chmury.

Czyli wszędzie były tylko wierzchołki, ale wystarczyło obrócić łeb o kilkanaście centymetrów, a tam BAM! płaskowyż  jako żywo? Dobrze zrozumiałam? To jak ona lazła, w ogóle się nie rozglądając? A może było jak w „Córce łupieżcy” Dukaja? Bohaterka na chwilę odwraca głowę, a wtem miasto! Tylko że u Dukaja za ten efekt odpowiadała kosmiczna technologia, a nie brak umiejętności pisarskich autora. 




Niestety nasze panienki tak pobłądziły, że teraz płaskowyż znajduje się bardzo daleko. Mela traci wszelką nadzieję i wpada w rozpacz totalną, co udziela się również Wandzi. 

Pierwsza otrząsa się duszka. Kiedy Mela pływa w morzu angstu, Wandzia sama rusza dupsko. 

– Zresztą był tylko starym, zbzikowanym dziwakiem – wymamrotałam do siebie. Nagle wstrząsnął mną silny dreszcz, a z płuc wydobył się gwałtowny, charkotliwy kaszel. Dopiero kiedy poczułam szczypanie w oczach, dotarło do mnie, że się śmieję.
– Tam nic... nie ma... i nigdy... nie było – wyrzuciłam z siebie, targana spazmami histerii. Szłam chwiejnym krokiem, jakbym była pijana, pozostawiając za sobą nierówne ślady stóp.
'Nie." Melanie otrząsnęła się z letargu, by bronić tego, w co ciągle wierzyła. "Musiałam się gdzieś pomylić. Moja wina."
Roześmiałam się, lecz upalny wiatr porwał mój śmiech.
"Czekaj", próbowała odwrócić moją uwagę od beznadziei całej sytuacji. "Pewnie nie... to znaczy... Myślisz, że  o n i  też próbowali tam dotrzeć?"

Wandzię ogarnia przerażenie, że Jared i Jamie mogli też szukać kryjówki i zginęli po drodze. Mela natychmiast uspokaja duszyczkę, że Jared nigdy nie przyjechałby na pustynię tak strasznie nieprzygotowany, bo w przeciwieństwie do naszego tandemu bohaterek on nie jest idiotą. Albo w ogóle nigdy się tu nie zjawił, bo nie rozgryzł wskazówek, czyli jednak jest idiotą. OK. 



Wandzia uparcie człapie do przodu. Mamy niezbędną odrobinę patosu na temat śmierci i poświęcenia. 

– Umrzemy – powiedziałam. Zaskoczyło mnie, że w moim zachrypłym głosie w ogóle nie ma strachu. Stwierdziłam tylko fakt, jeden z wielu. Słońce jest gorące. Pustynia jest sucha. Umrzemy.
"Tak." Melanie również zachowywała spokój. Łatwiej było pogodzić się ze śmiercią niż z tym, że zabrakło nam rozsądku.
– Nie dręczy cię to?
Myślała przez chwilę, zanim odpowiedziała.
"Przynajmniej spróbowałam. I zwyciężyłam. Nie wydałam ich. Nie skrzywdziłam. Zrobiłam, co mogłam, żeby ich odnaleźć. Starałam się dotrzymać słowa... Umieram dla nich."

No dobra, to słowa Meli. A co z Wandzią?


– A ja? Dlaczego umieram? – zastanawiałam się głośno, znów czując szczypanie wyschniętych oczu, na próżno domagających się łez. – Chyba dlatego, że przegrałam? Prawda?
Trzydzieści cztery kroki po piasku.
'Nie', pomyślała. "Nie wydaje mi się... Myślę... Myślę, że może... umierasz, by stać się człowiekiem. Po tych wszystkich planetach, które opuściłaś, znalazłaś nareszcie miejsce i ciało, za które jesteś gotowa oddać życie. Myślę, że znalazłaś sobie dom, Wagabundo."

Nie, ona umiera przez jakieś kretyńskie wpojenie w wersji dla sparklących robali. Jej zainteresowanie Ziemią jest jeszcze na etapie „Och, jak tu ładnie” i nic więcej. Chodzi więc o dwóch obcych jej facetów, a nie planetę i jej uciskanych mieszkańców. I jest to mimo wszystko dla niej niesprawiedliwe. Idzie na śmierć, bo magicznie wyprano jej mózg. Straszne.




Mela zbiera się w sobie i przejmuje kontrolę nad ciałem, gdy Wandzia nie daje już rady panować nad mięśniami. Możliwość poruszania własnym ciałem sprawia Meli wielką radość pomimo tego, że sytuacja, w jakiej się znajduje, jest po prostu beznadziejna. 

Teraz robi się naprawdę poważnie. 

"Co jest po śmierci?" – zapytała. "Co zobaczysz, gdy już umrzesz?" 
"Nic." Słowo to zabrzmiało pusto, twardo, stanowczo. "Dlatego własnie nazywamy to ostatnią śmiercią."
"Dusze nie wierzą w życie po śmierci?"
"Żyjemy wiele razy. Oczekiwać czegoś więcej byłoby przesadą. Umiera–
my za każdym razem, gdy opuszczamy ciało żywiciela, a później odżywam
w innym. Tym razem umrę na zawsze."
Nastało długie milczenie. Nasze kroki były coraz wolniejsze. "A ty?" – zapytałam w końcu. "Po tym wszystkim nadal wierzysz, że istnieje coś jeszcze?" Sięgnęłam w myślach po jej wspomnienia końca ludzkiego świata.
"Wydaje mi się, że są takie rzeczy, które  n i g d y  nie umrą."
Widziałyśmy w myślach ich twarze. Nasza miłość do Jareda i Jamiego rzeczywiście zdawała się czymś wiecznym. Zaczęłam się zastanawiać, czy śmierć jest dość silna, by unicestwić coś tak żywego, tak wzniosłego. Być może ta miłość przetrwa, a Melanie wraz z nią, w jakimś baśniowym domu o perłowych wrotach. Mnie tam nie będzie.

Nie będę się wdawała w żadne religijno-eschatologiczne wywody. Niech każdy sobie wierzy, w co tylko chce. Natomiast „This love will never die” jest straszliwie patetyczną kliszą, a szczególnie jeśli odnosi się do jakiegoś troglodyty, którego zna się niezbyt długo, albo jak w przypadku Wandzi wcale. „Nasza miłość do Jareda i Jamiego”, naprawdę Wandziu, nawet mi cię żal. 


Czy chciałabym się uwolnić od tego uczucia? Nie byłam pewna. Czułam, że stało się częścią mnie.

Stało się częścią ciebie przez Imperatyw Leniwej Ałtorki, uwierz mi. Nie ma w tym nic wzniosłego i wspaniałego, za co warto oddać życie. I to jeszcze w tak idiotyczny sposób. 

Nasz czas dobiegał końca. Ciało słabło, więc nawet imponująca siła woli Melanie nie mogła się na wiele zdać. Ledwie widziałyśmy. Powietrze, które wdychałyśmy, zdawało się pozbawione tlenu. Szłyśmy, jęcząc z bólu.

Nie widzą, ledwo oddychają, są odwodnione i jakoś ani nie majaczą, ani nie utrudnia im to jakże frapującej narracji. Wiem, wiem, powtarzam to samo jak zdarta płyta, ale przecież one stoją nad grobem i są w stanie opisać dokładnie co się dzieje z ich organizmem i jakie prowadzą głębokie rozmowy filozoficzne. I tak już drugi rozdział! Nie ma żadnej różnicy w stosunku do sposobu narracji sprzed tygodnia. FAIL!



Nasze żelazne hirołiny znajdują jakieś rachityczne drzewko, chowają się w jego cieniu i czekają na napisy końcowe.  

"Jak długo jeszcze?" – zapytałam.
"Nie wiem, nigdy wcześniej nie umierałam."
"Godzina? Więcej?"
"Wiem tyle co ty."
"Gdzie są te kojoty, kiedy człowiek ich wreszcie potrzebuje..."
"Może szczęście się do nas uśmiechnie... jakiś zabłąkany szponowiec..."

Szponowiec, hi, hi. Od razu przychodzi mi na myśl Ujeżdżaczka Bestii… Ale nie wybiegajmy do przodu, ta historia dopiero przed nami.



Nastaje noc, a dziewuszki jeszcze zipią. Nagle słyszą, że coś się do nich zbliża. Nie jest to jednak kojot, ani jakiś stworek z innej planety. Przybysz odwraca ciało Meli i obmywa ją wodą, po czym poi. Wreszcie nasz tandem otwiera oczy, by sprawdzić, kto uratował im dupsko. Cała ta scena rozwleczona jest na kilka akapitów, a my i tak wiemy, kto cudownie ocalił Wandzię i Melę. Jesteście w stanie zgadnąć? Ależ oczywiście, macie rację!

Pierwsze, co zauważyłyśmy po paru minutach mrugania i mrużenia oczu, to spływająca z ciemnej twarzy gęsta biel, miliony jasnych drzazg w mroku nocy. Szybko pojęłyśmy, że to broda: jak ta u Świętego Mikołaja, przyszło nam na myśl ni stąd ni zowąd. Pamięć sama odtworzyła resztę twarzy. Wszystko było na swoim miejscu: wielki nos, szerokie kości policzkowe, gęste siwe brwi, oczy schowane za fałdami pomarszczonej skóry. Choć każde z tych miejsc na jego twarzy było ledwie widoczne, potrafiłyśmy sobie wyobrazić, jak wyglądałyby w świetle dnia.
– Wujek Jeb – zachrypiałyśmy zdumione. – Znalazłeś nas.

DUN DUN DUN!!!

– A to ci dopiero – odezwał się swoim grubym głosem, budząc setki wspomnień. – A to ci ambaras.

Wujek Jeb to jest dopiero chill motherfucker. Właśnie znalazł Melę, którą zapewne uznał za zmarłą i to są jego pierwsze słowa. Niezły ma koleś spokój, szczególnie jeśli już zauważył, że dziewczyna ma lokatora. Mam nadzieję, że będzie badassem i bohaterem na miarę Billy’ego Blacka, bardzo proszę. 




I… koniec rozdziału. Znów nie mogłam rozwinąć się analizatorsko, bo nie było nad czym się pastwić. Dzisiejszy odcinek jest właściwie przedłużeniem poprzedniego z jego wszystkimi usterkami. Mam nadzieję, że chociaż panie się Wam spodobały. 

Aha, no i oczywiście obligatoryjne:

Witaj, Morfeuszu : 9 

Statystyka:

Adolf approves : 19
Bellanda Wandella van der Mellen : 13
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 4
Świat według Terencjusza: 22
Witaj, Morfeuszu : 9

P.S. Jako że Beż stara się w miarę możliwości spełniać życzenia , oto bonusik.

Dla Anonimka/Anonimki pan w makijażu.



I sukience. 




Nie, nie, Winky, nie zapomniałam o Tobie. Co prawda nie znam się na seksownych cyborgach, ale znalazłam coś takiego:




Buziaki

Beige

18 komentarzy:

  1. Błagam, nie wspominajcie o Dukaju w kontekście "Intruza". Błagam. Ślicznie proszę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagrajmy w "wymieniajmy różnice między SMeyer i Dukajem". Kto wymieni dwusetną, wygrywa.

      PieS To nie jest trudne zadanie :)

      Usuń
  2. Lucy Liu jest piękna, a ta książka nie.
    Poproszę panów na drugi raz..
    "Gdzie są te kojoty, kiedy człowiek ich wreszcie potrzebuje..."-no niby jest to próba dowcipu...

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze mi się wydawało, że widzę Lucy Liu.
      Beige, to co będzie następne, postacie z anime? ^^

      Usuń
    2. Lucy :3
      Zdecydowanie popieram pomysł z postaciami z anime, osłodzą one troszkę bezgraniczną głupotę tej książki (ogólnie pomysł z zamieszczaniem pociesznych dla oczu widoków jest bardzo trafiony, za to wielki plus ^^). Chociaż nawet jeśli obtoczy się ten badziew w grubej panierce seksownych facetów i kobiet, to i tak dalej będzie Meyer, tylko nieco bardziej... zjadliwa? Cóż, przynajmniej jest na co patrzeć :D
      Analiza miodna, czekam na więcej :3

      Usuń
  3. Jensen z "Deus Ex" zawsze w cenie.
    A panie piękne, i tak ładnie się do mnie uśmiechają. Choć przyznam się bez bicia, że najbardziej mnie pociągają panie z krótkimi włosami (Jade z "Beyond: Good&Evil" <3), no ale to nie festiwal fetyszy, tylko poważna analiza niepoważnej książki.

    Wujka Jeba wybitnie mało co rusza, powiedziałabym wręcz, że skrajnie nic, co miejscami graniczy z lekkomyślnością przypominającą zbyt długie stanie na słońcu i narażaniem społeczności, którą się opiekuje. Ma on robić za kolejnego boga z maszyny, który maksymalnie naprostuje pozornie strome ścieżki i zniweluje potencjalne problemy do minimum. Bo przecież alter ego nie może mieć za trudno.

    Kiedy mnie suszy pragnienie, centralnym punktem, wokół którego kręci się cała reszta, jest "PIĆ". Wątpię, żeby przy odwodnieniu brało mnie na filozoficzne pogaduszki, ale nie ja jestem autorką światowych bestsellerów.

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie z krótkimi włosami <3

      A teraz bardziej serio: co do Jeba (ale ślicznie wygląda jego imię w języku polskim), nic dziwnego. AŁtorka tworzy inteligentne i opiekuńcze postaci tylko wtedy, gdy tworzy szwarccharaktery (ewentualnie postaci poboczne). Inaczej dostajemy wpojenia, kradzież krwi ze szpitala, rozbuchany instynkt macierzyński, stalking i tony niepotrzebnego angstu.

      Usuń
  4. A w jaki sposób dokładnie powinien wyglądać dialog wewnętrzny osoby odwodnionej? Rozumiem, że na pewno nie tak, jak to napisała Meyer, ale może jakiś bliższy opis? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że raczej: ,,Wody. Wody. Wody. Wody. Pfu! Piasek w ustach!... Wody. Wody. Wody. Dłużej nie wytrzymam. Wody. Wody. Wody...". A przynajmniej ja byłabym w stanie konstruować tylko takie myśli będąc odwodniona (nie wspominam już nawet o przebywaniu na pustyni).

      Usuń
    2. Słaby ze mnie literat, ale pokusiłam się o własną wersję. Mam nadzieję, że różnicę widać.

      "Nogi stawały się coraz cięższe a w ciele wzbierał nieznany mi wcześniej ból. Spoza ogarniającego mnie otępienia, które zostawiało miejsca tylko na jedno, jedyne, wszechogarniające pragnienie docierały do mnie strzępki słów Malenie, jednak odróżniałam je z trudem. Wyczerpany umysł obracał je bezradnie przez kilka chwil, ale były ciche, splątane i irytujące jak brzęczenie muchy.
      - Wskazówka! Szukaj wskazówki idiotko! - rozdarła się Melanie i jej wibrujący rozpaczą krzyk na chwilę przywrócił mi przytomność.
      Potoczyłam wzrokiem po horyzoncie, starając się zmusić do skupionego wysiłku, jednak moje myśli rozłaziły się i jakaś odległa część mnie wiedziała, że poza krótkimi przebłyskami przytomności niewielkie mam szanse na znalezienie czegokolwiek. Zresztą... Coraz bardziej było mi wszystko jedno. Gdybym tylko mogła napić się wody...
      - Woda będzie tam, gdzie Jamie i Jared! - ryknęła znów Melanie w mojej głowie."

      Usuń
    3. * klaszcze * Widzisz, Stefciu? Jak jeszcze popracujesz kilka(naście) lat, też będziesz pisać tak przekonująco, jak Lena.

      Maryboo

      Usuń
    4. Dlaczego tę babę ktoś zechciał wydać i teraz może zapełniać swój basen tłustymi dolarami, podczas gdy połowa blogosfery pisze od niej o niebo lepiej i nigdy nawet nie otrze się o szansę wydania własnej książki? CZEMU TEN ŚWIAT JEST TAK NIESPRAWIEDLIWY? hlip

      Usuń
    5. Lena, dziękuję za poprawę dzieua pani Meyer, myślałam o czymś podobnym, ale tobie wyszło świetnie. Naprawdę nie piszesz, przynajmniej hobbistycznie? Bardzo przyjemnie się czyta twoje teksty.

      Usuń
  5. Kim jest ta druga Azjatka? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Boru... niech się coś zacznie dziać. Stanowczo, SMeyer za często wstawia znak podziału rozdziału, i robi to bez ładu i składu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlategóż jestem za brakiem podziału na rozdziały... I powinna skorzystać z tego rozwiązania, zamiast przecinać tekst po każdym kadrze. Chyba, że ona już im na sceny cięła do wersji filmowej? Dla ułatwienia?

    Wolna akcja jest okej... Ale jej tu nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję z dwóch panów, zdjęcia bardzo... Szczęściotwórcze ^^ akcja pędzi niczym torpeda... Powodzenia z tym gniotem. Owszem, jestem dziewczyną ;)

    OdpowiedzUsuń