niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział XV: Cela

Dobra wiadomość? Pitekantrop przeforsował swoje (zapewne reszta mieszkańców jaskini poszła mu na rękę, obawiając się, że w przypadku usłyszenia sprzeciwu nasza opalona księżniczka urządzi scenę godną przedszkolaka), więc Wagabunda ciągle żyje i obecnie znajduje się w niewielkiej grocie. Zła wiadomość? Biedaczka jest głodna, boli ją głowa i duży palec u nogi, prowizorycznemu posłaniu daleko do standardów IKEI, powietrze jest zatęchłe i w dodatku dziewczyna strasznie się poci. Na osuszenie łez, które bez wątpienia wylewacie właśnie nad losem naszego robala dodam jednak, że sytuacja nie jest kompletnie beznadziejna, albowiem przynajmniej zostawiono ją w spokoju samej sobie.

Zostawić mnie samą... to się kłóciło z ich brutalnym usposobieniem, z organicznym strachem i nienawiścią, jakie w nich budziłam.

Poddaję się. Miałam tego nie robić, jako że zbliżamy się coraz bardziej do, ekhm, reformacji Wagabundy, ale obawiam się, że mieliście rację, domagając się kolejnej kategorii:

LUDZKOŚĆ SSIE.

Za powyższy cytacik:

Ludzkość ssie: 1

Za poprzednie odcinki (licząc wszystkie cytaty od pamiętnego fragmentu z gazetą z rozdziału jedenastego) :

Ludzkość ssie: 8

Sama tego chciałaś, Meyer.


Duszka dochodzi do wniosku, że może być tylko jeden powód, dla którego znajduje się w odosobnieniu - jej obecna miejscówka to sprytnie ukryty grób, w którym została pochowana żywcem, czy też raczej porzucona, by zemrzeć z braku tlenu i pożywienia. Wagabunda wpada w panikę i mimowolnie hiperwentyluje; jest tak zdenerwowana, że słysząc jakiś zgrzyt niedaleko swego posłania zaczyna drzeć się wniebogłosy. Co jednak było źródłem tego hałasu? Całkiem niewinna taca z posiłkiem i butelką wody. A kto zabawił się w kelnera?

Idealnie okrągłe wejście do mojej malutkiej groty jaśniało słabym światłem. Ujrzałam w nim na wpół oświetloną twarz Jareda, wyciągającego w moją stronę dłoń. Zaciskał usta ze złości. Na czole pulsowała mu żyła.

Tak, ja wiem, że chłop ma prawo być zdenerwowany tą całą sytuacją. Problem polega na tym, że - jak się niestety wkrótce przekonacie – ten typ po prostu tak ma. Howe funkcjonuje zasadniczo w dwóch trybach: „agresja” i „napaść seksualna”, które zresztą nagminnie łączą się w tryb mieszany. Przyzwyczajcie się do tych chmurnych spojrzeń i manier z rynsztoka, bo zapewniam, iż (znacząco) lepiej nie będzie.

Odbębniwszy swoje, Jared oddala się czym prędzej, a Wagabunda oddaje się konsumpcji wyrobów własnych osadników, to jest nieforemnej bułki i cienkiej zupki, łapczywie popijając je wodą. Jak zwykle Stefa bardzo stara się, byśmy uwierzyli w wycieńczenie jej awatara; bądźmy zatem uprzejmi i choć raz udajmy, że zdołała nas przekonać.
Buntownik bez powodu powraca, by zabrać brudne naczynia i oddala się, za nic mając podziękowania kosmitki. Zauważyliście, kto do tej pory siedział podejrzanie cicho?

Nie wierzę, że mnie uderzył”, odezwała się Melanie, bardziej zdumiona niż rozżalona. Nie otrząsnęła się jeszcze z szoku. Ja z kolei w ogóle nie byłam zaskoczona. Oczywiście, że mnie uderzył.

...Od czego by tu zacząć?

(…), bardziej zdumiona niż rozżalona.

Reakcja Jareda, jakkolwiek poniżej wszelakich norm, może ostatecznie być zrzucona na karb emocji czy stresu. Nie znaczy to jednak, że królewicz Howe miał prawo postąpić w ten sposób – a już na pewno nie jest zdrową reakcją przechodzić nad tym do porządku dziennego.

Melu. Skarbie. Słoneczko. Tru loff dał ci wczoraj w twarz i jeśli wierzyć wersji filmowej, nie zrobił tego z użyciem pięści (co można by, przy olbrzymiej dawce dobrej woli, odczytać jako próbę powalenia ewentualnego Łowcy) ale z tzw. liścia. Ten gest nie miał na celu spowodowania poważnej fizycznej krzywdy czy pozbawienia przytomności; był niczym więcej jak chęcią upokorzenia obiektu przemocy, tym dziwniejszą, że dusze mimo wszystko nie są ludźmi i ewentualny szpieg mógłby nawet nie zdawać sobie sprawy z upodlającego znaczenia danego ruchu ręką. Skoro więc Łowca miałby to w nosie...to jedyną poszkodowaną tego zdarzenia jesteś ty, a raczej twoje ciało. Fakty są następujące: pierwszym odruchem ukochanego na twój widok – i mówimy tu o kilkusekundowej reakcji od momentu ujrzenia W/M do przyjęcia, że Mel to już nie Mel – było uderzenie cię w oblicze. Nie desperacka próba upewnienia się, czy może to jednak nadal jego wybranka (srebrne oczy dusz do wymysł filmowy, w książce jest to zaledwie poblask, znacznie mniej widoczny na pierwszy rzut oka), nie złapanie za ramiona i wytarmoszenie z wrzaskiem: „Oddaj mi moją kobietę, sukinsynu!”, nawet nie pozbawienie przytomności w afekcie. Chłodna, skalkulowana, wyważona przemoc – oto narzędzie Jareda w walce z najeźdźcami jego bliskich.

Reakcja Melanie? Brak jakiejkolwiek złości, nie mówiąc już o szoku.

Dzisiejszy dzień będzie dniem kategorii. Niniejszym przestawiamy Wam

MEA CULPA.

Pozwólcie, że wyjaśnię, w czym rzecz. Co niektórzy mogliby stwierdzić, że dana dziedzina nie jest nam potrzebna, skoro mamy już Bellandę – i, jak się przekonacie, owe kategorie bardzo często będą nagradzane punktami w odniesieniu do tych samych cytatów. Jest jednak pewna subtelna różnica.

Tak, nasz dream team odziedziczył po Belli wszystkie jej najgorsze cechy. Najnowsze bohaterki Stefy posiadają jednak coś, czym nie mogła się poszczycić nawet pani Cullen: kompletną nieumiejętność obrony własnej osoby.

Być może drapiecie się teraz po głowie, przypominając sobie wszystkie sytuacje, gdy McSparkle lub Pedowolf podejmowali decyzje za Belkę – od wyboru partnera na randkę począwszy na aborcji skończywszy - i zastanawiacie się, czy oby nie zasiadłam do pisania na rauszu. Proszę jednak, byście oczyma wyobraźni ujrzeli te z epizodów sagi, kiedy panowie robili coś nie po myśli Belli. Jak reagowała nasza heroina?

Wściekała się.

Och, oczywiście, ostatecznie to Edward i Jacob byli górą w każdym sporze, a łabędziątko w mig zapominało o wszystkich ich przewinach. Nie zmienia to jednak faktu, iż:
  • Gdy Wardo wymontował jej silnik z auta – zatrzasnęła okno ( później, rzecz jasna, otworzyła je na oścież);
  • Gdy Wardo śledził ją po powrocie z La Push, stanowczo oznajmiła, że będzie przyjaźnić się z kim tylko jej się podoba (później, rzecz jasna, grzecznie spotykała się ze znajomymi tylko za aprobatą pana narzeczonego)
  • Gdy Jake wymusił na niej pocałunek, dostał w gębę (później, rzecz jasna, pocałowała go z własnej woli, ulegając jego dziecinnej manipulacji);
  • Gdy Wardo wypchnął Jake'a z namiotu, kazała mu przeprosić (później, rzecz jasna, z łzami w oczach prosiła, by wybaczył jej niemoralne prowadzenie się)
  • Gdy Wardo angstował po nocy poślubnej, kazała mu wziąć się w garść (później, rzecz jasna, błagała go na klęczkach, by ją wychędożył)

Itd., itp. Przy całej swej mentalności wycieraczki do podłogi, Bella Swan miała przynajmniej tyle rozsądku i godności, by głośno oznajmić, że nie pasuje jej konkretna sytuacja. Wagabunda i Melania nie osiągnęły nawet tego etapu; cokolwiek zrobiłby którykolwiek z tru loffów (a także osobnicy poboczni), dziewczyny nie mają nawet tyle kręgosłupa, by spróbować obronić się przed napaściami - zarówno słownymi, jak i fizycznymi. Trzeba przy tym uczciwie powiedzieć, iż o ile w przypadku Meli choroba ta dotyczy wyłącznie Jareda (za to w stopniu wysoce zaawansowanym), to Wagabunda postępuje w ten sposób w stosunku do wszystkich bliźnich. Podkreślam: nie chodzi tu o umiejętność wybaczania czy nie chowanie urazy, ale o patologiczną wręcz niezdolność przyznania, że ktokolwiek w ogóle dopuścił się jakiejkolwiek przewiny oraz/lub nieustannego stawiania się na pozycji ofiary.

A zatem:

Mea culpa: 1

Ja z kolei w ogóle nie byłam zaskoczona. Oczywiście, że mnie uderzył.

Kilka akapitów wyżej udowodniłam, że danie Wagabundzie w pyszczek NIE było ani akceptowalne, ani inteligentne. Stefa, wiem, że chciałaś przez to powiedzieć „nie mógł zachować się inaczej”, ale wybacz, jedyne, co widzę patrząc na ten cytat, to: „przecież to Jared; niby czego innego oczekiwałaś?”.

Welcome to Bedrock: 2

A poza tym zasłużyła sobie na swój los. Powinna była pamiętać, że Jared nie soli więcej niż jedną łyżeczkę.

Mea culpa: 2

Ale wiecie co? Mimo wszystko żal mi naszego robaczka. Pomyślcie tylko – z powodu całkowitego zaślepienia swej żywicielki biedaczka WCIĄŻ zmuszona jest darzyć uczuciem tego troglodytę.

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 5


Nie pomyślałabym, że jest do tego zdolny, choćby nie wiem co. Ja bym chyba nie mogła.”
Jasne, że byś mogła. Gdyby podszedł do ciebie ze srebrnymi oczyma, zrobiłabyś to samo. Macie przemoc w genach.” Przypomniałam sobie, jak chciała udusić Łowczynię.

Cóż, przynajmniej możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że trafił swój na swego. A tak w ogóle, to czy nie wstyd Wam, drodzy czytelnicy, należeć do takiego strasznego gatunku stworzeń? Bo Stefci zdecydowanie wstyd.

Ludzkość ssie: 9

Melanie próbowała rozważyć to na chłodno. Nie, nie sądzę, żebym mogła go uderzyć... ani Jamiego, nie wyobrażam sobie, żebym mogła skrzywdzić Jamiego, nawet gdyby...” - urwała, nie mogąc znieść tej myśli.
Zastanowiłam się nad tym i przyznałam jej rację. Nawet gdyby Jamie stał się kimś lub czymś innym, żadna z nas nie umiałaby podnieść na niego ręki.

Primo: Jamie stając się „kimś innym” (czytaj: duszą) dołączyłby do ziomków Wagabundy, nic zatem dziwnego, że dziewczyna nie widziałaby żadnego powodu, żeby go zlać.

Secundo: Ewentualne rąbnięcie czternastolatka przez siostrę to jednak nie to samo, co danie w twarz swej kobiecie. Problem w tym, że Meyer ma dosyć specyficzny sposób patrzenia na relację między Stryderami (o czym za chwilę), więc owo stwierdzenie ma w swym założeniu wzbudzać nasz zachwyt nad głębią uczucia Melanii (zaręczam, że po dzisiejszym rozdziale zachwyt to ostatnie z uczuć, które będziecie odczuwać w stosunku do relacji Mela – jej brat) .

Tertio: Trzeba oddać Wagabundzie, że ma nerwy ze stali – nawet po rendez-vous z Edwardem bis dziewczyna nie wykazuje śladu zdenerwowania na myśl o tym, że nie ma żadnej kontroli nad swymi uczuciami do tych brutalnych i dzikich ludzi.

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 6

Swoją drogą, to właśnie jest ten moment, w którym cały koncept z dzieleniem afektów ze swym żywicielem bierze w łeb. Skoro kosmitka kocha J&J, bo pobiera owe emocje od Meli, to dlaczego nie jest z góry pozytywnie nastawiona do wuja Jeba (który najwyraźniej był przywiązany do swojej bratanicy), ani odruchowo nie skacze z radości na widok ocalałych osobników? Powiem Wam, dlaczego – albowiem bardzo uprościłoby to dalszą akcję. Z odczuciami Wagabundy jest jak z wizjami Alice – Stefa modyfikuje reguły gry w zależności od kierunku, w którym zamierza popchnąć fabułę książki.

Świat według Terencjusza: 26


A teraz...Och. Och. Och. To jest TEN moment.

Chwyćcie się mocno krzeseł i ruszamy.

Ale to co innego. Jesteś dla niego jak... matka. Matka nie kieruje się w takiej sytuacji rozsądkiem, tylko uczuciami. Macierzyństwo zawsze wiąże się z uczuciami – nawet dla was.”

Naprawdę, naprawdę miałam nadzieję, iż nie będę musiała poruszać tej kwestii jeszcze przynajmniej przez kilka odcinków. Cóż jednak począć, skoro Stefcia nie daje nam chwili wytchnienia i tydzień po tygodniu bezlitośnie karmi nas nowymi patologiami?

Zacznijmy od początku. Zapewne znany Wam jest wątek „Przed świtem”, traktujący o ciąży Belli; widzieliście, słyszeliście lub braliście udział w dysputach dotyczących nie-aborcji oraz późniejszego macierzyństwa pani Cullen, sprowadzającego się do podrzucania Nabuchodonozora szwagierce i przyszłemu zięciowi, by móc w spokoju przeznaczać uzyskany w ten sposób czas na chędożenie się ze swym małżonkiem. Wiecie także, że istnienie postaci Renesmee miało jeden, jedyny cel: podciągnąć zajefajność Belki do entej potęgi, przemieniając ją w Najwyższy Symbol Kobiecości – matkę, i to matkę o tyle niezwykłą, że jedyną w historii swego gatunku i gotową (jedynie w oczach swej stwórczyni) do największych poświęceń dla swego maleństwa.

Fani nie byli zachwyceni. Pomijając oczywisty rozjazd pomiędzy założeniem i efektem końcowym (co akurat w przypadku tej pani jest normą), Meyer zdołała wkurzyć ich czymś innym: prezentowaniem macierzyństwa jako jedynej słusznej i godnej pochwały drogi życiowej kobiety. Nie wystarczy błyszcząca skóra i nieśmiertelność; dla osiągnięcia pełni perfekcji konieczne jest jeszcze wydanie na świat potomka, w związku z czym bezpłodne Esme czy Rosalie nigdy nie będą mogły cieszyć się pełnią życia – pozostaje im jedynie grzać się w cieple perfekcji pani Cullen.

Było to niesmaczne i cokolwiek obraźliwe. A jednak trzeba uczciwie powiedzieć, że Stefa miała pełne prawo przedstawić w ten sposób swoją wizję macierzyństwa, jako, że Bella była – marną, ale jednak – matką. Możemy przewracać oczami na ultrakonserwatywne poglądy Stefci, ale nie da się zaprzeczyć, iż istnieją kobiety, dla których macierzyństwo jest najwyższym z życiowych pragnień – i niech im się szczęści, albowiem to dobre, co komu pasuje.

W przypadku „Intruza” mamy jednak pewien drobny problem. Na czym on polega? Cóż...Melanie nie jest mamą Jamiego.

Mogę przełknąć gloryfikację macierzyństwa ( i mówiąc szczerze, czynię to dosyć bezboleśnie, jako że uwielbiam dzieci), pod warunkiem, iż faktycznie mówimy o macierzyństwie. W przypadku relacji Stryderów mamy jednak do czynienia z nieco dziwną, by nie powiedzieć: niepokojącą sytuacją, albowiem Jamie i Mel w ogóle nie mają podstaw, by traktować siebie jako cokolwiek poza rodzeństwem.

Spójrzmy, jak to wygląda z psychologicznego punktu widzenia. Melania ma obecnie 21 lat, Jamie – 14. Jak podaje The Host Wiki, słynna scena z wujkiem Jebem rysującym mapę z tyłu albumu miała miejsce, gdy panna Stryder była czternasto – lub piętnastolatką; być może pamiętacie, że mniej więcej w tym samym okresie została przejęta przez kosmitów mama naszej parki, Linda Stryder. Prosta matematyka wykazuje, że Jamie musiał mieć wtedy siedem lub osiem lat. Dziecko w wieku wczesnopodstawówkowym naprawdę doskonale pamięta już swoją rodzicielkę; nie ma żadnego powodu, aby Jamie nagle zaczął spoglądać na swą starszą siostrę w nowy sposób. Melanie go nie wychowała – wzięła go pod swoje skrzydła w momencie, gdy chłopak doskonale wiedział, jak objawia się matczyna troska i uczucie. Skąd więc ta dziwna zmiana?

Powiem Wam, skąd. Meyer – i jest to bardzo wyraźnie ukazane na przestrzeni jej dzieł – nie uznaje żadnego rodzaju miłości poza romantyczną i macierzyńską.

Stefciu, chciałabym ci kogoś przedstawić.



To Dean i Sam Winchesterowie, dwaj bracia, których modus operandi to wyciąganie siebie nawzajem z tarapatów oraz trwanie przy swym boku (momentami aż do przesady). Starszy z nich, Dean, nieledwie wychował Sammy'ego i jest dla niego w stanie zrobić wszystko, z przehandlowaniem duszy włącznie. Ich związek to modelowy przykład braterskich relacji. I nie znam nikogo zaznajomionego z „Supernatural”, kto patrząc na tych dwóch stwierdziłby: „To wspaniały duet. Gdyby tylko Dean częściej myślał o Samie jak o swoim synu – o ile bardziej wzruszająco wyglądałby ich związek!”.

Miłość między rodzeństwem może być niezwykle piękna i silna sama w sobie. Nie ma potrzeby, aby przemieniać ją w cokolwiek innego – zwłaszcza, że jak będziemy się mieli okazję przekonać, owo „matczyne” przywiązanie Melanie w pewnym momencie osiągnie dosyć...niepokojące rozmiary.

Czas zatem powitać na scenie nową kategorię:

NIE MA JAK U MAMY.

Za fragment powyżej, gdzie po raz pierwszy (aczkolwiek, niestety, bynajmniej nie ostatni) Stefa ukazuje nam uczucie Melanie bezsensownie zmutowane z siostrzanej do matczynej miłości:

Nie ma jak u mamy: 1

Aha, nie martwcie się - zakopana pod tak monumentalną ilością failu, wciąż doskonale widzę owo "nawet". 

Ludzkość ssie:10


Mel i Wagabunda rozmyślają nad dopiero co skonsumowanym posiłkiem i zachodzą w głowę, czy człowieki wzorem Baby Jagi zamierzają je utuczyć, by były smaczniejsze, tfu, miały więcej siły i nie zemdlały zbyt szybko podczas tortur. Duszka przywołuje wspomnienie Meli związane z oparzeniem, które to...sami zresztą zobaczcie:

Melanie swego czasu oparzyła sobie gorącą patelnią opuszki palców prawej ręki. Przypomniałam sobie jej szok – ból był ostry, gwałtowny, prawie nie do zniesienia.
Ale to był tylko nieszczęśliwy wypadek. Od razu dostała okład z lodu, potem maść i lekarstwa. Nikt nie zrobił jej tego umyślnie, nikt nie wydłużał jej cierpienia w nieskończoność...

Meyer? W dzieciństwie oparzyłam sobie opuszki mocno rozgrzaną pokrywką od znicza. Owszem, bolało. Nie, nikt nie musiał robić mi okładu (wystarczyła zimna woda), a już tym bardziej przepisywać jakichkolwiek lekarstw. Naprawdę mam nadzieję, że to po prostu wina kiepskiego opisu i nasza autorka miała na myśli coś bardziej poważnego...Bo jeśli nie, to będę musiała cofnąć wszystko, co mówiłam o rzekomej sile i wytrzymałości panny Stryder.

Nigdy wcześniej nie żyłam na planecie, na której działyby się takie rzeczy, nawet przed przybyciem dusz.
 
Stefa, czy jeżeli wszyscy w ramach przeprosin popełnimy zbiorowe samobójstwo, to ukoimy twą zranioną duszę, która ewidentnie nie może pogodzić się z faktem, że została przypisana akurat do grona homo sapiens, a nie żyraf lub sekwoi?

Ludzkość ssie: 11

Ziemia była jednocześnie najlepszym i najgorszym ze światów. Najpiękniejsze doznania i wzniosłe uczucia mieszały się tutaj z mrocznymi żądzami i podłością. Być może tak właśnie miało być. Może niziny były potrzebne, by wspinać się na wyżyny. Czy dusze były inne? Czy mogły cieszyć się światłem, nie zaznając mroków tego świata?



Kiedy cię uderzył, to... coś poczułam”, przerwała mi Melanie, cedząc słowa jakby wbrew sobie.
Ja też.” Zdumiewające, jak łatwo przychodził mi sarkazm po tak długim przebywaniu z Melanie.Ma niezły bekhend, nie uważasz?”

No, przynajmniej jedna zachowała resztki rozsądku. To jednak nie koniec:

Nie o to mi chodziło. Rzecz w tym..”. Wahała się przez dłuższą chwilę, aż w końcu szybko wyrzuciła z siebie resztę słów.Myślałam, że to, co do niego czujemy, tak naprawdę pochodzi tylko ode mnie. Myślałam, że... mam nad tym kontrolę.”

Bo tak właśnie jest. Przykro mi, Stefciu - „miłość” Wagabundy, podobnie jak „miłość” wilkołaków nie pochodzi od nich samych, jest niemożliwa do zwalczenia oraz całkowicie irracjonalna i nic nie przekona mnie, że rzecz ma się inaczej.

Wagabunda wyrzuca Meli, że ta przypisywała wszystko swej umiejętności manipulacji, ta przyznaje jej rację, po czym dodaje:

Ty też go kochasz, niezależnie ode mnie. Inaczej. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopóki go tu nie ujrzałyśmy, dopóki pierwszy raz go nie zobaczyłaś. Jak to możliwe? Jak glista wielkości dłoni może się zakochać w człowieku?”

a) Nie może, ale o tym za chwilę.

b) Wagabunda kocha go dokładnie w ten sam sposób co ty, bowiem jej miłość opiera się na twoich wspomnieniach. Sorry, Winnetou.

Chodzi mi o to, że Jared nie należy do twojego gatunku.”
Mam ludzkie ciało”, odparłam. „Będąc w nim, jestem człowiekiem. A ponieważ w twoich wspomnieniach Jared jest taki, a nie inny... No cóż, sama jesteś sobie winna.”

Nie. Nie jesteś człowiekiem. Jesteś duszą, okupującą człowiecze ciało i korzystającą z jego pamięci, nic ponadto. Ludzkie namiętności powinny ci być całkowicie obce i nie mówię tu jedynie o negatywnych emocjach. Przypomnijcie sobie rozmowę z Pocieszycielką – dusze są pomocne i życzliwe niczym Troskliwe Misie, ale najwyraźniej nasze czułości są im nieznane. Wagabunda nie wiedziała, czym jest romantyczna miłość aż do przylotu na Ziemię. Biorąc to wszystko pod uwagę, możemy spokojnie uznać, że stoickie przystosowanie się naszej kosmitki do tak silnych i obcych jej emocji to jedna wielka fabularna dziura.

Świat według Terencjusza: 27

Oczywiście, oznacza to też, że „emocjonalna pojemność” Wagabundy nie powinna sięgać ponad możliwości swego obecnego żywiciela. Niestety, cymes polega na tym, że Stefa chronicznie zapomina o tym, iż duszka nie jest człowiekiem. Naprawdę – cały problem sprowadza się do tego, że autorka chce mieć ciasteczko (to jest, posiadać główną bohaterkę różniącą się od ludzkiego plebsu) i zjeść ciasteczko (to jest, sprawić, by odczucia Wagabundy były identyczne z naszymi). Tak się po prostu nie dla, Meyer – albo piszemy powieść o stworach z innej planety, które mają swój własny sposób odbierania rzeczywistości, albo skupiamy się na problemach rodem z romansideł i pokornie przyznajemy, że w przypadku uczynienia narratorem ufoludka musimy poświęcić sporo czasu, by wykreować przekonujący obraz procesu uczłowieczania.

Więc gdybyś pojechała do Tucson i dostała nowe ciało, to już byś go nie kochała?”
Mam szczerą nadzieję, że nie.”

To jeden z tych momentów, gdy nie wiem, czy powinnam się śmiać, czy raczej płakać – a wszystko przez to, że wiem, jak wygląda zakończenie „Intruza”. Żadnych spoilerów na ten moment – ostatni rozdział jest zbyt ważny, by zdradzać jakiekolwiek szczegóły na tak wczesnym etapie.

Wagabunda i Melanie konstatują, że chciałyby ujrzeć Jamiego i przekonać się, że jest cały i zdrowy. Sposób, w jaki to ujmują...no cóż.

Chciałam mieć pewność, że naprawdę tu jest, że nic mu nie grozi, że karmią go i opiekują się nim. Tak jak robiła to Melanie – i jak nie zrobi już nigdy. I tak jak ja sama, bezdzietna, chciałabym się nim zaopiekować. Czy ma mu kto śpiewać kołysanki? Opowiadać bajki? Czy nowy, gniewny Jared ma głowę do takich rzeczy? Czy Jamie ma się do kogo przytulić, kiedy się boi?



A...a...a...

Po kolei.

Chciałam mieć pewność, że naprawdę tu jest, że nic mu nie grozi, że karmią go i opiekują się nim.

Jamie ma czternaście lat. W naszym systemie edukacji uczęszczałby do drugiej klasy gimnazjum. Mało tego – Melanie ostatni raz widziała go nie dekadę wcześniej, a zaledwie kilka miesięcy temu. Powtarzam: Czternaście. Lat. Wyobraźcie sobie teraz swoich (byłych lub obecnych) kumpli ze szkoły na tym etapie życia. Już? No to jedziemy dalej.

I pamiętajcie, to nie błąd w druku. Czternaście. Nie cztery.

Nie ma jak u mamy: 2

I tak jak ja sama, bezdzietna, chciałabym się nim zaopiekować.

MELANIE NIE JEST JEGO MATKĄ. JEST SIOSTRĄ. MEYER, PRZEPISZ TO STO RAZY DO KAJECIKA: SIOSTRA, SIOSTRA, SIOSTRA, SIOSTRA.

Nie ma jak u mamy: 3

Czy ma mu kto śpiewać kołysanki?



Próbowałam sobie wyobrazić moich znajomych, gdy byli w wieku Jamiego – no wiecie, mówię o tym okresie w życiu, gdy chłopcy urządzają na imprezach zawody, kto zdoła wlać w siebie najwięcej wódki w ciągu dziesięciu sekund. Następnie ponownie przeczytałam to zdanie. Niestety, okazało się że nie mam halucynacji.

Nie ma jak u mamy: 4

Opowiadać bajki?

Jamie musi NAPRAWDĘ kochać Melę. Wyimaginujcie sobie tylko gimnazjalistę, który dla zaspokojenia dziwacznych fetyszy siostry daje się ubrać w piżamkę w kaczuszki i z zachwytem wysłuchuje „The very hungry caterpillar”.

Nie ma jak u mamy: 5

Czy nowy, gniewny Jared ma głowę do takich rzeczy?

Nowy, gniewny Jared jest zapewne zbyt zajęty topieniem kociąt i wpuszczaniem toksyn do oceanu, by śpiewać co wieczór „Twinkle, twinkle little star”...Co, jeśliby się przez chwilę zastanowić, może wyjść nieszczęsnemu Stryderowi (i jego stłamszonej męskości) wyłącznie na dobre.

Czy Jamie ma się do kogo przytulić, kiedy się boi?

Meyer, z ręką na sercu – gdybym była jedną z niewielu ocalałych istot w postapokaliptycznym świecie, to zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, by mój brat w obliczu zagrożenia wykazywał raczej postawę Stasia Tarkowskiego (nawiasem mówiąc, również czternastolatka), niż Nel Rawlison.

Nie ma jak u mamy: 6

A nie mówiłam, że będzie strasznie?

 
Wagabunda pociesza Melę, że nawet, jeśli nie będzie mogła zobaczyć się z Jamiem, to przynajmniej wie, że dotrzymała słowa i wróciła, po czym zasypia. Naszą duszkę szybko budzą jednak odgłosy kroków, dziewczyna zrywa się więc z posłania i przywiera do ściany, obawiając się najgorszego. Okazuje się, że to męska grupa mieszkańców jaskini (na czele z Kylem) przybyła, by pertraktować z Jaredem (wciąż umiejscowionym u wejścia do groty).

Nie możemy na to pozwolić, Jared – powiedział ktoś inny spokojniejszym tonem. Zapewne młodszy brat, Ian. Mieli bardzo podobne głosy; a raczej mieliby, gdyby nie to, że Kyle prawie za każdym razem krzyczał, a w jego tonie zawsze pobrzmiewała złość. – Każdy z nas kogoś stracił. Każdy z nas cierpi. Ale to jest przecież jakiś absurd.

Ach, Ian. Wciąż nie mieliśmy czasu poznać bliżej tej fascynującej persony, ale spokojnie – co się odwlecze, to nie uciecze.

A, jeszcze jedno – Stefciu, przyhamuj, proszę. Doskonale wiem, że Kyle w kategorii „najbardziej udana imitacja człowieka pierwotnego” wyprzedza nawet Howe'a; nie trzeba być aż tak bezpośrednią.

Welcome to Bedrock: 3

Skoro nie chcesz oddać go Doktorowi, musi zginąć! – ryknął Kyle.

*wybucha śmiechem* Stefa, zaklinam, miej litość. My naprawdę rozumiemy, że Kyle to taki bardziej prostacki Kajusz, esencja czystego zła – nie musisz z niego robić aż takiej karykatury.

Nie możesz go tu trzymać – ciągnął Ian. – Prędzej czy później ucieknie i nas wyda.
(…)
A zatem Jared wziął górę. Ustalono, że nie będę torturowana. Że mnie nie zabiją – przynajmniej nie od razu. Jared trzymał mnie jako więźnia.

Chciałabym móc oznajmić, że Howe wykazał się choć odrobiną rozsądku, pozwalając sytuacji się wyklarować, ale ponieważ wiem, co czeka nas w następnych rozdziałach...Przykro mi, chłopcze, dziś będziesz musiał obyć się bez złotej gwiazdki.

Atmosfera się zagęszcza, Kyle (niezbyt) subtelnie grozi, iż jeśli Jared nie usunie się z drogi, to sam go z niej wyeliminuje, Jared twardo obstawia przy swoim:

Chcieli mu zrobić krzywdę. Ci obłąkani ludzie chcieli zaatakować swojego.
(…)
Rozległy się szybkie kroki – odgłosy natarcia – po czym coś ciężkiego uderzyło w coś twardego. Usłyszałam sapanie, ktoś się krztusił...

Pomijając fakt, że ten dramatyczny opis będzie wyglądał dosyć zabawnie w zestawieniu z tym, co się naprawdę wydarzyło – na gwizdek wdawać się w bójkę? Ci ludzie są zmuszeni koegzystować na zamkniętej, niewielkiej przestrzeni; konflikty w takiej sytuacji mogą doprowadzić do tragedii. Dlaczego nie przedyskutować na spokojnie tej kwestii (pomińmy na chwilę fakt, że Jared i Kyle nie znają innych sposobów komunikacji niż brutalna siła)? W przyszłości przekonamy się, że uciekinierzy mają swój własny, mini-demokratyczny system; po co ryzykować życie i zdrowie w walce z przyjaciółmi? A jeśli już naprawdę rączki ich świerzbią i muszą, ale to muszą kropnąć Wagabundę – dlaczego po prostu nie pozbawić Jareda przytomności, miast marnować czas i energię na sparing?

Rozdział kończy się dramatycznym:

Nie! – wykrzyknęłam i rzuciłam się w stronę wyjścia.

Kto będzie górą w walce? Przekonacie się już za tydzień.


Statystyka:

Adolf approves : 19
Bellanda Wandella van der Mellen : 16
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 6
Ludzkość ssie: 11
Mea culpa: 2
Nie ma jak u mamy: 6
Świat według Terencjusza: 27
Welcome to Bedrock: 3
Witaj, Morfeuszu : 9

Maryboo

40 komentarzy:

  1. "dusz do wymysł" drobny błąd się wkradł:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam Wasze analizy, są świetnym przerywnikiem między uczeniem się na jedno a drugie koło :D Nowe kategorie bardzo odpowiednie :D Czekam na przyszły week :D Pozdrawiam! I i dziękuję za umilanie nam czasu ;)
      "po prostu nie dla" - tu jeszcze drobna literóweczka:)

      Usuń
  2. Ech, z tego co pamiętam, Jamie zachowuje się jak, ja wiem, wyidealizowany dziewięciolatek, a nie czternastolatek dorastający w brutalnym świecie. Nie potrafię przetoczyć konkretnych sytuacji, ale czytelnik zachodzi w głowę, jakim cudem ten dzieciak przetrwał i wyrósł na słodkiego nastolatka - ani chybi Potęga Matczynej Miłości.

    "Intruza doczytałam" do, ja wiem, połowy - póki długi weekend, pewnie się zmuszę do dobrnięcia do końca i obniżenia oceny na LubimyCzytać: 7,6 gwiazdki i top opinia z 9 gwiazdkami zebrała 188 plusów, szumiący Borze...

    Z wyrazami szacunku
    Kazik

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapomniałaś o jednym punkcie w "Ludzkość ssie" - za ostatni akapit: Chcieli mu zrobić krzywdę. Ci obłąkani ludzie chcieli zaatakować swojego.

    Co za rozpaczliwie idiotyczne dyrdymały Stefka wypisuje...

    OdpowiedzUsuń
  4. Płaczę. Po prostu płaczę.
    Mój brat (obecnie szesnastoletni) nigdy nie należał do tych, co by pili wódkę na wyścigi, ale nadal był kurczę normalnym czternastolatkiem, a nie sierotką Marysią - rozmawiał ze mną o grach, nauczycielach, później zaczął o dziewczynach, pokazywałam mu jak zrobić kreskę z tabaki,ale nigdy nie śpiewałam mu do snu ;_; ewentualnie puszczałam piosenki lubianych przeze mnie zespołów, żeby go wyedukować trochę.
    Tak sobie myślę, że jeśli Stefa ma dzieci (zdaje się, że synów, prawda?), to boję się spytać, jak ich wychowywała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i ogólnie kwestia miłości matczynej. Pomijając kwestię, że w wykonaniu Stefy to jest po prostu chorobliwa nadopiekuńczość (Mela) albo dziecko to jedynie fajny gadżet, prawie jak nowy piesek (Bela), to ona naprawdę przesadza, wciskając to gdzie się tylko da. Słusznie zauważono w analizie, że aŁtorka zna tylko dwa rodzaje miłości. To strasznie odziera jej (i tak biedne) teksty i spłyca je, miłość braterska, siostrzana czy przyjacielska jest wyjątkowo piękna. Kojarzy mi się to z ludźmi, którzy nałogowo doszukują się romansu w każdej filmowej przyjaźni, choćby uparcie robiąc z serialowego Sherlocka i Watsona parę... Może dlatego, że tak jest najprościej? Przy miłości romantycznej wystarczy trochę ckliwych tekstów i dużo macania, przy matczynej - śpiewanie kołysanek niezależnie od wieku i przesadna kontrola. Stefa nie dałaby sobie rady z czymś innym.

      Usuń
    2. O Sherlocku BBC mowa? :D Wiesz, tam w sumie było tyle podtekstów, że nie dziwię się ludziom, którzy mogą widzieć w tym romans. No i istnieje też coś takiego jak friends with benefits ^^. Nie każda przyjaźń musi być tylko przyjaźnią, żadna miłość (oprócz tej stefowej) nie jest prosta :P.

      Ale przyznam, Stefa nie dałaby sobie rady z czymś innym. Dla niej w sam raz jest wilkołacka miłość instant, szybsza od zrobienia sobie zupki chińskiej, więc czego można by po niej oczekiwać ^^.

      Usuń
    3. No fakt, to muszę przyznać ^^ Dałam kiepski przykład, chodziło mi o coś innego. Np. tak jak fani często doszukują się romansu pomiędzy Harrym Potterem, Draco czy Snape'm, i robią to mocno na siłę (choć to kwestia gustu) zamiast wysilić się na coś innego, tak Stefa na siłę w miejscach ważnych relacji wciska to, co (według niej samej) umie stworzyć - romans albo relację matka-dziecko.

      Usuń
    4. A "Władca pierścieni"? W fan fiction spotkałam się z pairingiem Aragorn/Legolas, podczas gdy, przynajmniej dla mnie, tam jest po prostu przyjaźń.

      Usuń
    5. Tolkien w ogóle przepełnił swoją trylogię przykładami męskiej przyjaźni (jak choćby też Frodo i Sam), wzruszając niekiedy do łez i wcale nie musiał dodawać do tego podtekstów. Zgadzam się, że nie ma co się doszukiwać tam czegoś więcej.

      Usuń
    6. Granica między miłością a przyjaźnią jest wykreowana przez nasze błędne rozumienie miłości jako relacji między dwojgiem ludzi o podłożu erotycznym albo wynikającej z "więzów krwi". W połączeniu z typową dla ludzi skłonnością do klasyfikowania wszystkiego okazuje się, że nie możemy na przykład kochać naszego przyjaciela tej innej płci niż wynikającej z naszych "preferencji seksualnych", a to samo uczucie skierowane do osoby płci zgodnej z naszą "orientacją" winno zakończyć się poważnym związkiem i fogle.

      Usuń
    7. A co z przyszywanym rodzeństwem Edwarda? Było kilka takich momentów, kiedy Stefa opisywała jak bardzo Edziowi zależy na Alice. Fakt faktem, Rose już nie mogła liczyć na takie traktowanie, ale jednak Edek na swój sposób kochał Alice i zależało mu na niej.

      Macie rację co do tej miłości instant :D Stefa nie potrafi opisać procesu tworzenia się relacji międzyludzkich, więc musi zastosować triki typu "och, jesteś moją heroiną" albo wpojenie.

      Usuń
  5. Bardzo dobrym przykładem, ba!, wręcz niedoścignionym wzorem uczłowieczania istoty nieludzkiej jest "Frankenstein" Mary Shelley. Podrzuciłabym Stefie, może by się nie nauczyła, ale chociaż zrozumiała, co u niej zgrzyta. I to mocno.

    Analiza przednia, chyba wręcz jedna z lepszych jeśli chodzi o "Intruza" (może dlatego, że akurat taki wybitnie headdeskogenny rozdział się trafił). Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, błagam, tylko nie serialowy Sherlock! Myślałam, że chociaż tutaj na niego nie trafię. Sherlock Holmes z serialu nie ma NIC (poza imieniem i nazwiskiem) wspólnego z Sherlockiem Holmesem z książek.

      Co do usilnego parowania Harrego Pottera z Draconem Malfoyem tudzież Severusem Snapem - przyznam szczerze, że tego nie rozumiem, biorąc pod uwagę fakt, iż Harry nie przyjaźnił się z żadną z tych postaci, ba był do nich wręcz wrogo nastawiony.

      Usuń
  6. Nie wiem co Stefa ma do ludzi, ale ja jestem dumna z faktu, że jestem człowiekiem. Jako trzynastolatka miałam fazę na inne gatunki, ale się z tego wyleczyłam, widzę jednak że u pani Meyer ten okres ma się dobrze.
    Tak właściwie może autorka w tej książce stara się pokazać swoje pragnienie szczęścia? Może dla niej mężczyzna idealny to prymityw. Są takie kobiety (patrz ofiary przemocy w rodzinie). Co do Jimiego, gdybym nie czytała całego Intruza po tym fragmencie pomyślałabym, że cierpi na zespół Downa albo inną chorobę. Dzieci z tym zespołem w końcu są pogodne. Wyjaśniałoby to też tą silną troskę Mel, choć odrobinę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie czuję się dumny z bycia człowiekiem, ale na pewno nie jest mi z tego powodu wstyd.

      Usuń
    2. Chyba wiem co masz na myśli. Wiele okrucieństwa wyżądzają ludzie, ale są też i na prawdę wspaniałe osoby. Znacznie lepsze to niż sparklepiry czy duszyczki. Nie zamieniłabym człowieczeństwa na urodę, czy wieczość.

      Usuń
    3. Mnie szczerze ciekawi, czy Meyer nie ma problemów wśród swoich braci w wierze ze względu na to "ludzkość ssie" i ogólnie przez jej twórczość. Przecież powinna uznawać ludzi za najdoskonalszy twór boski, a ta woli jakieś przeklęte wampiry i inne potworki.

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Co do tej dumy z ludzkości, to popieram pogląd Tego Zenona. Nie można być dumnym czy zawstydzonym z czegoś, na co nie miało się żadnego wpływu. Tak jak nie miało się wpływu na bycie człowiekiem, zwierzęciem, somalijskim gejem, rudowłosą Białorusinką itp. To po prostu neutralna, obiektywna cecha.

      Usuń
  7. Czy ona widzi co pisze? W jednym miejscu jest napisane, że ludzie reagują niezwykle emocjonalnie a w następny pojawia się jakieś "nawet dla was" i to jeszcze w odniesieniu do macierzyństwa. Czy szanowna aŁtorka słyszała o logicznej spójności dzieła? Dzieła w tym przypadku w cudzysłowie

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja się odezwę co do tego, czy Jared mógł czy nie mógł Meli walnąć.

    Dla mnie to trochę jak z zabiciem kogoś w samoobronie/zabiciem kogoś w wywołanym przez niego wypadku. Jasne, zrobił się coś dobrego: broniło lub nie zrobiło nic: było w danym miejscu. Mimo to osoby, które spotkało coś takiego wciąż się tym zadręczają.

    Chodzi o to, że nikt ludzkiej psychiki nie przekona, że zrobienie czegoś złego z dobrych powodów sprawia, że to nie jest złe. Jared mógł walnąć Meli: szok, wyparcie, zaskoczenie. Nadal jednak UDERZYŁ kobietą, która podobno kocha ponad cały świat. Zrobił coś złego, mimo pewnych usprawiedliwiających go powodów.
    Zwłaszcza Mela powinna się już wkurzyć: na zasadzie "no jak mógł mnie walnąć, jak mógł mnie nie widzieć, niby mnie kocha, jak mógł mnie spisać na straty". Wanda w ogóle powinna sobie poużywać jacy to ludzie źle i że te uczucia słusznie nie funkcjonują w innych gatunkach.

    A Jamie... cóż. Widziałam coś maminsynków wieku 40 lat, więc w nieporadnego 14-latka też uwierzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że - jak się wkrótce okaże - Jamie nie jest maminsynkiem. Jest nieco zdziecinniały, ale obiektywnie rzecz biorąc zdaje się być całkiem zaradnym chłopakiem. To tylko duet W/M cierpi na matczyny fetysz i nieustannie próbuje zinfantylizować nieszczęsnego Strydera...

      Maryboo

      Usuń
    2. @Hyakki_Yakou, też byłbym w stanie uwierzyć w nieporadnego 14-latka, ale nie gdy od dziecka żyje w realiach nomen omen wojennych.

      Usuń
    3. Ja też byłabym skłonna uwierzyć, gdyby nie te realia :D Kojarzę chłopaka z gimnazjum za którym mama nosi plecak do szkoły, a jeszcze trzy lata temu ciągnęła go na sankach. Chłopak nie jest upośledzony.

      Usuń
  9. Heeeej... Chwila, chwila... Mam maleńką uwagę- dla Smeyer NIE istnieją miłość matczyna i romantyczna tudzież cielesna jako taka, a miłość matczyna i miłość między mężczyzną a kobietą. Przecież jak o tak, wspominać o tym strasznym słowie na ,,h", które również ściśle wiąże się z miłością romantyczną. I cielesną.
    A ,,stłamszona męskość" brzmi... Miazmatycznie :D //Rosja

    OdpowiedzUsuń
  10. a ja mam pytanie, co weźmiecie na warsztat po "Intruzie"? Nasza ulubiona autorka chyba już nie namodziła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Drugie życie Bree Tanner" tak dla kompletu, proszę :)

      Usuń
    2. Ja bym chętnie zobaczyła analizę "50 twarzy Greya", ale wiem, że byłoby ciężko. Czytałam kawałek pierwszej części i mózg wypłynął mi uszami. Teraz czytam analizę po angielsku i jest mniej więcej tak samo, tylko komentarze ratują sytuację.

      Usuń
    3. A może dla odmiany jakoweś "Szeptem" czy inny "Dom Nocy"? ;3

      Usuń
    4. Najpierw Bree, potem "Dom Nocy"...? :-)

      Usuń
    5. Już wiele razy dziewczyny mówiły, że Bree i "Midnight Sun" nie tykają ;3.

      Usuń
    6. tłalajt oczami Edłarda - to rozumiem, ale czemu nie Bree? (nie narzucam, dziwię się ^ ^)

      Usuń
    7. O tak! Ja też byłabym za analizą "50 twarzy Greya"! Płakałam ze śmiechu przy tej książce, więc z waszymi komentarzami to byłaby już najlepsza komedia świata. :D

      Usuń
    8. http://bill-und-smerfy.blogspot.com/?zx=859568e6aed2d9
      Oto analizy Greya, urwane wprawdzie, ale jednak :D

      Usuń
    9. No właśnie, urwana, a przydałaby się kompletna. :D
      Jak ktoś dobrze zna angielski to polecam tę analizę Greya http://das-sporking.livejournal.com/242338.html
      W tworzeniu jest też aktualnie robiona druga część.

      Usuń
    10. Tak, proszę, proszę, "Szeptem", zanalizujcie "Szeptem"!
      Właśnie zaczęłam to czytać, TróLoff prawie dorównuje bucerą Edziowi. Ciekawe, czy go przebije. A Mary Sue mieszka w osiemnastowiecznym domu na odludziu, który jakimś dziwnym cudem zawsze otaczają tony mgły. Mhrock jak w mordę strzelił.

      Usuń
    11. "Szeptem", "Dom nocy" - ja proponuję te dwie. 50 Twarzy ma jednak Devis, mimo wszystko.

      Usuń
  11. Analizę czytało się fantastycznie,ale analizowana treść sprawia,że chcę walić głową w biurko...Ona nie ma pojęcia o relacjach,ludziach...I dzięki za Winchesterów.

    Chomik

    OdpowiedzUsuń
  12. Zwykle niemal wszystko mi się w waszej analizie podoba, świetnie napisane i pomyślane, ale to mnie zniesmaczyło:

    Secundo: Ewentualne rąbnięcie czternastolatka przez siostrę to jednak nie to samo, co danie w twarz swej kobiecie.
    Nieładnie, zaczynacie hierarchizować przemoc. Mężczyzna nie może walnąć kobiecie z liścia, ale kobieta może walnąć mężczyznę (w domyśle: bo to nic takiego, nie zrobi mu krzywdy). Nie podoba mi się to. Nikogo nie powinno się bić i nie, nie macie racji - ja uważam, że uderzenie to uderzenie, wyraz agresji. A że efekt jest różny (zależnie od siły agresora), to zupełnie co innego. Rozważamy chyba jednak nie siłę muskułów, tylko nastawienie psychiczne i chęć wyrządzenia krzywdy.

    Przy kołysankach dla nastoletniego byka ryknęłam gromkim śmiechem. Mujborze... ;)

    - tey

    OdpowiedzUsuń