Stefka lubi prologi, to pewne. W serii Zmierzch serwowała nam krótkie zwiastuny tej odrobiny akcji, jaką wprowadziła dość nieumiejętnie do swojego romansidła. Jak pamiętamy, zabieg ten stał się bezużytecznym ozdobnikiem już przy drugim tomie i tak naprawdę nie wprowadzał żadnego napięcia. W Intruzie również mamy do czynienia z prologiem, jednak chwała Wielkiemu Cthulhu, Stefcia zmieniła trochę modus operandi, gdyż hostowy prolog wygląda inaczej. Jest dłuższy niż jedna strona i przedstawia scenę, która rzeczywiście zdarzyła się przed akcją właściwą książki, a nie gdzieś pod koniec. Mamy więc postęp. Nie jestem naiwna, więc nie wzbudza to we mnie szalonej nadziei, że Intruz będzie naprawdę dobrą książką, ale przynajmniej coś się zmienia. Trzymajmy kciuki.
Zanim dojdziemy do owej sceny, musimy przebrnąć przez wiersz niejakiej May Swenson, poetki i dramatopisarki amerykańskiej, uważanej za jedną z najważniejszych i najbardziej oryginalnych poetów/poetek XX-go wieku. (Wiki) Czyli Stefka znów sięga po uznanych autorów, by wspomóc swe dziełko. Nihil novi sub sole.
PYTANIE
Ciało mym domem
rumakiem chartem
cóż biedna pocznę
kiedy je stracę
Gdzie będę spać
Czym pomknę w dal
Co będę jeść
Dokąd się udam
już bez wierzchowca
który mnie niósł
Skąd będę wiedzieć
co na mnie czeka
w leśnej gęstwinie
Bez mego Ciała
wiernego psa
Jakże to będzie
snuć się po niebie
bez drzwi ni dachu
z wiatrem za wzrok
pośród obłoków
jakże się skryć?
May Swenson
Nie będę się może rozwodzić nad wymową wiersza. Przyznam się bez bicia, że czego jak czego, ale analizy wierszy na polskim nienawidziłam, szczególnie, że wciskano nam tylko interpretacje podręcznikowe, a inne uznawano za błędne. Na jakiej podstawie, nie wiem, ale w końcu szkoły nie są od uczenia samodzielnego myślenia. Żadna nowość. Mam więc drobny uraz, toteż esejów na temat wiersza pisać nie będę, to zresztą nie moje zadanie. Ale skoro Stefka się w nic tak naprawdę nie zagłębia, to ja też mogę polecieć na pierwszym wrażeniu.
Ze streszczenia Intruza wiem, że Ziemię przejęła rasa obcych zwanych duszami, które potrzebują ciała, by egzystować w pełni na naszej planecie. I stąd pewnie wybór wiersza. May Swenson w swym utworze zadaje pytanie, co stanie się z duszą po opuszczeniu ciała i raczej nie ma specjalnie optymistycznej odpowiedzi. Jednak, śmiem twierdzić, chodziło jej raczej o los duszy po zejściu człowieka z tego łez padołu, a nie o przeszczepianie ludziom obcych i tegoż implikacje dla obydwu stron. No ale dobrze, close enough, Stefciu, close enough.
BTW, czy mi się tylko tak zdaje, czy Stefka już przez samo zamieszczenie smutnego utworu pani Swenson wyraźnie pokazuje, że współczuje naszym najeźdźcom? To tylko dzika spekulacja, Intruza analizuję na bieżąco, bez czytania do przodu (przynajmniej na razie), ale znając niechęć Stefki do wszystkiego, co ludzkie i fascynację fantastycznymi istotami, można tak pomyśleć. Biedne duszyczki, latają tak bez ciała, niech ludzie oddadzą im swoje, w końcu sami są tacy lamerscy. Nie wiem, przekonamy się.
Prolog właściwy – Zabieg
Uzdrowiciel nazywał się Fords Cicha Toń.
O, to prawie jak Harry Przejrzystawoda. Ach, te wspomnienia… Łza się kręci w o… wait, przecież skończyłyśmy to badziewie analizować ledwie tydzień temu. Za wcześnie na nostalgię.
Jako że był duszą, był z natury dobry – współczujący, cierpliwy, uczciwy, szlachetny i pełen miłości. Niezwykle rzadko się niepokoił.
Oszfak. Nie, proszę, tylko nie to. Stefka chyba leveluje, bo zamiast grupki idealnych stworzeń (czyt. Cullenów) szykuje nam cały gatunek cudnych Troskliwych Misiów, których niezmierzone dobro ałtorka pewnie też spieprzy. W co ja się wpakowałam? A to dopiero drugie zdanie książki! Beżuś, nie panikuj.
…
…
…
Cholera, lecę po ręcznik.
Wraca z ręcznikiem i gardłogrzmotem pangalaktcznym.
Dobra, dam radę.
Nasz Uzdrowiciel o Poetyckim Imieniu się denerwuje, co zostaje oczywiście zrzucone na karb posiadania jakże beznadziejnego ludzkiego ciała.
Fords ma zamiar dokonać przeszczepu duszy do ludzkiego ciała na oczach studentów.
Tak jak teraz, kiedy, słysząc dochodzące z drugiego końca sali podniecone szepty studentów, odruchowo zacisnął usta. Na zazwyczaj uśmiechniętej twarzy grymas ten wyglądał nieco dziwnie.
Widząc to niezadowolenie, jego pomocnik, Darren, poklepał go po ramieniu.
– Po prostu są ciekawi – powiedział cicho.
– Zabieg wszczepienia duszy nie jest ani ciekawy, ani szczególnie trudny. W razie nagłej potrzeby mogłaby to zrobić na ulicy pierwsza lepsza dusza. Niczego nowego się dzisiaj nie nauczą – odparł Fords. Ostry ton pobrzmiewający w zazwyczaj kojącym głosie zaskoczył nawet jego samego.
– Nigdy wcześniej nie widzieli dorosłego człowieka – tłumaczył Darren. Fords uniósł brew.
– Jak to, nie widzą siebie nawzajem? Nie mają w domach luster?
– Wiesz, o co mi chodzi – o dzikiego człowieka. Bez duszy. Rebelianta.
Ocho, moje drogie duszyczki, nie polubię was. Dziki człowiek? Aha, czyli znowu mamy Stefciowy bullshit o beznadziejności człowieka. Mhm, stara śpiewka. Jesteśmy za mało zajebiści tym razem na tle Wszechświata. Czyli Stefka leveluje coraz dalej.
Aha, i co to znaczy bez duszy? Duszy czy duszy-duszy? Czy dusze wiedza o ludzkiej duszy? Czy myślą, że w ogóle jej nie mamy, tylko jesteśmy jak zwierzęta? Zrobiły jakiś risercz przed najazdem, czy miały to wszystko w tyle? Trochę to poplątane. No nic, może się wyjaśni.
Fords patrzy na dziewczynę i przypomina sobie jak bardzo była pokiereszowana, gdy do niego trafiła. Z tego niemożebnego duszanego współczucia aż go rozrywa. Na szczęście Uzdrowiciel już ją wyklepał i stuningował, więc nadaje się do przeszczepu.
– Dusza, którą dzisiaj wszczepiamy, zasługuje na szacunek. Nie należy się tak wgapiać w jej żywiciela. I tak aklimatyzacja będzie dla niej wystarczająco trudna. To nie w porządku, żeby musiała znosić jeszcze to – odparł Fords. Nie chodziło mu jednak wcale o gapienie się. W jego głosie znowu brzmiała ostra nuta.
Dusza zasługuje na szacunek, ale to biedne dziewczę już nie. Coś czuję, że nasza współczujące, dobre do cna duszyczki to straszni hipokryci.
Okazuje się, że przeszczepiana dusza została wybrana specjalnie po to, aby uzyskać jakieś informacje dla niejakiej Łowczyni. Powodem wyboru była oczywiście zajebistość tejże duszy. I smell Mary Sue.
Nasz speshul snowflake wzbudza zainteresowanie także u studentów.
– Mieszkała na sześciu planetach.
– Ja słyszałem, że na siedmiu.
– Podobno za każdym razem w innym gatunku.
– To możliwe?
– Była prawie wszystkim. Kwiatem, Niedźwiedziem, Pająkiem...
– Wodorostem, Nietoperzem...
– Nawet Smokiem!
– Nie wierzę, że na siedmiu planetach.
– Co najmniej na siedmiu. A urodziła się na Początku.
Wow, Wodorostem? Really? Ahahahahahahaha!!! No badass z niej jak cholera. Miśka, pajączka, Batmana i smoka rozumiem. Kwiat jest jak najbardziej w stylu SMeyer, więc ok. Ale wodorosty? LOL tygodnia.
No i oczywiście urodziła się na Początku. W sensie zaraz po tym, jak Porządnie Pierdyknęło? Taka stara bohaterka u Stefki? Mam nadzieję, że chociaż ciało dostanie tradycyjnie nastoletnie, no ewentualnie kogoś zaraz po 20-tce. Inaczej tego szoku nie zniosę.
Czas na zabieg.
– Darren, bierzmy się do roboty.
Wszystko było gotowe. Odpowiednie lekarstwa leżały już obok ciała dziewczyny. Specjalny czepek zakrywał jej długie, czarne włosy, odsłaniając smukłą szyję. Dziewczyna oddychała powoli – była w głębokiej narkozie. Na opalonej na brąz skórze trudno było dopatrzyć się jakichkolwiek śladów po... wypadku.
– Zacznij rozmrażanie – powiedział Fords.
Jego siwowłosy pomocnik stał już przy kapsule w pełnej gotowości, z dłonią na gałce. Zdjął z niej blokadę i przekręcił ją odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. Czerwone światełko na szarym cylindrze zaczęło migać, najpierw wolno, potem coraz szybciej, zmieniło też kolor.
Uwaga Fordsa była skupiona na nieprzytomnym ciele. Oszczędnymi, precyzyjnymi ruchami przeciągnął ostrzem skalpela wzdłuż skóry u podstawy czaszki, następnie spryskał nacięcie substancją powstrzymującą krwawienie i dopiero wtedy poszerzył szczelinę. Ostrożnie dostał się pod mięśnie szyi, uważając, aby ich nie uszkodzić, i obnażył białe kości u szczytu kręgosłupa.
– Dusza jest gotowa – odezwał się pomocnik.
– Ja też. Daj ją tutaj.
Fords poczuł łokieć Darrena obok własnego. Nie musiał nawet odrywać wzroku od stołu; wiedział, że jego pomocnik jest gotowy, że stoi z wyciągniętą ręką i czeka na polecenie. Pracowali ze sobą od lat. Fords poszerzył otwór.
Rozumiem, że pan Uzdrowiciel jest tak precyzyjny, że tego kręgosłupa wraz z rdzeniem nie uszkodził.
Ujrzał przed sobą dłoń Darrena, a w niej srebrzysty blask budzącej się istoty. Piękno nagiej duszy niezmiennie go poruszało.
Mieniła się w mocnym świetle lamp, jaśniejsza niż skalpel, który lśnił wyłącznie światłem odbitym. Była jak żywa wstążka, wiła się, marszczyła i rozciągała, ciesząc się dopiero co odzyskaną wolnością. Setki cienkich, zwiewnych wici kłębiły się miękko niczym srebrna czupryna. Wszystkie dusze wyglądały wspaniale, lecz ta wydała się Fordsowi szczególnie urodziwa.
Nie był zresztą w swoich odczuciach odosobniony. Słyszał cichutkie westchnienie Darrena, szmer zachwytu wśród studentów.
Czyli te wspaniałe dusze, to po prostu takie małe, sparklące, włochate robale? Rzecz jasna, ta konkretna dusza jest najpiękniejszym sparklącym robalem wśród sparklących robali. Ofkors.
Dusza zostaje włożona do nacięcia, oplata mózg dziewczyny mackami/wypustkami/włoskami czy co to tam jest. Fuj.
Fords zasklepia ranę jakimiś środkami i po wszystkim. Uzdrowiciel przez moment lekko angstuje.
Fords westchnął.
– Źle się z tym czuję.
– Spełniasz tylko swoją powinność, jesteś Uzdrowicielem.
– To jedna z tych rzadkich chwil, w których uzdrawiając, wyrządzam tak naprawdę krzywdę.
Darren zaczął sprzątać po operacji. Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Fords wykonywał przecież swój zawód. Z punktu widzenia Darrena liczyło się tylko to.
Ale dla Fordsa bycie Uzdrowicielem oznaczało coś więcej; dotykało sedna jego istnienia. Spoglądał zafrasowany na pogrążone w spokojnym śnie ciało, świadom, że ów spokój pryśnie, gdy tylko kobieta się obudzi. Koszmarny los, jaki ją spotkał, będzie teraz musiała udźwignąć niewinna dusza, którą przed chwilą umieścił w środku.
Aha, czyli los dziewczyny, której ciało zostało zawładnięte, jest koszmarny, ale Fordsowi żal duszy, a nie właścicielki ciała. Dobrze zrozumiałam? Well, fuck you, asshole. Następny dowód, ze dusze to skończeni hipokryci. Niby takie z nich idealne i dobre stwory, ale nawet im brewka nie pyknie, gdy zabierają innym, niczemu niewinnym istotom ich własne ciała. Oh, just look around, so much bullshit!
Fords pochylił się nad dziewczyną i bolejąc w duchu, że nie może go usłyszeć, wyszeptał jej do ucha:
– Powodzenia, moja mała wagabundo, powodzenia. Jakżebym chciał, żebyś go nie potrzebowała.
I tak kończy się prolog. Niejaka Wandzia zasiedliła ciało biednej (ale na pewno zajebistej ponad wszelkie normy) dziewczyny. BTW, rozumiem decyzję przetłumaczenia Wanderer na Wagabunda ze względu na w miarę bliskie znaczenie i możliwość skrócenia do Wanda. W sumie clever. Tylko tak strasznie nie lubię słowa wagabunda, moim zdaniem jest cholernie brzydkie. Just sayin’.
W następnym odcinku przejdziemy do akcji właściwej. Trzymajcie się.
Beige