niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział XXX: Choroba


W ostatnim rozdziale Jared przeszedł samego siebie w byciu gnojem i idiotą. Truloff z prawdziwego zdarzenia. Dzisiaj Stefka się nad nami zlitowała i postanowiła oszczędzić nam dalszych przygód z panem neandertalem w roli głównej. Mister Howe pojawi się jedynie na początku rozdziału, a następnie miłosiernie zniknie. Yuppi!



– Mel? – powtórzył. W jego głosie dało się słyszeć nadzieję, przed którą wcześniej tak bardzo się bronił.
Targnął mną kolejny szloch.
– Mel, wiesz, że to było dla ciebie. Dobrze o tym wiesz. Nie dla ni... niego. Wiesz, że to ciebie pocałowałem.


Nad debilizmem całego tego posunięcia namiętnie rozwodziła się nasza kochana Maryboo, więc nie będę powtarzać rzeczy oczywistych.



– Mel, jeżeli tam jesteś... – Urwał. Melanie zabolało to „jeżeli”. Znowu wybuchłam szlochem, łapiąc dech.


No coś podobnego. Nie mów, że jesteś zdumiona. Bo wcześniejsze zachowanie Jareda nie krzyczało tym „jeżeli”. Nic a nic.



Wandzia cały czas płacze, a Jared…



– Kocham cię – powiedział Jared. – Nawet jeśli cię tam nie ma, jeśli mnie nie słyszysz. Kocham cię.



No błagam, zaraz się spienię ze złości. To są tylko puste słowa, które nic nie znaczą i absolutnie niczego nie usprawiedliwiają.



Jared odchodzi, ale Wandzia leży jeszcze przez jakiś czas w kartonach tak na wszelki wypadek.



Leżałam nieprawdopodobnie powyginana. Najniżej miałam głowę, prawy policzek przywierał do skalnej podłogi. W przekrzywione plecy wrzynała mi się krawędź zgniecionego kartonu, tak że prawy bark miałam wyżej od lewego. Biodra wyginały się w drugą stronę, lewym dotykałam sufitu. Zmagania z pudłami zostawiły ślady na moim ciele – czułam, jak robią mi się siniaki. Wiedziałam, że będę musiała jakoś przekonać Iana i Jamiego, że nabiłam je sobie sama, ale jak?



Nie, to nie dlatego, że zupa była za słona, po prostu się przewróciłam i trochę potłukłam... Oh wait.



Co im powiem? Że Jared pocałował mnie na próbę, tak jak poraża się prądem szczura, żeby sprawdzić, jak zareaguje?



Przepiękne porównanie, po prostu poezja. Stefcia sama pod sobą dołki kopie. Pod sobą i swoim epickim romansem, rzecz jasna.


Wandzia zmaga się z bólem, leżąc w bardzo niewygodnej pozycji. Mela nie ułatwia jej niczego.


Melanie nie miała mi nic do powiedzenia. Była skupiona na sobie, ogarnięta gniewem i ulgą. Jared nareszcie do niej przemówił, w końcu uwierzył w to, że żyje. Wyznał jej miłość.


Tak, a sposób w jaki to wszystko się odbyło, zupełnie jej nie przeszkadza. Ofkors. To straszne, jakie ta dziewucha przeszła pranie mózgu z rąk naszej pani ałtorki. Taka silna i w miarę logicznie myśląca babeczka jest teraz skupiona tylko i wyłącznie na tym psychopacie i zupełnie nie widzi problemu w tym, jak ten facet się zachowuje. Wyznał jej MIŁOŹDŹ i to wszystko załatwia. Nic tylko walić głową o ścianę.


Ale to mnie pocałował. Próbowała przekonać sama siebie, że nie ma powodu, by czuć się skrzywdzona, że to wcale nie było tak, jak wyglądało. Próbowała, lecz z marnym rezultatem. Słyszałam jej myśli, ale były skierowane do wewnątrz. Nie rozmawiała ze mną – była jak obrażone dziecko. Rozmyślnie mnie ignorowała.



Cóż za dojrzała reakcja. Melu, przerażasz mnie.



Mój ssskarb: 7



Byłam na nią zła, lecz całkiem inaczej niż do tej pory. Nie tak jak na samym początku, kiedy się bałam i chciałam od niej uwolnić. Nie, teraz czułam się przez nią w jakimś sensie zdradzona. Jak mogła mieć do mnie żal o to, co się stało? Niby dlaczego? Jak mogła obwiniać mnie za to, że najpierw zakochałam się we wspomnieniach, które sama mi podsuwała, a potem straciłam panowanie nad tym dzikim ciałem?
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22


I tu muszę się zgodzić z Wandzią. Duszka nie miała i nie ma kontroli nad uczuciem narzuconym wszak przez samą Melę. I to nie ona pocałowała Jareda, tylko on ją. Ha, nawet nie ją, ale Melę właśnie. Poniosło duszkę, fakt, ale ona przecież mózg ma wyprany przez wpojenie 2.0 i ciało jej sfiksowało. MIŁOŹDŹ wywaliła całe racjonalne myślenie Meli za okno, bo zamiast wykazać pół miligrama zrozumienia dla całej tej kompletnie popierdolonej sytuacji, ta obraża się jak dziecko.



Martwiłam się o nią, tymczasem mój ból nic dla niej nie znaczył. Mało tego – cieszył ją. Ot, ludzka złośliwość.



Ludzkość ssie: 40



Wandzia ma prawo być zła na Melę za jej bezsensowne fochy, ale takie teksty na temat ludzkości ogółem to już mogłaby sobie wsadzić w buty.


Wreszcie Wandzia postanawia się wydostać spod kartonów, ale nie może sobie poradzić.


Melanie westchnęła. „Zaczep stopę o krawędź i pomóż nią sobie”, podpowiedziała.
Zignorowałam ją, starając się przecisnąć tułów obok skalnego rogu, który wciskał mi się tuż pod żebra.

„Nie dąsaj się”, burknęła.

„Proszę, proszę, kto to mówi.”
Zawahała się, po czym zmiękła. „No dobra. Przepraszam.”


Na szczęście trochę jeszcze rozumu Meli zostało. Najbardziej chciałabym teraz, żeby WandzioMela zjednoczyła się przeciwko Jaredowi i skopała mu dupę, ale cudów ni ma, więc skoro nie mogę mieć feministycznego dream teamu, to byłoby miło, gdyby dziewuchy nie walczyły chociaż ze sobą z byle powodu.


„Słuchaj, jestem człowiekiem. Zdarza mi się nie myśleć obiektywnie. Nas czasem zwodzą emocje, nie zawsze postępujemy słusznie.”

Już daj se siana, Mela, dusze nie są ani trochę lepsze, nie karm martyrologii Wandzi i nie utwierdzaj duszki w jej stosunku do ludzi.


Nadal żywiła urazę, ale starała się wybaczyć i zapomnieć o tym, że przed chwilą całowałam się z jej ukochanym – a tak to odebrała.


No to jeszcze:

Mój ssskarb: 8



Wandzi udaje się wydostać dzięki instrukcjom Meli, po czym duszka zasypia na jakiejś macie. Gdy się budzi, żołądek daje jej się ostro we znaki, więc postanawia pójść do kuchni. Po drodze natrafia na Jamiego, który ewidentnie na nią czekał.



– Nic ci nie jest – stwierdził. Żałowałam, że to nie do końca prawda. – Znaczy się, nie żebym nie wierzył Jaredowi, ale powiedział, że chyba chcesz być sama, a Jeb nie kazał mi iść sprawdzić, tylko zostać tutaj, żeby widział, że tam nie zaglądam, ale wiesz, chociaż nie pomyślałem, że coś ci się stało, to jednak nie wiedziałem na pewno i trochę się martwiłem, rozumiesz.

Cóż, ja akurat na miejscu Jamiego absolutnie nie wierzyłabym Jaredowi.


– Nic mi nie jest – zapewniłam, ale wyciągnęłam ku niemu ramiona, szukając pocieszenia. Objął mnie w pasie i spostrzegłam ze zdumieniem, że kiedy stoi wyprostowany, może mi oprzeć głowę na barku.



Ekhm, pamiętacie może WandzioMelę przenoszącą tego chłopaka na rękach? Teraz to brzmi jeszcze idiotyczniej. No i czemu nasz duecik jest taki zdziwiony wzrostem Jamiego, nie widzi go wszak po raz pierwszy? Urósł przez jedną noc, czy co?



– Masz czerwone oczy – szepnął. – Był dla ciebie niedobry?
– Nie. – W końcu ludzie porażali szczury prądem nie ze złej woli, tylko po to, żeby się czegoś dowiedzieć.



Po prostu słów nie mam. Trudno to skomentować bez ciężkich bluzgów. Jasne, Jared nie miał złych zamiarów, to był jedynie eksperyment naukowy z dziedziny psychologii, socjologii, duszologii, czy czego tam. A właściwie to wszystko wina Wandzi, więc gra muzyka. Ja chrzanię.



Mea culpa: 18



Jamie mówi Wandzi, że Jared wreszcie zaczyna wierzyć w obecność Meli.

Duszka i Jamie idą coś zjeść. Naturalnie Wandzia chce tylko zwykły chleb, ale młody Stryder, tak jak i ja, ma dość martyrologii ameby. Wandzia cały czas twierdzi, że nigdy nie będzie częścią jaskiniowej społeczności.


W kuchni Trudy i Heidi piekły bułki, jedząc na zmianę soczyste zielone jabłuszko.
– Dobrze cię widzieć, Wando – ucieszyła się Trudy, zakrywając usta, bo nie skończyła jeszcze przeżuwać. Heidi, która właśnie wgryzała się w jabłko, przywitała mnie skinieniem głowy. Jamie trącił mnie ukradkiem, żeby dać mi do zrozumienia, że jestem tu przez wszystkich miłe widziana. Nie przyszło mu do głowy, że mogła to być zwyczajna uprzejmość.



A tobie nie przyszło, że ludzie to nie jest banda nieczułych potworów, więc 1:1. Okazuje się GASP, że okropne człowieki zostawiły dla Wandzi jedzenie.



Na tacy leżał pokaźny kawałek czerwonego mięsa. Poczułam, jak w ustach zbiera mi się ślina, ale nie chciałam brać wielkiej porcji.
– To za dużo.
– Rzeczy, które się psują, trzeba zjeść pierwszego dnia. – Jamie nie dawał za wygraną. – Wszyscy objadają się do oporu, taki mamy zwyczaj.



A nie lepiej tak, bo ja wiem, spróbować przechowywać żarcie, żeby nie psuło się po bardzo krótkim czasie? Toż to jaskinia, na pewno są w niej chłodne miejsca. Że już nie wspomnę o innych sposobach obchodzenia się z mięsem, żeby przetrzymało dłużej.



Podczas gdy Wandzia zajada mięsko, do kuchni zaczynają schodzić się ludzie. Duszka jest zdziwiona, bo pora posiłku już dawno się skończyła, ale Jamie tłumaczy, że człowieki chcą dalej słuchać loltastycznych opowieści o Delfinoważkach i innych badziewiach.



– Żartujesz sobie?
– Mówiłem ci, że wszystko będzie po staremu.

Rozejrzałam się po wąskim pomieszczeniu. Nie wszyscy byli obecni. Brakowało Doktora i mężczyzn, którzy wrócili z wyprawy, a także Paige. Nie było Jeba, Iana ani Waltera, jak również paru innych osób: Travisa, Carol, Ruth Ann. Ale i tak było więcej ludzi, niżbym się spodziewała, gdyby w ogóle przyszło mi do głowy, że na koniec tak dziwnego dnia ktoś może się przejmować normalnym porządkiem zajęć.



No tak, bo wszyscy powinni biegać dookoła i wrzeszczeć w panice. To elementarne. Cóż, ja się jakoś nie dziwię, że w tak ekstremalnych warunkach ludzie chcą zachować jakieś pozory normalności, żyć według jakiegoś ustalonego trybu. Dziwię się, ze reagują apatycznie na rewelacje duszki na temat podboju światów, ale to, że chcą utrzymać ten rytuał, nie jest dla mnie jakoś specjalnie szokujące.



Momencik, ale to znaczy, że…



– Możemy wrócić do Delfinów, tam gdzie skończyliśmy? – zapytał Wes, przerywając mi rozważania. Oczywiście wcale nie był jakoś żywotnie zainteresowany stopniami pokrewieństwa na obcej planecie, po prostu wiedział, że ktoś musi zacząć.



Nieee… tylko nie Delfinoważki!!!



Na szczęście ratuje mnie lenistwo i brak wyobraźni Stefki. Nie dowiadujemy się niczego o tych stworzeniach poza drobną wzmianką o rolnictwie. (WTF?!)



Dni mijają we względnym spokoju. Wandzia śpi dalej w przechowalni, Jamie wraz z nią. Człowieki traktują duszkę normalnie. Tylko ci, którzy wrócili z wyprawy, robią wielkie oczy, gdy zauważą, że pozostali obchodzą się z Wandzią jak z każdym innym.



Oczywiście były to drobne incydenty, nic poważnego. Bardziej bałam się Kyle’a, który znowu kręcił się po jaskiniach. Byłam pewna, że Jeb kazał mu się trzymać ode mnie z daleka, ale wiedziałam, jak bardzo go to mierzi. Zawsze, gdy go spotykałam, byłam w towarzystwie innych osób. Zastanawiało mnie, czy tylko dlatego nic mi jeszcze nie zrobił, a jedynie gniewnie na mnie spozierał i zaciskał palce niczym szpony.



Pfff, szpony, boru.


Ludzkość ssie: 41

Wandzia tak boi się Brata Samo Zło, że chce zacząć się znów przemykać chyłkiem bocznymi korytarzami, ale dzieje się coś, co skutecznie odwraca jej uwagę od planów przeistoczenia się w szpiega z Krainy Deszczowców.


Podczas wieczornych opowieści do poduszki niejaki Geoffrey zadaje Wandzi pytanie o duszanych Uzdrowicieli.


- Zupełnie się nie znam na pracy Uzdrowicieli – przyznałam. – Nigdy nie korzystałam z ich pomocy, odkąd... odkąd przybyłam na Ziemię. Nie chorowałam. Wiem tylko, że nie kolonizowalibyśmy planety, nie wiedząc, jak utrzymać ciała żywicieli w doskonałym stanie. Wszystko da się uleczyć, od zwykłego skaleczenia przez złamaną kość po ciężką chorobę. Umiera się teraz tylko ze starości. Nawet w pełni zdrowe ludzkie ciało nie może żyć wiecznie. No i pewnie ciągle zdarzają się różne wypadki, choć o wiele rzadziej. Dusze są ostrożniejsze.
– Wypadek to jedno, a uzbrojeni ludzie to drugie – rzucił ktoś pod nosem. Wyciągałam akurat z pieca gorące pieczywo i nie widziałam, kto to powiedział, nie rozpoznałam też głosu.
– Tak, to prawda. – Nie miałam zamiaru z tym dyskutować.
– Czyli nie wiesz, czym leczą choroby? – dociekał Geoffrey. – Co jest w lekarstwach?


Oho, nadstawiam moje farmaceutyczne ucho.

– Przykro mi, nie wiem.

Jestem zawiedziona, ale niespecjalnie zdziwiona. Chętnie poczytałabym, jak Stefka wyobraża sobie zaawansowaną farmację przy swym tradycyjnym zerowym riserczu. Ale nie.



- Wcześniej, gdy miałam możliwość zgłębienia tematu, mało się tym interesowałam. Na wszystkich planetach, na których byłam, zdrowie jest po prostu czymś danym raz na zawsze, więc się o nim nie myśli.



Utopia, utopia, sialalala, bo Stefka to leń śmierdzący.



Geoffrey wygląd na bardzo zasmuconego odpowiedzią duszki, więc Ian szybko zmienia temat.



– A te... Sępy – odezwał się Ian, byle tylko zmienić temat. – Może mnie coś ominęło, ale nie przypominam sobie, żebyś tłumaczyła, co to znaczy, że były „mało sympatyczne”?


Ahahahahahahaha!!!



Wykład zakończył się wcześniej niż zwykle. Nikt nie garnął się do zadawania pytań, większość padała z ust Jamiego i Iana. Wszystkim chodziło po głowie to, co odpowiedziałam Geoffreyowi.
– No, jutro trzeba wcześnie wstać, czeka nas dużo pracy... – przerwał kolejną kłopotliwą ciszę Jeb, dając do zrozumienia, że to koniec. Ludzie zaczęli wstawać z miejsc i się przeciągać. Rozmawiali ściszonymi głosami, jakby bardziej zamyśleni niż zwykle.
– Co ja takiego powiedziałam? – zapytałam Iana szeptem.
– Nic. Rozmyślają o śmierci. – Westchnął.



Nie, Stefciu, nie bierz się za tematy tego kalibru, błagam. Dotąd radziłaś sobie z tematem śmierci, robiąc ze swoich bohaterów nieśmiertelne brokatowe karykatury, więc odrobinę się boję, co teraz wymyślisz.


Wandzi zapala się wreszcie żarówka.


– Gdzie jest Walter? – zapytałam, nadal szepcząc.

Ian znowu westchnął.
– W południowym skrzydle... Nie jest z nim najlepiej.
– Dlaczego nikt mi nie powiedział?
– Miałaś ostatnio wystarczająco dużo... wrażeń, więc...

Potrząsnęłam gwałtownie głową.
– Co mu jest?
U mego boku zjawił się Jamie. Wziął mnie za rękę.
– Popękały mu kości, są bardzo kruche – powiedział ściszonym głosem. – Doktor mówi, że to końcowe stadium raka.


Okazuje się, że już nic nie można zrobić dla Waltera, jedynie próbować złagodzić ból alkoholem.



Zagryzłam wargę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś głupiego. Oczywiście, że nie można było mu pomóc. Wszyscy oni woleliby umierać długo i w cierpieniu niż stracić świadomość. Teraz było to dla mnie jasne.


Mam nadzieję, że się temu nie dziwisz, amebo.


Walter pytał o Wandzię, więc duszka chce się z nim zobaczyć. Ian postanawia iść z Wandzią i Jamiem jako ochroniarz. Po drodze nadziewają się na Kyle’a. Brata Samo Zło i Brat Mniejsze Zło mierzą się wzrokiem, ale do żadnych rękoczynów nie dochodzi. Podczas dalszej drogi Wandzia przyznaje, że panicznie boi się Kyle’a, na co Ian spokojnie odpowiada, że jeśli BSZ się nie przystosuje do nowej sytuacji, to go zwyczajnie z jaskini wykopią.



Dalej szliśmy już w milczeniu. Znów czułam się winna – jak przez większość czasu spędzonego w jaskiniach. Wciąż tylko wina, rozpacz, strach.



Mea culpa: 19


Wandzia czuje się winna, bo Kyle jest psycholem, dobrze zrozumiałam?



Po co tu przyszłam?
„Bo, choć to dziwne, właśnie tu jest twoje miejsce”, szepnęła Melanie. Czuła ciepło dłoni Iana i Jamiego splecionych z moimi. „Gdzie indziej doświadczyłaś czegoś takiego?”
„Nigdzie”, przyznałam, lecz tylko bardziej mnie to przygnębiło. „Ale to wcale nie oznacza, że tu jest moje miejsce. Twoje owszem.”



Jeżeli czujesz się w danym miejscu dobrze i jesteś akceptowana, to właśnie to oznacza, że tam jest twoje miejsce. Bo co innego? Ale przecież trzeba się jeszcze trochę poumartwiać. A mi się chce zgrzytać zębiskami, jak czytam takie teksty.



Zdziwiłam się trochę, że słyszę ją tak wyraźnie. Przez ostatnie dwa dni była milcząca, wyczekiwała niecierpliwie kolejnego spotkania z Jaredem. Ja, oczywiście, też.
„Może jest u Waltera. Może dlatego go nie widywałyśmy,” pomyślała z nadzieją Melanie.
„Nie po to tam idziemy.”
„Nie. Oczywiście.”

Ekhm…



PRIORYTETY, BITCH, PRIORYTETY!!!



Mela nie przejmuje się za bardzo zbliżającą się śmiercią Waltera. Jest jej po ludzku smutno, ale nie odbiera tego tak jak Wandzia, która traci przyjaciela (słowa Wandzi, bo ja jakoś tej całej przyjaźni właściwie nie widziałam, raz tylko Walter obronił Wandzię, ale w końcu Stefka nigdy nie była dobra w show, don’t tell).



Bohaterowie docierają wreszcie od szpitala.



– Przyjmujesz gości, Walt? – szepnął Ian, spoglądając mu w oczy.
– Uhm – jęknął Walter. Wargi zwisały mu ze zwiotczałej twarzy, skóra lśniła wilgocią w słabym świetle lampy.
– Możemy ci jakoś pomóc? – wymamrotałam. Uwolniłam dłonie i wyciągnęłam je przed siebie, zatrzepotały bezradnie w powietrzu.
Wpatrywał się rozbieganymi oczami w ciemność. Zrobiłam krok do przodu.
– Możemy coś dla ciebie zrobić? Cokolwiek?
Błądził wzrokiem, aż w końcu natrafił na moją twarz. Zdołał się na niej skupić mimo bólu i zamroczenia alkoholem.
– Nareszcie – zadyszał. Oddech miał świszczący. – Wiedziałem, że w końcu przyjdziesz. Ach, Gladys. Tyle mam ci do powiedzenia.



BAM! Koniec rozdziału. Jak możemy się łatwo domyślić, Walter, będący w delirium, myli duszkę z… i myślę, że to żaden spojler, swoją żoną. Czy Stefka spierdzieli ten potencjalnie emocjonalny wątek? Dowiemy się niedługo.

Adolf approves : 40
Bellanda Wandella van der Mellen : 30
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 22
Ludzkość ssie: 41
Mea culpa: 19
Mój ssskarb : 8
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 44
Witaj, Morfeuszu : 14


Beige



niedziela, 16 lutego 2014

Rozdział XXIX: Zdrada

...Taaak. Ten rozdział. TEN rozdział. Zakończenie trylogii o Jaredzie Barbarzyńcy. Odcinek, który ostatecznie przekonał mnie podczas sierpniowej lektury „Intruza”, że Stefa jest jednak w stanie stworzyć coś bardziej niesmacznego od „Zmierzchu”. Odsłona, w której Howe dokańcza rozpoczętą dwa tygodnie temu sesję znęcania się nad Wagabundą, zmieniając wszakże amunicję.

Dziś nie będziemy bowiem mieli do czynienia z ciosami i siniakami; nasz ulubiony tru loff starannie przestudiował podręcznik „I ty możesz zostać czarnym charakterem”, wie zatem, że przemoc fizyczna to zaledwie pierwszy krok do złamania swej ofiary.

Myśleliście, że Jared sięgnął dna? Czas zapukać od spodu. Zapraszam do lektury.


Może trzeba było uciekać. Lecz tym razem nikt mnie nie trzymał, a słowa Jareda, choć lodowate i pełne złości, były skierowane do mnie.

Nie do końca rozumiem związek przyczynowo-skutkowy między zdaniem pierwszym i zdaniem drugim, ale nieważne; to, co się liczy to fakt, że w dzisiejszej analizie punkty po raz kolejny rozmnożą się jak szalone.

Welcome to Bedrock: 37

Melanie wyrywała się do przodu jeszcze bardziej ochoczo niż ja.

Ty masz dyspensę; jeśli chodzi o Melanie...Wyznam Wam, że czuję się coraz bardziej nieswojo wyśmiewając tę dziewczynę, mam bowiem rosnące z tygodnia na tydzień podejrzenie, iż jest ona cokolwiek niedorozwinięta.

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 19

Ian drepcze za naszą duszką, gotowy w każdej chwili stać się Frankiem Farmerem dla jej Rachel Marron. Okazuje się jednak, że wzmożone środki ostrożności nie będą konieczne, albowiem Jared przykucnął na jednej z mat, wyraźnie nieswój; jak twierdzi, chce jedynie porozmawiać z „nim”, albowiem obiecał to Jamiemu. O'Shea chce wiedzieć, gdzie się podziewa jego brat (czy to nie urocze, że pierwszą myślą bohatera na widok czającego się do ataku psychopaty jest: „A gdzie mój braciszek? Wszak on NIGDY nie opuszcza żadnej okazji, by zdobyć nowe organy na czarny rynek!”?); Kyle najwyraźniej udał się odespać trudny żywot złodzieja.

Nie kłamię, Ian. Nie chcę zabić pasożyta. Jeb ma rację. Nieważne, jak bardzo to wszystko jest zagmatwane. Jamie ma tyle samo do powiedzenia co ja, a skoro dał się całkiem omotać, to chyba szybko zdania nie zmieni.

Jamie nie chce też, abyś traktował ciało jego siostry jako worek treningowy. Czyżbyś cierpiał na tzw. słuch wybiórczy?

Ian protestuje, że nikt nie został omotany - a co ty możesz o tym wiedzieć, kochasiu, skoro do tej pory snułeś się po czternastym planie, będąc tylko trochę bardziej przydatnym od rośliny doniczkowej? - ale Jared chyżo ucina dyskusję, obiecując, że robaczkowi nie stanie się żadna krzywda. Adam Milligan postanawia sprawdzić się w roli dobrego policjanta i zapewnia Wandę, iż ma pełne prawo zachować milczenie, ta jednak dzielnie postanawia wziąć udział w dialogu.

Zrobiłam kolejny kroczek. Jared uniósł dłoń i dwukrotnie skinął zapraszająco palcami.

...lewą ręką poprawiając opadający turban, który dopiero co nałożyła mu na głowę jedna z jego pięćdziesięciu żon. Meyer, odłóż łaskawie ten harlequin traktujący o niewinnej niewieście porwanej przez bajecznie bogatego sułtana i skup się na właściwym dziele.

Welcome to Bedrock: 38

Howe chce porozmawiać z Wagabundą w cztery oczy, Ian nie ma zamiaru zostawić duszki samej na pastwę neandertala, Wandzia prosi go, żeby odszedł precz, bowiem Jared nie złamałby słowa danego Jamiemu. O'Shea w końcu ustępuje, nie opuszczając wszak sceny bez ostatniego słowa:

To nie jest żaden on, tylko Wanda. Nie wolno ci jej tknąć. Spróbuj zrobić jej krzywdę, a połamię ci gnaty.

To ważny cytat. Wiecie, dlaczego?

Bo ustanawia moment, w którym Ian staje się kompletnie OOC – albo też raczej, w rozumieniu Stefy, dopiero teraz PRZESTAJE być OOC.

Do tej pory młodszy brat Kyle'a był życzliwy duszce, wyraźnie wstydził się wcześniejszej próby uduszenia dziewczyny i wyrażał oburzenie zachowaniem Howe'a. Wszystkie te odruchy można złożyć na karb bycia przyzwoitym facetem nie przepadającym za przemocą.

Ale to? To jest coś znacznie ostrzejszego w formie i treści. Ian wprost zagroził Jaredowi pobiciem, jeśli ten podniesie rękę na Wagabundę – akt, że tak tylko przypomnę, na który nie zdobył się nawet młodszy Stryder. Dowcip kryje się w tym, że Ian...kompletnie nie ma powodu, by reagować w ten sposób. Owszem, lubi Wandzię, ale zna ją zaledwie kilka dni i jest świadomy faktu, że należy ona do wrogiego mu gatunku. Skąd więc ta reakcja?

Cóż, to początek transformacji najmłodszego z Winchesterów i jego przejścia na jedyną słuszną drogę miłowania robali (z Wandą na czele).

Ian, jak wszyscy wiemy, jest Jacobem. Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z faktu, że jest on de facto kompilacją dwóch Jacobów – tego z „Księżyca w Nowiu” oraz tego z „Przed Świtem”. Pierwszy jest oczywisty – oto na horyzoncie pojawia się nowy tru loff, wpatrzony w Mary Sue niczym w dzieło sztuki. Cały cymes polega na tym, że facet ma jeszcze drugą stronę osobowości: jest Blackiem Zreformowanym, osobnikiem, który poprzez przebywanie z wampirami (oraz wpojenie, ale to akurat zostanie nam oszczędzone...nie licząc nieszczęśliwych implikacji, które pojawią się pod koniec „Intruza”) zdołał pokonać uprzedzenia.

Pomińmy na chwilę fakt, iż zarówno meyepiry, jak i dusze są niczym więcej jak obrzydliwymi pasożytami, które należałoby raz na zawsze zmieść z powierzchni Ziemi. Jake miał czas, by pokonać swe uprzedzenia w stosunku do wrogiej mu rasy; Ian...zaczyna uwielbiać Wagabundę, by popchnąć fabułę naprzód.

Naprawdę, kochani: spójrzcie na ten cytat, spójrzcie na fragmenty z poprzedniego rozdziału traktujące o tym, jak to O'Shea niemal wprost uznaje ludzkość za bandę morderców i sami wyciągnijcie wnioski. Ian przeszedł ekspresowe, niczym nie uzasadnione pranie mózgu, albowiem Stefcia potrzebowała osobnika który jednocześnie zapewni szkielet do trójkąta miłosnego i stanie się jej pacynką do wygłaszania peanów pod adresem jej najnowszych abominacji. Facet jest gotów bić się za duszkę i awansował na szefa fanklubu kosmicznych ameb, chociaż póki co nie wydarzyło się NIC, co mogłoby go skłonić do tak drastycznej zmiany światopoglądu. Przyczyna jest bardzo prosta – Meyer nie ma ochoty babrać się w prawdopodobieństwie psychologicznym i powoli rozwijać swych postaci w pożądanym przez siebie kierunku. Nasza autorka chce jak najszybciej (tak, ja też dostrzegam ironię takiego stwierdzenia) przejść do najbardziej ją interesującego aspektu całej powieści, zatem prędziutko dostosowuje osobowość O'Shei do tkwiącego w jej głowie scenariusza, nie bacząc na logikę i ustanowiony przez siebie kanon. Że brat Kyle'a (co, jak się w przyszłości okaże, powinno mieć spory wpływ na postrzeganie dusz przez Iana), że wybicie ludzkości, że konieczność życia w ukryciu, że – jak widać z poprzednich rozdziałów – długo pielęgnowana niechęć do robali? Kogo to obchodzi? Czas na miłosne figury geometryczne! It's morphin' time, Ian O'Shea!!!


Młodszy brat Brata Samo Zło opuszcza scenę, Jared staje się naszą metą i komentuje jego niezwykłą zapalczywość, po czym klepie miejsce obok siebie, dając Wandzi znak, by się przysiadła.



Nie chcę się w to wgłębiać. Wciąż mam analizatorskiego kaca po rozdziale dwudziestym siódmym; dlaczego, miast dostać w nagrodę za poniesiony trud jakiś miły odcinek traktujący o Jebie polującym na Kyle'a za pomocą CEBa i lassa, muszę się męczyć z czymś JESZCZE gorszym?



Po chwili zastanowienia usiadłam pod tą samą ścianą, lecz na drugim końcu posłania, niedaleko wejścia do groty. Melanie była niepocieszona, chciała mieć go bliżej, czuć jego ciepło i zapach.

Cóż, to się da załatwić. Sprowokuj go, to nietrudne – wystarczy, byś zaczęła zbyt głośno oddychać. Już Jared zadba o to, by jego pięść znalazła się tak blisko twojej twarzy, jak to tylko możliwe.

Ja tego nie chciałam. Nie bałam się, że zrobi mi krzywdę – złość mu przeszła, wyglądał jedynie na zmęczonego.

Czy to nie cudowne, gdy narrator uspokaja czytelników, że tym razem główny tru loff nie zacznie okładać protagonistki, albowiem jest zbyt zmęczony, by podnieść na nią rękę?

Welcome to Bedrock: 39

Przyglądał mi się z twarzą obróconą w bok.

A to ci akrobata.

(…)
Przepraszam za wczoraj – za to, co ci zrobiłem. Nie powinienem.

Tak. To już wszystko. To CAŁE przeprosiny za rzucenie o ścianę, zawalenie pudłami wypełnionymi zapasami i nieustanne groźby śmierci. Co, że trochę za mało? Dajcie spokój, doceńcie fakt, że panicz z własnej woli otworzył usta, by przeprosić zmaltretowaną przez siebie kreaturę! Wszak mógł przy okazji ją opluć.

Popatrzyłam na swoje dłonie, złączone na kolanach w pięść.
Nie musisz się mnie bać.
(...) Atmosfera nienawiści była tak gęsta, że nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
 
Cóż, chyba jednak musi. Ale dobrze wiedzieć, że jeden, umierający w samotności neuron przesyła tej lebiedze sygnały, iż znajdowanie się sam na sam w pomieszczeniu z tym psycholem to nie najlepsze rozwiązanie.

Welcome to Bedrock: 40

Usłyszałam, że się poruszył. Dźwignął się na ramieniu i przysunął bliżej. Siedział teraz obok mnie, tak jak sobie tego życzyła Melanie. Zbyt blisko – trudno było mi się skupić, a nawet normalnie oddychać – lecz nie potrafiłam się od niego odsunąć. O dziwo, Melanie, która przecież bardzo tej bliskości pragnęła, nagle zaczęła się irytować.
Co jest?” – zapytałam, zaskoczona siłą tego uczucia.
Nie podoba mi się, że siedzicie obok siebie. To nie w porządku. Nie podoba mi się, że tobie to się podoba.” Po raz pierwszy, odkąd opuściłyśmy cywilizację, czułam bijącą od niej wrogość. Byłam w szoku. Poczułam się dotknięta.



Lubię, gdy życie weryfikuje moją wiarygodność na moją korzyść. Pamiętacie, co mówiłam o całkowitym zidioceniu Meli, które sprawi, że stanie się ona – obok swego tru loffa – najbardziej irytującą postacią „Intruza”?

Oto dowód.

Tu macie przedsmak zjawiska, które będziemy zmuszeni obserwować aż do zakończenia książki; przemiany Melanie w istotę tak pustą, głupią i złośliwą, że będącą właściwie parodią samej siebie. Nie chodzi już nawet o fakt, że dziewczyna ma klapki na oczach i kompletnie nie dostrzega psychozy swego lubego – ten cytat znakuje początek procesu niszczenia tej postaci, która zdaje się zupełnie nie pojmować, że Wagabunda nie ma wpływu na swoje zauroczenie Howem. Chora zazdrość Mel przebija wszystko, co kiedykolwiek zrodziło się w umyśle Belli – a Bóg mi świadkiem, że to wręcz niewyobrażalne osiągnięcie.

Niniejszym pragniemy serdecznie powitać nową kategorię:

Mój ssskarb.

Będziemy przyznawać w niej punkty za każdym razem, gdy któryś z przedstawicieli miłosnego wielokąta (przodować będzie tu zwłaszcza panna Stryder) wykaże się niezdrową tendencją do traktowania swego obiektu zainteresowania niczym trofeum, które trzeba zazdrośnie chronić przed obcymi łapami i które sprawia, że uczucia innych stają się kompletnie nieważne w obliczu własnej erotycznej fiksacji.

A zatem:

Mój ssskarb : 1

Mam tylko jedno pytanie – przerwał nam Jared.
Spojrzałam mu w oczy i od razu odwróciłam twarz, uciekając przed jego surowym wzrokiem, lecz także przed gniewem Melanie.
Pewnie się domyślasz. Jeb i Jamie truli mi całą noc...
Wyczekiwałam pytania, wpatrzona w stojący naprzeciw worek ryżu, moją wczorajszą poduszkę. Kątem oka spostrzegłam, że uniósł rękę, i skuliłam się ze strachu.

Gdybyś miał IQ choć trochę wyższe od przeciętnego glona, nie potrzebowałbyś czternastolatka dla rozwikłania tej jakże banalnej zagadki. Gdybyś nie był socjopatą uparcie zamykającym oczy na fakty, poszłoby ci jeszcze szybciej. I nie, nie przeoczyłam ostatniego zdania.

Welcome to Bedrock: 41

Nie zrobię ci krzywdy – powtórzył trochę zniecierpliwiony, po czym szorstką dłonią chwycił mnie za podbródek i obrócił twarzą do siebie, bym na niego spojrzała.

Robisz to właśnie w tej chwili. Trzymaj ręce przy sobie, do diabła.

Welcome to Bedrock: 42

Wando. – Wypowiedział moje imię powoli, niechętnie – czułam to, mimo że jego głos był spokojny i beznamiętny. – Czy Melanie żyje – jest częścią ciebie? Powiedz mi prawdę.

...Beznamiętny.

Facet właśnie próbuje odkryć, czy jego ukochana wciąż żyje i robi to beznamiętnie, a jedynym uczuciem, które buzuje w tle, jest odraza dla intruza. Zero nadziei, żalu, strachu, że wszystko okaże się ułudą. Beznamiętny.

Czy naprawdę potrzebujemy dalszych dowodów, że Howe jest – eufemistycznie rzecz ujmując – cokolwiek upośledzony emocjonalnie?

Melanie natarła z siłą buldożera. Próbowała się wydostać, sprawiając mi fizyczny ból, zupełnie jak nagły atak migreny.

Nie. Ludzie uwięzieni przez dusze tego nie potrafią. Tymczasowa kontrola nad ciałem, tak. Ucieczka à la demon z SPN, nie.

Przestań! Nic nie rozumiesz?”
Patrzyłam na ułożenie jego warg, na lekko przymrużone oczy, i nie miałam najmniejszych wątpliwości.
On myśli, że kłamię”, tłumaczyłam jej. „Nie chodzi mu o prawdę – szuka tylko dowodów, chce pokazać Jebowi i Jamiemu, że jestem kłamcą. Łowcą, i że trzeba mnie zabić.”

Jak to dobrze, że zdołałam omówić tę akurat patologię dwa tygodnie temu; moja wytrzymałość też ma swoje granice.

Welcome to Bedrock: 43

Aha – owo założenie, jakkolwiek niegłupie, będzie wyglądało bardzo zabawnie w obliczu tego, co czeka nas pod koniec rozdziału.

Melanie nie odpowiadała na moje słowa ani im nie wierzyła. Z najwyższym trudem powstrzymywałam ją przed odezwaniem się na głos. Jared zauważył krople potu na moim czole, dreszcze targające plecami, i przymrużył oczy. Nadal trzymał mnie za brodę, nie pozwalając, bym odwróciła twarz.
Jared, kocham cię”, próbowała wykrzyknąć. „Jestem tu”.

...I nie pozwalasz jej na to...dlaczego właściwie?

Czy Meyer naprawdę nie widzi, jak groteskowa jest ta sytuacja? Wagabunda na przestrzeni kilku ostatnich rozdziałów nabrała zwyczaju opowiadania na prawo i lewo o dzieleniu mundurka z poprzednią właścicielką. W obecnej chwili zdają sobie sprawę z tego faktu już trzy osoby, a nie ma żadnego powodu, dla którego Jamie lub Jeb nie mieliby podzielić się tą informacją z Maggie i Sharon. Jeśli Sharon powie Doktorowi, będziemy mieli już sześć osób świadomych tej maskarady. Zakładam, że do końca tygodnia jedynymi niedoinformowanymi będą kręcące się po jaskini dzieci. Mało tego – Jared TEŻ zna ową teorię.

WSZYSCY liczący się bohaterowie „Intruza” wiedzą już, że Melania żyje.

* głęboki wdech *

NA LITOŚĆ BOSKĄ, PO PROSTU MU O TYM POWIEDZ! POWIEDZ MU, ŻE MELANIE WCIĄŻ JEST W ŚRODKU! NA OBECNYM ETAPIE WSZYSTKO, CO MUSISZ ZROBIĆ, TO POTWIERDZIĆ JEGO PRZYPUSZCZENIA! TA TAJEMNICA PRZESTAŁA BYĆ TAJEMNICĄ W TEJ SAMEJ CHWILI, GDY DOWIEDZIAŁ SIĘ O NIEJ WUJ JEB! JEDYNE, CO OSIĄGASZ MILCZENIEM, TO UTWIERDZANIE HOWE'A W PRZEKONANIU, ŻE ROBISZ RESZTĘ UCIEKINIERÓW W TRĄBĘ, CO W KONSEKWENCJI TRAFIA RYKOSZETEM W CIEBIE I MELĘ!
SKOŃCZCIE WRESZCIE Z TĄ WYMUSZONĄ DRAMĄ!!!

Każda minuta ciszy dłużyła się w nieskończoność. Obrzydzenie, z jakim na mnie patrzył, wyczekując odpowiedzi, rozdzierało mi serce. Jak gdyby tego było mało, Melanie nie przestawała dźgać mnie od środka swym gniewem. Jej zazdrość wezbrała i zalała mnie potężną falą, przetoczyła się przez moje ciało, trwale je zanieczyszczając.

Ten fragment jest absolutnie fantastyczny. Gdybym miała stworzyć w Wikipedii hasło „ciągnie swój do swego”, wybrałabym go na cytat przewodni. Chyba nigdzie indziej nie stykają się tak perfekcyjnie obie patologie – ślepa nienawiść Jareda i patologiczna zazdrość Meli. Ci dwoje zaiste są sobie przeznaczeni.

I tak, dobrze zrozumieliście – panna Stryder jest wściekła, ponieważ Howe trzyma Wagabundę za brodę i wpatruje się jej w oczy...z nieukrywaną odrazą.

 


Mój ssskarb : 2

Wandzia nadal milczy jak zaklęta, więc zniechęcony Jared wreszcie ją puszcza i obydwoje oddają się przemyśleniom. Szczęśliwie nie wiemy, co dzieje się w głowie pitekantropa, natomiast W&M raczą nas...flashbackiem.

No nie, bez żartów. Myślałam, że przynajmniej ten zapełniacz mamy już za sobą.

Wspomnienie dotyczy włamu na mieszkanie dusz, kiedy to Jared i Jamie postanowili chwilę odsapnąć pod nieobecność gospodarzy i obejrzeć sobie mecz koszykówki. Mamy całkiem zabawny opis dwóch graczy, którzy grzecznie przekonują siebie nawzajem, że faul w żadnym wypadku nie był winą przeciwnika, po czym:

Jared przeskakuje kilka kanałów i zatrzymuje się na transmisji z zawodów lekkoatletycznych. Na Haiti odbywają się właśnie igrzyska olimpijskie. Wygląda na to, że pasożyty bardzo się nimi emocjonują. Wielu zatknęło przed domami olimpijskie flagi. Trochę się jednak pozmieniało. Teraz każdy uczestnik olimpiady dostaje medal. Żałosne.

Zapomnijmy przez chwilę o fakcie, iż tego rodzaju zabieg byłby bezsensem, albowiem dusze przejmują zasady współżycia od mundurków i w związku z tym musiałyby przestrzegać reguły dotyczącej trzech miejsc na podium i skupmy się na czymś innym.

Igrzyska olimpijskie. Stefa właśnie potwierdziła, że dusze opanowały całą planetę i współpracują między sobą dokładnie tak jak za ludzkich czasów.

I...tyle w tym temacie.

Tak. To wszystko. Nigdy nie dowiemy się, jak wygląda kwestia kolonizacji na innych kontynentach, czy działają tam inne ruchy oporu, a jeśli tak – to czy mają możliwość kontaktu między sobą. Ta informacja jest kompletnie nieistotna dla dalszej fabuły powieści.

Brawo, Stefa. Nawet, gdy przez przypadek uda ci się stworzyć zalążek interesującej historii, to wnet zadbasz o to, by został on pogrzebany pod górą pseudo angstu.

Flashback w ciągu, Melanie wspomina swojego ojca i jego śmieszne powiedzonka i twierdzi, że tęskni za niewinnymi, bezpiecznymi czasami – niestety, ciężko mi uwierzyć w jej nieutulony żal po rodzicach, skoro jest to dokładnie trzeci raz, kiedy zostają oni bodaj wspomnieni w narracji – a następnie przechodzi do tego, co naprawdę ważne: komplementowania tru loffa.

Wiem, że nawet gdybyśmy [Melanie i Jamie] radzili sobie jakoś przez następnych dwadzieścia lat, nigdy nie zaznalibyśmy tego uczucia. Uczucia bezpieczeństwa. A nawet czegoś więcej – szczęścia. Bezpieczeństwo i szczęście – dwie rzeczy, które uważałam za bezpowrotnie stracone.
Jared daje nam obie, i to nawet szczególnie się nie wysilając – po prostu jest sobą.
Upajam się zapachem jego skóry i rozkoszuję ciepłem jego ciała. Jared sprawia, że wszędzie jest bezpiecznie. Nawet w domach.

Koniec reminiscencji.

Primo: Czy ty poważnie zasugerowałaś, że chciałaś ciągnąć Jamiego na smyczy aż po trzydziestkę? I pomyśleć, że niektórzy wskazują na Deana Winchestera jako modelowy przykład toksycznych relacji w rodzinie.

Secundo: ...Nie. Nie będę się rozwodzić nad Jaredem – dobrym duchem domowego ogniska. Nie ma mowy.


...A niech to.

Ciągle czuję się przy nim bezpieczna”, uprzytomniła sobie Melanie, czując ciepło ramienia, którym prawie się ze mną stykał. „Choć nie wie nawet, że tu jestem”.

Coś czuję, że nawet zwalanie winy na chorobę psychiczną nie uratuje cię przed moim gniewem, żabko.

Za to ja nie czułam się bezpieczna. Moja miłość do Jareda wydawała mi się bardziej niebezpieczna niż cokolwiek innego.



A poważnie – to jest bardzo, bardzo smutny fragment.

Wagabunda NIE CHCE kochać Jareda, bowiem posiadając resztki zdrowego rozsądku zdaje sobie sprawę, że jest zmuszona darzyć uczuciem chorego na umyśle damskiego boksera.

I nie może nic na to poradzić. Jest niewolnikiem sygnałów wysyłanych przez Melanie, których nie jest w stanie zlekceważyć ani zwalczyć. Nie może uciec ani się odkochać; jest zupełnie bezbronna.

W razie, gdybyście zapomnieli – to bardzo romantyczne.

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 20

Zastanawiało mnie, czy kochałybyśmy Jareda, gdyby zawsze był taki jak teraz, nigdy taki, jakim go pamiętałyśmy, uśmiechnięty, opiekuńczy i czyniący cuda. Czy poszłaby za nim, gdyby zawsze był tak szorstki i cyniczny? Gdyby utrata ojca i braci podziałała na niego tak jak utrata Melanie?
Oczywiście, że tak.” Melanie nie miała wątpliwości. „Kochałabym go w każdej postaci. Kocham go nawet takiego jak teraz.”

Poważnie, Melu?

Pokochałabyś człowieka, który na powitanie zdzieliłby cię w twarz?

Który nieustannie czyhałby na okazję, by cię zabić?

Który nie robi nic poza gapieniem się na wszystkich wilkiem i darciem paszczy na otoczenie?

Który zmienił twoje oblicze w paletę malarską?

Nie mam więcej pytań.

Mea culpa: 17

Bo to przecież nie wina Howe'a, iż jest groźnym dla otoczenia sukinsynem.

Zastanawiałam się, czy to samo dotyczy mnie. Czy kochałabym go, gdyby właśnie taki był w jej wspomnieniach?

...Tak. Albowiem, jak sama właśnie zauważyłaś, MELANIE nadal by go kochała, ergo: nie miałabyś nic do powiedzenia w tej kwestii.

Na litość, Meyer, czy możesz przestać obdarzać swoje kukiełki zanikiem pamięci godnym rybki Dory?

Nie dane mi jednak było pomyśleć o tym dłużej. Jared przemówił znienacka, jak gdyby zaczynał od połowy zdania.
I dlatego Jeb i Jamie są przekonani, że można mniej lub bardziej zachować świadomość nawet po... schwytaniu. Są pewni, że Mel ciągle walczy.
Delikatnie popukał mnie pięścią w głowę. Odsunęłam twarz, a wtedy założył ręce na piersi.

Dlaczego jakoś nie dowierzam owej delikatności?

Jamie twierdzi, że z nią rozmawia. – Przewrócił oczami. – To naprawdę nie fair, wykorzystywać go w ten sposób. No, ale rozumiem, że odwołując się do moralności, grzeszę naiwnością.

Raczej moralnością Kalego.

Jared przyznaje, że teoria o duszy-superłowcy nie trzyma się kupy:

Może mają rację... Przynajmniej co do tego, żeby cię nie zabijać.
Poczułam całkiem niespodziewane muśnięcie jego palców na skórze, a raczej na gęsiej skórce, o jaką przyprawiły mnie te słowa. Kiedy odezwał się znowu, jego głos zabrzmiał łagodniej. – Nikt ci nie zrobi krzywdy. Jeżeli tylko nie będziesz sprawiała kłopotów...

Miałam na razie nie poruszać tego tematu, jestem jednak świadoma, że pod koniec rozdziału czeka nas jeszcze większy problem do przeanalizowania, więc obawiam się, że muszę jednak pochylić się nad tą kwestią już teraz.

Jak wspomniałam na początku, Jared zmienił broń; tym razem, zamiast spuścić Wagabundzie manto, stosuje wobec niej przemoc psychiczną.

Przeczytajcie jeszcze raz cytaty związane z rozmową tych dwojga. Zauważyliście coś ciekawego? Howe przyjął całkowicie nową taktykę. Nie krzyczy, nie podnosi głosu, jest apatyczny, opanowany, ogranicza kontakt fizyczny do minimum...a jednocześnie bardzo dba o to, by atmosfera w jaskini była tak gęsta, jak to tylko możliwe.

Wagabunda jest przerażona. A Jared doskonale o tym wie.

Tego rodzaju taktykę można zaobserwować w różnego rodzaju thrillerach i horrorach, kiedy główna bohaterka jest więziona przez psychopatycznego oponenta. Ów charakter jest uprzedzająco grzeczny i niezwykle spokojny; już na samym początku informuje swą ofiarę, że absolutnie nie chce jej zrobić krzywdy, potrzebuje po prostu pewnych informacji. Jeśli tylko „gość” zechce współpracować, wszystko skończy się polubownie i dziewczyna będzie mogła wrócić do swoich spraw; jeśli nie, cóż...

Szczerze? Wolałabym chyba, aby Howe wrócił do naparzania Wandy, bo to, co robi teraz jest jeszcze bardziej obrzydliwe. Dwa odcinki temu facet przynajmniej działał w afekcie; teraz sprawia wrażenie szwarccharakteru, który z premedytacją stara się złamać swoją ofiarę.

Niech to się wreszcie skończy.

Nawet rozumiem, o co im chodzi, i może w jakimś chorym sensie to rzeczywiście byłoby złe. Może faktycznie nie ma wystarczającego powodu, żeby... Nie licząc tego, że Jamie...

No być nie może! Jared, czy ty właśnie przyznałeś, że zamordowanie z zimną krwią czującej istoty jest nie do końca w porządku?! (tak, wiem, że mówimy o duszach. Ale to Howe, a ja nienawidzę Howe'a, zatem):

Adolf approves : 40

 Jared oskarża Wandzię, że urobiła sobie młodego i starego Strydera, po czym:

Jedno mnie męczy: co, jeśli oni mają rację? Skąd u diabła ja mam to wiedzieć? Wkurza mnie, że wszystko, co mówią, trzyma się kupy. Musi być jakieś inne wytłumaczenie.

Howe?



'Nuff said.

Jared odsunął plecy od ściany, zwracając się całym ciałem w moją stronę. Przyglądałam się temu kątem oka.
Co ty tu robisz? – szepnął.
Spojrzałam ukradkiem na jego twarz. Była łagodna, dobra, prawie taka jak we wspomnieniach. Poczułam, że tracę panowanie, że drżą mi usta. Mnóstwo wysiłku kosztowało mnie utrzymanie rąk na wodzy. Pragnęłam dotknąć jego twarzy. Ja, Wanda. Melanie była zła.

Nie, nie ty...A zresztą, chrzanić to. Zaczynam brzmieć jak zdarta płyta. Jeśli Stefa nie przejmuje się własnym kanonem, to dlaczego ja powinnam?

Skoro nie pozwalasz mi się odezwać, to chociaż trzymaj ręce przy sobie”, syknęła.
Staram się. Przepraszam”. Naprawdę było mi przykro. Sprawiałam jej ból. Obie cierpiałyśmy, każda inaczej. Trudno było powiedzieć, która bardziej.

Ty, bo jesteś naćpana. Melanie nie cierpi, no, chyba że za cierpienie uznamy poziom zazdrości przekraczający wszelkie dopuszczalne normy.

Swoją drogą – czy Mela naprawdę jest taka głupia? Ile razy trzeba jeszcze powtórzyć tej amebie, że jedynym sposobem, by Wanda odkochała się w Jaredzie jest wyrzucenie go ze swojego serca przez pannę Stryder?

Powiesz mi? – zapytał łagodnie. – Wiesz, Jeb sobie ubzdurał, że przyszłaś tu dla mnie i Jamiego. Czy to nie chore? Poczułam, jak otwierają mi się usta. Zagryzłam szybko wargę.
Jared pochylił się wolno i wziął moją twarz w dłonie. Zamknęłam oczy.
Powiesz mi?
Kiwnęłam przecząco głową. Sama już nie wiedziałam, czy to ja dałam znak – że nie powiem, czy Melanie – że nie może.
Poczułam, jak zaciska mi palce na policzkach. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Serce mi zatrzepotało, żołądek się skurczył – próbowałam złapać oddech, lecz płuca odmawiały mi posłuszeństwa.

O, nie.

O, nie.

Nie.

Widziałam po jego spojrzeniu, co zamierza zrobić. Wiedziałam, jaki wykona ruch i co poczuję, gdy przywrze do mnie ustami. A mimo to, kiedy mnie pocałował, było to dla mnie czymś zupełnie nowym i nie dało się porównać z niczym innym.
Chciał chyba jedynie dotknąć delikatnie moich ust, lecz gdy tylko zetknęliśmy się wargami, rozpętała się burza. Gwałtownie przylgnął do mnie twarzą, poruszając naszymi ustami w szaleńczym rytmie. Było zupełnie inaczej, niż gdy to sobie przypominałam, o wiele intensywniej. Wirowało mi w głowie.
Ciało przestało się mnie słuchać. Nie miałam już nad nim kontroli – to ono kontrolowało mnie. To nie była Melanie – ciało było teraz silniejsze od nas obu. Moje dzikie dyszenie i jego głośny, prawie warczący oddech odbijały się echem od ścian.

Mój ssskarb : 3
Welcome to Bedrock: 44

Ochłonęliście po tej zniewalającej jak na Stefcię dawce erotyzmu? To dobrze, bo zabawa dopiero się rozkręca.

Straciłam panowanie nad ramionami. Lewa ręką sięgnęła jego twarzy i zagrzebała się w brązowych włosach.
Moja prawa ręka była szybsza. I nie była moja.
Wściekła pięść Melanie z głuchym odgłosem wylądowała mu na szczęce.

Mój ssskarb : 4

Siła uderzenia nie odrzuciła go zbyt daleko, lecz gdy tylko nasze usta się rozdzieliły, odskoczył ode mnie gwałtownie, spoglądając na mnie przerażonymi oczami. Moja twarz musiała być równie przerażona.
Spojrzałam ze wstrętem na zaciśniętą pięść niczym na skorpiona, który wyrósł mi z dłoni. Zatrzęsła mną odraza. Schwyciłam prawy nadgarstek lewą ręką, by nie pozwolić, aby Melanie znowu użyła przemocy.

Spójrzcie tylko, to bardzo rzadki okaz Kanoniczności! Bądźmy cicho, nie możemy go spłoszyć.

Popatrzyłam na Jareda. Spoglądał na poskromioną pięść, a przerażenie na jego twarzy ustępowało miejsca zdumieniu. Przez moment miał całkiem bezbronną minę. Z jego oczu dało się czytać jak z książki. Nie tego się spodziewał – a czegoś spodziewał się na pewno. Wystawił mnie na próbę. Myślał, że potrafi przewidzieć jej rezultat. Zdziwił się jednak.
Ale czy to oznaczało, że przeszłam ją pomyślnie?

Och, Jared, nie martw się, twoją „próbą” zajmę się za momencik. Dostaniesz swój własny akapit, masz moje słowo.

Ból w piersi nie był dla mnie zaskoczeniem. Zdążyłam się już przekonać, że pękające serce nie jest jedynie wymysłem poetów.

Fantomowa dziura z Nju Muna kontratakuje!

Przerażona Wagabunda rzuca się do ucieczki, przy okazji niechcący zdzielając Howe'a pudłem (brawo, rybko!) i chowa się głęboko w grocie, po czym zaczyna analizować swe uczucia.

Dopiero gdy wcisnęłam się najgłębiej, jak potrafiłam, i przestałam hałasować, usłyszałam własny szloch i poczułam wstyd.
Wstyd i upokorzenie. Byłam zatrwożona przemocą, do której dopuściłam, świadomie czy nie, ale nie dlatego płakałam. Płakałam, ponieważ Jared poddał mnie jedynie próbie, podczas gdy ja – głupia, uczuciowa istota! – chciałam, żeby to była prawdziwa namiętność.

...CHCIAŁAŚ stać się obiektem afektów psychola, który nocą oddaje się fantazjom na temat twojej śmierci i którego darzysz uczuciem tylko i wyłącznie z powodu emocjonalnego szantażu?

W takim razie cofam wszystkie wyrazy współczucia; zasługujesz na swój beznadziejny los.

Melanie wiła się w bólu, ale każda z nas miała własny powód do rozpaczy. Ja cierpiałam, bo pocałunek nie był prawdziwy, a ona dlatego, że wydał jej się aż nazbyt prawdziwy. Wiele w życiu wycierpiała, ale dotychczas nikt jej nie zdradził.

Mój ssskarb : 5

Meyer, mam pytanie. Czy to znowu twoja pisarska niekompetencja, czy celowo kreujesz Melanię na upośledzonego emocjonalnie przedszkolaka?

Jedynym sposobem, aby motywacja Jareda stała się jeszcze bardziej oczywista byłoby przyniesienie przez niego wielkiego transparentu z napisem: „Chcę sprawdzić, czy robal nie buja. Ps. Nie przejmuj się, nadal go nienawidzę.” Nawet Wanda, której zdolność obserwacji i wnioskowania jest na skraju kompletnego zaniku zdaje sobie sprawę, że facet najchętniej pozbawiłby ją życia w najokrutniejszy z możliwych sposobów.

Mela natomiast jest najwyraźniej przekonana, że Howe chce jej przyprawić rogi z istotą, do której zwraca się przy użyciu męskiego (w oryginale: nijakiego) zaimka.

Gdyby głupota miała skrzydła, Melania mogłaby iść w zawody z SPN-owskimi aniołami.

Co się tyczy Wandzi:

Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 21

Kiedy ojciec nasłał Łowców na nią i brata, nie był już sobą. Była to tragedia, ale nie zdrada. Ojciec nie żył. Co innego Jared.

...Co?

Czy ona...czy ona naprawdę powiedziała, że eksperymentalny całus Jareda, który miał na celu tylko i wyłącznie wybadanie obecności Melanie zabolał Melę bardziej niż utrata ojca i konieczność patrzenia, jak już-nie-tatuś sprzedaje ją i jej ukochanego brata obcym – być może wciąż walcząc w środku i wyjąc z rozpaczy nad losem swoich dzieci?



Nikt cię nie zdradził, głupia”, ofuknęłam ją. Chciałam, żeby się uspokoiła. Nie mogłam znieść podwójnego ciężaru bólu. Wystarczał mi własny.
Jak on mógł? Jak mógł?” – zawodziła, nie zwracając na mnie uwagi.

Mój ssskarb : 6

To - jak za chwilę udowodnię - bardzo dobre pytanie, ale z nieco innych przyczyn, niż zakłada panna Stryder.

Nawiasem mówiąc, Wagabundo, czy mogłabyś wyświadczyć nam przysługę i spróbować ostatecznie uciszyć tę histeryczkę? Obawiam, się, że jej dalsze istnienie (i związana z nim możliwość odzyskania kontroli nad ciałem) może nieść ze sobą groźne konsekwencje, z przekazaniem swych genów następnym pokoleniom na czele.

Obie zanosiłyśmy się niekontrolowanym szlochem.
Ze skraju histerii wyrwało nas jedno krótkie słowo.
Cichy głos Jareda łamał się i miał w sobie coś dziecięcego.
Mel?

Tu kończy się dzisiejszy rozdział.


No dobrze, panie Howe; czas zająć się pańskim przypadkiem.

Zacznijmy od najbardziej oczywistej kwestii. To, co zrobił Jared podpada pod molestowanie seksualne.

Nie ma żadnego znaczenia, że koniec końców Wagabunda odwzajemniła pocałunek, bowiem w chwili rozpoczęcia aktu Howe nie miał pojęcia, iż dziewczyna (poprzez uzależnienie od Mel) darzy go jakimkolwiek uczuciem. Z tego, co mu wiadomo, Wanda to po prostu jeden z tysiąca robali, który został wsadzony do jego partnerki i który być może nie zdołał jeszcze owej partnerki stłamsić. Zdaniem Jareda, cechami charakterystycznymi dusz są:

a) brak uczuć wyższych
b) bezpłciowość (co wyjdzie na jaw w swoim czasie)
c) niemożność obrony przed agresorem.

Innymi słowy, Jared Howe z zimną krwią dokonał seksualnej napaści na istocie, która z definicji nie może w żaden sposób obronić się przed jego amorami.

Gwałciciele nie są romantyczni, Meyer. Nie mam nic więcej do dodania w tej kwestii. Zaczęłaś przeciągać strunę już w przypadku Jacoba rzucającego się na Bellę wbrew jej woli, ale widzę, że postanowiłaś pójść o krok dalej.
Bella była sobą i dzięki temu była w stanie jasno zakomunikować swoje granice poprzez zdzielenie natrętnego delikwenta w oblicze. Gdyby Melanie nie znajdowała się w środku, Wanda nie miałaby żadnych szans na ratunek. A kto wie jak daleko posunąłby się Jared, próbując „wyciągnąć” Mel? Ostatecznie, skoro buziak nie zadziałał, może potrzebne są silniejsze bodźce....

To naprawdę zdumiewające, jak obrzydliwą postacią jest główny tru loff tej książki. Jesteśmy dopiero w połowie „Intruza” i jedyne, czego brakuje mu do zostania kompletnym potworem to pobicie jakiegoś ciężko chorego starca oraz utopienie niemowlaka w potoku.


Ale to nie jedyny problem, jaki mam z tą sceną. Czy ktoś może wyjaśnić mi na co, u licha, liczył Howe rzucając się na Wagabundę? Jakiego rezultatu oczekiwał, przeprowadzając test à la książę ze „Śpiącej królewny”?
Jared postanawia przyssać się do Wandy...i co dalej? Mogła go spotkać jedna z dwóch reakcji:

a) Wandzia zastygłaby w przerażeniu jako ta żona Lota
b) Otrzymałby jakiś znak, iż ktoś inny pociąga za sznurki.

O nieszczęśliwych implikacjach pierwszego już wspomniałam, zajmijmy się drugim. Jared otrzymuje ów znak, a nawet dwa – kosmitka odwzajemnia pocałunek, po czym daje mu w twarz. Cóż, w takim układzie eksperyment się udał – powie ktoś z Was. Dostał sygnał, że Wandzia nie jest taką sobie zwykłą duszką i co jest nie tak!

Fantastycznie. Sęk w tym, że wnioski, do których dochodzi Howe są całkowicie sprzeczne z dotychczasowym kanonem powieści.

Pamiętacie może, że istnieją dusze, które są w stanie atakować i kłamać? Cóż, Howe grzecznie zapomniał o tym fakcie na czas owego incydentu, aby nie psuć atmosfery romantyzmu. Robal ni z tego, nie z owego oddaje mu całusa i przystępuje do obrony własnej – a mimo to facetowi ani razu nie zaświtała w głowie myśl, że w takim razie jego dotychczasowa teoria się potwierdziła i Wagabunda rzeczywiście jest podstępnym Łowcą.

Gdyby w owym teście chodziło właśnie o to – sprawdzenie, czy anielskość Wandy nie jest tylko przykrywką – kupiłabym ten zamysł. Niestety, Jared ani przez chwilę nie rozważa takiej możliwości. Owa akcja miała na celu tylko i wyłącznie wybudzenie królewny Melanii ze snu.

I tu całą akcję trafia szlag, albowiem jest kanonicznie potwierdzone, że Jared i spółka NIE WIEDZĄ, że człowiek może przejąć kontrolę nad pasożytem. Wujek Jeb jest uznawany za fantastę tylko dlatego, że wierzy w samo istnienie Mel – jak dotąd nikt z uciekinierów nie podejrzewał nawet, że uwięziony człowiek może posunąć się w walce o niezależność jeszcze dalej. Pamiętajcie – to my, czytelnicy, dzięki historii opowiedzianej przez Łowczynię na początku książki wiemy, że zdarzają się przypadki buntu wśród mundurków. Howe nie jest tego świadomy.

Więc pytam po raz kolejny – NA CO liczył Jared pchając się z dziobem do Wagabundy?

Zgodnie z tym, co wiadomo mu na tym etapie, nawet jeśli Mela wciąż żyje, to nie ma możliwości komunikacji z zewnętrznym światem. W efekcie jedyne, co osiągnąłby nasz tru loff poprzez swoją napaść, byłoby doprowadzenie Wagabundy na skraj histerii oraz zmuszenie swej bezradnej ukochanej do obserwowania, jak jej luby obcałowuje obcą istotę mieszkającą w jej ciele. I nie, proszę mi nie mówić, że Jared wierzył w magiczne przebudzenie Melanie, albowiem dotychczasowe rozdziały wyraźnie pokazują, iż jego wiara w swą połowicę, jej wolę walki i determinację wynosi mniej niż zero.

Nie dość, że cały ten fragment jest ohydny, to w dodatku całkowicie pozbawiony sensu. Gratulacje, Stefa – ostatnio naprawdę przechodzisz samą siebie.


I to już wszystko na dziś. Do zobaczenia za tydzień.

Statystyka:

Adolf approves : 40
Bellanda Wandella van der Mellen : 30
Gotuj z Jacobem Blackiem: wystarczy zalać wrzątkiem : 21
Ludzkość ssie: 39
Mea culpa: 17
Mój ssskarb : 6
Nie ma jak u mamy: 19
Świat według Terencjusza: 35
Welcome to Bedrock: 44
Witaj, Morfeuszu : 14


Maryboo