niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział IV: Sen

Zanim zagłębię się w następny rozdział wypocin Stefy, chciałabym serdecznie podziękować mojej drogiej współanalizatorce za to niesamowite poświęcenie, jakim było przeczytanie całego Intruza. Dzięki niej nie będę musiała męczyć się z tym barachłem dwa razy, zawsze mogę skonsultować z Maryboo ewentualne wątpliwości co do zasadności czepialstwa. W trosce o moje zdrowie psychiczne Maryboo zabroniła mi nawet torturować się Intruzem, czytając całość od razu. W związku z tym mam dla naszej bohaterki e-słodkości w celu złagodzenia traumy wywołanej obcowaniem ze stefciową ksionżkom i to w wakacje.






Is all that we see or seem
But a dream within a dream? 

Sny, sny, sny. A jakże, sny prorocze, sny koszmarne, sny o przeszłości. Stefcia lubi sny, tak sobie myślę.

Dzisiejszy rozdział składa się z dwóch części. Pierwsze to tytułowy sen, który ma Wandzia, a który przedstawia zdarzenie z przeszłości Meli i z tej właśnie perspektywy jest napisany. Cóż to za wydarzenie, pytacie. Ano najważniejsze ze wszystkich. Spotkanie truloffa! Fanfary!

Druga część opisuje reakcję Wandzi na sen. Zaczynajmy zatem.

Rzecz dzieje się kilka lat przed wszczepieniem Wandzi. Mela zakrada się do domu jakiejś starszej pary dusz, żeby zwędzić trochę jedzenia dla swojego dziewięcioletniego brata Jamiego i dla siebie. Brat czeka na nią w jaskini. 

Para wyjeżdża gdzieś na wieczór, a jako że nie mają psa, Mela postawia działać. Drzwi są oczywiście otwarte, bo skoro dusze są takie cudowne, to przecież się nie włamią do cudzego domu, a ludzi i tak już prawie nie ma. Mela zabiera tyle jedzenia i wody, ile może. Dziewczyna ma już brać nogi za pas, gdy nagle ktoś pojawia się przed domem. W okamgnieniu nieznajomy dopada do Meli, brutalnie łapie ją i przykłada jej do szyi nóż. 

– Otwórz tylko usta, a zginiesz. – Przykłada mi do szyi cienką, ostrą krawędź, wrzynającą się w skórę.Czegoś nie rozumiem. Dlaczego daje mi wybór? Kim jest ten potwór? Z tego, co mi wiadomo, one nigdy nie łamią zasad. Mogę odpowiedzieć tylko w jeden sposób. 
– Śmiało – wyrzucam z siebie przez zęby. – No, śmiało. Nie chcę być pasożytem! 
Czekam, aż podetnie mi gardło, i czuję ból w sercu. Każde jego uderzenie jest jak imię. Jamie. Jamie. Jamie. Co się teraz z tobą stanie? 
– Sprytne – mamrocze nieznajomy, jakby w ogóle nie do mnie mówił. – To pewnie Łowca. Niezła pułapka. Skąd wiedzieli? – Odejmuje mi nóż od szyi, ale zaciska na niej dłoń twardą jak stal. 
Ledwie oddycham.  
– Gdzie reszta? – pyta stanowczo, nie zmniejszając uścisku.

Ok., czyli obojgu coś nie gra z duszą, na którą się nadziali, ale żadnemu nie przejdzie przez łeb, że to jednak może być człowiek. Tym bardziej, że oboje mówią rzeczy, których dusza raczej by nie powiedziała. 

– Jestem sama – odpowiadam z trudem. Nie mogę go zaprowadzić do Jamiego. Co zrobi Jamie, gdy nie wrócę? Jest głodny!

Akurat to będzie wtedy jego najmniejszy problem. 

Uderzam go z całej sity łokciem w brzuch i od razu tego żałuję. Bolało. Ma tam tak samo twarde mięśnie jak w ramionach. Dziwne. Takie mięśnie zawdzięcza się ciężkiej pracy albo obsesyjnemu treningowi, a przecież pasożytów nie dotyczy ani jedno, ani drugie.On nawet nie drgnął. Zrozpaczona wbijam mu piętę w śródstopie. To go zaskoczyło, chwieje się, a ja próbuję się wyrwać, ale chwyta za torbę i przyciąga z powrotem do siebie. Jego dłoń znowu ląduje na moim gardle. 
– Krewka jesteś jak na pasożyta. A podobno nie lubicie przemocy. 
To, co mówi, nie ma sensu. Myślałam, że wszyscy obcy są tacy sami. Najwidoczniej jednak i wśród nich zdarzają się pomyleńcy.

„Coś jest nie tak” - ciąg dalszy. Ja rozumiem, że czasy ciężkie, okupacja, itd., trzeba być ostrożnym, ale dlaczego facet nawet nie sprawdzi, czy to na pewno jest dusza? W końcu koleś zakradł się do czyjegoś domu i dostrzega kogoś, kto ewidentnie nie jest jego mieszkańcem i myszkuje w nim po ciemku. Skoro dusze są takie praworządne, to można założyć, że domu nie obrabia inna dusza, tylko człowiek. No dobra, pomyślał, że to pułapka, ok. Ale nie lepiej najpierw sprawdzić, a dopiero potem starać zabić? Zresztą gdyby naprawdę to była zasadzka, to pewnie natychmiast wyskoczyłoby na niego kilku Łowców i nawet nie zdążyłby kwiknąć.

Nie martwmy się jednak na zapas, to nie pierwszy, ani nie ostatni przykład na to, że truloff Meli to jaskiniowiec. 

Nareszcie kolesiowi coś świta. Bezceremonialnie łapie Melę za włosy i zaczyna obmacywać jej kark w poszukiwaniu nacięcia po wszczepieniu duszy.   

Coś upada z hałasem na podłogę. Upuścił nóż? Zaczynam się zastanawiać, jak po niego sięgnąć. Może gdyby udało się schylić. Jego dłoń nie zaciska mi się mocno na karku, dam radę się wyrwać. Chyba słyszałam, w którym miejscu upadł nóż.

Przynajmniej Mela ma trochę ikry, czego nie można powiedzieć o bezwolnej Belce. Plany spacyfikowania napastnika nożem nie zostają jednak wcielone w życie, gdyż ten obraca do siebie Melę i świeci jej latarką w oko, upewniając się, że nie jest ona wcale robalem. I co robi nasz przyszły truloff, rycerz na białym koniu? 

Obejmuje dłońmi moją twarz i gwałtownym ruchem przyciska usta do moich.Na chwilę zastygam w bezruchu. Nikt mnie nigdy nie pocałował. Nie w taki sposób. Znałam tylko pocałunki w policzek i w czoło, które przed wieloma laty dostawałam od rodziców. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego poczuję. Nawet teraz nie wiem do końca, jakie to uczucie. Jestem zbyt przerażona.




Czyli Edzio był jednak tak jakby dżentelmenem. Przynajmniej w porównaniu z tym troglodytą. Napaść na tle seksualnym na dzień dobry.  Ja pierdzielę. 


Wymierzam z zaskoczenia cios kolanem.Udało się, zaparło mu dech w piersi, jestem wolna. Nie rzucam się jednak ponownie ku drzwiom frontowym, tak jak mógłby się spodziewać, lecz przemykam mu pod ramieniem i wybiegam przez otwarte drzwi do ogrodu. Chyba jestem w stanie mu uciec, nawet z ciężarem na plecach.

Dobra strategia. Ale idę o zakład, że kiedy Mela zrozumie, że koleś jest człowiekiem i jak sobie wszystko wytłumaczą, to się okaże, że nasz jaskiniowiec jest taaaki samotny, więc Mela mu zaraz wybaczy i będzie więcej truloffowych buziaczków.

Póki co Mela ucieka.  


– Poczekaj! – krzyczy. 
Zamknij się, myślę, ale mu nie odpowiadam.  
Biegnie za mną. Jego głos się zbliża. 
– Nie jestem jednym z nich!  
Akurat. Biegnę dalej, nie odrywając wzroku od ziemi. Mój tata zawsze mi powtarzał, że biegam jak lampart. Zanim nadszedł koniec świata, byłam mistrzynią stanu. 
– Posłuchaj! – nie przestaje krzyczeć na cały głos. – Udowodnię ci. Zatrzymaj się i popatrz! 
Niedoczekanie. Zbaczam ze ścieżki i wbiegam pomiędzy zarośla. 
– Myślałem, że zostałem sam! Chcę z tobą porozmawiać! Proszę cię!  
Zaskoczyło mnie, jak blisko jest za mną. 
– Przepraszam, że cię pocałowałem! To było głupie! To przez samotność!

OF COURSE!

Nieznajomy wreszcie dogania Melę i co robi? Jak na rasowego neandertala przystało rzuca ją mocno na ziemię, po czym przygniata ją całym ciężarem ciała, a później obraca do siebie i siada na niej okrakiem. Bo oczywiście innego wyjścia nie było. Jasne. Zacytuję może Todda In The Shadows: “That’s a little rapey”. Ale jak wiemy, Stefcia lubi noncony, więc nie powinnam się dziwić. 

Nasz wspaniały przyszły truloff pokazuje Meli, że też ma normalne oczy i jest człowiekiem. Przy okazji dostajemy opis jaskiniowca. 

Ma mocno zarysowane kości policzkowe, długi, chudy nos, kanciasty podbródek. Usta rozciągają mu się w uśmiechu, jak na mężczyznę ma wydatne wargi. Brwi i rzęsy zbielały mu od słońca.

Czyli może nie adonis, ale żaden brzydal. Nihil novi. Uff, ulżyło mi, że nie będzie szoku dla systemu. 

Truloff tłumaczy, że ma na karku bliznę po ranie, którą sam sobie zrobił, aby łatwiej móc oszukiwać dusze. 

– Zejdź ze mnie.
Waha się przez chwilę, po czym wstaje jednym zwinnym ruchem, nie używając rąk. Wyciąga do mnie dłoń.
– Proszę, nie uciekaj. I... prosiłbym też, żebyś mnie już więcej nie kopała.

A dlaczego nie? Zasłużyłeś.

Mężczyzna przestawia się.

– Nazywam się Jared Howe. Ostatni raz rozmawiałem z drugim człowiekiem ponad dwa lata temu, więc pewnie mogę ci się wydawać trochę... stuknięty.

Stuknięty to mało powiedziane. Wow, po dwóch latach tak zdziczał? Super. Materiał na towarzysza życia jak znalazł. 

– Melanie – szepczę.– Melanie. Nie masz pojęcia, jak mi miło. 
Zaciskam kurczowo dłonie na torbie z jedzeniem, nie spuszczając z niego wzroku. Powoli wyciąga dłoń jeszcze bliżej. Chwytam ją.Dopiero widząc nasze dłonie splecione razem, uświadamiam sobie, że mu ufam.

No baaa, a jakże. 



Jared chce wrócić od domu po więcej żarcia i prosi, żeby Mela na niego zaczekała.  

– W takim razie poczekasz tu na mnie? – pyta łagodnym tonem. – Zajmie mi to tylko chwilę. Zdobędę dla nas więcej jedzenia. 
– Dla nas? 
– Naprawdę myślisz, że pozwolę ci teraz odejść? Będę szedł za tobą, nawet jeśli mi zabronisz.


A bo to pierwszy raz, gdy faceci u Stefki nie liczą się ze zdaniem kobiet? Rozumiem, że ludzie powinni trzymać się razem, ale może Mela woli być sama niż zadawać się z takim kolesiem. 

No ale człowiek to człowiek, a poza tym przyszły truloff, więc Mela się zgadza, ale mówi, że nie ma za dużo czasu, bo jej brat na nią czeka. Jared obiecuje podwieźć Melę. 

Ciągle trzyma moją dłoń. Wypuszcza ją bez pośpiechu, nie odrywając wzroku od moich oczu. Całuje mnie znowu i tym razem czuję to bardzo wyraźnie. Nawet w tym upale jego miękkie usta wydają się gorące. Instynktownie wyciągam ku niemu ręce. Dotykam jego ciepłych policzków i szorstkich włosów z tyłu głowy. Palce prześlizgują mi się po podłużnym wybrzuszeniu na karku.

Pewnie, a co tam, że przed chwilą zupełnie obcy facet pocałował cię na siłę. To w końcu truloff, a więc MOOOREEE!

Tak przechodzimy do części drugiej.

Wandzia budzi się zlana potem. A jakże. Podobne koszmary dręczą naszą duszyczkę od dłuższego czasu. 

Wciąż czułam na ustach żar jego warg. Ręce, nie pytając mnie o zdanie, szukały w skotłowanej pościeli czegoś, czego nie mogły tam znaleźć.

Yyy… Czy tylko mi się skojarzyło…

Wandzia zdecydowanie nie radzi sobie z wspomnieniami Meli i uczuciami, jakie wzbudzają. Dusza postanawia więc napisać raport o zdarzeniach ze swego snu, bo i tak już tej nocy nie zaśnie. 

Z moją żywicielką, Melanie Stryder, był ktoś jeszcze. 

Pisałam od razu na temat, nie bawiąc się w formułki powitalne. 

Nazywa się Jamie Stryder, jest jej bratem. 

Uświadomiłam sobie, jaka jest silna, i przejęła mnie nagła trwoga. Przez cały ten czas nawet przez myśli mi nie przeszło, że mógł z nią być mały chłopiec – nie dlatego, że mało dla niej znaczył, lecz przeciwnie, dlatego że strzegła go bardziej niż innych tajemnic, do których udało mi się dotrzeć. Ile jeszcze miała takich sekretów? Tak ważnych, tak jej drogich, że pilnowała, aby nie pojawiły się nawet w moich snach? Czy była, aż tak silna? Pisałam dalej drżącymi palcami. 

Teraz pewnie jest już nastolatkiem. Może mieć jakieś trzynaście lat. Mieszkali w prowizorycznym obozowisku na północ od miasta Cave Creek w Arizonie, tak mi się wydaje. Ale to było kilka lat temu. W każdym razie można poszukać na mapie linii, o których wspominałam wcześniej. Jeżeli dowiem się czegoś więcej, oczywiście dam znać. 

Nacisnęłam „wyślij”. Nie minęły dwie sekundy, a ogarnęła mnie trwoga. 
 
Tylko nie Jamie! 

Jej głos rozbrzmiał w mojej głowie tak wyraźnie, jakbym sama się odezwała.

Wandzia jest rzecz jasna nieźle przestraszona siłą woli Melanie. 

Oprócz obezwładniającego strachu poczułam też nagle absurdalne pragnienie napisania drugiego e–maila i przeproszenia Łowczyni za to, że wysłałam jej swoje bzdurne sny. Chciałam napisać, że byłam na wpół nieprzytomna, i poprosić, żeby zapomniała o tych głupotach.To pragnienie nie było moje.Wyłączyłam komputer. 
Nienawidzę cię, warknął głos w mojej głowie. 

– W takim razie może powinnaś się wynieść – odgryzłam się. Na dźwięk mojego własnego głosu przeszedł mnie dreszcz.Nie mówiła nic do mnie od tamtych pierwszych chwil w szpitalu. Dopiero teraz zrozumiałam, że jest coraz mocniejsza. Zupełnie jak te sny.

Zdaje się, że dialogi między naszymi paniami zaczęły się na dobre. Uff, nareszcie, bo nuda jak nie wiem. 

Wandzia postanawia iść ze swoim problemem do swej Pocieszycielki, czyli po naszemu terapeutki. Tak kończy się rozdział. 

Poznaliśmy wreszcie naszego truloffa. Cóż, I’m not impressed. Jeżeli koleś się nie poprawi, jak nic dostanie kategorię. Wychodzi na to, że Edek to jeszcze nie jest największy buc. Jestem zszokowana. 

Dodam jednego małego Morfeuszka, bo co prawda poznajemy trochę backstory, ale nadal nic się nie dzieje.

+1 Witaj, Morfeuszu

Buziaki i do zobaczenia.

Świat według Terencjusza: 11
Adolf approves : 6
Bellanda Wandella van der Mellen : 4
Witaj, Morfeuszu : 4


Beige

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział III: Opór

...Proszę bardzo, wygraliście. Poszłyśmy z Beige na kompromis, coby i wilk był syty i owca cała – ona wciąż będzie analizować z rozdziału na rozdział (konsultując ze mną jedynie kwestie dotyczące wpływu wzbudzających wątpliwość twistów fabularnych na dalszą fabułę powieści) ; ja natomiast przeczytałam „Intruza” w ramach researchu.

Do tych z Was, którzy sugerowali mi ten ruch w komentarzach – jesteście mi winni e-cukierki. WSZYSCY. Przeznaczyłam na tę torturę dwa dni zasłużonych wakacji (nawet ja, zaprawiona w bojach, nie zdołałam przełknąć tego na raz). Wiecie, jak taka końska dawka Stefy wpływa na psychikę?! *płacze cicho w kątku*


Dzisiejszy rozdział rozpoczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym pozostawiliśmy Was tydzień temu:

To imię nic jej nie mówi – mruknął Uzdrowiciel.
Moja uwaga skupiła się na nowym, miłym doznaniu. Gdy kobieta podeszła do łóżka, w powietrzu coś się zmieniło. Zorientowałam się, że to zapach. Już nie sterylne, bezwonne pomieszczenie. Perfumy, podpowiedział mój nowy umysł. Kwiatowe, bujne...

No proszę, czyżby Stefa wzięła sobie do serca moją radę dotyczącą konieczności intensywnego przeżywania nowych doznań przez Wagabundę (Spoiler alert: nie. Ale wysiłek należy docenić tak czy inaczej)?

Łowczyni i Uzdrowiciel zadają naszej kosmitce standardowe pytania o bycie przytomnym, chcąc sprawdzić, czy jest już w stanie z nimi konwersować.

Nie otworzyłam oczu. Nie chciałam się rozpraszać. Umysł podpowiadał mi, jakich słów użyć i jak je intonować – za pomocą tonu mogłam przekazać więcej treści.

Mamy tu pierwszy przykład sytuacji, gdy dusza balansuje na granicy nie tyle prawdomówności, co prostolinijności; jest do dosyć istotna kwestia, nad którą zamierzam pochylić się z większą uwagą w dalszej części analizy.

Wagabunda chce wiedzieć, czy nie przeniesiono jej celowo do uszkodzonego ciała w celu łatwiejszego wydobycia informacji z żywiciela. Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi tę zależność, skoro z dotychczasowych odcinków wynika, że dusze automatycznie pobierają ostatnie wspomnienie swych gospodarzy w chwilę po „podłączeniu”. Rzecz jasna, obecni na sali zapewniają ją, że nigdy nie posunęliby się do takiego szachrajstwa.

 - Dlaczego w takim razie mój umysł nie działa, jak powinien? 
- Na chwilę zapanowała cisza.
Wyniki badań były bez zarzutu – odrzekła Łowczyni. Nie tyle chciała mnie uspokoić, ile udowodnić mi, że się mylę, tak jakby zależało jej na kłótni. – Ciało jest w pełni zdrowe.

Balansowania na granicy szczerości ciąg dalszy; to jeszcze nie czas na mój komentarz, ale te fragmenty będą mi potrzebne za chwilę, więc póki co raczcie się samą przyjemnością lektury cytatów z SF dla ludzi, którzy nie lubią SF (copyright by Stefa M.).

...Chwila, moment. Skąd właściwie obecne tu dusze mają wiedzieć, że Wagabunda słyszy w głowie czyjeś głosy? Najwyraźniej do tej pory nie otrzymały żadnego sygnału, że coś jest nie halo, więc na tego rodzaju rewelację ze strony naszej kosmitki Łowczyni i Uzdrowiciel powinni chyba zareagować w nieco bardziej żywiołowy sposób – zwłaszcza, że Wagabunda została przeszczepiona w bardzo konkretnym celu inwigilowania wspomnień byłej rebeliantki.

Aha, proszę pani Łowczyni – Wagabunda skarży się na problemy z makówką, a nie ciałem. To jakby nie do końca to samo.

Po próbie samobójczej, która prawie się powiodła – odparłam stanowczo. W moim głosie wciąż pobrzmiewała złość. Było to nowe uczucie, jeszcze nie umiałam nad nim zapanować.

Chciałam, naprawdę chciałam dać Stefie szansę. Chciałam wierzyć, że fail z pierwszego rozdziału był spowodowany – czy ja wiem – koniecznością skupienia się na zarysie świata przedstawionego i że Meyer miała zamiar rozwinąć kwestię emocji w kolejnych odsłonach. Wiem, naiwne z mojej strony; mówmy wszak o autorce Zmierzchu. Ale skoro tyle osób w sieci upiera się, że to dzieło jest lepsze od sagi...Niestety, nic z tego. Mamy tu casus nienawiści z pierwszego rozdziału – kolejne, bardzo silne uczucie nawiedza Wagabundę. Czy nasza duszyczka zaczyna się niepokoić, czując, iż nowa negatywna emocja bierze u niej górę nad rozsądkiem? Czy zaczyna panikować, dostrzegając, iż owe „złe” ludzkie uczucia mogą przyjąć najróżniejsze formy, a każda z nich oznacza emocjonalne odcięcie się od swoich bliźnich? Czy w ogóle poświęca bodaj paragraf na opisanie, co sądzi o odziedziczeniu tego rodzaju wzruszeń po swojej żywicielce? Nie, nie i jeszcze raz nie. Skoro więc w rozdziale trzecim nadal nie można zaobserwować najmniejszej poprawy, uważam, że to najwyższy czas, aby przedstawić Wam kolejną kategorię na „Lokatorze”:

ŚWIAT WEDŁUG TERENCJUSZA.

Będziemy przyznawać punkt w tej dziedzinie za każdym razem, gdy Wagabunda wykaże się ponadprzeciętną wiedzą oraz niewyjaśnionym opanowaniem w obliczu kompletnie nieznanych sobie zjawisk, a także w sytuacjach, gdy z niewiadomych przyczyn jej znajomość pewnych aspektów naszego uniwersum okaże się być dosyć wybiórcza.

Czas więc na małe podsumowanie. Jeden punkt za powyższy akapit:

Świat według Terencjusza: 1

Wróćmy do rozdziału pierwszego. Punkt za kompletne zbycie uczucia nienawiści:

Świat według Terencjusza: 2

Za brak większego zdumienia nad zmysłem węchu:

Świat według Terencjusza: 3

Za nieznajomość słowa „brwi”:

Świat według Terencjusza: 4

Za pięknego tru loffa:

Świat według Terencjusza: 5

Oraz za nieumiejętność nazwania krzyku:

Świat według Terencjusza: 6

A reszta dzisiejszego odcinka wciąż przed nami.


Wagabunda uściśla, że tym, co sprawia jej problemy, jest niemożność sięgnięcia do pamięci swej żywicielki. Reakcja otoczenia?

Nikt nic nie powiedział, ale coś się zmieniło. Napięta atmosfera spowodowana moim oskarżeniem nieco się rozładowała. Po czym to poznałam? Miałam dziwne uczucie, że czerpię informacje nie tylko z pięciu dostępnych mi zmysłów, ale skądś jeszcze – zupełnie jak gdybym posiadała jakiś szósty zmysł, nie całkiem okiełznany, gdzieś na obrzeżach mojej świadomości. Intuicja? Nie mogłam znaleźć na to lepszego słowa. Zdumiewające – na co żywej istocie aż tyle zmysłów?

Pamiętacie, co mówiłam o prostolinijności? Spójrzcie jeszcze raz na fragment o Łowczyni. Wagabunda wyczuwa, że kobieta może niekoniecznie mija się z prawdą, ale jej zachowaniem żądzą niekoniecznie czyste pobudki – jest niecierpliwa, nieco zaczepna. Nie powinna być tego świadoma, ale czerpie podpowiedź z intuicji, z którą najwyraźniej ma do czynienia po raz pierwszy. Głosowanie: co, Waszym zdaniem, powinno ją zaskoczyć bardziej – fakt, że jeden z przedstawicieli jej gatunku balansuje na granicy fałszu, czy też posiadanie kompletnie nowej (i to bardzo podświadomej) umiejętności?

Nie chcę psuć Wam zabawy, ale Wasza odpowiedź nie ma znaczenia. Jak się zapewne domyślacie, żadna z tych rzeczy nie jest w opinii Stefy warta chwili refleksji. Trzeba to naprawić!

Świat według Terencjusza: 8

Łowczyni wyjaśnia naszej bohaterce, że trudności z pamięcią mogą wynikać z faktu, iż jej żywicielka należała do ruchu oporu – ergo, istnieje możliwość, że na skutek świadomości istnienia Łowców mózg dziewczyny wciąż broni się przed zewnętrzną penetracją.

Opór? Żywiciel blokował mi dostęp do pamięci? Znów gwałtownie i znienacka wezbrał we mnie gniew.

Iii...tak, zgadliście....to już wszystko w temacie nowej, toksycznej emocji!

Świat według Terencjusza: 9

Meyer? Zaczynam wierzyć, że sama pochodzisz z innej planety. Nawet Bella Sue poświęcała swemu (ubogiemu) wewnętrznemu życiu więcej uwagi.

Uzdrowiciel zapewnia, że bohaterka została prawidłowo zespolona z ciałem wszystkimi 827 końcówkami, na co Wagabunda konstatuje w myślach, że pozostało jej zaledwie 180 wolnych...nibynóżek? Diabli wiedzą, w każdym razie musi to wyglądać przekomicznie, trochę jak zwisające luzem kable USB.

Duszyczka postanawia w końcu otworzyć oczy; mamy całkiem udany opis przyzwyczajania wzroku do jaskrawego światła, Uzdrowiciel (nie, ja też nie wiem, dlaczego wszystkie zawody pisane są Dużą Literą – być może dusze-pierwsi kolonizatorzy osiedlili się w Niemczech) troskliwie pyta, czy zgasić lampy:

-Dziękuję, nie trzeba. Zaraz przywyknę. Moje oczy potrzebują paru chwil. 
- Wspaniale – odparł, będąc chyba pod wrażeniem łatwości, z jaką użyłam słowa „moje”.

A niby dlaczego nie? Wagabunda jest wszak w pełni zespolona ze swym nowym ciałem, odczuwa nie tylko zewnętrzne bodźce, ale nawet emocje. Czyżby lekarz pił do kwestii wciąż obecnych wspomnień żywicielki? Biorąc pod uwagę, że (jak przekonamy się za chwilę) kwestia wspomnień jest dosyć mętna i, przynajmniej na razie, nie do końca logiczna, to jakiś punkt wyjścia.

Kosmitka poświęca chwilę na opis szpitalnej sali (mówiąc szczerze, wolałabym, by miast deskrypcji jasnozielonej ściany Stefa podzieliła się z nami przemyśleniami Wagabundy dotyczącymi jej nowo odkrytych uczuć, ale obawiam się, że nie mam tu za wiele do gadania), a następnie koncentruje się na doktorze:

Miał na sobie luźny zielono–niebieski strój, z krótkimi rękawami. Chirurg. Twarz miał porośniętą włosami dziwnego koloru: pomarańczowymi.
Pomarańczowy! Ostatni raz podobny kolor widziałam trzy światy temu. Broda Uzdrowiciela, choć rudawozłota, przywołała odległe wspomnienia.
Twarz miał typowo ludzką, ale – dodał zaraz mój umysł – „dobrą”.

Szczerze mówiąc epitet „pomarańczowa broda” wywołuje w mej jaźni następujący obraz:



Cóż złego jest w starej, dobrej rudości?

Ale furda z zarostem, mamy tu większą gratkę. Stefa. Wiem, że my, człowieki, używamy określeń w stylu „dobra twarz”. Rozumiem, że dany epitet Wagabunda znalazła w „słowniku” składającym się ze wspomnień żywicielki. Problem tylko w tym, że dla niej – żywego Troskliwego Misia – każde stworzonko jej gatunku powinno być z natury dobrym. Nasza dusza powinna się obruszyć na swój nowy mózg za podsuwanie jej tego rodzaju określeń, jeżeli nie z powodu, który wymieniłam zdanie wyżej (bo to oznaczałoby, iż dusze dzielą się na „dobre” i „złe”, co jest sprzeczne ze światem przedstawionym powieści), to z drugiej strony – bo twarz należąca do tych dzikich, paskudnych ludzi powinna być dla Wagabundy z definicji raczej odrzucająca.

Świat według Terencjusza: 10

Następnie dusza raczy nas opisem Łowczyni (czarne, czarne włosy i czarny, czarny strój oraz oliwkowa cera – Meyer, byłam subtelniejsza tworząc antagonistów na etapie wczesnej podstawówki), po czym informuje nas, iż:

Trudno było cokolwiek wyczytać z subtelnych zmian w wyrazie ludzkiej twarzy. Z pomocą przyszła mi jednak pamięć. Czarne, nieco wygięte brwi i duże oczy układały się w znajomy kształt. Niezupełnie złość. Napięcie. Poirytowanie.
 
No to po raz kolejny: rozpoznanie irytacji? Ok. Przejście do porządku dziennego nad faktem, iż Łowczyni przez całą scenę jest zniecierpliwiona i wkuropatwiona, mimo iż bycie zdenerwowanym jest, jak wiemy z prologu, czymś niezwykłym w przypadku tego gatunku? Nie ok.

Świat według Terencjusza: 11

I proszę mi nie mówić, że jest to związane z zawodem kobiety. Dotychczasowe rozdziały mówią wyraźnie, że duszom tego rodzaju negatywne emocje są niemal nieznane. Teoria o tym, jakoby jedynie bardziej prymitywne z egzemplarzy zostawały Łowcami jest w tym wypadku o kant rzyci rozbić – albo te stworzonka są w stanie odczuwać (i radzić sobie z nimi równie dobrze jak ludzie) owe wzruszenia, albo nie; mówimy tu wszak o cesze gatunkowej (oczywiście, zdarzają się anomalie, ale ciii – nad tym problemem pochylimy się za jakiś czas).

Jak często to się zdarza? – zapytałam, spoglądając na Uzdrowiciela.
Niezbyt często – przyznał. – Coraz rzadziej korzystamy z dorosłych ciał. Młode bardziej nadają się na żywicieli, nie stawiają oporu. Ale pani zażyczyła sobie dorosłego...

Pomijając, już fakt, że to dosyć oczywiste, iż nie macie zbyt dużo wolno hasających dorosłych osobników, skoro opanowaliście niemal całą planetę...

...Dzieci. Dusze przejmują dzieci. Niewinne, malutkie dzieci.

DZIECI.

Kilka osób zarzucało nam w komentarzach, że niesprawiedliwym jest oskarżanie o hipokryzję bohaterów literackich, którzy wcale nie muszą być postaciami pozytywnymi. Zgadzam się w stu procentach – niech będą niejednoznaczni niczym nieślubne dziecko Wolanda i Narcyzy Malfoy. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy owa hipokryzja zdaje się wynikać z samej konstrukcji danego charakteru, czy raczej – z rozjazdu między tym, co autor ma na myśli i tym, co stoi napisane w powieści. Ciężko bowiem dać Stefci kredyt zaufania i przyjąć, że przerażający obraz dusz był zamierzony, skoro po wpisaniu w The Host Wiki hasła „souls” odnajdujemy taki oto akapit:

They are described as being by nature 'all things good': compassionate, patient, honest, virtuous, and full of love.”

Meyer – nie chcę słyszeć ani słowa więcej na temat tego, jak to twoje upgradowane Culleny są idealne i pokojowe. ANI. JEDNEGO. SŁOWA. Mogłabym – z trudem, ale jednak – zrozumieć ich tok myślenia, zgodnie z którym ludzie są pełni przemocy i zepsuci...Ale dzieci?
Gratulacje, Stefa. Jesteśmy dopiero na początku książki, a ja już żywię dla twoich nowych pupilków uczucia równie gorące, jak dla Edzia i spółki.

Adolf approves : 6


Story time! Okazuje się, że pan chirurg spotkał się już z sytuacją, kiedy to żywiciel próbował wyrzucić obcego ze swego organizmu. Dusza, która przybyła z Mrocznej Planety/Planety Śpiewu/Planety Nietoperzy (wszystkie nazwy prawidłowe; nie pytajcie, jakim cudem dusze są w stanie stworzyć jako-taki obraz wszechświata, skoro każdy określa daną planetę według swojego widzimisię) zamieszkała w ciele niejakiego Kevina. Ów mąż okazał się być niezbyt chętny dzielić wspólną przestrzeń z niechcianym gościem, od czasu do pory „wypychał” go więc ze swej świadomości i przejmował kontrolę nad ciałem; podczas jednego z takich przypadków próbował wyciągnąć z siebie intruza za pomocą skalpela. Uzdrowiciele przybyli w samą porę, by spacyfikować chłopaka, wyciągnąć z niego duszę i przenieść do nowego, dziecięcego, posłusznego ciała. Kevin (dusza zachowała imię pierwszego żywiciela) rozwija się pomyślnie i lubi muzykę. Kevin 1.0 okazał się być nieużyteczny po usunięciu z niego aliena, w związku z czym Uzdrowiciele pomogli mu pożegnać się z tym padołem łez. Ta historyjka jest ciekawsza niż wszystko, co do tej pory wydarzyło się w książce, co w sumie nie powinno mnie dziwić – ostatecznie, wątek Wardo-Bella był najnudniejszym i najbardziej idiotycznym z całej sagi.

Dlaczego? – przerwałam i odchrząknęłam, aby mówić głośniej. – Dlaczego nic mi o tym nie powiedziano?
Przecież – wtrąciła się Łowczyni – wszystkie materiały na temat rekrutacji mówią wyraźnie, że dorośli żywiciele są o wiele trudniejsi niż dzieci, i zalecają wybór młodego ciała.
Słowo „trudniejsi” chyba nie do końca oddaje grozę historii, której właśnie wysłuchaliśmy.
No tak, cóż, wolała pani zignorować zalecenia.
Mięśnie mojego ciała napięły się, materac pode mną zaszeleścił cicho. Widząc to, Łowczyni podniosła dłonie w pojednawczym geście.
To nie tak, że robię pani wyrzut. Dzieciństwo jest wyjątkowo męczące, a pani z pewnością jest ponadprzeciętna. Jestem przekonana, że sobie pani poradzi. To żywiciel jak każdy inny. Na pewno wkrótce będzie pani miała pełen dostęp do zasobów pamięci.

Mam pewien problem z tym fragmentem. Owszem, to całkiem logiczne, że duszom łatwiej jest przystosować się do młodego, nie obciążonego traumami ciała, ale co z dojrzałością psychiczną?

Czy wszystkie dusze są na tym samym poziomie psychicznym i emocjonalnym, niezależnie od tego, na jakim etapie życia był jego „inkubator”? To raczej niemożliwe, skoro, jak wiemy, Wagabunda czerpie wszystkie informacje z mózgu żywicielki. W takim wypadku te z dusz, które trafiły do dzieci/osób niepełnosprawnych umysłowo/szaleńców powinny mieć znaczny problem z dostosowaniem się do życia na Ziemi, gdyż ich „słownik” byłby niewystarczający dla zrozumienia otaczającego ich świata.
W takim razie, może dusze „dostrajają” mózgi do wspólnego poziomu? Znów pudło – niby jak miałyby to zrobić, nie mając konkretnego wyznacznika wiedzy i umiejętności?
Innymi słowy, wychodzi na to, że te z dusz, które trafiają do osobników pod jakimkolwiek względem niedojrzałym, jak na przykład oseski, muszą być...wychowywane do życia w społeczeństwie tak samo jak ludzie.
Czy ktoś może mi zatem wytłumaczyć, dlaczego jakakolwiek dusza z własnej, nieprzymuszonej woli zdecydowałaby się na egzystencję jako istota z definicji głupsza, mogąc zamiast tego wskoczyć, jak Wagabunda, w ciało dwudziestolatka/i?


Aha, jeszcze jedno. Meyer, czy mogłaby mi w końcu wyjaśnić, na czym polega niezwykłość naszej duszki? Jak do tej pory dowiedzieliśmy się, że odwiedziła ona większą liczbę planet niż jej pobratymcy; przyznaję, byłby to dobry powód, aby darzyć ją estymą z racji jej ponadprzeciętnych odkryć lub dokonań, gdyby nie...

...Wodorosty.

Czytałam ostatni rozdział, Stefa. Jedno z wielu „żyć” kosmitki polegało na opowiadaniu bajek swym braciom i siostrom, samej funkcjonując jako glon przytwierdzony do dna oceanu. Jeżeli reszta jej gospodarzy (a Łowczyni i Uzdrowiciel nie wiedzą, jak wyglądało jej bytowanie na wszystkich poprzednich planetach) wiodła równie pasjonujący żywot, to...cóż...nie bardzo widzę, czym tu się podniecać.

Bellanda Wandella van der Mellen : 4


Wagabunda rzuca zaczepnie, że Łowczyni sama mogła przejąć jej żywicielkę w celu przeszukania pamięci dziewczyny, Łowczyni odgryza się, że nie jest dezerterką (najwyraźniej kodeks honorowy dusz zabrania im porzucania swego pierwszego mundurka, bór raczy wiedzieć, dlaczego). Wreszcie nadchodzi ten moment – nasza kosmitka włamuje się do wspomnień żywicielki i dzieli się z Łowczynią historią życia dziewczyny:

Nazywała się Melanie Stryder. Urodziła się w Albuquerque, w stanie Nowy Meksyk. Kiedy dowiedziała się o okupacji, była w Los Angeles. Potem przez kilka lat ukrywała się na odludziu, aż w końcu natknęła się na... Hmm, przepraszam, spróbuję wrócić do tego za chwilę. Ciało ma dwadzieścia lat. Do Chicago przyjechała z...
Potrząsnęłam bezradnie głową.
Podróżowała etapami, nie zawsze sama. Samochód był kradziony. Szukała kuzynki o imieniu Sharon, gdyż miała powody przypuszczać, że jest ona nadal człowiekiem. Nie zdążyła nikogo odnaleźć ani z nikim się nie skontaktowała. Ale... – urwałam, zmagając się z kolejną białą plamą. – Wydaje mi się... nie mam pewności... ale wydaje mi się, że zostawiła gdzieś wiadomość.

Meyer, mam pytanie (unosi rękę). Czy możesz mi wytłumaczyć, jak właściwie działa „przeszukiwanie” swych właścicieli przez dusze? W przypadku Ara mogłaś tłumaczyć się magią; tu to nie zadziała.

Chciałabym, aby w tym momencie każdy z Was przypomniał sobie wszystkie istotne informacje ze swojego dzieciństwa. Ale nie, nie obrazami, tak to każdy potrafi; wyobraźcie sobie, że przeszukujecie swój mózg niczym Google.

No i co? Kiepsko, prawda? Fraza „data urodzenia” niewiele mówi naszemu umysłowi; znacznie bardziej prawdopodobne, że odnajdziemy szukane dane poprzez wspomnienia z imprez urodzinowych/odbierania dowodu osobistego/wpiszcie, cokolwiek zechcecie. Dla nas, właścicieli owych myśli, to niezbyt trudny wyczyn; wyobraźcie sobie jednak, że musicie przeprowadzić taką operację na czyimś mózgu.

Skąd Wagabunda wie, jak dotrzeć do konkretnego wspomnienia, ba – skąd wie, że owo wspomnienie zawiera cenne dla niej informacje? Jakim cudem robi to tak szybko? Tu już nie wystarczy wspólny móżdżek; kosmitka musiałaby dzielić ze swą żywicielką całe swe jestestwo (spoiler na przyszłość: ta kwestia nie tylko nigdy się nie wyjaśnia, ale staje się wręcz coraz bardziej pogmatwana wraz z rozwojem akcji).

A to nie ostatni z problemów związanych z kwestią umysłową w tym odcinku.


Melania broni się przed penetracją, Wagabunda stara się więc zmylić przeciwnika poprzez buszowanie po neutralnych wspomnieniach, aby uśpić jej czujność.

Pozwoliłam, aby mój umysł ponownie wypełnił się grozą tamtych chwil, nienawiścią do Łowców, która przesłaniała niemal wszystko inne. To uczucie było złe, sprawiało mi ból. Znosiłam je z trudem. Miałam jednak nadzieję, że w ten sposób zdekoncentruję przeciwnika, osłabię jego czujność.

No widzisz, Stefciu? Jak chcesz, to potrafisz.

Wagabunda dociera wreszcie do interesującego ją wspomnienia – Mel zostawiła informację pod piątymi drzwiami piątego korytarza piątego piętra (to zdanie będzie dużo ciekawsze, jeżeli cyfrę pięć zastąpicie szóstką). Łowczyni dzwoni do kogoś (obstawiam zakapiorów w czarnych, czarnych kominiarkach), aby skoczyli w te pędy odebrać kartkę.

Budynek miał być bezpieczny – kontynuowałam. – Wiedzieli, że nikogo tam nie ma. Nie ma pojęcia, jak ją namierzono. Czy złapano Sharon?
Przebiegł mnie dreszcz przerażenia. W jednej chwili dostałam gęsiej skórki.
To pytanie nie było moje.
Nie było, a mimo to przeszło mi przez gardło, tak jakby było. Łowczyni nic nie zauważyła.

No właśnie. Kolejna niejasna kwestia – na jakiej zasadzie działa połączenie między Wagabundą a Melanią? Tym razem nie mówię o wspomnieniach, a o komunikacji. Dlaczego w pierwszym rozdziale Mel dyskutowała ze swoim pasożytem, a teraz ni z tego ni z owego przemawia jej (a więc swoimi) ustami? I nie, to nie ma nic wspólnego z przytoczonym przeze mnie przypadkiem Kevina – Wagabunda jest doskonale świadoma, tego, co się dzieje i nie mamy żadnej informacji na temat tego, że przed chwilą straciła kontrolę nad swoim ciałem; wygląda to raczej tak, jakby potwierdzała się moja teoria związana ze wspólną jaźnią. Czy Melania robi to celowo? Czy chciała zadać to pytanie Łowczyni, czy też jedynie myślała nad tym tak intensywnie, że nieświadomie włożyła owe słowa w usta kosmitki? Dlaczego dziewczyna może blokować wspomnienia przed duszą, ale dusza nie ma wpływu na potok słów, który wyrzuca Mel, mimo że wszystko odbywa się w ramach jednego umysłu? To książka Stefy, na litość, nie powinnam mieć tego rodzaju dylematów!

Okazuje się, że Sharon zdołała dać nogę; Łowczyni chce wiedzieć, czy ktoś jeszcze miał wziąć udział w spotkaniu. Wagabunda po raz kolejny zanurza się we wspomnieniach swej żywicielki i wylewa mentalne łzy nad ciężkim, tułaczym losem dziewczyny, która nieustannie zmieniała miejsce pobytu w obawie przed pościgiem.
Melanie miała się z kimś spotkać w parku narodowym na obrzeżach Chicago niedługo po incydencie z nie-satanistycznymi drzwiami; ponieważ leczenie ciała niedoszłej samobójczyni zajęło w sumie dziesięć dni łącznie ze wszczepieniem duszy, jest jednak za późno na to, by złapać tajemniczego ktosia:

Czułam reakcję żywiciela – czułam ją o wiele za dobrze. Była niemalże... zadowolona z siebie. Pozwoliłam, aby moje usta wypowiedziały słowa, które pomyślała:
Nie przyjdzie.

Zaraz – a więc jednak Wagabunda MOŻE wpływać na to, czy przemyślenia Meli wydostaną się poza obszar umysłu? Dlaczego więc nie miała żadnej kontroli w chwili, gdy jej żywicielka chciała dowiedzieć się czegoś o Sharon? Czy chodzi tu o motywację – Melanie tak bardzo bała się o kuzynkę, że zdołała przeniknąć barierę? Byłby to dobry trop, gdyby nie fakt, że ów „nie przychadacz” nie jest, jak się zaraz przekonamy, jakimś przypadkowym łącznikiem – ergo, emocje Mel powinny być jeszcze silniejsze i mocniej wybijające się na powierzchnię (swoją drogą, biorąc pod uwagę, jaką rolę odegra Sharon w tej książce można by się zacząć zastanawiać, po diabła Melania w ogóle fatygowała się po dziewczynę).

Nie przyjdzie? – podchwyciła Łowczyni. – Kto taki?
Niewidzialny mur wyrósł ze zdwojoną siłą. Spóźniła się jednak tym razem o ułamek sekundy.
Mój umysł ponownie wypełniła tamta twarz. Piękna, opalona na złoto, z lśniącymi oczami. Jej widok był dziwnie, intensywnie przyjemny.
Dzika złość, z jaką żywiciel odgrodził mnie od swych wspomnień, na wiele się tym razem nie zdała.
Jared – odparłam. – Jared jest bezpieczny – dodałam tak szybko, jakby była to moja własna myśl. Ale nie była.

I tak oto poznaliśmy imię pięknego tru loffa; raduj się, ludu miast i wsi!


To już wszystko na dziś; za tydzień dowiemy się, o czym śnią dusze oraz po czym poznać prawdziwą miłość. Zostańcie z nami!


Statystyka:

Świat według Terencjusza: 11
Adolf approves : 6
Bellanda Wandella van der Mellen : 4
Witaj, Morfeuszu : 3


Maryboo